Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego - Joanna Woźniczko-Czeczott - ebook

Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego ebook

Joanna Woźniczko-Czeczott

4,2

Opis

"Znam piękne i dalekie od cukierkowej wizji zdjęcia robione przez matkę własnym dzieciom. Znam fotoreportaże z ciąży i z rodzinnego porodu. Znam nawet fotografie dokumentujące wygląd brzucha po ciąży. Ale nie znam takiego cyklu zdjęć, w którym na jednym potargana matka gotuje, a niemowlę na niezbyt czystej podłodze bawi się pokrywką słoika na innym matka ziewa czytając pięćdziesiąty raz tę samą książeczkę na jeszcze innym podczas spaceru gapi się tępo przed siebie. Czy coś w tym stylu. Rozmyślając o tych fotografiach uświadomiłam sobie, że to właśnie próbuję zrobić. Opisać macierzyństwo bez fikcji. Prawdziwe".

Joanna Woźniczko-Czeczott

"Z tą książka jest tak jak z dzieckiem. Nie chcesz jej zacząć czytać, bo wiesz czego się spodziewać. I to się nawet potwierdza, ale i tak już nie możesz przestać. Rzadko się zdarza by obalona królowa tak lekko i tak szczerze opowiadała o tym jak ścięto jej głowę".

Tomasz Kwaśniewski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (128 ocen)
64
37
20
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ChimkowskaA

Nie polecam

przeciętne i tendencyjne
10
cieslak

Nie oderwiesz się od lektury

Super lektura!
00
Isona83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, wzruszająca i zabawna!!!
00
Sabinaczyta1

Nie oderwiesz się od lektury

Z przymrużeniem oka, ale jednak wszystko prawda :)
00

Popularność




Projekt okładki i rysunki w środku tomu MARIANNA SZTYMA

Fotografia Autorki © by BARBARA PIOTROWSKA

Copyright © by JOANNA WOŹNICZKO-CZECZOTT, 2012

Redakcja MAGDALENA BUDZIŃSKA

Korekty ALICJA LISTWAN / D2D.PL, MAGDALENA KĘDZIERSKA-ZAPOROWSKA / D2D.PL

Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład ROBERT OLEŚ / D2D.PL

ISBN 978-83-7536-417-0

Córce, Mężowi i Mamie –

bez nich nic by się nie urodziło

Już w ciąży przeczuwałam, że istnieje. I że lepiej opanować go przed rozwiązaniem. Słowniczek obsługi dziecka. Ten, którym biegle posługują się młodzi rodzice, a który niewtajemniczonym (a przynajmniej ciężarnej mnie) do złudzenia przypominał chińszczyznę.

Chodziłam więc na przyśpieszone kursy do koleżanek matek z podróbką moleskine’a w torbie i zamiast reporterskich treści zapisywałam w notesie obce słowa.

Linomag, emmal junga, oilatum.

Tantum rosa, frida, bugaboo.

Octenisept, weleda, baby sense.

Et cetera, et cetera, et cetera.

Myliły mi się kremy do pupy z markami wózków, a te z kolei – z przyrządami do wyciągania niemowlętom glutów z nosa. Nazwa płynu do kąpieli pojawiała się w każdym zestawie, co dowodziło, że kompletnie nie umiałam zapamiętać oczywistego dziś słówka „oilatum”.

A i tak później się okazało, że udało mi się zebrać zaledwie niewielki zestaw nazw z branży apteczno-gadżetowo-kosmetycznej. Prawdziwy zaś słowniczek rewolucji, która dokonuje się w życiu kobiety po urodzeniu dziecka, obejmuje pojęcia o wiele szersze i bardziej złożone. I w dodatku składa się głównie ze słów dobrze znanych wcześniej, ale radykalnie przedefiniowanych.

