Cyfrowi kolaboranci - tłumacze hobbyści w społeczeństwie sieciowym - Bartosz Mika - ebook

Cyfrowi kolaboranci - tłumacze hobbyści w społeczeństwie sieciowym ebook

Mika Bartosz

0,0

Opis

W krajach rozwijających się – takich jak Polska – aspirujących do podobnego jak zachodni poziomu kulturowej konsumpcji, internet stał się głównym narzędziem wypełniającym lukę w oficjalnych kanałach dystrybucji. Konsumenci kultury popularnej nie tylko odbierają jej treści, ale coraz częściej są ich aktywnymi twórcami. Interpretując, tworząc fanowskie adaptacje, dystrybuując zawartość kulturowych komunikatów, stają się częścią szerokiego procesu uczestnictwa w kulturze. Dla wielu z nich partycypacja kulturowa nie byłaby jednak w pełni możliwa, gdyby nie przekład obcojęzycznych treści. Stąd tłumaczenia, zwłaszcza tłumaczenia audiowizualne, stają się kluczowe dla poszerzania zakresu dostępu do kultury. Społeczność wykonująca tego rodzaju tłumaczenia za pośrednictwem internetu stanowi specyficzną wspólnotę. Posiada ona własny etyczny kodeks, a jej członkowie podejmują się dobrowolnej, niehierarchicznej, spontanicznej współpracy. Tej właśnie wspólnocie poświęcona jest niniejsza książka. 
Nie jest to jednak pozycja odwołująca się jedynie do materiału empirycznego. Ten ostatni stanowi najważniejszą część książki dokumentującą – przy pomocy socjologicznych narzędzi analizy – procesy grupowe zachodzące wśród tłumaczy hobbystów. Jednakże referowane tu badania stanowią dla autora pretekst do rozważań o bardziej ogólnym charakterze. Czytelnik znajdzie w niniejszej publikacji próbę zmierzenia się z aktualnymi problematami charakterystycznymi nie tylko dla socjologii. Wśród podjętych tu tematów znajdują się: zagadnienie własności intelektualnej, zróżnicowanie społeczne w obliczu ofensywy nowych mediów, nowe formy gospodarowania i świadczenia pracy oraz tytułowy sieciowy charakter współczesnych społeczeństw.
Publikacji tej można więc przypisać trzy zasadnicze cele; propedeutyczny, polemiczny (względem niektórych popularnych koncepcji odnoszących się do ww. zagadnień) oraz stricte naukowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bartosz Mika
Cyfrowi kolaboranci - tłumacze hobbyści w społeczeństwie sieciowym
© Copyright by Bartosz Mika 2013 Projekt okładki: PRZECINEK s.c. Recenzenci naukowi: dr hab. Jerzy Kochan dr Przemysław Pluciński Publikacja dofinansowana przez Uniwersytet Gdański.
ISBN 978-83-7564-426-5
Wydawnictwo My Book www.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim. Zabrania

Książkętędedykujęwspaniałymludziomi niezrównanymlekarzom

drmed.StefaniiSuchockiej-Łuczak

orazprofesorowiMarkowiJemielicie

Podziękowania:

Na początek chciałbym podziękować władzom i pracownikom dwóch uczelni wyższych, bez których zaangażowania niniejsza publikacja nie mogłaby powstać. Organizacyjnym warunkiem pozyskania materiału empirycznego na potrzeby prezentowanej książki był grant badawczy finansowany ze środków mojego niedawnego pracodawcy – Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Publikacja natomiast nie doszłaby do skutku, gdyby nie wsparcie Uniwersytetu Gdańskiego, którego pracownikiem zostałem w październiku 2012 roku.

Winien jestem szczególną wdzięczność mojej bezpośredniej przełożonej profesor Dorocie Rancew-Sikorze, nie tylko za wsparcie organizacyjne i merytoryczne, ale nade wszystko za serdeczne przyjęcie w poczet pracowników UG, w czym wspierali Panią Profesor wszyscy uczestnicy wyzywających intelektualnie środowych seminariów w Zakładzie Socjologii Ogólnej. Koleżeńska atmosfera tych spotkań pozwoliła mi od pierwszych dni pracy na Uniwersytecie Gdańskim poczuć się członkiem tamtejszej społeczności socjologów, a tym samym płynnie kontynuować wyzwania rozpoczęte w Poznaniu.

Prezentowana publikacja nie byłaby możliwa, gdyby nie wsparcie organizacyjne i merytoryczne ze strony doktora Mariusza Baranowskiego, doktor Katarzyny Karpińskiej, magister Małgorzaty Graczyk-Cerby oraz magister Magdaleny Molik. Wszystkim tym osobom dziękuję i przepraszam za – być może tak przez nich odbieraną – nachalność w stawianiu kolejnych spraw i kwestii problemowych.

Książka niniejsza powstała również – co najmniej w części – w wyniku niesłabnących inspiracji płynących ze strony mojego mentora i byłego promotora profesora Jacka Tittenbruna, który krytycznie, acz serdecznie wspiera mnie w podejmowaniu kolejnych wyzwań.

Intelektualnie wyzywające były również konferencje poświęcone Karolowi Marksowi i recepcji jego dzieł organizowane przez profesora Jerzego Kochana w nadmorskim Pobierowie. Niepowtarzalne przeżycie, jakim są te spotkania, pozostawiło niezatarty wpływ na moje widzenie rzeczywistości społecznej, w czym zasługa tak samego profesora Kochana, jak i jego wybitnych gości.

Ukłony i podziękowania kieruję również do recenzentów publikacji. Krytyczne uwagi i spostrzeżenia nie tylko wskazały niedociągnięcia prezentowanego w niniejszej książce materiału, ale również stanowiły przyczynek do dalszych refleksji na prezentowane poniżej tematy.

Materiał empiryczny, na którym bazuje niniejsza publikacja, udało mi się zebrać jedynie dzięki życzliwości i otwartości niektórych przedstawicieli środowiska tłumaczy amatorów, którzy uwiarygodnili mnie w oczach społeczności, umożliwiając mi tym samym studia empiryczne. Szczególne podziękowania należą się Krzysztofowi J. Szklarskiemu, oraz Igloo666 i kat.

W tym miejscu nie wolno mi pominąć członków mojej najbliższej rodziny: żony, córki, siostry oraz rodziców, którzy są dla mnie emocjonalną opoką, cierpliwie znosząc chwile zwątpienia i słabości. Szczególny szacunek należy się mojej żonie Patrycji za oddanie i gotowość do poświęceń, niekiedy daleko idących i bardzo poważnych.

Wstęp

Nowoczesne środki komunikacji – szczególnie internet – stanowią pole badań i refleksji intelektualistów reprezentujących bardzo odległe dziedziny wiedzy. Znaczna część uwagi badaczy kierowana jest na genezę i strukturę grup funkcjonujących dzięki globalnej sieci www. Bez wątpienia, najlepiej opisanymi społecznościami interentu są zbiorowości programistów, hakerów, informatyków pracujących przy projektach open source.

Od lat 70. hakerzy dążąc do skutecznej i wolnej od błędów komunikacji, wypracowali podstawy organizacyjne przedsięwzięć umożliwiających opracowanie zaawansowanych, złożonych produktów przy minimalnej koordynacji. Artyści cyfrowego świata spontanicznie łączyli swoje siły, budując oprogramowanie o otwartym kodzie źródłowym. Cechami wyróżniającymi wspólnotowe projekty podejmowane przez programistów w latach 70. i 80. stały się: otwartość, brak hierarchii, dobrowolność uczestnictwa, przyjmowanie na siebie partykularnie ustalonego zakresu obowiązków, masowy charakter, przyjmująca różne formy spontaniczna koordynacja, podział zadań na niewielkie części, przewaga granovetterowskich słabych więzi (weak ties) i wiele innych, o nieco mniejszym znaczeniu.

Model kooperacji wypracowany przez społeczności informatyków/hakerów u zarania ery informatycznej został następnie zaadoptowany przez szersze zbiorowości programistów pracujących przy projektach open source. Dowiódł on, że możliwe jest stworzenie złożonego, wymagającego wysokich kwalifikacji produktu poza hierarchiczną organizacją i jednocześnie poza otwartym rynkiem w zwyczajowym rozumieniu tego pojęcia. Nawiązując do klasycznego opracowania R. Coase’a (1937), można powiedzieć, że hakerzy pracujący na zasadach open source znaleźli nowe, skuteczne rozwiązanie problemu kosztów transakcji.

