Atrament melancholii - Jean Starobinski - ebook + książka

Atrament melancholii ebook

Jean Starobinski

0,0

Opis

Z czego wynikają głęboki smutek, rozpacz, obłęd, szał, samobójstwo?

Wbrew tym, którzy przywołują jakąś przyczynę nadprzyrodzoną czy karę boską, myśl medyczna już od czasów starożytnych przyznawała pierwszeństwo pewnej przyczynie naturalnej, jednemu z płynów w ciele – czarnej żółci, to znaczy melancholii. Jej czarna barwa, porównywana często do barwy węgla czy atramentu, była oznaką jej szkodliwej mocy. Ten płyn nie istnieje. Lecz czyż to nie atramentem pisze się wiersze?

Przez ponad pół stulecia tematy związane z melancholią nadawały kierunek niektórym pracom Jeana Starobinskiego. Wszystkie one zostały zebrane w tej książce z nadzieją, że badanie różnych aspektów melancholii może zrodzić „radosną wiedzę”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 902

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Twórczość Jeana Starobinskiego jest w nieustannym ruchu.

Podobnie jak anatomia, która rozkłada na elementy po to, by pokazywać, ta książka nie zaciera warstw wielorakich stylów. Wędrujemy tedy przez „powieść encyklopedyczną”, od lektur do stylów, od silnych akcentów do oddźwięków, przemieszanych ze sobą, pośród których czytelników zdumiewa wciąż wypracowywana wiedza.

Pisane w ciągu przeszło półwiecza, składające się na niniejszy tom teksty przypominają dawne warianty w powiązaniu z nowszymi dociekaniami na ten sam temat, który przewijał się przez całą twórczość Jeana Starobinskiego: Atrament melancholii.

Maurice Olender

Słowo wstępne

Pod koniec okresu, w którym byłem rezydentem (1957–1958) w uniwersyteckim szpitalu psychiatrycznym w Cery koło Lozanny, wydało mi się rzeczą interesującą przyjrzeć się bardzo długiej historii melancholii i sposobów jej leczenia. Rozpoczęła się właśnie era nowych terapii medycznych. Celem tego opracowania, przeznaczonego dla lekarzy, było zachęcenie ich do wzięcia pod uwagę długiego trwania, w które wpisywała się ich działalność.

Po uzyskaniu licencjatu z filologii klasycznej na Uniwersytecie Genewskim podjąłem w 1942 roku studia prowadzące do dyplomu lekarskiego. Funkcje asystenta w zakresie literatury francuskiej na Wydziale Filologicznym w Genewie pozwalały mi jednak przez cały ten okres podtrzymywać związek z dziedziną literatury. Projekt pracy doktorskiej na temat wrogów masek (Montaigne’a, La Rochefoucauld, Rousseau i Stendhala) nabierał kształtów w czasie, gdy uczyłem się osłuchiwać, opukiwać, prześwietlać. Ukończywszy studia medyczne w roku 1948, byłem przez pięć lat rezydentem w Klinice Terapeutyki kantonalnego szpitala uniwersyteckiego w Genewie.

Tę dwojaką działalność medyczno-literacką kontynuowałem w latach 1953–1956 na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Baltimore. Głównym moim zajęciem było jednak tym razem nauczanie literatury francuskiej (Montaigne, Corneille, Racine), czemu jednak towarzyszył regularny udział w obchodach i konsyliach z zakresu patologii klinicznej w Johns Hopkins Hospital. Korzystałem z potencjału Instytutu Historii Medycyny, w którym wykładali Alexandre Koyré, Ludwig Edelstein, Owsei Temkin. Miałem okazję spotykać wielokrotnie neurologa Kurta Goldsteina, którego prace tyle znaczyły dla Maurice’a Merleau-Ponty’ego. Na wydziale Humanities zaś spotykałem na co dzień Georges’a Pouleta i Leo Spitzera.

Owocem tego pobytu w Baltimore stała się praca doktorska z literatury francuskiej, obroniona na Uniwersytecie Genewskim, pod tytułem Jean- -Jacques Rousseau: la transparence et l’obstacle (Plon, Paris1957, a następnie Gallimard, Paris1970)1. Pierwszy zarys studium o Montaigne’u zyskał pełny kształt dopiero w późniejszej publikacji (Montaigne en mouvement, Gallimard, Paris1982).

Omawiam te różne etapy swojej młodości, aby rozwiać pewne nieporozumienie. Często bywam uznawany za lekarza, który zdjął kitel, aby zająć się krytyką literacką i historią literatury. W rzeczywistości moje prace były przemieszane. Wykłady z historii idei, które powierzono mi w Genewie w 1958 roku, dotyczyły nieprzerwanie tematów związanych z historią literatury, filozofią i medycyną, a w szczególności psychopatologią.

Z mojego zainteresowania historią melancholii wynikł pierwszy narracyjny wykład, który zawiesiłem na wróżebnej dacie 1900.

Postanowiłem zacząć niniejszy tom od opublikowania tego pierwszego studium, które przez długi czas „było w obiegu nieoficjalnym”. Zostało ono wydrukowane w 1960 roku, w celach niekomercyjnych, w serii Acta Psychosomatica, wydawanej w Bazylei przez zakłady farmaceutyczne Geigy. Owa Histoire du traitement de la mélancolie była pracą doktorską złożoną w 1959 roku na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Lozańskiego.

Według pierwotnego zamysłu nie miała omawiać innowacji w leczeniu syndromów depresyjnych, jakie pojawiły się lub zostały sklasyfikowane po roku 1900. Szefowie zakładów Geigy życzyli sobie, aby dalszy ciąg, dotyczący XX wieku, napisał Roland Kuhn (1912–2005), naczelny lekarz kantonalnego szpitala psychiatrycznego w Münsterlingen (Turgowia). Jego doświadczenie klinicysty zdecydowanie przewyższało moje. Jako pierwszy prowadził badania nad farmakologicznymi właściwościami pewnej substancji trójpierścieniowej, imipraminy (tofranil), która była milowym krokiem w historii leczenia depresji melancholijnej. Nie wiem, z jakiego powodu zamysł ten nie został zrealizowany. Roland Kuhn, zwracający baczną uwagę na innowacje farmakologiczne, nie chciał zrezygnować z filozoficznego czy „egzystencjalnego” podejścia do choroby psychicznej. Związany z Ludwigiem Binswangerem i jego Daseinsanalyse, a później bliski Henri Maldineyowi, pragnął, by praktyka psychiatryczna nigdy nie traciła z oczu treści przeżyć. Jedna z moich prac świadczy o moim ówczesnym zainteresowaniu badaniami Rolanda Kuhna. Jest to artykuł, który ukazał się najpierw w piśmie „Critique” (1958, nr 135–136), a potem został przedrukowany, pod tytułem Imagination projective (Wyobraźnia projekcyjna), w książce La Relation critique. Dotyczy on przede wszystkim książki Kuhna zatytułowanej Phénoménologie du masque à travers le test de Rorschach (Fenomenologia maski w świetle testu Rorschacha), opublikowanej w 1957 roku z przedmową Gastona Bachelarda2.

Zakończyłem wszelką pracę lekarską w roku 1958. Nie mogłem więc ocenić bezpośrednio wyników nowszych terapii antydepresyjnych. Część moich wykładów na Uniwersytecie Genewskim była jedna nadal poświęcona tematom związanym z historią medycyny.

Przez ponad pół wieku wiele tematów czy motywów związanych z melancholią nadawało kierunek moim tekstom. W pewnym sensie publikowana dziś książka narodziła się w roku 1960.

Jean Starobinski, Genewa, maj 2012 roku

Dziękuję Fernando Vidalowi, który tak bardzo przyczynił się do opracowania tego tomu.

W trosce o spójność, wynikającej z faktu, że książka niniejsza pisana była w różnych okresach, przypisy zostały ujednolicone w obrębie poszczególnych rozdziałów. Indeks nazwisk pozwala łatwo odszukać tytuły, daty oraz inne szczegóły dotyczące cytowanych dzieł i autorów.

Giorgio de Chirico Melanconia, 1912

Historia leczenia melancholii

Wprowadzenie1

Nie sposób opisać historii leczenia melancholii, nie sięgając do historii samej choroby, ponieważ nie tylko sposoby leczenia zmieniają się z pokolenia na pokolenie, lecz także stany określane mianem melancholii czy depresji też nie są identyczne. Historyk ma tu do czynienia z dwiema zmiennymi. Pomimo wszelkiej ostrożności pewne pomyłki są nieuniknione. Prawie niemożliwe wydaje się rozpoznanie w przeszłości kategorii nozologicznych, które obecnie są nam dobrze znane. Historie chorych, które znajdujemy w dawnych książkach, zachęcają nas czasem do stawiania diagnozy retrospektywnej. Zawsze jednak czegoś w niej brakuje, przede wszystkim obecności chorego. Nasza terminologia psychiatryczna, jakże często chwiejna wobec pacjenta z krwi i kości, nie osiąga większej pewności, kiedy ma przed sobą tylko jakiś opis bądź anegdotę. Opowiastki z dziedziny psychiatrii, którymi zadowala się większość lekarzy aż do XIX wieku, są tyleż zabawne, co niewystarczające.

Esquirol lubił powtarzać, że szaleństwo jest „chorobą cywilizacji”. Choroby człowieka bowiem nie są czystymi przypadkami naturalnymi. Pacjent doświadcza choroby, ale ją również konstruuje bądź przejmuje od swego otoczenia; lekarz patrzy na chorobę jak na zjawisko biologiczne, ale wyodrębniając ją, nazywając, klasyfikując, czyni z niej jakiś byt abstrakcyjny. Zarówno po stronie chorego, jak i lekarza choroba jest faktem kulturowym i zmienia się wraz z warunkami kulturowymi.