Nauczyłam się rozumieć je na nowo. Poznawałam je w wielkim mozole. Ich opis to wypadkowa doświadczeń moich i moich najbliższych. Słowniczek macierzyństwa bez fikcji. Nieobiektywny, nierzetelny, niesprawdzony w niezależnych źródłach i pisany w dużych emocjach. Nieprofesjonalny – ale prawdziwy. Oto on.

Motta do poszczególnych rozdziałów znalazłam u Stanisława Jerzego Leca. Resztę (niemal w całości) spisałam między dziewiątym a dwunastym miesiącem życia naszej pierworodnej. Wylewało się to ze mnie strumieniem na anonimowym blogu. Dziś wiele spraw widzę inaczej, do wielu innych przywykłam. Na pewno jednak zrozumiałam, że w bólach rodzi się nie tylko dziecko, lecz także matka. Oto zapis tego porodu.

Słowniczek rewolucji: klan

1 Zmowa, zmowa panuje wśród kobiet. Zmowa milczenia.

Jestem matką, jakich dziesiątki można zobaczyć z wózkami w parkach. Przeciętnie miła, przeciętnie ładna, niebrzydko ubrana, z tłustym, wychuchanym bobasem. On jest przeważnie zadowolony. Ja przeważnie też. Gdy spotykam inne matki, rozmawiamy o ząbkach, karmieniach i zdobyczach rozwojowych. X już pełza, Y robi „pa, pa”. Z pomalował dzisiaj kocyk flamastrem. Łobuziaczek, ale to przecież rozkoszne.

Tutaj napiszę wszystko, o czym nie mówi się nad piaskownicą.

Że macierzyństwo to koniec dawnego życia.

Że mam dojmujące poczucie wolności utraconej na zawsze.

Że dziecko to same trudne okresy. Skończy się jeden, zaczyna drugi. Po horrorze połogu – horror niespania. Po trudach ząbkowania – gehenna urazówki pierwszych kroków. Po ogołoceniu mieszkania, gdy dziecko staje się mobilne – rozniesienie mieszkania, gdy wchodzi w okres gejzeru energetycznego. Po buncie dwulatka – bunt trzylatka. I tak aż do emerytury. „Najgorsze jest pierwsze sześćdziesiąt lat” – tak mawia mama mojego męża.

Ten tekst zaczęłam pisać, gdy po dziewięciu miesiącach macierzyństwa skończyły mi się hormony euforii. Notuję po to, by zdiagnozować, co się ze mną stało, i by do woli się powyżalać. Ale też dlatego że, gdy po naszym ślubie dzieciaci zadawali sakramentalne pytanie: „A kiedy wy?”, nikt mi nie powiedział, na co mam się szykować.

2 Dzieciaci tworzą klan. Mają wspólne tematy (dzieci), wspólne zainteresowania (dzieci) i wspólne doświadczenie utraty wolności (na rzecz dzieci). O tym ostatnim mówi się oczywiście najrzadziej. W końcu człowiek po urodzeniu dziecka zupełnie się zmienia. Priorytety wywracają mu się do góry nogami. Na wolność nie może sobie pozwolić tak dalece, że nawet nie mówi o tym, że ją stracił.

Gdy na klan spojrzy się trochę z dystansu, można nabrać przeświadczenia, że jego członków łączy jedno przekonanie: wszyscy powinni mieć dzieci. Pamiętacie te argumenty? Macierzyństwo pozwala przejść na wyższy poziom świadomości. Dopełnić związek. Dojrzeć. Lepiej poznać siebie. Macierzyństwo wyzwala kobiecość. Bez dzieci byłoby tak pusto.

Mądre i kuszące, prawda?

– Ale ja nie wyobrażam sobie roku bez wakacji z plecakiem – zwierzyłam się kiedyś parze z klanu, słysząc już uszyma duszy, jak oskarżają mnie o egocentryzm. – To dla mnie superważne. Tak ładuję baterie na wiele miesięcy. Jak mam pojechać w dzikie kraje z dzieciakiem? – pytałam niczym głupia.

