Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siła kobiecości - ebook

Data wydania:
Lipiec 2017
Ebook
49,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Siła kobiecości - ebook

"Nie trzeba być feministką, by być szczęśliwą kobietą. Podważam stereotypy, naruszam tabu, namawiam do odkrycia siły kobiecości, która wesprze świat" Iwona Majewska-Opiełka

W książce "Siła kobiecości" Iwona Majewska-Opiełka porusza kwestie nurtujące kobiety od zarania dziejów. Pokazuje, że nie trzeba być radykalną feministką, by być jednocześnie silną i kobiecą. Podkreśla wartość dialogu damsko-męskiego i męsko-damskiego, przy czym nie atakuje ani nie oskarża żadnej ze stron, obiektywnie patrzy na ich argumenty. Rozkłada na czynniki pierwsze naturę kobiet i mężczyzn, ukazuje mechanizmy, które kierują nami na co dzień, a niekoniecznie działają na naszą korzyść. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu jako psycholog, doradca w zakresie rozwoju osobowości i trener liderów podaje przykłady z życia wzięte i radzi, jak zachowywać się w trudnych sytuacjach. Dotyka każdej dziedziny życia kobiety: poczynając od wspomnień z dzieciństwa, relacji z matką i innymi kobietami, przez związki partnerskie, przyjaźnie, macierzyństwo, a kończąc na chęci rozwoju, kariery zawodowej i odnoszenia sukcesów. Tłumaczy, skąd biorą się w nas nie zawsze pozytywne nastawienia i zachowania, uświadamia, że rozwiązywanie problemu należy zacząć od siebie, i pokazuje, jak to zrobić.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7489-638-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp, czyli znowu to robię

Ze wszystkich pięknych prawd penetrujących duszę żadna nie jest bardziej radosna i owocna boską obietnicą i pewnością – niż ta, że człowiek jest panem myśli, rzeźbiarzem charakteru, że tworzy on i kształtuje okoliczności, środowisko i przeznaczenie.

Tak jak diamenty i złoto uzyskuje się tylko dzięki poszukiwaniu i kopaniu, tak i człowiek może znaleźć każdą prawdę złączoną z jego jestestwem, kiedy zejdzie głęboko do kopalni własnej duszy.

James Allen

Jest piękny lipcowy poranek. W moim warszawskim mieszkaniu przy kochanym biurku zaczynam wstukiwać w pamięć komputera kolejną książkę. Różnie to bywa z tymi początkami – nieraz są łatwe, a nieraz wymagają pokonania jakiegoś dziwnego oporu. Nie wiem, od czego to zależy. Dziś jest łatwo, bardzo łatwo i przyjemnie. Z radością zbieram się do tej pracy. To już moja druga książka o kobietach – o naszej sile i wielkich możliwościach… Ale i o potrzebie zadbania o niektóre obszary naszego funkcjonowania. Od ponad dziesięciu lat jest czytana – nie tylko przez kobiety – moja pierwsza książka na ten temat – Czas kobiet. Doczekała się już dwóch wydań, trzech wznowień i kilku dodruków. Wciąż cieszy się dużą popularnością, a ja cieszę się, że mogę trafiać tak bezpośrednio i intymnie do tysięcy osób. Czyż kontakt nawiązany za sprawą książki pomiędzy jej autorem i czytelnikiem nie jest bowiem niezwykle intymny? Myślę, że nawet przyjaciółki nie zawsze mówią sobie w oczy to, co ja piszę w książkach, a sama wiem, jak bardzo osobiste myśli i przeżycia towarzyszą każdemu, kto wczytuje się z zaangażowaniem w treść książki. Wiem też, co piszą do mnie w listach Czytelniczki i… Czytelnicy albo co mówią mi na spotkaniach osoby, które pod wpływem Czasu kobiet wiele zmieniły w swoim życiu. Wierzcie mi, to są często naprawdę bardzo głębokie i osobiste listy i rozmowy. Chętnie przytoczyłabym kilka wypowiedzi, by pochwalić się (tak, właśnie pochwalić!), jaką to dobrą robotę robię swoimi książkami, i może przez to zachęcić inne osoby do czytania. Nie zrobię tego jednak, by w żaden sposób nie narzucać odbioru tym, którzy będą to czytać, by nie stawiać poprzeczek i nie ograniczać Czytelników. Niech książka żyje na swój sposób z każdą z pań, niech zasila te części kobiecości, które najbardziej tego potrzebują, niech tworzy kolejne indywidualne przeżycia i nowe życiorysy.