Bez trudu rozumiemy, że długotrwałe utrzymywanie się w użyciu słowa „melancholia” – które przetrwało w języku medycznym od V wieku p.n.e. – świadczy wyłącznie o upodobaniu do werbalnej ciągłości: posługujemy się tym samym słownictwem na określenie różnorodnych zjawisk. Owa leksykalna wierność nie jest bezwładnością – zmieniając się, medycyna pragnie jednocześnie potwierdzić trwającą od stuleci jednolitość podejścia. Ale nie dajmy się zwieść podobieństwu słów: mimo ciągłości określenia „melancholia” przywoływane fakty są bardzo zmienne. Kiedy starożytni stwierdzali uporczywy lęk i smutek, diagnoza wydawała im się pewna; w ocenie współczesnej nauki wrzucali oni do jednego worka depresję endogenną, depresję reaktywną, schizofrenię, nerwicę lękową, paranoję etc. Z owego pierwotnego konglomeratu stopniowo wyłaniało się kilka odrębnych jednostek chorobowych i pojawiały się kolejne – całkowicie ze sobą sprzeczne – hipotezy wyjaśniające. Tym samym lekarstwa zalecane na przestrzeni wieków nie były przeznaczone ani dla takiej samej choroby, ani dla takich samych przyczyn. Jedne mają jakoby korygować dyskrazję humoralną, drugie mają na celu zmianę swoistego stanu napięcia bądź apatii, inne zaś są stosowane po to, by odwrócić uwagę pacjenta od natrętnych myśli. Oczywiste jest, że różne rodzaje kuracji, jakie napotkamy, dotyczą stanów chorobowych i symptomów, które ocenimy dzisiaj jako bardzo od siebie odległe.

Aż doXVIII wieku prawie każda choroba psychiczna mogła być kojarzona z hipotetyczną czarną żółcią – zdiagnozowanie melancholii dawało całkowitą pewność co do przyczyny choroby: winę ponosił ów skażony płyn. Jeżeli nawet objawy choroby były złożone, to przyczyna była dość prosta. Słusznie odrzuciliśmy taką naiwną pewność opartą na imaginarium. Nie rozstrzygamy już z kategoryczną pewnością o rodzaju i mechanizmie związku pomiędzy umysłem a ciałem. Dziewiętnastowieczna psychiatria, nie mogąc przypisać wszelkim depresjom jednego podłoża anatomopatologicznego, tak jak to uczyniła w stosunku do porażenia ogólnego, usiłowała wyodrębnić chorobowe odmiany objawowe czy „fenomenologiczne”. Stając się bardziej ścisłe, współczesne pojęcie depresji obejmuje o wiele mniejszy obszar niż melancholia starożytnych. Niepotwierdzoną i uproszczoną etiologię, która charakteryzuje myślenie przednaukowe, zastąpiono dokładnym opisem i odważnie przyznano, że prawdziwe przyczyny pozostają nieznane. Leczenie pseudoswoiste i pseudoprzyczynowe ustąpiło miejsca terapii bardziej powściągliwej, która z założenia jest wyłącznie objawowa. Owa powściągliwość pozostawia przynajmniej otwartą drogę badaniom i odkryciom.

Mistrzowie starożytni

Homer

Melancholii, jak tylu innych dolegliwych stanów związanych z ludzką kondycją, doświadczano i opisywano ją na długo, zanim otrzymała swą nazwę i medyczne wyjaśnienie. Homer, który jest u początku wszelkich obrazów i wszelkich pojęć, w trzech wersach pozwala nam pojąć niedolę melancholika. Przeczytajcie w pieśni VIIliady (wersy200–203) historię Bellerofona, na którego z niewyjaśnionych powodów spada gniew bogów:

Ale gdy wszyscy bogowie tamtego znienawidzili,

Zaczął się biedak wałęsać sam wśród alejskiej równiny

Z sercem zgryzotą przeżartym, stroniący od wszystkich ludzi.2

Smutek, samotność, odmowa jakiegokolwiek kontaktu z innymi ludźmi, tułacze życie – to nieszczęście nie ma przyczyny, ponieważ Bellerofon, bohater dzielny i sprawiedliwy, nie popełnił żadnej zbrodni wobec bogów3. Przeciwnie, pierwsze wygnanie i przeżyte niedole były konsekwencją jego prawości; doświadczył owych ciężkich prób, ponieważ odrzucił zdrożne zaloty pewnej królowej, którą doznany zawód zamienił w prześladowczynię. Bellerofon dzielnie stawił czoło licznym zadaniom, pokonał Chimerę, uniknął zasadzek, zdobył ziemię, żonę, spokój. I oto w chwili gdy wydaje się wszystko posiadać, pogrąża się w smutku. Czy w walce wyczerpał całą swą życiową energię? Czy z braku nowych przeciwników skierował swą wściekłość przeciw sobie samemu? Zostawmy na boku tę psychologię, której nie ma u Homera. Zapamiętajmy natomiast wielce przejmujący obraz wygnania wymuszonego boskim dekretem. Wszyscy bogowie uważają za słuszne nękać Bellerofona: bohater, który tak dobrze potrafił opierać się ludzkiemu prześladowaniu, nie jest w stanie walczyć z nienawiścią bogów. I ten, którego ściga powszechna wrogość mieszkańców Olimpu, nie ma już ochoty spotykać się z ludźmi. To właśnie powinno przykuć naszą uwagę: w świecie homeryckim wszystko dzieje się tak, jakby kontakt człowieka z bliźnimi i słuszność obranej drogi potrzebowały boskiego poręczenia4. Jeśli wszyscy bogowie odmawiają tej łaski, człowiek skazany jest na samotność, „pożerający” smutek (który jest rodzajem autofagii), na trwożną tułaczkę. Depresja Bellerofona jest tylko psychologicznym aspektem opuszczenia człowieka przez potęgi wyższe. Porzuconemu przez bogów brakuje siły i odwagi, by pozostać wśród bliźnich. Tajemniczy gniew, ciążący na nim z góry, oddala go od wydeptanych ludzkich ścieżek, pozbawia jego istnienie jakiegokolwiek celu i sensu. Czy jest to szaleństwo, mania? Nie – w szale, w manii człowiek jest podżegany bądź opętany przez jakąś moc nadprzyrodzoną, której obecności doświadcza. Tu wszystko jest oddaleniem, brakiem. Bellerofon wydaje się błądzić w pustce, z dala od bogów, z dala od ludzi, po bezkresnej pustyni.

Dla melancholika jedynym sposobem na uwolnienie się od „czarnego” smutku jest oczekiwanie lub odzyskanie boskiej przychylności. Zanim będzie mu dane odezwać się do ludzi, trzeba, żeby bóstwo przywróciło go do łaski, której został pozbawiony. Żeby skończył się ów stan porzucenia. Tymczasem wola bogów jest kapryśna…

Jednakże Homer jest także pierwszym, który wspomina o sile działania leku (pharmakon). Mieszanka ziół egipskich, sekret królowych, nepenthes, uśmierza ból i hamuje wzbieranie żółci. Słuszną jest rzeczą, że to Helena, dla której miłości każdy mężczyzna gotów jest stracić głowę, ma przywilej obdzielania eliksirem zapomnienia: złagodzi on żal, na jakiś czas osuszy łzy, natchnie do uległego przyjęcia nieprzewidywalnych wyroków boskich. I to właśnie w Odysei (pieśń IV, wers219 i n.), poemacie o sprytnym bohaterze i jego rozlicznych fortelach, powinien się pojawić ów cudowny magiczny środek, dzięki któremu człowiek może złagodzić męki związane ze swym okrutnym przeznaczeniem i burzliwym losem.

Jeżeli zatem Homer przekazuje nam mityczny obraz melancholii, w którym nieszczęście człowieka wynika z popadnięcia w niełaskę u bogów, to równocześnie dostarcza nam przykładu farmaceutycznego ukojenia smutku, które nie ma nic wspólnego z interwencją boską; owa na wskroś ludzka metoda (której bez wątpienia towarzyszą jakieś rytuały) wybiera rośliny, wyjaśnia, miesza, tłumaczy ich zarazem trujące i zbawienne składniki. Bez wątpienia piękna rączka nieskąpiąca eliksiru również zwiększa skuteczność lekarstwa, które ma w sobie coś czarodziejskiego. Smutek Bellerofona ma swoje źródło w Radzie Bogów; ale lekarstwo znajduje się w skrzyniach Heleny.

Pisma hipokratejskie

„Kiedy lęk lub przygnębienie utrzymuje się przez długi czas, to oznacza chorobę «czarnej żółci»”5. Pojawia się oto  c z a r n a   ż ó ł ć,  substancja gęsta, żrąca, ciemna, stanowiąca dosłowne znaczenie słowa „melancholia”. Jest to naturalny płyn znajdujący się w ciele, jak  k r e w,.  ż ó ł ć  czy f l e g m a.  I podobnie jak inne płyny, może ona występować w nadmiarze, przemieszczać się poza swe naturalne siedlisko, zaogniać się, ulegać skażeniu. Wynikną z tego różne choroby: epilepsja, szaleństwo (mania), smutek, zmiany skórne etc. Stan, który zwiemy dzisiaj melancholią, jest tylko jednym z wielu przejawów chorobotwórczego działania czarnej żółci, kiedy jej nadmiar bądź zmiana jakościowa zaburzają „izonomię” (to znaczy harmonijną równowagę) płynów6.

Jest całkiem prawdopodobne, że obserwacja wymiocin lub czarnego stolca podsunęła lekarzom greckim myśl, że mają do czynienia z płynem równie istotnym jak trzy pozostałe. Ciemny kolor śledziony przez proste skojarzenie pozwalał im przypuszczać, że ów narząd jest naturalną siedzibą czarnej żółci7. A zadowalające dla umysłu było to, że można było ustalić ścisły związek między czterema płynami, czterema właściwościami (suche, mokre, gorące, zimne) i czterema żywiołami (woda, powietrze, ziemia, ogień). Do tego można było jeszcze dodać, aby ukształtować świat symetryczny, cztery pory życia, cztery pory roku, cztery kierunki, skąd wieją cztery różne wiatry. Melancholia na zasadzie analogii miała zostać połączona z ziemią (która jest sucha i zimna), z wiekiem dojrzałym i z jesienią, porą niebezpieczną, kiedy to czarna żółć najsilniej ujawnia swoją moc. Tak oto tworzy się spójne uniwersum, którego podstawowe czwórpodziały odnajdujemy w ludzkim ciele i w którym czas jest tylko regularnym przechodzeniem przez cztery stadia.

„Melancholia”, sprowadzona do właściwych proporcji, jest jednym z nieodzownych składników  k o n s t y t u c j i   o s o b n i c z e j,  która tworzy stan zdrowia. Gdy tylko zaczyna dominować, równowaga zostaje zachwiana i pojawia się choroba. Co oznacza, że nasze choroby biorą się z braku harmonii pomiędzy tymi samymi elementami, które składają się na nasze zdrowie.