– Samo macierzyństwo jest jak podróż w nieznane – odpowiedział T. – Dziecko pozwala ci podróżować w głąb siebie. To bardziej fascynujące niż wyjazd.

– Znam parę, która podróżowała z niemowlęciem – dodała K. – Dziecko wcale nie musi cię ograniczać.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że T. i K. należą do klanu. A klan ma jedno pragnienie: wciągnąć cię do środka. Przeciągnąć na dobrą stronę mocy. Wyrwać z oków jałowego życia wypełnionego pracą (zła kariera), życiem towarzyskim (pustka, pustka) i bzdurami typu marzenia o podróżach w nieznane (po co to komu?).

Wszyscy z klanu kibicują tym, którzy mogliby do niego wstąpić. Jesteś w ciąży? Hurrra! Bijemy brawo, wznosimy toast (ty już nie) i umawiamy się na wspólne spacerki w parku (wow! macierzyństwo to spacerki w parku, myślisz zachęcona).

X i Y nie mogą zajść w ciążę? Biedni, trzymamy kciuki, na pewno im się uda.

XX i YY nie chcą jeszcze mieć dzieci? Cóż, poczekamy, aż dojrzeją, a gdyby mieli kłopoty z decyzją – służymy radami takimi jak te w kwestii podróży z plecakiem.

3 To przecież my byliśmy parą, która długo nie chciała mieć dzieci. Pamiętam tuziny takich rozmów.

– Boję się, że przestanę móc chodzić do teatru – zwierzałam się na przykład.

– Bzdura, babcia zostanie z dzieckiem – zapewniali z optymizmem ci z klanu.

Od dziewięciu miesięcy nie byłam w teatrze.

– Boję się, że przestanę chodzić na imprezy – tłumaczyłam.

– No co ty, przecież w nocy dziecko śpi – przekonywali.

Większość imprez, w których brałam udział w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy, odbyła się między jedenastą a osiemnastą.

– Boję się, że ucierpią relacje, na których mi zależy, bo nie będę mieć na nie czasu.

– Prawdziwe przyjaźnie przetrwają – twierdził klan.

Z moimi niedzieciatymi przyjaciółmi widuję się średnio raz na kwartał.

Tak jest ze wszystkim. Nikt nie powiedział: słuchaj, z wolnością koniec. Nie pamiętam matki, która zdradziłaby: w moim życiu nastąpił regres intelektualny i kulturalny, wyrzekłam się osiemdziesięciu procent uciech, którymi żyłam przed ciążą.

Zmowa, zmowa milczenia. Macierzyństwo oficjalnie jest cudem. O trudnych sprawach dowiesz się po fakcie.

4 O.: – Naprawdę tak ci zachwalano bycie matką?

Ja: (milczę, bo z błyskawicznego rachunku sumienia wychodzi mi, że z tym zachwalaniem chyba przesadziłam. No dobra: może jak zwykle wykazałam się pierwszorzędną naiwnością? Może teraz próbuję zwalić winę na klan, a tak naprawdę wszystkie cienie były doskonale widoczne?).

O.: – No bo to jest trochę jak z wodą. Skaczemy do jeziora, a ona wściekle zimna. Więc ci na brzegu wahają się, skoczyć czy nie skoczyć. My wiemy, że przemrozi im tyłki, ale machamy z wody i krzyczymy: dawaj, ciepła jest, ciepła!

5 Lubię historię znajomych, którzy zarzekali się, że nie chcą mieć dzieci. Przekonywali, że wybierają wolność, i krzywili się na perspektywę pieluch. Po cichu wszyscy dzieciaci trochę im zazdrościli. Potem ci niedzieciaci zaliczyli wpadkę. I to jaką – od razu bliźniaki!

Po towarzystwie rozszedł się szmer satysfakcji. Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie.

