Pochówek dla rezuna - Paweł Smoleński - ebook + książka

Pochówek dla rezuna ebook

Paweł Smoleński

4,1

Opis

"Tu czas stanął. Czas to nieruchoma, martwa skamielina. Gdzieś tam daleko świat pędzi, przemienia się, burzy to, co minione, codziennie tworzy nowe kształty, przybiera nowe barwy i formy, byty i sensy, ale to całe przeobrażanie naszej planety nie dociera do bohaterów książki Smoleńskiego żadnym echem, żadnym sygnałem do przebudzenia, żadną zachętą do refleksji nad sobą. Świat, tak wnikliwie opisany przez autora, nie podąża naprzód, lecz krąży po tej samej orbicie, wokół tej samej osi wzajemnych uprzedzeń, rozgoryczenia i zajadłej wściekłości". Ze wstępu Ryszarda Kapuścińskiego "Polacy są historią zmęczeni, bardziej zdaje się ich interesować teraźniejszość i przyszłość. Smoleński podjął się zadania trudnego i niepopularnego. Jego ważna książka może się spotkać z obojętnym przyjęciem. Polacy, jak wszyscy, chcą wreszcie odpocząć od historii. Ale właśnie na spadku zainteresowania przeszłością żerują fałszerze i demagodzy. Najważniejsze problemy naszych dziejów najnowszych muszą być nieustannie przypominane, i to nie tylko przez historyków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 236

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (31 ocen)
15
10
3
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
limeryk

Nie oderwiesz się od lektury

Historia nigdy nie jest prosta, choć niektórzy bardzo chcą abyśmy w taką uproszczoną wierzyli.
00

Popularność




WYDAWNICTWO CZARNE SP. z o.o.

www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel./fax +48 18 353 58 93

e-mail: [email protected], [email protected], [email protected], [email protected], [email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

tel./fax +48 18 351 02 78, tel. +48 18 351 00 70

e-mail: [email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Andersa 21/56, 00-159 Warszawa tel./fax +48 22 621 10 48

e-mail: [email protected], [email protected], [email protected], [email protected]

Dział marketingu: [email protected], [email protected]

Dział sprzedaży: Beata Motyl, mtm Firma

ul. Zwrotnicza 6, 01-219 Warszawa

tel./fax +48 22 632 83 74

e-mail: [email protected]

Skład: D2D.pl ul. Morsztynowska 4/7, 31-029 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e-mail: [email protected]

Projekt okładki agnieszka pasierska /pracownia papierówka

FOTOGRAFIA NA OKŁADCE © BY PIOTR JANOWSKI /AGENCJA GAZETA

FOTOGRAFIA AUTORA © SŁAWOMIR KAMIŃSKI /AGENCJA GAZETA

Copyright © by paweł smoleński, 2001

Copyright © for Zła Pamięć by the estate of RYSZARD KAPUŚCIŃSKI

Redakcja Magdalena petryńska

KOREKTA MAŁGORZATA POŹDZIK / D2D.PL

Projekt typograficzny i redakcja techniczna ROBERT OLEŚ / D2D.pl

SKŁAD ZUZANNA SZATANIK / D2D.PL

ISBN 978-83-7536-322-7

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Zła pamięć

Jest to książka o pamięci, o cierpieniu i nienawiści. Wszyscy bohaterowie tych reportaży pamiętają i nadal rozpamiętują zadany im kiedyś ból, wszyscy do dziś cierpią z powodu wyrządzonych im dawniej krzywd i nienawidzą tych, których mimo upływu lat traktują jako swoje największe zagrożenie, swoich nieprzejednanych wrogów.

Czytając tę znakomitą książkę Pawła Smoleńskiego, nieustannie obracamy się w zamkniętym kręgu wzajemnych oskarżeń, furiackich napaści i głuchej, często skrywanej, ale zawsze gotowej objawić się i ruszyć do ataku żądzy odwetu i zemsty (bowiem, jak to wierzą Jorubowie, tylko spełniona zemsta oczyszcza i wyzwala człowieka ze szponów męczącego go zła).

W świecie, który opisuje nam autor, w świecie upiorów, ale także i żywych ludzi, nie ma czym oddychać, jego mieszkańcy mimowolnie wciągają nas w atmosferę, w której nie jesteśmy w stanie zaczerpnąć powietrza i pokrzepić się bodaj odrobiną otuchy. Nikt się tam nie uśmiecha, nikt nikogo nie pozdrawia, nie zaprasza pod swój dach. Każdy wygląda na drogę skryty za framugą okna, nasłuchuje podejrzanych odgłosów i żeby powstrzymać nadciągające nieszczęście, ciągle żegna się krzyżem (każdy w inny sposób, wedle swojej wiary).

