Zima w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - Tomasz Szwed - ebook

Zima w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce ebook

Tomasz Szwed

4,9

Opis

Kiedy las przykrywa się białą kołderką śniegu i wokół ściska mróz, dla zwierząt nadchodzi trudny czas. Jedne chronią się w podziemnych tunelach, inne zapadają w zimowy sen, a jeszcze inne stroszą futerka i przedzierają się przez zaspy. Śnieżna zima to także doskonała okazja do zabawy, szczególnie dla młodych zwierząt, jednak o wypadek nietrudno. Klinika Małych Zwierząt w Leśnej Górce jest przygotowana do zimy: zgromadzono zapasy żywności i środków leczniczych oraz zorganizowano zastępstwa dla zapadającego w sen zimowy personelu. Tu każdy pacjent znajdzie pomoc i wsparcie. Kolejna część przygód lekarzy i pacjentów o miłych pyszczkach i miękkich futerkach. Ciepłe, przyjazne i dowcipne opowiadania, niosące wiedzę o świecie przyrody i oswajające z leczeniem – doskonała lektura dla przyszłych lekarzy. W cyklu o Klinice Małych Zwierząt ukazały się jeszcze: „Klinika Małych Zwierząt w Leśnej Górce” „Wiosna w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce” „Jesień w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce” “Lato w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 73

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (12 ocen)
11
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Tomasz Szwed

Copyright © Wydawnictwo BIS 2013

ISBN 978-83-7551-517-6

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

tel. 22 877-27-05, 877-40-33, 22 877-40-33; fax 22 837-10-84

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

1Kto kradnie suszone dżdżownice?

Ostatnie dni jesieni. Czuło się, że już niedługo Las okryje się białą kołderką. Ci, którzy nie ufali swojemu instynktowi, chodzili do Babci Zającowej z Kotlinek za Jodłowym Zagajnikiem. Ona zawsze wiedziała, jaka jutro będzie pogoda. Radziła, czy warto iść na wędrówkę po Lesie, czy lepiej zostać w norze. Ostatnio coraz częściej patrzyła w niebo, mrużyła swoje lekko wyłupiaste oczy i mówiła jakimś dziwnym głosem. Od brzmienia tego głosu jeżyło się futro na grzbiecie i przez ciało przebiegały ciarki.

– Zbierajcie i gromadźcie jedzenie, o Zwierzęta. Zbliża się dzień, kiedy Las zastygnie w bezruchu. Z nieba spadną drobinki zamarzniętej wody i pokryją wszystko białym puchem. Łasice i inne małe futerkowe Zwierzęta będą wędrować korytarzami pod śniegiem. Sarny, Jelenie i Łosie będą przebijać się przez zaspy, czasem tonąc w nich po same brzuchy. Nadchodzi ciężki czas dla Zwierząt. Zdarzą się czyny niegodne. Brat bratu splądruje spiżarnię z głodu i zimna, a jedno małe nasionko będzie na wagę orzecha laskowego.

Po takiej przemowie Babcia Zającowa słabła i ciężko sapała. Wszyscy rzucali się z pomocą i odprowadzali ją w pełnym szacunku milczeniu do jej rodzinnej Kotlinki. Babcia zawsze miała rację. Po zapowiedzi rzeczywiście przychodziła zima. Kiedy zaś śniegi topniały, a Babcia mówiła o budzącym się życiu i o wiośnie, wiosna wkrótce się pojawiała, niosąc radość wszystkim mieszkańcom Lasu.

Klinika Małych Zwierząt w Leśnej Górce od dawna była przygotowana na czas zimy. Jesienią magazyn żywności przy jadłodajni „Smaczne Jedzonko” został naprawdę bogato zaopatrzony. Każdy coś tu przyniósł. Na półkach stały torby i paczki wypełnione suszonymi pędrakami, dżdżownicami, larwami, grzybami i ziołami. Na podłodze zgromadzono worki i kosze z nasionami, orzechami, suszonymi owocami, korzonkami i pędami.

– Widział ktoś te cztery dżdżownice, które zamówiła doktor Wiewiórka? Co ja z nimi zrobiłam? Przecież tu leżały, gotowe do polania sosem miętowym! – narzekała pani Fretka kucharka. W zimie zastępowała w kuchni śpiącą panią Jeżową.

– My nic nie wiemy! – zapiszczały dwie Polne Myszy, opiekujące się spiżarnią zamiast pani Chomikowej.

– My też nic nie widziałyśmy! – zapiszczały kolejne dwie, które zajmowały się sprzątaniem kuchni.

Wszyscy popatrzyli na Szopa Pracza. Stał przy zlewozmywaku, odwrócony plecami. Pan Szop chyba to poczuł, bo obejrzał się, machnął mokrą szmatą i warknął:

– Nawet nie mam czasu, żeby odejść od zmywania, tyle jest roboty, więc przestańcie mnie drażnić. Poza tym wiecie, że suchego nie lubię! – fuknął i wrócił do pracy, ale ogon jeszcze mu się kołysał, jak to w złości.

