Halina - Witold J. Ławrynowicz - ebook

Halina ebook

Witold J. Ławrynowicz

3,8

Opis

- Wykończą nas z dużej odległości - powiedział zimno Noeff. - Nie można się ruszyć, bo zobaczą i strzały będą celniejsze. Ile masz amunicji?

- Pięć sztuk - odpowiedział Wiktor.

- To za mało, żeby ich odgonić - ocenił Noeff. - Ja mam może ze trzy strzały. Nie mamy wyjścia, musimy się cofać. Oni mają ze dwa karabiny i pewno dosyć amunicji. Cholerny księżyc, droga widoczna jak w dzień, a my na tej drodze.

- Sobaki, czorty wy polskie, job twoju mat, - dobiegło ich z dali.

- Odchodzimy - powiedział stanowczo Noeff. - Odbiegajcie po kilkadziesiąt kroków, pojedynczo, schyleni. Ja pójdę ostatni.

Pierwsza pobiegła Halina, ale ledwie jej cień przemknął po drodze, gdy rozległy się strzały. Wkrótce chłopi zaczęli się zbliżać.

Pod koniec 1918 roku inżynier Wiktor Powalski wraca z frontu do rodziny w Piotrogrodzie. Wkrótce po przyjeździe zostaje telegraficznie wezwany do rodziców mieszkających w małym polskim majątku pod Dryssą. Zastaje majątek zniszczony, a sam, aresztowany przez lokalną Czekę, trafia do więzienia. W celi spotyka dawnego sąsiada rodziców, któremu w obliczu śmierci daje słowo honoru, że uratuje jego córkę Halinę przebywającą w tym samym więzieniu. Po brutalnym śledztwie Wiktor Powalski, oskarżony o próbę dywersji w Dryssie, zostaje skazany na śmierć. Udaje mu się uciec, i wówczas staje przed dylematem: iść na ratunek Halinie, jak obiecał jej ojcu, czy wracać do żony i dzieci do Piotrogrodu. Od tego momentu rozpoczyna się niezwykła podróż do Polski przypadkowo zebranej grupki bohaterów, którzy muszą unikać niebezpieczeństw czyhających w zrewolucjonizowanej Rosji, uciec przed pościgiem Czeki i przejść front polsko-sowiecki. Zmierzają do Polski, której w ogóle nie znają. Czy dotrą do celu i czy Polska spełni ich oczekiwania? Witold Jerzy Ławrynowicz urodził się 10 stycznia 1955 r. w Warszawie. W trakcie studiów na wydziale chemicznym Politechniki Warszawskiej rozpoczął działalność w Klubie Miłośników Dawnych Militariów Polskich, od listopada 1981 r. koncentrując swoje zainteresowania na broni pancernej. Stan wojenny 13 grudnia 1981 r. zastał W. Ławrynowicza w Londynie i zmusił go do emigracji. W roku 1983 podjął studia doktoranckie na uniwersytecie Rutgers w New Jersey. Po ich ukończeniu rozpoczął pracę w przemyśle farmaceutycznym w Kanadzie, a później w USA. Od 1995 r. jest członkiem Klubu Miłośników Dawnych Militariów Polskich im. A. Zaręby w Nowym Jorku. Na emigracji publikował w polonijnym "Głosie Polskim" i "Armoured Fighting Vehicles News" w Kanadzie, "Nowym Dzienniku", "Polish Heritage News" oraz "Polonia Today" w Stanach Zjednoczonych, "Przeglądzie Kawalerii i Broni Pancernej" w Wielkiej Brytanii, "Relacjach" w Szwecji i w ukazujących się w Polsce periodykach: "MARS", "Archeologia Wojskowa", "Mundur i Broń", "Glaukopis" oraz "Przegląd Historyczno-Wojskowy" oraz w tygodniku "Nowa Technika Wojskowa". Autor książek: Droga do Blitzkriegu. Historia i rozwój niemieckiej broni pancernej do wybuchu II wojny światowej , Prekursorzy.  Pierwsze brytyjskie czołgi .