Tu czas stanął. Czas to nieruchoma, martwa skamielina. Gdzieś tam daleko świat pędzi, przemienia się, burzy to, co minione, codziennie tworzy nowe kształty, przybiera nowe barwy i formy, byty i sensy, ale to całe przeobrażanie naszej planety nie dociera do bohaterów książki Smoleńskiego żadnym echem, żadnym sygnałem do przebudzenia, żadną zachętą do refleksji nad sobą. Świat, tak wnikliwie opisany przez autora, nie podąża naprzód, lecz krąży po tej samej orbicie, wokół tej samej osi wzajemnych uprzedzeń, rozgoryczenia i zajadłej wściekłości.

Mamy tu do czynienia z najgorszym typem etnonacjonalizmu, to jest takim, w którym własną tożsamość grupową ustala się i definiuje poprzez wrogość do swojego sąsiada. Kto to jest Azer? To ten, kto nienawidzi Ormian. Kto to jest Chorwat? Ten, kto nienawidzi Serbów, itd. W kręgu takiej właśnie negatywnej identyfikacji poruszają się postacie książki Smoleńskiego – Ukraińcy i Polacy z południowo-wschodnich obszarów naszego kraju. Przez te tereny po drugiej wojnie światowej przewaliła się krwawa i okrutna polsko-ukraińska wojna domowa, przetoczyły się nasze Bałkany i Kaszmir, nasza Irlandia i Hiszpania, pozostawiając ślady do dziś głębokie, żywe i trwałe.

O tej to uporczywej, natrętnej żywotności złej pamięci opowiada w swojej książce Paweł Smoleński. Od pierwszych stronic wprowadza nas w napiętą atmosferę zaciekłego sporu, wzajemnych napaści i pogróżek, zapienionej nienawiści, szukania ofiary na stos. Mogłoby się zdawać, że ten ponadpółwieczny antagonizm trwa tak i trwa, bo ten rejon to zapadła prowincja, zapomniany zaścianek Europy, ziemia odległa i biedna, zamieszkała przez ubogich ludzi, żyjących we wsiach pozbawionych cudów techniki, trudno dostępnych i zapuszczonych. Coś z tego na pewno i jest, bo bieda może zatruć wszelkie życie, a tam przecież ile było tej biedy?! Było i jest. Ale jednocześnie dowiadujemy się z książki, że wielu protagonistów i heroldów tego konfliktu żyje w Ameryce i Kanadzie, w Anglii i Australii – a więc w centrach najbardziej nowoczesnego świata, skąd jednak wyrywają się, kiedy mogą, i pokonują tysiące kilometrów, aby zjechać się w Przemyślu czy Sanoku i skoczyć sobie do gardła.

Jakież to niepojęte! Jakaż bezmierna i niesłabnąca siła tradycji żyje w tych ludziach! Ten kult ziemi grzebalnej i martwego ciała, ten władający wszystkimi świat symboli, mitów i znaczeń, to bezradne rozpamiętywanie zmarłych, bezustanna troska, gdzie ich pochować, w które miejsce przenieść, jaki krzyż postawić, jaki napis umieścić.

Tak, to świat małych ojczyzn, a granica małej ojczyzny przebiega tam, gdzie najdalej położone groby naszych przodków i bliskich. Groby, kopce, kurhany. One nas strzegą. Są łącznikami między nami a tym jedynym skrawkiem planety, który zgodnie z obyczajem wszystkich kultur świata możemy uważać za swój. Wszędzie poza nim jesteśmy imigrantami, obcymi, często – intruzami.

Ale małe ojczyzny, które często są dla nas synonimem arkadii, utożsamieniem raju, mogą nagle przemienić się w krwawe pole, w rozszalałe piekło. Wówczas wrogość nigdzie nie będzie straszniejsza, okrucieństwo – bardziej przerażające. A pytanie – co wniesiemy do kultury, jak ją będziemy rozwijać i wzbogacać, zastąpi inne, z góry nastawione na rezygnację i odwrót – jak się bronić? Rezygnujemy z planów i marzeń, a myślimy tylko, jak się okopać, zaryglować drzwi, zatrzasnąć wieko.

