Brisingr - Christopher Paolini - ebook

Brisingr ebook

Christopher Paolini

4,7

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Brisingr to kontynuacja bestsellerowego Eragona. Sukces nie znosi próżni. Po latach hegemonii "Harry'ego Pottera" literatura dziecięca ma nowy hit. Książka opiera się na znanym starszej generacji czytelników archetypie dorastania młodzieńca, jego dojrzewania , poszukiwania nauczyciela i spełnieniu wyznaczonej przez los, czasem fatum, misji. Eragon - bohater Paoliniego , młody wiejski chłopak znajduje niebieski kamień i przynosi go do domu. Ale zanim udaje mu się sprzedać go handlarzowi, z "kamienia" wykluwa się szafirowy smok, Saphira. Smoka próbuje ukraść zły Urgals, który brutalnie morduje wuja Eragona. Chłopcu i smoczycy w ostatniej chwili udaje się uciec. Od tej chwili Eragon poprzysięga zemstę mordercy wuja i wyrusza na wyprawę by uratować świat i stać się ostatnim legendarnym Jeźdźcem Smoków. Eragon jest związany z Saphirą magiczną mocą, psychiczną więzią , która wzmacnia ich wzajemną siłę lecz jest trochę...nieprzewidywalna. Król krainy, w której rozgrywa się akcja - Alagaesii - jest także Jeźdźcem, zaprzedał się jednak ciemnej mocy...W książce znajdujemy wszystko co niezbędne dla nowej generacji fantasy; wspaniałe walki , historyczne bronie, tajemniczy spisek i ... kobieta elf, która pojawia się w snach Eragona.

Wielkie dzieła fantasy sięgają wysoko. Tolkien, popularny Harry Potter i Matrix otworzyły drogę do innego świata, do wizji opartej o Wagnerowski obraz heroizmu i przeznaczenia. Wielkie nowoczesne dzieła fantasy korzystają z mitów, są pełne czarnoksiężników i smoków, dzięki którym oswajają czytelnikowi "nieznane". Nowoczesna klasyka, książki Jorge'a Luisa Borges, Neila Gaimana czy Terry Pratchetta lub choćby Stevena Eriksona kształtują nowy obraz świata , intrygujący i niezapomniany. Paolini zarówno korzysta z najlepszych wzorów wielkiej tradycyjnej fantasy ukształtowanej przez mistrza Tolkiena ale jednocześnie kształtuje nowy obraz, nową całkowicie wizję, nową jakość. Na podstawie książki nakręcono film Eragon.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1026

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (195 ocen)
151
33
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kinga563

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam!! duży zwrot akcji
10
mareksambor

Nie oderwiesz się od lektury

Ekstra polecam wszystkim
10
dperlinski

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy kolejny tom coraz lepszy
10
Marxin

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna;)
10
Nowybiblio

Nie oderwiesz się od lektury

Super
10

Popularność




Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Dedykacja

Mapa cz.1

Mapa cz.2

Streszczenie Eragona i Najstarszego

Wrota śmierci

Przy ognisku

Atak na Helgrind

Rozstanie

Jeździec i Ra’zac

Błąkać się samotnie

Próba Długich Noży

Skrzydlate wieści

Ucieczka i uniki

Delikatna sprawa

Krwawy Wilk

Litości, Smoczy Jeźdźcze

Cienie przeszłości

Pośród wrzawy tłumu

Odpowiedź dla króla

Uczta z przyjaciółmi

Krzyżujące się sagi

Stare błędy

Dar złota

Potrzebny mi miecz!

Nieproszeni goście

Ogień na niebie

Mąż i żona

Szepty w nocy

Rozkazy

Ślady cienia

Przez wzgórza i góry

Z miłości

Kamienny las

Śmiejący się umarli

Krew na kamieniach

Kwestia perspektywy

Ucałuj mnie słodko

Glûmra

Rada klanów

Niesubordynacja

Wiadomość w lustrze

Cztery uderzenia bębna

Spotkanie

Intronizacja

Słowa mądrości

Pręgierz

W chmurach

Pojedynek

Genealogia

Nieszczęśni kochankowie

Dziedzictwo

Dusze w kamieniu

Ręce wojownika

Drzewo życia

Umysł nad metalem

Jeździec w pełni

Zarękawia i nagolenniki

Pożegnania

Lot

Brisingr!

Cień zguby

Wschód słońca

O pochodzeniu nazw

Podziękowania

Christopher Paolini

Dziedzictwa księga trzecia

Przełożyła Paulina Braiter

Wydawnictwo MAG

Tytuł oryginału:Brisingr. Inheritance, Book Three

Copyright © 2008 by Christopher Paolini

Copyright for the Polish translation © 2008 by Wydawnictwo MAG

Redakcja: Joanna Figlewska

Korekta: Urszula Okrzeja

Ilustracja na okładce: John Jude Palancar

Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń

Konwersja do formatu epub: [email protected]

Wydanie III

ISBN 978-83-7480-321-2

Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa

Jak zawsze, książkę tę dedykuję mojej rodzinie. A także Jordan, Ninie i Sylvie, jasnym światełkom nowego pokolenia.

StreszczenieEragona i Najstarszego

Eragon, piętnastoletni chłopiec z farmy, przeżywa wstrząs, gdy w górach zwanych Kośćcem pojawia się przed nim lśniący błękitny kamień. Eragon zabiera kamień na farmę, na której mieszka wraz z wujem Garrowem i kuzynem Roranem. Garrow i jego nieżyjąca żona, Marian, wychowali Eragona. Nic nie wiadomo o ojcu chłopaka; jego matka, Selena, była siostrą Garrowa. Nie widziano jej od czasu przyjścia na świat Eragona.

Nieco później kamień pęka i ze środka wychodzi maleńki smok. Gdy Eragon dotyka smoczycy, na jego dłoni pojawia się srebrzyste znamię i powstaje nierozerwalna więź łącząca ich umysły i czyniąca z Eragona jednego z legendarnych Smoczych Jeźdźców. Chłopak nadaje smoczycy imię Saphira, po jednym ze smoków z historii wioskowego bajarza, Broma.

Smoczy Jeźdźcy pojawili się tysiące lat wcześniej, po wielkiej wojnie elfów ze smokami, mając za zadanie dopilnować, aby nigdy już nie doszło do podobnego konfliktu pomiędzy dwiema rasami. Z czasem Jeźdźcy stali się strażnikami pokoju, nauczycielami, uzdrowicielami, filozofami naturalnymi i największymi z magów, jako że złączenie ze smokiem ujawnia talent magiczny. Pod ich przywództwem i czujnym okiem w Alagaësii nastał złoty wiek.

Gdy ludzie przybyli do tej krainy, oni także dołączyli do elitarnego zakonu. Po wielu latach pokoju wojownicze urgale zabiły smoka młodego człowieka, Galbatorixa. Oszalały po tej stracie i odmowie starszych przyznania mu drugiego smoka, Galbatorix postanowił doprowadzić do upadku Jeźdźców.

Ukradł innego smoka – którego nazwał Shruikan i zmusił do służby za pomocą czarnych zaklęć – po czym zgromadził wokół siebie grupę trzynastu zdrajców: Zaprzysiężonych. Z pomocą owych okrutnych uczniów Galbatorix wymordował Jeźdźców, zabił ich przywódcę Vraela i ogłosił się królem Alagaësii. Jego uczynki zmusiły elfy do wycofania się w serce sosnowej puszczy, a krasnoludy do ukrycia w tunelach i jaskiniach. Odtąd rasy te rzadko opuszczają swe kryjówki. Obie strony przez ponad sto lat trzymały się w szachu. W tym czasie wszyscy Zaprzysiężeni zginęli.

Tak wygląda napięta sytuacja polityczna, gdy na scenę wkracza Eragon.

Kilka miesięcy po wykluciu Saphiry do Carvahall przybywa dwóch groźnych, insektopodobnych obcych, zwanych Ra’zacami. Poszukują kamienia, będącego jajem Saphiry. Eragonowi i smoczycy udaje się im uciec, Ra’zacowie niszczą jednak dom Eragona i mordują Garrowa.

Eragon poprzysięga wytropić i zabić Ra’zaców. Gdy opuszcza Carvahall, bajarz Brom, świadom istnienia Saphiry, zaskakuje go propozycją towarzyszenia mu w podróży. Brom wręcza Eragonowi czerwony miecz Smoczego Jeźdźca, Zar’roc, odmawia jednak wyjaśnienia, jak go zdobył.

Podczas podróży Eragon dowiaduje się wiele od Broma, między innymi poznaje sztukę walki mieczem i posługiwania się magią. Gdy tracą trop Ra’zaców, kierują się do portu Teirm i odwiedzają starego przyjaciela Broma, Jeoda, który, jak sądzi bajarz, może pomóc im odkryć kryjówkę stworów. W Teirmie dowiadują się, że Ra’zacowie mieszkają w pobliżu miasta Dras-Leona. Eragon wysłuchuje także przepowiedni z ust zielarki Angeli i dwóch niezwykłych rad od jej towarzysza, kotołaka Solembuma.

Po drodze do Dras-Leony Brom wyznaje, że jest agentem Vardenów – grupy buntowników, zmierzającej do obalenia Galbatorixa – i że ukrywał się w Carvahall, czekając na pojawienie się nowego Smoczego Jeźdźca. Dwadzieścia lat temu Brom uczestniczył w kradzieży jaja Saphiry Galbatorixowi. Wówczas to zabił Morzana, pierwszego i ostatniego z Zaprzysiężonych. Na świecie wciąż istnieją jeszcze tylko dwa smocze jaja i oba pozostają w rękach Galbatorixa.

W Dras-Leonie i jej pobliżu spotykają Ra’zaców, którzy śmiertelnie ranią Broma. Tajemniczy młodzieniec imieniem Murtagh przepłasza napastników. Ostatnim tchem Brom wyznaje, że on także był kiedyś Jeźdźcem, a jego smoczyca również nazywała się Saphira.

Eragon i Saphira postanawiają dołączyć do Vardenów. Eragon zostaje jednak schwytany w Gil’eadzie i sprowadzony przed oblicze Durzy, złego i potężnego Cienia, służącego Galbatorixowi. Z pomocą Murtagha ucieka z więzienia, zabierając elfkę Aryę, także będącą więźniem Durzy, ambasadorkę u Vardenów. Arya została otruta i wymaga pomocy medyka.

Ścigani przez oddziały urgali, umykają do siedziby głównej Vardenów w olbrzymich Górach Beorskich, wznoszących się na wysokość powyżej dziesięciu mil. Okoliczności zmuszają Murtagha – który nie chce schronić się u Vardenów – do ujawnienia, że jest synem Morzana. Murtagh jednak odrzucił zły przykład ojca i uciekł Galbatorixowi, by samotnie decydować o swym losie. Mówi też Eragonowi, że miecz Zar’roc należał kiedyś do ojca Murtagha.

Kiedy wygląda już na to, że nie uda im się uniknąć schwytania przez urgale, Eragon i jego przyjaciele zostają uratowani przez Vardenów, mieszkających w Farthen Dûrze, wydrążonej górze, będącej także stolicą królestwa krasnoludów, Tronjheimu. Tam właśnie Eragon trafia przed oblicze Ajihada, dowódcy Vardenów. Tymczasem Murtagh zostaje aresztowany z powodu swego pokrewieństwa z Morzanem.

Eragon spotyka się z krasnoludzkim królem, Hrothgarem, i córką Ajihada, Nasuadą. Bliźniacy, para antypatycznych magów służących Ajihadowi, poddają go próbie. Eragon i Saphira błogosławią także jedno z osieroconych dzieci Vardenów, którzy tymczasem leczą otrutą Aryę.