Wraz z upowszechnieniem się komputerów osobistych, a następnie internetu podobne zasady organizacji przyjęły inne zbiorowości, działające na partnerskich zasadach za pośrednictwem internetu. Począwszy od twórców wirtualnej encyklopedii – Wikipedii, a na artystach tworzących dzieła sztuki, wszyscy organizowali własny wysiłek w sposób zbliżony do modelu wypracowanego przez programistów. Katalizatorem procesów powstawanie tego typu grup i zbiorowości stała się Web 2.0, umożliwiająca użytkownikom współtworzenie treści przekazu dostępnego w internecie. Inna rzecz: kto stał się beneficjentem nieodpłatnej, ochotniczej pracy mas internautów upubliczniających przygotowane przez siebie treści za pomocą mediów społecznościowych (por. Kleinert 2010). W niniejszym opracowaniu przyjrzymy się jednej z tego rodzaju społeczności. Zborowości zrzeszających się za pośrednictwem internetu tłumaczy amatorów, zajmujących się przekładem – głównie anglojęzycznych – filmów i seriali. Minako O’Hagan nie ma wątpliwości, że interesująca nas tu aktywność tłumaczy amatorów powinna być rozpatrywana w kontekście Web 2.0. Zdaniem tego badacza, szeroko pojmowane amatorskie przekłady tworzone są w obrębie społeczności, które Rheingold (2000) nazwał wirtualnymi społecznościami (virtual community), a których bogactwo pochodzi z pracy licznych uczestników. Bianca Bold (2011), brazylijska badaczka zajmująca się amatorskimi tłumaczeniami w internecie, odnosi ten rodzaj aktywności do prosumpcji (por. A Toffler, H. Toffler 2006), czyli aktywności polegającej na kreowaniu dóbr raczej dla własnej satysfakcji i na własny użytek niż na sprzedaż. Jorge Díaz Cintas oraz Pablo Muñoz Sánchez (2006) opisujący społeczność tłumaczy-fanów podkreślają, że ten rodzaj aktywności nabrał rozmachu i rozpędu w połowie lat 90. wraz z upowszechnieniem się technik komputerowych i sieciowych.

Odnosząc się do socjologicznego zaplecza teoretycznego, możemy powiedzieć, że badani przez nas tłumacze amatorzy tworzą – zgodnie z ujęciem Lawrence’a Lessiga – gospodarkę dzielenia, w obrębie której następuje proces produkcji partnerskiej. Yochai Benkler (2008) w swej wpływowej książce Bogactwo sieci podkreślał: „dużym sukcesem internetu w ogóle, a produkcji partnerskiej w szczególności, stał się przyjęcie architektur technicznych i organizacyjnych, które umożliwiły wydajne połączenie tych różnych działań [wynikających z naddatku czasu i wysokich umiejętności]” (s. 116). Jak się przekonamy, zbiorowość tłumaczy amatorów jest społecznością, która dzięki możliwościom stwarzanym przez internet oraz dzięki zbiorowemu wysiłkowi jest zdolna do osiągania tego rodzaju sukcesu. Przez sukces rozumie się tu tworzenie produktu konkurencyjnego pod względem jakości do oficjalnych, profesjonalnych tłumaczeń. Łukasz Bogucki (2009) podkreślał wprawdzie, że tłumacze amatorzy nie mają dostępu do tych samych narzędzi pracy co profesjonaliści (chodzi głównie o post-production scripts) a także nie podlegają takim wymogom formalnym. Jednakże jak dowodzą badania Cintas oraz Sánchez (2006), a także na polskim gruncie Bogaleckiej (2011) jakość amatorskich tłumaczeń jest bardzo zróżnicowana, ale nierzadko może być porównywana z profesjonalną pracą zawodowych tłumaczy. Co także warte podkreślenia, dobrze zorganizowane grupy tłumaczy nie pozwalają na pełną dowolność w tworzeniu napisów, skłaniając swoich członków do stosowania ścisłych, znormalizowanych standardów technicznych.

Wysoka jakość niektórych amatorskich tłumaczeń oraz szybkość ich powstawania mogą stanowić powód do niepokoju profesjonalistów, którzy nie do końca rozumieją specyfikę dobrowolnego, darmowego tłumaczenia. Dla nas jednak ważniejszy jest inny wynikający z tego stanu rzeczy fakt. Otóż dowodzi on użyteczności zaproponowanego przez Benklera terminu produkcji partnerskiej. O tym, że istotnie mamy tu do czynienia z produkcją, świadczy faktyczna wartość ekonomiczna tłumaczenia. Po pierwsze, profesjonalne tłumaczenia są opłacane, a więc posiadają konkretną wartość rynkową1; po drugie, tłumacze amatorzy spotykają się dość regularnie z propozycjami odpłatności za ich pracę oraz z propozycjami odpłatnej pracy; po trzecie, Polski Sąd Najwyższy w 2003 roku (sygnatura II CKN 1399/00) uznał, że przekład nie narusza pierwotnych praw autorskich twórcy i jest osobnym dziełem: „opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka lub adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego, bez uszczerbku dla prawa pierwotnego. Opracowanie musi mieć charakter twórczy; rozporządzanie nim i rozpowszechnianie zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego, dlatego prawo to określane jest w ustawie jako zależne”. Jest więc wartość przekładu sankcjonowana także prawnie. Właściciel witryny www.napisy.info pisał na swoim blogu: „Sąd Najwyższy już przed kilku laty stanął na stanowisku, że nawet tłumaczenie ścieżki dźwiękowej oraz modyfikacja filmu o przetłumaczoną przez siebie ścieżkę dźwiękową (dubbing) nie narusza autorskich praw pierwotnych producenta filmowego, a autorowi takiego dubbingu przysługują wszelkie prawa jako samoistnemu autorowi, a więc takie same jak i producentowi filmowemu (autor dubbingu może swoim dziełem, podobnie jak i producent filmowy, samoistnie i samodzielnie rozporządzać)” (szklarski.eu post z dnia 18 maja 2007, ostatni dostęp 29 maja 2012).

Traktując tłumaczy amatorów jako jeden z przykładów społeczności Web 2.0, opartej na zasadach charakterystycznych dla produkcji partnerskiej, prześledzimy poniżej wyniki badań empirycznych, opierając się w analizie na zmodyfikowanym w tym celu układzie zmiennych wzorcowych Talcotta Parsonsa (1951).

Dotychczas uwaga badaczy nauk społecznych opisujących społeczności internetu kierowana była najczęściej na uczestników otwartych projektów wspólnotowej-partnerskiej produkcji, społeczności dzielenia się zasobami komputerów (w sieciach p2p) lub użytkowników portali społecznościowych. W niniejszym opracowaniu chcemy zaproponować socjologiczną analizę społeczności dotychczas opisywanej głównie przez językoznawców. Podążając do tego celu, musimy odnieść się do zasygnalizowanych problemów teoretyczno-praktycznych, związanych – ogólnie mówiąc – z upowszechnieniem technologii informatycznych. Czym w istocie jest Web 2.0, jak charakteryzować społeczności internetu, gdzie szukać klucza do zmian gospodarczych itp. Te i wiele innych pytań powinny znaleźć odpowiedź w poniższym wywodzie.

Część teoretyczną uporządkowaliśmy w sposób syntetyczny. Zaczniemy od najbardziej szczegółowych problemów związanych z przyporządkowaniem społeczności internetowych do zastanych, posiadających bogate socjologiczne tradycje, kategorii analizy zróżnicowania. Następnie przyjrzymy się wpływowi produkcji partnerskiej i ogólnie nowych technologii na gospodarkę wiedzy. Wreszcie – nawiązując do Foucault – spróbujemy wskazać obszary panowania technologii w życiu społecznym. Przechodząc do części empirycznej, zaczniemy od próby odpowiedzi na pytanie, czy przekład amatorski może dorównywać zawodowemu. W ostatnim rozdziale przyjrzymy się wynikom badań społeczności tłumaczy amatorów, identyfikując ich cechy społeczne, sposoby współpracy, etykę itp. Całość wywodu stanie się pretekstem do kilku podsumowujących uwag na temat społecznych i gospodarczych konsekwencji przemian technologicznych, jakich na co dzień jesteśmy świadkami.

Wprowadzenie w łamy niniejszej książki nie byłoby pełne, gdybyśmy choć hasłowo nie odnieśli się do okoliczności jej powstania. Projekt badania społeczności twórców napisów zrodził się w naszych głowach dawno. Rosnąca popularność badań zapośredniczonych przez internet dała możliwość starania się o fundusze grantowe. Po zakończeniu procesu zbierania danych okazało się jednak, że materiał znacznie przekracza objętość przeciętnego artykułu naukowego. Co więcej, dane te prowokowały kolejne pytania (jednym z nich była kwestia jakości tłumaczeń, kolejnym zagadnienie prawnej i gospodarczej doniosłości amatorskich przekładów). Postanowiono więc, niejako pod pretekstem wykonanych czynności badawczych, podsumować zainteresowania naukowe, jakim oddawano się od czasu zakończenia prac nad poprzednią zwartą publikacją. W ten sposób powstał niniejszy tekst, będący obok sprawozdania z badań, skromną próbą zmierzenia się z niektórymi zagadnieniami z pogranicza socjologii i ekonomii, społeczeństwa sieciowego i gospodarki wiedzy. Czytelnik znajdzie więc poniżej fragmenty wcześniejszych prac autora, każdorazowo jednak uzupełnionych o nowe argumenty, a czasem autopolemicznych. Nie zmienia to jednak faktu, że część empiryczną niniejszej pracy należy traktować jako wyjściową i pierwszoplanową (mimo jej ulokowania w drugiej połowie tekstu) względem, zapewne niedoskonałych, rozważań teoretycznych.