Postawę autora cechuje rzetelność, chęć zrozumienia, wysiłek reportera, który poświęca się swojemu tematowi bez reszty. Smoleński wykazuje anielską cierpliwość, łagodność i tolerancję, wysłuchując ze spokojem wszelkich fanatyków i obłąkańców, których jak widać nie brakuje tam, po obu stronach zajadłego sporu. I osiąga wynik zdumiewający, bo zdając sprawę z tego, o czym i w jaki sposób opowiadają jego rozmówcy, pokazuje, jak myślenie w kategoriach wrogości i nienawiści degraduje język, zuboża go, spłaszcza i deformuje. Książka jest świetnym studium tego, co Anglicy nazywają hate speech – języka nienawiści. Człowiek zamknięty w tym wytartym języku sztampy, szablonu i stereotypu nie jest w stanie wypowiedzieć żadnej myśli pozytywnej i jasnej, świeżej i otwartej.

Jak we wszystkich wojnach domowych, które zwykle toczą się bez wyraźnych linii frontowych i stałych granic, w których pole walki jest wszędzie i nigdzie, a tajemnicze, jednako ubrane oddziały przesuwają się chyłkiem pod osłoną nocy i tylko po krwawych śladach i zwęglonych domach poznajemy, że ktoś tu był i brał odwet, niczego pewnego nie można potem ustalić. Kto zabił? Kogo zabili? Jak to było? Kto to widział? Co mówili? W jakim języku? Jak wyglądali? Gdzie uciekli? Pytania bez odpowiedzi. Bo to jest właśnie to, co pozostaje – pytania bez odpowiedzi. I wśród nich jedno najtrudniejsze, które zadaje świadek tamtych dni, bohater tej niezwykłej książki: „Ale po co tak męczyć, tak okropnie bić, skoro potem i tak ciągnęli na śmierć”.

Ryszard Kapuściński

styczeń 2001

Na pohybel

NA IV ŚWIATOWY Kongres i Pielgrzymkę Kresowian zjechało do Przemyśla blisko pięć setek ludzi. Z Wrocławia, Warszawy, Rzeszowa, Bytomia. Z Wielkiej Brytanii, Kanady, Stanów Zjednoczonych, nawet z Australii. Lwowiacy, zbarażacy, niegdysiejsi mieszkańcy Kamieńca Podolskiego, okolic Równego, Kowla, Łucka.

Wszyscy mocno wiekowi – sześćdziesięciolatkowie mogli uchodzić wśród nich za młodzieniaszków. Pobożni – adresy do Pana Boga słano niemal w każdym zjazdowym wystąpieniu. Zatroskani o dobro publiczne – słowo „Polska” zjazd odmieniał przez wszystkie przypadki. Prowadzeni przez garść działaczy z niewielkich towarzystw, stowarzyszeń, fundacji i wspólnot oraz aktywistów Polskiego Stronnictwa Kresowego, partii, która na razie nie zdołała zaznaczyć swej obecności na polskiej scenie politycznej. Wsparci przez kilku parlamentarzystów rządzącej AWS i opozycyjnego SLD, kilku rzymskokatolickich kapłanów oraz działaczy polonijnych zza oceanu i kanału La Manche.

Dwa dni radzili w przemyskiej hali sportowej pod hasłem: „Boże! Pobłogosław Polskę, Ojczyznę, którą kochamy”.

Zebrali się w słoneczny sobotni ranek pod pomnikiem Orląt Przemyskich – nastoletnich chłopców, uczniów szkół powszechnych i gimnazjalistów, którzy w ostatnich dniach pierwszowojennej zawieruchy walczyli, podobnie jak słynne Orlęta Lwowskie, z ukraińskimi Strzelcami Siczowymi. Był poczet sztandarowy Związku Jaworzniaków, młodocianych więźniów politycznych obozu w Jaworznie, gdzie trzymano tuż po wojnie niemieckich jeńców, później Ukraińców wysiedlonych z Bieszczad i Przemyskiego w ramach Akcji „Wisła”, a jeszcze później nieletnich żołnierzy Armii Krajowej. W klapach marynarek o niemodnych fasonach baretki Krzyży Walecznych i Virtuti Militari. Pośród marynarek czerniły się duchowne sukienki, zieleniły kombatanckie mundury, szarzały harcerskie bluzy, przywdziane przez siwowłosych ludzi. Orkiestra grała hymn, Rotę, Marsz, marsz, Polonia. Były kresowe piosenki, śpiewane miękkim lwowskim akcentem. A słońce, jakby zamówione na ten dzień po tygodniach słot i niepogody, świeciło coraz mocniej. Ta joj, jak nad Lwowem ukochanym.