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 550

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (18 ocen)
4
10
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Witold J.Ławrynowicz

Halina

Fragment

Zysk i S-ka Wydawnictwo

Wstęp

Nad stolikami unosił się papierosowy dym i gwar rozbawionych, nieco podchmielonych głosów. Od czasu do czasu nad ogólną mieszaniną dźwięków górował wysoki kobiecy śmiech albo rubaszny tenor opowiadającego anegdotę mężczyzny. Orkiestra miała swoją chwilę wytchnienia. Ogromna, wisząca nad jesionowym parkietem, okryta setkami maleńkich lusterek kula przestała wirować. Ustały refleksy odbitych w niej kolorowych świateł, iluminacja funkcjonowała wyłącznie podczas tańca. Reflektory wyłączono i tylko dyskretny blask odbity w kryształowych lustrach rozświetlał salę. Podczas przerwy w muzyce tanecznej goście podzieleni na towarzyskie grupki zabawiali się rozmową. Wybite rubinowym adamaszkiem loże pod ścianami i stojące w centrum okrągłe stoliki były całkowicie zajęte przez gości. Przyćmione światła powodowały, że trudno było rozpoznać twarze dalej siedzących osób.

Warszawa lat dwudziestych zachłystywała się wolnością i pragnęła się bawić. Zwycięsko zakończona wojna i powrót normalnego życia napawały nadzieją na dostatnią przyszłość, zadowoleniem z powszedniości i chęcią rozrywki. Po długiej wojnie, w której zwycięstwo było ciężko wywalczone, mieszkańcy stolicy chcieli tańczyć, śmiać się i bawić. W ludzkim odruchu odprężenia po długim okresie napięcia odrabiali stracone na wojnie lata młodości. Nocne lokale, kawiarnie, teatry i restauracje nie mogły skarżyć się na brak klienteli.

Przez pusty w tym momencie parkiet przesuwali się pewnym krokiem kelnerzy w czarnych frakach, niosąc na wysoko podniesionych dłoniach tace zastawione talerzami i butelkami. Mijając się, wymieniali czasem szybkie uwagi o gościach, jakości napiwków i możliwości wypicia kieliszka zimnej wódki na tyłach kuchni.

Przerwa dla orkiestry dobiegła końca. Na małą estradę po drugiej stronie parkietu wyszła szczupła, niewysoka artystka w czarnej obcisłej sukni bez rękawów i długich do łokci czarnych rękawiczkach. Obejrzała się na kilkuosobową orkiestrę, kiwnęła ręką do pianisty i przyjęła wystudiowaną pozę, zalotnie opierając wierzch lewej dłoni na wysuniętym w bok biodrze, a prawą rękę wyciągając w stronę gości. Potoczyła wzrokiem po sali. Mimo przylepionego do ust profesjonalnego uśmiechu w jej oczach można było zauważyć błyski niezadowolenia. Niewielu z zajętych konwersacją gości zwróciło uwagę na jej wejście. Dochodziła już druga nad ranem i biesiadnicy byli zmęczeni trwającą od kilku godzin zabawą. Znużenie powoli brało górę nad chęcią rozrywki. Tymczasem orkiestra zaczęła grać popularną w Warszawie melodię z przedstawienia Artyści do słów Mariana Hemara. Piosenkarka odczekała kilka taktów i zaczęła śpiewać:

Wspomnij mnie

Jeszcze tylko wspomnij mnie.

Mężczyzna siedzący przy jednym z całkowicie zastawionych stolików w pobliżu parkietu przeniósł wzrok z siedzącej po drugiej stronie stolika żony na estradę. Artystka przyciągała uwagę swoim głębokim głosem i sentymentalną piosenką. Każdy w końcu kogoś wspominał, o kimś myślał i idealizował swoją pierwszą miłość. Słowa piosenki budziły zapomniane uczucia sprzed lat, takie, które odkłada się warstwami w najdalszych zakamarkach pamięci. Uczucia, które domagają się odświeżenia przeżyć i przypomnienia dawnych wydarzeń. Mężczyzna przy stoliku myślami oddalił się od swojego towarzystwa i chłonął słowa piosenki. Jego żona opowiadała właśnie siedzącemu obok niej oficerowi historię ich szczęśliwego, ale jednocześnie zupełnie nieprawdopodobnego spotkania. Mówiła ze swadą, podkreślając zabawne fragmenty i śmiejąc się we właściwych momentach, te smutne i żenujące pomijała. Zajęta opowiadaniem i wpatrzona w oczy szpakowatego już, lecz przystojnego oficera, nie zwróciła uwagi na piosenkę. Mężczyzna nie słyszał jej głosu poprzez hałas sali, ale miał stale na twarzy lekki, nieco sztuczny uśmiech i kiwał głową od czasu do czasu. Wcześniej myślami był gdzie indziej, przy swojej pracy, dzieciach, książkach i w końcu wszystkim innym. Nudził się. Przeciągające się kolacje w nocnych lokalach to nie był jego rodzaj rozrywki, przyszedł ze względu na żonę, najchętniej zostałby w domu i poczytał książkę. Tymczasem musiał stale się uśmiechać, tańczyć wyłącznie z nią i w ogóle wypełnić obowiązki dobrego partnera.