Rozdział 1Procesy pracy w środowisku internetowym

1.1Hakerski model współpracy

Jak powiedzieliśmy we wstępie, najwięcej uwagi w literaturze odnoszącej się do społeczności współpracujących za pomocą nowoczesnych narzędzi komunikacji poświecono pionierskiej zbiorowości hakerów, której cechy stanowią punkt odniesienia nie tylko dla naśladowców, ale również dla badaczy. Z uwagi na ten fakt – a już w tym miejscu możemy potwierdzić, że społeczność tłumaczy znajduje wiele wspólnego ze społecznościami hakerskimi – rozpoczniemy od przedstawienia cech właśnie tej zbiorowości.

Współczesna kultura hakerska sięga korzeniami przełomu lat 60. i 70., kiedy stosunkowo niewielka grupa ekspertów z dziedziny technik informatycznych pracująca w laboratoriach badawczych największych amerykańskich uniwersytetów (przykładowo: MIT, Stanford) tworzyła zamkniętą społeczność entuzjastów nowo powstającej dziedziny wiedzy. Ludzie ci uważali, że szybki i nieskrępowany rozwój technologii, w których się specjalizowali, zależy w dużym stopniu od ich umiejętności wzajemnej współpracy. Podstawowym zagadnieniem było zapewnienie technicznej możliwości komunikacji pomiędzy poszczególnymi użytkownikami komputerów i pierwszych sieci. Możliwość taką stwarzał system operacyjny Unix, który w czasie, o którym mówimy, był uniwersalnym systemem o otwartym kodzie źródłowym. Hakerzy tamtych czasów stali na stanowisku, że aby modyfikować i udoskonalać Unixa zgodnie ze zmieniającymi się potrzebami, jego kod źródłowy powinien pozostać otwarty. Otwartość kodu zapewniała możliwość wprowadzania poprawek przez każdego, kto był w stanie zauważyć niedociągnięcia istniejącej wersji. Jak pisał E. Raymond (2001) „wystarczająca liczba przyglądających się oczu sprawia, że wszystkie błędy wyglądają banalnie” (s.30). Dążąc do skutecznej i wolnej od błędów komunikacji, hakerzy wypracowali podstawy przedsięwzięcia umożliwiającego opracowanie zaawansowanego, złożonego produktu przy minimalnej koordynacji. Wkrótce doświadczenia pierwszych programistów miały zostać wykorzystane również w innych obszarach – mówiąc językiem Y. Benklera – produkcji partnerskiej2 (peer-production), na masową skalę.

W latach 80. zablokowano dla powszechnej edycji system operacyjny Unix. W tym samym czasie część najzdolniejszych informatyków opuściła szkoły wyższe i rozpoczęła karierę w korporacjach, dając impuls do rozwoju zamkniętych systemów operacyjnych i innych programów użytkowych. Wśród hakerów znaleźli się i tacy, którzy nie godzili się na zmianę wypracowanego paradygmatu. Prawdopodobnie najważniejszym z nich był Richard Stallman, twórca Free Software Fundation i zagorzały obrońca modelu open source. W manifeście GPL (GeneralPublic License) napisał, że mówiąc o „wolnym oprogramowaniu”, ma na myśli nieskrępowaną prawami autorskimi swobodę tworzenia oprogramowania. Swoboda ta oznacza między innymi możliwość dowolnej modyfikacji programu, wprowadzania w nim zmian zgodnie z zapotrzebowaniem użytkownika oraz możliwość przekazania programu innym (przed lub po zmianach). Stellman w swoich pierwszych pracach podkreślał, że angielskie free oznacza wolność korzystania i modyfikowania, nie brak opłat. Stąd programy rozpowszechniane w ramach GPL mogą zostać skomercjalizowane, ale nigdy zamknięte. Jakkolwiek skomplikowanie by to brzmiało, oznacza to tyle, że użytkownik może zmienić program i sprzedać go kolejnym zainteresowanym, nie może jednak zabronić wprowadzania dalszych zmian (nie może ograniczyć dostępu do kodu źródłowego programu). Wymuszona licencją konieczność pozostawienia jawnego kodu źródłowego pozwoliła utrzymać się przy życiu zagrożonej na przełomie lat 70. i 80. kulturze hakerskiej. „Informatyczni artyści”, jak ich nazwał Raymond, mogli nadal spontanicznie łączyć swoje siły, budując oprogramowanie o otwartym kodzie źródłowym (nową energię uwolnił sukces najbardziej znanego projektu opartego na licencji GPL Linuxa).

Hakerzy poświęcający swój wysiłek przy projektach open source to z pewnością najlepiej opisana wielka zbiorowość sieci, produkująca na równych zasadach pewne dobro udostępnione innym – zarówno uczestnikom projektu, jak i pozostającym na zewnątrz. Cechy wyróżniające projekty masowej współpracy opartej, na doświadczeniach programistów open source, zostały skutecznie przyswojone przez inne zbiorowości. Michał Danielewicz (2010) wymienia wśród nich wikipedystów, autorów i edytorów globalnej, dostępnej za darmo, encyklopedii. Wśród najważniejszych cech – zaczerpniętych z ruchu hakerskiego – wyróżniających przyjęty w tej społeczności model współpracy, autor ten wymienia:

Otwartość, oznaczającą „nieskrępowaną dyskusję, gdzie każdy głos w kwestiach merytorycznych traktowany jest na równi” (Ibidem, s. 134). Zasada ta może dotyczyć jeszcze co najmniej dwóch ważnych spraw. Po pierwsze, otwarty dostęp do efektów wysiłku członków społeczności, niezależnie od faktycznego zaangażowania w powstawanie dzieła (włącznie z zupełnym brakiem zaangażowania). Realizacją tej zasady są wymienione powyżej otwarte kody źródłowe oprogramowania, darmowy dostęp do Wikipedii, swobodny dostęp do internetowych tłumaczeń itp. Po drugie, otwartość danego stosunku społecznego ma dobrze zdefiniowane znaczenie socjologiczne. Oznacza ona przeciwieństwo zamknięcia, do którego z kolei dochodzi, jeśli wstęp do określonej grupy podlega zawłaszczeniu ze względu na określone szanse, jakie ta grupa gwarantuje. Tradycja takiego definiowania zamknięcia wywodzi się oczywiście od Maksa Webera (2002), określającego owo zamknięcie jako monopolizację korzyści z szerszego stosunku społecznego przez jedną grupę kosztem innych. Zamknięty stosunek społeczny może gwarantować jego uczestnikom zmonopolizowane szanse a) w sposób wolny lub b) może regulować albo racjonować ich rozmiar i rodzaj, może też c) umożliwiać jednostkom lub grupom ich trwałe, względne lub całkowite zawłaszczenie (zamknięcie wewnętrzne). Zawłaszczenie owo może dotyczyć wspólnot lub jednostek, może mieć charakter osobisty lub dziedziczny, zbywalny w sposób dowolny lub ograniczony. Istotą sprawy jest fakt ekskluzywności pewnego stosunku społecznego, skutkującego monopolizacją korzyści płynących z tego stosunku przez wąską grupę insiderów, którzy dodatkowo ograniczają do niej dostęp jednostkom z zewnątrz. Społeczności produkcji partnerskiej są więc otwarte w trójnasób: a) sam stosunek społeczny ma charakter otwarty, b) owoce ich wysiłku są dostępne wszystkim zainteresowanym, c) wewnątrz grupy dopuszczana jest pełna swoboda dyskusji. Zdaniem Danielewicza (2010), wymienione przejawy otwartości wzajemnie się uzupełniają. Mają również związek z technologicznym zapleczem tego rodzaju przedsięwzięć, które nie tylko umożliwiają, ale wręcz wymuszają komunikację.

Masowa skala współpracy, oznaczająca pewnego rodzaju samowystarczalność projektu, którego główną funkcją jest odporność na fluktuacje pojedynczych członków. Po osiągnięciu pewnej „masy krytycznej” projekt może być rozwijany mimo odchodzenia i wchodzenia do niego poszczególnych uczestników3.

Bezosobowość programowania, oznaczająca „swoiste »oderwanie« tworzonych treści od konkretnego wytwórcy, w tym sensie, że choć uznaje się autorstwo określonego programisty, to jednak każdy ma prawo do wglądu i analizy powstałego kodu, wskazania luk i wprowadzania usprawnień” (Ibidem, s. 135). Zgodnie ze słowami Raymonda (2001), mimo że programowanie jest zadaniem indywidualnych, to program jako całość najczęściej jest efektem wysiłku wielu programistów. Ich nagrodą za rozwiązanie konkretnych problemów jest wysoka reputacja, który „zależy (…) przede wszystkim od wartości faktycznych dokonań członka społeczności” (Danielewicz 2010, s. 133). Szacunek i poważanie w społeczności rekompensują bezosobowość całego dzieła. Paradoksalny, na pierwszy rzut oka, zbitek pojęć: bezosobowy (czyt. anonimowy) i prestiż da się wyjaśnić przez odwołania do tożsamości cyfrowej najczęściej rozpoznawalnej w środowisku społeczności współpracującej za pośrednictwem interentu. Bezosobowość należy tu rozumieć nade wszystko jako niemożność ustalenia pojedynczego autora całego dzieła (programu).