– Nie, nie, nikt tu nikogo nie podejrzewa, panie Szopie – gwałtownie zaprzeczyła pani Fretka. – Ale ostatnio zauważyłam, że czasem ginie jedzenie, które przed podaniem zostawiam na kuchennej ladzie.

– Wszyscy jesteśmy najedzeni, mamy tu swoje obiady – powiedziała Polna Mysz. – Każdy też zaopatrzył sobie spiżarnię, taki jest warunek pracy w kuchni. Kogo miałyby kusić kliniczne zapasy?

– Wiem, wiem, mam do was pełne zaufanie – odpowiedziała pani Fretka. – Tym bardziej tajemnicza wydaje mi się ta sprawa. Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać, odsuńmy ladę od ściany. Może tam spadły te dżdżownice? No już sama nie wiem.

Z pomocą pośpieszyli doktor Kuna i siostry Wiewiórki, które właśnie wpadły do jadłodajni na „małe co nieco”, jak mówiły. Chichotały, rozmawiając o jakiejś książce z życia Lasu. Szop Pracz z niechęcią odszedł od zlewozmywaka. Gderał coś o nieporządkach, ale razem ze wszystkimi popychał drewnianą skrzynię kuchennej lady.

– Chciałem tylko zaznaczyć, że suszone dżdżownice raczej nie pełzają. Rrrazem! – sapnął, pociągając mebel. – To samo mogę powiedzieć o pędrakach i chrząszczach. I rrrazem, jeszcze raz! Że o nasionach i orzeszkach nie wspomnę…

Pan Szop zamilkł, bo okazało się, że za odsuniętą ladą leży pełno śmieci. Mnóstwo starych pajęczyn, uschniętych liści i resztek jedzenia, które spadało z blatu podczas przygotowywania posiłków.

– No ładnie! – warknął Szop, który słynął z umiłowania czystości. – Siedlisko robaków i wszelkich chorób pochodzących z brudu. – Skrzywił się z niesmakiem i wrócił do pracy.

Wszystkie Myszy rzuciły się do sprzątania, zamiatania i czyszczenia.

– Ojej, coś tu jest! – pisnęła jedna z Polnych Myszy.

– Co takiego? Co, co?!

Ktoś wskoczył na ladę i patrzył z góry, ktoś zaglądał za odsunięty mebel, ktoś inny usiłował wpełznąć pod spód.

– To jest wejście do norki! – powiedziała Mysz, kiedy wygarnięto część śmieci.

– Nora? Tutaj?! – zdziwiła się pani Fretka. – Nic o tym nie wiem, a byłam obecna przy urządzaniu kuchni, kiedy powstawała Klinika.

– Ktoś najwyraźniej żywi się w naszej jadłodajni, choć zapewne nie ma do tego prawa – powiedział doktor Kuna. – I, co tu ukrywać, kradnie jedzenie!

– Złapać. Złapać i ukarać! – uniósł się złością pan Szop, jednak nie przerwał zmywania.

– To ja spróbuję się wcisnąć i zobaczę, czy ktoś tam mieszka – zaproponowała pani Fretka.

– Nie, nie, lepiej złapać na gorącym uczynku. – Pan Szop odwrócił się od zlewu i wytarł łapy. – Zastawmy pułapkę. – Rozejrzał się po zebranych. – Proszę bardzo, objaśniam. Przysłaniam otwór kawałkiem kory, ale zostawiam małą szparkę. O korę opiera się patyk, który podpiera stojącą na krawędzi lady miskę z orzechami. Złodziejaszek próbuje przecisnąć się przez szparę, przesuwa korę, kora popycha patyk, patyk usuwa się spod miski, miska spada na podłogę. Jest dużo huku, a my łapiemy złoczyńcę.

Po chwili konstrukcja była gotowa. Pan Szop odwrócił się do zamarłych w bezruchu Zwierząt i szeptem powiedział:

– A teraz wracamy do pracy i zachowujemy się jak gdyby nigdy nic.

– Jakie nic…? Czyli jak…? – zawahała się jedna z Wiewiórek.

– No, jakby… nic się nie stało – odpowiedział pan Szop, patrząc na nią bezradnie.

– … A, no tak, oczywiście – zachichotała Wiewiórka, machnęła kitką i wróciła do stolika, do pozostawionego obiadu.

Nagle rozległ się huk i grzechot sypiących się orzechów. Wszyscy z jadalni runęli do kuchni, ale zaraz powpadali na siebie, ślizgając się na rozrzuconych orzechach. Ponad kłębowiskiem łap i ogonów na kuchennej ladzie stała Polna Myszka. Machała łapkami i wołała z całych sił:

– Przepraszam, przepraszam! Fałszywy alarm! To ja dotknęłam patyczka, żeby sprawdzić, czy dobrze stoi, no i właśnie… Niezmiernie wszystkich przepraszam… To już się więcej nie powtórzy… – cicho dokończyła, patrząc na pana Szopa, który ze złowrogą miną właśnie podnosił się z podłogi.