System czterech płynów został jasno przedstawiony dopiero w traktacie O naturze człowieka, tradycyjnie przypisywanym zięciowi Hipokratesa – Polybowi. Inne traktaty, jak Dawna medycyna, zakładają istnienie większej gamy płynów, z których każdy ma swoiste właściwości. Bez wątpienia naukowe spekulacje odegrały istotną rolę w uznaniu „czarnej żółci” za czwartą partnerkę, obecną w ciele obok krwi, flegmy i żółci. Z pewnością miały w tym swój udział ludowe i irracjonalne wierzenia. Zanim nauka medyczna ukształtowała się w końcu V wieku, w Attyce wierzono w zgubne skutki psychiczne czarnej żółci8. Przymiotnikiemmelancholos posługuje się Sofokles dla opisania śmiertelnej toksyczności krwi Hydry lernejskiej, w której to Herakles zanurzył swe strzały9. Centaur Nessos zmarł przeszyty jedną z owych strzał; a trujące właściwości Hydry zostaną, w drugim rozcieńczeniu, przekazane ofierze. Zebrana przez Dejanirę krew Nessosa posłuży do nasączenia słynnej tuniki – jej przywdzianie spowoduje u Heraklesa straszliwe oparzenia, które popchną go do heroicznego samobójstwa. Mamy tu do czynienia z doskonałym przykładem  w y o b r a ź n i   s u b s t a n c j a l n e j10: trucizna z żółci jest ciemnym ogniem, działa w minimalnych dawkach i pozostaje niebezpieczna w stężeniu śladowym; jest to podwójna mieszanina, w której szkodliwe moce czarnej barwy i żrące właściwości żółci wzajemnie się wzmagają. Czerń jest złowroga, jeden z jej aspektów wiąże się z nocą i śmiercią; żółć jest ostra, drażniąca, gorzka. Z niektórych tekstów hipokratejskich dość jasno wynika, że czarna żółć jest wyobrażana jako wytwór stężenia, jako osad pozostały po wyparowaniu wodnych składników pozostałych trzech płynów, a zwłaszcza żółci. Z czarną żółcią wiąże się złowroga sława stężonych substancji, które w jak najmniejszej objętości gromadzą maksymalnie dużo aktywnych, inwazyjnych, żrących mocy. Znacznie później Galen przypisał czarnej żółci niezwykłą witalność: „gryzie i atakuje ziemię, wzbiera, fermentuje, powoduje pojawienie się bąbli podobnych do tych, które powstają w gotującej się zupie”11. Szczęśliwym trafem w zdrowym organizmie pozostałe płyny działają tak, że rozcieńczają, hamują, łagodzą ową gwałtowność. W dobrze wyważonej mieszaninie jej szkodliwość ulega złagodzeniu, słabnie. Ale uwaga na najmniejszy nadmiar czarnej żółci! Uwaga na najmniejsze jej rozgrzanie – odrobina zniszczy całą równowagę. Ze wszystkich płynów jest ona tym, którego przemiana jest najszybsza i najniebezpieczniejsza. Podobnie jak żelazo, według pewnego tekstu Arystotelesa, czarna żółć może przejść ze stanu skrajnego zimna do stanu najwyższego ciepła. A niebezpieczeństwo dotyczy także rozumu12.

Dla starożytnych smutek i lęk są głównymi objawami choroby melancholijnej. Ale już zwykła zmiana umiejscowienia czarnej żółci pociągnie za sobą dość istotne zmiany w symptomatologii: „Melancholicy stają się zwykle epileptykami, a epileptycy melancholikami; w owych dwóch stanach tym, co wyznacza dominację jednego z nich, jest kierunek, jaki przybiera choroba: jeśli koncentruje się na ciele, jest to epilepsja; jeśli zaś na umyśle – melancholia”13.

Pojawia się tu pewna dwuznaczność. Słowo „melancholia” oznacza naturalny płyn, który nie musi być chorobotwórczy. I to samo słowo oznacza chorobę psychiczną wywołaną nadmiarem bądź skażeniem tego płynu, kiedy dotyczy on głównie „rozumu”. Owo zaburzenie idzie jednak w parze z pewnym przywilejem: świadczy o wyższości umysłu, towarzyszy heroicznym posłannictwom, poetyckiemu bądź filozoficznemu geniuszowi. Ten pogląd, który znajdujemy w Arystotelesowskich Problematach, wywrze znaczący wpływ na kulturę Zachodu.

Rzeczą niewątpliwą – mimo trudności, jaką sprawia nam przełożenie starożytnych terminów na współczesne pojęcia – jest ogromna klarowność, z jaką pisma hipokratejskie przypisują objawy neuropsychiatryczne (depresję, halucynacje, stany maniakalne, ataki konwulsji) jakiejś przyczynie somatycznej i humoralnej: nadmiarowi bądź skażeniu płynów, rozgrzaniu bądź oziębieniu, zatłoczeniu i zatkaniu pewnych dróg, które powinny pozostać drożne. Wszystkie przyczyny są natury fizycznej14. W konsekwencji wskazania terapeutyczne będą tej samej natury: opróżnienie, wyprowadzenie płynu z jednego obszaru ciała do innego, schładzanie lub ocieplanie kąpielami w odpowiedniej temperaturze, zmiana diety.

Wśród przyczyn, które prowadzą do zaburzeń równowagi płynów, dieta i ćwiczenia odgrywają ważną rolę, porównywalną z otaczającym klimatem i powietrzem. Jednakże dieta, ćwiczenia, kąpiele, sen zależą od osobistej decyzji pacjenta – pod warunkiem, że chodzi o człowieka wolnego, który może swobodnie kształtować swój tryb życia. Błędy, zakłócenie rytmu codziennego życia nie pozostają bez konsekwencji: z nieświadomości, beztroski, łakomstwa, braku ćwiczeń można stać się melancholikiem. Leczenie będzie polegać głównie na powrocie do odpowiedniej dyscypliny, poprawieniu diety, przy sporadycznym wspomaganiu lekami. Jakkolwiek bezpośrednia przyczyna choroby jest tłumaczona wyłącznie w kategoriach mechanizmu somatycznego, to odleglejsze przyczyny w dużej mierze tkwią w postępowaniu chorego, a proces leczenia odwołuje się, często w sposób bardzo zdecydowany, do woli i rozumnej inicjatywy pacjenta. Tam gdzie wszelkie podejmowane środki mają na celu przywrócenie w organizmie czysto ilościowej równowagi, chory musi być instruowany, musi nauczyć się uznawać moralną niezbędność ilościowej proporcji, powinien czynić starania, które pozwolą mu lepiej regulować swe codzienne postępowanie; jego rozum winien potępić nieumiarkowanie, jakiego się dopuścił, powinien nauczyć się lepiej dobierać potrawy, lepiej wyznaczać sobie pory odpoczynku i aktywności. Jak doskonale wykazał to Werner Jaeger15, medycyna grecka jest paideią, edukacją, podczas której człowiek sam uczy się traktować swoje ciało zgodnie z nakazami rozumu. W ten sposób autentyczna psychoterapia łączy się z leczeniem skierowanym na przyczyny czysto somatyczne.

Ale tego rodzaju leczenie zakłada, że chory będzie wystarczająco rozsądny, by podjąć dialog z lekarzem i pozwolić mu się pouczać. Co się dzieje natomiast, gdy chory nie zachowuje już w pełni władz umysłowych? Wówczas na pierwszy plan wysuwają się środki fizyczne i farmaceutyczne: chorobę zwalcza się specyfikami, które powodują obfite wydalanie, a na dodatek wywołują u pacjenta dość silny wstrząs. Przyjrzyjmy się leczeniu hipokratejskiemu: „Kłopot, trudna choroba: pacjent zdaje się mieć w trzewiach jakby cierń, który go kłuje; dręczy go niepokój; unika światła i ludzi, lubi ciemności; trapi go lęk; przegroda przeponowa wystaje na zewnątrz; kiedy się go dotyka, sprawia mu to ból; boi się; miewa przerażające widzenia, okropne sny, a niekiedy widuje umarłych. Choroba atakuje zazwyczaj na wiosnę. Temu choremu trzeba kazać pić ciemiernik, trzeba przeczyszczać głowę; a po przeczyszczeniu głowy trzeba podać lekarstwo, które wydala od dołu. Następnie należy przepisać mleko oślicy. Chory powinien jeść bardzo niewiele, jeżeli nie jest słaby; pokarm ten powinien być zimny, rozluźniający, nic gorzkiego, nic słonego, nic oleistego, nic słodkiego. Nie powinien się myć w ciepłej wodzie; nie powinien pić wina; wystarczyć musi mu woda; jeśli nie, to wino należy z nią mieszać. Żadnej gimnastyki, żadnych przechadzek. Takim sposobem chorobę się czasem wyleczy; lecz jeśli się jej nie będzie leczyć, to skończy się wraz z życiem”16.

Choć autor nie oskarża tu bezpośrednio czarnej żółci, wiemy, że to właśnie tej substancji stara się pozbyć, ponieważ ucieka się do leku – ciemiernika – który przez stulecia będzie lekarstwem na czarną żółć, a w konsekwencji – na szaleństwo. Będzie to lek modelowy, taki, którego sama nazwa wystarczy, by wskazać zastosowanie, jakie przeznacza mu tradycja. W XVII wieku żaden czytelnik nie będzie potrzebował komentarza, by zrozumieć te wersy La Fontaine’a, w których zając naśmiewa się z żółwia:

Ma commère, il vous faut purger

Avec quatre grains d’ellébore.17

Kumo, na przeczyszczenie wziąć musisz

Ze cztery grany ciemiernika.

Nawet kiedy wyjdzie on już z użycia, traktaty i słowniki medyczne będą nadal o nim wspominać, zapewniając mu akademickie przetrwanie: na początku XIX wieku ciemiernik wciąż zajmuje ważne miejsce w encyklopediach medycznych, w których większość autorów (Pinel18, Pelletan19) wyjaśnia powody, dla których ostatecznie zaniechali owej kuracji; ale inni, jak Cazenave20, próbując nadać jej aktualne uzasadnienie, wspominają o łagodzeniu podrażnienia (contro-stimulisme).

Ciemiernik, którego starożytni używali do usuwania czarnej żółci, był wyciągiem bądź wywarem z korzenia Helleborus niger, a niekiedy, być może, mniej toksycznego Helleborus viridis. Wiemy, że aktywny składnik tej rośliny z rodziny jaskrowatych, która ma pewne właściwości kardiotoniczne, wywołuje przede wszystkim biegunkę i wymioty. Wyciąg z ciemiernika, podrażniający błonę śluzową, może powodować pojawienie się stolca czarnego lub z domieszką krwi – starożytni ulegali w ten sposób złudzeniu, że pozbywają się z organizmu nadmiaru czarnej żółci.