W tym miejscu możemy także wskazać, że poddana tu badaniu społeczność twórców napisów działa – w tym względzie – zdecydowanie inaczej. Autorstwo konkretnych napisów jest niezwykle ważne dla tłumacza, natomiast reputacja nie odgrywa tak ważnej roli jak w przypadku Wikipedii czy projektów opensource4.

Modułowa struktura projektu, pozwalająca dzielić całość zadań (program, encyklopedię, tłumaczenie filmu, przekład całego serialu lub poszczególnych odcinków) na mniejsze części. Modułowość pozwala podzielić złożone zadania tak, aby pojedynczy uczestnik projektu mógł wykonać je samodzielnie i dopiero później skonfrontować z opinią pozostałych członków zbiorowości oraz użytkowników. W sytuacji rozproszenia geograficznego i szczątkowej hierarchii taka konstrukcja zadania jest optymalna.

Na zakończenie Danielewicz wskazuje, że projekty oparte na modelu hakerskim często korzystają ze specjalnych rozwiązań technicznych, usprawniających współpracę. Kluczową kwestią jest tu szeroko pojęta komunikacja, pozwalająca skutecznie koordynować zadania. Takimi narzędziami w społeczności wikipedystów są narzędzia Wiki oraz systemy kontroli wersji artykułów, pozwalające monitorować i kontrolować kolejne edycje hasła. Wśród tłumaczy takimi narzędziami są programy pozwalające na edycję napisów oraz niezwykle istotne fora internetowe, na których społeczność i użytkownicy napisów komentują ich jakość, przyczyniając się tym samym do powstawania kolejnych.

Poza wymienionymi przez Danielewicza cechami społeczności produkcji partnerskiej, zorganizowanymi w sposób zbliżony do open source, możemy wskazać jeszcze:

Płaską strukturę hierarchiczną (co nie oznacza braku konfliktów i pewnych różnic wertykalnych), ograniczającą się jedynie do określonych funkcji koordynacyjnych, organizacyjnych i niekiedy kontrolnych (jak w Wikipedii w odniesieniu do haseł „drażliwych”).

Dobrowolność uczestnictwa – której Danielewicz nie eksponuje, uznając ją prawdopodobnie za zrozumiałą samą przez się – połączoną z woluntarystycznym przyjmowaniem na siebie określonych obowiązków. Jest to cecha istotna z punktu widzenia kosztów działania takiej organizacji. Jak wskazywał Steven Weber (2004), stosując tradycyjną racjonalność rynkową, fenomen projektów open source, w tym badany przez niego Linux, nie powinien istnieć. Ponieważ społeczność tego rodzaju działa poza rynkiem – w tym znaczeniu, że nie oddziałują na nią tradycyjne bodźce motywacyjne rynku – trudno zrozumieć, jak z sukcesami może wytwarzać produkt zbliżonej jakości do produktów powstających z udziałem tych bodźców. Poniżej rozwiniemy ten wątek.

Kooperacja w społecznościach hakerskich – czy mówiąc ogólnie, w społecznościach produkcji partnerskiej – cechuje się zdaniem przywołanego powyżej Webera kilkoma doniosłymi – z punktu widzenia uczestnika – zasadami, pozwalającymi na skuteczne wyjście poza produkcyjny model firmy:

„Rób, co uważasz za ciekawe”. Hakerzy najczęściej podejmują zadania z jakichś względów interesujące, stanowiące wyzwanie i pozwalające czegoś się nauczyć. Jest to szczególnie ważne z uwagi na motywację uczestników, która w znacznym stopniu pochodzi z chęci sprostania wyzwaniu, jakie stanowi określony problem – powiedzmy – z dziedziny programowania.

„Podrap tam, gdzie swędzi”. Programiści podejmują zadania nie tylko ciekawe z ich punktu widzenia, ale również te, które stanowią problem z punktu widzenia użytkowników (lub mówiąc precyzyjniej, całej społeczności). Zasada „podrap tam, gdzie swędzi” oznacza poszukiwanie rozwiązań zagadnień palących dla zbiorowości.

„Nie odkrywaj ponownie Ameryki”. Hakerzy są w stanie działać efektywnie również dlatego, że nie powielają swojej pracy. Jeśli jakiś problem doczekał się satysfakcjonującego rozwiązania, nie ma potrzeby ponownie go podejmować.

„Rozwiązuj problemy równolegle”. Kilka rozwiązań jest zawsze lepsze niż jedno, a dobre jest wrogiem lepszego. Koordynacja i sukces społeczności hakerskich wynikał i nadal wynika także z symultanicznej pracy i dobierana zawsze najlepszych (najbardziej funkcjonalnych) rozwiązań danego zagadnienia.

„Opieraj się na prawie wielkich liczb”. Zasadę tę można określić jako podpowiedź w rozwiązaniu dylematu: „jak złe oprogramowanie wypuścić”. Każda zbiorowość wytwarzająca coś za pomocą narzędzi sieci musi w pewnym momencie uznać projekt za zakończony (przynajmniej na danym etapie) i udostępnić go dla odbiorców. Pytanie, kiedy to się dzieje? Jedną z możliwych odpowiedzi jest stwierdzenie, że dalsze poprawki tylko nieznacznie poprawiają użyteczność produktu, natomiast znacznie opóźniając jego upublicznienie.

„Dokumentuj to, co robisz”. Zasada ta pozwala nie tylko na prześledzenie własnego toku działania przez pojedynczego programistę. Daje również możliwość efektywniejszej współpracy i unikania powtórzeń w całej zbiorowości.

„Uwalniaj wcześnie i często”. Wysiłek hakerów w społeczności produkcji partnerskich jest efektywny także dlatego, że jego wytwory szybko poddawane są ocenie innych programistów. Dzięki temu błędy wyłapywane są na wczesnym etapie tworzenia, a projekt może rozwijać się dynamicznie i bez większych przestojów.

„Gadaj dużo”. Komunikacja i wymiana opinii jest integralną częścią podobnych projektów (por. S. Weber 2004).

Enumeracja zaproponowana przez Webera uzupełnia – lub przedstawia z innej strony – wcześniej wymienione cechy społeczności współpracujących za pomocą interentu. Model organizacji współpracy wypracowany przez społeczności informatyków/hakerów dowiódł, że możliwe jest stworzenie złożonego produktu poza hierarchiczną organizacją i jednocześnie poza rynkiem. Można powiedzieć – co czyni wyżej wymieniony Steven Weber – że open source znalazło nowe, skuteczne rozwiązanie problemu kosztów transakcji, trudne do wyjaśnienia na gruncie doktryny homo oeconomicus stosowanej w różnych wersjach w niektórych szkołach ekonomii. Jak zobaczymy w ostatnich partiach niniejszej pracy, wspólnota tłumaczy amatorów charakteryzuje się podobnymi cechami. Wprawdzie nie będziemy się odwoływać wprost do ustaleń Stevena Webera, jednak zaproponowana perspektywa teoretyczno-metodologiczna pozwoli bez trudu dostrzec podobieństwa między tłumaczami hobbystami a pozostałymi społecznościami kolaborującymi przy pomocy nowoczesnych urządzeń komunikacyjnych.

1.2Peer production

Nawiązując do klasycznego opracowania Rolanda Coase’a (1937), Yochai Benkler (2001, zobacz również Benkler i Nissenbaum 2006) stawia tezę, że model wspólnotowo-partnerskiej produkcji dóbr informacyjnych jest nowym – w sensie historycznym – sposobem rozwiązania problemu kosztów transakcji. Coase starał się wyjaśnić, w jakich okolicznościach firma – rozumiana jako hierarchiczna organizacja – zastępuje rynek w koordynacji ludzkich działań zorientowanych gospodarczo. Amerykański uczony stwierdził, że odpowiedzią na tak postawione pytanie jest właśnie zagadnienie kosztów transakcji, czyli tych nakładów, jakie należy podjąć, poszukując partnerów na rynku. Coase jako pierwszy zauważył, że transakcja – jako kategoria ekonomiczna – nie jest wolna od nakładów, a mechanizm cen – mechanizm rynkowy – stanowi tylko jedną z alternatyw. Jeśli koszt uzyskania jakiegoś celu jest niższy wewnątrz organizacji niż na rynku, struktura hierarchiczna zintegruje go wewnątrz firmy. Granicą rozrostu tak opisywanego przedsiębiorstwa są również koszty transakcji. Kiedy inna firma uzyskuje określony rezultaty taniej niż nasza oraz kiedy system cenowy pozwala osiągnąć zakładane cele przy niższych nakładach niż rozwój struktury firmy, przedsiębiorstwo nie będzie się dalej rozrastać. Yochai Benkler (2001) powołuje się na Harolda Demsetza, który podobnie jak Coase i jego następcy reprezentujący nową ekonomię instytucjonalną (zwłaszcza O. Williamson) uzasadnił pojawienie się własności jako takiej. Własność5 zaistnieje – w odniesieniu do danego dobra – jeśli społeczny koszt jej implementacji będzie niższy niż koszt utrzymania dobra wspólnego. Na podstawie twierdzeń Coasa i Demsetza, Benkler podsumowuje „zanim wskażemy, dlaczego produkcja partnerska może być mniej kosztowana niż zorientowana rynkowo, lub zorganizowana w postaci firmy, istotne jest dostrzeżenie, że jeśli przyjmiemy tę trzecią opcję jako możliwą alternatywę, relatywnie łatwo jest zaadoptować teorię kosztów transakcyjnych (…) kiedy koszt organizacji przedsięwzięcia powstałego na podstawie partnerstwa jest niższy niż koszt wykorzystania rynku, a także koszt przedsięwzięcia powstałego na podstawie partnerstwa jest niższy niż koszt powstający w hierarchicznej organizacji, produkcja partnerska zaistnieje” (Ibidem, s. 21). Przewaga partnerskiego sposobu produkcji jest więc przez amerykańskiego badacza sieci uzasadniana w oparciu o kryteria ekonomiczne. Model partnerski – nazwany tu wcześniej modelem hakerskim – posiada przewagę w dziedzinie kosztów transakcyjnych nad rynkiem i hierarchiczną organizacją w dziedzinie koordynacji wysiłku zbiorowego w celu powstania określonego dobra. Benklerowi chodzi o określony rodzaj dóbr, centralny z punktu widzenia współczesnej gospodarki, tzn. informacje. Wytwarzanie, przetwarzanie i dystrybucja informacji są, zdaniem Benklera, newralgicznymi punktami współczesnych procesów gospodarczych. Amerykański uczony twierdzi, że właśnie w tym – tak ważnym – obszarze produkcja partnerska może zaproponować skuteczniejszy model organizacji niż tradycyjne organizację hierarchiczne oraz mechanizm rynkowy (mechanizm cen).