6 Dlaczego nawet o zmowie rozmawiamy dopiero wówczas, gdy jej doświadczymy?

G.: – Na początku mieliśmy z córką ogromne problemy. Szpital, kłopoty z karmieniem, ze spaniem. Mała ciągle płakała, nasz związek przechodził kryzys. Gdy opowiadałam o tym koleżankom ze starszymi dziećmi, pocieszały: to normalne, tak bywa, znam to. Mówiły: my też tak mieliśmy. A ja zachodziłam w głowę: dlaczego nikt nie powiedział mi o tym wcześniej? Dlaczego przyznali się dopiero, gdy przyszłam się pożalić? Nie miałam pojęcia, że „to normalne”, więc stale się bałam, że to ja popełniam błędy. Przecież gdybym wiedziała, że „tak bywa”, zniosłabym wszystko o wiele lżej!

7 Klan jako grupa wsparcia: jak najbardziej.

Charakterystyka: w wielu podgrupach pod żadnym pozorem nie można wyznać, że wspieramy się, bo jest jakiś problem.

Dynastia inaczej. Napisy początkowe

Aha, może czas przedstawić bohaterów.

W moim życiu są dwa najjaśniejsze punkty.

Jeden to Blejk. Jest potentatem i ma olbrzymi potencjał.

Drugi to Fallon. Ma dziewięć miesięcy i jest pogodną, spokojną Kluską.

Oboje będą pojawiać się w tym tekście jako pierwszoplanowi bohaterowie. A dzięki temu, że ich Kristal wyleje tu z siebie kubeł frustry, nie będą mieli warczącej, naburmuszonej, pochmurnej, nabzdyczonej, wściekłej żony i matki frustratki.

Słowniczek rewolucji: matka

1 Kobieta w ciąży jest wszystkim.

Matka w połogu jest nikim.

Ta myśl po raz pierwszy przyszła mi do głowy, gdy czekałam w kolejce do ginekologa. Fallon miała wtedy sześć tygodni i została w domu z Blejkiem, a ja udałam się na pierwsze w swoim macierzyńskim życiu samodzielne wyjście. Oczywiście nie na ploteczki czy do kina. Poszłam na obowiązkowy przegląd.

Pod drzwiami naszej pani doktor jak zwykle była kolejka. Zapisy jak zwykle na trzy miesiące naprzód, więc aby skontrolować stan organizmu w przepisowym terminie, musiałam się stawić poza kolejnością. W ciąży też tak robiłam. Zawsze przyjmowano mnie wtedy szybko.

Tylko że teraz „w ciąży” się skończyło. Ja i moje dolegliwości w rankingu spraw, którymi trzeba się zająć, spadły gdzieś na dalekie miejsce. A tu: brzuch boli. Piersi bolą. Krocze boli. Plecy bolą. Szwy się rwą. Człowiek się cały słania z bólu, stresu i zmęczenia.

Kolejka ciężarnych topniała. Każda nowa kobieta z brzuchem wchodziła poza kolejnością. Godziny mijały, a ja obgryzałam paznokcie, myśląc, że Fallon zaraz się obudzi i będzie głodna.

– Proszę panią w ciąży! – mówiła tymczasem pani doktor.

– Proszę panią z dzieckiem! – zwróciła się do kobiety z pięciomiesięcznym niemowlęciem, która stawiła się pod gabinetem w towarzystwie męża.

– Mam w domu noworodka – protestowałam nieśmiało. Ale nie będę się przecież wpychać przed ciężarne.

Trzeba było przyjść z Fallon, teraz wiem. Bo po erze „w ciąży” zaczyna się era „matki z dzieckiem”. Jeśli nawet kobietą nikt się już nie przejmuje, to przynajmniej wszyscy przejmują się dzieckiem.

Tak sobie wtedy pomyślałam. A w kolejce spędziłam trzy godziny.