Pod pomnikiem wypowiedziano przestrogi. Jest wokół kongresu tak zwana atmosfera, więc tym bardziej nie wolno dać się sprowokować, ponieść emocjom, zachłysnąć gniewem, choćby nawet słusznym i usprawiedliwionym.

Padła też obietnica. Jeśli złożenie kwiatów pod tablicą w przemyskim Karmelu, na której ukraiński tryzub przyrównano do hitlerowskiej swastyki, tak bardzo uwiera i jątrzy, organizatorzy i uczestnicy zjazdu, prezesi stowarzyszeń i fundacji, parlamentarzyści i lokalni politycy złożą wieńce przemyskim Orlętom.

Były także pierwsze przemowy. Stonowane, zrównoważone, choć wypowiadane gromkim głosem i za tę gromkość gęsto nagradzane oklaskami. O polskiej racji stanu, reprezentowanej przez kongres, o konieczności pojednania z „braćmi Ukraińcami”, o tułaczce kresowian, o wierności Ojczyźnie.

A senator Rzeczypospolitej Witold Kowalski (AWS) poproszony o zabranie głosu powiedział: „Wybaczcie, przepraszam”. Senator przepraszał za to, co spotkało iv Światowy Kongres Kresowian, nim zdążył zebrać się w Przemyślu.

*

Jeszcze w Przemyślu nie było kresowian, a już gazety pisały, że kongres może stać się „okazją do kolejnej antyukraińskiej manifestacji”. Informowano, że organizują go ludzie znani z nacjonalistycznych i antyukraińskich fobii. Przypomniano sylwetkę Stanisława Żółkiewicza ze Stowarzyszenia Obrony Pamięci Orląt Przemyskich, który zamknął przed Papieżem wrota Karmelu, gdy świątynię miano zwrócić Kościołowi greckokatolickiemu, za co obłożony został ekskomuniką.

Wskazywano na Edwarda Prusa, autora wielu sprzedawanych na zjeździe książek, człowieka o dwóch biografiach. (Gdy Polską rządzili komuniści, zapewniał, że w latach czterdziestych walczył z Ukraińcami w szeregach wywiadu NKWD i w sowieckich „istriebitielnych batalionach”, zwanych przez Ukraińców szwadronami śmierci. Po 1989 roku dowodził, że bił UPA, będąc członkiem Szarych Szeregów, choć wskazywał miejsca, gdzie Szarych Szeregów nigdy nie było).

Przytaczano opinię Federacji Organizacji Kresowych; jej prezes nazwał organizatorów zjazdu „specami od propagandy, którzy wywodzą się z frontu ideologicznego dawnej formacji komunistycznej, wiedzą, jak mącić”, i - co w opinii federacji jest szczególnie obrzydliwe – wykorzystywać nieszczęścia Polaków do kariery politycznej.

Czy sprawiły to publikacje prasowe, opinie autorytetów, czy też – na zasadzie domina – jedna osoba wycofująca swoje poparcie pociągała za sobą następne, grunt, że lista chętnych do angażowania się w sprawy IV Światowego Kongresu Kresowian kurczyła się błyskawicznie. Z udziału w zjeździe wycofali się: marszałkowie Sejmu i Senatu, wojewoda przemyski, prezydent Przemyśla, dowódca miejscowej jednostki Wojska Polskiego i szef policji. Z honorowego patronatu zrezygnował Prymas Polski. Do Przemyśla nie przyjechał kapelan kresowian ksiądz Zdzisław Peszkowski, jeden z nielicznych, którzy ocaleli z sowieckich obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.

– Jeśli ksiądz Peszkowski nas opuścił, został nam tylko Bóg – skomentowała tę rezygnację Danuta Skalska, szefowa Towarzystwa Miłośników Lwowa w Bytomiu, żona prezydenta Polskiego Stronnictwa Kresowian Jana Skalskiego.

Mimo wielu rezygnacji, publicznych przygan i ostrzeżeń w obradach zjazdu uczestniczyli: senatorowie AWS Franciszek Bachleda-Księdzulorz i Witold Kowalski, posłowie Kazimierz Nycz (SLD), Andrzej Zapałowski (KPN), Adam Łoziński (AWS), dyrektor Kongresu Polonii Amerykańskiej Maria Mirecka-Choryś. Listy solidaryzujące przysłali poseł małopolskiej „Solidarności” Andrzej Szkaradek i wicemarszałek Senatu Andrzej Chlebowski. Zjazd wsparł wiceprezydent Przemyśla Robert Rybotycki. Posługę duszpasterską sprawował ksiądz Tadeusz Patera.