Dzieje się tak z trzech powodów: 1) spadku kosztów kapitału fizycznego zaangażowanego w produkcję informacji, 2) spadku nakładów na komunikację poniżej kosztów produkcji partnerskiej oraz 3) nierywalizacyjny charakter samej informacji. Ostatnia z wymienionych cech jest tyleż doniosła, co kłopotliwa i daje się sprowadzić do stwierdzenia, że przekazanie informacji od A do B nie pociąga za sobą konieczności utraty czegokolwiek przez A na rzecz B. Inaczej mówiąc, informacja jest tym czynnikiem produkcji – jak by powiedział Benkler – który podzielany, mnoży się. Precyzyjniej rzecz ujmując, przekazanie informacji jest właśnie nierywalizacyjne, dostęp do niej przez jednych nie ogranicza go innym. Z tego faktu wynika problem prawnej ochrony informacji pod postacią jej własności. Ochrona ta generuje paradoks wartości informacji, powstający w momencie przyporządkowania danej, szczególnie nowej informacji określonemu prawu własności, co z kolei prowadzi do stwierdzenia, że chroniona w ten sposób wartość ekonomiczna nie powstałaby, gdyby nie ta właśnie ochrona (por. Kaczmarczyk 2006). Paradoks ten jest wynikiem przekształcenia dobra nierywalizacyjnego w ekskluzywne przy pomocy prawnego mechanizmu własności (przede wszystkim praw patentowych). Wątek ten postaramy się przywołać jeszcze w kolejnych partiach tekstu (zobacz szczególnie rozdział 2).

Wróćmy jednak do Benklera (2001), który konstatuje – na podstawie wymienionych tendencji współczesnej gospodarki – że kluczowym elementem przedsięwzięć zorganizowanych wokół przetwarzania informacji są kwalifikację i umiejętności poszczególnych użytkowników. Autor konsekwentnie posługuje się pojęciem „kapitał ludzki”, które jednak ze względu na liczne wady (zobacz Tittenbrun 2012) wolimy zastąpić mniej kontrowersyjnymi, a z pewnością bardziej precyzyjnymi określeniami. Niskie koszty komunikacji, szybko obniżające się koszty środków pracy związanej z wytwarzaniem informacji (takich jak na przykład komputer osobisty), a przez to również szeroki dostęp do różnorodnych informacji krążących w rozproszonych skupiskach jednostek podłączonych do sieci powodują, że kluczowym zasobem staje się wiedza poszczególnych uczestników produkcji partnerskiej. Zdaniem Benklera, nikt nie zna lepiej własnych zdolności i motywacji niż konkretny użytkownik, podejmujący się określonych zadań za pośrednictwem sieci6. Na skutek opisanych wcześniej: a) woluntarystycznego wstępowania do tego rodzaju projektów oraz b) specyficznej organizacji wysiłku zbiorowego projekty produkcji partnerskiej znacznie efektywniej alokują indywidualne zasoby jednostek. Duża liczebność uczestników i ich ciągła otwartość projektów powodują, że mogą one korzystać z efektów skali, w tym między innymi z bardzo różnych źródeł informacji oraz są odporne na okresowe fluktuację personalne. Dzięki tym cechom produkcji partnerskiej umiejętności i wiedza poszczególnych uczestników – jak powiedziano kluczowe w procesie powstawania informacji – mogą być wykorzystane efektywniej niż w przypadku hierarchicznych struktur oraz mechanizmu cen.

Kolejną, niewspominaną przez Benklera, zaletą tego rodzaju organizacji jest także ograniczenie innych kosztów wymienianych przez Nową Ekonomię Instytucjonalną. Projekty wspólnotowo-partnerskiej produkcji zorganizowane na wzór modelu hakerskiego wolne są do jakiegoś stopnia od problemu nadzoru (jeden z kluczowych elementów problemu agencji) oraz asymetrii informacji. Informacja na temat procesów toczących się wewnątrz grupy – zgodnie z regułami: „gadaj dużo, publikuj wcześnie” – jest powszechnie dostępna, a wielotysięczne grupy członków powodują, że określone zadanie zawsze znajdzie kontynuatora, więc nie istnieje w praktyce problem kontroli wykonywania obowiązków (nie mówiąc już o silniejszym zobowiązaniu moralnym wobec zadań podjętych dobrowolnie niż wobec tych koordynowanych z zewnątrz, np. przez kierownika).

Przedstawiona tu skrótowo propozycja Benklera stała się bardzo wpływowa. Jej niewątpliwą zaletą jest argumentacja w oparciu o dobrze opisane terminy ekonomiczne, co pozwala autorowi, w tytule najbardziej znanego dzieła, trawestować Smithowską diagnozę bogactwa narodów. Opisała ona mechanizmy wcześniej pomijane, ignorowane, a nawet penalizowane (jak piractwo) w nowy, trafny sposób. Jednakże nie jest to propozycja zupełnie pozbawiona słabych stron. W kolejnych partiach tekstu odniesiemy się do problemu gospodarki wiedzy, wówczas wrócimy do argumentów Benklera w nieco bardziej polemicznym wywodzie.

1.3Kontrybutorzy

Cytowany obszernie Benkler zaliczył do zbiorowości wspólnotowej produkcji partnerskiej nie tylko programistów pracujących nad rozwojem określonego oprogramowania, ale również internautów badających kratery na Marsie, członków Projektu Gutenburg, czy Wikipedystów. My możemy dodać do tej listy amatorskich twórców napisów. Amerykański badacz wprowadza tu pewne istotne, z jego punktu widzenia, rozróżnienie. Odróżnia od siebie produkcję partnerską informacji i dzielenie się zasobami materialnymi, takimi jak pamięć komputerów. „Użytkownicy przedsięwzięć [tego drugiego rodzaju – B.M] nie dzielą się ani naturalnymi, ani nabytymi umiejętnościami oraz w przeciwieństwie do informacji, zasoby produkcyjne i otrzymane produkty nie są dobrami publicznymi” (Benkler 2008, s. 97). W tym ujęciu odmiennie traktowani są wymienieni wyżej członkowie społeczności produkującej partnersko, inaczej zaś zbiorowości dzielenia się, takie jak program SETI7. Do tych ostatnich możemy zaliczyć także pobierających za pomocą sieci p2p chronione prawem autorskim treści, takie jak piosenki, filmy, zdjęcia, książki itp. (czyli potocznie, internetowych piratów). Ci ostatni udostępniają pamięć własnych komputerów innym użytkownikom, sami korzystając z zawartości ich twardych dysków, wymieniają się zatem treścią na wzór uczestników wymienionego programu SETI. Znaczenie, jakie Benkler przypisuje powyższemu rozróżnieniu na społeczności dzielenia i produkcji, wynika po części z prawnej koncepcji własności, jaką się posługuje. Nieznana mu jest rentowa koncepcja własności (porównaj szczególnie Tittenbrun 2012), stąd nie identyfikuje siły roboczej jako obiektu własności. Gdyby tak było, różnica między oboma typami społeczności nie byłaby tak doniosła, bowiem również wspólnotowa produkcja partnerska angażuje specyficzne obiekty własności, jakimi są siły robocze zrzeszonych w nich ludzi. Na marginesie można dodać, że Benkler, podobnie jak wielu innych badaczy, chętnie posługuje się terminem „kapitał ludzki”, paradoksalnie zaś zwolennicy tego pojęcia nie dostrzegają jego własnościowego wymiaru. Jeśli istnieje kapitał, powinien istnieć jego właściciel8.