Dlaczego pisze mi się dziś tak łatwo? Może także dlatego, że mnie samą wręcz rozpiera siła kobiecości. Zawsze mam największą moc twórczą właśnie w tym okresie. Jestem dzieckiem lata. Za dwa tygodnie liczba mojego PESEL-u oznaczająca rok urodzenia po raz pierwszy będzie niższa niż liczba lat, które przeżyłam. Cóż, piękny wiek dla kobiety! Wszak tak naprawdę każdy wiek jest dla kobiety piękny, każdy dobry, każdy ważny. Każdy niesie też swoją porcję zagrożeń, szczególnych wyzwań i charakterystycznych dla niego trudności. Część z nich mam za sobą. Z niektórymi radziłam sobie lepiej, z innymi gorzej. Zawsze jednak wiedza, jaką sama czerpałam z podobnych książek i seminariów, chroniła mnie przed naprawdę poważnymi obrażeniami ciała lub duszy. Pokonywanie wyzwań wieku i okoliczności upewniało mnie też wciąż od nowa, że choć nie ma uniwersalnej recepty (w ogóle nie ma recepty) na zdrowe, spełnione i pełne radości życie kobiety, to z całą pewnością istnieją zasady postępowania, których przestrzeganie pozwala zbliżać się do ideału. Są też wskazówki, które przydają się w różnych życiowych sytuacjach, pozwalając oszczędzić energii, zdrowia i czasu, kierując te wszystkie cenne dobra na właściwe pola. Takimi zasadami i wskazówkami pragnę dzielić się w tej książce. Jednym z istotnych elementów ludzkiej siły jest wiedza. Warto posiąść wiedzę tak, by nie tylko wiedzieć, ale chcieć z niej korzystać we własny, unikatowy sposób, uzależniony od miejsca, w jakim się jest w życiu.

Posiąść wiedzę to znaczy również zrozumieć i uwierzyć, a to może nam dać jedynie sprawdzanie, ćwiczenie, powtarzanie.

Przecież wiedza nie służy jedynie przechowywaniu i posiadaniu. Ona jest po to, by zamieniać ją w mądrość. A tu już potrzebny jest namysł, a także uznane wartości i osąd moralny. Już Arystoteles mówił o mądrości jako o „wiedzy na temat pewnych reguł i przyczyn”¹. Nie wystarczy zatem przeczytać książkę; trzeba się nad nią zastanawiać, wypisać zdania, które poruszają (obojętnie, pozytywnie czy negatywnie), bo znaczy to, że są przeznaczone dla tegoż właśnie odbiorcy, jemu są niejako dedykowane. Wszak to z jakiegoś powodu niektóre rzeczy zauważamy, a innych nie. Bywa i tak, że w tej samej książce odnajdujemy inną wiedzę, w zależności od tego, w jakim okresie i w jakim stanie ją czytamy. Jeśli coś budzi w nas emocje negatywne, tym bardziej wymaga przemyślenia. Może to bowiem być obrona naszego ego przed niewygodnymi dla nas informacjami. Ich przyjęcie mogłoby wymagać zmiany zachowania, albo też jakiegoś działania w ogóle. Trzeba również wykonać ćwiczenia, które proponuję², i – koniecznie – zanim upłynie czterdzieści osiem godzin od momentu przeczytania jakiejś porcji wiedzy, podzielić się nią z kimś bliskim: córką, przyjaciółką, matką… albo z mężczyzną, którego obdarzamy zaufaniem. Wszystko to spowoduje, że teoria przenikać będzie do praktyki, a książka stanie się życiem. Zaczniecie obserwować wiele pozytywnych zmian, zarówno tych świadomie oczekiwanych, jak i miłych niespodzianek. Nie przejmujcie się trudnościami, trochę gorszym samopoczuciem w niektórych momentach czy zniecierpliwieniem, że zmiany nie zachodzą tak szybko, jak byśmy sobie tego życzyły. To trochę tak jak z mądrą dietą: na początku może być trudno, trzeba zrezygnować z niektórych pokarmów i pewnych nawyków, trzeba też wytworzyć nowe. Jednak kiedy przejdzie się przez ten okres spokojnie, rozsądnie i z umiarem, nowy styl jedzenia i życia stanie się naszym drugim Ja. I będzie dawał tylko radość.

Siła kobiecości to kwintesencja siły wielu wspaniałych kobiet, które spotykałam na swojej drodze poprzez książki, szkolenia, wykłady, kontakt osobisty. To także siła i mądrość wielu mężczyzn, którzy wzbogacili naukę o przydatny w życiu rodzaj wiedzy. Mądrych mężczyzn też spotykałam. I spotykam – codziennie. To również moja siła. Marzę o tym, by cała moja siła stała się siłą każdej kobiety. Ta książka to krok w kierunku realizacji moich marzeń.Teraz my, czyli dlaczego jest czas kobiet

Gdyby człowiek był czystą tablicą, każde stulecie zapisywałoby na niej coś zupełnie innego, a sentencje antyku byłyby dla nas niezrozumiałe niczym ryk słoni.

Bogdan Wojciszke

Gdyby listę niezbędnych spraw do rozpatrzenia w Sejmie układały osobno kobiety i osobno mężczyźni, to zestaw problemów pewnie byłby ten sam, ale kolejność byłaby inna. Dlatego uważam, że w polityce – jak w dobrym małżeństwie – muszą być głosy obu stron.