2 M. ma zdjęcie, duże, formatu sto na siedemdziesiąt. Na zdjęciu ona w ciąży. M. jest piękna, więc i zdjęcie piękne. Mąż wydrukował je specjalną techniką. Odbitka jest złożona jak z puzzli z tysięcy maluteńkich zdjęć.

Każde przedstawia dwie córeczki M.

3 Na Facebooku: niektóre mamy jako zdjęcie profilowe umieszczają fotografie siebie z dziećmi.

A wśród moich znajomych jest też kilka dziewczyn, które dają zdjęcia samych dzieci.

4 W piaskownicy: debiutujemy. Jedna z pierwszych obserwacji (oczywistych dla bywalców) jest taka: funkcjonuję tu nie jako Kristal, tylko mama Fallon. W piaskownicy nie ma pani A., pani B., pani C. Jest mama Kasi, mama Zosi, mama Marysi.

Tak będzie też w przedszkolu i szkołach, oczywiste.

5 W pierwszych tygodniach macierzyństwa całkowicie utożsamiałam się z naszym noworodkiem. Zupełnie jakby matka i dziecko nadal tworzyły jeden organizm. Jakbyśmy siłą ciążowego rozpędu weszły w nowe życie jako jedno. Mówienie o każdej czynności w liczbie mnogiej („jemy”, „idziemy spać”, „kąpiemy się”) weszło mi w nawyk na długie miesiące.

Utożsamienie z dzieckiem bywa bardzo silne. A. stanęła ostatnio półnaga przed swoją półroczną córeczką i skomentowała odruchowo:

– O, jaki śliczny golasek!

Dynastia inaczej. Lustro

Zajrzałam wczoraj do lustra, żeby zobaczyć, czy Fallon nie umazała mnie papką ze słoiczka. Zobaczyłam sine wory pod oczami, zmarszczki, szarą cerę i siwe pasemka w matowych włosach.

A przecież to, co zostało po łysieniu poporodowym, umyłam ostatnio szamponem Diamond Gloss!

Słowniczek rewolucji: płacz

1 A nie: jednak był ktoś, kto uprzedzał mnie o trudach macierzyństwa.

Moja mama.

– Gdy patrzę na matkę z wózkiem, nie widzę rozkosznego bobasa – mawiała zawsze. – Widzę wypasione, wychuchane niemowlę, za którym idzie wyczerpana kobieta.

No cóż: podobno to nie ja dałam jej w kość. Zrobił to mój nad wyraz ruchliwy brat.

Podejście mamy musiało mi się jednak udzielić. Na widok wrzeszczącego niemowlęcia syczałam dawniej do Blejka:

– Popatrz. Ono nic jeszcze nie musi robić. Nie musi pracować. Wcześnie wstawać. Zarabiać. Użerać się z szefem. Jedyne jego obowiązki to spanie, jedzenie i zabawa. Same najprzyjemniejsze rzeczy. Czemu się drzesz, bachorze?

No tak, śmialiśmy się wtedy oboje.

Teraz przestało nam być do śmiechu.

Matka w połogu z kobiety, która dba o siebie i o którą dbają, przemienia się w jedną wielką zaspoka jaczkę potrzeb. Nie jest to bynajmniej rola narzucona z zewnątrz. Dla mnie była to wewnętrzna przemiana, którą przechodzi się w trybie ekspresowym w czasie porodu.

Ciążę wspominam jako stan błogosławiony między innymi dlatego, że większość moich potrzeb bliscy i dalecy zaspokajali nie później (a często wcześniej), niż je zakomunikowałam.

Gdy urodziłam Fallon, sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.

W głowie zapala mi się teraz lampka. Fallon płacze? Znaczy komunikuje potrzebę. Dyrektywa: rozpoznać, zaspokoić.

Na każde miauknięcie Fallon stawałam (staję!) na baczność. Nakarmić! Przewinąć! Umyć! Przytulić! Ukołysać! Ululać!