W dalszej części tego rozdziału spróbujemy przyjrzeć się społeczno-ekonomicznym pozycjom wymienionych wyżej społeczności, stąd dla porządku wywodu oraz wygody językowej proponujemy nazwać ich kontrybutorami. Termin ten pochodzi od angielskiego terminu contribute – przyczyniać się, wnosić wkład, współpracować. Uczestnicy wspólnych inicjatyw, podejmowanych najczęściej za pośrednictwem sieci, nigdy nie są w pełni odpowiedzialni za powstanie efektu końcowego (komunikatu, programu, piosenki, rozwiązania problemu naukowego itp.), zawsze jedynie przyczyniają się do niego. W anglojęzycznych opracowaniach na temat produkcji partnerskiej często pojawia się, termin contribute przeważnie dla określenia czynności podejmowanych przez poszczególnych użytkowników na rzecz całości. Pojęciem w jakimś stopniu synonimicznym jest używane przez Maurizio Lazzarato (2004) określenie „współpracowników” (collaborators), odnoszące się do heterogenicznych układów złożonych z wielu odrębnych części przeciwstawionych homogenicznej fabryce. Ponieważ jednak termin używany przez Lazzarato jest bliski często używanemu pojęciu współpracy, która przecież może odbywać się na różnych polach i w różnym celu, trzymać będziemy się określenia kontrybutor dla opisu członka społeczności produkcji partnerskiej. Na marginesie można dodać, że szeroki zakres pojęcia współpracownik dobrze pasuje do reszty koncepcji Lazzarato kapitału-życia, do której będziemy jeszcze wracać w poniższych częściach opracowania.

Liczebność społeczności internetowej współpracy partnerskiej pozwala – zgodnie ze zdaniem Benklera – korzystać z efektu skali, ale jednocześnie powoduje, że nawet niewielki wkład nielicznych owocuje sukcesem całej zbiorowości. W październiku 2004 roku naczelny magazynu „Wired” Chris Anderson (online) opublikował koncepcję nazywaną „długim ogonem”. W największym uproszczeniu, zakładała ona podważenie powszechnie znanego twierdzenia Vilfredo Pareto, określanego jako reguła 20/80.

Pareto stwierdził pod koniec XIX wieku, że jedynie 20% najbogatszych mieszkańców Włoch jest w posiadaniu 80% bogactw kraju. W kolejnych odsłonach zasada ta była odnoszona do bardzo różnych dziedzin ludzkiej aktywności (zobacz szczególnie R. Koch 2008), Anderson polemizował z jej aplikowalnością do rynku rozrywki. Zgodnie z zasadą Pareto, jedynie 20% filmów wchodzących na rynek przyciągnie do kin 80% widzów, 20% albumów muzycznych zagospodaruje 80% rynku, itp. Zdaniem Andersona, tradycyjny przemysł rozrywkowy, ograniczony materialną postacią własnych wydawnictw, mógłby być zgodny z tą zasadą, lecz dystrybucja dóbr kultury uległa radykalnej zmianie. Media elektroniczne zainicjowały kilka doniosłych zmian. Pierwsza z nich związana jest z przestrzenią. Dystrybucja może odbywać się na skalę globalną (jak w przypadku Amazon.com, na który powołuje się Anderson), co powoduje, że geograficzna lokalizacja i koncentracja odbiorców traci na znaczeniu. Odległość i koncentracja populacji słuchaczy, widzów, czytelników itp. przestaje mieć znaczenie. Nawet telewizja i radio, media docierające do masowego odbiorcy, uzależnione były od geograficznej koncentracji publiczności, nie mówiąc już o detalicznej dystrybucji w sklepach z muzyką, itp. Media cyfrowe, przede wszystkim internet i sieć WWW nie podlegają tym ograniczeniom. Po drugie, cyfrowa postać dóbr kultury powoduje nie tylko redukuje koszty (nie ma fizycznego nośnika, nie trzeba go transportować, nie ma półki sklepowej, na której musi stać, zajmując tym samym miejsce innych wydawnictw), ale również powoduje, że dystrybucja niszowego dzieła jest tak samo wydajna jak wielkiego hitu. Przywiązanie do zasady 20/80 wynika, zdaniem Andersona, między innymi z myślenia w kategoriach hitu, szeroko rozpoznawalnego dzieła, najszerzej promowanego artysty itp. Treści niemieszczące się w mainstreamie uznawane są za niedochodowe. Tymczasem zdaniem naczelnego „Wired”, one z całą pewnością generują dochód, tylko znacznie mniejszy niż hity. Jeśli jednak tych niszowych dóbr kultury będzie wystarczająco wiele, ich łączna sprzedaż może z powodzeniem wygenerować obroty nie mniejsze niż największe, najbardziej promowane produkcje. W tym właśnie kryje się siła długiego ogona. Przy niskich kosztach dystrybucji za pomocą kanałów cyfrowych olbrzymia różnorodność asortymentu pozwala zarobić na mniej znanych produkcjach tyle samo lub więcej niż na największych hitach. Anderson przywołuje Robbiego Vann-Adibé, prezesa Ecast – internetowej „szafy grającej”. Zgodnie z jego słowami, 10 tysięcy najpopularniejszych (najczęściej wybieranych) piosenek znajduje regularnych odbiorców, wiele z nich nielicznych, ale właśnie one tworzą długi ogon, który nie zaistniałby w przypadku materialnej, realnej szafy grającej.

Metafora długiego ogona może być również zastosowana do zbiorowości współpracujących za pośrednictwem sieci. Znaczna część zadania stojącego przez społecznością może być wykonywana przez kontrybutorów wnoszących niewielki wkład w całe zadanie. Benkler (2001) tak pisał o pilotażowym projekcie NASA, polegającym na oznaczaniu kraterów na wirtualnych mapach powierzchni Marsa: „podczas pierwszych sześciu miesięcy ponad 85 tys. użytkowników odwiedziło stronę, wielu z nich przyczyniło się do efektu końcowego, dokonując ponad 1,9 milionów wejść (…). W rezultacie użytkownicy mogą wybrać, czy pracować przez minutę, wykonując jedną interakcję, lub przez całe godziny, wykonując wiele (…) 37% zadania zostało wykonane przez jednorazowych uczestników” (s. 10). Jednak obserwacja Benklera nie znajduje zastosowania w wielu społecznościach internetu, a opisane wyżej otwartość i równość nie oznaczają bynajmniej symetrycznego wkładu. Powszechne wyobrażenia – powstałe także dzięki wpływom cytowanego wyżej badacza – o liczonych w milionach zbiorowościach współpracowników rzadko odpowiadają faktom. Najczęściej za większość dzieła odpowiadają stosunkowo nieliczni. Przykładowo w projektach wolnego oprogramowania bywa tak, że 10% najaktywniejszych programistów odpowiada za znaczną część kodu (Weber 2004, s. 71), a stosunkowo wąskie grono najbardziej aktywnych Wikipedystów tworzy tysiące haseł (Danielewicz 2010). Jak się przekonamy, również tłumacze stanowią stosunkowo nieliczne grono, a znaczna część nowych napisów w polskojęzycznym internecie wykonywana jest przez garstkę najbardziej aktywnych. Długi ogon społeczności produkcji partnerskiej jest zatem – mówiąc metaforycznie – cieńszy, niż by się mogło wydawać, co nie oznacza, że zupełnie nie występuje. Występuje, ale warto mieć na uwadze skalę tego zjawiska i każdorazowo w odniesieniu do przypadków empirycznych ją weryfikować.

Co ważne, zasada długiego ogona, podobnie jak alokacyjne korzyści – opisane przez Benklera – wynikające z produkcji partnerskiej mogą prowadzić do pytania o potencjał innowacyjności tego rodzaju społeczności. Nowe media (Manovich 2006) można z pewnością uznać za nowe także dlatego, że w sposób istotny zmieniają warunki komunikacji społecznej oraz powstawania i dystrybucji informacji. Wraz z nimi programiści przeznaczający swój czas na projekty open source, naukowcy dzielący się swoim dorobkiem w sieciach współpracy, badacze amatorzy, artyści udostępniający swoją twórczość i ci, którzy współpracując z innymi kreują nowe dzieła, twórcy napisów, edytorzy haseł wirtualnej encyklopedii i wiele innych społeczności kontrybutorów przyczyniają się do schumpeterowskiego twórczego niszczenia zastanych warunków produkcji (szczególnie informacji). Benkler przytacza stanowisko Prezydenckiego Komitetu ds. Technologii Informatycznych (The President’s Information Technology Advisory Committee), który zalecał powrót do otwartego oprogramowania jako strategicznego wyboru pozwalającego zachować Stanom Zjednoczonym pozycję lidera w rozwoju oprogramowania (por. Benkler 2001, s. 3). Schumpeterowska kategoria twórczego niszczenia i związana z nią pozycja przedsiębiorcy może być naszym zdaniem trafną metaforą niektórych społeczno-ekonomicznych funkcji wypełnianych przez kontrybutorów. Omówimy ją szerzej poniżej, poczynając pewne uwagi względem naszych wcześniejszych ustaleń (zawartych w Mika 2011). Nadmienić można, że przydatność kategorii zaproponowanych przez austriackiego uczonego dostrzegł jeden z liberalnych zwolenników nowej gospodarki Nakamura (2000), argumentując, że schumpeterowskie podejście do innowacji lepiej odpowiada nowym warunkom produktywności niż schematy ekonomii głównego nurtu. Zanim jednak do tego dojdziemy, postaramy się umieścić kontrybutorów w szerszym kontekście społecznym, odnosząc się przy tym do kategorii pracy niematerialnej oraz popularnych propozycji kwalifikacji tej kategorii w mozaice społecznych nierówności.