Ludwika Wujec

„Napisała pani Czas kobiet. Czy to znaczy, że uważa pani, iż ten wasz czas jest właśnie teraz?” – pyta mnie otyły mężczyzna w średnim wieku, o twarzy niebudzącej natychmiastowej sympatii, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewa zaczepny ton. Rzecz dzieje się na moim szkoleniu, zatem choćby z tego powodu mam większy przydział czasowy na mówienie. Nie korzystam jednak z niego specjalnie i odpowiadam jedynie: „Tak”. Ponieważ tematem naszego seminarium jest Umysł lidera, a nie spotkanie dla kobiet, stąd nie widzę powodu, żeby obszernie odpowiadać na wyraźną zaczepkę – raptem jednego – uczestnika. Ale on nie daje za wygraną, napiera dalej i z lekką agresją w głosie pyta: „A kiedy będzie czas mężczyzn?”. Patrzy wyraźnie triumfującym wzrokiem to na mnie, to na kolegów i… jedną koleżankę. Widać, że chce zaimponować grupie, pokazać, jak to świetnie daje sobie radę, i jednocześnie trochę „utrzeć nosa” pewnej siebie trenerce. W pytaniu nie słychać prawdziwego zainteresowania, ciekawości czy w ogóle chęci dyskusji. Szybko zatem decyduję się, by dać mu małą lekcję. „Już był” – mówię spokojnie z najładniejszym uśmiechem, na jaki mnie stać. Na sali jest szesnaście osób. Śmieje się sześciu mężczyzn i ta jedyna kobieta. Pan Dowcipny ma lekko zdziwiony wyraz twarzy. I wtedy pada stwierdzenie z nutą beznadziei w głosie: „No to mamy trenera feministkę”. Mówi to młody, trzydziestokilkuletni mężczyzna. „Feministkę? Szowinistkę damską!” – zupełnie poważnie – najwyraźniej odzyskał rezon – odzywa się znowu autor pierwszego pytania. „Feministki walczą o równość, a nasza pani uważa, że kobiety mają przewagę. Nie docenia mężczyzn!” – nie do wiary, ile informacji potrafił wyciągnąć ów pan z trzech moich słów. W każdym razie zostałam w końcu sprowokowana do pełniejszej wypowiedzi. Wyjaśniłam panom krótko, acz dobitnie, że nic im nie grozi, że nie chcemy ich pozbawiać wpływu i siły oddziaływania, a jedynie wesprzeć w tym, co od stuleci robią na świecie. Wesprzeć! Dołożyć do tego nasz cenny, jak mniemam, wkład – kobiecy pierwiastek. Nie było konfliktu, nigdy go nie ma, zrobiło się nawet przyjemnie. Panowie zostali uspokojeni, a jedyna pani na sali (oprócz mnie) poczuła się wyraźniej silniejsza.

To tylko jeden z przykładów, jak reagują niektórzy panowie, gdy słyszą o sile kobiet, o naszych możliwościach i – a niech to! – o naszym czasie. I jest to przykład dość sympatyczny. Zauważyłam, że sporo mężczyzn jest pod tym względem wręcz przewrażliwionych. Potrafią zachowywać się w takich momentach nawet nieprzyjemnie. Bronią się, atakując. Kiedy mówię na zajęciach o jakichś różnicach pomiędzy płciami – a szczególnie kiedy wspominam o przewadze kobiet w niektórych czynnościach – panowie często się buntują. Robią to na różny sposób. Najczęściej słyszę, że „jestem feministką”, ale bywa również, że dowiaduję się, iż „nie lubię mężczyzn” albo „jestem stronnicza”. Najsilniejszy „argument”, jaki usłyszałam, brzmiał: „Chyba miała pani pecha do facetów”. Ciekawe, że nawet wtedy, kiedy porównując obie płcie czy dając przykład konkretnych zachowań, zaznaczam, że w danym wypadku właściwsze czy bardziej zrozumiałe lub skuteczniejsze jest zachowanie mężczyzn, oni wciąż słyszą, że ich dezawuuję. Muszę bardzo uważać, by ich zbytnio nie dotknąć, gdyż grozi to tym, że przestaną mnie słuchać i będą (choćby w myśli) dyskutować ze mną także w innych częściach zajęć.

Takie zachowania, a także rozpaczliwe akcentowanie swojej obecności na szkoleniach, w pracy i w domu, rywalizacja już nie tylko pomiędzy sobą, co zawsze było wśród mężczyzn obecne, ale także z kobietami (często z własną żoną czy partnerką) wskazują na wysoki u mężczyzn poziom lęku, poczucia zagrożenia czy też niespełnienia. Skąd to się bierze i co mamy z tym wspólnego my – kobiety? Jak jest z tym „naszym czasem”? I co możemy zrobić, żeby naprawdę im pomóc? Jak ich wesprzeć? Nie tylko w budowaniu świata, co robią po swojemu od dawna, ale i w odnalezieniu nowej tożsamości, innych celów i nieco innej roli w społeczeństwie.

