Sielsko i diabelsko - Beata Kępińska - ebook

Sielsko i diabelsko ebook

Beata Kępińska

3,1

Opis

Joanna choć przekroczyła już czterdziestkę, to zachowała młodzieńczy wdzięk, entuzjazm, optymizm, ale też naiwność. Po latach poszukiwań swojego miejsca na ziemi i kilku przeprowadzkach zamieszkała wraz z mężem lekarzem i prawie dorosłymi dziećmi w krainie świętokrzyskich pejzaży. Realizuje swoje marzenie rodem z pozytywistycznych noweli. Okazuje się jednak, że także w dwudziestym pierwszym wieku zabawa w Siłaczkę jest wyczerpująca i niewdzięczna. A miało być tak pięknie! Mąż Joanny przegrywa walkę z samorządową kliką, w wyniku czego ją, jak wiele kobiet w naszym kraju, dosięga tzw. Europejskie słomiane wdowieństwo. Czy Joanna poradzi sobie z nawałem obowiązków związanym z rozbudową domu, z miłosnymi perypetiami swoich dzieci i ich przyjaciół? Czy zwalczy własne pokusy, gdy na jej drodze stanie miłość sprzed lat? Czy wyjdzie z wszelkich opałów obronną ręką, nie tracąc nic ze swej pogody ducha, dystansu do siebie i wdzięku? Odpowiedzi na te i inne pytania Czytelnik znajdzie w tej książce, przy okazji bawiąc się i odnajdując w historii bohaterki własne doświadczenia - nie zawsze śmieszne, ale zawsze fascynujące.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 604

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (50 ocen)
9
13
9
13
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




BeataKępińska

SIELSKO i diabelsko

Fragment

Zysk i S-ka Wydawnictwo

1. Jak znalazłam się w tych stronach

— Co ty właściwie teraz robisz i jakim cudem znalazłaś się w tamtych stronach? — zapytała Grażyna, moja szkolna koleżanka, do której dotarłam za pomocą portalu Nasza Klasa po trwającej ćwierć wieku przerwie w naszych kontaktach.

— Jestem tu trochę chyba za karę, że kolejny raz udało mi się zrealizować swoje młodzieńcze marzenia. Tak jakoś mam, że gdy moje pragnienia stają się realem, jakoś szpetnie się przepoczwarzają. A może po prostu nie umiem być wdzięczna Najwyższemu i ciągle tylko grymaszę. Teraz żyję jakby w zawieszeniu i głównie czekam na rozwiązanie kluczowej sprawy naszego bytu. Ale poza tym mam wakacje, więc nie jestem zbytnio zajęta — odpowiedziałam enigmatycznie, ale szczerze.

— Mówisz jakoś dziwnie. Wykręcasz się od odpowiedzi?

— Nie, raczej sygnalizuję, że odpowiedź jest skomplikowana i wymaga dużo cierpliwości ze strony pytającego. Czy jesteś na to przygotowana? Nic ci się nie przypali?

— Coś ty, nie gotuję w domu. Mam apartament z kuchnią w otwartym planie, więc zapachy i para, mimo najlepszych wyciągów, rozchodzą się po całym domu. Nie mam zresztą dla kogo gotować.

Teraz powinnam zapytać, dlaczego jest sama, ale to nie takie proste. Mogę dotknąć jakichś bolesnych ran. Nie, lepiej nie ciągnąć tego tematu przez telefon. Kiedy siedzi się na wprost kogoś, można się łatwiej zorientować, czy temat jest drażliwy, czy ma się do czynienia z osobą poturbowaną przez los, czy też z wygodnym singlem.

— Może lepiej spotkajmy się u mnie — zaproponowałam. — To tylko niespełna dwieście kilometrów od Warszawy. Możesz u mnie przenocować, choć uprzedzam, warunki są raczej spartańskie. Jest jednak piękne lato, u nas szczególnie urokliwe, i to się liczy.

— Znakomity pomysł! Nie mam już urlopu. W maju byłam na Majorce, teraz muszę się dusić w mieście. Chętnie zrobię sobie wypad na weekend.

Podałam Grażynie dokładny adres mojej nieszczęsnej, sprzedawanej obecnie przez samorząd gminny szkoły, w której od kilku lat zamieszkuję z rodziną. Umówiłyśmy się w najbliższą sobotę i natychmiast opadły mnie wątpliwości. Z tego, co Grażyna mówiła, wynika, że wiedzie dostatni żywot pracownika zatrudnionego przez międzynarodową korporację. Pełnymi garściami korzysta ze wszelkich udogodnień i zdobyczy cywilizacji, jakie może zaoferować stolica.

Co ona sobie o nas pomyśli, kiedy zobaczy tę łazienkę? Sanitariaty niestare, ale mimo moich zabiegów wyglądają na zaniedbane. Z kranu bowiem kapie raczej błoto niż woda, i to tylko wówczas, gdy straż zaopatrzy beczkowozem szkolną studnię. W rogu kuchni, bynajmniej nie dla ozdoby, stoją na stałe dwa plastykowe wiaderka, z którymi chodzi się po wodę zdatną do picia. Kilka domów dalej mieszkają dobrzy ludzie, którzy posiadają jedną z nielicznych czynnych jeszcze we wsi studni i użyczają życiodajnego płynu wszystkim sąsiadom. Inne studnie dawno już powysychały. Plany budowy wodociągu są, ale nie mają szczęścia do realizacji.

Widok z okna mamy piękny, lecz trzeba patrzeć od razu w dal, na wełniastą zieleń lasów porastającą zbocza pobliskiego pasma gór. Tuż pod naszym balkonem bowiem buczy i zieje ciężkim smrodem urządzenie zwane ekologiczną oczyszczalnią ścieków. Ścieków do przerobu ma nie za wiele. Wody przecież wciąż brakuje, więc toalety w całkiem nowym budynku szkolnym na ogół są zamknięte. Na taką okoliczność tuż obok stoi, niczym relikt przeszłości, pobielony, drewniany, tradycyjny wychodek i odorem konkuruje z oczyszczalnią.

Przypomniałam sobie teraz, jak Grażyna pierwszy raz była u mnie, jeszcze na początku ogólniaka. Mieszkałam blisko szkoły, więc zabrałam ją kiedyś do domu, gdy wypadła nam wolna lekcja. Dziewczyna była zauroczona naszym mieszkaniem. Z nabożną czcią rozglądała się wokół, dotknęła błyszczącego pianina, jak małe dziecko spróbowała poślizgu na wyfroterowanym przez babcię parkiecie salonu. Kiedy zajrzała do łazienki, nie mogła się nadziwić jej wielkości. Wpadła w zachwyt nad naszą przedwojenną wanną o wymyślnym kształcie, nad solidnymi kurkami z porcelany oraz kranami z mosiądzu. Nie zauważyła natomiast przykopconych ścian, popękanej terakoty i całej reszty mankamentów naszej wiekowej, zagraconej siedziby. Od czasu tej wizyty odnosiła się do mnie z wielką estymą, jakbym co najmniej była przedstawicielką starej arystokracji.

Nie uważałam wówczas, by nasze lokum mogło się wydać komuś imponujące. Raczej zazdrościłam koleżankom zamieszkującym małe, przytulne, nowocześnie urządzone mieszkanka blokowe, gdzie ciepła woda z elektrociepłowni płynęła bez ograniczeń, a kaloryfery grzały jak szalone. W naszej starej, przedwojennej kamienicy wszystko było zimne, ciemne i ponure. Poręcze, winda oraz resztki architektonicznych ozdobników świadczyły o dawnej świetności tego domu, który jakimś cudem ocalał z wojennej pożogi, ale dla mnie w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia.

Do szału doprowadzał mnie kopcący i wybuchający gazowy piecyk, którego nikt już nie umiał wyregulować. Piękne kaflowe piece zostały już wtedy wprawdzie przerobione na elektryczne piece akumulacyjne, jednak z powodu oszczędzania prądu dawały zawsze za mało ciepła, by ogrzać wysokie, przestronne pokoje i sprostać ciągłej wymianie powietrza, którą zapewniały stare jak świat okna. W ocenie swego mieszkania byłam niezwykle praktyczna, choć tak w ogóle praktyczna raczej nie bywam. Grażyna natomiast od razu umiała ocenić prawdziwą elegancję i smaczek naszego lokum.

Grażka bardzo chciała zostać moją przyjaciółką, ale przeszkadzała jej Gośka, z którą przyjaźniłam się już od najmłodszych klas podstawówki. Gośka była bardzo zaborcza i przedsiębiorcza. Grażyna twierdziła, że ona świadomie izoluje mnie od innych ludzi, żeby mieć mnie wyłącznie dla siebie. Gośka za to twierdziła, że Grażyna jest wsiowym prymitywem i zupełnie do nas nie pasuje. Obrażała się na mnie i robiła mi istne sceny zazdrości, gdy na przekór naszej snobistycznej klasie zaczęłam kolegować się z Grażką. Polubiłam tę skromną i ambitną dziewczynę od pierwszego wejrzenia.

Grażynka pochodziła ze wsi, z okolic Warki, gdzie jej rodzice mieli jakieś hektary sadów czy krzewów ozdobnych. Dokładnie nie pamiętam. Do podstawówki chodziła na wsi, a potem rodzice postanowili, że córka powinna skończyć dobre liceum w stolicy, gdyż to ułatwi jej wstęp na studia i przyszłą karierę. Ta poważna i tak różna od nas dziewczyna wydała mi się bardzo sympatyczna, naturalna i spontaniczna, zwłaszcza w początkowym okresie naszej licealnej nauki, gdy była jeszcze trochę zagubiona i nieporadna.