1.4Klasa czy warstwa?

Starając się uchwycić położenie opisywanej w tym rozdziale kategorii w społecznym podziale pracy, zmuszeni jesteśmy zmierzyć się z rzadko spotykaną heterogenicznością tej grupy. Należą do niej członkowie różnych segmentów społeczeństwa, które często więcej dzieli, niż łączy. Posługując się literalnie koncepcją wymienionego powyżej Schumpetera, możemy przypisać zbiorowości kontrybutorów do kategorii producentów, która w ujęciu austriackiego ekonomisty „może oznaczać pozycję w podziale pracy, która nie łączy się z miejscem w systemie własności prywatnej. Mianem producentów możemy wówczas objąć robotników i pracowników najemnych wykonujących prace bezpośrednio i pośrednio produkcyjne, pracę wykonawczą i kierującą” (Wechta 2003, s. 115). Takie stanowisko stwarza możliwość bardzo szerokiego ujęcia omawianych zbiorowości, będąc jednocześnie zgodne z terminem produkcji partnerskiej Benklera. Ujęcie kontrybutorów jako producentów działających w zbiorowościach wspólnotowego, partnerskiego wytwarzania pozornie załatwia sprawę, jednak bardzo niewiele mówi o właściwościach tej grupy, a jeszcze mniej o jej relacjach z otoczeniem społeczno-gospodarczym. W literaturze odnoszącej się do pozycji społecznej członków zbiorowości masowej współpracy zapośredniczonej przez internet znaleźć można kilka stosunkowo dobrze wykształconych propozycji teoretycznych. Większość z nich szczególnie mocno akcentuje – opisaną między innymi przez Benklera – zmianę, jaka zaszła w kapitalistycznym sposobie produkcji. Dla każdego rozsądnego obserwatora życia gospodarczego jest jasne, że współczesny ustrój gospodarczy różni się istotnie od tego, który obserwowali i opisywali pierwsi twórcy ekonomii politycznej. Część autorów jest skłonna interpretować te zmiany jako pojawienie się radykalnie nowego sposobu produkcji, jakościowo różniącego się od tradycyjnego kapitalizmu przemysłowego czy nawet późnoprzemysłowego.

Przykładem takiej argumentacji jest rozprawa szwedzkich autorów Alexandera Barda i Jana Soderqvista (2006) pod tytułem Netokracja. Nowa elita władzy i życiepo kapitalizmie, w której autorzy stawiają tezę o końcu kapitalistycznego – jak go nazywają – paradygmatu i początku nowej ery informacjonizmu. Autorzy przekonują czytelnika, że oto obserwujemy na własne oczy koniec burżuazji jako klasy dominującej. Jej miejsce zajmie – a właściwie już zajmuje – tytułowa netokracja, nowa klasa uprzywilejowana. Dzięki korzystnemu ulokowaniu w sieciach społecznych, ekonomicznych, politycznych i komunikacyjnych połączeń jest ona zdolna skutecznie sterować współczesnym społeczeństwem względnie niezależnie od oficjalnych liberalno-demokratycznych struktur władzy. Na drugim biegunie społecznych podziałów znajduje się zmarginalizowany konsumptariat, składający się z rzesz biernych odbiorców treści (głównie treści kultury i informacji), zlokalizowany na peryferiach kluczowych sieci, w których netokracja zajmuje pozycje węzłowe. Podstawowym dobrem, rodzajem kapitału i pieniądza jednocześnie, są w tej nowej strukturze informacje, wiedza i uwaga. Netokracja ma dostęp do najważniejszych informacji, kontroluje ich dystrybucję i przepływy w sieciach, dzięki temu skutecznie ogniskuje i zarządza uwagą. Uwaga – do czego odniesiemy się jeszcze w kolejnym rozdziale – jest szczególnie deficytowym i doniosłym zasobem dla nowego porządku. Netokracji i ich wyspecjalizowani agenci – kuratorzy, kierują sieciami, efektywnie rozdzielając uwagę, poświęcając ją na kluczowe, najbardziej wartościowe informacje, podczas gdy konsumptariat trwoni zasoby własnej uwagi na nic nieznaczące informacyjne odpadki.

Netokraci władają sieciami, kreują gusta, decydują o tym, co jest modne, wartościowe, piękne itp. Wprawdzie kapitaliści i sam kapitał finansowy nie znika z nowego społeczeństwa, jednak jest ono zdecydowanie bardziej atencjonalistyczne niż kapitalistyczne. Wprawdzie u szwedzkich autorów widać zarys bardziej złożonej kompozycji społecznych nierówności niż prostą dychotomię netokraci – konsumptariat, ale właśnie ten podział jest dla nich kluczowy. Można próbować bronić Barda i Soderqvista twierdząc, że podobnie jak w przypadku Manifestukomunistycznego Marksa i Engelsa nie mamy tu do czynienia z czysto akademicką rozprawą, ale właśnie rodzajem polityczno-społecznego manifestu. W związku z tym autorzy mogli dopuścić się pewnych uproszczeń, czyniąc swój tekst bardziej przystępnym dla szerokiej publiczności odbiorców. Jednak nawet taka interpretacja nie zwalnia z obowiązku poprawności merytorycznej, której cytowani autorzy nie zawsze dotrzymują. Jednym z najbardziej rażących tego przykładów jest uparte nazywanie proletariatu i konsumptariatu – czyli zgodnie z terminologią Szwedów, klas zdominowanych – podklasami i stosowanie wobec nich określenia underclass. Tymczasem w żadnej znanej niżej podpisanemu teorii klas, czy teorii stratyfikacji, tak marksowskiej, jak i pozamarksowskiej, klasa robotnicza nie jest określana jako podklasa. Termin ten najczęściej oznacza grupę, którą Karol Marks nazywał lumpenproletariatem, do której zalicza się przeważnie członków marginesu, wykluczonych, znajdujących poza głównym nurtem życia społecznego itp.

Podobne, oderwane od tradycji socjologicznych ujęcie nowych stosunków społeczno-ekonomicznych proponuje amerykański uczony Richard Florida (2004). Jego praca The Rise of The Creative Class obchodzi się z klasyczną teorią klas równie swobodnie jak twórczość wspomnianych powyżej Szwedów. Jest to o tyle istotne, że Florida aspiruje do stworzenia nowego ujęcia struktury klasowej, w której centralną pozycję zajmuje szeroko opisywana przez niego klasa kreatywna9. Charakterystykę wymienionej grupy zaczyna autor od wyraźnej deklaracji: „nie mówię tu o klasie w kategoriach własności, kapitału czy środków produkcji” (Ibidem, s. 68). Florida dystansuje się więc od pojmowania klas w sensie nadanym temu terminowi przez Karola Marksa i jego następców. Jednakże taka deklaracja pociąga za sobą konsekwencję budowania wymienionej kategorii w oparciu o zjawiska z innych obszarów życia społecznego niż gospodarczy. Tymczasem gdy Florida zaznacza, że jego aspiracją jest opis CreativeEconomy oraz nowej struktury klasowej, wynikającej z niczego innego, tylko z przemian gospodarczych. Ponadto jeśli już autor obstawał przy opisie zróżnicowania społecznego, ale bez użycia takich pojęć jak ekonomicznie rozumiana własność czy kapitał, powinien wskazać obszary zmiany ustroju gospodarczego, uzasadniające takie posunięcie (jak próbuje robić przykładowo ekonomia uwagi). Niekonsekwencja Floridy widoczna jest na poziomie enumeracji członków klasy kreatywnej, którą dzieli na superkreatywny rdzeń oraz kreatywnych profesjonalistów. Do tej pierwszej subklasy zalicza: inżynierów, profesorów uniwersyteckich i innych naukowców, poetów, pisarzy, artystów, aktorów, projektantów, architektów, liderów opinii, takich jak: redaktorzy, analitycy, znane osobistości kultury. Cechą wyróżniającą owo jądro klasy kreatywnej jest zdolność do wytwarzania nowych wzorców, łatwo aplikowalnych w różnych dziedzinach życia. Druga wymieniona przez Floridę subklasa składa się z: pracowników gospodarki wiedzy, takich jak pracownicy sektora high-tech, usług finansowych, prawników, wysoko wyspecjalizowanych pracowników opieki medycznej i menedżerów. Widać zatem wyraźnie, że amerykański badacz swobodnie zalicza do tej pozornie nowej klasy przedstawicieli bardzo różnych pozycji w społecznym podziale pracy, nie uwzględniając przy tym zupełnie działu gospodarki czy sektora własności, w którym funkcjonują. Zbliżoną pozycję społeczno-ekonomiczną zajmuje więc pochodzący z ubogiej dzielnicy (lub wręcz miejskiego getta) artysta hip-hopowy i menedżer dużej korporacji.