Jak ich budować, a nie niszczyć i upokarzać? Jak współdziałać i współpracować, a nie walczyć i wykluczać?

„Mosty zamiast murów!” – tak brzmi nazwa fundacji mojej przyjaciółki Grażyny Paturalskiej. Powołana została w bardziej ogólnym celu, myślę jednak, że słowa te pięknie oddają również ideę, o której tu piszę.

Dlaczego nasz czas się zaczął właśnie teraz, zupełnie niedawno? I czy to znaczy, że teraz my przejmiemy pałeczkę i będziemy kierować światem? Od dawna dziewczynki i kobiety mogą uczęszczać do szkół, i skwapliwie z tego korzystają. Wiadomo nawet, że uczą się chętniej i często lepiej niż mężczyźni, a zwłaszcza chłopcy. Jednak szturm pań na wyższe uczelnie rozpoczął się tak naprawdę dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. I proszę pamiętać, że mówimy tu o obszarze Europy i Ameryki Północnej powiększonym o Australię i Japonię. W innych rejonach świata walka kobiet o takie prawo lub możliwość korzystania z niego trwa bądź lada moment wybuchnie. Tę walkę rozumiem i usprawiedliwiam. W bogatszej i podlegającej zachodnim wpływom kulturowym części świata (w Polsce szczególnie) kobiety uczą się dłużej, częściej i więcej. Kiedyś nierzadko wstępowały na wyższe uczelnie (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych) po to, by mieć lepszy „dostęp” do dobrze rokujących mężczyzn, a uczyły się, by mieć z nimi o czym rozmawiać. Dziś kobiety sięgają po wiedzę, by ją wykorzystywać – zawodowo i prywatnie – w dążeniu do samorealizacji. Zmienił się paradygmat – schemat, według którego postrzega się rzeczywistość, tak głęboko wdrukowany w ludzką podświadomość, że wydaje się jedynym słusznym: rzadko kto jeszcze sądzi, że kobiecie potrzebne są… uroda, a potem dobry i dobrze zarabiający mąż. Przynajmniej głośno nikt tak nie mówi i świadomie chyba tak nie uważa. Jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia program nauczania prac ręcznych w szkole podstawowej inny był dla dziewcząt i dla chłopców. W ich pracowni (sama to pamiętam) były imadła i inne urządzenia, u nas maszyny do szycia. Oni robili karmniki dla ptaków, my plotłyśmy siatki na zakupy i wyszywałyśmy serwetki. Tylko w niektórych szkołach jedna i druga grupa robiła to samo¹. Dziś można jedynie ubolewać, że za mały nacisk kładzie się w szkołach na prace ręczne w ogóle, co do programu zaś – jest on taki sam dla wszystkich. I słusznie. Przy czym nie chodzi tu o zdobywanie konkretnych umiejętności – choć na pewno mężczyźnie przyda się kiedyś doświadczenie w szyciu, a kobiecie kontakt z techniką – ale o poznawanie obu rodzajów pracy uaktywniających inne rejony mózgu i angażujących różne funkcje psychiczne, a także o to, żeby nie budować już na początku życia schematu przeznaczenia jednej i drugiej płci. Albowiem przy takich silnych założeniach już we wczesnej młodości kiedyś tylko naprawdę wybitne osobowości mogły go przełamywać.

Dziś dziewczęta i chłopcy mogą (i powinni) swobodnie wybierać swoją drogę zawodową. I nie tylko zawodową. Również prywatnie mamy prawo do rozszerzenia wyborów poza „mężatkę” i „niezamężną”.