Potem poznała moc pieniędzy, w które zaopatrywali ją troskliwi rodzice, i nabrała pewności siebie, a może nawet swego rodzaju cierpkiego cynizmu. Zawsze jednak podziwiałam jej rozsądek i upartą wspinaczkę wzwyż. Pracowała nad sobą, nieustannie coś czytała, czegoś się uczyła. Na początku była bardzo przeciętną uczennicą, a skończyła szkołę jako prymuska. Zmieniła swój sposób mówienia i ubierania się. Szybko wykorzeniła gwarowe naleciałości w słownictwie i wymowie. Miałam w tym swój udział, przyznam nieskromnie. Grażyna zawsze trzymała się trochę na uboczu klasy, która początkowo okazywała jej lekceważenie, a potem zabiegała o jej względy. Klasowi cwaniacy myśleli, że będą mogli korzystać z jej forsy i samodzielnego mieszkania, które wynajęli czy nawet kupili jej rodzice, ale Grażka miała swój rozum.

Z całej klasy to ja byłam chyba z nią najbliżej, choć zawsze między nami stała Gośka, której Grażyna nie tolerowała. Uważała, że Gośka jest fałszywa i wredna. Wykazała się w tym wypadku wyjątkową intuicją. Gośka właśnie taka była, czego boleśnie wkrótce doświadczyłam na własnej skórze. Nie wiem dlaczego, nie zbliżyłam się wtedy bardziej z Grażyną, a raczej oddaliłam od wszystkich koleżanek. Może Grażyna już wówczas nikogo nie potrzebowała, a może zbytnio pochłonęły mnie sprawy domowe, które akurat też się bardzo pokomplikowały? Potem zaczęłam studia i zaraz wyszłam za mąż, więc wskoczyłam jakby w całkiem nowy świat i nie widywałam nikogo z klasy. O Grażynie, która usiłowała mnie swego czasu ustrzec przed rozczarowaniami, także zapomniałam. Zapewne chciałam zapomnieć, bo nie lubię, jak mi ktoś wytyka: „a nie mówiłam?”.

Teraz ta dawna koleżanka miała się zjawić ponownie w moim życiu. Cieszyłam się z tego, a jednocześnie odczuwałam jakiś rodzaj tremy, jakby Grażyna miała przyjechać na inspekcję, rozliczyć mnie z tego, co osiągnęłam. Dziecinnie uważała niegdyś, że dzięki lśniącemu parkietowi ułożonemu w misterną mozaikę i stojącemu w salonie instrumentowi dobrej marki, pokaźnej bibliotece oraz masie obrazów na ścianach mam prawo czuć się elitą. Ona do tej elity, już będąc w liceum, pracowicie dążyła. Nie powiem, że po trupach, ale bardzo konsekwentnie.

Dla mnie z kolei status finansowy Grażyny był czymś, o czym mogłam tylko pomarzyć. Owszem, jadaliśmy w domu na co dzień na resztkach barwionych kobaltowym błękitem serwisów Rosenthala, które zostały uratowane z upaństwowionego, rozszabrowanego i zdewastowanego przedwojennego majątku rodziny ojca, ale ciągle doskwierał nam brak pieniędzy. Chodziłyśmy z siostrą ubrane odlotowo dzięki jej artystycznemu zmysłowi i babcinej pracowitości, ale nigdy, na przykład, nie otrzymywałyśmy kieszonkowego. Grażynę za to stać było na prawdziwą elegancję, na kreacje z Mody Polskiej i Telimeny oraz kosmetyki z Peweksu. To były wyznaczniki luksusu w tamtych czasach.

Początkowo dziewczyna spod Warki, ubrana w plisowaną spódniczkę ze sztywnej elany i anilanowy cukierkowaty sweterek z wyrabianymi bąbelkami, ciekawie przyglądała się wystawom, oglądała żurnale i pytała moją siostrę Zytę, wówczas już studentkę ASP, co sądzi o różnych fasonach i zestawieniach. Wkrótce odzież przywiezioną z Warki i wyśmiewaną przez klasowe plotkary Grażyna zamieniła na nowe, eleganckie ciuchy. Choć nie była pięknością, zadawała szyku na szkolnych zabawach, podczas wyjść do teatru i na prywatkach, na które zaczęto ją zapraszać. Ona sama nigdy nie przyjmowała nikogo prócz mnie w swoim mieszkanku, które było zwykłą, skromnie urządzoną blokową kawalerką na dziesiątym piętrze wieżowca. Takie mieszkanie stanowiło jednak wówczas przedmiot westchnień i nieosiągalnych marzeń wielu młodych ludzi.

Raz tylko byłam z Grażką u jej rodziców na wsi. Wtedy w szkołach wczesną jesienią co roku mieliśmy dni wolne od nauki na tzw. wykopki. Były takie komunistyczne głupoty, z których nawet się cieszyliśmy. W każdym razie w drugiej klasie pojechałam do Grażyny niby to kopać ziemniaki, których w jej włościach, nawiasem mówiąc, wcale nie uprawiano. Poznałam jej tłuściutką i rumianą mamę i wysokiego, barczystego tatę o twarzy ogorzałej od słońca i bielutkim czole stale osłoniętym czapką zdejmowaną tylko przy jedzeniu. Ci tajemniczy krezusi — badylarze — okazali się prostymi, pracowitymi i wielce zaradnymi ludźmi.

Ojciec chwalił się, że jako prywaciarz dobrze sobie radzi dzięki kooperacji z państwową spółdzielnią. Dziwiło mnie, że choć jest przecież swego rodzaju kapitalistą, to ustrój komunistyczny bardzo mu odpowiada. Mój ojciec twierdził, że władza ludowa zniszczyła jego rodzinę, która przed wojną ciężką, uczciwą pracą dorobiła się całkiem sporego majątku. Czuliśmy się wciąż przez tę władzę inwigilowani, tłamszeni i dyskryminowani. Mojego tatę najpierw aresztowano, potem wyrzucono z uczelni, a w końcu dostał tak zwany wilczy bilet i pracował tylko czasami dorywczo. Utrudniano mu też sprzedaż obrazów, a jeśli zrobił jakąś wystawę, prasa pisała o nim okropne rzeczy. Zyta nie dostała punktów za pochodzenie przy rekrutacji na studia i ja też nie miałam na to szans. Ojciec Grażki, prosty człowiek, był bardzo zadowolony ze swego życia, a mój utalentowany i wykształcony wciąż narzekał. Jak to jest? — pytałam samą siebie. — Czy to faktycznie wina ustroju, czy nieumiejętność przystosowania się do warunków, jak stale krzyczy moja mama?

— Ja tam swojej córce mogę dać wszystko. Wykształcę ją, zapłacę za różne kursy i prywatne lekcje języków. Pójdzie na handel zagraniczny i będzie już swobodnie podróżować po świecie. Bo mnie to po co? I tak się z nikim nie dogadam — ojciec Grażyny planował w szczegółach jej przyszłość, a mnie zrobiło się przykro, że ze mną nikt nie wiąże żadnych wielkich nadziei. — Mógłbym już właściwie zbudować dom w Warszawie i tylko z doskoku nadzorować produkcję sadzonek — chwalił się dalej. — Lepiej jednak być rolnikiem. Grażka będzie miała punkty za pochodzenie i stypendium. W gminie dadzą zaświadczenie, że mam mały dochód z hektara.

Pamiętam, jaka byłam zachwycona jego mądrością i zapobiegliwością. Mój tata był zupełnie inny.

Rodzice Grażyny mieli duży piętrowy, murowany dom, a całe ich życie toczyło się w tzw. brudnej kuchni. Była ona brudna tylko z nazwy. Wszystko w niej tak naprawdę lśniło czystością, a deski podłogi były wręcz wyszorowane do białego. Z kuchni, znajdującej się w suterenie, nie można było dostać się na wyższą kondygnację inaczej niż po zewnętrznych schodach, które prowadziły na wysoki parter. Tam z ganku przez mały korytarzyk wchodziło się do następnej kuchni, wcale chyba nieużywanej, z której wiodły drzwi do dwóch pokoi. W jednym z nich sypiali gospodarze, a w pokoiku obok ich jedynaczka. Po pracy wszyscy myli się w kuchni na dole i, bez względu na pogodę, maszerowali na zewnątrz budynku, aby dotrzeć do łoża na dzień zaścielonego masą ogromnych poduszek, na szczycie których siedziała wystrojona śpiąca lala. Ten przedziwny dom posiadał też trzeci poziom. Tam właśnie znajdowała się łazienka, duma ojca mojej koleżanki. Reszta pomieszczeń na tym piętrze była w tak zwanym stanie surowym zamkniętym. Czekała pewnie na Grażkę i jej przyszłego męża. Na ten trzeci poziom prowadziły znów z podwórka oddzielne, zewnętrzne schody. Mnie ten rozkład mieszkania nawet jako kilkudniowemu gościowi wydał się uciążliwy, ale domownicy nie mieli do niego żadnych zastrzeżeń.

Czas spędzony w Wiśniówce dał mnie i mojej nowej koleżance okazję do długich nocnych rozmów. Grażyna nie rozumiała, dlaczego, posiadając, według niej, tak wiele atutów towarzyskich, jestem nieśmiała, zupełnie nieprzebojowa i mało ambitna.

— Wiesz, Asiu, gdybym to ja wyglądała tak jak ty… — zaczęła Grażyna. — Gdybym miała twoje zdolności literackie i taką orientację w sztuce i literaturze, byłoby mnie widać na wszelkich konkursach i akademiach. A ty coś tam skrobiesz do szuflady i boisz się, żeby ktoś się o tym nie dowiedział. Jaki to ma sens? Na lekcjach odpowiadasz tylko, kiedy cię wyciągną. Głos w dyskusji zabierasz w gronie nie większym niż trzy osoby.

— No ładnie, od dziewczyny dowiaduję się, że mam oszałamiającą urodę — zaśmiałam się głośniej, niż bym chciała. — Wolałabym to słyszeć od chłopaków. Naprawdę tak bardzo widać moją nieśmiałość? A ja myślałam, że się dobrze maskuję. Najbardziej na świecie boję się zaczerwienić, a zawsze, gdy wypowiadam się przy większej liczbie osób, to się czerwienię. Poza tym mnie się rzadko udaje powiedzieć coś, z czego byłabym zadowolona, czy zachować się właściwie. Zawsze coś mi wyjdzie nie tak i potem żałuję, że się wychyliłam.