Zaproponowane przez cytowanych powyżej autorów klasyfikacje można ująć jako próbę poradzenia sobie z nową zmieniającą się rzeczywistością społeczną. Oba próbują odnieść się do zagadnienia zróżnicowania społecznego w dynamicznie zmieniających się warunkach społeczno-kulturowych. Żadne z nich jednak nie pozwala na bezpośrednią, mechaniczną kwalifikację członków społeczności kontrybutorów. Należy przyznać, że propozycja Floridy stwarza w tym względzie większe możliwości. Cechy, które amerykański badacz przypisuje członkom klasy kreatywnej, wpisują się w wymienione wcześniej elementy „etosu hakerskiego”. Obejmuje on, obecne u Floridy: 1) silne poczucie własnej tożsamości i odrębności, 2) orientację na – mówiąc językiem Parsonsa – osiągnięciowość (dla członków klasy kreatywnej liczą się realne osiągnięcia na polu ich dziedziny, nigdy zaś rasa, płeć, wiara czy preferencje seksualne). Członkowie tej kategorii społecznej cechują się też, po trzecie, dużą otwartością na różnice wynikające z cech przypisanych. Fakt, że kreatywni i uzdolnieni zawsze są nieco niedopasowani, powoduje, że dobrze czują się w towarzystwie innych, podobnych im outsiderów (Florida 2004, s. 77–80).

Nie zmienia to jednak faktu, że typologie zaproponowane przez Floridę z jednej strony, oraz Barda i Soderqvista z drugiej, są skrajnie uproszczone, mimo że próbują zmierzyć się z problemem nowych podziałów społecznych, powstałych w okresie kapitalizmu kognitywnego (który jeszcze omówimy).

Problem ten jest dobrze znany w polskich warunkach, bowiem jak wskazywała Renata Suchocka (2010), charakterystyczna dla naszej części Europy transformacja ustrojowa spowodowała, że „stare kategorie struktury nie nadawały się do opisu zmieniającego się społeczeństwa polskiego” (s. 157). W podobnej sytuacji znaleźli się socjologowie na całym świecie w obliczu zmian społecznych, wywołanych chociażby wzrostem znaczenia pracy niematerialnej, prekaryzacją pracy, rosnącą rolą przetwarzania informacji, ale również wzrostem znaczenia nierynkowych mechanizmów powstawania wiedzy (takich jak te opisane przez Benklera). Suchocka diagnozując problemy polskich socjologów z nową rzeczywistością społeczną, wskazała na sześć strategii analitycznych stosowanych wobec opisu nierówności.

Pierwsza z nich sprowadza się do opisu struktury w dychotomicznych kategoriach, które niektórzy – błędnie – wywodzą od marksowskiej tradycji podziału na dwie dominujące klasy społeczne. Tak właśnie opisali kształtującą się na naszych oczach rzeczywistość cytowani wcześniej Szwedzi. Sprowadzili nierówności społeczne do klasy dominującej i zdominowanej. Panów i podporządkowanych. Jak słusznie zauważa Suchocka (2010), takie stanowisko implikuje co najmniej jedną wielką trudność: „pozostawiając rozległy nieobjaśniony »środek«” (s. 158).

Drugą i trzecią strategię wymienione przez cytowaną autorkę możemy omówić łącznie. Sprowadzają się one do opisania jedynie wycinka rzeczywistości – przykładowo jednej klasy, bądź warstwy – bez odwołania się do całości struktury społecznej. Koncepcja klasy kreatywnej wydaje się dobrym przykładem tego rodzaju postępowania. Wprawdzie jej autor odnosi pozycję członków wspomnianej klasy do innych pozycji w społecznym podziale pracy, jednak robi to bez zastosowania spójnego aparatu pojęciowego, co w konsekwencji prowadzi do widocznych powyżej arbitralnych decyzji o przyporządkowaniu określonych grup do tej, a nie innej części klasy kreatywnej. Takie stanowisko z kolei oddala – wbrew nazwie jej sztandarowej kategorii – cytowane ujęcia od koncepcji klasowych. Propozycja Floridy jest niczym innym, tylko przejawem teorii (czy raczej koncepcji) uwarstwienia, które odróżnia od podejścia klasowego dwie ważne kwestie: 1) podczas gdy klasy to grupy społeczne zakorzenione w gospodarce, warstwy mogą być lokowane w przeróżnych sferach życia społecznego, 2) stratyfikacja (czyli ujęcie warstwowe, zgodnie z etymologią pojęcia) opisuje układ hierarchiczny ułożonych względem siebie warstw (por. Tittenbrun 2012).

Czwartą strategią radzenia sobie z transformacją zróżnicowania społecznego jest – zdaniem Suchockiej – ujmowanie struktury w kategoriach społeczno- zawodowych, które czasem mylnie określa się mianem klas.

Piąta strategia polega na postulowanym także przez Popławskiego (2006) poszukiwaniu nowych ujęć teoretycznych, proponujących odmienne spojrzenie na społeczne nierówności. Autor ten pisał: „słabość teorii społecznej i jej nieadekwatności do opisu uwarunkowań klasowych współczesnego społeczeństwa polskiego wynika z kilku powodów (…) na koniec zaś – z trudności będącej wynikiem braku nowoczesnej teorii klas społecznych, która uwzględniłaby rolę klas produkcyjnych w kadrze postfordyzmu (…)” (s. 168–169) Jedną z takich prób było – znowu zgodnie z propozycją Suchockiej – połączenie tradycji weberowskiej i marksowskiej rozwijane w środowisku poznańskich socjologów (szczególnie Stanisława Kozyra-Kowalskiego oraz Jacka Tittenbruna).

Szósta strategia wymieniona przez Suchocką związana była ze specyfiką polskiej rzeczywistości i sprowadzała się do imitacji zachodnich koncepcji stratyfikacyjnych lub klasowych. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje szybka kariera i mierzony popularnością sukces „klasy średniej”.

Ponieważ ostatnia z wymienionych nie ma w tym miejscu zastosowania, wróćmy do strategii piątej, bowiem brak odpowiedniego języka opisu nowej rzeczywistości społecznej – nie tylko w obszarze podziałów społecznych – stanowi zagadnienie o doniosłym znaczeniu. Od wielu już lat Kazimierz Krzysztofek zwraca uwagę na fakt, że właśnie w paradygmacie poznawczym leży istota problemu. Język opisu rzeczywistości – nie tylko społecznej – jest na wyczerpaniu wówczas, kiedy coraz mniej wyjaśnia, a z taką właśnie sytuacją mamy zdaniem Krzysztofka do czynienia obecnie. Stąd zdaniem tego socjologa coraz więcej metafor i oksymoronów w nazywaniu nowych zjawisk. Jednym z trafnych przykładów, jakie podaje ten socjolog, jest wspomniana oksymoronizacja języka nauki, przejawiająca się w upowszechnieniu terminów wewnętrznie sprzecznych, starających się uchwycić dwie przeciwstawne tendencje w jednym. „»Glokalizacja«, »prosumpcja«, »fragtegracja« (…). Takie i podobne terminy są trudne do przyjęcia dla analityków szukających z nostalgią pozytywistycznej jednoznaczności. Są to bifurkacje policentrycznej struktury” (Krzysztofek 2012, s. 8). Stanowisko Krzysztofka wyrasta ze skrajnie sceptycznego poglądu Ulricha Becka mówiącego, że socjologia jest martwa (choć sam Krzysztofek expressis verbis polemizuje z Beckiem). Wprawdzie osłabia je i relatywizuje jedynie do języka socjologii, jednak i taki punkt widzenia może mieć daleko idące konsekwencje, prowadząc do wniosku o braku socjologicznej refleksji nad dynamiką rzeczywistości społecznej (por. Baranowski 2012). Drugą skrajnością, jaką może wywołać przyjęcie takiego stanowiska, jest ideologiczny kainotyzm, którego stałym elementem jest porzucenie dotychczasowego języka opisu na rzecz jakiegoś rodzaju akademickiej nowomowy. Wprawdzie Krzysztofkowi trudno zarzucać tego rodzaju postawę; przeciwnie, socjolog ten stara się unikać nadmiernego epatowania neologizmami, ale wielu jego wiernych czytelników już nie. Na niebezpieczeństwa wynikające z ideologicznego kainotyzmu wskazywał Kozyr-Kowalski (2005) w swej ostatniej publikacji książkowej dotyczącej uniwersytetu. Scharakteryzowana przez niego postawa daje się sprowadzić do pogoni za absolutem nowości i oryginalności, zwieńczonej częstokroć brakiem szacunku dla klasyków, przeinaczaniem i fałszywym adoptowaniem ich myśli. Tego rodzaju kainotyzm prowadzi również do innych patologii życia intelektualnego (szczególnie naukowego): a) jest wrażliwy na tworzenie fikcji myślowych bazujących na pozornych nowościach, b) ignoruje metodę porównawczą, uniwersalizując wyniki refleksji dotyczącej konkretnego miejsca na cały kraj, kontynent, świat (szczególnie w epoce powszechnego konsensusu dot. globalizacji), c) skłania się ku refleksji ahistorycznej oraz d) traktuje wiekowy dorobek prasocjologii i socjologii klasycznej jak folklorystyczny śmietnik idei (por. Kozyr-Kowalski 2005, Pluciński 2006).