Tych polityków, którzy nie ulękli się uczestniczenia w kongresie, Jan Skalski nazwał „moralnymi zwycięzcami”.

Rejestr nieobecnych i lista obecności wskazują, że stosunek do kresów i kresowości, do Ukraińców i polsko-ukraińskiej historii dzieli Polaków na zupełnie inne obozy niż prawica i lewica, wierzący i agnostycy, starzy i młodzi, kombatanci solidarnościowego podziemia i byli członkowie partyjnych egzekutyw.

W wąskim korytarzu wiodącym do sali obrad kongresu, pod ścianami, gdzie zwykle stoją trybuny, rozłożyły się stoły-stragany. Między nimi uwijali się ostrzyżeni do gołej skóry nastoletni chłopcy w jednakowych T-shirtach – organizacyjnych mundurkach z napisem „Legion”, a niżej, pod rysunkiem czarnego krzyża rozrywanego przez rycerza na rumaku – „Ostatnia krucjata”! Przywiódł ich do Przemyśla Bogusław Rybicki, ideologiczny brat Bolesława Tejkowskiego.

Na stołach pamiątki: koszulki zjazdowe, płyty i kasety z folklorem muzycznym przedwojennego Lwowa, pocztówki ze starymi widokami. Prasa i czasopisma: „Najjaśniejsza Rzeczypospolita”, „Ojczyzna”, „Arcana”.

Książki: Operacja Wisła (z ulotki reklamowej: „Zanim nacjonaliści i faszyści ukraińscy z upa przystąpili do masowych mordów na Polakach, wcześniej wymordowali tysiące Żydów. W obliczu dokonanego ludobójstwa na tak dużą skalę przeprowadzono operację »Wisła«, która powstrzymała dalsze zbrodnie”); UPA– armia powstańcza czy kurenie rizunów? („Ukazano genezę, przebieg i skutki działania zbrodniczej organizacji”); Atamania UPA.Tragedia kresów („Pierwsza pełna monografia zbrodniczej organizacji”); Bujne chwasty („Plastycznie został zarysowany ostry konflikt i sprzeczność interesów pomiędzy ziemiaństwem a środowiskiem żydowskim”); Być albo nie być. Mój głos w sprawie żydowskiej („Autor rzeczowo i na podstawie faktów uzasadnia swoje poglądy”); Dziedzictwo („Autor w literackiej formie przedstawił metody działania lóż masońskich w Polsce”); Pajęczyna władzy („Dzięki wieloletniej pracy autora czytelnicy mogą poznać, kto faktycznie i w czyim imieniu sprawuje władzę na świecie”).

Kongres otworzył ksiądz Tadeusz Patera (drobny, niewysoki, niemal ginął za mikrofonem): – Jeśli przęsło mostu w Przemyślu się zawali, to czy powiemy, że się nie zawaliło? Jeśli zostaliśmy wymordowani, to nie mogę powiedzieć, że tak nie było. Patrzyliśmy na dzieciątko, Marysię, nie zastrzeloną, lecz z rozprutym brzuszkiem… Najmilsi, zmówmy Ojcze nasz, żebyśmy byli jednością, i Pod Twoją obronę – do Tej, co w Ostrej świeci Bramie i króluje nam na Jasnej Górze.

Po księdzu mówił Władysław Leżoń z Australii, honorowy przewodniczący Światowego Kongresu Kresowian (wysoki, z długimi, gładko zaczesanymi, srebrnymi włosami, mocny, męski głos): – Zwracam się do słowiańskich braci Ukraińców, moich rówieśników, a nie młokosów omamionych peanami na cześć zacietrzewionych krwiopijców z nacjonalistycznych band upa. Przedwojenna Polska pamiętała o mniejszościach, była tolerancja religijna i narodowa. Czy Ukraińcy byli wykluczeni z tych przywilejów? Przeciwnie. A jak wygląda sytuacja dziś, gdy na kresach Polacy są mniejszością? Czy mniejszość ukraińska nie ma przywilejów, skoro Polska finansuje ukraińskie „Nasze Słowo”, pismo otwarcie jej wrogie? Tu stawia się pomniki zbrodniarzom, tam burzy pomniki polskich bohaterów. Tu kwitnie wolność religijna, tam kościoły zamieniają w cerkwie. Tu Ukraińcy mają przywileje, a tam… Tu kłapouchy Urban, Kuroń i Michnik są szczęśliwi, że Lwów jest ukraiński…

Jesteśmy gotowi przebaczyć, lecz tylko wtedy, gdy potępione zostaną zbrodnie band. Niech nikt nie ośmieli się porównywać naszych cierpień do ukraińskich przesiedleń. Oni jechali z prymitywnych, kurnych chat do pięknych, nowoczesnych domów z całym swoim majątkiem. A my…

Sala zatrzęsła się od braw.