Pewnego dnia nadchodzą wieści o zbliżającej się podziemnymi korytarzami armii urgali. W bitwie Eragon zostaje rozłączony z Saphirą; musi sam walczyć z Durzą. Durza, silniejszy od zwykłego człowieka, z łatwością pokonuje Eragona, rozpruwając mu ciało od ramienia po biodro. W tym momencie Saphira i Arya niszczą dach komnaty – szeroki na sześćdziesiąt stóp gwiaździsty szafir – odwracając uwagę Durzy, a Eragon przebija mu serce. Wyzwolone spod zaklęć Durzy urgale wycofują się.

Podczas gdy Eragon leży nieprzytomny po bitwie, telepatycznie nawiązuje z nim kontakt istota przedstawiająca się jako Togira Ikonoka – Kaleka Uzdrowiony. Ów nieznajomy nalega, by Eragon szukał go w Ellesmérze, stolicy elfów.

Po przebudzeniu Eragon odkrywa na swych plecach długą bliznę. Uświadamia sobie także, że zabił Durzę jedynie dzięki szczęściu, i rozpaczliwie potrzebuje szkolenia. Pod koniec tomu pierwszego postanawia wyruszyć do Ellesméry, odnaleźć Togirę Ikonokę i zostać jego uczniem.

***

Najstarszy rozpoczyna się trzy dni po tym jak Eragon zabił Durzę. Vardeni dochodzą do siebie po bitwie o Farthen Dûr; Ajihad, Murtagh i Bliźniacy polują na urgale w tunelach pod miastem krasnoludów. Gdy zaskakuje ich oddział urgali, Ajihad ginie, a Murtagh i Bliźniacy znikają. Rada Starszych Vardenów mianuje Nasuadę następczynią ojca na stolcu przywódcy Vardenów. Eragon składa jej hołd jako swej suwerence.

Eragon i Saphira uznają, że muszą wyruszyć do Ellesméry i rozpocząć szkolenie u „Kaleki Uzdrowionego”. Przed ich odejściem król krasnoludów Hrothgar przyjmuje Eragona do swego klanu, Dûrgrimst Ingeitum. To daje Eragonowi pełne prawa krasnoludzkie i upoważnia do udziału w obradach rady.

Arya i Orik, przybrany syn Hrothgara, towarzyszą Eragonowi i Saphirze w podróży do krainy elfów. Po drodze zatrzymują się na popas w Tarnagu, krasnoludzkim mieście. Część krasnoludów przyjmuje ich przyjaźnie, lecz Eragon odkrywa wkrótce, że jeden klan nie darzy sympatią jego i Saphiry. To Az Sweldn rak Anhûin, nienawidzący smoków i ich Jeźdźców z powodu tego, jak wielu członków klanu zginęło z rąk Zaprzysiężonych.

W końcu wędrowcy docierają do Du Weldenvarden, elfickiej puszczy. W Ellesmérze Eragon i Saphira spotykają Islanzadí, królową elfów i, jak odkrywają, matkę Aryi, oraz Kalekę Uzdrowionego: starego elfa Oromisa. On także jest Jeźdźcem. Oromis i jego smok, Glaedr, ukrywali się przed Galbatorixem przez ostatnie sto lat, niestrudzenie poszukując sposobu, by pokonać króla.

Zarówno Oromis, jak i Glaedr cierpią z powodu starych ran, uniemożliwiających walkę – Glaedr stracił nogę, a Oromis, schwytany i złamany przez Zaprzysiężonych, nie potrafi kontrolować silniejszej magii i często nawiedzają go paraliżujące ataki.

Eragon i Saphira rozpoczynają szkolenie, zarówno razem, jak i osobno. Eragon poznaje historię ras zamieszkujących Alagaësię, arkana szermierki i pradawnej mowy, którą posługują się wszyscy magowie. Podczas studiów nad pradawną mową odkrywa, że popełnił straszliwy błąd, gdy wraz z Saphirą błogosławili sierotę w Farthen Dûrze – zamierzał rzec: „Niechaj dobry los i szczęście stale ci sprzyjają i chronią od złego”, a tak naprawdę powiedział: „Bądź ochroną od złego”, kładąc na dziecko klątwę, przez którą będzie musiało chronić innych przed wszelkim bólem i nieszczęściem.

Saphira dokonuje szybkich postępów pod okiem Glaedra. Blizna na plecach Eragona, pamiątka po walce z Durzą, spowalnia jego szkolenie, nie tylko bowiem okalecza go, ale też w nieprzewidzianych chwilach nawiedzają go bolesne ataki. Nie wie, jak ma czynić postępy jako mag i wojownik dręczony konwulsjami.

Eragon zaczyna rozumieć, że darzy Aryę uczuciem. Wyznaje to jej, ona jednak odrzuca go i wkrótce wyrusza do Vardenów.

Elfy urządzają rytuał Agaetí Blödhren, czyli Święto Przysięgi Krwi, podczas którego Eragon zostaje poddany magicznej przemianie: staje się hybrydą ludzko-elfią. W rezultacie jego blizna znika, a on sam dysponuje teraz nadludzką siłą i szybkością elfa. Rysy jego twarzy także ulegają zmianie, wydaje się teraz nieco podobny do elfa.

Na tym etapie Eragon dowiaduje się, że wojna pomiędzy Imperium i Vardenami wisi na włosku i Vardeni niezwykle potrzebują jego i Saphiry. Podczas jego nieobecności Nasuada przeniosła swe wojska z Farthen Dûru do Surdy, królestwa leżącego na południe od Imperium i wciąż zachowującego niepodległość.

Eragon i Saphira opuszczają Ellesmérę wraz z Orikiem, obiecując Oromisowi i Glaedrowi, że gdy tylko będą mogli, powrócą dokończyć szkolenie.

Tymczasem kuzyn Eragona, Roran, przeżywa własne przygody. Galbatorix posłał Ra’zaców i legion żołnierzy Imperium do Carvahall, próbując schwytać Rorana i wykorzystać go przeciw Eragonowi. Roranowi udaje się uciec w pobliskie góry. Wraz z innymi wieśniakami próbuje przegnać żołnierzy. Wielu z nich ginie w walce. Gdy Sloan, miejscowy rzeźnik – nienawidzący Rorana i sprzeciwiający się jego zaręczynom z Katriną, jego córką – wydaje Rorana Ra’zacom, owadopodobne stwory odnajdują go i atakują w nocy podczas snu. Roranowi udaje się wydostać, lecz Ra’zacowie uprowadzają Katrinę.

Roran przekonuje mieszkańców Carvahall, by porzucili wioskę i schronili się u Vardenów w Surdzie. Wyruszają na zachód, w kierunku wybrzeża, w nadziei że stamtąd pożeglują do Surdy. Roran okazuje się świetnym przywódcą i przeprowadza ich bezpiecznie przez Kościec. W porcie Teirm spotykają Jeoda, który opowiada Roranowi o tym, jak Eragon został Jeźdźcem, i wyjaśnia, czego szukali w wiosce Ra’zacowie: Saphiry. Proponuje, że pomoże Roranowi i wieśniakom w dotarciu do Surdy. Dodaje, że kiedy znajdą się bezpiecznie u Vardenów, Roran będzie mógł poprosić Eragona o pomoc w ocaleniu Katriny. Wraz z wieśniakami uprowadzają statek i żeglują w stronę Surdy.

Eragon i Saphira docierają do szykujących się do bitwy Vardenów. Eragon dowiaduje się, co się stało z dzieckiem, które przeklął źle sformułowanym błogosławieństwem. Dziewczynka ma na imię Elva i choć nadal winna być niemowlęciem, wygląda jak czterolatka, a z głosu i zachowania przypomina znużonego życiem dorosłego. Zaklęcie Eragona każe jej wyczuwać ból wszystkich otaczających ją ludzi i próbować im pomóc. Jeśli Elva mu się sprzeciwia, cierpi.

Eragon, Saphira i Vardeni wyruszają na spotkanie oddziałów Imperium na Płonących Równinach, na których wiecznie żarzą się podziemne torfowe ognie. Ku ich zdumieniu, na spotkanie wylatuje im Jeździec na czerwonym smoku. Nowy Jeździec zabija Hrothgara, króla krasnoludów, i walczy z Eragonem i Saphirą. Gdy Eragonowi udaje się zerwać mu hełm, wstrząśnięty odkrywa, że to Murtagh.

Murtagh nie zginął w zasadzce rgali pod Farthen Dûrem. Bliźniacy zaaranżowali wszystko: zdrajcy sami zaplanowali zasadzkę tak, by Ajihad poległ, a oni mogli schwytać Murtagha i przekazać go w ręce Galbatorixa. Król zmusił Murtagha do złożenia przysięgi na wierność w pradawnej mowie. Teraz Murtagh i jego nowo wykluty smok, Cierń, pozostają niewolnikami Galbatorixa. Murtagh potwierdza, że złożone przysięgi nigdy nie pozwolą mu sprzeciwić się królowi, choć Eragon błaga, by porzucił go i dołączył do Vardenów.

Po niewytłumaczalnym pokazie siły Murtaghowi udaje się pokonać Eragona i Saphirę, postanawia jednak ich uwolnić ze względu na dawną przyjaźń. Przed odejściem odbiera Eragonowi Zar’roca, twierdząc, że to dziedzictwo powinno przypaść w udziale jemu, jako starszemu z synów Morzana. Ujawnia również, że nie był jedyny – Eragon i Murtagh to bracia, obaj są synami Seleny i Morzana. Bliźniacy odkryli prawdę, gdy badali wspomnienia Eragona w dniu przybycia do Farthen Dûru.

Wciąż oszołomiony odkryciem prawdy na temat rodziców, Eragon wycofuje się z Saphirą i w końcu spotyka z Roranem i wieśniakami z Carvahall, którzy przybyli na Płonące Równiny, akurat na czas, by wspomóc Vardenów w walce. Roran walczył bohatersko i sam zdołał zabić Bliźniaków.

Eragon i Roran godzą się, mimo roli, jaką Eragon odegrał w śmierci Garrowa. Młody Jeździec przysięga, że pomoże kuzynowi ocalić Katrinę z niewoli u Ra’zaców.

Wrota śmierci

Eragon przyglądał się mrocznej kamiennej wieży, będącej schronieniem potworów, które zamordowały jego wuja, Garrowa.

Leżał na brzuchu, ukryty za grzbietem piaszczystego wzgórza porośniętego rzadkimi źdźbłami trawy, ciernistymi krzakami i małymi kulkami kaktusów. Kruche łodyżki zeszłorocznej roślinności kłuły go w dłonie, gdy powoli pełzł naprzód, próbując lepiej przyjrzeć się Helgrindowi, górującemu nad otaczającą go krainą niczym czarny sztylet wbity we wnętrzności Ziemi.

Ukośne promienie wieczornego słońca zasnuwały wzgórze długimi, wąskimi cieniami i daleko na zachodzie oświetlały taflę jeziora Leona, zamieniając horyzont w migoczącą sztabkę złota.

Z lewej strony dobiegał Eragona miarowy oddech jego kuzyna, Rorana, leżącego obok. Zazwyczaj niesłyszalny, ruch powietrza teraz wydawał się Eragonowi, z jego wyostrzonym słuchem, nienaturalnie głośny; była to zaledwie jedna z wielu zmian, jakie zaszły w nim po przemianie, którą przeszedł podczas Agaetí Blödhren, Święta Przysięgi Krwi elfów.