Jeśli nawet oczywiste jest to, że podając ciemiernik, adepci Hipokratesa kierowali się wyłącznie racjonalnymi pobudkami, to uważa się, że stosowanie tej rośliny sięga bardziej odległych czasów i że wiążą się z tym jakieś wierzenia magiczne. Dość wymowne jest świadectwo Pliniusza Starszego: „Sława Melampodusa, którą z sztuki przepowiadania pozyskał, jest znajomą wszędzie. Od niego zowie się jeden gatunek elleborus melampodion (ciemięrzyca). Niektórzy mówią, że pasterz tego nazwiska wynalazł tę roślinę, uważając, że kozy zjadłszy ją laxowały, a dawszy ich mléka szalonym corkom Proteusza uzdrowił je”21.

Według owego pasterskiego mitu trzy córki Projtosa, mniemając, że zamieniły się w krowy, błąkały się po wsiach. Choroba spowodowała, że wypadły im włosy. W nagrodę za udane leczenie król Projtos ofiarował Melampusowi za żonę jedną z nich, Ifianassę, która odzyskała rozsądek i włosy. Ale czytajmy dalej Pliniusza: „Czarny z tych gatunków [ciemięrzycy] zowią melampodion i kadzą nim domy, czyszczą, kropiąc nim z pewnemi uroczystémi ceremoniami, bydło; zbiera on się także z pewnemi religijnemi obrządkami. Nasamprzód bowiem określa się mieczem. Potém mający go zerznąć obraca się ku wschodowi, modli się, aby mu Bogowie zrobić to dozwolili i uważa lotu orła, który się zawsze prawie ukazuje podczas zrzynania téj rośliny, a jeźli blisko nadleci, jest wróżbą, że zrzynający umrze w tym samym roku”22.

Zbieranie ciemiernika, tak jak i mandragory – o której będziemy jeszcze mówić – nie jest zatem łatwe: roślinę, której moc jest tak niebezpieczna, zbiera się z należytym respektem. I nawet jeśli nie mieszają się do tego przesądy, jak w apokryficznych Listach Hipokratesa, sposób zbierania ciemiernika jest przedmiotem całej masy drobnych uwag, świadczących o ogromnej wadze, jaką przykłada się do rozmaitych czynników fizycznych, które mogą zmieniać zawartość substancji czynnych w tej roślinie: „W chwili obecnej nazbieraj mi przede wszystkim ziół rosnących w górach i na terenach położonych wysoko. Są one bowiem bardziej treściwe niż te z rejonów wilgotniejszych i bardziej cierpkie dzięki gęstej glebie i rozrzedzonemu powietrzu, a to, co wchłaniają, jest chłodniejsze. […] Wszystko, co ma dużo soku i substancji płynnej, trzeba umieszać w szklanych naczyniach, liście natomiast, kwiaty i korzenie – w nowych, szczelnie zamkniętych dzbanach, aby wystawione na światło nie straciły właściwości leczniczych, które ulatują z nich jak dusza”23.

Traktuje się tę roślinę jak jakąś drogocenną materię, jak roślinny skarb; trzeba ją otaczać opieką, ochraniać, umieścić w ciemnym i chłodnym naczyniu; jest to żywa istota, którą należy utrzymywać przy życiu. Albowiem czas, jaki upływa pomiędzy zebraniem a zaaplikowaniem jej choremu, niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw, z których najbardziej groźnym jest utrata mocy, niczym zapachu, który wietrzeje. Stąd szczególne środki ostrożności mające na celu uchwycenie i zachowanie owego tajemniczego bytu, jakim jest „aktywny składnik” rośliny. Należy postępować zgodnie z zaleceniami mistrza; on jeden bowiem wie, jaką  k o n c e n t r a c j ę   w o l i  trzeba sobie narzucić, aby uzyskać koncentrację samego lekarstwa, które się zbiera i przygotowuje. Roztargnienie zielarza, niedbałe postępowanie skutkują pozbawieniem tej groźnej i delikatnej substancji działania.

Właściwości ciemiernika są doskonałym przykładem owej marzycielskiej waloryzacji, która w czasach przednaukowych łączy się z niektórymi uprzywilejowanymi substancjami. Wyobraźnia skłonna jest budować całą baśniową farmakologię; leki muszą przez to spełniać dwa kryteria: muszą mieć specyficzną moc i być panaceum. Raz chce się, żeby „dobre ziele” było dokładnym antidotum na truciznę, jedynym i niemal predestynowanym lekarstwem na konkretną chorobę, innym razem zaś przypisuje mu się nieskończenie rozległe działanie, zadziwiającą uniwersalność, która uzasadnia jego stosowanie w mnóstwie bardzo różniących się od siebie przypadłości. Wspaniała roślina potrafi być zarazem specyfikiem i panaceum.

Tak dzieje się w wypadku ciemiernika. Ten specyfik na melancholię, jeśli zbiera się go w szczególnych miejscach, wykazuje nawet pewnego rodzaju superwłaściwość. W okolicach Antycyry w Fokidzie zbierano wyjątkowo skuteczną jego odmianę: ciemiernik najwyższej jakości, ostatnią deskę ratunku dla melancholika i epileptyka. „Płynąć do Antycyry” stało się zwrotem przysłowiowym. I podróżowano tam z bardzo daleka.

Z drugiej strony jednak Pliniusz i Dioskurydes24 niefrasobliwie rozszerzają listę zastosowań ciemiernika: jest on dobry na paraliż, szaleństwo, obrzęk, artretyzm i inne choroby stawów; nadaje się do przemywania oczu, pomaga na bielmo; powoduje dojrzewanie i oczyszczanie guzów skrofulicznych, ropiejących wrzodów, guzów nowotworowych, przetok, liszajów; leczy nawet świerzb u czworonogów. Ileż rozmaitych zastosowań! Lek tylko wtedy jest naprawdę skuteczny, gdy ma wiele wskazań.

Jeśli lekarzowi wywodzącemu się z tradycji hipokratejskiej używanie tak silnego środka przeczyszczającego jak ciemiernik wydaje się niezbędne, to bardzo często po to, by zastąpić „naturalne” wydalanie, które zostało zatrzymane – przypływ melancholii często bywa przypisywany zatrzymaniu menstruacji, chorobie hemoroidalnej, a nawet ropieniu skóry. Czarna żółć staje się chorobotwórcza, ponieważ nie jest usuwana. Spontaniczne przywrócenie jej wydzielania uważane jest więc za zjawisko, które dobrze wróży: „W melancholii z objawami phrenitis przywrócenie krwawień hemoroidalnych jest rzeczą korzystną”25.

Tę teorię dość długo uznawano za wiarygodną: aby wyleczyć melancholika lub przynieść mu ulgę, należy „wywołać” utajony płyn na zewnątrz. Autorzy tak nieodlegli w czasie, jak Esquirol26 czy jego uczeń Calmeil27, z jednej strony odrzucają teorię humoralną, a z drugiej nadal zalecają metody zwane „odciągającymi”: przydatne jest wywołanie dermatozy; puszczanie krwi ze sromu lub odbytu powinno „zastępować” hemoroidy bądź „przywracać upław menstruacyjny”; sączki, bańki, substancje wywołujące zaczerwienienie skóry będą służyły do tego samego. A gdy dziewiętnastowieczni autorzy przystawiają pijawki do skroni chorego, dokonują w ten sposób selektywnego „oczyszczenia” głowy, o którym pierwszą wzmiankę znajdujemy w tekście hipokratejskim. Starożytni oprócz tego podaliby środki ślinopędne bądź podrażniające błonę śluzową nosa (pobudzające wydzielanie śluzu przez nos). Czy w melancholii trzeba krwawić? Zasadność stosowania tego środka będzie przedmiotem dyskusji, które będą się toczyć aż do XIX stulecia. Zawiły to problem dla gorliwych zwolenników teorii humoralnej: cóż bowiem należy czynić, jeśli choroba bierze się z niepożądanej mieszanki krwi i czarnej żółci? Należałoby pozbyć się nadmiaru czarnej żółci, nie zubażając przy tym organizmu o krew, która jest mu niezbędna. Dla upuszczania krwi możemy znaleźć uzasadnienie bardziej solidne, przypisując melancholię „nadmiarowi naczyń włosowatych w mózgu”, jak to czynią niektórzy osiemnasto- i dziewiętnastowieczni autorzy. Nierzadko można zauważyć, że dawne bądź przestarzałe metody utrzymują się wspierane przez opinię o ich skuteczności, przy czym ich uzasadnienia i racjonalizacje są co jakiś czas odświeżane. W tym wypadku długo przestrzegano jednej i tej samej zasady terapeutycznej: tej zalecającej zmniejszanie ilości substancji organicznej, której nadmiar, zakłócając równowagę organiczną, zakłóca czynności mózgu.

Dopiero co narodził się sposób leczenia melancholii oparty na odciążaniu i oczyszczaniu organizmu. Warto zobaczyć, za pomocą jakich zastrzeżeń Calmeil kwestionuje w 1870 roku jego skuteczność i się od niego odżegnuje. Przytoczony dalej dokument jest najlepszym przykładem niezwykłej trwałości autorytetu przypisywanego dawnym metodom leczniczym: „Mogę tylko schylić czoło przed zdaniem mojego mistrza i uszanować poglądy, które nauka głosi od początków istnienia naszej sztuki. Przywiązuję ogromną wagę do teorii odciążeń; tak jak wszyscy, obserwowałem przypadki wyzdrowienia pokrywające się w czasie z przywróceniem menstruacji, z powrotem wycieku hemoroidalnego, z utworzeniem się jakiegoś odległego ropnia, z pojawieniem się licznych czyraków; przychylam się do traktowania owych różnych przejawów jako ruchów krytycznych i bez wahania przypisuję im uzdrawianie rozumu; pomimo to skłonny jestem sądzić, że wyolbrzymiano częstość i znaczenie owych krytycznych efektów, że powtarzanie się z rzadka pewnych faktów uznawano za rzecz nieuniknioną”28.

W pismach hipokratejskich pojawia się również lekarstwo innego rodzaju: mandragora, która ma działanie przede wszystkim uspokajające: „Ludziom smutnym, chorym, którzy chcą się udusić, podawajcie rano napój z korzenia mandragory, w dawce mniejszej niż potrzebna do wywołania delirium”29.