Jan Skalski (ciemny garnitur, z laską, lekko utyka, głos jeszcze mocniejszy): – Co dla Polski oznacza wejście do Europy przez mniejszość niemiecką? Zwłaszcza gdy Bundestag przyjął uchwałę o bezprawiu powojennych wysiedleń i zwrocie mienia. Kogo to dotyczy? Ano nas, kresowian. Przy skrajnym scenariuszu znów nas będą pędzić! Tylko pytam: gdzie tym razem?

A co na to nasz parlament, tak zwany polski? Już raz zafundowano nam Sejm niemy, przyjęto prawa prowadzące do rozbiorów. Dziś znów zakneblowano usta, zabroniono mówić o zagrożeniu niemieckim. Panowie, teraz podobno przyjaciele Zachodu, ze swoimi pretensjami zwróćcie się do swoich przyjaciół w Waszyngtonie, Anglii, Moskwie. Wara od naszych ziem zachodnich!

W tym samym czasie polski prezydent przebywa na Ukrainie. Czy rozmawia może o Polakach? Nie! My tu zebrani żądamy: droga Ukrainy do Europy wiedzie przez polską mniejszość. Korzystajmy z niemieckiego doświadczenia.

Do Ukraińców wyciągamy rękę do zgody. Ta ręka zawisa w powietrzu. Dlaczego? Czy my szukamy zwady, czy my ich prowokujemy?

Brawa.

Edward Prus (siwe, gęste włosy, twarz łagodna, poczciwa): -Codziennie zalewani jesteśmy trzydziestoma sześcioma milionami pism polskojęzycznych. Już nas zaszufladkowały. Tak mało jest polskich pism takich jak „Ojczyzna”.

Czy my, jak we Lwowie, będziemy tu wycierać sobie buty ukraińską flagą? [Prus nawiązuje do incydentu, gdy kilku skrajnych nacjonalistów ukraińskich podeptało i spaliło polską flagę, co na Ukrainie spotkało się z potępieniem – P.S.]. Nie! My wyciągamy rękę do zgody i żądamy tylko prawdy. To nie Ukraińcy jako naród mają grzechy, tylko jedna brzydka, paskudna organizacja.

Ukraińcy obrażają się, że łączymy tryzub z UPA. My im za to dziękujemy, bo UPA splamiła godność tryzuba. Więc na tablicy w kościele karmelitów [zarys przedwojennej Polski z wpisanym orłem, z lewej strony swastyka, z prawej przewrócony tryzub i napis UPA. W sprawie ubliżającej wymowy tablicy ambasador ukraiński interweniował u prymasa Glempa – P.S.] wszystko jest w porządku. O co ten cały kociokwik? Żądamy, bracia Ukraińcy, tylko prawdy. Na prawdzie budujmy przyszłość.

Brawa.

Romuald Wernik, kresowiak z Londynu (elegancki garnitur, pod szyją zgrabna muszka): – My jesteśmy Europejczycy. Czy będziemy palić ukraińską flagę? Nie! Bo w Europie tego się nie robi.

Boli mnie, że nie ma tu wojewody, prezydenta miasta. Przecież zawsze mogliby wyjść, gdybyśmy zaczęli jakąś awanturkę. Tu o odwagę cywilną chodzi. Bardzo źle, gdy moralność podporządkowuje się polityce.

Przyjechałem z Wrocławia, gdzie poświęcono kamień węgielny pod pomnik pół miliona Polaków wyrżniętych na kresach przez UPA, a przecież byliśmy tam od setek lat. Co będzie z pamięcią o nich, gdy nas zabraknie? Stałem w miejscu, gdzie będzie pomnik, i nagle… usłyszałem krzyk pół miliona ofiar. Chrapliwe oddechy, rzężenie podrzynanych gardeł, zalewanych krwią krtani. Do czego zdolny jest człowiek… Gdyby nie patriotyzm inżyniera Siekierki, ten pomnik pewnie by nie stanął. Chwała ci, inżynierze!