Dlatego gdy słyszę krzyki jakiegokolwiek niemowlęcia, nie ma we mnie śladu irytacji płaczem małego nieroba. Mój mózg pośpiesznie rejestruje bodźce. Uruchamia się mimowolny mechanizm rozpoznawania pożądanej czynności. Niemowlę komunikuje potrzebę. Dyrektywa: rozpoznać, zaspokoić.

Być może sama sobie utrudniam. Ale moje niemowlę nie może płakać.

2 – Już nie dajemy rady – westchnął kolega z pracy, tata zdrowego półroczniaka. – Nasz syn w ogóle nie śpi w nocy.

– Znam pewną metodę… – odpowiedziałam ostrożnie.

– Tylko zanim mi o niej opowiesz, uprzedzam cię o jednym – zastrzegł z lekka zrezygnowany. – Żona stawia nienaruszalny warunek. Nasz syn nie może płakać.

3 Chyba po prostu nie potrafię znieść jej płaczu. Mityczne Serce Matki wykształciło się we mnie w monstrualny organ, który ściska się boleśnie za każdym jej kwiknięciem.

Nie mam pojęcia, czy inne młode mamy tak mają. Moje

Serce Matki bardzo szybko nauczyło się jednak patrzeć na otoczenie oczami Fallon. Dotkliwie odczuwa nadmiar bodźców. Dlatego to Kristal staje na baczność, gdy widzi wokół dziecka zbyt dużo obcych twarzy. Kristal odsuwa zbyt jaskrawą lampę, ścisza zbyt głośną muzykę, odwraca się z dzieckiem od wiatru, nastawia parasolkę. To Kristal reaguje alergicznie na zbyt nachalną ciocię, która ponad miarę rwie się do noszenia Fallon, klepie ją po brzuchu, a podczas karmienia drapie małą w stópki. To Kristal zaciska z irytacją szczęki, gdy w trakcie usypiania w sąsiednim pokoju zadzwoni nagle telefon.

– O, Serce Matki przybiegło – mawia z lekka kpiąco mama Blejka, gdy stawiam się przy jej boku, jak tylko Fallon zaczyna kwilić.

Bo o ile na baczność staję, aby nie dopuścić do płaczu, o tyle gdy się to jednak nie uda, mimowolnie cała się spinam. Kristal zestresowana, przerażona, w panice. Kristal niepanująca nad sobą. Warcząca na wszystkich. Jeszcze w okresie noworodkowym zauważyłam, że dziesięć minut płaczu Fallon (każda matka wie, że to wieki) potrafi wyczerpać mnie fizycznie i psychicznie bardziej niż godziny intensywnej atencji. Potem zmieniło się to tylko dlatego, że Fallon nie zdarzało się już raczej tak długo płakać. Ale gdy mój tata lub A., przyjaciel mamy, mityguje mnie: „Zostaw ją. Dziecko musi się wypłakać”, spinam się jeszcze bardziej. Bo to tak, jakbym widząc, że A. przychodzi do mojej mamy się wyżalić, radziła jej:

– Zostaw go. On musi się wygadać.

A do A.:

– Wygadaj się, wrócimy do ciebie, jak będziesz cicho.

Blejk twierdzi, że na płacz Fallon reaguję jednak przesadnie. Bo czasem wychodzę z siebie już wówczas, gdy tylko przeczuwam awanturę – nawet kiedy do afery w efekcie nie dochodzi.

W głębi duszy przyznaję, że być może Blejk ma rację. Ale wiem też, że nowo nabyty organ o nazwie Serce Matki jest o wiele silniejszy ode mnie.

I gdy dziecina kwili, ja nie mam na niego wpływu.

Dynastia inaczej. Dzielna

W dawnych czasach, przed Fallon, spytałam kiedyś moją przyjaciółkę D., czy z takim małym dzieckiem jest dużo roboty. Byłyśmy na spacerze w parku, słońce świeciło, ja urwałam się z pracy. Idylla. D. pchała wózek ze swoim rozkosznym bobasem. Spojrzała przed siebie, wysłała drzewom nieodgadniony uśmiech i powiedziała łagodnie:

– Zobaczysz.