Będzie się o niej jeszcze długo mówić, a legenda będzie dodawać do trzeźwej obserwacji efektów leczniczych swój baśniowy komentarz. Owe efekty lecznicze przypominają porażające nerw błędny i halucynogenne działanie belladony. Według niektórych starożytnych autorów ten cudowny i niebezpieczny lek może działać na odległość, samymi swymi oparami. Według Celsusa30 „jabłka” mandragory włożone pod poduszkę są skutecznym środkiem sprowadzającym sen na szaleńców i niespokojnych melancholików; nie należy jej stosować, zanim nie wypróbuje się mniej radykalnych środków. Owo leczenie przez inhalację będzie stosowane w średniowieczu jako metoda znieczulania. Gąbka, którą chirurg Ugo Borgognoni podawał do wąchania swym pacjentom, była namoczona w płynie zawierającym mak, lulek czarny i mandragorę31. Nasączona owymi substancjami, a następnie suszona na słońcu, krótko przed operacją była zanurzana w ciepłej wodzie; jak zauważa Luigi Belloni, jest rzeczą oczywistą, że samo wąchanie gąbki było mało skuteczne; pacjent połykał część płynu i popadał w stan odrętwienia, podobny do tego, który osiągamy, podając mieszankę opiatów i alkaloidów belladony. W epoce renesansu znajdziemy mandragorę wśród wielu ziół wchodzących w skład specyfików do wdychania, z których robi się woreczki zapachowe, węzełki, opaski czołowe… Podejmuje się także ryzyko picia niebezpiecznego ekstraktu w odpowiednim rozcieńczeniu. Jago obiecuje Otellowi udrękę, której mandragora nie zdoła zagłuszyć:

Not poppy, nor mandragora,

Nor all the drowsy syrups of the world,

Shall ever medicine thee to that sweet sleep…

Ni wyskok z maku, ni sok z mandragory

Ni żadna siła ziół usypiających

Już mu nie wróci tego snu błogiego,

Jakim spał wczoraj.32

Oto hiperbola: jakiż to musi być silny ból, którego nie może pokonać narkotyczna moc opium i mandragory!

Tymczasem już od starożytności przypisywano mandragorze właściwości afrodyzjaku: napoje miłosne Kirke zawierały mandragorę. A John Donne, który poświęca jej kilka zwrotek w The Progresse of the Soule, obdarza ją przeciwstawną mocą rozpalania i kojenia zmysłów w zależności od tego, czy sięgamy po jej „jabłka”, czy liście33:

His apples kindle, his leaves, force of conception kill34.

Mandragora, roślina antropomorficzna, obciążona fantastycznymi projekcjami, przenosi wyobraźnię w zaczarowaną krainę, która nie daje się łatwo opisać35. Wobec takiego nasycenia fantastyką nie można wyodrębnić jej rzeczywiście leczniczego działania. Antydepresyjne właściwości mandragory, jej zastosowania w przypadkach taedium vitae zatraciły się i stopiły z całą paletą jej magicznych mocy. Mandragora nie daje się łatwo wykorzystać w leczeniu mającym na celu przywrócenie równowagi psychicznej – to zakazany owoc, którego poznanie jest niebezpieczne, owoc niosący śmierć i ekstazę. Ci, którzy ją ordynują w XVI i XVII wieku, rychło staną się podejrzani o stosowanie zakazanych praktyk i o konszachty z diabłem.

Celsus

Terapeutyka psychiatryczna Asklepiadesa, opisana przez rzymskiego encyklopedystę Celsusa, odwołuje się do wielu sposobów, które dołączają do tych zalecanych w pismach hipokratejskich. W „smutku, który wydaje się zależeć od czarnej żółci”, psychoterapia wspierająca psychicznie uzupełnia środki czysto somatyczne (dietę, powstrzymywanie się od picia wina, nacieranie, kąpiele, środki przeczyszczające): „Należy odsunąć od chorego wszelki powód przerażenia. Trzeba się starać rozerwać go opowieściami i zabawami, które najbardziej lubił, gdy był zdrowy. Jego prace, jeśli jakieś stworzył, trzeba uprzejmie chwalić i stawiać mu przed oczy. Jego posępne wyobrażenia należy zwalczać łagodnym upominaniem, by odczuł, że w sprawach, które go dręczą, powinien znaleźć raczej otuchę niż powód do niepokoju”36.

Melancholika należy rozweselać, uspokajać; powinno się próbować przywrócić mu poczucie własnej wartości. Aby przepędzić jego ponure myśli, trzeba postępować tak, by świat wokół niego się rozjaśnił i złagodniał. Muzyka jest dobrym sposobem na ożywienie otaczającej atmosfery: „Dla oderwania chorych od ich smutnych refleksji wskazane będzie wykorzystanie instrumentów dętych, cymbałów i innych hałaśliwych środków”37.

Gdybyż Celsus na tym poprzestał! Lecz zna też sposoby o wiele bardziej brutalne: krępowanie, kary cielesne, wstrząs wywołany nagłym przerażeniem – sposoby leczenia przeznaczone zwłaszcza dla pobudzonych, którzy nie chcą słuchać głosu rozsądku. Tę drastyczną terapię stosowano zapewne wobec chorych cierpiących na melancholię lękową. „Taki wstrząs w istocie może być przydatny do wyciągnięcia ich ze stanu początkowego”. Pojawia się tu metoda, która będzie stosowana aż do dziś: psychicznie chory wydaje się osobą, która obrała niewłaściwą drogę, błądzącą, poza naszym zasięgiem, ofiarą złego snu. „Zła wola”, która go opanowała, nakłania go do złośliwego sprzeciwiania się wysiłkom tych, którzy chcą go sprowadzić na właściwą drogę. „Głęboki wstrząs”, który Celsus zamierza wywołać u melancholików, ma ich wybudzić z owego snu, przywrócić ich nam oraz im samym, sprawić, że znów będą słuchać naszych słów. Bezwzględne postępowanie terapeuty, niepozwalające znajdować żadnego upodobania w chorobliwym stanie, wypędzi ich rozum z kryjówki, w której się przyczaił, i ponagli go do zareagowania na wezwanie38. Istotnie, głównym wskazaniem do owej kuracji jest euforyczne pobudzenie, mania szaleńcza: należy leczyć przeciwieństwo przeciwieństwem. Co zaś się tyczy przygnębionych, to Celsus proponuje traktować ich z większą troskliwością: „Kiedy nastrój staje się zbyt posępny, dobrze jest dwa razy dziennie zastosować delikatne, ale dość długie nacieranie; należy również aplikować zimne natryski na głowę i przepisać kąpiele w wodzie z oliwą […]. Nie jest właściwe pozostawianie takich osób samych lub z nieznajomymi, tak samo jak z ludźmi, którymi gardzą bądź którzy są im obojętni. Powinny udać się w inne strony, a kiedy odzyskają rozum, podróżować każdego roku”39.

Z grubsza biorąc, ale bardzo wyraźnie, czynniki emocjonalne i środowiskowe odgrywają tu ważną rolę. Zwróćmy również uwagę na zalecenie podróżowania, które pojawia się tu po raz pierwszy – będziemy jeszcze o tym mówić.

Szczególnie należy podkreślić opinię Celsusa na temat leczenia bezsenności melancholików. Zna on moc opium, ale się jej obawia. Wywar z maku albo lulka czarnego może „zmienić furię w apatię”. Należy więc zacząć od innych, łagodniejszych środków, które są mniej ryzykowne. Można położyć na głowę „maść z szafranu wymieszanego z irysem”, można też masować powoli głowę, wcześniej ją ogoliwszy, ale wykonując ruchy w miarę delikatne, „tak aby na skórze pozostał po tym tylko lekki ślad”40.

„Szmer wody płynącej z rurki umieszczonej obok chorego, przejażdżka wozem po posiłku i w nocy, a przede wszystkim kołysanie się podwieszonego posłania to sposoby, które sprzyjają zasypianiu”.

Jeśli bezsenność jest uporczywa, można także spróbować zastosować cięte bańki na szyję. Ale gdy te ostrożne sposoby zawiodą, trzeba sięgnąć po niebezpieczny mak lub umieścić jabłka mandragory pod poduszką.

Soranus z Efezu

Doktrynę medyczną Soranusa z Efezu poznaliśmy między innymi dzięki dokonanemu przez Caeliusa Aurelianusa łacińskiemu przekładowi jego ważnego traktatu Choroby ostre i przewlekłe41. Soranus należy do szkoły metodyków i żywi wyłącznie pogardę dla humoralnego objaśniania melancholii, które odrzuca jako czczą gadaninę. Według niego prawdziwą jej przyczyną jest stan nadmiernego  ś c i ś n i ę c i a  włókien. Głównymi objawami są niepokój i przygnębienie, cichy smutek, niechęć do bliskich. Melancholicy raz pragną żyć, innym razem umrzeć; sądzą, że zastawia się na nich pułapki; bez powodu płaczą, mruczą pod nosem jakieś niedorzeczne uwagi, a potem nagle wybuchają śmiechem; mają opuchnięte nadbrzusze, zwłaszcza po posiłkach. Soranus, choć nie zgadza się, jak to sugerują konkurencyjne szkoły, z możliwym przejściem od „manii” do „melancholii”, jednak proponuje dla tych dwóch dolegliwości podobną kurację. Nie ufa lekom zbyt silnym, jak aloes i piołun; opium wydaje mu się zbyt niebezpieczne, podobnie jak wino. Nie jest zwolennikiem postu ani miłosnych igraszek. Za niepotrzebne uważa trzymanie chorego w ciemności. Wykorzystywanie muzyki wydaje mu się szarlatanerią.

Wśród zalecanych przez Soranusa sposobów leczenia dość ważne miejsce zajmują okłady. Traktuje on melancholię jako ciężką chorobę, której głównym siedliskiem jest przełyk (podczas gdy szaleństwo dotyka głowy). Stąd celowość stosowania okładów między łopatkami lub w obszarze nadbrzusza.

Nie zaniedbuje się jednak środków psychoterapeutycznych, jak i pewnego rodzaju leczenia „aktywnego”. Soranus zaleca zabieranie pacjenta do teatru. Niech melancholik ogląda sztuki wesołe, a zadowoleni z siebie wariaci niech będą prowadzani na tragedie. Dzięki teatrowi można wzmocnić leczenie poprzez pewnego rodzaju emocjonalne antidotum.