— Niemądra jesteś albo udajesz. Czego tu się bać? Baby są najczęściej zazdrosne i kąśliwe, ale faceci patrzą na ciebie maślanymi oczyma i co byś nie powiedziała, zawsze im się podoba. Nawet fizyk stwierdził ostatnio, że masz niewykorzystany potencjał, mnie za taką samą odpowiedź zjechał, że nie mam zielonego pojęcia.

— Już to wykułam, ale nie zgłoszę się do odpowiedzi dobrowolnie.

— I oceny nie poprawisz? Powinnaś mieć przecież lepszą średnią. A stać cię na najlepszą.

Miła była ta wiara koleżanki w moje możliwości. Grażka dziwiła się też, że moi rodzice nie dają mi pieniędzy za dobre stopnie.

— Moi już od pierwszej klasy dawali mi drobne za piątki — mówiła z dumą. — To było moje kieszonkowe. Teraz stwierdzili, że muszę już sama zapracować na lepsze życie. Za tróje mogę żyć jak nędzarz, ale czwórki i piątki są sowicie nagradzane, nie mówiąc już o jakichś dodatkowych wyróżnieniach i nagrodach w konkursach. Tata potrafi być hojny, ale i okrutnie konsekwentny.

— Moja mama zawsze powtarza, że jestem leniwa po ojcu — powiedziałam. — Trudno walczyć z własnymi genami. Miała ambicje zrobić ze mnie primabalerinę, ale jakoś nie wyszło. W szkole mam się uczyć i tyle. A tata ma z założenia wrogi stosunek do wszelkich instytucji naszego państwa, więc i szkołę traktuje jako zło konieczne. Właściwie to jemu zawdzięczam niezłą orientację w filozofii, sztuce, a także literaturze. Ja i moja siostra już jako kilkuletnie dziewczynki bywałyśmy słuchaczkami jego poważnych wykładów. Pozbawiono go kontaktu ze studentami, a potem nie mógł uczyć nawet w liceum plastycznym, to nas, że tak powiem, czasem wykorzystuje. Jest prawdziwym człowiekiem renesansu i ma wiedzę z bardzo wielu dziedzin. Mama wolałaby, żeby znał się choć trochę na zarabianiu pieniędzy, ale jego, jako prawdziwego artystę, takie przyziemne rzeczy nie interesują. Najgorsze jest to, że na uczone wywody na ogół zbiera mu się późnym wieczorem i niestety mama lub babcia, pilnujące dyscypliny w domu, brutalnie przerywają jego cenne monologi i zaganiają nas do łóżka, wpływając tym samym na powstanie luk w naszej edukacji. Sama rozumiesz, że oceny szkolne dla mojego ojca nie mają żadnej wartości.

— Opowiedz mi jeszcze trochę o swojej rodzinie. Moja jest taka zwyczajna — domagała się gorączkowo Grażka.

— Zapewniam cię, że wolałabym mieć taką zupełnie normalną, nudną rodzinę. U nas wciąż się gotuje jak w niewygasłym wulkanie. Awantury wybuchają po kilka razy w tygodniu. Gdyby nie nasza cudowna babcia, która gwarantuje nam niezbędne do rozwoju minimum bezpieczeństwa, chyba miałybyśmy z siostrą psychiczne odchyły.

— Naprawdę? Tata pije? — Grażka wpatrywała się we mnie z uwagą i współczuciem. — Mój też za kołnierz nie wylewa, ale nie tak często, jak inni we wsi, i nigdy się nie awanturuje.

— Nie. Mój pije raczej niewiele, ale już ci mówiłam, jest artystą. Po prostu nie potrafi być odpowiedzialnym ojcem i mężem.

— No a mama?

— Mama była artystką i dla niego, a właściwie dla nas, zrezygnowała z kariery baletowej. Tańczyła jeszcze po urodzeniu siostry, ale po moim przyjściu na świat została instruktorką tańca w domu kultury, prowadzi jeszcze szkółkę baletową w spółdzielni mieszkaniowej i rytmikę w jakichś ogniskach szkolnych. Żeby utrzymać nas i ojca, pracuje jak wyrobnik i do wszystkich o wszystko ma pretensje.

— O co się kłócą? Już się nie kochają? — Grażka pytała o rzeczy, nad którymi nigdy się nie zastanawiałam.

— A diabli ich wiedzą. Chyba początkowo bardzo się kochali, awantury między nimi wybuchały z powodu zazdrości i cholerycznego usposobienia mamy. Ona była kiedyś bardzo piękna, taka pełnokrwista brunetka. Ojciec, nie wiem, czy wiesz, jest malarzem. To przystojny mężczyzna, za którym kobiety szalały i nadal szaleją, a on chętnie z tego korzysta. Życie dla kobiet jest niesprawiedliwe, bo mężczyznom lata nie odbierają powodzenia. Tata zawsze umiał pięknie mówić i pisać. Imponuje oczytaniem i różnorodnymi zdolnościami, a w pewnych kręgach także niezłomnością poglądów, do tego jest, w przeciwieństwie do mamy, opanowany i dystyngowany. Mama pewnie myślała, że trafił jej się ideał mężczyzny, ale w zderzeniu z trudami naszej rzeczywistości okazał się nieprzystosowanym do życia marzycielem i safandułą.

Pamiętam, jak ćwierć wieku temu opowiadałam tej obcej w gruncie rzeczy dziewczynie o moim dziś już nieżyjącym ojcu, który nienawidził komuny i często niestety dawał temu uczuciu upust w różnych gremiach. Potem z domu zabierało go kilku smutnych panów, a mama musiała go wyciągać z aresztu przy pomocy jego własnego kuzyna, który był wysoko postawionym oficerem Służby Bezpieczeństwa. Tata udawał zawsze obrażonego. Dąsał się, że nie dane mu było i tym razem zostać męczennikiem. Nie szczędził też mamie słów pogardy. Wygadywał, że „brata się ze swołoczą i zdrajcami ojczyzny”. Wtedy mama z powodu takiej niewdzięczności małżonka wpadała w furię i wyrzucała go z domu. Ponieważ miała iście włoski temperament, w naszym mieszkaniu rozgrywały się sceny rodem z włoskiego realizmu filmowego. Bywało, iż rzeczy taty wylatywały przez okno, a widzów takich reality show nigdy nie brakowało. Wstydziłyśmy się potem wychodzić z siostrą na podwórko, co w sumie miało dobry wpływ na nasze oceny, gdyż więcej czasu poświęcałyśmy na lektury i naukę.

Częściej jednak powodem awantur między rodzicami bywały kobiety, które przynosiły tacie natchnienie. Natchniony pracował tak intensywnie, że nie widywałyśmy go tygodniami. Wówczas mama nie wyrzucała z domu jego rzeczy, tylko sama stawała w oknie, a mieszkaliśmy na trzecim piętrze, i groziła, że wyskoczy. Trzymałyśmy ją wtedy z siostrą za nogi i ryczałyśmy wniebogłosy. Babcia w takich momentach najczęściej mdlała i przyjeżdżało pogotowie.

Trzeba przyznać, że nie było to łatwe ani bezstresowe dzieciństwo, choć mama wszystko, co robiła, robiła wyłącznie dla naszego dobra. Myślała o nas nieustannie, wynajdywała nam różne dodatkowe zajęcia, żebyśmy mogły rozwijać nasze rzekome czy faktyczne talenty. Strasznie chciała, żebym uczyła się tańczyć. Musiałam także jeździć figurowo na łyżwach, choć stale się przeziębiałam. Niestety, jak wspomniałam, odziedziczyłam lenistwo po tacie i nic z mojej baletowej ani łyżwiarskiej kariery nie wyszło. Potem trochę tego żałowałam. Nigdy nie widziałam mamy tańczącej na scenie, nagradzanej oklaskami. Taniec kojarzył mi się raczej z jej zmęczeniem, z katorżniczą wręcz pracą nieprzynoszącą większych korzyści ani przyjemności. Nic więc dziwnego, że nie ciągnęło mnie do żmudnych ćwiczeń. Byłam zresztą zbyt nerwowa i nieśmiała.

Siostra też nie została pianistką, choć ładnych kilka lat męczyła siebie, nas oraz instrument, ćwicząc zapamiętale gamy. Jej jakoś mama tego nie wypomina. Zyta nie mogła zostać pianistką, bo podły ojciec i ja, jego nieodrodna córka, pozbawiliśmy ją tej możliwości. Ja wciąż rozstrajałam fortepian, grając pupą. Tak, tak, pamiętam, jak przyprowadzałam dzieciaki z podwórka i tyłkami bębniliśmy o klawiaturę. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że nie miałam wówczas więcej niż cztery lata i z wielu względów nienawidziłam wprawek muzycznych mojej siostry. Mama i babcia uzbierały jakimś cudem pieniądze na nowe pianino i ojciec dostał polecenie zakupu tego instrumentu. Niestety, wrócił do domu rozpromieniony z ogromnym motocyklem marki BMW. Miałam wtedy nie więcej niż pięć lat, a od razu wiedziałam, jak to się skończy. Tata znów na długie miesiące zniknął z naszego życia.

Rodzice rozchodzili się i schodzili, oskarżali, ośmieszali i ranili na naszych oczach, nie bacząc na to, jakie ślady ich awantury pozostawią w naszej psychice. Na szczęście, jak już wspomniałam, miałyśmy normalną babcię, która mimo własnego tragicznego życia potrafiła zachować niezwykłą pogodę ducha. Prowadziła dom pachnący szarlotką, opowiadała nam bajki i jeszcze piękniejsze od bajek prawdziwe historie z czasów przedwojennych. W barwny, interesujący sposób przedstawiała nam zawikłane ludzkie losy, które powinnam kiedyś opisać.