No tak, dziś wiem, że już wtedy należała do klanu. Gdy pierwszy raz spotkała się ze mną po narodzinach Fallon, złapała mnie za ramiona i głosem pełnym podziwu zawołała:

– Dzielna! Dzielna!

Dziś myślę, że były to najmilsze gratulacje, jakie otrzymałam w tamtym okresie.

Dynastia inaczej. Blogi

Przejrzałam właśnie pobieżnie blogi o macierzyństwie. Zaskoczyło mnie, jak bardzo przypominają rozmowy nad piaskownicą.

Mój Zochulek postawił dziś pierwszy kroczek. Moja pociecha umazała sobie buźkę. Moje potworki narysowały słonia. Dziś mam gorszy nastrój, ale nie będę narzekać (uśmiechnięty emotikon). Wklejam najnowsze zdjęcia maluszków. Bobasek to. Szkrab tamto. Przepis na papkę. Co robić, gdy dzidziuś ząbkuje. Takie mniej więcej treści wysyłają w świat młode mamy.

Wizję radosnego macierzyństwa, wynagradzającego jego drobne trudy (jakieś zęby i brudne śliniaki).

Blogi zdają się zaklinać rzeczywistość. Przekonują: przecież dobrze wybrałyśmy. Bóg i natura są po naszej stronie. Nie mówimy więc o frustracji, o straconych urokach życia, o drodze bez odwrotu.

W ogóle mało mówimy o sobie.

Mówimy o dzieciach. Falloneczka nauczyła się bić brawo. A od kilku dni pokazuje już, gdzie mama ma oko, a gdzie nos. Mądrala. Spokojnie mogłabym tak pisać.

Dzieci stają się po porodzie wszystkim. Matka niepostrzeżenie znika.

A przecież do tego tak trudno się przyznać.

Słowniczek rewolucji: czas

1 Macierzyństwo po brzegi wypełnia nuda.

Spędzam z Fallon długie godziny przy szafie. Nigdy nie sądziłam, że tyle czasu będę stała przy drzwiach szafy. Szafa jest stara i skrzypi przy otwieraniu. Iii-iii. Fallon uwielbia to iii-iii. Piszczy mu do wtóru z radości. Macha rękami. Dyszy jak ratlerek w galopie. Nauczyła się sama szafę otwierać i zamykać, tylko trzeba ją trzymać na wysokości klameczek.

I tu jest problem.

Bo gdyby podsumować wszystkie chwile, które spędzamy razem przy szafie, uzbierałby się już pewnie bity tydzień.

Jasne, za pierwszym razem odkrywam nową czynność razem z dzieckiem. Czysta radość z pierwszego kwadransa przy szafie. Pierwszy zachwyt nad Fallon kwiczącą, Fallon po raz pierwszy chwytającą łapką za klamkę, Fallon otwierającą samodzielnie drzwi. Fajnie było nawet za drugim razem.

I nawet jeszcze za piątym i dziesiątym. Ale za osiemnastym? Osiemdziesiątym? Osiemsetnym?

Podobnie jak przy szafie długie godziny spędzam przy kiczowatozłotych klamkach naszych drzwi i przy dużym lustrze w przedpokoju. Życie mija mi na rogu kanapy przy lampie i przy drzwiach prowadzących na taras. Nie wspominając już o kocyku z zabawkami ani o upiornym drewnianym krzesełku, na którym siedzę przyskrzybiona za każdym razem, gdy Fallon zapada w drzemkę lub układa się do nocnego snu.