Wspomnij mnie

Może zadrży serce Twe

Może zadrży w sercu żal

Więcej nie chcę nic

— śpiewała piosenkarka.

Słowa powoli przebijały się do jego świadomości. Patrzył teraz już tylko w kierunku orkiestry, a przez głowę zaczęły przesuwać się różne obrazy. Wspomnienie ciężkich i tragicznych dni, które upchnął gdzieś w dalekim kącie mózgu, wypłynęło na wierzch pod wpływem piosenki. „Wspomnij mnie — pomyślał. — Ja przecież nigdy Ciebie nie zapomniałem, Halino. Jakbym mógł zapomnieć?”. Ogarnął go smutek i jakaś dawno niedoświadczona tęsknota. Zamknął oczy i zacisnął zęby. Najchętniej zatkałby obiema rękami uszy, żeby nie słyszeć, zbyt dużo wspomnień i zawiedzionych nadziei cisnęło się do wyobraźni. Poczuł, jak pod powiekami zaczęła zbierać się łza, wyciskało ją uczucie żalu i braku spełnienia. Już wiedział, co będzie dalej, znał siebie. Przeżył już to kiedyś. Słowa piosenki dotarły do niego, przebiły skonstruowany z pełną świadomością mur obojętności i wywołały wspomnienia z przeszłości. Mięśnie twarzy stężały i poczuł, że za chwilę łza potoczy się po policzku. Do tego nie mógł dopuścić. Wstał.

— Przepraszam. Za chwilę wrócę — powiedział do żony i podniósł się od stolika z zamiarem pójścia do łazienki.

Żona nie zwróciła na jego odejście uwagi, a słuchający jej oficer obdarzył go jedynie przelotnym spojrzeniem. Na piersi doskonale skrojonego munduru wisiały dwa medale, ale żadnych odznaczeń bojowych. Wstający od stolika mężczyzna miał dużo doświadczenia w sprawach wojskowych i wiedział, że takich oficerów nieraz określano jako „dwa bez atu” [1], bardziej salonowych niż polowych. Obojętność żony nie zdziwiła go, od wielu lat orientował się, że był jej potrzebny tylko jako atrapa udanego małżeństwa. Odchodząc, lekko się zachwiał, jakby siła wspomnień była rzeczywista. Przyłożył rękę do twarzy, chcąc zasłonić grymas wykrzywiający mu usta. Kątem oka zauważył, że po schodach wychodziła z lokalu grupa rozbawionych kobiet i mężczyzn.

*

Po wyłożonych czerwonym dywanem schodach prowadzących do szatni opuszczało lokal roześmiane towarzystwo. Kilku wieczorowo ubranych panów i ich partnerki w krótkich sukniach, odpowiadających najnowszej modzie, bez pośpiechu wspinało się całą szerokością schodów, rozmawiając głośno i swobodnie. Na samym końcu grupy, trzymając pod ramię niemłodego, łysiejącego już mężczyznę, szła trzydziestoletnia, średniego wzrostu szatynka o pociągłej twarzy, małym nosku i sięgających ramion włosach. Była ładną, zadbaną kobietą o proporcjonalnej budowie ciała zdradzającej zainteresowanie sportem. Sprężysty krok, szczupła figura i energiczne ruchy kontrastowały z nieco chwiejnym chodem jej partnera, który wyraźnie odczuwał skutki wypitego przy kolacji alkoholu. Po usłyszeniu pierwszych strof piosenki kobieta obejrzała się i zatrzymała. Zaczęła wsłuchiwać się w słowa. Jej twarz stopniowo straciła swój rozbawiony wyraz, spoważniała.

— Wspomnij mnie — powiedziała sama do siebie i jakby przybladła.

— Co mówiłaś, Halszko? — zapytał towarzyszący jej mężczyzna.

— Ech, nic takiego. Nie lubię, jak mówisz do mnie Halszka, mam na imię Halina — powiedziała nieco poirytowana i ponownie zaczęła wpatrywać się w piosenkarkę. — Ładnie śpiewa. Nie słyszałam tej piosenki wcześniej. Czy to coś nowego? Takie nostalgiczne, smutne i tęskne zarazem.

— Wiesz, że nie wiem. Ale chyba nowe, bo ja też tego nie znam — bąknął jej partner, który nie zwracał uwagi na piosenkę i nie wiedział, o co chodzi.

— Jakie piękne słowa — kobieta nie ruszała się z miejsca. „Tak, słowa wywołują wspomnienia — pomyślała. — Dużo wspomnień. Złych i dobrych wspomnień. Przypominają mi tamto lato”. Nie wiedziała, czy wspominać czy odrzucić natrętne myśli i żyć tylko w realnym świecie codzienności.

Jej partner, nieco zniecierpliwiony, rozejrzał się za resztą towarzystwa, które doszło już do szatni i teraz stało na podeście z paltami w rękach, czekając na niego. Spróbował wziąć ją pod ramię i poprowadzić do góry, ale ona, nie zdejmując wzroku z estrady, wyjęła swoje ramię z jego uścisku i nie zwróciła na to uwagi. Z zapartym tchem słuchała słów piosenki, starając się je zapamiętać.

Od jednego ze stolików w głębi sali ktoś wstał i lekko się zatoczywszy, poszedł nieco chwiejnym krokiem do łazienki, przykładając rękę do twarzy. Kobieta zauważyła to i pomyślała z pewną dozą pogardy: „Czy wszyscy faceci muszą tyle pić?”. Sama nie lubiła wódki i nie rozumiała pędu, szczególnie widocznego u mężczyzn, do nadużywania alkoholu.

Piosenka po chwili dobiegła końca i kilka osób nagrodziło ją wymuszonymi oklaskami. Halina oderwała się od swoich myśli, spojrzała na partnera, który ciągle stał obok niej, i uśmiechnęła się szeroko. Uśmiech był wymuszony, ale wywołał na twarzy dwa zalotne dołeczki w policzkach, które spowodowały, że jej oblicze emanowało radością. Wymownym gestem podała mu ramię. Ruch był nieco teatralny, jakby miał przykryć uczucia, których nie chciała okazywać. Uczucia związane ze wspomnieniami, z rozmysłem spychanymi do podświadomości. Jej partner nie zauważył przesadnego gestu, wziął ją pod rękę i zaczęli razem wchodzić po schodach. Kiedy pochylił się ku niej i zaczął mówić, odwróciła głowę w bok. Jej niebieskie, zwykle wesołe oczy były apatyczne, lecz zalśniły niezwykłym blaskiem. Może było to tylko odbicie elektrycznego światła, a może łza wywołana przez wspomnienia.

[1] Za „atuty” uważano odznaczenia bojowe: Krzyż Virtuti Militari i Krzyż Walecznych. Oficerami „dwa bez atu” nazywano tych, którzy zakończyli wojnę polsko-sowiecką bez odznaczeń bojowych. W czasach pokojowych zwykle otrzymywali dwa medale, francuski i brytyjski, zwane Międzyalianckim Medalem Zwycięstwa, za udział w wojnie. Później po 1928 roku w niepodległej Polsce mówiono tak o oficerach noszących masowo nadawane Medal Dziesięciolecia i Polska Swemu Obrońcy.

Rozdział I

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział II

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział III

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IV

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział V

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VI

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VIII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IX

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział X

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XI

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XII

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział XIII

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Witold Ławrynowicz, 2010

All rights reserved

Projekt okładki i stron tytułowych

Olga Reszelska

Redaktor

Joanna Brodniewicz

Wydanie I

ISBN 978-83-7506-622-7

Zysk i S-ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67

Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90

[email protected]

www.zysk.com.pl

www.woblink.com

Plik EPUB przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

http://eLib.pl