Dlaczego mamy zapomnieć o tej ofierze? Wolno mówić o Katyniu, ale o tych, co padli pod ukraińskimi razami, bo byli Polakami i katolikami, to nie! Wieloletni dorobek humanizmu został wdeptany w krew i w błoto, wdeptano święte obrazy. A aparat Cerkwi święcił noże i widły i prowadził grupy rezunów. Naszych rodaków niszczył bezbożny komunizm, potem Niemcy, a potem dzicz ukraińska. A mimo to wdarli się na Monte Cassino, krwawili pod Lenino, bo chcieli walczyć o Polskę do ostatniego tchu.

Ja rozumiem konieczność modus vivendi z Ukrainą. Ale nie może być porozumienia na krzywdzie. Mamy dość przepraszania Żydów za to, żeśmy ich ukrywali, Niemców za Grunwald, a Ukraińców chyba za to, że gdy w Polsce cieszyli się wolnością, w Rosji w tym samym czasie zmarło ich sześć milionów.

Będziemy czcić nasze ofiary. Inaczej musieliby nas spodlić lub wyrwać nam serca. Każdy z nas niech stanie się żołnierzem krucjaty odrodzenia narodowego i prawdy.

Brawa.

Witold Kowalski, senator AWS-PC (brązowy garnitur, wąs, młoda twarz): – Jestem wzruszony, że tak licznie przybyliście państwo do Przemyśla, za co serdecznie dziękuję. Tym, co zginęli, winniśmy pamięć. Przyszłym pokoleniom – nadzieję, że podobne zdarzenia się nie powtórzą. To ważne, by doprowadzić do porozumienia, zwłaszcza w kontekście naszych ziem zachodnich.

Żyję tu, wśród Ukraińców, którzy chcą porozumienia. Mamy wspólne tradycje kultury, wiary chrześcijańskiej. Zwracam się do braci Ukraińców: dłoń wyciągniętą do zgody trzeba przyjąć w imię pojednania.

Brawa.

Maria Mirecka-Choryś, dyrektor Kongresu Polonii Amerykańskiej (niewysoka, elegancka, tapirowane siwe włosy): – My w Ameryce też każde zebranie zaczynamy modlitwą i pewnie dlatego nasze organizacje przetrwały ponad sto lat. Byłam wzruszona, że młody pan senator mówił bez błędu Pod Twoją obronę (bo że Ojcze nasz bez błędu, to nic takiego) i na pewno nie głosował przeciw nienarodzonym, bo mi mówił, że ma pięcioro dzieci.

Przesyłam pozdrowienia z Ameryki. I chcę powiedzieć, że Polacy z Kazachstanu czekają pięć lat, żeby przywrócić im obywatelstwo. A Żydzi dostają obywatelstwo od razu. Są wśród tych Żydów najgorsi oprawcy narodu polskiego, sędziowie skazujący patriotów. Jako były więzień UB pytam: kto nas przeprosi, również za wyzywanie kobiet polskich najgorszymi obelgami? Z tego miejsca wyrażam uznanie przewodniczącemu Polonii Edwardowi Moskalowi za to, że broni naszej godności.

Wierzymy w was, że nie zawiedziecie Polonii. Życzę zjazdowi owocnych obrad dla dobra Polski i… przez usta mi nie przejdzie powiedzieć: Ukrainy… i dla dobra Podola.

Brawa.

Anatol Franciszek Sulik z Kowla na Wołyniu (wąsacz, wytarty garnitur, włosy obcięte „na pazia”): – Ukraińcy patrzą na nas tak, jakby nas nie było. W Kowlu jest pięciu rdzennych mieszkańców, na osiemdziesiąt jeden tysięcy mieszkańców do parafii rzymskokatolickiej przychodzi sto dwadzieścia osób. Gdy przyjeżdżam do Polski, muszę pokazać na granicy dwieście dolarów, bo jestem tu obcokrajowcem.

Ginie Polesie, ginie Wołyń, ginie tam polskość. Nie ma cudów, ona nie będzie wskrzeszona. Dlatego proszę, pamiętajcie o nas.

Za komuny (zaczyna płakać) była przynajmniej nadzieja, że będzie lepiej. A teraz.

Płacze Anatol Sulik, płacze prowadząca Danuta Skalska (czarne włosy, jasna elegancka sukienka; typ kobiety, która zawsze zachowuje się jak nastolatka).

– Panie Anatolu, proszę nie schodzić z mównicy, tu mam (podnosi dłoń z banknotem) sto dolarów australijskich od pana Leżonia na pomoc dla parafii w Kowlu… O, jeszcze pięćdziesiąt dolarów amerykańskich, jeszcze dwadzieścia złotych, sto złotych, dwadzieścia dolarów. Ach… proszę państwa, taka jest ofiarność kresowian…

Łzy wzruszenia, brawa, po sali krąży słomiany koszyk, w którym lądują banknoty.

Franciszek Bachleda-Księdzulorz, senator: – Nie wszyscy się przestraszyli kampanii przeciw zjazdowi. I dlatego tu jestem. Wiem, że kongres zyskał sobie wielu ludzi, przywiozłem listy z wyrazami sympatii i poparcia od posła Szkaradka i wicemarszałka Chlebowskiego. Życzę wam, abyście twardo się trzymali.

Brawa.

Franciszek Kucharski z Krajowego Związku Weteranów Walk 1939-1989 o Polskę Wolną i Sprawiedliwą: – Mówię tu jako przedstawiciel jedynej organizacji wojskowej, która w okresie PRL-u nigdy nie została zdekonspirowana, za to wiernie stała do końca przy prezydencie Kaczorowskim. I tajnego, konspiracyjnego harcerstwa, nad którym pieczę sprawowali kapłani. Żeby Polska była Polską! Ja występuję tu w imieniu i mówię z serca, żeby kombatanctwo do 1989 roku przyznać wszystkim. Niechby nam do tej skromnej emerytury sto, dwieście złotych dołożono.

Brawa.

Danuta Skalska: – Już kończymy, kończymy na dziś, na scenie muszą rozstawić się artyści.

Wiadomość szła pocztą pantoflową, z ust do ust, niemal konspiracyjnie: w niedzielę rano spotykamy się nie na rynku, lecz w Karmelu.

Przyjechali przed kościół podstawionym przez organizatorów autobusem. Przynieśli wieniec z szarfą: „Zarąbanym siekierami”, naręcza białych i czerwonych goździków. W drzwiach świątyni postawili bramkę. Kilku starszych panów i łysy braciszek zakonny pytali wszystkich, którzy nie wyglądali na kresowiaków: „A pan tu czego? Po co?” Nie wpuścili ani jednego dziennikarza. Poprosili policję, by wylegitymowała jedną ekipę telewizyjną i pracownika ukraińskiego pisma „Nasze Słowo”.

Wśród ponad setki kresowiaków kręcił się poseł Andrzej Zapałowski.

Proboszcz poświęcił nową tablicę pamięci pomordowanych na Wołyniu. Przed tablicą, gdzie polskiego orła kłuje w bok przewrócony tryzub, wystawili wartę honorową. Zaśpiewali Boże, coś Polskę. Nad zbitym tłumem siwych głów płynęły w kierunku tablicy biało-czerwone kwiaty.

Płakali.

A gdy wychodzili z Karmelu, podnieśli okrzyk: „Na pohybel rezunom”.

Jan Skalski: – Nigdyśmy nie odstąpili od zamiaru złożenia kwiatów. Oddanie hołdu poległym to obowiązek każdego chrześcijanina, to nasz polski i patriotyczny obowiązek. A dlaczego w tym miejscu? Na to pytanie nie będziemy odpowiadać.

Andrij Bołkun, dziennikarz z lwowskiego pisma „Wysokyj Zamok”, pytał: – Jak mam napisać o ręce wyciągniętej do zgody?

Z Karmelu przeszli do katedry. Chór zaśpiewał Gaude, Mater Polonia. Świątynię wypełnił zapach palonego kadzidła. Pod obrazami Matki Boskiej Łaskawej Patronki Lwowa i Najświętszej Panienki z Kijowa stanął sztandar Związku Jaworzniaków. Ksiądz Tadeusz Patera przyrównał kresowian do Jezusa bezdomnego z ewangelicznych przypowieści. Mówił od ołtarza: -Ta uroczystość winna odbyć się we Lwowie. Żadne kordony, żadne granice nie mogą nas od Lwowa oddzielić.

W kazaniu gęsto cytował patriotyczne wiersze. Opowiadał o nastoletnich chłopcach walczących o Lwów, gotowych oddać życie za polskość miasta: – Gdy tak biegli do boju, uczniowie, gimnazjaliści, studenci, pewna dama wychyliła się z okna i zakrzyknęła: Toż to nasze Orlęta!