Gdy tylko będzie to możliwe, należy poprosić rekonwalescenta o pisanie mów oraz ich odczytywanie; obecni przy tym domownicy i przyjaciele winni wyrazić uznanie, okazać żywe zainteresowanie i bezwarunkowo wychwalać przedstawione dzieło. Po ćwiczeniu retorycznym pacjent podda się łagodnemu masowaniu i uda się na niemęczącą przechadzkę. Jeśli zaś chodzi o tych, którzy nie mają kultury literackiej, to należy ich pytać o zajęcia, które są im bliskie, utrzymywać ich umysł w stanie pobudzenia poprzez gry zmuszające ich do rachowania etc. Owa psychoterapia zwiastuje tę zalecaną później przez Wilhelma Griesingera: gdy tylko chory rozpocznie rekonwalescencję, należy „wzmacniać dawne ja” i kierować pacjenta „ku sprawom, które go niegdyś interesowały”. „Istnieją bowiem osobnicy – dodaje Griesinger42 – u których integralność myśli i woli jest najściślej związana z wykonywanymi zajęciami; niektórzy robotnicy odzyskują pełnię dawnej osobowości, kiedy powracają do pracy; niektórym muzykom potrzebny jest dźwięk instrumentu”. W leczeniu melancholii Soranus wierzy w tę rozsądną praktykę. Poprzestając na bardzo ograniczonym spisie leków, chlubi się tym, że przewyższył skutecznością metody konkurencyjnych szkół. Ostrożność idzie u niego w parze ze znacznym optymizmem, który nakazuje nie wątpić w rozum melancholika: jakkolwiek poważna byłaby choroba, ciało i umysł mają nienaruszony potencjał, który lekarz winien pobudzać.

Areteusz z Kapadocji

Stronice, które Areteusz43 poświęca leczeniu melancholii, świadczą o pewnych wątpliwościach co do możliwości osiągnięcia całkowitego wyleczenia we wszelkich okolicznościach. Może się zdarzyć, że najlepsze remedium – ciemiernik – okaże się nieskuteczne, zwłaszcza gdy pozwolono chorobie zbyt długo się rozwijać. Trzeba wówczas poprzestać na środkach łagodzących: „Nie da się wyleczyć wszystkich chorób. Lekarz, który mógłby to zrobić, stałby się potężniejszy od bogów. Kiedy więc nie udaje mu się wyplenić choroby, to w jego mocy jest na jakiś czas ją złagodzić, uciszyć i uśpić”44.

Co zastosujemy? Oczywiście środki przeczyszczające i żółciopędne, „dietę wzmacniającą”, a także kąpiele w wodach termalnych: „Kąpiele w wodzie z bitumem, siarką, ałunem i wieloma innymi substancjami leczniczymi są w tym wypadku nadzwyczaj przydatne: poza tym, że nawilżają i zmiękczają zbyt suchą i gęstą skórę melancholików, pobyt w termach dostarcza im miłego urozmaicenia, przerywającego nudę spowodowaną długotrwałym leczeniem”45.

Ta rada będzie po wielekroć powtarzana. Metoda „urozmaicająca” będzie przedmiotem wielu dociekań i bardzo licznych ulepszeń: jeśli uznajemy, że rozrywka jest zbawienna, to należy ją różnicować na wiele sposobów. Uzdrowiska są na ogół tak urządzone, że oferują zarazem swe wody i swe rozrywki – zobaczymy, że XVIII i XIX stulecie bardzo się starały udoskonalić ten rodzaj kuracji… Nie tak szybko też zapomnimy opis zbyt suchej skóry u melancholików. Wraz z wychudzeniem, ziemistą cerą, uporczywymi zaparciami i wzdęciem nadbrzusza jest ona objawem patognomonicznym.

Pozostają jeszcze stany smutku, które pod każdym względem przypominają melancholię, ale nie są spowodowane czarną żółcią; ich przyczyny są natury psychicznej i uczuciowej. Jeśli potrafimy je rozpoznać, to będziemy mogli na nie wpłynąć i doprowadzić do uzdrowień, które będą się wydawać cudowne. Areteusz rozważa zagadnienie zróżnicowanej diagnostyki: „Powiadają […] że pewien człowiek, który cierpiał jakoby na nieuleczalną chorobę, zakochał się w jakiejś pannie i z miłości odzyskał zdrowie, czego nie udało się osiągnąć lekarzom. Moim zdaniem ów chory był dawniej bardzo zakochany w tej młodej osobie, a nie mogąc pozyskać jej względów, stał się ponury, smutny, zamyślony i w oczach współobywateli, którzy nie znali przyczyny jego choroby, uchodził za chorego na melancholię; kiedy jednak potem mu się poszczęściło i zdobył obiekt swego pożądania, stał się mniej ponury i zgryźliwy, radość bowiem rozwiała oznaki melancholii, i tylko w tym względzie miłość stała się lekarzem i zatryumfowała nad melancholią”46.

Melancholia prawdziwa czy rzekoma? Wydaje się, że Areteusz przyjmuje tu rozróżnienie, które jest nam nieobce, między chorobą endogenną (która jako jedyna zasługuje na miano melancholii) a depresją reaktywną. Antyczna medycyna humoralna teoretycznie pozwalała odróżnić przypadki, których przyczyna tkwi w smutku i rozczarowaniu, od tych, w których rozdrażnienie od początku zależy od dyskrazji, to znaczy od zmian somatycznych. Czy tak różne przyczyny nie wymagają radykalnie odmiennych kuracji? Tu zaspokojenie niespełnionego pożądania; tam środki wydalające lub rozpuszczające czarną żółć… Takie rozdzielenie byłoby wygodne i zaspokajałoby upodobanie do logicznej klarowności; ale tym, co w końcu czyni owo rozróżnienie dość mało skutecznym, jest jakże często pojawiająca się u starożytnych w uzasadnieniach lekarskich „psychosomatyczność”. Przyczyny psychiczne wywierają wpływ na fizyczną strukturę organizmu, zmieniają „temperament” bądź ogólne „napięcie”: ten, kto nie jest żółciowcem z usposobienia bądź przez oddziaływanie środowiska naturalnego, może nim się stać z chwilą pojawienia się kłopotów, nieszczęścia, zawiedzionej miłości, problemów z nauką. Istnieją „temperamenty nabyte”. Nastrój duchowy zawsze się przekłada na ogólny stan ciała. Jeśli przyczyna psychiczna, szkodliwa namiętność, nie zostanie szybko usunięta, doprowadzi to do organicznych zaburzeń równie głębokich i intensywnych, jak gdyby cały proces od początku przebiegał w ciele. Autorzy zajmujący się medycyną nie szczędzą wyjaśnień natury fizycznej, aby uzasadnić tego rodzaju zjawiska; mamy do czynienia z prawdziwymi przełożeniami somatycznymi, które pozwalają przyporządkować stanom psychicznym konkretne odpowiedniki fizjologiczne. I tak, według Galena47 zawód miłosny zmusza do nienaturalnej wstrzemięźliwości, która będzie szkodliwa dla mózgu ze względu na zatrzymanie płynu nasiennego; owa wydzielina, zbyt długo zatrzymywana w organizmie, z czasem się degeneruje i śle do mózgu trujące wapory, podobne w swych zgubnych skutkach do waporów spowodowanych zastojem czarnej żółci w podżebrzach. Wobec tego fizjologiczne uprawianie miłości staje się rodzajem upustu, porównywalnym do wycieku hemoroidalnego lub pocenia się.

Prawie wszyscy późniejsi autorzy w odniesieniu do melancholii poruszać będą kwestię terapeutycznej roli aktu płciowego. Niektórzy, jak Rufus z Efezu48, będą mu przypisywać cudowne działanie. Bardziej wstydliwi i dbali o moralność lekarze będą ten pogląd zawzięcie podważać: czyż nadmierna rozwiązłość płciowa, rozpusta, nie jest raczej przyczyną melancholii?

Smutek miłosny, innego pochodzenia, lecz wywołujący identyczne zmiany, zostanie uznany za swoistą odmianę melancholii i przejdzie przez dzieje medycyny otoczony legendami i poruszającymi historiami, które najpoważniejsze traktaty będą powtarzać w kolejnych epokach. Najbardziej typowa z owych historii, ta, która służy za wzór wszystkim pozostałym, pochodzi od Plutarcha: jest to opowieść o skrytej miłości, którą młody książę Antioch płonie do księżniczki Stratonike, nowo poślubionej żony jego ojca Seleukosa. Przepełniony winą i pogrążony w rozpaczy, chce się zagłodzić, „udając, że trawi go jakaś wewnętrzna i tajemna choroba. I dalej by tak sprytnie pozory stwarzał, gdyby nie medyk Herostratus, który bez trudu spostrzegł, że jego choroba wzięła się z miłości”49. Aby odkryć obiekt jego uczuć, Herostratus wprowadza różne osoby do komnaty młodego księcia; rychło pojmuje, że to obecność królowej Stratonike wywołuje u chorego „oznaki, które wedle Safony mówią o zakochaniu, to znaczy mowa i głos grzęzną mu w gardle, lico czerwienieje i pojawiają się wypieki, za każdym razem zerka na nią znacząco i nagle oblewa się potem, jego puls przyśpiesza i rośnie; w końcu, gdy siła i moc ducha się wyczerpią, staje się jak człowiek oczarowany, z rozradowaną duszą i blednie”50. Seleukos, ostrożnie powiadomiony przez medyka, oświadcza, że gotów jest oddać wszystko, co posiada, aby tylko ocalić syna. Heroiczne remedium: oddaje mu Stratonike i część królestwa. Doświadczając „zaspokojenia edypalnego”, Antioch wkrótce powraca do zdrowia.

Cóż dziwnego, że ten swoisty rodzaj melancholii jest wielokrotnie wspominany w epoce baroku! Robert Burton poświęca mu istotną część swej Anatomy of Melancholy51 (1621). Jacques Ferrand pisze na ten temat książkę52. Chodzi o mękę duchową, która ma tę właściwość, że ucieleśnia się i objawia odczuwalnymi zaburzeniami i zmianami ciała; metafora miłości, która spala, jest tu odczytywana w sposób dosłowny: wola śmierci w sposób przejmujący bierze górę nad wolą życia. „Chorowanie z miłości” jest rodzajem somatycznej „nadekspresji”, w której ciało  d  e m o n s t r u j e  swą niemożność przeżycia bez ukochanej osoby; nawet jeśli jest to zjawisko znane we wszystkich epokach, to jego najbardziej rozbudowany obraz może występować tylko w kulturze, która sama, w większości swych wytworów, sięga po najbardziej skrajne formy ekspresji.