Drugi powód, dlaczego ten czas należy do nas, to fakt olbrzymiego rozwoju technologii i techniki, dostępności najróżniejszych ułatwień w każdej dziedzinie. Nawet gdy kobieta chce (lub z jakiegoś powodu musi) samodzielnie zajmować się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci, nie zajmie jej to już tyle czasu, czas faktycznie na to potrzebny uległ radykalnemu skróceniu. Czytałam, że kobiety w epoce wiktoriańskiej przygotowywały się do świąt Bożego Narodzenia już… w lipcu. Moja mama zaczynała polowanie na produkty świąteczne przynajmniej na początku grudnia, a kilka ostatnich dni adwentu poświęconych było pracom w kuchni i w domu. Ja zaś zakupy (oprócz prezentów, oczywiście) na ostatnie Boże Narodzenia zrobiłam dzień przed Wigilią. Wystarczyły mi wieczór i wigilijne przedpołudnie, żeby przygotować miłe Święta. Kto dziś ceruje, pierze ręcznie, krochmali każdą zmianę pościelową i nosi ją do magla (i magluje w towarzystwie innych pań, co zdecydowanie wydłużało czas tej czynności), a nawet robi przetwory albo piecze ciasto na każdą niedzielę? Ponadto dzieci również spędzają w domu mniej czasu niż kiedyś. Przedszkole, szkoła (rozpoczęta wcześniej niż dawniej), a także liczne zajęcia dodatkowe znacznie skracają czas koniecznej opieki rodziców. Tak naprawdę nie ma zatem sensu wymagać od współczesnej kobiety, żeby siedziała w domu. Tam przecież nikogo nie ma! Jeszcze w XIX wieku rzadko kiedy wszystkie dzieci jednej matki dożywały wieku dorosłego. Na przykład śmiertelność wśród dzieci polskich, szczególnie w rejonach wiejskich, sięgała ponad 40%. Niemal co drugie dziecko nie dożywało piątego roku życia. W innych państwach nie było lepiej. Ponadto, kobiety nienawykłe do nauki, kształcenia i rozwijania motywacji poznawczej nie miały wewnętrznej potrzeby intelektualnego rozwoju i wykorzystywania go dla dobra innych. Nie myślały nawet o pracy, bo też i praca, którą mogły wówczas wykonywać, nie była specjalnie frapująca. Zajmowały się zatem domem i rodziły dzieci. Rodziły ich dużo. Także dlatego, że kiedy w ich życiu pojawiała się chandra, rodzaj pustki wewnętrznej, jakiegoś bliżej nieokreślonego pragnienia, tłumaczono im, że jest to efekt „pustej macicy”.

Kiedy Coco Chanel już w XX wieku prosiła Liebarda Balsaina, mężczyznę, z którym żyła, o pożyczkę na wynajęcie lokalu na pracownię kapeluszniczą, ten zaśmiał się i powiedział: „Ty to naprawdę masz głowę pełną bochnów i zieleniny. Brakuje ci tu czegoś?”. „Jestem pusta w środku” – odparła. „Jak wszystkie kobiety” – skwitował. „Macicę masz pustą, skarbie, to dlatego. Każda kobieta jest przede wszystkim samicą, a życie samic sprowadza się do macicy, do tej otwartej i pustej przestrzeni w brzuchu”². Rzadko komu przychodziło wtedy do głowy, że może to być tęsknota za działaniem, za rozwojem, za tworzeniem, za znaczeniem i poczuciem większego sensu swojego istnienia niż patrzenie, jak dorastają dzieci. Nie inaczej rzecz się miała w powojennej Ameryce. Wykształcone w college’ach kobiety, a nawet te po prostu pracujące w czasie wojny, kiedy po jej zakończeniu przyszło im zajmować się jedynie domem, popadały w melancholię, depresję czy inne kłopoty ze zdrowiem psychicznym. I co robiły, żeby się z tego wyleczyć? Ten sam wewnętrzny głód, który Coco Chanel zrozumiała jako wołanie o własną karierę, o rozwój, one odczytywały jako kolejne pragnienie dziecka. I rodziły. Faktycznie, przez pierwszy okres ich problemy z psychiką ustępowały. Znowu były aktywne, szczęśliwe, zadowolone. Jednak po odchowaniu noworodka problemy wracały. To wtedy nastąpił rozkwit amerykańskiej psychoanalizy. Kobiety wręcz uzależniały się od swoich spotkań z lekarzami.

Dziś, mimo alarmu podnoszonego przez niektórych przedstawicieli białych zachodnich populacji, nie ma potrzeby, by kobiety rodziły po kilkoro dzieci. Ludzi jest na ziemi wystarczająco dużo, może lepiej pomyśleć o sposobach sprawiedliwszego podziału dóbr i większej troski o dzieci świata. Nie tylko przy wychowaniu własnych dzieci można się spełniać w macierzyństwie, choć nie ulega wątpliwości, że sama ciąża i poród są unikatowymi, silnymi, właściwymi jedynie kobietom doświadczeniami. Warto jednak być wyczulonym, ponieważ faktyczne pragnienie urodzenia dziecka może być łatwo odczytane jako potrzeba większych osiągnięć zawodowych. Niechcący można zrezygnować z bycia matką. Osobiście nigdy bym tego nie chciała. I nie musiałam rezygnować. Tak jak nie muszą i inne kobiety. Mając różne możliwości, mamy różne pragnienia. To oczywiste, że dzisiejsze wykształcone i nawykłe już do wykorzystywania swojej wiedzy panie pragną mieć większy wpływ na to, co dzieje się na świecie. Zresztą niektórymi problemami są w stanie zająć się znacznie lepiej niż mężczyźni, choćby stwarzaniem możliwości do rozwoju zawodowego kobiet przy jednoczesnej opiece nad dzieckiem. Same rozumiejąc ten problem czy potrzebę, powinny łatwiej rozumieć inne panie i pracować w kierunku tworzenia warunków umożliwiających kobietom pełną samorealizację w XXI wieku. Ponadto, skoro społeczeństwo łoży na kształcenie dziewcząt i kobiet, powinno w następstwie tego dostawać właściwy zwrot poniesionych nakładów. I tu dochodzimy do trzeciego powodu, dlaczego czas kobiet jest teraz:

Jesteśmy potrzebne na rynku pracy.
Jesteśmy potrzebne społeczeństwu.