Nie zwracał jednak na to uwagi, skupiony na obserwacji kolumny ludzi, przesuwającej się powoli w stronę podstawy Helgrindu, po pokonaniu pieszo mil dzielących górę od miasta Dras-Leona. Grupa dwudziestu czterech mężczyzn i kobiet, odzianych w ciężkie skórzane szaty, maszerowała na czele kolumny. Ludzie ci poruszali się dość dziwnie, każdy inaczej – kołysali się, podskakiwali, kuśtykali, szurali nogami, kręcili się, wspierali na kijach bądź podpierali rękami, maszerując na zadziwiająco krótkich nogach. Dopiero po chwili Eragon zorientował się, że każdemu z nich brakowało ręki, nogi bądź jednego i drugiego. Ich przywódca siedział wyprostowany w lektyce dźwiganej przez sześciu niewolników o naoliwionej skórze. Eragon pomyślał, że to zdumiewające osiągnięcie, wziąwszy pod uwagę fakt, iż ciało owego mężczyzny – bądź kobiety, nie potrafił określić płci – składało się wyłącznie z torsu i głowy, na której tkwiła wysoka na trzy stopy ozdobna skórzana tiara.

– Kapłani Helgrindu – wymamrotał do Rorana.

– Umieją posługiwać się magią?

– To możliwe. Nie odważę się zbadać góry umysłem, dopóki nie odejdą, bo jeśli istotnie są magami, wyczują mój dotyk, nawet najlżejszy, i odkryją naszą obecność.

Za kapłanami maszerowały dwa szeregi młodych mężczyzn odzianych w złote szaty. Każdy niósł w dłoniach prostokątną metalową ramę z osadzonymi w niej dwunastoma poziomymi prętami, na których wisiały żelazne dzwonki wielkości rzepy. Połowa młodzieńców potrząsała mocno swymi ramami, gdy unosili do kroku prawą nogę, a kiedy dzwonki rozbrzmiewały żałobną kakofonią, druga połowa trzęsła swoimi, stawiając lewe stopy. Żelazne języki uderzały o ścianki żelaznych gardeł, a ich ponury dźwięk odbijał się echem od wzgórz. Akolici krzyczeli do wtóru, jęcząc i wrzeszcząc w ekstazie.

Za groteskową procesją ciągnął się, niczym ogon komety, korowód mieszkańców Dras-Leony. Tworzyła go szlachta, kupcy, handlarze, kilkunastu wysokich oficerów i zbieranina mniej znaczących ludzi: robotników, żebraków i zwykłych żołnierzy.

Eragon zastanawiał się, czy w tłumie podąża także gubernator Dras-Leony, Marcus Tabor.

Dotarłszy na skraj stromego rumowiska otaczającego pierścieniem Helgrind, kapłani zatrzymali się po obu stronach wielkiego głazu barwy rdzy. Kiedy cała kolumna stała już przed prymitywnym ołtarzem, stwór siedzący w lektyce poruszył się i zaczął śpiewać głosem rażącym uszy jak pojękiwania dzwonków. Porywy wiatru co chwila zagłuszały deklamacje szamana, lecz Eragon dosłyszał urywki zdań wypowiedzianych w pradawnej mowie – dziwnie zniekształconej i źle wymawianej – zmieszane ze słowami z języka krasnoludów i urgali, a także frazami z archaicznego dialektu plemienia ludzkiego. To, co zrozumiał, sprawiło, że zadrżał. Kazanie bowiem traktowało o sprawach, o których lepiej nie wiedzieć, złowrogiej nienawiści dojrzewającej przez stulecia w mrocznych jaskiniach ludzkich serc, by wreszcie rozkwitnąć pod nieobecność Jeźdźców; o krwi, obłędzie i ohydnych rytuałach odprawianych pod czarnym księżycem.

Pod koniec owej odrażającej oracji dwóch pomniejszych kapłanów pośpieszyło naprzód i przeniosło swego mistrza – bądź mistrzynię – z lektyki na ołtarz. Wówczas najwyższy kapłan wydał krótki okrzyk. Bliźniacze stalowe ostrza zamigotały niczym gwiazdy, wznosząc się i opadając. Z obu ramion najwyższego kapłana wytrysnęły strumyki krwi, spływające po odzianym w skórę torsie i ściekające na głaz, a z niego na żwir poniżej.

Dwóch kolejnych kapłanów skoczyło naprzód, chwytając szkarłatne krople do kielichów. Gdy napełniły się po brzegi, podali je reszcie członków kongregacji, którzy zaczęli z zapałem pić.

– Gar! – zaklął cicho Roran. – Nie wspomniałeś wcześniej, że ci wstrętni handlarze ludźmi, obłąkani wyznawcy, skretyniali krwiopijcy to także kanibale.

– Niezupełnie. Nie jadają mięsa.

Gdy wszyscy już zwilżyli gardła, służalczy nowicjusze zanieśli najwyższego kapłana z powrotem do lektyki i obwiązali mu rany pasmami białego płótna. Na tkaninie szybko wykwitły mokre, ciemne plamy.

Rany najwyraźniej nie wywarły wrażenia na kapłanie, bo pozbawiona członków postać obróciła się w stronę wyznawców, przemawiając ustami barwy żurawin.

– Teraz naprawdę jesteście mymi braćmi i siostrami, tu bowiem, w cieniu potężnego Helgrindu, skosztowaliście soku z moich żył. Krew wzywa krew i jeśli kiedykolwiek wasza rodzina będzie potrzebować pomocy, róbcie, co tylko w waszej mocy dla Kościoła i dla innych uznających moc naszego Straszliwego Pana... By potwierdzić raz jeszcze i na nowo wiarę pokładaną w Triumwiracie, odmówcie wraz ze mną Dziewięć Przysiąg... Na Gorma, Ildę i Fell Angvarę, przysięgamy oddawać cześć co najmniej trzykroć w miesiącu w godzinie przed zmierzchem i składać w ofierze nas samych, by zaspokoić odwieczny głód naszego Wielkiego i Strasznego Pana... Przysięgamy przestrzegać zakazów zapisanych w księdze Toska... Przysięgamy zawsze nosić nasz bregnir na ciele i na zawsze unikać dwunastu z dwunastu oraz dotyku węźlastego sznura, by nie skaził...

Nagły powiew wiatru zagłuszył dalsze słowa najwyższego kapłana. Po chwili Eragon ujrzał, jak jego słuchacze dobywają niewielkich zakrzywionych noży i kolejno nacinają swe ręce w zgięciu łokcia, namaszczając ołtarz strugami krwi.

Po kilku minutach gniewny wiatr ucichł i Eragon znów usłyszał kapłana:

– ...I wszystko, czego pragniecie i pożądacie, będzie wam dane w nagrodę za posłuszeństwo... Nasza ofiara dobiegła końca. Jeżeli jednak wśród was znajdzie się ktoś dość śmiały, by dowieść prawdziwej głębi wiary, niechaj się ukaże.

Słuchacze zamarli i pochylili się, spoglądając wyczekująco.

Przez długą cichą chwilę zdawało się, że odejdą z niczym. Potem jednak jeden z akolitów wyskoczył przed szereg.

– Ja to zrobię! – wykrzyknął.

Z wrzaskiem radości jego bracia zaczęli wymachiwać dzwonkami w szybkim, gniewnym rytmie. Zgromadzonych opanowało szaleństwo, podskakiwali i krzyczeli niczym obłąkani. Mimo odrazy, którą czuł Eragon, ta muzyka wzbudziła iskrę podniecenia nawet w jego sercu, przemawiając do prymitywnej, brutalnej części jego duszy.

Ciemnowłosy młodzieniec odrzucił złote szaty, pozostając jedynie w skórzanej przepasce, i wskoczył na ołtarz. Spod jego stóp bryznęły szkarłatne krople. Zwrócony do Helgrindu, zaczął dygotać w rytm okrutnych dzwonków. Głowa opadła mu bezwładnie, w kącikach ust wystąpiła piana, ręce wiły się niczym węże. Na skórę wystąpił pot i po chwili młodzian lśnił w promieniach zachodzącego słońca niczym posąg z brązu.

Brzęk dzwonków osiągnął szaleńcze tempo, dźwięki zderzały się ze sobą w obłąkańczym crescendo, gdy młodzian sięgnął do tyłu. Kapłan wsunął mu w dłoń rękojeść osobliwego narzędzia: ostrej klingi długiej na dwie i pół stopy, z mocnym jelcem, łuskową rękojeścią, śladową osłoną i szerokim płaskim ostrzem, które na końcu rozszerzało się wachlarzowato, kształtem przypominając smocze skrzydło. Było to narzędzie zaprojektowane tylko w jednym celu: by rozcinać zbroje, kości i ścięgna równie łatwo, jak pełen wody bukłak.

Młodzieniec uniósł broń, tak że przez moment celowała w stronę najwyższego szczytu Helgrindu. Potem opadł na kolano i, krzycząc niezrozumiale, opuścił ostrze na swój prawy przegub.

Krew bryznęła na skały za ołtarzem.

Eragon skrzywił się i odwrócił wzrok, choć i tak do jego uszu dotarły przeszywające wrzaski chłopaka. Podczas bitwy widywał już gorsze rzeczy, lecz rozmyślne okaleczenie własnego ciała w świecie, gdzie człowiekowi każdego dnia grozi kalectwo, wydało mu się czymś głęboko złym.

Źdźbła trawy zaszeleściły, kiedy Roran poruszył się lekko. Wymamrotał przekleństwo, które zniknęło w gąszczu jego brody, po czym znów umilkł.

Podczas gdy kapłan opatrywał ranę młodego człowieka – zatrzymując krwotok zaklęciem – jeden z akolitów odwiązał dwóch niewolników, którzy dźwigali lektykę najwyższego kapłana. Następnie przykuł ich za kostki do osadzonego w ołtarzu żelaznego pierścienia. Akolici wydobyli spod szat liczne pakunki i usypali z nich stos na ziemi, poza zasięgiem niewolników.

Zakończywszy obrzędy, kapłani i ich orszak odeszli spod Helgrindu w stronę Dras-Leony, znów dzwoniąc i zawodząc. Jednoręki fanatyk, potykając się, dreptał tuż za lektyką najwyższego kapłana.

Jego twarz rozjaśniał błogi uśmiech.

***

– No proszę. – Eragon odetchnął głęboko, gdy kolumna zniknęła za odległym wzgórzem.

– Co takiego?

– Podróżowałem z krasnoludami i elfami, lecz żadne ich uczynki nie były nawet w części tak dziwne jak to, co robią ci ludzie.

– Są równie potworni jak Ra’zacowie. – Roran wskazał ruchem głowy Helgrind. – Mógłbyś teraz sprawdzić, czy jest tam Katrina?

– Spróbuję. Ale bądź gotów do ucieczki.

Eragon zamknął oczy i zaczął powoli rozszerzać granice swej świadomości, przenosząc się z umysłu jednej żywej istoty do następnej, niczym strużki wody wsiąkające w piasek. Dotykał ruchliwych owadzich metropolii, rojnych, ruchliwych i skupionych na własnych sprawach; jaszczurek i węży, ukrytych pośród ciepłych kamieni, różnych odmian ptaków i małych ssaków. Owady i zwierzęta kręciły się bez wytchnienia, szykując się na szybkie nadejście nocy. Niektóre kryły się w norach, inne, żyjące w mroku, budziły się, ziewały, przeciągały i gotowały do łowów i żeru.

Podobnie jak ma się rzecz z innymi zmysłami, zdolność Eragona do wnikania w myśli istot malała wraz z odległością. Gdy fala jego myśli dotarła do podnóża Helgrindu, wyczuwał jedynie największe ze zwierząt, i nawet je bardzo słabo.

Sięgał dalej, ostrożnie, gotów wycofać się błyskawicznie, gdyby musnął przypadkiem umysł ściganych ofiar: Ra’zaców, a także ich rodziców i wierzchowców, olbrzymich Lethrblak. Eragon zdecydował się odsłonić w ten sposób tylko dlatego, że rasa Ra’zaców nie posługiwała się magią i nie wierzył, by jego wrogów wyszkolono jak innych nie-magów, umiejących posługiwać się telepatią. Ra’zacowie i Lethrblaki nie potrzebowali podobnych podstępów – sam ich dech wywoływał odrętwienie u nawet najsilniejszych mężów.

A choć Eragon podczas swych bezcielesnych zwiadów ryzykował zdemaskowanie, on, Roran i Saphira musieli wiedzieć, czy Ra’zacowie uwięzili Katrinę – narzeczoną Rorana – w Helgrindzie. Odpowiedź ta bowiem mogła zdecydować o tym, czy ich misja będzie mieć na celu ratunek, czy też porwanie i przesłuchanie.

Szukał długo i wnikliwie. Gdy wrócił do swego ciała, odkrył, że Roran przygląda mu się z miną zgłodniałego wilka. W jego szarych oczach płonęły gniew, nadzieja i rozpacz tak wielkie, że zdawało się, że lada moment emocje kuzyna mogą eksplodować i wypalić wszystko wokół w niewiarygodnie jasnym rozbłysku, tak silnym, że zdolnym stopić nawet kamień.

Eragon świetnie to rozumiał.

Ojciec Katriny, rzeźnik Sloan, zdradził Rorana Ra’zacom. Gdy ci nie zdołali go złapać, pochwycili śpiącą w sypialni Rorana Katrinę i porwali ją z doliny Palancar, pozostawiając mieszkańców Carvahall na łasce żołnierzy króla Galbatorixa, z rąk których czekała ich śmierć bądź niewola. Nie mogąc ich ścigać, Roran w ostatniej chwili przekonał wieśniaków, by porzucili domy i ruszyli za nim przez Kościec i dalej na południe, wzdłuż wybrzeża Alagaësii. W końcu dołączyli do oddziałów zbuntowanych Vardenów. W drodze przeżyli wiele śmiertelnie groźnych przygód, lecz dzięki tej wyprawie Roran i Eragon znów się spotkali. Eragon zaś wiedział, gdzie mieszkają Ra’zacowie, i przyrzekł pomóc kuzynowi ocalić Katrinę.

Roran wyjaśnił później, że udało mu się dokonać tego wszystkiego tylko dlatego, że potężne uczucie popychało go do czynów budzących lęk u innych, dzięki czemu mógł stawić czoło swym wrogom.

Obecnie podobna gorączka trawiła także Eragona.

Gdyby komuś bliskiemu groziło niebezpieczeństwo, byłby gotów rzucić się w ogień, nie zważając na to, co go spotka. Kochał Rorana jak brata, a skoro Roran miał poślubić Katrinę, w oczach Eragona ona także stała się częścią rodziny. Co jeszcze ważniejsze, Eragon i Roran byli ostatnimi dziedzicami rodu. Eragon wyrzekł się wszelkich związków ze swym bratem krwi, Murtaghiem, toteż z krewnych mieli z Roranem tylko siebie. A także Katrinę.

Lecz nie tylko szlachetne poczucie braterstwa pchało ich do działania – obu przyświecał jeszcze jeden cel: zemsta! Nawet teraz, gdy planowali wydrzeć Katrinę ze szponów Ra’zaców, obaj wojownicy – śmiertelnik i Smoczy Jeździec – marzyli o tym, by zabić nienaturalne sługi króla Galbatorixa. Ra’zacowie bowiem torturowali i zamordowali Garrowa, rodzonego ojca Rorana i przybranego Eragona.

Zdobyte informacje były zatem ważne nie tylko dla Rorana, ale też dla samego Jeźdźca.

– Chyba ją wyczułem – rzekł. – Trudno orzec na pewno, bo jesteśmy daleko od Helgrindu i nigdy wcześniej nie wnikałem w jej umysł, ale mam wrażenie, że jest gdzieś wewnątrz tej ohydnej góry, ukryta w pobliżu szczytu.

– Jest chora? Ranna? Do diaska, Eragonie, niczego przede mną nie ukrywaj! Zrobili jej krzywdę?

– W tej chwili nie cierpi. Więcej nie mogę powiedzieć, bo samo wyczucie jej świadomości wymagało ode mnie wszystkich sił. Nie mogłem nawiązać kontaktu.

Eragon wolał nie wspominać, że wyczuł też drugą osobę. Podejrzewał kto to jest i obawiał się, że jeśli ma rację, czekają go wielkie kłopoty.

– Nie znalazłem natomiast Ra’zaców ani Lehtrblak. Nawet jeśli w jakiś sposób zdołałem przeoczyć Ra’zców, ich rodzice są tak wielcy, że ich moc życiowa winna płonąć niczym tysiąc lamp, podobnie jak u Saphiry. Prócz Katriny i paru innych słabych iskierek Helgrind jest czarny, całkowicie czarny.

Roran skrzywił się, zacisnął pięść i spojrzał gniewnie w stronę skalistego szczytu, który rozpływał się w mroku, spowity wieńcem fioletowych cieni.

– Nieważne, czy masz rację, czy się mylisz – rzekł niskim, głuchym głosem, jakby przemawiał sam do siebie.

– Czemuż to?

– Nie odważymy się zaatakować jeszcze dzisiaj. Nocą Ra’zacowie są najsilniejsi. I jeśli faktycznie przebywają w pobliżu, niemądrze byłoby stawać do walki, kiedy mają przewagę. Zgadzasz się?

– Tak.

– Zaczekamy zatem do świtu. – Roran machnął ręką w stronę niewolników przykutych do zakrwawionego ołtarza. – Jeśli do tego czasu ci biedacy znikną, będziemy wiedzieli, że Ra’zacowie tu są, i postąpimy zgodnie z planem. Jeżeli nie, przeklniemy pecha, który pozwolił im uciec, uwolnimy niewolników, uratujemy Katrinę i odlecimy z nią do Vardenów, nim wytropi nas Murtagh. Tak czy inaczej, wątpię by Ra’zacowie zostawili Katrinę długo samą. Nie, jeśli Galbatorix chce, by przeżyła, żeby móc ją wykorzystać przeciwko mnie.

Eragon skinął głową. Pragnął już teraz uwolnić niewolników, lecz gdyby to zrobił, ostrzegłby nieprzyjaciół, że coś się święci. Jeżeli Ra’zacowie zjawią się na wieczerzę, Eragon i Saphira nie będą mogli interweniować. Bitwa w otwartym polu pomiędzy smokiem i stworami takimi jak Lethrblaki przyciągnęłaby uwagę każdego męża, kobiety i dziecka w promieniu wielu staj, Eragon zaś wątpił, by zdołali przeżyć z Saphirą i Roranem, gdyby Galbatorix odkrył, że przebywają sami w jego Imperium.

Odwrócił wzrok od przykutych do skały mężczyzn. Dla ich dobra mam nadzieję, że Ra’zacowie są akurat na drugim końcu Alagaësii, albo przynajmniej, że nie dopisze im dziś apetyt, pomyślał.

Bez jednego słowa Eragon i Roran poczołgali się z powrotem za niskie wzgórze, za którym się ukryli. U jego stóp ukucnęli, po czym odwrócili się i wciąż pochyleni pobiegli między dwoma rzędami pagórków. Krótkie zagłębienie wkrótce zamieniło się w wąski, wyżłobiony przez powódź parów z osypującymi się ścianami z łupku.

Wymijając karłowate krzaki jałowca, Eragon zerknął w górę i pomiędzy iglastymi gałązkami dostrzegł pierwsze konstelacje, rozbłyskujące na aksamitnym niebie. Gwiazdy wydawały się zimne i ostre, niczym jasne odłamki lodu. Potem znów skupił wzrok na ziemi, gdy wraz z Roranem biegli na południe, do swego obozu.

Przy ognisku

Niski stos żaru pulsował niczym serce olbrzymiej bestii. Od czasu do czasu wzlatywał z niego snop złocistych iskier, które tańczyły po powierzchni drewna i znikały w rozgrzanych do białości szczelinach.

Konające pozostałości ogniska, które rozpalili wcześniej Eragon z Roranem, rzucały słabe światło na otaczający je teren: kawałek kamienistej ziemi, parę szarych jak cyna krzaków, bezkształtny jałowcowy zagajnik nieco dalej, a potem już nic.

Eragon siedział z bosymi stopami wyciągniętymi w stronę rubinowoczerwonego stosu, napawając się ciepłem. Plecy oparł o grube łuski potężnej przedniej łapy Saphiry. Naprzeciwko niego Roran przycupnął na twardym jak żelazo, zbielałym od słońca i wygładzonym przez wiatr zewłoku starego drzewa. Przy każdym jego poruszeniu drewno skrzypiało tak przeraźliwie, że Eragon miał ochotę wydrapać sobie uszy.

W tym momencie w parowie panowała cisza. Nawet ognisko dogasało bezszelestnie; Roran zebrał jedynie suche gałęzie, pozbawione wszelkiej wilgoci, by oczy nieprzyjaciół nie dostrzegły nawet najsłabszej smużki dymu.

Eragon skończył właśnie relacjonować wydarzenia minionego dnia Saphirze. W zwykłych okolicznościach nie musiał jej mówić, co porabiał, bo myśli, uczucia i inne wrażenia przepływały między nimi swobodnie niczym woda z jednego brzegu jeziora na drugi. W tym przypadku jednak było to konieczne, Eragon bowiem podczas wyprawy zwiadowczej starannie osłaniał swój umysł. Odsłonił się tylko na chwilę, zapuszczając się myślami do jaskini Ra’zaców.

Po długiej przerwie w rozmowie Saphira ziewnęła, odsłaniając rzędy złowieszczych zębów. Ra’zacowie to stwory złe iokrutne, zaimponowali mi jednak tym, że umieją zaczarować swe ofiary tak, że same chcą zostać pożarte. Tylko wielcy łowcy to potrafią... Może pewnego dnia ija spróbuję.

Ale nie zludźmi – wtrącił Eragon. Lepiej wypróbuj to na owcach.

Ludzie, owce, jaka to różnica dla smoka? Roześmiała się w głębi gardła głosem niskim jak grzmot.

Eragon pochylił się i odsunął od ostrych łusek smoczycy, podnosząc z ziemi głogową laskę. Obrócił ją w dłoniach, podziwiając grę światła na wypolerowanej plątaninie korzeni u góry i sfatygowanym metalowym okuciu ze szpikulcem na końcu.

Roran wcisnął mu laskę przed rozstaniem z Vardenami na Płonących Równinach.

– Trzymaj – rzekł. – Fisk zrobił mi ją po tym, jak jeden z Ra’zaców ugryzł mnie w ramię. Wiem, że straciłeś miecz, i pomyślałem, że przyda ci się broń... Jeśli zechcesz wziąć inną klingę, bardzo proszę, ale odkryłem, że niewielu walk nie da się wygrać kilkoma ciosami porządnego, mocnego kija.

Pamiętając laskę, którą Brom nosił zawsze ze sobą, Eragon postanowił zrezygnować z metalowej klingi i zadowolić się kawałem węźlastego, głogowego drewna. Po utracie Zar’roca nie miał ochoty brać sobie drugiego, pomniejszego miecza. Jeszcze tej nocy wzmocnił zarówno węźlasty kij, jak i rączkę młota Rorana kilkoma zaklęciami, które miały uchronić je przed złamaniem – pominąwszy naprawdę wyjątkowe okoliczności.

Nagle jego umysł zalała fala niechcianych wspomnień: ponure, pomarańczowo-szkarłatne niebo wirowało wokół, gdy wraz z Saphirą zanurkowali w ślad za czerwonym smokiem i jego Jeźdźcem. Wiatr skowyczał mu w uszach... Palce odrętwiały od siły uderzeń miecza o miecz, gdy walczył z tym samym Jeźdźcem na ziemi... Zerwawszy hełm przeciwnika w czasie pojedynku, odsłonił twarz niegdysiejszego druha i towarzysza podróży, Murtagha, którego miał za martwego... Grymas twarzy Murtagha, gdy odebrał Eragonowi Zar’roca, powołując się na prawo dziedzictwa jako jego starszy brat...

Eragon zamrugał, zdezorientowany, i wściekła wrzawa bitwy ucichła. Słodki zapach jałowca wyparł woń krwi. Przesunął językiem po górnych zębach, próbując pozbyć się smaku żółci wypełniającej usta.

Murtagh!

Samo imię wystarczyło, by wzbudzić wir pomieszanych uczuć. Z jednej strony Eragon lubił Murtagha. Murtagh po ich pierwszej nieszczęsnej wizycie w Dras-Leonie ocalił życie jemu i Saphirze. Ryzykował, pomagając wyciągnąć Eragona z Gil’eadu; walczył z honorem w bitwie o Farthen Dûr i mimo czekających go bez wątpienia cierpień, zdecydował się zinterpretować rozkazy Galbatorixa tak, by móc wypuścić Eragona i Saphirę po bitwie na Płonących Równinach. Nie było winą Murtagha to, że Bliźniacy go porwali; że czerwony smok, Cierń, wykluł się dla niego ani że Galbatorix odkrył ich prawdziwe imiona, za pomocą których zmusił Murtagha i Ciernia do złożenia przysięgi na wierność w pradawnej mowie.

Nic z tego nie było winą Murtagha. Stał się on ofiarą własnego losu; pozostawał nią od dnia, gdy się narodził.

A jednak... Może i Murtagh służył Galbatorixowi wbrew swej woli, może potworne czyny, do których zmuszał go król, budziły w nim odrazę, lecz jakaś część jego jakby się napawała nowo zdobytą mocą. Podczas niedawnego starcia Vardenów i Imperium na Płonących Równinach Murtagh wypatrzył w tłumie krasnoludzkiego króla Hrothgara i go zabił, choć Galbatorix nie wydał takiego rozkazu. Istotnie, wypuścił Eragona i Saphirę, ale najpierw pokonał ich w brutalnym starciu sił i słuchał, jak Eragon błaga o życie.

Do tego Murtagh czerpał stanowczo zbyt wiele radości z bólu, zadanego Eragonowi, gdy ujawnił, że obaj są synami Morzana – pierwszego i ostatniego z trzynastu Smoczych Jeźdźców, Zaprzysiężonych, którzy zdradzili Galbatorixowi swych towarzyszy.

Teraz, cztery dni po bitwie, Eragonowi przyszło na myśl kolejne możliwe wyjaśnienie: być może Murtagh radował się, widząc, jak ktoś inny dźwiga to samo straszliwe brzemię, które ciążyło mu przez całe życie.

Eragon nie wiedział, czy to prawda, podejrzewał jednak, że Murtagh przyjął swą nową rolę z tych samych powodów, z jakich pies, całe życie bity bez powodu, któregoś dnia rzuca się w końcu na swego pana. Murtagha bito i bito, i teraz zyskał szansę odpowiedzieć tym samym światu, który nie okazał mu wcześniej łaski.

Nieważne jednak, czy w piersi Murtagha wciąż jeszcze tliło się dobro – odtąd mieli z Eragonem pozostać śmiertelnymi wrogami, gdyż przysięgi Murtagha w pradawnej mowie związały go z Galbatorixem pętami, których nie da się zerwać i które przetrwają wieki.

Gdybym tylko nie ruszył zAjihadem polować na urgali pod Farthen Dûrem. Albo gdybym pojawił się nieco wcześniej, Bliźniacy...

Eragonie – rzekła Saphira.

Uświadomił sobie co robi i skinął głową, wdzięczny za interwencję. Starał się jak najmniej myśleć o Murtaghu i ich wspólnych rodzicach, lecz czasami myśli te zaskakiwały go w chwilach, gdy najmniej się ich spodziewał.

Eragon odetchnął głęboko i powoli wypuścił z płuc powietrze, oczyszczając umysł, po czym zmusił się do skupienia na chwili obecnej. Bez skutku.

Rankiem po wielkiej bitwie na Płonących Równinach, gdy Vardeni przegrupowywali się i szykowali do wymarszu w ślad za armią Imperium, wycofującą się kilkanaście staj w górę rzeki Jet, Eragon poszedł do Nasuady i Aryi, by wyjaśnić, co spotkało kuzyna, i prosić o zgodę na przyjście mu z pomocą. Nie udało mu się. Obie kobiety gwałtownie się sprzeciwiły, jak to nazwała Nasuada: „obłąkańczemu planowi, który będzie miał katastrofalne skutki dla wszystkich w Alagaësii, jeśli coś pójdzie nie tak!”.

Dyskusja trwała tak długo, że Saphira przerwała ją w końcu rykiem, który wstrząsnął ścianami namiotu dowodzenia. Potem oznajmiła:

Jestem obolała izmęczona, aEragon kiepsko wam się tłumaczy. Mamy lepsze zajęcia niż stanie tu ikłapanie szczękami po próżnicy. Zgadza się?... Doskonale. Wtakim razie słuchajcie.

Eragon pomyślał z rozbawieniem, że ciężko jest kłócić się ze smokiem.

Trudno dokładnie powtórzyć szczegółowe argumenty Saphiry, lecz ich ogólny wydźwięk pozostawał nader prosty. Saphira popierała Eragona, bo rozumiała, jak wiele znaczyła dla niego proponowana misja. Eragon natomiast wspierał Rorana z powodu miłości i względów rodzinnych, a także dlatego, że zdawał sobie sprawę, że Roran, z nim lub bez niego, będzie szukał Katriny, a sam nigdy nie zdoła pokonać Ra’zaców. Poza tym, dopóki Imperium trzymało w niewoli Katrinę, Roran – a poprzez niego Eragon – pozostawał podatny na manipulacje Galbatorixa. Gdyby uzurpator zagroził, że zabije dziewczynę, Roran nie miałby wyboru: musiałby podporządkować się jego rozkazom.

Najlepiej zatem załatać tę szczelinę w ich obronnym pancerzu, nim skorzystają z niej wrogowie.

A pora była znakomita. Galbatorix ani Ra’zacowie nie będą się spodziewać wypadu w samo serce Imperium w czasie, gdy Vardeni walczą z wojskami króla w pobliżu granicy Surdy. Murtagha i Ciernia widziano, jak odlatywali w stronę Urû’baenu – bez wątpienia, by Galbatorix mógł skarcić ich osobiście – i Nasuada oraz Arya zgodziły się z Eragonem, że stamtąd wrogowie najpewniej udadzą się na północ, by stawić czoło królowej Islanzadí i jej wojskom, kiedy już elfy zadadzą pierwszy cios i ujawnią swą obecność. Jeśli to możliwe, dobrze by było wyeliminować Ra’zaców, nim zaczną szerzyć strach i zamęt w szeregach Vardenów.

Następnie Saphira w niezwykle dyplomatyczny sposób dodała, że jeśli Nasuada wykorzysta swą władzę suwerenki Eragona i zabroni mu uczestnictwa w owej wycieczce, zatruje to ich kontakty, a wynikłe z tego niechęć i brak zaufania mogą zaszkodzić całej sprawie Vardenów.

Ale – dodała – wybór należy do ciebie. Jeśli chcesz, zatrzymaj tu Eragona. Jednakże jego zobowiązania nie są moimi, aja postanowiłam towarzyszyć Roranowi. Uznałam, że to będzie ciekawa przygoda.

Na wspomnienie tych słów na wargach Eragona zatańczył lekki uśmieszek.

Połączony ciężar deklaracji Saphiry i jej niepodważalnej logiki przekonały Nasuadę i Aryę, które, choć niechętnie, wyraziły zgodę.

– Ufamy w tej sprawie waszemu osądowi, Eragonie, Saphiro – rzekła potem Nasuada. – Dla waszego i naszego dobra mam nadzieję, że ta wyprawa się powiedzie.

Eragon nie potrafił rozpoznać z tonu jej głosu, czy miały to być szczere życzenia, czy subtelna groźba.

Przez resztę dnia gromadził zapasy, oglądał z Saphirą mapy Imperium i rzucał wszelkie niezbędne zaklęcia, choćby takie, które nie pozwolą Galbatorixowi i jego sługusom postrzegać Rorana.

Następnego ranka Eragon i Roran wsiedli na grzbiet Saphiry i smoczyca wzleciała ponad ciężkie, ognistopomarańczowe chmury wiszące nad Płonącymi Równinami, kierując się na północny wschód. Leciała bez przerw, a tymczasem słońce pokonało swój szlak na kopule nieba i zgasło za horyzontem, po czym znów wyłoniło się zza niego pośród wspaniałych, złocistych i czerwonych łun.

W pierwszym etapie pokonali drogę z równin na skraj Imperium, gdzie mieszkało niewielu ludzi. Następnie skręcili na zachód, w stronę Dras-Leony i Helgrindu. Od tej pory podróżowali nocami, by uniknąć wypatrzenia przez mieszkańców niewielkich wiosek rozrzuconych na trawiastych równinach, ciągnących się od granicy aż do celu ich wyprawy.

Eragon i Roran musieli przywdziać płaszcze, futra, wełniane rękawice i futrzane czapki, bo Saphira postanowiła lecieć wyżej niż skute wiecznym lodem wierzchołki gór – tak wysoko, że tamtejsze powietrze, rozrzedzone i suche, paliło przy każdym oddechu. Dzięki temu, gdyby farmer doglądający chorego cielęcia w polu bądź bystrooki strażnik na obchodzie spojrzał przypadkiem w niebo akurat kiedy przelatywała, wziąłby ją najwyżej za orła.

Wszędzie po drodze Eragon widział oznaki wojny: obozowiska żołnierzy, karawany z zapasami, zatrzymujące się nocą na popas, i szeregi ludzi w żelaznych obrożach, wyprowadzanych z domów, by walczyć w imieniu Galbatorixa. Rozmiary rzuconych przeciwko nim sił były doprawdy porażające.

Pod koniec drugiej nocy w oddali pojawił się Helgrind: masa potrzaskanych kolumn, niewyraźnych i złowieszczych w szarym świetle przedświtu. Saphira wylądowała w dolince, w której znajdowali się obecnie, i cała trójka przespała niemal cały miniony dzień, po czym Roran z Eragonem ruszyli na zwiady.

W powietrze wystrzeliła fontanna bursztynowych drobinek. To Roran cisnął gałąź w dogasający żar. Dostrzegając spojrzenie Eragona, wzruszył ramionami.

– Zimno – mruknął.

Nim Eragon zdążył odpowiedzieć, usłyszał cichy szelest i zgrzyt, jakby ktoś dobywał miecza.