– Ciekawość to pierwszy stopień do pułapki, jak mówi nasze przysłowie. – Fukając z irytacji, pan Szop odbudowywał konstrukcję. – Albo, jak mówią Myszy angielskie, ciekawość zabiła Myszkę. Ale nie oczekuję, że w kuchni będzie się znać przysłowia, jak i nie podejrzewam pracowników o rozsądek i myślenie.

– Ooo, ja sobie wypraszam! – syknęła przez ząbki pani Fretka i uniosła górną wargę. – Pan również jest pracownikiem kuchni. Przez cały dzień warczy pan na innych i macha ogonem.

Do rozmowy włączył się doktor Kuna, żeby żartobliwie rozładować napięcie:

– Ale też zwykło się mawiać – tu doktor uniósł jeden z pazurków – ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy. – Uśmiechnięty rozejrzał się wokół.

– Może tam u was, wśród naukowców – nie odpuszczał pan Szop. – My w kuchni mamy kontakt z prawdziwym życiem, a nie z teoriami.

Wściekła pani Fretka już nabrała powietrza, żeby wykrzyczeć, co o tym myśli, gdy nagle miska znowu spadła z hukiem na podłogę, a między turlającymi się orzechami pojawiła się obca Mysz. W panice miotała się po kuchni, skacząc potężnymi susami na tylnych łapkach.

– Łapać! Łapać! – wrzasnął pan Szop i całym ciałem zasłonił wyjście z kuchni. Ktoś zastawił drzwi do spiżarni, a ktoś inny otwór do norki za ladą. Mysz skakała jeszcze przez chwilę, aż w którymś momencie zatrzymała się na środku podłogi, skulona i drżąca, zasłaniając się łapkami.

– To nasza kuzynka, Mysz Zaroślowa – pisnęła jedna z Myszy Polnych. – Tylko one mają takie długie ogonki i potrafią skakać tak daleko.

Pan Szop już ruszył ze złą miną, ale drogę zastąpiła mu pani Fretka.

– Chwileczkę, złością tu nic nie zdziałamy – powiedziała z naciskiem, patrząc mu w oczy. Odwróciła się do Myszki. – Co tu robisz, w naszej kuchni? Nie bój się, nic ci nie grozi.

– W naszej, w naszej?! – wrzasnęła nagle Mysz i dumnie się wyprostowała. – Tu od wielu lat i zim była nasza rodzinna nora. Miała dużo komór i korytarzy. Wychowało się w niej mnóstwo mysich pokoleń i wiele słynnych postaci naszego rodu! A wy ją zniszczyliście. Nic nie znaczyły dla was zasługi mojej prababki Przytulii.

– Przytulia?!

Pan Szop roztrącił stojących w kręgu i usiadł przed Myszką.

– Przytulia, która pomagała biednym i leczyła chorych, kiedy w naszym Lesie nie było jeszcze Kliniki?! – Ku zdumieniu wszystkich w oczach pana Szopa pojawiły się łzy. – Uratowała mojego małego synka, kiedy zachorował zaraz po narodzinach. Obiecałem sobie, że któregoś dnia się odwdzięczę, ale zniknęła z Lasu. O Lesie mój Zielony – zaskomlał pan Szop. – A jak ty masz na imię, drogie dziecko? Co się stało z waszą rodziną?

– Mam na imię Mereżka. Którejś jesieni wyjechaliśmy do ciepłych krajów. Niestety, następnego roku nikt już nie chciał wracać. Mieli rację, bo zastałam naszą rodzinną norę w ruinie. Klinika przejęła jej większą część, a nam została jedna mała komora i fragment korytarza. Nędzne resztki za tą kuchenną ścianą. – Mereżka machnęła łapką w stronę świeżo odkrytego wejścia do norki.

– Byłem przy budowie naszej Kliniki… – Doktor Kuna przerwał pełne zadumy milczenie. – Nie widziano was od tak dawna, nikt nie przypuszczał, że może się coś zmienić. Nora wyglądała na opuszczoną. Została powiększona i rozbudowana, przyznasz, że w niczym nie przypomina już mysiej nory. Spotkała cię krzywda, to prawda, ale nic nie usprawiedliwia tego, że kradłaś żywność. Jak mogliśmy zauważyć, jesteś sprawną, zdrową Myszą Zaroślową. Więc dlaczego sama nie potrafisz zadbać o siebie?

Mereżka opuściła głowę i ogonek.

– Potrafię, bardzo się staram, ale zaczyna być ciężko, kiedy trzeba się opiekować kimś bezradnym, w starszym wieku. Mieszkam tu z prababką Przytulią. Wróciłyśmy, bo zatęskniła za naszymi Zaborami, a ja się nią opiekuję.

– Pani Przytulia żyje?! – z radością i wzruszeniem wykrzyknął pan Szop. – To pewnie ma już więcej niż trzy lata?!