Taką nieuporządkowaną lawinę wspomnień wywołał u mnie ten niespodziewany telefon Grażyny. Pamiętałam doskonale treść naszych rozmów, jakby to było wczoraj, nawet niektóre sformułowania, których używałam, wtajemniczając ją w nasze rodzinne sprawy. Grażyna wiedziała o mojej rodzinie wiele. Teraz też pewnie będzie chciała się dowiedzieć, co się wydarzyło w ostatnim ćwierćwieczu. Powinnam przygotować sobie streszczenie naszej sagi rodzinnej, żeby uniknąć chaosu. Mam nadzieję, że sama zechce mi opowiedzieć także o sobie i swojej rodzinie. Tym razem nie dam się zbyć jej tradycyjnym stwierdzeniem: „U mnie nic ciekawego”. W najbliższy weekend będziemy miały wyjątkowe warunki do pogaduszek. Mój mąż ma wtedy dyżur w pogotowiu, a dzieci wyjechały już na Mazury do jego rodziców.

Cieszyła mnie ta wizyta, ale bałam się też niemożliwego do uniknięcia powrotu bolesnych wspomnień. Teraz jestem szczęśliwą żoną i matką cudownej pary bliźniąt, a moja dawna koleżanka pewnie zapamiętała mnie jako porzuconą dziewczynę Rafała, naszego wspólnego szkolnego kolegi. Jeśli nie da się inaczej, zmierzę się i z tym tematem, bo dotąd raczej udawało mi się go wypierać z umysłu. Uświadomiłam sobie, że w gruncie rzeczy czekam na Grażkę jak na jakąś oczyszczającą siłę i chcę ją zasypać własnymi historiami. Muszę się jednak liczyć z tym, że nie jest to już podlotek ciekawy tak zwanych życiowych opowieści, a dojrzała, pewnie taktowna kobieta, która niekoniecznie będzie mnie wypytywać o jakieś stare dzieje. Jeśli tego nie zrobi, będę w głębi duszy rozczarowana. Sama też bardzo chciałabym dowiedzieć się o niej jak najwięcej, ale mam obawy, żeby moje pytania nie okazały się niedelikatne. Porządkowałam mieszkanie i nie mogłam doczekać się jej przyjazdu.

2. Spotkanie po latach

Złocista toyota zatrzymała się przed szkołą, unosząc ze żwiru chmurę kurzu, która powoli popłynęła w kierunku moich świeżo umytych okien. Z samochodu wysiadła elegancka kobieta w nienagannie skrojonym szarym kostiumie. Miała rude, doskonale obcięte włosy i okulary słoneczne w niebanalnej, twarzowej oprawie. Gdybym się nie spodziewała przyjazdu Grażyny, nigdy bym jej nie poznała. Wyglądała najwyżej na trzydzieści lat. Mogłam ją obejrzeć z bliska, nie będąc od razu zauważona, gdyż stałam na balkonie naszego służbowego mieszkania, które znajdowało się na tzw. wysokim parterze budynku szkolnego. Grażyna, wysiadłszy z auta, przeciągnęła się i z zachwytem popatrzyła na panoramę gór, następnie powiodła spojrzeniem po otwartym na oścież wychodku i, westchnąwszy głęboko, zaciągnęła się powietrzem, które było mieszaniną cudownego aromatu pokrytych kwieciem ogromnych lip i paskudnego smrodku oczyszczalni.

— Kraina kontrastów, co? — odezwałam się z wysokości mojego balkonu.

— Dokładnie — odpowiedziała i odrzuciwszy w tył włosy, zaśmiała się serdecznie, ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby i całe dziąsła.

Teraz dopiero zobaczyłam w tej bizneswoman dobrze ukrytą dawną Grażkę. Zbiegłam na dół, żeby ją powitać. Rzuciłyśmy się sobie w objęcia, jakby te minione lata nie oddaliły nas, a raczej zbliżyły do siebie.

— Witaj! Fantastycznie wyglądasz! Co za elegancja! — wykrzykiwałam, obciągając bezskutecznie króciutką, bawełnianą bluzeczkę, żeby zakryć kolorowe kryształki, które były niezbyt pożądaną przeze mnie ozdobą moich nabytych niedawno w szmaciuchu dżinsów.

— Ty się nic nie zmieniłaś. Nawet fryzurę masz taką samą — odpowiedziała, cmokając mnie Grażyna, a ja wiedziałam, że to niezupełnie jest komplement, bo puszczone na topielicę włosy nie bardzo pasują kobiecie po czterdziestce.

Zrobiłyśmy taki harmider, że dzieci grające w piłkę na boisku z drugiej strony szkoły przybiegły zobaczyć, co się stało. Kłaniały mi się teraz po kolei i ciekawie przyglądały mojemu gościowi, jakby to był przybysz z innej planety. Dziewczęta taksowały strój i kosztowne dodatki, a chłopcy z uznaniem dotykali auta. Zaglądali do wnętrza, żeby sprawdzić markę radia i jakość tapicerki. Wszystko chyba wypadło znakomicie, bo któryś z nich rzucił w moim kierunku krótkie zdanie:

— Mogłaby se pani kupić taką gablotę, bo ta pani corsa to już trochę stara. Mój wujek też ma takie auto, tylko jeszcze lepsze.

— O, twój wujek to wszystko ma lepsze, tylko kiedyś tu przyjechał polonezem — zgasił krytykanta młodszy kolega.

— Bo do roboty to ma poloneza na gaz, wiesz, gnoju? A jak ci się nie podoba, to ci, kurwa, zaraz przyłożę!

I miłe aniołki poczęły się tłuc i ostro rzucać mięsem. Musiałam ich przywołać do porządku. Wygłosiłam małe okolicznościowe kazanko na temat wulgaryzmów. Chłopcy elegancko nas przeprosili i poszli dalej grać, a dziewczęta oddaliły się w stronę śmierdzącej oczyszczalni, gdzie jeszcze przez chwilę stały i szeptały coś sobie na ucho. Od strony boiska dolatywały odgłosy kopania piłki i znowu te same słowa ogólnie uznawane za nieprzyzwoite.

— Urocza scenka, co? — uśmiechnęłam się do zszokowanej nieco Grażyny.

— Uczysz ich? Przecież to małe dzieci, i żeby tak bez żadnego zażenowania przy nauczycielu…

— Już w tej szkole nie uczę. Teraz pracuję w gimnazjum — wyjaśniłam. — Tam to byś dopiero posłuchała. To nawet nie jest brak szacunku z ich strony, to po prostu oswojenie się z łaciną podwórkową od urodzenia. Takim językiem mówią ich tatusiowie, mamy, starsze rodzeństwo, a nawet ostatnio i media. Jaki więc ma być ich język? Ja się nie dziwię i rozumiem, że kiedy są spontaniczni, te słowa jako pierwsze cisną im się na usta — tłumaczyłam moich sympatycznych skądinąd rozmówców. — Tylko nie mów mi, że w twojej firmie białe kołnierzyki nie klną.

— Nie, no klną, ale…

— Im się akurat dziwię i potępiam — powiedziałam dobitnie. — Ale wejdźmy już do środka, bo po tylu latach niewidzenia nie będziemy tu chyba dyskutować o brutalizacji języka?

Grażyna wyciągnęła z bagażnika pokaźnych rozmiarów skórzany neseser i natychmiast zaczęła się tłumaczyć:

— Nie martw się, nie zamierzam u ciebie mieszkać do końca wakacji. Zawsze wożę ze sobą pół łazienki i jedną trzecią szafy, bo lubię być przygotowana na każdą ewentualność.

— Ewentualnie przejdziemy się w stronę góry, do lasu, i na tym chyba katalog atrakcji się skończy — powiedziałam z pewnym zażenowaniem.

Zła byłam na siebie, że zachowuję się, jakbym się wstydziła swojego statusu, jak uboga krewna, która roztrwoniła swój majątek, a przecież mimo wielu niedogodności lubię to miejsce i ludzi i na pewno nie chciałabym wracać znów do żadnego dużego miasta. Jednak im Grażyna wchodziła dalej do mieszkania, tym mocniej spuszczałam głowę i kuliłam się w sobie.

— Macie duże mieszkanie i świetny rozkład — pochwaliła to, co dało się pochwalić. — Chyba od niedawna tu mieszkacie? — zapytała, dając delikatnie wyraz temu, że nasza siedziba robiła wrażenie niewykończonej.

Ściany byle jak pomalowane białą emulsją, na podłogach okropne szkolne gumoleum i meble, które były zbieraniną gratów z różnych czasów i mieszkań naszych krewnych i znajomych. Ten prawdziwy lamus nie był jednak wynikiem naszej abnegacji, tylko wędrownego życia i poczucia tymczasowości, które zamieszkało w nas od jakiegoś czasu.

Zaraz na wstępie musiałam zapoznać Grażynę z naszą sytuacją sanitarną.

— Grażka, pamiętaj, jeśli po odkręceniu kranu usłyszysz groźne syczenie czy parsknięcia, zwiewaj, bo twój markowy kostium może zostać paskudnie pochlapany rdzawoburą cieczą, którą my nauczyliśmy się nazywać wodą. Takie numery robią nam rury zapowietrzone z powodu ciągłego jej niedostatku — instruowałam.

Przestraszona, na wszelki wypadek odsunęła się natychmiast od umywalki. Popatrzyła na mnie uważnie i nawet nie zapytała, jak możemy tak żyć, po prostu przebrała się w dżinsy i koszulkę, a następnie zaproponowała spacer do lasu, za co byłam jej bardzo wdzięczna.