Nie zastanawiając się, co robi, rzucił się w przeciwną stronę, przeturlał się i zerwał przykucnięty, unosząc głogową laskę, by sparować cios. Roran zareagował niemal równie szybko. Chwycił z ziemi swą tarczę, zeskoczył z kłody, na której siedział, i dobył zza pasa młot – wszystko zaledwie w parę sekund.

Zamarli, czekając na atak.

Serce Eragona waliło mocno, mięśnie drżały, gdy próbował przeniknąć wzrokiem ciemność w poszukiwaniu choćby śladu ruchu.

Niczego nie czuję – oznajmiła Saphira.

Po paru minutach Eragon posłał myśli, sprawdzając okolicę.

– Nikogo – rzekł. Sięgając w głąb swego jestestwa, w miejsce w którym mógł zaczerpnąć prądów magii, wymówił słowa: – Brisingr raudhr!

Kilka stóp przed nim w powietrzu zapłonęło bladoczerwone, magiczne światełko i pozostało tam, unosząc się na wysokości oczu i zalewając dolinkę wodnistym blaskiem. Poruszył się lekko, światełko także, jakby złączone z nim niewidocznym drągiem.

Razem z Roranem ruszyli w stronę, z której dobiegł dźwięk, rozpadliną wiodącą na wschód. Cały czas unosili broń i przystawali po każdym kroku, gotowi odeprzeć atak. Jakieś dziesięć jardów od obozu Roran uniósł dłoń, zatrzymując Eragona, po czym wskazał leżący na trawie kawał łupku. Wydawał się dziwnie nie na miejscu. Kuzyn ukląkł i przesunął mniejszym kawałkiem kamienia po większym. Usłyszeli znajomy zgrzyt stali.

– Musiał odpaść. – Eragon obejrzał ściany rozpadliny. Tymczasem magiczne światło zgasło.

Roran skinął głową i wstał, otrzepując piasek z nogawic.

Wracając do Saphiry, Eragon ze zdumieniem myślał o tym, jak szybko i gwałtownie obaj zareagowali. Serce wciąż ściskało mu się boleśnie po każdym uderzeniu, ręce drżały. Miał ochotę rzucić się w głuszę i biec kilka mil bez odpoczynku. Kiedyś byśmy tak nie skoczyli, pomyślał. Powód ich czujności nie stanowił tajemnicy: kolejne walki podminowywały ich poczucie bezpieczeństwa, odsłaniając nerwy, które reagowały nawet na najsłabsze muśnięcie.

Roran zapewne też o tym myślał.

– Widujesz ich czasem? – spytał.

– Kogo?

– Ludzi, których zabiłeś. Widujesz ich w snach?

– Czasami.

Pulsujący blask ogniska rozświetlił od dołu twarz kuzyna, rzucając plamy cienia na jego usta i na czoło i sprawiając, że oczy, skryte częściowo pod ciężkimi powiekami, wyglądały żałośnie.

– Nigdy nie chciałem być wojownikiem – rzekł powoli, jakby każde słowo przychodziło mu z trudem. – Owszem, kiedy byłem mały, jak każdy chłopak marzyłem o krwi i chwale, lecz to ziemia była dla mnie najważniejsza. Ziemia i nasza rodzina... A jednak zabijałem... Zabijałem i zabijałem, i znów jestem gotów zabijać. – Skupił wzrok w odległym miejscu, które widział tylko on. – W Nardzie było takich dwóch... Opowiadałem ci o nich?

Opowiadał. Eragon pokręcił głową.

– Pełnili straż przy głównej bramie... Było ich dwóch, ten po prawej miał mlecznobiałe włosy. Pamiętam, bo nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat. Nosili insygnia Galbatorixa, lecz mówili jak mieszkańcy Nardy. Nie byli zawodowymi żołnierzami. Pewnie po prostu postanowili chronić swe domy przed urgalami, piratami, włóczęgami... Nie zamierzaliśmy ich nawet tknąć, przysięgam ci, Eragonie, to nie było częścią naszego planu. Ale nie miałem wyboru. Rozpoznali mnie. Dźgnąłem białowłosego pod brodę... Wyglądało to zupełnie jak wtedy, gdy ojciec podrzynał gardło świni. A drugiemu strzaskałem czaszkę. Wciąż czuję jego pękające kości.... Pamiętam każdy zadany cios, od żołnierzy w Carvahall po tych na Płonących Równinach. Wiesz, kiedy zamykam oczy, czasami nie mogę spać, bo ogień z pożaru, który wznieciliśmy w dokach Teirmu, płonie mi jasno w głowie. W takich chwilach myślę, że zaczynam wariować.

Eragon odkrył, że ściska kij tak mocno, że zbielały mu kostki, a ścięgna przegubów naciągnęły się jak liny.

– Owszem – rzekł. – Z początku były to tylko urgale, potem ludzie i urgale. A teraz, po ostatniej bitwie... Wiem, że postępujemy właściwie, ale właściwie nie oznacza łatwo. Z powodu tego, kim jesteśmy, Vardeni oczekują, że wraz z Saphirą staniemy na czele ich armii, mordując całe bataliony żołnierzy. I robimy to. Już robiliśmy. – Głos mu się załamał; umilkł.

Zamęt towarzyszy każdej wielkiej zmianie – powiedziała smoczyca, zwracając się do nich obu. Amy doświadczyliśmy więcej, jesteśmy bowiem zwiastunami owej zmiany. Ja jestem smokiem, nie żałuję śmierci tych, którzy nam zagrażają. Zabicie strażników wNardzie nie było czynem godnym opiewania, ale też nie powinieneś czuć zjego powodu wyrzutów sumienia. Musiałeś to zrobić. Kiedy musisz walczyć, Roranie, czyż ognista gorączka walki cię nie uskrzydla? Czy nie znasz radości stanięcia wszranki zgodnym przeciwnikiem isatysfakcji na widok trupów wrogów piętrzących się przed tobą? Eragonie, ty tego doświadczyłeś, pomóż mi wytłumaczyć to twojemu kuzynowi.

Eragon wbijał wzrok w żar. Saphira mówiła słowa prawdy, której on sam nie chciał do siebie dopuścić, bał się bowiem, że przyznając się, że może radować go przemoc, stanie się człowiekiem, którym by gardził. Milczał zatem. Roran zdaje się myślał podobnie.

Nie złość się – rzekła łagodniej Saphira. Nie chciałam cię urazić... Czasem zapominam, że wciąż nie przywykłeś do tych emocji, podczas gdy ja walczyłam zębami ipazurami oprzetrwanie od chwili wyklucia.

Eragon dźwignął się z ziemi, podszedł do swych juków i wyciągnął niewielki fajansowy słój, który wręczył mu przed rozstaniem Orik. Pociągnął dwa duże łyki malinowego miodu. W brzuchu rozkwitło mu gorąco. Krzywiąc się, podał słój Roranowi, który także poczęstował się trunkiem.

Kilka łyków później, gdy miód zdołał złagodzić ich mroczny nastrój, Eragon odezwał się cicho:

– Jutro możemy mieć problem.

– To znaczy?

– Pamiętasz, jak powiedziałem, że wraz z Saphirą łatwo poradzimy sobie z Ra’zacami? – zapytał Eragon, zwracając się także do smoczycy.

– Owszem.

Iporadzimy – dodała Saphira.

– Myślałem o tym, gdy obserwowaliśmy Helgrind, i nie jestem już taki pewien. Istnieje niemal nieskończona liczba metod zrobienia czegoś z użyciem magii. Na przykład, gdybym chciał zapalić ogień, mógłbym uczynić to za pomocą ciepła zebranego z powietrza bądź ziemi. Mógłbym stworzyć płomień z czystej energii, mógłbym przywołać piorun, skupić promienie słońca w jednym małym punkcie, użyć tarcia i tak dalej...

– No i?

– Problem w tym, że choć mogę wymyślić liczne zaklęcia, które tego dokonają, zablokowanie ich często wymaga zaledwie jednego. Jeśli nie pozwolisz, by do czegoś doszło, nie musisz dostosowywać swego przeciwzaklęcia do wszystkich poszczególnych elementów pojedynczych zaklęć.

– Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego z dniem jutrzejszym.

Ja rozumiem – mruknęła smoczyca do nich obu, natychmiast pojmując sens ukryty w słowach Eragona. To oznacza, że wciągu ostatniego stulecia Galbatorix...

– Mógł otoczyć Ra’zaców zaklęciami ochronnymi...

Które ochronią ich przed...

– Całą gamą innych zaklęć. Zapewne nie uda mi się...

Zabić ich żadnym ze...

– Słów śmierci, których mnie nauczono, ani...

Ataków, które zdołamy wymyślić. Być może będziemy musieli...

– Polegać na...

– Przestańcie! – krzyknął Roran. – Przestańcie, proszę. Kiedy to robicie, boli mnie głowa.

Eragon umilkł z otwartymi ustami – do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, że mówią z Saphirą na przemian. Wiedza ta ucieszyła go, oznaczała, że osiągnęli nowy poziom współpracy i działają jak jedna istota – co czyniło ich znacznie potężniejszymi niż każde z osobna. Poczuł też jednak niepokój, świadom, że podobne partnerstwo musi z samej swej natury ograniczyć odrębność obu stron.

Zamknął usta i zachichotał.

– Wybacz. Martwi mnie jedno: jeśli Galbatorix był dość przewidujący, by podjąć pewne środki ostrożności, jedyną metodą zabicia Ra’zaców może się okazać walka zbrojna. A w takim przypadku...

– Będę ci tylko przeszkadzał.

– Bzdura. Może i jesteś wolniejszy niż Ra’zacowie, ale nie wątpię, że dasz im powód, by lękali się twej broni, Roranie Młotoręki. – Ten komplement wyraźnie ucieszył Rorana. – Najgorzej byłoby, gdyby Ra’zacowie bądź Lethrblaki zdołali oddzielić cię ode mnie i Saphiry. Im bliżej siebie pozostaniemy, tym będziemy bezpieczniejsi. Saphira i ja spróbujemy zająć Ra’zaców i Lethrblaki, lecz któreś z nich może nam się wymknąć. Czterech przeciw dwóm to dobre szanse, jeśli jesteś wśród owych czterech.

Gdybym miał miecz – dodał Eragon, zwracając się w myślach do Saphiry – zpewnością sam zdołałbym zabić Ra’zaców. Ale nie wiem, czy dam radę pokonać wyłącznie kijem dwa stworzenia dorównujące szybkością elfom.

To ty uparłeś się zabrać tę suchą gałąź zamiast porządnej broni – przypomniała. Pamiętasz? Mówiłam ci, że może nie wystarczyć wstarciu zwrogami tak niebezpiecznymi jak Ra’zacowie.

Eragon niechętnie przyznał jej rację.

Jeśli moje zaklęcia zawiodą, będziemy bardziej zagrożeni niż sądziłem... Jutrzejszy dzień może zakończyć się nader nieprzyjemnie.

– Cała ta magia to trudna sztuka – zauważył Roran, kontynuując tę część rozmowy, której był świadom.

Kłoda, na której siedział, jęknęła przeciągle, gdy oparł łokcie na kolanach.

– Owszem – zgodził się Eragon. – Najtrudniejsze są próby przewidzenia każdego możliwego zaklęcia. Przez większość czasu zadaję sobie pytanie, jak mam się chronić, jeśli zostanę zaatakowany w ten a ten sposób, i czy inny mag spodziewałby się, że zareaguję tak i tak.

– Mógłbyś uczynić mnie równie silnym i szybkim jak ty?

Eragon zastanawiał się kilka minut, nim odpowiedział.

– Nie wiem jak. Energia niezbędna do czegoś takiego musiałaby skądś pochodzić. Saphira i ja moglibyśmy ci ją przekazać, ale wówczas utracilibyśmy równie wiele szybkości i siły, ile ty byś zyskał.