Galen

Galen, choć nie wprowadza do swych terapeutycznych zaleceń żadnych nowości, powinien nas interesować z innego powodu: ustala on opis i definicję melancholii, które będą uznawane aż do XVIII wieku, a nawet dłużej53. Zaproponowany przez niego podział będzie służył za ramę dla wszystkiego, co zostanie napisane na temat leczenia tej choroby. Dzieła medyczne z czasów średniowiecza, renesansu i baroku w swej ogromnej większości są tylko sumienną parafrazą Galena, na różne sposoby przyozdabianą nowymi dowodami i wzbogacaną o kilka nieznanych wcześniej sposobów postępowania. Dopracowuje się szczegóły, lecz cała budowla pozostaje niezmieniona; przez długi czas nowatorstwo będzie polegało nie na kontestowaniu tradycyjnej wiedzy, lecz na jej poszerzaniu i dopełnianiu. W końcu trzeba będzie położyć kres temu nadmiernemu przeciążeniu i rozpocząć wszystko od nowa. Nikt jednak nie potrafił się tego podjąć w sposób zdecydowany. Galenowska koncepcja melancholii nie zniknęła od razu, lecz powoli obracała się w proch.

Melancholia wedle Galena jest bezsprzecznie spowodowana czarną żółcią – teoria humoralna, odrzucana bądź kwestionowana przez różne szkoły starożytne, u niego na powrót staje się pełnoprawna. Nadmiar czarnej żółci może się objawiać i rozwijać w różnych miejscach organizmu, wywołując za każdym razem nowe symptomy.

Po pierwsze, może się zdarzyć, że zmiany we krwi ograniczać się będą wyłącznie do mózgu: „Zdarza się to na dwa sposoby: albo płyn odpowiedzialny za melancholię wpływa tam z innego miejsca, albo powstaje na miejscu. Powstaje dzięki znacznej ciepłocie owego miejsca, która spala żółć żółtą lub najgęstszą i najczarniejszą część krwi”54.

Po drugie, może się zdarzyć, że czarna żółć rozprzestrzeni się w żyłach całego organizmu. W tym wypadku dosięgnie również mózgu, ale tylko „jako konsekwencja ogólnej dolegliwości”. Upuszczenie krwi z ramienia, jeśli ktoś chce się o tym przekonać, sprawia, że pojawia się krew bardzo czarna i bardzo gęsta. Nie sposób się pomylić!

Wreszcie napotkamy przypadki, gdy „choroba pochodzi z żołądka”. Wtedy następuje obrzęk, zastój żółci, zaparcia, opuchlizna w rejonie podżebrzy – stąd nazwa dolegliwości hipochondrycznej, jaką się nadaje tej chorobie. Objawia się ona odbijaniem z żołądka, uderzeniami gorąca, powolnym trawieniem, wzdęciami. „Niekiedy także przychodzą gwałtowne bóle brzucha, które promieniują na plecy; chory czasem wymiotuje gorącą i kwaśną treść żołądkową, która powoduje podrażnienie zębów. Wapory z opuchniętego i wypełnionego czarną żółcią żołądka wędrują do mózgu, porażają rozum i wywołują objawy melancholii”. Według klasycznej definicji hipochondria jest zatem chorobą organiczną okolicy górnej części brzucha, gdzie gromadzi się nadmiar czarnej żółci i skąd wznoszą się zatruwające mózg wyziewy. Nozolodzy z XVIII i początku XIX wieku (Boissier de Sauvages, Cullen, Pinel) definiują ponadto hipochondrię jako połączenie rzeczywistych zaburzeń trawienia z przesadną troską chorego o własne zdrowie. Ta ostatnia okoliczność, która początkowo była tylko dodatkowym objawem, stanie się w końcu głównym i zasadniczym zjawiskiem.

Galen ze swadą opowiada się za teorią „waporów”: owe wyziewy, które wznoszą się od żołądka, tłumaczą nie tylko czarne myśli, lecz także niektóre halucynacje; zamraczają umysł, tworzą endogenne przywidzenia podobne do obrazów entoptycznych: „Najlepsi lekarze zgodnie powiadają, że nie tylko te dolegliwości, lecz także epilepsja, rzucają się na głowę, a pochodzą z żołądka. Melancholicy są zawsze nękani obawami; ale urojone obrazy nie zawsze przedstawiają im się w tej samej postaci. I tak, ktoś wyobrażał sobie, że jest zbudowany ze skorupek, w wyniku czego unikał wszystkich przechodniów ze strachu, że go rozgniotą […]. Ktoś inny obawiał się, że Atlas, zmęczony dźwiganiem Ziemi, zrzuci swój ciężar i w ten sposób sam się przygniecie, jednocześnie skazując nas wszystkich na śmierć […]. Między melancholikami występują różnice. Wszyscy są nękani obawami, smutkiem, ale nie wszyscy chcą umrzeć. Przeciwnie, są tacy, u których istotą melancholii jest strach przed śmiercią. Inni wydadzą wam się dziwni, obawiają się śmierci i równocześnie jej pragną […]. Tak jak ciemności napawają lękiem prawie wszystkich ludzi […] tak samo barwa czarnej żółci, przyćmiewając, jak to czynią ciemności, siedlisko rozumu, rodzi obawę”55.

Istnieją zatem trzy różne odmiany melancholii:

1. choroba melancholijna umiejscowiona w mózgu;

2. choroba ogólna, w której czarna żółć znajduje się we krwi w całym organizmie;

3. choroba melancholijna pierwotnie umiejscowiona w żołądku i narządach trawiennych – hipochondria – atakująca mózg wyziewami i waporami.

Burton w 1621 roku nadal będzie skrupulatnie przestrzegał tego podziału, dodając do niego melancholię z miłości (o której Galen wiedział) oraz melancholię religijną, chorobę bardziej nowożytną. A Burton jest przecież tylko jednym z „uczonych” pośród wielu innych.

Z owego podziału można bez większego trudu wywieść metody leczenia. Nie warto zajmować się żołądkiem, jeśli choroba tkwi w głowie; a jeśli zaatakowany jest cały organizm, to jak zapominać o upustach krwi i kąpielach?

„Chcę przytoczyć następujący fakt, którego świadkami byli moi przyjaciele: dzięki wielu kąpielom oraz pożywnej i wodnistej diecie wyleczyłem taką melancholię, nie stosując żadnych innych sposobów, kiedy dokuczliwy humor, nie zagrzewając długo miejsca, był łatwy do usunięcia”56.

Lecz jeśli choroba jest zadawniona, leczenie będzie nastręczało ogromnych trudności. Oczywiście, trzeba będzie jeszcze bardziej skrupulatnie przestrzegać diety, która zabrania spożywania mięsa „czarnego” (koza, wół, kozioł, byk, osioł, wielbłąd, zając, dzik, lis, pies); należy unikać kapusty, soczewicy, chleba z otrąb, win ciemnych i ciężkich, dojrzałych serów. Podążamy tu, z wszystkimi tego konsekwencjami, za intuicją jakościową, która inkryminuje szkodliwe moce  c z e r n i  i  g o r y c z y.  Pokarmy ciemne i „mocne” zwiastują ów czarny wyziew, który mroczy nasze umysły. Te wiktuały są z góry obciążone smutkiem i lękiem. Należy sięgać po pokarmy wesołe, jasne, delikatne, bogate w dobroczynną wilgotność.

Gdyby melancholia pochodziła wyłącznie z owych rodzących melancholię pokarmów, łatwo by ją było odegnać lub się przed nią chronić. Lecz niebezpieczeństwo tkwi gdzie indziej: chorobliwa czarna żółć jest pozostałością spalania, swego rodzaju gęstą smołą, która sama z kolei może się zapalić. Jest to humoralny węgiel. Jak trująca jest moc, niszczycielska napastliwość substancji zdolnej zapłonąć w  p o w t ó r n y m   s p a l a n i u!  Tymczasem wszystkie naturalne substancje mogą, na skutek pierwotnego zapalenia, przekształcić się w „zapiekłe” humory: zapiekłą żółć i zapiekłą krew, które włączą się do niebezpiecznego metabolizmu czarnej barwy. Kleista smoła, która się pali, by pozostawić jeszcze ciemniejsze i gęstsze resztki; zawiesista maź, która zaciemnia umysł.

Interwencja filozofa

Doktryny medyczne, które właśnie przedstawiliśmy, stosują wobec melancholii kurację niemal wyłącznie somatyczną. Można by tu dołączyć autorów późniejszych od Galena: Aleksandra z Tralles57, Orybazjusza58, Pawła z Eginy59, Aecjusza60. Jak widzieliśmy, nie lekceważą oni psychicznych źródeł melancholii; nie ignorują znaczenia niektórych psychologicznych środków oddziaływania: przewiewne pomieszczenia, ani zbyt oświetlone, ani zbyt ciemne; zabawy, rozrywki, umiarkowana aktywność, dodawanie otuchy poprzez spełnianie drobnych zachcianek, usuwanie z widoku przedmiotów lub osób, które mogą być przyczyną smutku. Jednakże z samej swej definicji melancholia powoduje szkody fizyczne i w pierwszym rzędzie wymaga leczenia zaburzeń, które dotykają ciało. Kiedy taka diagnoza została postawiona, to bez wątpienia miało się do czynienia z dostatecznie wyraźną zmianą ogólną i pacjent winien być oczywiście uznany za ciężko chorego, któremu trzeba pilnie zaordynować leczenie.

W przypadkach budzących wątpliwości lekarz mógł się jednak wycofać. Tak samo jak dzisiejszy internista odsyła swych pacjentów do psychologa czy księdza, starożytny lekarz mógł tych, którzy nie wydawali mu się ciężko cierpiący fizycznie, skierować do Asklepiosa61 lub do filozofów62. Co prawda lekarz nadal ustalał dietę, zalecał dzienny program kąpieli i ćwiczeń, lecz jeśli sądził, że nie istnieją żadne zaburzenia organiczne, ukojenie smutku i zmartwienia nie było już jego zadaniem. Od którego momentu można naprawdę mówić o zaburzeniach melancholijnych, to znaczy o szaleństwie? Począwszy od jakich objawów konieczne jest stosowanie ciemiernika? Starożytny lekarz nie lekceważył tej kwestii, która dotyczy samej definicji stanu chorobowego. Dobry lekarz, uzbrojony w wiedzę naukową, ma moc podejmowania decyzji: rozpoznaje, co jest chorobą, a co nie, i tak postępując, zderza się niekiedy z powszechnym mniemaniem. Może ogłosić zdrowym na umyśle człowieka, którego niemądry ogół uważa za chorego. I vice versa.