— Wiesz, rzadko mam teraz kontakt z prawdziwą wsią, a czasem bardzo do niej tęsknię — powiedziała, wciągając głęboko powietrze pachnące wyłącznie lipami i łąką, gdy odeszłyśmy już na bezpieczną odległość od szkoły. — Moi rodzice nie żyją od kilku lat — kontynuowała. — Kiedy przeniosłam się do Warszawy, zmusiłam ich do zamieszkania w bloku blisko mnie. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej, bo nie dawali już sobie rady na wsi. Ojciec był za stary, żeby nauczyć się być kapitalistą w kapitalizmie. Ich gospodarstwo popadło w ruinę. W mieście szybko zgaśli, a ja nawet nie zauważyłam, że moje „sadzonki” się nie przyjęły, tak byłam zajęta swoją karierą. Mam wyrzuty sumienia.

— Ja z kolei mam wyrzuty sumienia, że wciągnęłam rodzinę w realizację jakichś dziecinnych planów, które powstały w mojej głowie chyba pod wpływem lektury pozytywistycznych nowelek. Na stare lata uczę dzieci w wiejskiej szkole, a mój mąż jest dyrektorem tutejszego gminnego ośrodka zdrowia. Moi teściowie znienawidzili mnie za to, a i moja własna matka wytyka mi brak odpowiedzialności w kwestii edukacji dzieci.

— A ty czujesz się szczęśliwa i spełniona? — zapytała Grażyna, patrząc mi badawczo w oczy.

— I tak, i nie — odpowiedziałam wykrętnie.

— Nie jest to odpowiedź człowieka szczęśliwego.

— Ja chyba nawet lubię to, co robię, ale nie za bardzo nadaję się na siłaczkę, a tu, jak widziałaś, żyje się nielekko. W dodatku nasza sytuacja nie jest stabilna.

— Zaskoczyłaś mnie. Czy dobrze zrozumiałam, że obawiacie się o pracę? I twój mąż też? A w dużych miastach dramatycznie poszukują specjalistów. To może wrócicie?

— Nie, już chyba nie chcemy nigdzie wyjeżdżać i donikąd wracać, ale może będziemy zmuszeni. Wiesz, szkoła, w której mieszkamy, została sprzedana przez samorząd i za dwa miesiące musimy się wyprowadzić.

— Dają wam jakieś inne mieszkanie?

— To było najlepsze z mieszkań, którymi dysponuje gmina. Jak sama zauważyłaś, metraż i rozkład świetny, bo dostaliśmy na zachętę nawet bibliotekę szkolną jako dodatkowy pokój. Poprzedniemu wójtowi zależało na sprowadzeniu kogoś z zewnątrz, gdyż ludzie skarżyli się na pijaństwo i łapówkarstwo w ośrodku. Mieszkanie oglądaliśmy w wakacje. Nie było jeszcze tej okropnej oczyszczalni z jej wyziewami. Ścieki szły chyba do szamba, a może zwyczajnie do rowu. Wtedy wszystko jeszcze było możliwe. Nie mogliśmy przewidzieć, że z oszczędności czy z powodu nadużyć nad częścią mieszkalną nie ocieplono stropu. Zimą sufit pokrył się szronem, a w pokojach było jedenaście stopni. Nie przyszło nam też do głowy, żeby sprawdzić, co leci z nowych, lśniących kranów. Zresztą wtedy byliśmy tak podnieceni pięknymi widokami i perspektywą zamieszkania w tym cudnym, ustronnym miejscu, że prawdopodobnie, gdyby nam powiedziano, iż właśnie dla nas z kranu cieknie uzdrawiająca borowina, a wodę będziemy mieli tylko w określonych godzinach, też byśmy to kupili. Słowem, wszelkie wady naszej nowej siedziby wyszły wkrótce po przeprowadzce. Wójt obiecywał, że wszystko zmieni, naprawi, urządzi, ale najpierw za szybko przyszła zima, potem brakowało funduszów, a wreszcie stracił stanowisko w trakcie kadencji w wyniku kompromitującej bójki z przewodniczącym rady. Wójt wygrał wprawdzie na pięści, ale przegrał w sądzie i konkurencja objęła rządy. Zaczęła od wycinania ludzi poprzednika i niszczenia wszelkich śladów jego działalności. Szkoła, w której mieszkamy, jest prezentem byłego wójta dla mieszkańców rodzinnej wioski za to, że jak jeden mąż głosowali za nim. Nowy wójt zarządził budowę nowej szkoły w sąsiedniej wiosce, bo on tam mieszka. Dwie szkoły obok siebie w czasie niżu demograficznego to lekka przesada, więc naszą można śmiało zlikwidować. Jeśli sądzisz, że brak wody miał tu jakieś znaczenie, jesteś w błędzie, gdyż ten problem dotyczy prawie całej gminy.

— No, to przedstawiłaś mi w skrócie polskie piekiełko samorządowe. Ale wracając do waszej sprawy, co zamierzacie dalej? Chyba można tu kupić jakiś dom w okolicy? A może lepiej wróćcie znów do miasta, bo jak sobie tu wyobrażasz kształcenie dzieci?

— Właśnie głównie ze względu na dzieci wolelibyśmy nie zmieniać radykalnie naszego miejsca zamieszkania. Mają tu przyjaciół i znajomych. Chodzą do dobrego liceum w Kielcach. Trochę już nawędrowaliśmy się po Polsce i nie tylko. Nie zamierzamy znów rzucać wszystkiego, bo pojawiły się jakieś trudności. Nie ma miejsc idealnych. Zrozumiałam to niedawno i mam zamiar zmieniać raczej rzeczywistość wokół siebie, a nie miejsce zamieszkania. Tak się moje losy potoczyły, że jestem młodą stażem nauczycielką, choć niektóre koleżanki z mojego rocznika myślą już o emeryturze. Wydaje mi się, że odnalazłam się w tym zawodzie. A mój mąż też na pewno jest tu potrzebny, choć jego rodzice uważają, że został zdegradowany zawodowo i pogrzebał swoją karierę, żeby realizować moje głupie pomysły.

— A dzieci naprawdę nie zaprzepaszczą tu swojej przyszłości? — zapytała znowu.

— Teraz szkoły wiejskie mogą dać lepszą edukację i wychowanie niż przepełnione i zdominowane przez agresję szkoły w dużych miastach. Nasi wychowankowie doskonale radzą sobie na studiach, bo często mają większą motywację niż dzieci miejskie. Wszystko zależy od zdolności ucznia i jego chęci do nauki. Nie zauważyłam, żeby nasze dzieci miały jakieś kompleksy z tego powodu, że mieszkają na wsi. Szczerze mówiąc, nie mamy jeszcze gotowego planu, jak błyskawicznie zdobyć nowe lokum. Sprawa sprzedaży szkoły jest bardzo świeża. Wcześniej były jakieś plotki, ale nie sądziliśmy, że to stanie się tak nagle. Nie zdążyliśmy jeszcze porozmawiać z dziećmi, gdyż one zaraz po rozdaniu świadectw wyjechały na Mazury. Przez telefon nie chcemy ich niepokoić. W dyskusję włączyliby się dziadkowie i niepotrzebnie podgrzewali atmosferę. Dzieci znów nasłuchałyby się o swojej mamie nie najlepszych recenzji. Jak już wspomniałam, nie jestem ulubienicą teściów.

Przeszłyśmy już kilka kilometrów i wciąż mówiłyśmy o mnie. Postanowiłam przejąć inicjatywę.

— Tak cię zagadałam, że nie podziwiasz nawet widoków. A ja też jestem ciekawa, co działo się z tobą przez te wszystkie lata.

— U mnie to naprawdę nic ciekawego — powiedziała Grażyna jak zwykle i miałam wrażenie, że czas się cofnął i znów mamy po kilkanaście lat.

— Musisz mi opowiedzieć o sobie wszystko w sposób usystematyzowany. Najlepiej zacznij od końcówki szkoły — poradziłam.

— Mówisz, żeby zacząć od momentu, kiedy wycofałaś się z życia klasowego po przejściach z Gośką i Rafałem? — zapytała.

— Ja wtedy dużo chorowałam i w domu też mieliśmy obłęd — zaczęłam się tłumaczyć. — Nie myśl sobie, że historia z Rafałem pozbawiła mnie chęci do życia. To była moja pierwsza miłość, ale bez przesady. — Uświadomiłam sobie, że znów mówię o sobie, więc szybko się wycofałam. — Ale co ty robiłaś? Nazwiska, adresy, kontakty. Dawaj!

— Powinnam się wytłumaczyć, dlaczego wtedy, gdy było ci ciężko, mnie przy tobie nie było. Tuż przed maturą byłam już właściwie nieobecna duchem w szkole, bo szykowałam się na wielką wyprawę do Austrii, a potem miałam jechać aż do Australii.

— Co ty mówisz?! — Stanęłam zaskoczona. — Nikt nic o tym w szkole nie wiedział.