Nie wspomniał jednak, że mag może także czerpać energię z pobliskich roślin i zwierząt, płacąc straszliwą cenę: śmierć mniejszych stworzeń, z których siły życiowej czerpał. Technika ta stanowiła wielką tajemnicę i Eragon uznał, że nie powinien wspominać o niej bez potrzeby, jeśli w ogóle. Co więcej, Roranowi i tak by się zdała na nic, bo na Helgrindzie rosło i żyło za mało stworzeń, by zasilić ludzkie ciało.

– W takim razie, czy mógłbyś nauczyć mnie posługiwać się magią? – Gdy Eragon się zawahał, Roran dodał: – Oczywiście nie teraz, nie mamy czasu i nie spodziewam się, że mógłbym zostać magiem w jedną noc. Ale później, czemu nie? Jesteśmy przecież kuzynami, w naszych żyłach płynie podobna krew. A byłaby to bardzo przydatna umiejętność.

– Nie wiem, jak ktoś niebędący Jeźdźcem uczy się magii – wyznał Eragon. – Nie jest to coś, czym się zajmowałem. – Rozejrzał się, podniósł z ziemi płaski okrągły kamień i rzucił go Roranowi, który złapał go zręcznie. – Masz, spróbuj: skup się na podniesieniu kamienia jakąś stopę w górę i powiedz: „stern rïsa”.

– Stern rïsa?

– Właśnie.

Marszcząc brwi, Roran wbił wzrok w leżący na dłoni kamień. Jego poza tak bardzo przypomniała Eragonowi jego własne nauki, że poczuł nagły przypływ nostalgii za dniami spędzonymi na lekcjach u Broma. Brwi Rorana złączyły się, usta zacisnęły w grymasie.

– Stern rïsa – warknął z takim naciskiem, że Eragon niemal spodziewał się, że kamień zniknie im z oczu.

Krzywiąc się jeszcze bardziej, Roran powtórzył:

– Stern rïsa.

Kamień odpowiedział zdecydowanym brakiem ruchu.

– No cóż – rzekł Eragon – próbuj dalej. To jedyna rada, jaką mogę ci dać. Ale – uniósł ostrzegawczo palec – gdyby ci się udało, pamiętaj, by natychmiast przyjść do mnie albo, jeśli mnie nie będzie, do innego maga. Mógłbyś zabić siebie i innych, gdybyś zaczął eksperymentować z magią, nie rozumiejąc zasad. Przede wszystkim zapamiętaj jedno: jeśli rzucisz zaklęcie wymagające zbyt wiele energii, umrzesz. Nie bierz się za rzeczy wykraczające poza twoje zdolności, nie próbuj wskrzeszać zmarłych ani niczego unicestwiać.

Roran skinął głową, wciąż wbijając wzrok w kamień.

– Zdałem sobie właśnie sprawę, że oprócz magii powinieneś nauczyć się czegoś znacznie ważniejszego.

– Ach tak?

– Tak, musisz opanować umiejętność ukrywania myśli przed Czarną Ręką, Du Vrangr Gata i im podobnymi. Wiesz teraz mnóstwo rzeczy, które mogłyby zaszkodzić Vardenom. Ważne jest zatem, byś opanował tę umiejętność, gdy tylko wrócimy. Dopóki nie nauczysz się bronić przed szpiegami, ani Nasuada, ani ja, ani nikt inny nie będzie mógł powierzyć ci informacji, które mogłyby pomóc naszym wrogom.

– Rozumiem. Ale czemu wspomniałeś też o Du Vrang Gata? Służą przecież tobie i Nasuadzie.

– Istotnie. Lecz nawet wśród naszych sojuszników znajdziesz całkiem sporo osób, które oddałyby prawą rękę – skrzywił się, uświadomiwszy sobie celność tej przenośni – byle tylko poznać nasze plany i sekrety. I twoje także. Stałeś się kimś ważnym, Roranie. Częściowo z powodu swoich czynów, częściowo dlatego, że jesteśmy spokrewnieni.

– Wiem. Dziwnie się czuję, kiedy rozpoznają mnie ludzie, których nigdy wcześniej nie widziałem.

– Owszem. – Eragon miał na końcu języka kilka kolejnych, podobnych uwag, oparł się jednak pokusie, uznawszy, że wrócą do tego tematu innym razem. – Teraz, gdy wiesz, jakie to uczucie, kiedy umysły się stykają, może nauczysz się także sięgać w głąb innych.

– Nie jestem pewien, czy chciałbym poznać tę sztukę.

– Nieważne, możliwe też, że nie będziesz w stanie. Tak czy inaczej, nim spróbujesz się dowiedzieć, musisz zająć się sztuką obrony.

Jego kuzyn uniósł brew.

– Jak?

– Wybierz coś – dźwięk, obraz, uczucie, cokolwiek – i pozwól, by wzbierało w twym umyśle, dopóki nie przesłoni wszelkich myśli.

– To wszystko?

– Nie jest to takie łatwe, jak zapewne sądzisz. No, dalej, spróbuj. Gdy będziesz gotów, daj mi znać i zobaczę, jak ci poszło.

Minęło kilka chwil. Potem, widząc jak Roran kiwa palcem, Eragon posłał świadomość w głąb głowy kuzyna, ogromnie ciekaw, jak ten sobie poradził.

Pełna siła myślowego promienia Eragona zderzyła się z murem wzniesionym ze wspomnień Rorana o Katrinie. Zamarł, nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia, żadnej szczeliny, w żaden sposób podważyć stojącej przed nim nieprzeniknionej bariery. W tym momencie cała istota Rorana skupiła się na uczuciach, jakie żywił do Katriny; jego obrona przewyższała wszystko, z czym Eragon zetknął się dotąd, bo z umysłu Rorana zniknęły wszelkie myśli, które mógłby przechwycić i wykorzystać do zapanowania nad kuzynem.

A potem Roran poruszył nogą i drewno pod nim zaskrzypiało głośno.

Na ów dźwięk mur, na który napierał Eragon, pękł na dziesiątki kawałków, gdy nowe myśli zdekoncentrowały Rorana: Co to... Do diaska! Nie zwracaj uwagi, bo się przebije! Katrina, pamiętaj oKatrinie. Nie zważaj na Eragona. Ów wieczór, gdy zgodziła się za mnie wyjść, zapach trawy ijej włosów... Czy to on? Nie! Skup się! Nie...

Wykorzystując zamęt panujący w głowie Rorana, Eragon parł naprzód. Siłą woli unieruchomił kuzyna, nim ten zdołał znów podnieść osłony.

Rozumiesz podstawową zasadę – rzekł w myślach, po czym wycofał się z umysłu Rorana i dokończył głośno:

– Ale musisz nauczyć się utrzymywać koncentrację, nawet w trakcie bitwy. Musisz nauczyć się myśleć bez myślenia... przegnać wszelkie troski i nadzieje, prócz jednej idei będącej twoją zbroją. Elfy doradziły mi pewną użyteczną sztuczkę: recytowanie zagadki, kawałka wiersza bądź piosenki. Gdy masz coś, co możesz powtarzać bez końca, jest ci łatwiej powstrzymać rozbiegane myśli.

– Popracuję nad tym – przyrzekł Roran.

– Naprawdę ją kochasz, prawda? – Eragon zniżył głos. Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie, bo odpowiedź pozostawała oczywista, i nie był pewien, czy powinien poruszać ten temat. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z kuzynem o uczuciach, mimo wielu godzin, które w przeszłości spędzili na dyskusjach o wadach i zaletach młodych kobiet w Carvahall i okolicy. – Jak to się stało?

– Lubiłem ją. A ona mnie. Czy szczegóły mają jakiekolwiek znaczenie?

– Daj spokój – rzekł Eragon. – Przed twoim wyjazdem do Therinsfordu byłem zbyt zły, żeby zapytać. A od tego czasu już się nie widzieliśmy. Jestem ciekaw.

Skóra wokół oczu Rorana napięła się i zmarszczyła, gdy potarł skronie.

– Niewiele mam do opowiadania. Zawsze mi się podobała. W dzieciństwie niewiele to znaczyło, ale gdy wszedłem w wiek męski, zacząłem się zastanawiać, kogo poślubię i kto miałby zostać matką moich dzieci. Podczas jednej z wizyt w Carvahall zobaczyłem, jak Katrina zatrzymuje się obok domu Loringa, by zerwać mchową różę, rosnącą tuż pod ścianą. Patrząc na kwiat, uśmiechnęła się i był to tak czuły, szczęśliwy uśmiech, że pomyślałem sobie, że chcę, by uśmiechała się tak wiele razy, a ja pragnę patrzeć na ten uśmiech aż do śmierci. – W oczach Rorana rozbłysły łzy, nie spadły jednak. Po sekundzie zamrugał i zniknęły. – Lękam się, że to mi się nie udało.

– I zalecałeś się do niej? – spytał Eragon po krótkiej, pełnej szacunku chwili. – Prócz przekazywania komplementów za moim pośrednictwem, co jeszcze robiłeś?

– Pytasz jak ktoś pragnący instrukcji?

– Bynajmniej. Wyobrażasz sobie...

– Teraz ty daj spokój, potrafię poznać, kiedy kłamiesz. Masz na twarzy szeroki, niemądry uśmiech i czerwienieją ci uszy. Elfy mogły obdarzyć cię nowym obliczem, ale ta część ciebie się nie zmieniła. Co właściwie łączy cię z Aryą?

Przenikliwość Rorana wstrząsnęła Eragonem.

– Nic! Księżyc zmącił ci rozum.

– Bądź szczery. Spijasz słowa z jej ust niczym diamenty i wpatrujesz się w nią, jakbyś konał z głodu, a ona była przepyszną ucztą, pozostającą tuż poza twoim zasięgiem.

Z nozdrzy Saphiry wzleciał pióropusz ciemnoszarego dymu. Smoczyca zakrztusiła się głośno.

Eragon zignorował rozbawienie swej towarzyszki.

– Arya jest elfką – powiedział.

– I to bardzo piękną. Szpiczaste uszy i skośne oczy to niewielkie wady w obliczu podobnej urody. Zresztą, ty też wyglądasz teraz jak kot.

– Arya ma ponad sto lat.

Ta informacja kompletnie zaskoczyła Rorana. Jego brwi uniosły się wysoko.

– Trudno mi w to uwierzyć! Jest przecież taka młoda!

– To prawda.

– Nieważne jednak, Eragonie. Podałeś mi logiczne powody, a serce rzadko słucha logiki. Podoba ci się czy nie?

Gdyby podobała mu się jeszcze bardziej – Saphira przemówiła do nich obu – sama próbowałabym ją pocałować.

– Saphiro! – Eragon pacnął ją w łapę.

Roran okazał się dość dyskretny, by nie naciskać bardziej.

– W takim razie odpowiedz na moje pytanie i wyjaśnij, jak się rzeczy mają między tobą i Aryą. Rozmawiałeś o tym z nią bądź jej rodziną? Przekonałem się, że niemądrze jest pozostawiać takie sprawy własnemu losowi.

– Owszem. – Eragon zapatrzył się w błyszczącą głogową laskę. – Rozmawiałem z nią.

– I co? – Gdy Eragon nie odpowiedział natychmiast, Roran jęknął z irytacją. – Wyciąganie z ciebie informacji jest gorsze niż prowadzenie Birki przez błoto. – Eragon zachichotał na wzmiankę o Birce, jednym z roboczych koni. – Saphiro, zechcesz rozwiązać tę zagadkę? W przeciwnym razie nigdy nie usłyszę pełnego wyjaśnienia.

– I nic. Zupełnie nic. Nie chce mnie. – Eragon przemawiał obojętnie, jakby opowiadał o nieszczęściu kogoś obcego. Lecz w jego wnętrzu szalała bolesna burza, tak potężna, że Saphira wycofała nieco swe myśli.

– Przykro mi – mruknął Roran.

Eragon zmusił się, by przełknąć żółć wzbierającą w gardle i odesłać ją poza obolałe serce do zaciśniętego żołądka.

– Zdarza się.

– Wiem, że w tej chwili wyda ci się to mało prawdopodobne – rzekł Roran – ale z pewnością poznasz inną kobietę, która sprawi, że zapomnisz o Aryi. Na świecie żyją niezliczone panny – i całkiem sporo mężatek – które rade byłyby zwrócić na siebie oczy Jeźdźca. Bez kłopotu znajdziesz żonę pośród piękności z Alagaësii.

– A co ty byś zrobił, gdyby Katrina cię odrzuciła?

Pytanie to ogłuszyło Rorana – najwyraźniej nie potrafił sobie wyobrazić, jak by zareagował.

– Wbrew temu, co najwyraźniej sądzisz ty, Arya i wszyscy inni, zdaję sobie sprawę z faktu, że w Alagaësii żyją inne dziewczęta i że ludzie czasami zakochują się więcej niż raz. Bez wątpienia, gdybym spędził nieco czasu pośród dam dworu króla Orrina, któraś z nich mogłaby mi się spodobać. Jednakże ścieżka, którą podążam, nie jest łatwa. Niezależnie od tego, czy potrafiłbym przenieść na inną me uczucia – a serce, jak sam zauważyłeś, bywa bardzo niestałe – pozostaje pytanie: czy powinienem?

– Twój język stał się równie splątany jak korzenie świerku – rzekł Roran. – Przestań mówić zagadkami.

– No dobrze: jaka ludzka kobieta mogłaby zrozumieć, kim i czym jestem, pojąć zasięg moich mocy? Kto mógłby dzielić ze mną życie? Niewiele, i wyłącznie te parające się magią. A z tej wybranej grupy, czy nawet ze wszystkich kobiet, jak wiele jest nieśmiertelnych?

Roran roześmiał się głośno, serdecznie, jego śmiech odbił się echem w dolince.

– Równie dobrze mógłbyś poprosić o gwiazdkę z nieba albo... – Urwał i spiął się nagle, jakby miał skoczyć naprzód, po czym zastygł w bezruchu. – Przecież nie możesz być nieśmiertelny.

– Jestem.

Roran wyraźnie nie mógł znaleźć słów.

– Czy to wynik zmiany, jaką przeszedłeś w Ellesmérze, czy też echa Jeźdźca?

– Echa Jeźdźca.

– To wyjaśnia, czemu Galbatorix nie umarł.

– Tak.

Gałąź, którą Roran dorzucił do ognia, pękła ze stłumionym trzaskiem, gdy gorąco żaru przeniknęło zeschnięte drewno, docierając do niewielkiego skupiska wilgoci bądź żywicy, które w jakiś sposób przetrwało dziesiątki lat upałów i eksplodowało w obłoczku pary.

– Sama myśl jest tak... niezwykła, że niemal nie do pojęcia – powiedział Roran. – Śmierć to część tego, kim jesteśmy. Prowadzi nas. Kształtuje. Doprowadza do obłędu. Czy możesz pozostać człowiekiem, skoro cię nie czeka?

– Nie jestem niezwyciężony – przypomniał Eragon. – Wciąż mogę zginąć od miecza bądź strzały. I wciąż mogę się zarazić nieuleczalną chorobą.

– Ale jeśli unikniesz tych niebezpieczeństw, będziesz żyć wiecznie.

– Owszem. Przetrwamy razem z Saphirą.

– Wydaje się to zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

– Owszem. Nie mogę z czystym sumieniem poślubić kobiety, która się zestarzeje i umrze, podczas gdy ja pozostanę nietknięty przez czas; podobne przeżycie byłoby równie okrutne dla nas obojga. Poza tym sama myśl o tym, że miałbym pojmować kolejne żony przez długie stulecia, przygnębia mnie.

– Czy za pomocą magii można uczynić kogoś nieśmiertelnym?

– Możesz przyciemnić siwe włosy, możesz wygładzić zmarszczki i usunąć katarakty. A jeśli zechcesz zadać sobie ogromny trud, możesz obdarzyć sześćdziesięciolatka ciałem dziewiętnastolatka. Jednakże elfy nie odkryły sposobu przywrócenia młodości umysłowi bez niszczenia wspomnień. A kto chciałby wymywazać swoją tożsamość co kilkadziesiąt lat, w zamian za nieśmiertelność? Wówczas to ktoś obcy żyłby dalej. Stary mózg w młodym ciele także nie stanowi odpowiedzi, bo nawet w najlepszym zdrowiu my, ludzie, zostaliśmy tak stworzeni, by przetrwać zaledwie stulecie, może nieco więcej. Nie można też po prostu powstrzymać starzenia. To spowodowałoby inne rozliczne problemy.

Och, elfy i ludzie próbowali tysiąca i jednej różnych metod oszukania śmierci. Lecz żadna nie zakończyła się sukcesem.

– Innymi słowy – podsumował Roran – bezpieczniej jest dla ciebie kochać Aryę niż zwrócić sercu wolność i pojąć za żonę ludzką niewiastę?

– Kogóż innego mógłbym poślubić, jeśli nie elfkę? Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak teraz wyglądam. – Eragon zwalczył pokusę pomacania zakrzywionych koniuszków uszu, co ostatnio weszło mu w nawyk. – Kiedy mieszkałem w Ellesmérze, łatwo było mi pogodzić się z tym, jak smoki odmieniły moją powierzchowność. Ostatecznie oprócz tego obdarzyły mnie wieloma innymi darami. Poza tym po Agaetí Blödhren elfy traktowały mnie przyjaźniej. Dopiero gdy dołączyłem do Vardenów, uświadomiłem sobie, jak bardzo się zmieniłem... To mnie gryzie. Nie jestem już zwykłym człowiekiem, ale nie jestem też elfem. Tylko czymś pomiędzy: mieszańcem, odmieńcem.

– Uśmiechnij się – rzucił Roran. – Może nie będziesz się musiał martwić życiem wiecznym. Galbatorix, Murtagh i Ra’zacowie, czy nawet jeden z żołnierzy Imperium, w każdej chwili mogą przebić nas stalą. Mądry człowiek nie zważa na przyszłość, pije i raduje się, dopóki wciąż może cieszyć się tym światem.

– Wiem, co odpowiedziałby na to ojciec.

– I nieźle złoiłby nam skórę.

Zaśmiali się, a potem w dolince znów zapadła cisza, która tak często kończyła ich dyskusje. Cisza zrodzona ze znużenia, bliskości i przeciwnie – wielu różnic, jakie los stworzył u tych, którzy kiedyś wiedli życie stanowiące drobne wariacje na temat tej samej melodii.

Powinniście się przespać – powiedziała Saphira do Eragona i Rorana. Już późno, ajutro musimy wcześnie wstać.

Eragon spojrzał na czarne sklepienie nieba, oceniając godzinę po tym, jak daleko przesunęły się gwiazdy. Było później niż przypuszczał.

– Dobra rada – mruknął. – Żałuję tylko, że nie mamy paru dni odpoczynku przed atakiem na Helgrind. Bitwa na Płonących Równinach wyczerpała siły Saphiry i moje, nie doszliśmy jeszcze do siebie. Dodaj do tego lot tutaj i energię, którą przelałem do pasa Belotha Mądrego przez ostatnie dwa wieczory. Wciąż bolą mnie ręce i nogi, i mam więcej siniaków niż potrafiłbym zliczyć. Spójrz...

Poluzował węzeł lewego rękawa i uniósł miękkie lámarae – materiał tkany przez elfy z włókien wełny i pokrzywy – ukazując jadowicie żółty pas skóry w miejscu, gdzie tarcza uderzała o przedramię.

– Ha! – parsknął Roran. – I ty nazywasz ten marny ślad sińcem? Zrobiłem sobie większą krzywdę, gdy dziś rano uderzyłem się w palec u nogi. Czekaj, pokażę ci siniak, którym może szczycić się mężczyzna. – Rozsznurował lewy but, podwinął nogawkę spodni, ukazując czarną plamę szeroką jak kciuk Eragona i przecinającą mięsień czworogłowy. – Dostałem drzewcem włóczni od obracającego się żołnierza.

– Imponujące, ale mogę to przebić. – Eragon ściągnął tunikę, wyszarpnął koszulę ze spodni i obrócił się, demonstrując Roranowi wielką plamę na żebrach i podobną na brzuchu. – Strzały – wyjaśnił. Potem odsłonił prawe przedramię, ukazując siniec pasujący do poprzedniego, w miejscu gdzie zarękawiem odparł cios miecza.

Teraz Roran odsłonił skupisko nieregularnych sinozielonych siniaków, każdy rozmiaru złotej monety, maszerujących od lewej pachy do podstawy kręgosłupa. Efekt upadku na stos kamieni i kawałków zbroi.

Eragon przyjrzał się im, po czym zachichotał.

– Phi, to drobniutkie ukłucia. Zabłądziłeś i wpadłeś w krzaki róży? Mam inne, które cię zawstydzą. – Zdjął buty, po czym wstał i zsunął spodnie, pozostając jedynie w koszuli i wełnianych gatkach. – Przebij to, jeśli zdołasz.

Wewnętrzną stronę ud pokrywała cała gama kolorów, jakby Eragon był egzotycznym owocem, który dojrzewa nierówno – od jasnej zieleni po zgniły fiolet.

– Auć. – Roran się wzdrygnął. – Co się stało?

– Zeskoczyłem z Saphiry podczas walki z Murtaghiem i Cierniem w powietrzu. Tak właśnie zraniłem Ciernia. Saphira zdołała zanurkować pode mnie, nim uderzyłem o ziemię. Ale lądowanie na jej grzbiecie było nieco twardsze, niż zakładałem.

Roran skrzywił się i zadrżał.

– Czy to sięga aż do... – Urwał i machnął niezgrabnie ręką.

– Niestety.

– Muszę przyznać, że to niezwykły siniec. Powinieneś być dumny, podobne obrażenia, i to w tym szczególnym... miejscu budzą lęk w sercu każdego męża.

– Cieszę się, że go doceniasz.

– Cóż – dodał Roran. – Może i masz największy siniec, ale Ra’zacowie zadali mi ranę, której nie zdołasz dorównać. Bo z tego, co rozumiem, smoki usunęły bliznę z twoich pleców.

Mówiąc, zsuwał koszulę, po czym podszedł bliżej pulsującego ognistego stosu.

Oczy Eragona rozszerzyły się, nim zdołał się powstrzymać i ukryć wstrząs pod maską obojętności. W duchu upomniał się za tę reakcję, myśląc: nie może być aż tak źle. Ale im dłużej przyglądał się Roranowi, tym bardziej czuł się poruszony.

Długa, wypukła, błyszcząca czerwona blizna okalała prawe ramię kuzyna. Zaczynała się przy obojczyku, kończyła pośrodku ramienia. Najwyraźniej któryś z Ra’zaców oderwał kawał mięśnia i dwa fragmenty ciała nie zdołały się zrosnąć jak należy, bo pod blizną widniała paskudna wypukłość w miejscu połączenia zerwanych włókien. Nieco dalej skóra zapadła się na niemal pół cala.