Bardzo pouczające w tym względzie są Listy przypisywane Hipokratesowi63. Owe teksty są z pewnością apokryfami, i to późnymi, ale ich nieautentyczność nie ujmuje im niczego z ich odkrywczej wartości… Mieszkańcy Abdery wezwali słynnego lekarza, aby wyleczył jednego z najbardziej znanych mieszkańców ich miasta, filozofa Demokryta, który oszalał. Hipokrates śpieszy na miejsce, czyniąc wszelkie przygotowania do leczenia ciemiernikiem. Ale jako dobry klinicysta prosi najpierw o spotkanie z pacjentem. Znajduje Demokryta w jego ogrodzie, pogrążonego w studiowaniu anatomii. Ich rozmowa schodzi na najbardziej skomplikowane zagadnienia z dziedziny fizyki i filozofii. Nie trzeba niczego więcej, aby przekonać Hipokratesa o doskonałym zdrowiu psychicznym jego rozmówcy. Oskarżają go o obłęd, ponieważ go nie rozumieją. Szaleństwo dotyka raczej mieszkańców Abdery. Przybycie lekarza wszystko wyjaśniło: jego osąd, jeden rzut oka odwróciły sytuację. Lud widział w Demokrycie chorego; w rzeczywistości jednak – to znaczy według opinii lekarskiej, która w tym zakresie jest prawomocna – domniemany szaleniec jest jedynym w pełni rozumnym człowiekiem. To owych ludzi należałoby leczyć – pod warunkiem, że wystarczy ciemiernika i że uznają się oni za obłąkanych. Robert Burton obszernie skomentuje tę anegdotę; La Fontaine uczyni z niej temat jednej ze swych bajek64.

Rzymianin z czasów Cesarstwa, jeśli tylko dysponował odpowiednimi środkami, zapewniał sobie usługi lekarza, którego codziennie się radził. Moglibyśmy w tym dostrzec, mówiąc językiem współczesnym, skłonność do hipochondrii, nie mniej wyraźną niż ta, której osobliwemu rozwojowi sprzyja dzisiejsza cywilizacja. W niektórych stanach depresji i niepokoju jednak człowiek starożytny zwracał się nie tylko do lekarza. Czasem uciekał się do kultów misteryjnych65, innym razem szukał pomocy u filozofa.

Jeśli w starożytności istnieje psychoterapia stanów depresyjnych, to odnajdziemy ją w pismach filozofów pod postacią pouczeń moralnych lub „pocieszeń”. Czymże innym jest większość listów i traktatów moralnych Seneki, jeśli nie poradami psychologicznymi, odpowiadającymi na pilną prośbę zmartwionego przyjaciela? Co prawda „klientela” Seneki nie ma objawów znamionujących psychozę: nie skąpi on rad „odrobinę niespokojnym”, znerwicowanym, zmiennego usposobienia, to znaczy tym, którzy dzisiaj poddają się psychoanalizie. Proponuje „psychoterapię wsparcia” ludziom, którzy żyją pod groźnym okiem Nerona… Taedium vitae, nausea, na którą skarży się Senece Kwintus Serenus, w oczach współczesnych zdradza raczej objawy depresji nerwicowej niż endogennej melancholii: prosi on o rady, które zatrzymają ową niepokojącą zmienność nastrojów, której nie potrafi się pozbyć. I Seneka odpowiada piękną analizą znużenia, o której wspomina Baudelaire: „Powinniśmy więc utwierdzać się w przekonaniu, że przyczyną naszego cierpienia jest nie miejsce, ale my sami, ponieważ brak nam siły do niezłomnego wytrwania w czymkolwiek. Tak trud, jak rozkosz, jak i my sami, słowem, jak wszystko na świecie, na dłuższą metę jest dla nas nie do zniesienia. Ta przyczyna już niejednego wpędziła do grobu, ponieważ wskutek ciągłej zmiany swych postanowień, wciąż powracając do tego samego punktu i nie znajdując już miejsca na nowe zmiany, zaczęli odczuwać wstręt do życia i świata, a w duszy wycieńczonej rozkoszą powstało pytanie: «Wiecznie to samo?!»”66

Jak pozbyć się owego zniechęcenia i lęku? Czy trzeba będzie poddać się wymogom surowej i bezwarunkowej wstrzemięźliwości? Jak nakłonić naszą wolę do heroicznej walki? Seneka aż tyle nie wymaga. Nie przemawia do mędrca, który jest szczęśliwy i zdolny do wielkich czynów. Pragnie być usłyszany i zrozumiany przez zwykłego człowieka, którego wątpliwości i słabości zna doskonale. Z rad, których nie skąpi, skorzystać może każdy: wysiłek przeplatać z odpoczynkiem, samotność z rozmową; nie mieć tylko jednego celu; zgodzić się na poświęcenie czasu również grom i rozrywkom; nie zapominać, że ciało potrzebuje snu, i zapewniać mu wystarczającą jego dawkę, bez przesady i bez skąpstwa. Należy też urozmaicać sobie życie przechadzkami i podróżami. A wino, pod warunkiem, że nie przekroczy się stanu radosnego upojenia, może być czasem zbawienne. (Widzimy tu, że filozof zaleca przyjemności, których lekarz najczęściej zabrania).

Nieszczęsnej zmienności nastrojów niespokojnej duszy, która wszędzie czuje się źle, Seneka przeciwstawia ideał życia aktywnego i urozmaiconego, w którym człowiek wedle własnego upodobania nadaje rytm swym przyjemnościom i zajęciom, przy jednoczesnym poszanowaniu podstawowych rytmów natury. To, co na pierwszy rzut oka mogłoby dziwić, to fakt, że stoik opowiada się za odprężeniem; ale stoicyzm nie pochwala napięcia, które przekracza wymogi prawa naturalnego. Kwintus Serenus nie powinien zatem bezwzględnie wymagać od siebie nadmiernej doskonałości. Temu rozmówcy, owładniętemu ideałem cnót obywatelskich, nigdy dość czystych i czynnych, Seneka odpowiada, łagodząc obraz jego prawdziwej powinności i ujmując mu ciężaru. Próbuje dodać otuchy zgnębionemu przyjacielowi, miarkując zbyt stanowcze postulaty sumienia (czyli superego), które go gnębi. Spokój ducha nie jest mądrością unieruchomioną i skostniałą; jest niezależnym, swobodnym ruchem, bez konfliktów i popędliwości67.

Lekcja Seneki będzie też lekcją Goethego. W autobiografii Z mojego życia. Zmyślenie i prawda, rozmyślając nad okolicznościami i klimatem kulturalnym, które sprzyjały powstaniu Cierpień młodego Wertera, analizuje on „zniechęcenie życiem” i opisuje je jako brak uczestnictwa w rytmach natury: „Wszelka radość życia opiera się na regularnym powrocie rzeczy zewnętrznych. Zmiany dnia i nocy, pór roku, kwitnienie i owocowanie i tyle innych w każdym okresie nowych objawów, którymi możemy i powinniśmy się cieszyć, oto właściwe sprężyny ziemskiego bytowania. Im szerzej potrafimy się cieszyć z tych przyjemności, tym bardziej czujemy się szczęśliwi; jeśli jednak różnorodność zjawisk przewija się przed naszymi oczami bez naszego udziału, jeśli jesteśmy obojętni na te dary niebios, wtedy spada na nas największa bieda, najcięższa choroba: życie staje się dla nas odrażającym ciężarem”68.

A dla tych, którzy mają dar poezji, uwolnieniem jest poezja.

Ciężar tradycji

Grzech acedii

Starożytny lekarz leczy cierpienie ciała; filozof stara się leczyć choroby duszy. Podobieństwa są duże i tłumaczą, zamierzone bądź nie, pomieszanie słownictwa. Skądkolwiek by pochodził, smutek depresyjny wymaga leczenia słowem, lekarstwami, codzienną dietą.

W świecie chrześcijańskim nieskończenie ważniejsze staje się odróżnianie choroby duszy od choroby ciała. Choroba duszy, jeżeli wola na nią przyzwoliła, będzie traktowana jako grzech dopominający się kary boskiej, podczas gdy choroba ciała, bez żadnych konsekwencji w zaświatach, jest doświadczeniem chwalebnym. Nie zawsze łatwo jest rozpoznać, czy mamy do czynienia z jedną, czy z drugą. A przypadłości depresyjne stanowią wyjątkowo drażliwą kwestię. Bardzo często Ojcowie Kościoła musieli wyrażać opinię: czy chodzi o dolegliwość melancholiczną wymagającą pomocy lekarskiej69? Czy może jest to grzech smutku? Objaw acedii? A czy sama acedia jest naprawdę grzechem?

A przede wszystkim: czym właściwie jest acedia? To ociężałość, odrętwienie, brak inicjatywy, utrata wszelkiej nadziei na zbawienie. Niektórzy opisują ją jako smutek, który zmusza do milczenia, jako duchową afonię, prawdziwy „zanik głosu” duszy. Odbiera nam ona moc słowa i modlitwy70. Człowiek wewnętrzny zamyka się w swym milczeniu i odmawia kontaktu ze światem zewnętrznym (Kierkegaard będzie mówił o „hermetyczności”). Tym samym dialog z bliźnim i z Bogiem zanika, zamiera u samego źródła. Usta ofiary acedii są zakneblowane. Człowiek jakby połknął i pożarł własny język – mowa została mu odebrana. Ale jeśli się na to godzi, jeśli jego dusza znajduje w tym upodobanie, jeśli owa ociężałość, być może narzucona przez ciało, otrzyma przyzwolenie zdeprawowanej woli, wówczas jest to grzech śmiertelny. Znajdziemy owych accidiosi w piekle Dantego, w pobliżu choleryków, dla których karą jest wieczna agresja skierowana przeciwko sobie samym. Accidiosi są unurzani w szlamie ogromnego bagna i wydają dźwięki, które są tylko niezrozumiałym bulgotem. Ich mowa jest pomrukiem. Duchowa afonia, niemożność wysłowienia się, jest ukazana za pomocą najdobitniejszego alegorycznego obrazu: accidiosi są zamuleni (w dosłownym sensie tego potocznego określenia), a przez to są więźniami błota. Tylko poeta może dosłyszeć bezkształtny pomruk, który z siebie wydają.

Wepchnięci w błoto, mówią:

Smutkiem byliśmy karmieni

Na lubym świecie, który się weseli

W słońcu; gnuśnymi dymy napełnieni,

Więc smutek żre nas w tej błotnej topieli!71

Tę pieśń bełkoczą z głębi gardła, nie mogąc wymówić całego słowa.