Wiem, wiem, nudzi się tylko ten, kto sam jest nudny. Nuda macierzyństwa jednak nie z tych, które łatwo przekuć w festiwal kreatywności. Przeciwnie: to nie nuda wynikająca z nadmiaru czasu (he, he) ani tym bardziej z bezczynności (cha, cha) – lecz nuda beznadziejnie męcząca, pozostawiająca mnie po całym dniu w stanie zawieszenia jak przeładowany komputer. Monotonia powtarzanych setki razy czynności sprawia, że wieczorem słaniam się na nogach, mając jednocześnie poczucie, że nic tak naprawdę nie zrobiłam. „Siedzi w domu”. Najbardziej frustrujące podsumowanie tej sytuacji.

Zgadzam się, że macierzyństwo w swej wersji meta jest projektem fascynującym i ambitnym. Wymaga trzeźwej głowy i otwartego serca. Kreatywności Tesli i cierpliwości Pawłowa. Jak wychować Fallon na silną i mądrą dziewczynę? Jak sprawić, by była dobra i pewna siebie? Wyrosła na szczęśliwą i umiała kochać? Wyzwania z rzędu tych najwyższych, a sprostanie im to projekt życia.

Z przyjaciółkami z klanu uwielbiamy o tym debatować. Moje przyjaciółki są inteligentne i oczytane, a jedna jest nawet psychologiem dziecięcym.

Dyskutujemy więc, jak ustrzec się przed błędami wychowawczymi, które namierzyłyśmy u własnych rodziców. Jak dzieci wspierać, ale nie zagłaskać. Jak pielęgnować talenty, ale nie wpuścić w wyścig szczurów. Prowadzimy rozmowy z elementami autoanalizy wspomnień z dzieciństwa oraz definiowania imponderabiliów. Pasjonujące. Podobnie jak obmyślanie wspólnie z Blejkiem skomplikowanych systemów wychowawczych.

Tylko że po tych rozmowach trzeba zanurkować w pranie, gotowanie, sprzątanie, gapienie się przez okno i skrzypienie drzwiami od szafy.

Intelektualne wyzwanie sprowadza się do udatnego naśladowania dźwięku skrzypienia. Kreatywność – do pomysłu, jak połączyć wartościowy babysitting z przyrządzeniem obiadu.

To wtedy cała pasja ulatuje.

2 Znajoma z klanu, matka dwojga:

– Gdy wieczorem oboje usną, czasem siedzę jak otępiała. Czuję się jak zawieszona. Gapię się pusto przed siebie.

B.: – Są dni, gdy mąż przychodzi wieczorem z pracy, a ja bez słowa oddaję mu dzieci i padam. Najczęściej kładę się teraz razem z córką, o ósmej.

3 Gdy Fallon uśnie wieczorem, mam wreszcie czas dla siebie.

Cały świat jest mi nagle oddany.

Mogę: czytać książki, czytać prasę, obejrzeć „Fakty”, filmy, seriale, zjeść kolację, buszować w internecie, zajrzeć na Facebooka, porozmawiać z Blejkiem, poprzytulać się z Blejkiem, pożartować z Blejkiem, wypić wino z Blejkiem, posłuchać o jego pracy, spotkać się z przyjaciółmi, wyjść na miasto, do knajpy, do kina, na babskie party, ogarnąć dom, coś napisać, nagle mogę wszystko, co chcę.

Fallon jest kochanym dzieckiem. Usypia o ósmej, plus minus pół godziny.

O dwudziestej drugiej zazwyczaj padam.

Mam zatem na swoje własne życie całe dwie godziny.

4 Gdy ma się tyle czasu co ja, każdą chwilę wykorzystuje się, aby snuć wspaniałe plany.

Uwielbiam teraz snuć plany. Wyobrażać sobie, co można by zrobić z tym morzem czasu, który mija przy skrzypiących drzwiach – i jak najlepiej wykorzystać tę kroplę czasu, która zostaje, gdy dziecko uśnie.

Kiedyś miałam karteczkę-relikwię, która wędrowała ze mną po wszystkich miejscach zamieszkania i nazywała się listą marzeń.

Była to lista krajów, do których chciałam pojechać na włóczęgę.