Nie zgadzam się (na szczęście nie ja jedna, potwierdza to wiele prac badawczych) z niektórymi wypowiedziami części feministek, że zjawisko „kobieta” to wyłącznie wytwór środowiskowy. Nasza płeć ma inne parametry zarówno w wymiarze fizycznym, jak i chemicznym, a także inną rolę biologiczną do zagrania. Celowo używam słowa „zagrania”, choć może zręczniej ze względów stylistycznych byłoby napisać „odegrania”³. Chodzi mi o podkreślenie naszej sprawczej roli w tym, co gramy, a nie jedynie o odgrywanie ustalonego schematu biologii. Chciałabym, żeby była to rola „kobiety” – z natury innej od mężczyzny. Mamy wszak inne hormony, inną zawartość poszczególnych substancji we krwi, inny wygląd… Dlaczego miałybyśmy mieć taki sam mózg i taką samą psychikę? Dlaczego miałybyśmy pełnić przyjmowane role społeczne w taki sam sposób, jak robią to mężczyźni? Jesteśmy inne. I właśnie dlatego potrzebne do współzarządzania domem, firmą, państwem, światem. Jeszcze nigdy określenie ezer kenegdo, użyte w Biblii⁴ na oznaczenie kobiety, nie miało takiego znaczenia jak dziś. Z pewnością to nie przypadek, że dopiero współczesne podejście do tłumaczenia ujawniło jego głębszy sens. Robert Alter, hebrajski naukowiec i badacz Starego Testamentu, stwierdził, że to „zwrot bardzo trudny do przetłumaczenia”. Wszelkie próby, takie jak „pomocnica”, „towarzyszka” czy ostatnie – „partnerka”, są niefortunne i nie oddają jego istoty. Lepiej brzmi „rozpaczliwie potrzebna, bez której nie da się rady niczego właściwie zrobić”. Słowo ezer użyte jest w Starym Testamencie jeszcze dwadzieścia razy i zawsze dotyczy samego Boga właśnie w kontekście takiej niezbędnej pomocy, jego i tylko jego wsparcia⁵. Rolę kobiety w życiu w dużym stopniu modelowano, opierając się na Biblii i jej aktualnym tłumaczeniu oraz wynikającej z nich interpretacji. Stąd też po części odmienna jest jej rola w różnych okresach i w różnych państwach.

Sposób traktowania kobiet nie jest efektem jakiejś okrutnej zmowy mężczyzn, ich egoizmu i dogadzania sobie, ale funkcją zdolności rozumowania i pojmowania świata przez poszczególne narody.

Jak brzmi określenie „pomocnica mężczyzny”? W jakiej pozycji stawia to kobietę? Mężczyzna rządzi, a ona pomaga mu robić to, co on uznaje za stosowne. I tak też było. A „towarzyszka”? To osoba towarzysząca w życiu, umilająca je, ale… znowu raczej bez specjalnego prawa głosu. A partnerka? To słowo, gdyby rozumiano je właściwie, nawet dobrze oddawałoby sens kobiecej roli, jednak nie wszyscy wiedzą, że partnerstwo to prawdziwe dzielenie odpowiedzialności i uprawnień. I niekoniecznie musi być – jak niestety niektórzy myślą – „po równo”, „sprawiedliwie” i „wszyscy robią to samo”.

Mężczyźni również rozwinęli się przez minione stulecia i dziś rozumieją, przynajmniej ci światlejsi i niezakompleksieni, że kobietę trzeba w pełni przywrócić światu. Prawda jest taka, że gdyby tak bardzo protestowali i nie otwierali się na nasze wołania i oczekiwania, nie byłoby nas tu, gdzie jesteśmy. Znaleźliby sposób, by nas spacyfikować.

Ezer kenegdo znaczy, że bez kobiety, bez jej udziału i wpływu świat nie będzie mógł przetrwać, i to nie tylko w wymiarze biologicznym, ale i psychologicznym czy społecznym. Potrzebny jest nasz wyjątkowy udział. Teraz, natychmiast. Już.

Tu nie chodzi o to, że my możemy mieć wkład w życie społeczne, my musimy przejąć za nie współodpowiedzialność na równi z mężczyznami.

I nie tylko za te dziedziny, którymi kobiety zajmowały się od dawna, ale za całokształt sytuacji na ziemi. A może i dalej… Cechy umysłu kobiety, a także jej walory psychiczne i emocjonalne są tym właśnie, co jest szczególnie potrzebne w dzisiejszym świecie.