— Rozumiesz, że nie mogłam nikomu o tym mówić, bo wszystko było nielegalne i ściśle tajne. Do tej pory nie znam kulis tej mojej ucieczki do lepszego świata. Wymyślił ją i opłacił tata. Ale nas taki jeden gość, z którym wszystko załatwiał w najgłębszej tajemnicy, zrobił w konia. Dobrze jeszcze, że nie wylądowałam w burdelu. Tata chciał dla mnie wszystkiego, co najlepsze. Wtedy jakoś tak nagle zrozumiał, że PRL nie jest państwem, które kiedykolwiek stanie się rajem dla naszego pokolenia. On nie był głupi, zauważył, że komuna zaczyna się sypać. Zrobiła się moda na ucieczki na Zachód, więc postanowił przeszmuglować mnie za granicę. Facet z naszej wsi pojechał do Austrii na jakieś szkolenie i opowiadał cuda o tych, którym się udało z obozów dla uchodźców wyjechać do Stanów, Kanady czy Australii. Namówił ojca, żeby dał mu kupę kasy, a on przeprowadzi mnie z Czechosłowacji do Austrii, a potem dalej wyśle do Australii. Przeprawa przez czechosłowacką granicę wcale nie była trudna, chociaż emocje, owszem, wielkie. Nie byłam jedyna, szli z nami nawet starsi, sympatyczni małżonkowie. A może mnie się wtedy wydawało, że oni są starsi? Dla mnie horror zaczął się już na miejscu, w Wiedniu. Okazało się, że ten facet prowadzi szemrane interesy z Turkami i raczej nie zamierza wysyłać mnie na antypody, gdzie czekała daleka rodzina mamy. Planował zarobić na mnie na miejscu lub wysłać mnie z Turkiem do Niemiec, do burdelu. Dałam sobie radę dzięki perfekcyjnej znajomości języka, o której ojciec na szczęście nie poinformował mojego „dobrodzieja”. Podsłuchałam jego rozmowę z Turkiem. Mówił, że trzeba mnie trochę oswoić i przerobić, bo jestem nie za ładna. Możliwe jednak, że dziewica, a za taką więcej wezmą, lepiej zatem postępować ostrożnie. Uciekłam od niego i nie wiedząc, co ze sobą począć, chodziłam od kościoła do kościoła w centrum Wiednia. Był to dzień powszedni, w tych zabytkowych obiektach spotykałam głównie turystów. Nie wiedziałam, do kogo zwrócić się o pomoc. Wreszcie spostrzegłam w konfesjonale jakiegoś księdza staruszka. Podeszłam nieśmiało i powiedziałam, jaki mam problem. Okazał się bardzo konkretny i energiczny. Zaraz dostałam od niego adres wiedeńczyków związanych z Kościołem katolickim, którzy pomagali dziewczynom w podobnych wypadkach. Załatwili mi miejsce w takim jakby internacie. Dostałam pracę. Na początku sprzątałam, a potem się usamodzielniłam i zaczęłam nawet studiować ekonomię. Z ludźmi, którzy mi pomogli, koresponduję do dziś i mam wobec nich wielki dług wdzięczności. Jestem pod wrażeniem ich szczerej, niemalże ewangelicznej pobożności i dobroci. Wielu Polaków ma negatywne doświadczenia z kontaktów z Austriakami, ja mogę powiedzieć, że zawdzięczam im życie i dzisiejszą karierę. Kiedy wróciłam do Polski w latach dziewięćdziesiątych, byłam już kimś i mogłam przebierać w ofertach pracy. Teraz znam jeszcze dwa, oprócz niemieckiego, języki obce, mam doświadczenie zawodowe, masę kursów i podyplomówek. Czuję jednak już na plecach oddech młodych, zniecierpliwionych oczekiwaniem na to, by zająć moje miejsce. Czekają jak sępy na moje potknięcie, na moje zmęczenie, zmarszczki i nadwagę, bo jest o co walczyć. A młodzi języków uczą się teraz od przedszkola, a na studia zagraniczne jadą jak do innego miasta. I wszystko chcą od zaraz, szybko, bo ich świat jest szybki. Ja jeszcze nie mam zadyszki i daję sobie radę w tym wariackim tempie, a może nawet je lubię, ale chyba też rozumiem ciebie. Streściłam ci już moje całe ćwierćwiecze, a teraz ty zaczynaj od początku.

— Nie, kochana, na razie starczy. Biegnijmy z powrotem, bo zaczyna kropić i coś mi się zdaje, że słyszałam daleki grzmot, a odeszłyśmy spory kawał od domu. Uważaj tylko, żeby nie skręcić nogi! Teren jest nierówny i sporo tu osuwających się kamieni! Gonisz! — krzyknęłam i klepnąwszy po dziecinnemu Grażkę w ramię, puściłam się wąską, krętą ścieżką w dół, schodząc ze szlaku i próbując skrócić drogę, gdyż burza w środku lasu na stoku góry może być śmiertelnie niebezpieczna.

Pędziłyśmy jak szalone. Wkrótce duże, ciepłe krople deszczu zamieniły się w chłoszczące z wiatrem zimne strugi, a pomruki grzmotów zastąpiły syczące i trzaskające nad naszymi głowami pioruny. Młode drzewa wyginały się konwulsyjnie, a stare naginały z wyraźnym wysiłkiem, trzeszcząc przy tym złowrogo. Przeskakiwałyśmy rowy, ślizgałyśmy się na mokrych głazach i nie bacząc na nic, przedzierałyśmy się przez chwytające nas jak wnyki krzaki jeżyn i malin.

Wystartowałam ostro i początkowo wydawało mi się, że będę musiała czekać na prowadzącą życie mieszczucha Grażynę, ale niebawem poczułam brak tchu w piersiach i nieprzyjemne uczucie jakby mdłości i skurczu żołądka. Pomyślałam sobie, że to panika i zwolniwszy nieco, starałam się głębiej oddychać. Wciąż miałam jednak wrażenie, iż powietrze nie zawiera dostatecznej ilości tlenu i nadal odczuwałam duszność. Musiałam się zatrzymać. Z pewnym zażenowaniem w głosie powiedziałam do nadbiegającej właśnie Grażyny:

— Chyba za słabo dbam o formę albo strach mnie sparaliżował i nie mam już siły.

— Zbyt ambitnie się wyrwałaś — powiedziała wcale niezasapana Grażka. — A tak w ogóle… ćwiczysz coś? Biegasz? Ja chodzę na siłownię i dwa razy w tygodniu na basen, biegam, jak pogoda pozwala, a poza tym często robię wypady na narty.

— No tak, a ja w najlepszym wypadku spaceruję. Siedzę całymi dniami nad zeszytami albo przed komputerem i oto rezultat. Już mi trochę lepiej, więc chodźmy prędzej — nadrabiałam miną, a teraz poczułam jeszcze ból lewego ramienia.

— Jesteś pewna, że już możesz? — spytała Grażka, przyglądając mi się badawczo. — Wyglądasz jakoś blado. Miałaś wcześniej jakieś problemy z sercem?

— Problemy sercowe miałam jeszcze w ogólniaku, ale ty akurat o nich wiesz. Jednak kiedy poznałam mojego męża, na szczęście mogłam o nich zapomnieć — obróciłam wszystko w żart.

— Miałaś szczęście, że trafiłaś na porządnego człowieka. Ale powiedz szczerze, myślisz czasem o Rafale? Czy twój mąż go trochę przypomina, czy jest zupełnie innym typem? — dopytywała Grażyna.

— Daj spokój, Grażka. Pioruny nad głową walą, ja omal nie umieram ze strachu, a ty mi każesz robić wyznania i analizy. Mojego męża poznałaś przecież na naszej studniówce. Był partnerem Agaty. Pamiętasz ją chyba? Była dość ładna, ale strasznie gadatliwa i wylewna. Miała przydomek Kobieta Saper. Chłopcy jej raczej unikali.

— No pewnie, że pamiętam Kobietę Sapera! Ale żebyś mnie zabiła, to nie wiem, jak wyglądał jej partner ze studniówki. I co, odbiłaś jej go wtedy? Myślałam, że byłaś wciąż jeszcze załamana po rozstaniu z Rafałem, i bałam się, że w ogóle nie przyjdziesz na studniówkę. A ty mówisz, że już zaczęłaś nową historię? Chyba cię jako takiej flirciary nie znałam.

— To nie tak. Byłam wtedy faktycznie w tragicznym dole, ale postanowiłam udawać, że dla mnie to wszystko było niewiele znaczącym zadurzeniem. Pokazywałam, że zaraz się otrząsnęłam i jestem już normalnie radosna. Wiesz, to upokarzające okazywać swoje cierpienie facetowi, który już ściska na twoich oczach inną. Agata namówiła mnie, żebym zgodziła się na towarzystwo jej kuzyna, studenta medycyny, którego naraiła rodzina. Ona jednak poprosiła go, żeby przyprowadził dla niej swojego kolegę, bo zabawa z kimś blisko spokrewnionym wydaje się nieciekawa. Kuzyn Agaty przyciągnął mojego Krzysia, szantażując go, że nie da mu jakiegoś skryptu, i ten straszny kujon tylko dlatego zgodził się iść do ogólniaka na studniówkę. Ale był potwornie drętwy i naburmuszony, zupełnie jak ja. W sumie na początku Agata bawiła się ze swoim kuzynem, a ja i Krzyś siedzieliśmy głównie przy stoliku i toczyliśmy jakieś ogólnikowe dysputy.

— To miałaś równie udaną studniówkę jak ja. Mnie tata załatwił syna sąsiadów. Pamiętasz jego frak i krawat? Drugiego takiego pajaca nie było. Myślałam, że się popłaczę i nie wejdę z nim na salę. Jednak tata, który go przywiózł, po prostu nas wepchnął. Ja głupia wcześniej się przyznałam, że nie wybieram się na studniówkę, bo nie mam z kim, i tata zrobił na wsi istny casting. W końcu wybrał na podstawie zdjęcia syna sklepowej. Według niego chłopak był jak malowany: sto osiemdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu, ponad stówa w klacie, włos na Wodeckiego. Ściągnął go aż ze Śląska i był pewien, że będę zachwycona. Wyszliśmy z balu bardzo wcześnie, a ten czereśniak chciał mnie jeszcze zaciągnąć do hotelu, który opłacił dla niego mój tata.

— Przy naszym stoliku po jakimś czasie, jak to się mówi, pierwsze lody zostały przełamane i potem było całkiem fajnie — kontynuowałam swoje wspomnienia. — Kuzyn Agaty przyniósł skądś wysokoprocentową oranżadę i zaczął nam podlewać, aż zrobiło się wesoło i ruszyliśmy w tany. Okazało się, że Krzyś świetnie tańczy. Poczułam się na całkowitym luzie, zwłaszcza że wiedziałam, iż nigdy więcej się już nie spotkamy.

— Ale on się zakochał od pierwszego wejrzenia i zaraz ci się oświadczył. A potem żyli długo i szczęśliwie — zaśmiała się Grażka, ukazując wybielone zęby. — Tak? Zaczęło się jak piękna bajka?

— Wcale nie. Nie zapominaj, że Krzysztof był partnerem Agaty, więc jako człowiek dobrze wychowany odwiózł ją po balu do domu. Chyba przy pożegnaniu zaproponował wszystkim spotkanie, żeby wspólnie obejrzeć zdjęcia, ale ja, kobieta po przejściach, stanowczo odmówiłam. Nie nalegał więc i tak skończył się nasz balowy epizod.

— No to skąd wzięły się na świecie wasze dzieci i tak w ogóle?

— Zawsze mówię, że co nad kimś wisi, to na niego spadnie, więc tuż przed maturą wylądowałam w szpitalu z ostrym wyrostkiem. Pamiętasz? Zabrali mnie ze szkoły. Nie miałam nawet własnej bielizny, kapci ani przyborów toaletowych. Byłam tam jak sierota, gdyż mama z babcią wyjechały właśnie do sanatorium, a siostra jako asystent scenografa pojechała z ekipą do Bułgarii kręcić pierwszy w swoim życiu film. Telefony działały wtedy beznadziejnie i szybką formą komunikacji była depesza. Nasze dzieci już chyba nie wiedzą, co to takiego — wtrąciłam. — Uznałam, że wysłanie ze szpitala do sanatorium telegramu mogłoby spowodować u babci zawał, więc powiedziałam lekarzom, iż mieszkam sama i nie mam nikogo bliskiego — kontynuowałam. — Patrzyli na mnie trochę ze współczuciem, a trochę podejrzliwie. Salowe przyniosły mi seksownie powydzieraną koszulę, która co chwilę wszystkim zainteresowanym i tym niezainteresowanym także ukazywała moją kształtną młodzieńczą pierś. Kończyło się to giezłeczko w połowie pośladków, więc konieczny był szlafrok. Dali mi tak koszmarną ścierę, że nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. Takie wówczas były warunki w stołecznej klinice akademickiej. Koło łóżka zamiast kapci stały moje krótkie, czerwone kozaczki. Po prostu bieda z nędzą. Na stole operacyjnym dowiedziałam się, że będzie to pokazowa operacja dla studentów, a w dodatku nie dostanę narkozy, tylko znieczulenie nadoponowe, czyli będę całkiem przytomna. Po chwili zostałam odarta z czci, wyżej wspomnianej garderoby, a także z takich ludzkich uczuć jak wstyd. Pan docent miał dowcip na poziomie wojskowego trepa. Mówił do studentów, którzy wianuszkiem otoczyli stół operacyjny, że wziął mnie poza kolejką, żeby chłopaki popatrzyli sobie na młodą skórkę. Mnie pocieszył, że postara się, aby szew był mało widoczny, żebym mogła jeszcze uprawiać striptiz. Swoją drogą, zastanawiam się, dlaczego większość zabiegowców to chamy. Nie reagowałam wcale na te błyskotliwe żarty. Byłam zresztą trochę otumaniona „głupim Jasiem”. Popatrzyłam po twarzach studentów i studentek, bo i takie były, choć w mniejszości, i zobaczyłam, że wszyscy rżą z dowcipów utytułowanego konowała. Wszyscy oprócz jednego osobnika, w którym natychmiast rozpoznałam mojego studniówkowego partnera. Stanął przy mojej głowie i szepnął: „Nie przejmuj się. Nie ma się czego wstydzić, tu sami medycy. On jest pozbawiony wrażliwości, ale zna się na tej robocie. Jak będzie coś nie tak, to mi powiedz”. Uśmiechnęłam się blado, ale zrobiło mi się lżej. W chwilę później postawiono mi przed nosem parawanik z jakiejś białej tkaniny, z której prosto w moje nozdrza uleciało pełno kłaczków. Poczułam potworne, nie do zniesienia łaskotanie w nosie. Niestety ręce, jak to zwykle bywa podczas operacji, miałam przywiązane do stołu. Nie miałam innego wyjścia, musiałam poprosić jedynego znajomego i życzliwego mi osobnika o podrapanie mnie po nosie. Trochę się zdziwił, ale nie odmówił. Prośbę tę powtarzałam jeszcze wielokrotnie podczas przeciągającej się szkoleniowej operacji, aż w końcu mój drapacz powiedział: „Spróbuj może wytrzymać, bo masz już nos jak marchewka”. To mnie dobiło, w dodatku docent zaczął się bardzo gwałtownie szarpać z moimi wnętrznościami i miotać przekleństwa. Mnie zaś zrobiło się jakoś niebiesko i fioletowo i odpłynęłam. Okazało się, że źle znoszę dolargan i gwałtownie spadło mi ciśnienie. Podobno przez moment nawet było groźnie i żartowniś się wystraszył. Obudziłam się pod tlenem, bardzo wypoczęta i niewiele początkowo pamiętałam z tej operacji. Następnego ranka na swojej szafce szpitalnej znalazłam przybory toaletowe i słodkiego pluszowego misia. Miś miał na sobie zrobiony z ligniny kitel i coś w rodzaju maseczki chirurgicznej na pysiu, na szyi karteczkę z napisem: „Niektórzy są całkiem sympatyczni w tym zawodzie”. Okazało się, że to prawda. Krzyś opiekował się mną naprawdę fantastycznie. Mój pobyt w szpitalu skończył się, zanim mama z babcią wróciły z sanatorium, więc Krzysiek odwiedzał mnie w domu. Co ci jeszcze mogę powiedzieć? Dalej było już typowo… miłość.

— Ale skąd pomysł z tym ślubem tak szybko?

— No, wcale nie tak szybko, jakby się zdawało. Chodziliśmy ze sobą prawie rok. Jak się ludzie kochają, to chyba naturalne, że chcą być razem. Wtedy nie było w zwyczaju mieszkać ze sobą na próbę. Nie było koedukacyjnych akademików, istniało jeszcze coś takiego jak opinia publiczna, szczególnie ważna dla dziewczyny. Myślę, że trafił mi się mężczyzna wychowany trochę po staroświecku, który te rzeczy rozumiał. Jestem za to wdzięczna jego rodzicom, choć oni nie byli nigdy zachwyceni wyborem syna. Mieli po prostu swoją kandydatkę na synową, ale to już inna i mało znacząca sprawa.

— Ale super, piękna i romantyczna historia. Wzruszyłam się. Szkoda, że nic poza własnym wstydem z powodu tego tępego osiłka nie pamiętam z naszej studniówki. I twojego Krzysia też nie.

— W domu pokażę ci zdjęcia, to może skojarzysz, a teraz chodźmy szybciej — powiedziałam, sapiąc z wysiłku, ale nie mogłam zanadto przyśpieszyć kroku, więc wlekłyśmy się dalej w milczeniu w strugach deszczu przez mokre chaszcze.

Po powrocie obmyłyśmy się z leśnego błota błotem domowym i zasiadłyśmy do późnego obiadu. Przygotowałam wszystko wcześniej, a teraz szybko podgrzałam. Grażynka nawet po takiej eskapadzie nie była głodna. Nie mogła zjeść normalnie mojej cudownej lazanii, bo nie łączy białka z węglowodanami. Wydzióbała trochę mięsa, a po godzinie zjadła porcję surówki. Ja zaś spałaszowałam za nią i za siebie, bo apetyt mam z wiekiem niestety coraz lepszy.

— Bardzo ci zazdroszczę, że możesz tak wszystko jeść. Zawsze byłaś szczupła, a ja walczyłam z nadwagą. Wiesz, że w czasach szkolnych to nawet piłam ocet i porządnie schudłam? Ale zaczęły mi się różne problemy ze zdrowiem i się przestraszyłam. Teraz dużo ćwiczę i nieustannie jestem na diecie. Mnie nic nie przychodzi łatwo. Ja wszystko muszę w życiu wypracować albo odcierpieć. Zoperowałam sobie nos. A właściwie pierwsze były uszy, potem nos. Koszmarne przeżycie. Kilka razy już robiłam dermabrazję. Botoks to już wśród moich znajomych rutyna, więc też nie odstaję. Zastanawiam się jeszcze nad paroma drobiazgami. Wiem, że tobie może wydawać się to śmieszne. Ty urodziłaś się ładna, a ja musiałam na urodę zapracować — powiedziała Grażyna z goryczą w głosie.

— Nie przesadzaj. Trochę zmieniłaś rysy twarzy, ale nie przypuszczałam, że to stąd. Efekt jest rewelacyjny! — powiedziałam szczerze. — Czuję się przy tobie jak kocmołuch. Jesteś młodą, atrakcyjną laską. Możesz każdego poderwać. Dobrze, że nie masz takich dużych dzieci jak moje. Nie da się ukryć lat, gdy dryblas sto dziewięćdziesiąt wzrostu basem powie ci „mamo”.

— No właśnie, nie mam dzieci, nie mam z kim mieć dzieci i czasem zdarza mi się, że podrywają mnie dzieci. To jest bez sensu.

— Nie mów mi, że zostałaś skazana na samotność. Przecież jesteś jeszcze młoda, atrakcyjna, inteligentna, niezależna finansowo i w ogóle masz same atuty.

— Chyba właśnie za dużo atutów. Faceci się takich boją. Zresztą w naszym wieku nie ma już facetów do wzięcia. Większość sensownych jest zajęta, a ja nie mam zamiaru wchodzić komuś w paradę. Nie zaufałabym mężczyźnie, który dla mnie rzuciłby żonę i dzieci. Za jakiś czas zostawiłby mnie dla innej. Zdarzają się safanduły życiowe, które chętnie by się mnie uczepiły, ale ja nie chcę być niczyim wielbłądem. W pracy podrywają mnie gówniarze, bo mają nadzieję na awans. Nasz prezes chętnie by ze mną sypiał, ale bez zobowiązań. Zresztą kiedyś, gdy byliśmy na równorzędnych stanowiskach, myślałam, że coś nas łączy. Dowiedziałam się któregoś dnia, że interesują go otwarte związki. „Bycie singlem ułatwia karierę”, powiedział. No i miał rację. Teraz mam innego szefa. Ten nie jest singlem, ale w niczym mu to nie przeszkadza. Ja nadal jestem singlem i mimo że kwalifikacje mam lepsze niż dwaj moi ostatni prezesi razem wzięci, nie zostałam prezesem, bo jestem kobietą. Nie mam też już szansy na miłość. Żeby się zakochać, trzeba być ufnym, znaczy naiwnym, a ja już tego nie potrafię. Faceci szukają rozrywki, forsy, furtki do kariery albo mamuśki, która o nich zadba, gdy oni będą sobie używać na boku. Wolę być sama.

Słuchałam tej perory nieco przerażona. Moja rówieśnica wyglądała dziesięć lat młodziej ode mnie, a w duchu była zgorzkniałą staruchą.

— Musiałaś mieć jakieś traumatyczne przeżycia — powiedziałam wstrząśnięta. — A może obracasz się w kręgu niewłaściwych ludzi? Może to środowisko związane z twoją pracą jest takie?

— A ty nie miałaś traumatycznych przeżyć? Pamiętam, jaką byliście z Rafałem fantastyczną parą. Młodzi, szczęśliwi, zapatrzeni w siebie i tacy piękni. Kiedy na was patrzyłam, pozbywałam się mojej wrodzonej, czy może zaszczepionej przez ojca, nieufności. Patrzyłam na twoje szczęście i myślałam, że ja też spotkam kogoś takiego. Może nie tak pięknego jak Rafał, bo sama nie jestem piękna, ale takiego, co będzie na mnie patrzył właśnie tak, jak on na ciebie. A potem to wszystko okazało się bańką mydlaną. Dał się omotać takiej wrednej suce, która w dodatku udawała twoją przyjaciółkę. Wiesz, co się z nimi dzieje? Podobno…

— Słuchaj, Grażka, nie chcesz mi chyba wmówić, że moja nieudana młodzieńcza miłość miała wpływ na twoje życie? Ja owszem, bardzo przeżywałam tę historię z Rafałem, bo to był podwójny zawód, w miłości i przyjaźni, ale widocznie w niebie nasze losy były tak zapisane. Mam udane życie i nie rozpatruję, co by było gdyby. Wtedy mi się wydawało, że tego bólu nie zniosę. W domu też mieliśmy kolejne odejście ojca, które tym razem moja mama odbierała zupełnie inaczej. Zdawała sobie sprawę, że tym razem wpadł, że naprawdę zaangażował się uczuciowo z młodą siksą i, jak to powiedziałaś, „wredną suką”. Teraz myślę, że jej ból musiał być dużo gorszy od mojego, bo rozpadła się jej rodzina, bo ona nie była już młoda i wchodziła w klimakterium, a przede wszystkim poświęciła mu całe swoje życie. Ja oczywiście przeżywałam wszystko bardzo silnie, bo nastolatki tak mają. Chciałam umrzeć. Ale nie targnęłabym się nigdy na życie. Marzyła mi się śmiertelna choroba, która skróciłaby moje męki. Wymyślałam takie łzawe sceny, jak leżę w trumnie, a Rafał rozpacza i nienawidzi Gośki. Taka dziecinada. Teraz z dystansu mogę ci ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że nie straciłam w tej miłosnej awanturze nic, nawet cnoty, a zyskałam doświadczenie życiowe i może dlatego potrafiłam docenić zalety Krzyśka.

— Z tą cnotą to chyba wciskasz mi ciemnotę. Chodziliście ze sobą prawie cały ogólniak i nic? Który chłopak by to wytrzymał?

— Więc, jak widzisz, nie wytrzymał i poszedł do innej.

— No tak — zgodziła się.

— Grażynko, napijemy się kawy na balkonie? Przestało padać i zobacz, jak góra niesamowicie paruje. Mamy sprzyjający wiatr od wychodka w stronę lasu. Zobacz, jak tu pięknie! — zmieniłam temat, gdyż poczułam się skrępowana własną szczerością.

Grażyna o tej porze nie piła kawy, tylko ziołową herbatę, którą na szczęście przywiozła ze sobą. Usiadłyśmy w wiklinowych fotelach i patrzyłyśmy na unoszące się w wielu miejscach nad lasem smużki pary, które na tle granatowego nieba wyglądały jak dym z setek ognisk.

— To czarownice palą pod kotłami — powiedziałam. — Będą warzyły czarodziejskie ziółka i eliksiry. A potem namaszczą się, przedzierzgną w piękne panny i będą kusić zbłąkanych wędrowców. Może nawet rozpalą jeden wielki ogień i urządzą sabat. Dostaną od szatana wytyczne i nocą cicho odlecą na miotłach. Możemy siedzieć i obserwować, bo któraś na pewno przeleci w pobliżu.

— Piszesz teraz baśnie dla dzieci? Właściwie zawsze marzyłaś, że będziesz pisarką, i co?

— Jakoś zawsze brak mi czasu i zacięcia. Mama ma rację, jestem leniwa i niewytrwała. Po sprawdzeniu kupki zeszytów mam wstręt do liter. Układałam w myślach tysiące powieści i scenariuszy, na ogół przy zmywaniu albo prasowaniu, ale potem musiałam się chwytać bardziej absorbujących umysł zajęć i zapominałam, co tam nawymyślałam. Gdybym miała prawdziwy talent, nie zaznałabym spokoju i musiałbym pisać kosztem rodziny i wszystkiego. Może więc lepiej, że go nie mam. A te swoje niewielkie zdolności wykorzystuję do pisania scenariuszy do szkolnych przedstawień. Sprawia mi to wielką frajdę. W ten sposób oswoiłam sobie szkołę, bo wiesz, że nigdy nie przepadałam za tą instytucją.

— No właśnie, zdziwiłam się, że jesteś nauczycielką. Naprawdę zaskoczyłaś mnie też tą wsią. Początkowo myślałam, że mieszkacie w jakimś superdomu, gdzieś pod miastem, jak to teraz jest w modzie. A tu się okazało, że to Judym ze Stasią Bozowską. No, po prostu niewiarygodne! Nie chce mi się wierzyć, że wy tak z wyboru.

— Przecież zsyłek i nakazów pracy już nie ma. Nikt nas nie zmuszał, ale było szereg wydarzeń, które doprowadziły nas do takiej decyzji. Czy jestem szczęśliwa? Zależy jak kiedy. Tak chyba ma każdy, wyłączając nieuleczalnie chorych, skazanych i depresyjnych. A ty jesteś szczęśliwa?

— Mam chyba wiele powodów, ale może jestem w kategorii depresyjnych. Dawaj te swoje zbiory zdjęć, niech poznam przyczyny, dla których podjęłaś decyzję o dobrowolnym zagrzebaniu się w tej urokliwej dziurze.

— Mówisz jak moja mama i siostra, które prawie co tydzień przyjeżdżają użalać się nade mną i zwożą jeszcze całe wycieczki swoich znajomych, żeby popatrzyli na piękne widoki i moje szaleństwo — powiedziałam ze śmiechem. — A ja, żeby zrobić im wszystkim herbaty, muszę dwa razy lecieć z wiaderkiem po wodę. Teraz też cię przeproszę i skoczę po nią, żebyśmy miały na rano.

— Pójdę z tobą. Wiesz co? Dobrze, że ci tę szkołę sprzedali, bo będziesz musiała poszukać innego rozwiązania. Ziemi chyba jest tu pod dostatkiem. Kupuj działkę i buduj dom, jeśli życie tu ci odpowiada i chcesz być siłaczką — powiedziała Grażyna, wyciągając fachowo wiadro ze studni.

— Okej, lubię, jak ktoś za mnie decyduje — zaśmiałam się.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

3. Mamina inspekcja

Dostępne w wersji pełnej

4. Rozrabiamy

Dostępne w wersji pełnej

5. Mały biały domek

Dostępne w wersji pełnej

6. Decyzja

Dostępne w wersji pełnej

7. Marian

Dostępne w wersji pełnej

8. Dzieciaki i reszta

Dostępne w wersji pełnej

9. Nie pasujesz do nas

Dostępne w wersji pełnej

10. Jak się wali, to się wali

Dostępne w wersji pełnej

11. Wychowaliśmy głupka

Dostępne w wersji pełnej

12. Burza

Dostępne w wersji pełnej

13. Nieobyta z mediami

Dostępne w wersji pełnej

14. Rywalizacja

Dostępne w wersji pełnej

15. Szkoła

Dostępne w wersji pełnej

16. Pożegnanie

Dostępne w wersji pełnej

17. Pornol

Dostępne w wersji pełnej

18. Wypadek

Dostępne w wersji pełnej

19. Zemsta

Dostępne w wersji pełnej

20. Ewelina

Dostępne w wersji pełnej

21. Strzecha

Dostępne w wersji pełnej

22. Zwyczajne życie palacza

Dostępne w wersji pełnej

23. Euzebiusz

Dostępne w wersji pełnej

24. Burzliwe święta

Dostępne w wersji pełnej

25. Opętana

Dostępne w wersji pełnej

26. Zmiany w sercach

Dostępne w wersji pełnej

27. Wiosna

Dostępne w wersji pełnej

28. Jacek i Grażka

Dostępne w wersji pełnej

29. Zazdrość

Dostępne w wersji pełnej

30. Znalazłem cię na Zumi

Dostępne w wersji pełnej

31. Oksymoron

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Beata Kępińska, 2011

All rights reserved

Projekt okładki

Agnieszka Herman

Redaktor

Bogusław Jusiak

Redaktor techniczny

Teodor Jeske-Choiński

Wydanie I

ISBN 978-83-7506-901-3

Zysk i S-ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67

Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90

[email protected]

www.zysk.com.pl

Plik opracowany na podstawie Sielsko i diabelsko, wydanie I

www.woblink.com

Plik opracowany przez Woblink i eLib.pl