Człowiek się zmienił – ten z początku XXI wieku ma zupełnie inne nastawienie do życia i inne potrzeby, niż miał ten żyjący pięćset czy dwieście lat temu, a nawet ten z drugiej połowy ubiegłego stulecia. Coraz bardziej zależy nam na samorealizacji, akceptacji, przynależności i spełnieniu, czyli na realizacji wyższych potrzeb ludzkich. Nie wystarcza już „jakakolwiek praca” dla zarabiania pieniędzy. Chcemy poczucia sensu, spełnienia, świadomości wkładu. Pragniemy, by nami kierowano mądrze, bez przemocy, bez wzbudzania lęku, poprzez przykład, zachętę, wydobywanie z nas tego, co najlepsze. Walka, wojna, rywalizacja coraz częściej ustępują negocjacji, mediacji, współpracy. A te wojny czy rywalizacje, które jeszcze się pojawiają, nie mają tak drastycznego obrazu, jak te sprzed kilkudziesięciu lat. Świat jest mniej brutalny, mniej bezlitosny i odrobinę bardziej solidarny. To efekt działań mężczyzn, ale również kobiet, które zmieniały go własnymi rękami albo sercem czy krzewieniem idei.

To jednak wciąż mało – nasz świat potrzebuje więcej miłości. Potrzebna jest ona wszędzie. Kto, jak nie kobieta, potrafi zaspokoić tę potrzebę najlepiej? Świat potrzebuje jeszcze większej dozy solidarności i zrozumienia potrzeb emocjonalnych różnych ludzi. To także domena kobiet. Potrzebuje wreszcie zdolności zarządzania wieloma projektami jednocześnie. I tę sztukę posiadłyśmy.

Poprzednie wieki to okres niemal niepodzielnego panowania mężczyzn. Chłopców oddawało się w jakimś momencie pod nadzór ojców (formalnie lub nie) i uczono w określony sposób, by kontynuowali oni dzieło swoich przodków. I tak też robili. Efekt jest taki, że w dzisiejszym świecie, szczególnie w miejscach, do których kobiety nie mają w ogóle dostępu lub mają go od niedawna, brakuje kobiecego elementu, damskiego wpływu – serca, ducha czy jakkolwiek nazwiemy tę najwspanialszą część kobiety.

Mężczyźni przejmowali kontrolę nad wychowywaniem synów, by przekazywać im zasady funkcjonowania świata i… ich życia w świecie. Oczywiście były to nauki w zgodzie z zasadą „świat według mężczyzny”. Uważano, że tak jest lepiej. Zabierano chłopców spod opieki matki, by nie „babieli”. Dziś jeszcze niektórzy uważają, że mężczyzna „nie płacze”, „jest twardy” i nie zajmuje się drobiazgami, że opiekowanie się dziećmi nie jest dla niego, że jako „głowa” powołany jest do zarządzania domem i światem. Są jednak i tacy, którzy szczerze oburzają się w rozmowie ze mną, że w książce Wychowanie do szczęścia byłam tak pewna, iż czytają ją głównie kobiety, że nawet napisałam: „Założę się, że jesteś kobietą”. Przepraszam tych oburzonych. Mają rację – to pachnie damskim szowinizmem. Tak jak szowinizmem pachnie wiele innych stwierdzeń, którymi posługujemy się czasami zbyt swobodnie. Mężczyźni są już dziś inni. Wielu z nich włącza się aktywnie w wychowywanie dzieci. Zapraszają kobiety do współdecydowania o państwie czy świecie. Nawet premier Donald Tusk nie wstydził się wyznać, że byłby lepszym premierem, gdyby był kobietą. Powiem nieskromnie: jest to bardzo możliwe. Wielu mężczyzn rozumie, że nie mając kobiecych cech, skazani są na współpracę z kobietami. I skwapliwie z tej możliwości korzysta. Jesteśmy ich ezer kenegdo, niezastąpionymi i niezbędnymi współpracowniczkami. Dobrze na tym wychodzą – oni sami, ich przedsięwzięcia i świat.

Cześć mężczyzn odrzuca jednakowoż ten fakt „niezbędności”. Co najwyżej łaskawie dopuszcza nas do współdziałania. Wielu też boi się kobiet, bo nas nie rozumie. Są i tacy, którzy obawiają się właśnie naszej siły, lękają się o siebie i swoją przyszłość. Nie liczmy jednak, że się do tego przyznają. Pragnę to bardzo mocno zaznaczyć: nie boją się nas, tylko lękają się o siebie.

Dlaczego się boją? Po części dlatego, że nie bardzo wierzą w siebie, w swoje siły. Widzą, jak świetnie my, kobiety, radzimy sobie w różnych sytuacjach. Czują naszą siłę, są świadomi wykształcenia i zdolności interpersonalnych. Myślę, że nie baliby się jednak, gdybyśmy nieco inaczej postępowały. Może łagodniej? Może ciszej? Może mniej zaczepnie? Dlaczego się boją? Bo jesteśmy zbyt ostre. Walczymy, krzyczymy, domagamy się, przybieramy groźne miny, poniżamy ich i upokarzamy. Ma to miejsce zarówno w biurach, jak i w koszarach czy sypialniach. Czy to najlepszy sposób? Nie sądzę. Nie na tym polega siła kobiecości. Moje zachowanie opisane na początku tego rozdziału również nie było specjalnie roztropne, dyplomatyczne, ani nawet grzeczne. Miast proaktywnego (czyli zamiast zgodnej z własnymi wartościami i opartej na świadomym wyborze reakcji) podejścia do zachowania owego pana wygrała we mnie słabość i małostkowość. Wciąż ze zdziwieniem zauważam, że mimo iż naprawdę nad sobą pracuję, nie zawsze wygrywa we mnie to, co bym chciała. Od samego początku mogłam wyjaśnić, że nie chodzi tu o czyjś wyłączny czas, ale o zwiększenie naszego kobiecego udziału w zawiadywaniu światem, o współpracę dla dobra nas wszystkich i przyszłych pokoleń.

Niepotrzebnie wymachujemy szabelką, która w żadnym wypadku nie jest naszym atrybutem.

Niepotrzebnie dążymy do przewagi. Mamy swój czas, został już wywalczony – dziś trzeba go jedynie mądrze wykorzystywać. Mądrze znaczy: dając to, co tylko my dać możemy – siłę kobiecości.Kobiecość. Cóż to takiego?

Poszukiwanie tożsamości stanowi formę komunikacji, tyle że z samym sobą.

Alan Aldridge

W historii myśli feministycznej od dawna istnieje rozłam pomiędzy badaczkami usiłującymi minimalizować różnice między kobietami i mężczyznami a badaczkami maksymalizującymi te różnice.

Sandra Lipsitz Bem

Daleka jestem od biologizowania życia społecznego, walczę z tym nawet. Sprzeciwiam się psychologii biologicznej, nie lubię, kiedy wyniki badań zwierząt przenosi się na ludzi. Jednakże nie przyjmuję stwierdzenia, że odrębność biologiczna – nawet jeśli więcej jest pomiędzy nami podobieństw (choć gdzieś przeczytałam, że każda z płci ma więcej wspólnego z naszymi zwierzęcymi rzekomymi praprzodkami niż ze sobą nawzajem) – nie determinuje różnic osobowościowych i nie wpływa na tożsamość. Nikt nie zaprzeczy, że kobieta lub mężczyzna to podstawowe określenia i samookreślenie człowieka. Rzadko która ankieta czy formularz nie zawiera specjalnego okienka na wpisanie płci. Służy to różnym celom, z jednej strony czysto statystycznym, ale z drugiej upoważnia do wysnuwania wniosków i podejmowania określonych decyzji, tak biznesowych, prokonsumenckich, jak i społecznych czy politycznych. Od budowania ubikacji i łazienek czy zabudowy pokoju, po określone wzornictwo, dobór kolorów, wystrój wnętrz, aż po „właściwe” hasła polityczne dla każdej z płci. I trzeba powiedzieć, że na podstawie tych wniosków udaje się podejmować zupełnie trafne decyzje, szczególnie jeśli propozycje dla mężczyzn przygotowują mężczyźni, a dla kobiet – kobiety¹.

W języku polskim słowo „płeć” oznacza jednocześnie determinację seksualną związaną z wrodzonymi (biologicznymi) cechami ludzi i osobowość dyktowaną obserwowanymi na zewnątrz zachowaniami kobiet i mężczyzn. Studia kobiece, a także teoria feminizmu doprowadziły do powstania dwóch terminów sex i gender, do oddzielenia płci (biologicznej) od rodzaju (płci kulturowej)². Nauki te i w Polsce od kilku lat są obecne, a ich doniesienia wydają się na tyle wiarygodne, że często pojawiają się w różnych pracach zdania takie jak to: „W rzeczywistości jednak cechy odnoszące się do pojęcia gender to jedynie konstrukty społeczne i psychologiczne. Fizyczne właściwości zostają związane z tą kategorią nie w sposób naturalny, lecz sztuczny, arbitralny”³.

W moim odczuciu to zdanie jest nieprawdziwe. Nie wydaje mi się, żeby mój rodzaj był związany w jakikolwiek sztuczny czy arbitralny sposób z moimi biologicznymi atrybutami kobiety. Przeciwnie, czuję nawet głęboki związek mojej psychicznej kobiecości z faktem, że fizycznie jestem kobietą. Czuję tym bardziej, że wiem, jakim metamorfozom poddawana była moja kobiecość, a zawsze kryły się za tym moje osobiste poszukiwania i czas zmieniający moją kobiecą anatomiczną strukturę. Zupełnie inaczej objawia się osobowość młodej, nierzadko powodowanej hormonalnymi procesami kobiety, niż osobowość matki opiekującej się niemowlakiem czy kobiety w okresie menopauzy. Dziwią mnie kobiety, które głoszą zdania podobne temu, które zacytowałam. Czyżby nie czuły, jak bardzo nasze pewne zachowania związane są z biologią płci?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: