Starcie kapitanów - Ewa Tarnowska - ebook

Starcie kapitanów ebook

Ewa Tarnowska

5,0

Opis

Kapitan Jonathan Haldane, oddany służbie Jej Królewskiej Mości w angielskiej flocie, przynosi chlubę nie tylko ojczyźnie, ale i rodzinie. Jako doświadczony oficer uczestniczy w niejednej tajnej misji i za każdym razem stara się być przygotowany na najgorszy scenariusz. Nie przypuszcza jednak, że podczas rejsu niepozorną handlową fregatą stanie się celem piratów. Nieustraszony, mimo liczebnej przewagi wroga decyduje się odeprzeć atak. I już zwycięstwo ma prawie na wyciągnięcie ręki, raniąc kapitana piratów, gdy nagle zła passa napastników przeradza się w niepojęty triumf, a sam Haldane, znienacka ogłuszony, zostaje uprowadzony na ich statek. Jakie jest jego zdziwienie, gdy po odzyskaniu przytomności odkrywa, że celem piratów nie był łup, tylko on sam, a na czele bandy rzezimieszków wcale nie stoi postrzelony przez niego stary wilk morski, lecz harda i pyskata piękność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 844

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rodynka

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i stale trzymająca w zaciekawieniu fabuła. Polecam - dowcipne dialogi i słowne utarczki sprawiają, że strony książki pędzą przed oczami i nagle wciągnięty fabułą stwierdzasz że to już koniec , a chciałoby się więcej.
00

Popularność




Ewa Tarnowska
Starcie kapitanów
© Copyright by Ewa Tarnowska 2022Projekt okładki: Rafał Hukaluk
ISBN 978-83-7564-660-3
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Mojej Mamie

 I

Od samego początku ogarniały go złe przeczucia, a jego intuicja nigdy nie zawodziła. Miał też głęboko zakorzenione przekonanie, że jak nie on, to nikt inny. Zuchwałość? Skądże znowu, po prostu do tej pory był najlepszy. Zarówno jego rodacy, jak i Szkoci wiedzieli o tym doskonale i pewnie dlatego to jemu najbliżsi ludzie królowej powierzali wszystkie najśmielsze i najniebezpieczniejsze zadania. Teraz też był w trakcie takiej misji, ale od chwili gdy wszedł na pokład Mimozy, odczuwał pewien niepokój. Jego instynkt nigdy go nie zmylił, ale zaufani ludzie dworu zapewniali, że akcja jest tak tajna, tak zakamuflowana, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Wprawdzie sojusz z Portugalią trwa już od ponad trzech lat, ale ze względu na toczącą się wojnę taka samotna wyprawa nie była zbyt rozsądna. W jedną stronę dotarł bez przeszkód, lecz musiał jeszcze przecież wrócić do Anglii. Miał ze sobą tylko najbliższych i najpewniejszych żołnierzy, a pozostałą część załogi tworzyli marynarze kapitana Sullivana i oczywiście sam kapitan.

Właśnie gdy tylko wypłynęli w drogę powrotną, obawy się nasiliły. Może i nie przewoził już ładunku królowej, który zostawił w Setubal, ale miał przecież list wagi państwowej. Jego powinnością jako żołnierza korony angielskiej było przede wszystkim chronienie swojej królowej i jej interesów. Poczuwał się do swojego obowiązku i pełnił go z dumą, ale gdyby Mimoza została napadnięta przez wrogie wojska, to jakby miał obronić tych wszystkich ludzi? On i jego garstka żołnierzy ponieśliby druzgocąca klęskę. Tylko kto by się spodziewał, że on, kapitan Jonathan Haldane płynie sobie nie jak zawsze na swoim wojennym galeonie, tylko na zwykłej handlowej fregacie? Zgodził się na ten pomysł wyłącznie dlatego, że zapewniano go o bezpieczeństwie misji. No i rzecz jasna, nie mógł odmówić królowej. Gdyby jednak mógł postępować jak zwykle – oficjalnie, gotowy do każdej walki, wspierany przez swoich żołnierzy, a nie odpowiedzialny za niedoświadczoną załogę. Ale był dobrej myśli, ignorował swoje przeczucia. Najpóźniej za trzy dni będzie już w Southampton, a jeżeli pogoda się poprawi, to może nawet i za dwa.

Tej nocy wody Atlantyku zasnuła gęsta mgła…

*

Niecierpliwie krążyła po kajucie. Czekała na tę chwilę prawie cztery lata. Nie była zdenerwowana, nie miała tremy i przede wszystkim nie była nowicjuszką. Jedyne, co czuła, to podniecenie. O tak, w końcu nadszedł jej, Barona i Derricka dzień, a właściwie noc. Wiedziała, że druga taka okazja może trafić się za kolejne cztery lata, dlatego nie mogła pozwolić sobie na najmniejszy błąd. Nie mogła zawieść Barona i Derricka, którego już nie było, który odszedł właśnie cztery lata temu, którego przysięgała pomścić.

Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na samo wspomnienie tamtego dnia. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, spędzała czas jak zwykle w osadzie z innymi kobietami i ich dziećmi. Nazywały się „korsarkami”, chociaż ich mężczyźni już od paru lat nie byli korsarzami. Wojna o sukcesję hiszpańską – tak samo jak nowa królowa – wszystko utrudniła. Baron, jej dziadek, z dnia na dzień z korsarza stał się piratem1 i uprawiał piractwo z samymi sukcesami. Miał jeden z najlepszych statków, który sam udoskonalił i dzięki temu szybko został kapitanem.

Westchnęła ciężko, przełykając całą gorycz, która wezbrała na nowo. Za jej plecami rozległo się pukanie. Nie odwracając się w stronę drzwi, zimnym głosem kazała wejść.

– Warunki są doskonałe, Dre – usłyszała pewny siebie głos Gaspara.

Nie drgnęła. Spuściła wzrok na biurko przed sobą. Drzwi się zamknęły i ciężkie kroki zmniejszyły odległość między nią a Gasparem. Stanął przy niej, roztaczając wokół smród taniego tytoniu i rumu. Spojrzała na niego. Uśmiechał się krzywo, ukazując żółte zęby. Znała doskonale tę postawę, był zawsze taki, gdy czekała ich kolejna „przygoda”. Znała go od… od zawsze. Odkąd pamiętała, był towarzyszem Barona, jego prawą ręką, a dla niej samej czymś w rodzaju wuja. Gdy Baron ją przywiózł do pierwszej osady, bała się Gaspara. Był po prostu wstrętny. Wysoki, barczysty, zarośnięty ciemnymi włosami, świdrował wszystko małymi, świńskimi oczkami i ciągle kopcił cygara, które oczywiście zdobywał podczas rabowania. Polubiła go chyba dlatego, że zawsze przywoził jej jakieś łakocie, a ona była jeszcze zbyt naiwna, by wiedzieć, że pochodzą z napadniętych i obrabowanych statków. Cenił Barona ponad wszystko i zawsze stał u jego boku, pomagał mu szkolić Derricka i podtrzymywał na duchu po tej katastrofie, która ich spotkała. To dzięki niemu Baron wrócił do osady, dzięki niemu nie straciła dziadka.

– Za godzinę spuszczamy pirogi – oznajmił chytrze.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odezwała się, znów patrząc na mapy i wycinki gazet leżące na biurku. – Mgła jest gęstsza, niż zakładałam, lepiej wypłynąć wcześniej.

– Przecież oni też płyną wolniej w takiej mgle – zdziwił się.

– A jeżeli nie? Kapitan Mimozy już nie raz pływał tymi wodami i wcale nie musi bać się mgły. Nie wolno nam tego zepsuć, takiej drugiej sposobności może nie być.

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Gaspar ruszył w jej ślady.

– Nie zmarnujemy tej okazji – powiedział z naciskiem do jej pleców. – Dobrze wiesz, że też chcę dopaść ten statek.

Ruszyła schodami na pokład. Panowała ciemna, zimna noc, tonąca we mgle. Podeszła do burty, widoczność była słaba. Na pokładzie piraci rozgrzewali się rumem w oczekiwaniu na rozpoczęcie abordażu. Byli gotowi i najważniejsze – chętni. Wielu uczestniczyło w starciu cztery lata temu, ale nie mieli pojęcia, że dziś na Mimozie, którą zamierzali napaść, płynie ten sam człowiek, który wówczas przyczynił się do porażki Nike. Jej dziadek nazwał statek, którym teraz płynęli, na cześć greckiej bogini zwycięstwa – jednak tamtego dnia nie zwyciężyli. Derrick stracił życie, a jej dziadek nogę.

Zacisnęła dłoń w pięść, ogarnięta złością i nienawiścią. To przez Jonathana Haldane’a Baron już nie był czynnym kapitanem, a ona straciła narzeczonego. W końcu nadszedł czas odwetu, Baron zemści się jej rękoma. Przez trzy lata przygotowywał ją, nauczył wszystkiego, co sam potrafił, a od dwóch lat wysyłał rabować. Szybko nauczyła się dowodzić piratami, ku ich niezadowoleniu. Nie dość, że była kobietą, to jeszcze wszyscy wierzyli, że przynosiła pecha ze względu na swoje rude włosy. Baron zaciekle powtarzał im, że ona jest nim, że póki on żyje, ona dowodzi, że żaden z nich nie jest w stanie tego zmienić – i rzeczywiście, przez trzy lata żaden nie udowodnił, że jest godzien stać się kapitanem. Wszyscy opierali się na Baronie i Derricku i sami nie potrafili nic, oprócz słuchania rozkazów i opróżniania butelek z rumem. Nawet Gaspar, mimo wieloletniego doświadczenia, w ciągu roku, gdy Baron dochodził do siebie, a ona uczyła się być mężczyzną, nie potrafił przeprowadzić owocnych napadów. Ona sprawdziła się już podczas pierwszego wypłynięcia. Strategia, którą wpajał jej Baron, przyniosła zwycięstwo i piraci zadowoleni z łupów szybko pogodzili się z faktem, że to ona dowodzi. Z pirackiej księżniczki stała się królem i szczęście prysło. Ciążyła na niej odpowiedzialność i obowiązek zemsty. Baron domagał się tego każdego dnia. Dopaść Jonathana Haldane’a, jedynego człowieka, któremu nie dał rady. Nie chciał go jednak zabić, miał bardziej wyrafinowany plan.

Podmuch zimnego wiatru uderzył Dre w twarz, aż się wzdrygnęła. Gaspar stał przy niej jak cień. Rozluźniła dłonie i odetchnęła głęboko orzeźwiającym powietrzem. Jeszcze parę godzin i zacznie tu rozbrzmiewać szczęk szpad i nie daj Boże, unosić się zapach krwi. Nigdy bezpośrednio nie uczestniczyła w abordażu. Baron nie chciał pozwolić, aby po lądzie rozprzestrzeniła się wieść, że istnieje statek piracki, gdzie walczy, a tym bardziej dowodzi kobieta. Z pewnością przyniosłoby to jej i załodze ogromną sławę, bo jak dotąd – w dobie tak wielkiego tropienia i niszczenia piratów – odnosili same sukcesy. Nie wiedziała, co kieruje Baronem, ale nie zależało jej na sławie. Wiedziała jedynie, że tej nocy czeka ją największe wyzwanie.

– Dopadniemy go, Gasparze – odezwała się cicho, zapatrzona we mgłę.

– O tak, Dre, dopadniemy. – Był równie pewny jak ona.

Wśród tych, co pierwsi mieli wypłynąć pirogami, było kilku, którzy wiedzieli, jak Haldane wygląda. To oni zdobyli informację o jego obecności na handlowcu i śledzili każde posunięcie tej fregaty. Oprócz nich tylko Gaspar znał wygląd Haldane’a. Wątpiła, by ci, którzy uczestniczyli w tamtym abordażu, pamiętali żołnierza, który zabił Derricka. Wszyscy winili ówczesnego kapitana statku, admirała Cooka. Baron jednak wiedział, że najwięcej szkód wyrządził Haldane. Wtedy jeszcze zwykły żołnierz, dziś już zasłużony kapitan.

Od ponad roku zdobywała wszelkie informacje na jego temat. Wiedziała, że awansował, że zdobył uznanie i popularność swoją taktyką i bezkompromisowością. Nie poniósł żadnej porażki, a w dodatku był lubiany przez Szkotów, z którymi Anglia właśnie zawarła unię realną. Jako drugi syn pary hrabiowskiej, nie skupiał się na przejęciu tytułu, tylko całym sobą oddawał karierze wojskowej i to przyczyniało się do jego sukcesów. Dre wiedziała, że gdyby spotkała go na polu walki, nie miałaby szans – ani ona, ani jej ludzie. Ale dziś właśnie nadarzyła się okazja, która umożliwiała jej wygraną. Co z tego, że podróżował anonimowo na tym handlowcu, skoro ona o tym wiedziała? Był sam, z garstką żołnierzy, nie miał szans z ponad stu pięćdziesięcioma piratami i z pragnącą zemsty narzeczoną i wnuczką. Tak, Derrick i Baron w końcu doczekali się pomsty. Nie mogło się nie udać, Haldane nie da rady się wymknąć, dopadnie go za wszelką cenę! To kwestia godzin.

Odwróciła się w stronę pokładu. Ogarnęła wszystko i wszystkich wzrokiem, splunęła męskim nawykiem i ruszyła na mostek.

– Pamiętajcie – zwróciła się twardo do piratów, którzy co do jednego spojrzeli na nią – chcę mieć tutaj żywego oficera.

*

Pogoda pogarszała się, przedłużając powrót do Anglii. Jon tej nocy długo nie mógł zasnąć, a gdy w końcu się udało, obudziły go po chwili gwałtowne kroki na pokładzie. Zerwał się natychmiast, w pośpiechu zapalił świecę i patrząc na zegar, stwierdził, że jednak spał prawie cztery godziny – dochodziła piąta rano. Zanim jednak zdążył dobrze pomyśleć, do kajuty wpadł jego oddany towarzysz i żołnierz, Brian.

– Mamy gości na pokładzie – oświadczył, w pośpiechu naciągając na siebie mundur.

W tej samej chwili rozległ się nad nimi dzwonek alarmowy. Jon, klnąc niemiłosiernie, też chwycił mundur i pistolet.

– Kto do diabła? Francuzi, Hiszpanie? – Wyciągnął z kieszeni munduru list dla królowej i wsadził go w cholewę buta.

– Nie wiem, Sullivan przysłał do mnie majtka. – Brian podał mu szablę i zawrócił w stronę wyjścia.

Jon ruszył za nim, w połowie schodów spotkali zziajanego kapitana Sullivana.

– Chroń nas Boże! – odezwał się bardziej wściekły niż przestraszony. – Banda zbirów! Podpłynęli pirogami i dostali się na pokład.

– Kto? – zapytał rzeczowo Jon, zwalniając kroku.

– Nasi, do cholery!

Obaj, on i Brian, na chwilę zgłupieli. Anglicy atakują angielski statek? Sullivan chyba bredzi! Wybiegli na pokład i ich oczom ukazał się niemiły obrazek. Ich marynarze zmagali się z obcymi mężczyznami, a żołnierze właśnie dołączyli do tej scenki. Jon okiem fachowca stwierdził, że liczebność wroga wynosi około trzydziestu mężczyzn, i uznał, że to chyba jakiś żart. Ścisnął pewnie szablę. Jeżeli ci idioci spodziewali się, że na pokładzie są wyłącznie marynarze, to gorzko się rozczarują, nawet jeżeli są Anglikami.

– Kapitanie, niech pan wynosi się pod pokład – rozkazał Sullivanowi. – Zaraz będzie po sprawie.

Jego pewność siebie w sytuacjach zagrożenia była cudowną zaletą, nawet przez sekundę nie zwątpił, że wymiecie tę bandę głupców.

Już miał ruszać, gdy nagle fok stanął w płomieniach. Rozwścieczony pobiegł w tamtą stronę, rzucając się na dwóch durni, którzy podpalili maszt. Cedząc pod ich adresem stek wulgaryzmów, w mgnieniu oka powalił obydwu na deski. Ogień rozprzestrzenił się tak gwałtownie, że nie widział szans na ugaszenie go, i wówczas, mimo żaru, przeszedł go zimny dreszcz. Jakby tknięty niewidzialną ręką, odwrócił się w stronę walczących mężczyzn. Jego żołnierze zwinnie odcięli wrogów od marynarzy, którzy bezpiecznie się cofali, i nagle ujrzał coś, co nieomal ścięło go z nóg. Nad walczącymi postaciami z mgły wydobywał się ogromny, nieokreślony statek, zmierzający prosto na nich. Chwila osłupienia trwała krótko, od razu zaczął działać, ostrzegając załogę i żołnierzy. Jego donośny głos rozlegał się po całym pokładzie; wiedział, że nie ma czasu do stracenia i trzeba jak najszybciej uporać się z wrogiem na Mimozie, jeżeli ma stawić opór kolejnym napastnikom. Jak opętany przeszywał szablą kolejne ciała, gdy niespodziewanie całym statkiem mocno zakołysało. Jako jeden z nielicznych utrzymał się na nogach i dzięki temu od razu dostrzegł, że obcy statek otarł się o nich, a z jego pokładu zaczęły zeskakiwać tłumy mężczyzn. Znał zbyt dobrze te charakterystyczne stroje.

– Piraci! – ryknął wszystkimi siłami.

Sam nie widział, czy poczuł ulgę czy zgrozę. Wprawdzie nie byli to ani Francuzi, ani Hiszpanie, ale był przecież przekonany, że piraci już dawno wynieśli się na wody Ameryki. Jego żołnierze stanęli z uniesionymi szablami i pistoletami w jednej linii z nim. Liczba zeskakujących piratów, wydających z siebie bojowe okrzyki, nie napawała go entuzjazmem. Wiedział, że marynarze są gotowi do obrony, ale przecież nie był na tyle głupi, żeby myśleć, że w takiej liczbie pokonają tych dzikusów. Spełniły się właśnie jego najgorsze i najczarniejsze scenariusze. Przeklął w myślach doradców królowej i siebie samego za to, że pozwolił sobie na takie ryzyko.

Walczył z sobą samym, jego rozsądek nakazywał wstrzymać rozlew krwi, a honor żołnierza nie poddawać się, nawet kosztem utraty życia. Jego próżność przekonywała, że da sobie radę z tymi zbirami, jeżeli tylko złapie ich kapitana…

*

Dre stała w swoim bezpiecznym azylu i obserwowała całą akcję. Widok był zachwycający, jej pomysł z podpaleniem masztu nie tylko sprawdził się jako znak dostania się na pokład Mimozy, ale też przysłużył się jako oświetlenie.

– Stój, ty durniu, stój i nie walcz – odezwała się sama do siebie, patrząc na żołnierzy.

Choć nigdy nie widziała Haldane’a, bez trudu domyśliła się, który to z nich. Był prawie taki, jak go sobie wyobrażała na podstawie opowiadań Barona. Nie dostrzegała dobrze jego twarzy, ale napięta postawa sugerowała, że ma dylemat. Dre triumfowała z tego powodu, ale także modliła się, aby nie decydował się na walkę. Chciała już go mieć na swoim pokładzie, a nie patrzeć, jak udaje bohatera. Jej ludzie rozprzestrzeniali się, próbując osaczyć żołnierzy, którzy wciąż stali w gotowości. Znaczna część marynarzy znikła pod pokładem, zostało kilku odważnych.

– No dalej, Haldane, wyciągnij białą chustę i błagaj o litość – niecierpliwiła się Dre.

Nie mogła powstrzymać jęku rozczarowania, gdy jej nadzieje przepadły. Haldane wydał rozkaz ataku i sam rzucił się na pierwszych piratów. Jej wzrok ledwie za nim nadążał, stała jak zahipnotyzowana, obserwując jego szybkie ruchy i zwinne pchnięcia. Rozległ się huk strzału. Gdzie, do cholery, był Gaspar? Jeżeli tego nie przerwie, ci idioci jeszcze zastrzelą Haldane’a, bo kordelasem z pewnością nie dadzą mu rady. Śledziła nerwowo przebieg sytuacji. Jej ludzie otoczyli żołnierzy, którzy nie przestawali dzielnie się bronić. Naiwni marynarze próbowali pomóc, ale piraci obezwładnili ich w mgnieniu oka. Zgodnie z jej rozkazami, prowadzili ich na rufę. Spod pokładu wyciągali pozostałą część załogi, a także skrzynie z ładunkiem. Czy ten durny Haldane naprawdę nie widział, że piraci zajęli cały statek? Nie mógł pogodzić się z własną porażką?

Odszukała go wzrokiem, skupiony w ciasnym kręgu z żołnierzami, bronił się zawzięcie. Celnie trafiał jej ludzi, sam nie straciwszy ani jednego ze swoich. Nagle coś głośno zatrzeszczało i płonący kawałek konstrukcji masztu runął prosto na walczących. Piraci odskoczyli na wszystkie możliwe strony, a Haldane z żołnierzami wykorzystali chwilę i cofnęli się bliżej mostka. Odciął tym samym możliwość otoczenia się z każdej strony. W końcu pojawił się Gaspar, który omijając płonące kawałki i przepychając się przez piratów, zmierzał prosto do Haldane’a. „Idioci, niech ugaszą ten ogień”, myślała Dre, coraz bardziej zła, że nie może tam być. Niejednokrotnie ubierała się w męski strój i chowała długi warkocz pod chustką i kapeluszem, dzięki czemu wyglądała na młodego, wątłego chłopca. Dziś też się tak ubrała, ale przysięgała Baronowi i sobie samej, że nie będzie ryzykować, że nie ujawni się, dopóki Haldane nie będzie schwytany. Tylko że w takich nierównych proporcjach to powinien być już pojmany co najmniej dziesięć minut temu! Dre walnęła pięścią w beczkę z prochem, coraz bardziej wściekła z powodu swojej bezradności.

Gaspar powstrzymał gestem piratów i sam wysunął się naprzód.

*

Czujny wzrok Jona od razu dostrzegł wysuwającego się pirata, który zdecydowanie górował, nie tylko wzrostem, nad pozostałymi. Gdy uniósł rękę z kordelasem, cała reszta tej zgrai zaniechała jakichkolwiek ruchów oprócz wykrzywiania swoich obleśnych gęb. Nareszcie doczekał się kapitana. Poczuł ulgę, choć wiedział, że najważniejsze dopiero przed nim. Był wyczerpany, dawno nie walczył w tak nierównej bitwie, gdzie musiał odpierać tyle ciosów z każdej strony. Wiedział, że jego ludzie również ledwie łapią oddech. Spojrzał pogardliwie na ich kapitana – zabije go, choćby sam miał stracić życie. Pozbywając się dowódcy, unieszkodliwi tych dzikusów na długi czas i ochroni inne statki przed ich napadami.

– Poddaj się, waleczny oficerku – odezwał się nieprzyjemnym tonem pirat, z wyraźnie francuskim akcentem. – Jest was marna garstka, a my mamy już całą waszą załogę.

Kiwnął niedbale głową w kierunku rufy, ale Jon nie był na tyle głupi by się odwracać. Co nie znaczy, że wątpił w jego słowa. Ogarnęła go furia, ale niczego po sobie nie pokazał.

– Nie wspomnę już o waszym ładunku – dodał zuchwale pirat, spoglądając w stronę swoich kamratów, przerzucających ich skrzynie na swój statek.

Jon patrzył na niego przenikliwe. Wyzwać go na pojedynek, czy po prostu strzelić? Coś jednak go podkusiło i odezwał się:

– Dostaliście więc, czego chcieliście, to po co tu stoisz, łachudro?

Z satysfakcją dostrzegł błysk złości w spojrzeniu pirata.

– Chcę, byś rzucił te błyskotki – kiwnął brodą na szablę i pistolet, które Jon trzymał w rękach – i się poddał.

– Nie martw się, nie strzelam w plecy, jeżeli boisz się odwrócić i odejść – odparł Jon.

Takie potyczki słowne wyraźnie nie były na rękę piratowi, bo zniecierpliwienie wręcz malowało się na jego pijackiej gębie. Jonowi nie drgnął żaden mięsień twarzy, cały czas czujnie obserwował przeciwnika.

– Skończ to cwaniakowanie, oficerku – burknął pirat. – Rzucaj broń albo osobiście przebiję cię moim kordelasem.

Jon udał, że się zastanawia. Ten piracki kapitan był albo nowicjuszem, albo wyjątkowym głupkiem. Co z tego, że celował do niego, skoro był zbyt zuchwały, żeby zachować czujność? Jon posłał mu jeden ze swoich czarujących uśmiechów, który działał na niejedną dzierlatkę.

– Jak sobie życzysz, kolego – odezwał się, unosząc ręce w geście poddania.

Usłyszał, jak jego żołnierze wciągają powietrze z zaskoczenia. Nie spojrzał nawet na nich, tylko wolnym ruchem zaczął opuszczać ręce, pochylając się przy tym, co sprawiało wrażenie, że zamierza odłożyć broń. Robiąc to, zastanawiał się, czy ten kapitan jest rzeczywiście taki durny. Nie zdążył się nawet dobrze pochylić, gdy usłyszał pyszałkowaty śmiech tamtego. W tej samej chwili zacisnął mocno palce na pistolecie i prostując się szybko, strzelił. I choć dostrzegł, że jego cel robi zwinny unik, powietrze przeszył zwierzęcy ryk. Pirat padając na kolana, złapał się za lewe ucho i wydzierał się jak opętany. Między jego palcami obficie sączyła się krew. Ta chwila osłupienia piratów wydawała się godziną. Sam Jon patrzył jak urzeczony, jak jego ofiara pada na kolana, wyjąc z bólu. Ocknął się jednak szybciej niż napastnicy i jednym susem wskoczył na mostek, gotowy do dalszej walki. Jego ludzie mieli równie szybki refleks jak on i nie minęło dziesięć sekund, gdy zgrzyt szabli rozbrzmiał na nowo.

*

W momencie gdy tylko zobaczyła, jak Haldane podnosi pokojowo ręce, poczuła, że to zwykła gra, że jego postawa wcale nie jest pokojowa. Gaspar wybuchnął zwycięskim śmiechem, który od razu zagłuszył huk wystrzału, a następnie przeszywający krzyk bólu. Nie stała nawet sekundy bezczynnie, natychmiast wybiegła na pokład, chwyciła pierwszą szmatę, jaką zobaczyła, i zbiegła do swojej kajuty. Nasączyła ją zawartością butelki, którą trzymała na komodzie, i wróciła na pokład. Kilkoma susami wskoczyła na skrzynie i złapała mocno linę przymocowaną do masztu. Naciągając bardziej kapelusz na twarz i zaciskając palce na linie, z całej siły odbiła się stopami, wiedząc, że tylko za pierwszym razem lina jest najbardziej rozbujana. Uniosła się w powietrzu niczym ptak, przemierzając odległość dzielącą jej maszt od mostka Mimozy. Pojmując, że ten wyczyn był błędem, ujrzała pod sobą walczącego Haldane’a i puściła linę. Tylko cud sprawił, że spadając, zahaczyła o jego ramię, dzięki czemu stracił równowagę. Sama twardo wylądowała na lewym boku, a jej pojawienie się zaskoczyło pirata, który osłupiał, jakby zobaczył spadającą gwiazdę. Haldane jedynie lekko zachwiany zaczął łapać równowagę, na co nie mogła pozwolić. Poderwała się, podcinając mu nogi tak, że tym razem poleciał na deski. Nie zwlekając, wyszarpała chustkę zza pasa, doczołgała się do kapitana i przystawiła ją pod jego nos, zanim zdążył zareagować, a przede wszystkim ją zobaczyć. Bóg jedyny wie, jaka była rozdygotana, a sekundę, w której przekonała się, że Haldane stracił świadomość, błogosławiła ponad wszystko. Pirat, który z nim walczył, ocknął się nagle z osłupienia i odwróciwszy się w stronę pokładu, krzyknął:

– Kapitan powalony!

Wywołało to falę okrzyków radości wśród piratów i potrzeba było tylko kilku chwil, aby odgłosy walki ucichły. Dre leżąc przy Haldanie, nie mogła widzieć, czym to było spowodowane, ale domyśliła się po reakcji piratów, że wygrali. Podniosła wzrok na Jima, który nadal tkwił nad nią.

– Zgaście, do cholery, ten ogień! – warknęła.

Jim dopiero po chwili zrozumiał, co ma na myśli, i zbiegł po schodkach, powielając jej słowa. Chciała się podnieść, ale cały lewy bok przeszył ból, aż musiała zacisnąć zęby. Skierowała spojrzenie na twarz Haldane’a. Zamarła, tak jak przed chwilą Jim. On wcale nie był taki, jak go sobie wyobraziła na podstawie opowiadań Barona. Z daleka może taki się wydawał, ale z bliska… z bliska był bardzo… sama nie wiedziała jaki. Usiadła gwałtownie, zapominając o upadku. Hamując przekleństwa, sięgnęła po kapelusz, który jej spadł, i naciągnęła na głowę. Dwóch piratów wbiegło na mostek, z zachwytem patrząc na powalonego Haldane’a. Mimo rwącego bólu podniosła się na równe nogi.

– Zabrać go, zanim się ocknie – rozkazała, udając twardą.

Niezwłocznie wykonali rozkaz, z trudem podnosząc Haldane’a. Dre nie wierzyła, że jej ludzie mogą być tacy słabi, ale słowem się nie odezwała. Wiedziała, że jeśli ma zachować swoją płeć w sekrecie, nie powinna się odzywać. Zerknęła za siebie – cała załoga włącznie z kapitanem tkwiła spętana na końcu pokładu, a teraz dołączali do nich żołnierze, których właśnie związywano. Spojrzała znów na wprost. Trzech piratów taszczyło Haldane’a na Nike. Na pokładzie leżały martwe ciała. Straciła więcej ludzi, niż zakładała, kilku marynarzy również poległo. A Gaspar? W chwili gdy o nim pomyślała, rozległ się jego wrzask dochodzący z ich statku. Przeszły ją ciarki na samo wspomnienie jego losu. Jak mógł pozwolić sobie na taką nieostrożność? Tak niewiele brakowało, a straciłaby przez Haldane’a kolejną coś znaczącą osobę w jej życiu. Czas położyć temu kres. Ruszyła w stronę Nike, na którą wszyscy już wrócili. Na pokładzie Mimozy oprócz związanych ludzi pozostał zapach prochu i dymu, a za burtą przez mgłę przebijały się pierwsze jasności świtu.

 II

Do jego świadomości dochodziły dziwne śmiechy i brzęk metalu. Jakiś przebłysk rozsądku kazał mu nie otwierać oczu, dopóki nie pojmie, co się z nim dzieje. Pierwsze, co skojarzył, to że leży na brzuchu, a pod policzkiem ma wilgotne dechy. Potem głosy stały się wyraźniejsze i momentalnie wszystko sobie przypomniał. Piraci. Bez wątpienia schwytali go. Jakiś mały dzikus skoczył na niego nie wiadomo skąd, a potem podhaczył mu nogi i… i nie wie, co było dalej. Jon nieznacznie poruszył rękoma i ze zdziwieniem przekonał się, że nie są związane. Nogi także miał wolne. Pozwolił więc sobie na otwarcie oczu.

Wciąż panował półmrok, a więc nie minęło zbyt wiele czasu. Układ i wyposażenie pokładu zdecydowanie nie pasowały do Mimozy. Po diabła ściągnęli go na swój statek?! Głupie pytanie, postrzelił przecież kapitana. Teraz będzie musiał za to odpowiedzieć. Jako żołnierz, liczył się z nagłą śmiercią, ale nigdy nie było jego marzeniem zginąć z rąk piratów. Dwa razy w życiu natknął się na nich i zwyciężył, a za trzecim razem spotkał go taki pech. Pocieszał się myślą, że ta walka była nierówna, że mimo iż okazał się słabszą stroną, to jednak przyczynił się do licznych strat pirackiej zgrai. Nie miał cienia wątpliwości, że gdyby nie ten latający pirat, znalazłby w sobie tyle siły i wytrwałości, aby walczyć do końca. Niech to szlag!

Uniósł lekko głowę i w tej samej chwili wyczuł czyjąś obecność przy swoim boku. W chwili gdy odwracał głowę, usłyszał doskonale znany mu głos:

– Chwała niebiosom, Jon! – Brian odczuł wyraźną ulgę.

Jon oderwał się od zimnych desek, podpierając się rękoma i spojrzał na swojego żołnierza. Ogarnęła go radość na widok przyjaznej i w dodatku całej twarzy, ale nie mógł pozwolić sobie na tkliwości w takiej chwili. Trzeba działać.

– Nie wiedziałem, co oni ci zrobili – ciągnął Brian przyciszonym głosem. – Byłeś nieprzytomny, ale nie widzę żadnych ran.

– Też nie wiem, czym mnie ogłuszono – odparł, spoglądając w stronę, z której dobiegały głosy.

Właściwie to tych stron było kilka, bo piraci rozproszyli się po całym pokładzie, ale najwięcej gromadziło się przy skrzyniach, które ukradli z Mimozy. Wyłamując wieka i sprawdzając ich zawartość, delektowali się swoim zwycięstwem. W Jonie na nowo wezbrał gniew. Obdarciuchy pijackie! Całe szczęście, że nie przewozili nic cennego. Z największą przyjemnością skręciłby każdemu po kolei kark. Byli tak pewni siebie, że nawet nie zwracali na niego i Briana uwagi.

– Czy mówili, czego od nas chcą? – Znów spojrzał na przyjaciela.

– Nie. To nie są sami Anglicy. Wymieszali się z Francuzami i Hiszpanami. Jak widać, piratów nie interesuje wojna na lądzie między ich krajami.

Jon podniósł się i usiadł, podobnie jak Brian. Stwierdził, że statek kołysał się w miejscu, za burtą wciąż widział banderę Mimozy. Choć nie mógł znaleźć żadnych powodów, dla których nie odpłynęli nigdzie dalej, to fakt ten od razu poprawił mu humor. Oparł łokieć na zgiętym kolanie i ponownie ogarnął wzrokiem swoich oprawców. Obleśne kreatury, ich beztroska nie potrwa już długo.

– Musimy coś wymyślić – oznajmił. – Nie zamierzam czekać bezczynnie na ich łaskę lub niełaskę.

– Nie spodziewałem się po tobie innej reakcji, kapitanie – mruknął Brian żołnierskim tonem.

– Jesteś w pełni sił?

– Jasne. Poza przepychankami nic nie zdołali mi zrobić. Właściwie to nie mogę pojąć, w jakim celu nas tu ściągnęli? Przecież zgarnęli cały ładunek i…

– Postrzeliłem kapitana – przerwał mu. – To wszystko tłumaczy. Zapewne czeka mnie niemiła nauczka.

Brian wpatrywał się w Jona przez chwilę zaskoczony, a potem kiwnął głową, przyznając mu rację. Piraci pragną zemsty. Cokolwiek ich czeka, na pewno nie będzie to sielanka, więc należy jak najszybciej działać.

– Bez swojego kapitana nie są tacy mocni i przede wszystkim zorganizowani – kontynuował Jon. – Gdybyśmy tylko zdobyli jakąś broń, bez wątpienia poradzilibyśmy sobie we dwóch z pokazaniem tej zgrai, gdzie ich miejsce.

– O ile wcześniej nie wystrzelają nas jak…

– Kurna, kurna – przerwał im donośny głos jednego z piratów. – Widzieliście, chłopaki? Nasz oficerek-bohaterek się obudził!

Niewysoki i niezbyt postawny pirat zbliżał się do nich, mówiąc po francusku. Jon doskonale znał ten język. Reszta piratów odwróciła głowy w jego stronę, a przynajmniej połowa wybuchła śmiechem.

– I co, oficerku? – Francuz zatrzymał się tuż przed nimi i wyciągnąwszy kordelas, kucnął. – Nie swędzą cię czasami uszy?

Machnął ostrzem przed nosem Jona. Jon nawet nie drgnął, natomiast Brian poruszył się niespokojnie. Jon podniósł rękę, chcąc go uspokoić, bo doskonale wiedział, że jego żołnierz nic nie rozumie po francusku i chce interweniować.

– Taki żeś odważny? – warknął Francuz do Jona.

– Co on mówi? – zapytał Brian.

– Droczy się.

Jon nie spuszczał zimnego wzroku z pirata, któremu coraz bardziej nerwowo drgał lewy policzek.

– Zadałem ci pytanie, oficerku! – krzyknął, znów zbliżając ostrze do twarzy Jona.

– Daj mi broń, to dam ci taką odpowiedź, że w lustrze się nie poznasz – odparł spokojnie Jon.

Furia, jaka ogarnęła pirata, odmalowała się z całą intensywnością na jego obleśnej twarzy. Inni jeden przez drugiego rzucali obelgi pod adresem angielskich oficerów i podjudzali swojego kompana do „zrobienia porządku”. Jon dostrzegł kątem oka, jak ten mocniej zaciska palce na rękojeści i szykuje się do zamachnięcia, mimo to wciąż siedział niewzruszenie i czuł coraz większą satysfakcję. Wiedział, że jego opanowanie jeszcze bardziej prowokuje tego durnia, a to z kolei ułatwi odebranie mu kordelasa. Pirat kipiąc złością, zaczął się podnosić i jednocześnie brać zamach; jeszcze sekunda i Jon powali go na jego wstrętny zad. Nie doczekał jednak tej sekundy, gdyż zdarzyło się coś zupełnie niepożądanego, Brian zerwał się gwałtownie i rzucił na pirata. Jon klnąc pod nosem, że tego nie przewidział, chciał go jeszcze zahamować, ale z siedzącej pozycji niewiele mógł zdziałać. Zaczął się podnosić, bo gromada rzezimieszków już doskoczyła do szarpiących się Francuza i Briana. Wiedział, że bez żadnej broni nie ma co podskakiwać i trzeba jakoś załagodzić to napięcie. Brian wprawdzie przytrzymywał rękę napastnika, ale pozostali otaczali ich w gotowości do skoku. Jon próbował chwycić za ramię swojego przyjaciela, żeby go odciągnąć, gdy nagle francuski pirat zatoczył się do tyłu, odrzucony ciosem w szczękę. Banda trzech innych od razu rzuciła się na Briana. Jon odparł zamach jednego z nich, kopiąc go przy tym porządnie w piszczel. Chętnie pobawiłby się w takie beztroskie utarczki, ale nie miał co się łudzić – nie zdążył nawet przywalić drugiemu, gdy osaczony zgrają śmierdzących dzikusów, został unieruchomiony. Jedyna pokrzepiająca myśl była taka, że na niego jednego było potrzeba czterech. Nie chcąc ułatwić im zadania, nie przestawał się szamotać, dopóki nie poczuł zimnej lufy przy szczęce. Brian też bez problemu został obezwładniony. Jon ze zgrozą zobaczył, jak pirat, który od niego oberwał, rzuca się w jego stronę i łapiąc za brzegi munduru, brutalnie przyciąga do siebie, ciskając stek przekleństw pluje mu w twarz, a potem z całą siłą odrzuca, aż Brian upada na plecy prawie na środku pokładu.

– Zaraz zobaczymy, czy twój żołnierzyk tak chętnie będzie cię bronił, jak jemu pierwszemu odrąbię ucho! – warknął Francuz w stronę Jona i schylił się po kordelas.

Jon ledwie drgnął, a ręka z lufą mocniej docisnęła się do jego skóry. Poczuł, że krew mu odpływa, nie wiedział, co gorsze – zostać zastrzelonym czy stać i przyglądać się, jak katują jego żołnierza? Brian nawet nie zdołał wstać, gdy Francuz był już przy nim i wymierzył mu kopniaka w brzuch. Jon poruszył się nerwowo, a wokół niego rozległo się kpiące rżenie. Jego natura i pozycja wojskowa nie pozwalały mu na taką bezczynność, ale czuł się potwornie bezradny. Nie chciał, aby te łachudry triumfowały, ani tym bardziej nie zamierzał ginąć z ich rąk. Drugi kopniak w brzuch Briana. Francuz stanął nad nim i bulgocąc żabim rechotem, przystawił mu ostrze do policzka.

– No to się teraz zabawimy. – Przesunął ostrze wzdłuż policzka i zatrzymał przy uchu. – Przekonamy się, czy twój dowódca też zechce ci pomóc.

Brian nic zrozumiał, a Jon cały zapłonął wściekłością.

Dre stanęła przed lustrem i przeszło ją dziwne mrowienie po plecach. Im dłużej patrzyła na swoje odbicie, tym bardziej czuła się jak portowa ladacznica. Słowa Barona, powtarzane niemalże każdego dnia zaczęły znów wirować w jej głowie: „Ubierzesz się w tę sukienkę, rozpuścisz swoje długie, płomienne włosy i bez wątpienia kapitan ci się nie oprze”. Odwróciła wzrok od lustra i sięgnęła po szeroki pas z bronią. Zawahała się jednak – to chyba niezbyt rozsądny pomysł. Uzbrojona ladacznica? Nie mogła zebrać myśli, ta sytuacja chyba ją przerastała. To śmieszne! Najgorszy element zadania już za nią, pojmała Haldane’a, więc czemu nie miałaby teraz sprostać obnażeniu swojego ciała? Może dlatego, że zapomniała, jak nosi się suknie, nie wspominając o tym, że takich rozpustnych kiecek nigdy na sobie nie miała. Odkąd Baron stracił nogę, dzień w dzień nosiła spodnie, wchodząc w rolę chłopca, więc to nagłe przeistoczenie się w rozpustnicę niespecjalnie było jej na rękę. Gdyby przewidziała, że tak idiotycznie będzie się czuła, to próbowałaby jakoś się przygotować, podobnie jak do walki. No cóż, teraz już za późno, pozostało jej wierzyć, że podoła zadaniu. Może i nie miała do czynienia z mężczyznami pokroju angielskich oficerów, ale Baron ciągle powtarzał, że kobiety działają tak samo na wszystkich. A ona doskonale wiedziała, na czym to działanie polegało. Napatrzyła się w różnych portach i własnej osadzie na relacje damsko-męskie.

Ponownie spojrzała w lustro. Cel uświęca środki, a dla niej cel był na pierwszym miejscu. Sięgnęła po tasiemkę trzymającą warkocz i po chwili gęste fale długich włosów rozsypały się na jej plecach i ramionach. Poczuła się nieswojo, ale nie zwracała na to zbytniej uwagi. Należało skupić się na ostatnich przygotowaniach. Skierowała się do pakunku z buteleczkami od osadowej uzdrowicielki, gdy usłyszała nasilone hałasy nad głową. Znieruchomiała, nasłuchując. To nie było zwyczajne poruszenie wśród piratów. Zaniepokojona i zdenerwowana chwyciła kaburę z pistoletem i wybiegła z kajuty. Na schodach o mało nie upadła, nadeptując sobie na tę przeklętą suknię. Do tego ból w boku. Wolną ręką uniosła materiał wyżej kostek i przystanęła w połowie schodów, skąd już miała dobry widok na pokład. Nic to jednak nie dało, ponieważ piraci zebrani w jedną grupę zasłaniali powód zamieszania. Przekrzykiwali się wzajemnie, więc nie mogła pojąć, o co chodzi. Wbiegła na pokład i krzyknęła:

– Zamknąć się!

Jej krzyk, choć donośny, nie przeniknął przez to wrzenie. Jedynie dwóch piratów zwróciło się w jej stronę i szczęki prawie opadły im na czubki butów. Z całą pewnością nie od razu dotarło do nich, że kobieta w czerwonej sukni z głębokim dekoltem to ich pani kapitan. Dre natomiast nie marnując czasu ani własnego prochu, wyszarpała najbliżej stojącemu piratowi garłacza i strzeliła w powietrze.

Huk wystrzału zaskoczył nie tylko Jona, ale także tych wszystkich obdarciuchów. Zdumieni, jeden przez drugiego zaczęli się odwracać i stawali jak wmurowani. Jon też podążył ich śladem, odwracając głowę w lewo, ale zwalisty pirat przysłaniał mu widok wprawiający w ten stan te pijackie mordy. Wrócił więc wzrokiem do leżącego Briana, przy jego uchu sączyła się strużka krwi. Ostatnie dwie minuty były jakąś niedorzeczną halucynacją. Banda tych cholernych dzikusów pastwiła się nad Brianem, aż stracił przytomność. Mimo to nie kończyli, ten Francuz zaczął mu bestialsko nacinać skórę przy samym uchu. A on, kapitan Jonathan Haldane stał nieruchomo i patrzył na tę scenę. Szlag by to trafił, dość! Jon zebrał myśli i ocenił sytuację, nie miał pojęcia, czemu ci bandyci tak stoją, ale to dobra okazja na działanie. Szybko zerknął na pirata, który trzymał go na muszce. Jeden zwinny ruch i będzie miał pistolet w swoich rękach. Dźwięk kobiecego głosu jednak i jego wprawił w osłupienie.

Gdy wszyscy piraci zwrócili się w jej stronę, a następnie rozsunęli z głupkowatymi minami, ukazując towarzysza Haldane’a leżącego i nieprzytomnego z krwią na policzku, Dre cała zawrzała. Jeżeli którykolwiek z nich łudził się, że stojąca przed nim kobieta to jakaś zjawa, to mina, którą właśnie przybrała, natychmiast sprowadziła każdego na ziemię. Tak wściekła mogła być tylko ich kapitan. Odrzuciła wcześniej zabranego garłacza i zachowując czujność, wyciągnęła swojego.

– Co ty wyprawiasz, Mathieu? – zapytała po francusku, robiąc parę kroków w ich stronę.

Pirat, nieco zbity z tropu jej strojem, dopiero po chwili się opamiętał, a na jego twarz powróciła zaciętość.

– To za Gaspara! – krzyknął bojowo, znów zbliżając ostrze do ucha żołnierza.

Dre w tym samym momencie dostrzegła kątem oka jakiś gwałtowny ruch między piratami. Instynktownie skierowała się w tym kierunku z wymierzonym pistoletem. Nie kto inny, jak sam kapitan Haldane zdzielił właśnie odebraną bronią jej człowieka w głowę. Pirat z drugiej strony zdążył się opamiętać i rzucić od tyłu na Haldane’a. Dre siarczyście zaklęła, przecież mieli go zabrać pod pokład! Cały plan diabli wzięli teraz, gdy ją zobaczył! Co za zgraja tępych głupców!

– Brać go, wy ociężałe moczymordy! – wrzasnęła do osłupiałych piratów.

Chyba tuzin z nich rzuciło się na kapitana, który z głębokim rozczarowaniem przekonał się, że pistolet, z którego cały czas do niego mierzono, nie był naładowany. W tej sytuacji jego walka wręcz nie miała większych szans. Dre stwierdziła, że to zwykła opatrzność losu, bo na tych głąbach nie mogła polegać. Żeby nie móc zapanować nad dwoma żołnierzami! Wszystko jej psuli. Teraz nie wiedziała, czy z powrotem zabierać się pod pokład i zniknąć z oczu ponownie unieruchomionego Haldane’a, czy zrobić z nimi wszystkimi porządek. Była tak zła, że gdy jej spojrzenie znów zatrzymało się na nieprzytomnym żołnierzu i sterczącym nad nim Mathieu, bez wahania wybrała drugą opcję. W ułamku sekundy ręka z pistoletem sama jej powędrowała w stronę tych dwóch i zanim Mathieu zdążył zareagować, strzeliła celnie w rękojeść kordelasa, który trzymał. Trafiła tuż przy jego kciuku. Wrzasnął jak oparzony, puszczając kordelas, który odrzucony omal nie zranił innego pirata. Z przerażeniem podniósł rękę przed oczy i chyba nie mógł im uwierzyć, bo drugą ręką zaczął macać wszystkie palce. Wszyscy pozostali zastygli ze zdziwienia, patrząc to na Dre, to na Mathieu, którego jęki rozlegały się po pokładzie. Nie docierało do niego, że jest cały. Dre niedbale opuściła pistolet i objęła wzrokiem wszystkich piratów stojących z obu stron Mathieu.

– Kto wam pozwolił bawić się w wymierzanie kar? – zapytała lodowatym głosem.

Mogłaby przysiąc, że patrzyli na nią i jej nie widzieli, albo połknęli własne języki. Czuła też na sobie wzrok Haldane’a. Na samą myśl, że wszystko przepadło, miała ochotę jeszcze raz strzelić do Mathieu, tylko tym razem boleśnie.

– Należało mu się – jęknął żałośnie Mathieu. – Jemu i temu drugiemu bohaterowi!

– Pytam, kto wam pozwolił? – powtórzyła spokojnie.

Mathieu wyraźnie się zmieszał. Zrozumiawszy, że nic mu się nie stało, zaczął jednak obawiać się gniewu kapitan, której zachowanie było dla niego niezrozumiałe. Już nawet zaczął obwiniać o jej stan tę burdelową kieckę. W swoich kompanach nie miał co szukać wsparcia, bo każdy z nich stał równie zatrwożony co on sam.

– Prowokowali nas – wykrztusił. – A poza tym Gaspar…

– Gaspar sam potrafi zająć się wyrównaniem rachunków – powiedziała, zbliżając się.

Wszyscy w najbliższym otoczeniu cofnęli się o krok. Czyżby sądzili, że zwariowała? No tak, przecież nigdy nie paradowała rozczochrana i wystrojona w suknie. Jak najbardziej było jej to na rękę, niech się boją nieobliczalnej kobiety, miałaby nawet dobry ubaw z tej sytuacji, gdyby nie obecność kapitana Haldane’a.

Odwróciła się nagle w jego stronę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Zadarła dumnie podbródek, choć przeszyło ją jakieś dziwne zimno w klatce piersiowej. Wtedy uświadomiła sobie, że wczesnym listopadowym rankiem tkwi na pokładzie w sukni z głęboko wyciętym dekoltem. Do tego jest bosa. Jak, na litość wszystkich świętych, ma nie być jej zimno?! Haldane chyba czytał w jej myślach, gdyż odezwał się z zawadiackim uśmieszkiem, używając francuskiego języka:

– Nie przeziębi pani czasem swoich uroczych wdzięków?

Świst wstrzymywanych oddechów wśród piratów nie dał się nie dosłyszeć. Dre nie dała się jednak ani sprowokować, ani zawstydzić. Bez mrugnięcia patrzyła w oczy kapitana, ale nie mogła nie przyznać, że jego bezczelne słowa i wzrok przesuwający się na jej dekolt wzburzyły falę gorąca w jej wnętrzu. Przynajmniej zrobiło się cieplej.

– Odważne słowa do kobiety, która trzyma w ręku broń – odpowiedziała po angielsku, starając się o równie mocną zuchwałość.

– I która w dodatku potrafi strzelać – odparł bez zastanowienia, tym razem po angielsku.

Nieprzygotowana na tak szybką odpowiedź, nie miała pomysłu na ripostę. Dostrzegła za to w spojrzeniu Haldane’a błysk triumfu. Ledwie powstrzymała złość. Cóż, nie jej wina, że na co dzień obcowała z ignorantami, których nie było stać na nic więcej niż zdawkowe lub obleśne odzywki. Nie była więc przyzwyczajona do dyskusji wysokich lotów.

– Zabierzcie go – rozkazała, mówiąc w przestrzeń.

Piraci szarpnęli kapitanem, ale ten stawił opór.

– Zaraz! – odezwał się zwrócony do Dre. – Chcę wiedzieć, co jest grane? Dokąd i po co mnie zabieracie?

Dre jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Piraci znów szarpnęli Haldane’em, tym razem mocniej, a on wciąż się nie poddawał.

– Co z moim żołnierzem?

W jego głosie Dre dosłyszała szczerą troskę. Odwróciła się w stronę nieprzytomnego. Mathieu nadal stał za nim z nietęgą miną.

– Niech się pan o niego nie martwi – powiedziała, znów obracając się do swojego jeńca. – Poza tym, witamy na pokładzie, kapitanie Haldane.

Za nic nie przegapiłaby miny, która właśnie pojawiła się na jego twarzy. Nie spodziewał się, że znają jego nazwisko. Zadowolona, skinęła na piratów, którzy pociągnęli Haldane’a w stronę schodów, tym razem skutecznie.

To wszystko było jakieś niepojęte, przynajmniej dla jego trzydziestojednoletniego umysłu. Na pokładzie, gdy usłyszał miękki, kobiecy głos, a zaraz potem, gdy do tego dźwięku dołączył obraz smukłej, powabnej młodej kobiety, ubranej w suknię, której z pewnością nie założyłaby angielska dama, jakoś nie od razu skojarzył, że to właśnie ona strzeliła, powstrzymując znęcanie się nad Brianem. Zajęty taksowaniem ponętnej sylwetki, nie spostrzegł też zawziętej i pewnej miny jej właścicielki. Jako mężczyzna, nie mógł ot tak całkiem obojętnie oderwać spojrzenia, ale nie był też na tyle zielony w relacjach damsko-męskich, żeby stać i gapić się z rozdziawioną gębą. Kobiet mu nie brakowało i żeby to nie uległo zmianie, musiał wydostać siebie i Briana z tego statku. To był jego moment, przynajmniej tak mu się wydawało. Bez trudu odebrał pistolet piratowi, gdyby jeszcze tylko miał pojęcie, że nie jest nabity… Paradoks, stał bezczynnie z obawy, że zostanie zastrzelony nienaładowaną bronią! Potem już poszło jak z płatka, oczywiście nie dla niego. Nie był na tyle niepokonany, niezależnie od jego reputacji, żeby powalić w pojedynkę, i to bez broni, kilkudziesięciu mężczyzn. Powtórnie unieruchomiony, nie zdążył jeszcze dobrze odetchnąć, gdy rozległ się drugi strzał i tym razem od razu spostrzegł, że strzelała rudowłosa. Wówczas zaczęła do niego docierać istota sytuacji. Kobieta na pirackim statku, na widok której zamierają wszyscy piraci? Ponownie jej się przyjrzał. Wprawdzie miała pistolet i fakt ten mógł wzbudzać nieco strachu, ale przy takiej ilości facetów na pewno znalazłby się taki, który odebrałby jej pukawkę. Jon rozejrzał się po pirackich gębach i zaskoczony stwierdził, że żadna z nich nie zamierza rzucać się do odbierania pistoletu. Dostrzegł jedynie bierne postawy. Co to, u diabła, miało znaczyć?! Gdy znów się odezwała po francusku, do obrazka atrakcyjnej kobietki dołączyła władczość i pewność siebie. Jon był coraz bardziej zaintrygowany. Skupił się na wymianie zdań, ten parszywy Francuz tłumaczył się. Pirat tłumaczył się kobiecie! To nie mogła być rzeczywistość.

Jon jeszcze raz zlustrował jej postać i z wielkim trudem starał się wyobrazić sobie, że ta wątła, choć wprawdzie kształtna niewiasta, ubrana jak zwykła dziwka – a może zresztą była ich piracką dziwką – wydaje na tym pokładzie jakiekolwiek rozkazy i w dodatku ma posłuch. Nie, to nie mogło być możliwe. Albo dostał zbyt mocno w głowę i ma halucynacje, albo istnieje jakieś inne sensowne wytłumaczenie. I wtedy go olśniło. Francuz chciał pomścić tego Gaspara od ucha, który na Mimozie kiepsko odgrywał zaprawionego w boju kapitana. To oczywiste, ta mała jest jego kochanicą lub córką i pod jego nieobecność szarogęsi się na pokładzie. Jon uśmiechnął się pod nosem. No tak, stąd też umie tak strzelać. Może i z tego powodu ta zgraja durniów tak się jej boi.

W momencie gdy to pomyślał, odwróciła się do niego i spojrzenie jej dużych, nie miał pojęcia jakiego koloru oczu zupełnie go rozstroiło. Nawet teraz, gdy wracał myślami do tamtej chwili, czuł się dziwnie rozbrojony. Nie wiedział, czym to jest spowodowane, bo na pewno nie ładnymi oczami. Lgnęły do niego kobiety różnego pokroju – wygłodniałe wdowy, rozpustne żony i nierządnice oraz panienki z dobrych i bogatych domów, szukające mężów. Pomyślał o Dorothy. Piękna i niewinna dziewiętnastolatka, która jako jedna z niewielu wśród polujących sępów zrobiła na nim wrażenie. W salonach krążą już plotki o ich zaręczynach, choć wcale nie miały miejsca. Był pewien, że jego własna matka maczała w tym palce. Nie mógł mieć jej tego za złe, szczególnie w swojej obecnej sytuacji.

Siedział w jakiejś ciasnej kajucie, do której został zaciągnięty siłą przez trzech piratów. Popchnęli go na koję i celując w niego lufę – nie po raz pierwszy tego dnia – kazali ściągnąć mundur i buty. Myślał, że żartują, ale ich ponaglenia i wymachiwanie garłaczem szybko zmieniły jego myślenie. Zdezorientowany nie wiedział, jak postąpić, gdyż w bucie miał przecież list do jej królewskiej mości. Po chwili zwłoki wykonał polecenie, choć nie był przyzwyczajony podporządkowywać się komuś innemu niż królowej i dowódcy. Na szczęście list został w bucie, a te osły niczego nie zauważyły. Ciekawe, czy chociaż mieli nabitą broń? Mimo tej ciekawości wolał nie sprawdzać, pewnie aż tak durni nie byli.

Ku jego zdumieniu, kazali mu również zdjąć koszulę. Coraz poważniej zaczął rozważać możliwość powalenia tych ordynusów w tej ciasnej kajucie. Nie miał pojęcia, do czego oni dążą, chcąc go pozbawić odzienia. Próbował protestować, bo nie zamierzał pozwolić rozebrać się do naga. Piraci byli i nieugięci, i nierozmowni; jedyne, na co było ich stać, to szydzenie. Zdejmując koszulę, myślał intensywnie, jak powstrzymać te niedorzeczne wygłupy, gdy niespodziewanie jeden z piratów pochylił się nad nim i chwycił jego lewy nadgarstek. Jon od razu zareagował, odpychając natręta, ale z tyłu drugi pirat sztywno zacisnął pięści na jego ramionach, a trzeci niebezpiecznie blisko pogroził spluwą. Znieruchomiał, ogarnięty wściekłością. Pierwszy pirat znów złapał jego nadgarstek, na podłodze zabrzęczało coś ciężkiego i wówczas Jon zobaczył, jak masywne kajdany przykuwają jego rękę do ściany pomiędzy prętami koi. Nie uczynił żadnego gestu. Czego innego mógł się spodziewać? Jedynie rozbieranie go zaskoczyło. Doszedł już do wniosku, że chcą go rozebrać, bo nagi nie będzie taki chętny do ucieczki, ale zostawili mu spodnie, więc nie miał pojęcia, co myśleć. Po przykuciu został sam.

Odkąd tamci trzej wyszli, nikt do niego nie zaglądał i poza szuraniem na pokładzie nic nie słyszał. Tylko małe okienko przy suficie kajuty pozwalało mu stwierdzić, że dochodziło południe i że od jakiegoś czasu płyną. Siedział i myślał. Dręczyły go pytania. Co z Brianem? Co z ludźmi z Mimozy? I do cholery jasnej, skąd oni wiedzieli, kim jest? Płynął anonimowo, a wątpił, żeby jego twarz była rozsławiona wśród morskich rozbójników. Możliwe też, że podczas abordażu któryś z żołnierzy zawołał go po nazwisku, ale nie mógł sobie przypomnieć, by takie zajście miało miejsce. Poza tym ta ruda szelma też je znała, a jej przecież na Mimozie nie było. Jego obecna sytuacja zaczynała budzić w nim frustrację. Był żołnierzem ponad dziesięć lat, odnosił same sukcesy, radził sobie w beznadziejnych sytuacjach i teraz tak miał skończyć? Zawsze lubił ryzyko, matka nieraz prosiła go o rozwagę, twierdząc, że w końcu się doigra – no i się doigrał. Niewola u piratów. Nie bał się śmierci, wybierając służbę w wojsku, wiedział, że musi się z nią liczyć, ale żeby zginąć z rąk piratów? To dopiero dowcip losu. Nieraz dostawał pochwały za obraną taktykę, a teraz wszystkie razem wzięte skończyłyby się fiaskiem. Kajdany były masywne i solidne, drzwi zamknięte, na pokładzie sami wrogowie, a wokoło wyłącznie woda. Nic, tylko planować ucieczkę. Nienawidził uczucia bezsilności, już jako mały chłopiec robił wszystko, aby górować nad starszym bratem. Christoph… Poczuł dziwne ukłucie na myśl o bracie, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy? Czy zobaczy swoje słodkie bratanice? A rodzice? Ojciec zawsze był taki dumny, że jego młodszy syn służy ojczyźnie. Rozstał się z nimi jak zawsze, beztrosko i swobodnie. Nie wyobrażał sobie, że miałby ich więcej nie zobaczyć. Kapitan Jonathan Haldane zgładzony przez piratów. Rozwścieczony szarpnął ręką uwięzioną w kajdanach.

Po tym całym niefortunnym zdarzeniu Dre w końcu zamknęła się w swojej kajucie. Gdy Haldane zniknął pod pokładem, odetchnęła z taką ulgą, że nawet nie miała pojęcia, że była tak spięta. Rozkazała ocucić towarzysza kapitana, dać mu list zwinięty w rulon i przerzucić na Mimozę, a następnie płynąć dalej, zgodnie z i tak już nadszarpniętym planem. Naturalnie oznajmiła, że na tym kawałku papieru jest żądanie okupu za Haldane’a, ale że tak nie było, wiedziała tylko ona i Gaspar, no i oczywiście Baron. Mathieu kazała trzymać się z dala od żołnierza i znikła, zanim ten zdążył oprzytomnieć. Wolała, by jej nie widział. Zajrzała do Gaspara. Opatrzony, z owiniętą głową, spał zalany w trupa. Musiał wypić sporo rumu, aby uśmierzyć ból. Ucha nie udało się uratować i nie miała pojęcia, jak zareaguje Baron na wieść, że Haldane przyczynił się do kolejnej szkody. Jeżeli tylko zemsta się powiedzie, może złość Barona nie będzie aż tak wielka.

Gdy wracała do swojej kajuty, jej ludzie wciąż rzucali ukradkowe spojrzenia na suknię, ale żaden z nich nie pozwolił sobie na jakikolwiek komentarz. Ależ była zła. Czemu nie zaczekała do zmroku, tak jak planowała? Zamierzała przebrać się wieczorem i pójść do Haldane’a, który był uwięziony naprzeciw jej kajuty. Miała ukazać się jako zwykła „dama” do towarzystwa, a tymczasem nie dość, że zobaczył ją rządzącą na pokładzie, to jeszcze ci wszyscy durnie oglądali ją w takim stroju. Dlaczego nie przewidziała, że ta banda prostaków zechce zabawić się w wymierzanie sprawiedliwości? Wprawdzie wydała rozkaz, że kapitanowi ma włos z głowy nie spaść i do tego się zastosowali, ale nie sądziła, że zechcą poczynać sobie z tym drugim Anglikiem. Winić jednak mogła tylko siebie, przez trzy lata styczności z tymi ludźmi doskonale uświadamiała sobie, że należy trzymać ich bezwzględną, męską ręką. Nie mogła sobie pozwolić na więcej błędów. Stawka w tej grze była zbyt wysoka, aby mogła przegrać. Dałaby wiele, żeby poznać myśli kapitana Haldane’a.

Jego postać na pokładzie stanęła jej przed oczami. Zaraz jednak ten widok zamazał jakiś inny, niewyraźny obraz. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, osunęła się na brzeg swojej koi. Coś majaczyło w jej pamięci, ale postać kapitana znów wysunęła się na pierwszy plan. Czuła wielką ulgę, że okazał się mężczyzną nieodpychającym. Wyróżniał się na tle piratów, i to nie tylko ze względu na mundur – był wysoki, muskularny, jego postawa budziła respekt. Miał mocne rysy twarzy i te wyraziste niebieskie oczy… Zadrżała. Tak, dobrze, że mężczyzna, którego ma uwieść, okazał się przystojny, ale na zgrozę niebios – on zabił Derricka i okaleczył jej dziadka!

Zerwała się na równe nogi i nerwowo przemaszerowała wzdłuż kajutę. Suknia plątała się jej między nogami, więc ją zdjęła i związała włosy. Do wieczora jeszcze daleko, do tego czasu zdąży kilkakrotnie opracować nowy plan. Haldane przecież nie uwierzy w bajkę o pirackiej ladacznicy, która bez zawahania i bez konsekwencji strzela do piratów. Dlaczego ci ignoranci nie zaprowadzili go od razu pod pokład, jak kazała? No jasne, pazerność zwyciężyła, musieli najpierw obejrzeć sobie zrabowane skrzynie. Czasami miała dość zmagania się z tymi ludźmi, ale jak mogłaby się ich wyrzec, skoro to jej jedyna rodzina? Może i byli ordynarni, ale zawsze posłuszni. Czego mogła od nich wymagać, skoro dotychczas wyłącznie rabowali? Nigdy jeszcze nie brali żadnych jeńców na swój pokład. To ona zawiniła. Wiedząc, że Gaspar został ranny i nie będzie miał kto trzymać załogi w ryzach, sama powinna dopilnować porządku, a nie mierzyć cholerną sukienkę. Dostała za swoje. Zapłaci za to w wieczornej potyczce z kapitanem Haldane’em.

Próbowała to sobie wyobrazić. Na zwykłą ladacznicę, która przyszła osłodzić ostanie chwile przystojnemu oficerowi, może i byłby łasy, ale jak przyjmie ciało przywódczyni piratów? Z niewyjaśnionych przyczyn czuła, że temu mężczyźnie nie wystarczy wdzięcznie zakołysać biodrami i biustem. Miała zbyt dużo o nim informacji, żeby liczyć na łatwe starcie. Ale to nic, już ona udowodni Baronowi, że w pełni zasługuje na miano jego następczyni. Nadszedł czas dalszej części zemsty.

 III

Upłynął cały dzień. Zdrętwiały od siedzenia Jon pozwolił sobie położyć się na, jak się okazało, nawet wygodnej koi. Przez cały ten czas nikt do niego nie zajrzał, nie wspominając o przyniesieniu jedzenia i wody. Najpierw go rozbierają, a potem głodzą. Poczynania tych piratów były dość osobliwe. Może skoro ranił ich kapitana i nie miał kto im wydawać rozkazów, oprócz tej dziewuchy, to już nie mieli pojęcia, jak się zachowywać. Ogarnęło go zmęczenie, ale nie pozwolił sobie na sen, cały czas czuwał. Doczekał się godzinę, może dwie po zapadnięciu zmroku. W drzwiach zachrobotał klucz. Ze względu na panującą ciemność nie pofatygował się wstać. Drzwi zaskrzypiały i płomień świecy rozświetlił kajutę. Materiał czerwonej sukni jako pierwszy rzucił mu się w oczy. Jego wzrok powędrował od dołu do samej twarzy gościa. Weszła do środka, trzymając tacę ze świecą i dwoma metalowymi kubkami, nogą zamknęła drzwi. Ich spojrzenia zetknęły się po raz drugi dzisiejszego dnia. Blask świecy na tyle oświetlił jej twarz, że mógł dojrzeć szarość w jej oczach, a może to była zieleń? Stwierdził także, że mimo wyzywającej sukni nie mógł dopatrzeć się w tej twarzy niczego prowokującego ani zapraszającego. Co więc sprowadzało do niego rudowłosą? Dorabiała jako kelnerka? Powoli zaczął się podnosić, a ona podeszła do krzesła przy przeciwległej ścianie i położyła na nim tacę. Była zdecydowanie poza zasięgiem Jona. Pozostało mu więc przyglądać się temu ponętnemu dekoltowi.

Odstawiła tacę. Czuła na sobie jego wzrok. Przed drzwiami wyrzuciła z siebie całe zdenerwowanie i niepewność. Myśl o Derricku i Baronie dodawała jej odwagi. Nie zwracała już nawet uwagi na nieustępujący ból w boku. Ta zemsta to sama przyjemność – powtarzała sobie. Wyprostowała się dumnie i odwróciła do siedzącego kapitana. Tak często widywała mężczyzn bez odzienia, że zakładała, iż jest wystarczająco przyzwyczajona do takiego widoku, a  mimo wszystko dekoncentracja wkradała się do jej umysłu.

– Mleko czy rum? – zapytała.

Wpatrywał się w nią bez słowa, nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy, był niewzruszony. Tkwili tak, mierząc się wzrokiem jak dzikie zwierzęta przed skokiem do ataku. Dre przez chwilę zaczynała obawiać się, czy rola kapitan nie zakorzeniła się w niej za bardzo, żeby teraz tak nagle odgrywać rolę chętnej i gorącej kobiety.

– Najlepiej to i to – odezwał się Jon.

Uśmiechnęła się, choć nie tak kusząco, jak chciała. Powoli się odwróciła i do kubka z mlekiem dolała tyle rumu, ile mogło się zmieścić. Z radością stwierdziła, że ręce jej nie drżą, a ruchy są wdzięczne. Oby tak dalej. Z kubkiem w ręku powtórnie odwróciła się do kapitana i zrobiła dwa kroki w jego stronę, dbając o to, aby nie stanąć za blisko. Wyciągała rękę ku niemu, gdy powstrzymały ją jego słowa:

– Najpierw ty.

Jego wzrok wędrował między nią a kubkiem. Poczuła się nieswojo, już miała oznajmić, co myśli o jego podejrzeniach, ale opamiętała się. Z uśmiechem przybliżyła do ust kubek i wzięła spory łyk. Oblizując wargi, wolno przesuwała rękę w kierunku kapitana.

– Myśli pan, że chciałabym pana otruć? – Miała wrażenie, że te słowa wypowiada ktoś inny.

– Ano tak, zapomniałem, ty specjalizujesz się w strzelaniu – uśmiechnął się zuchwale i wziął kubek.

Gdy tylko poczuła, że Haldane dotyka kubka, zbyt szybko cofnęła rękę i niebezpiecznie zakołysał się między ich dłońmi. Kapitan zdążył go przytrzymać, ale nieznaczna część płynu wylała się na podłogę. Idiotka. „Wyszłam na spłoszoną dzierlatkę”, przeklęła w duchu i cofnęła się do krzesła. Haldane nie skomentował tego incydentu, ale dostrzegła, że zagadkowo mruży oczy. Te oczy, znów coś ją tknęło, on jej kogoś przypominał… Gdzieś już widziała to niebieskookie spojrzenie. Nie mogła jednak przywołać pełnego i konkretnego obrazu w swojej pamięci.

– Gdzie twój garłacz?

Słowa kapitana wyrwały ją z zamyślenia. Patrzył na nią dziwnie rozbawiony, chyba się nie naigrywał? Powinna być bardziej ostrożna.

– Został w mojej kajucie – odparła najzwyczajniej w świecie, krzyżując ramiona.

– To znaczy u kapitana? Zostawiłaś na wypadek, gdyby znalazł się kolejny chętny na odstrzelenie mu drugiego ucha?

Sens tych słów był tak niezrozumiały, że dopiero ponowna analiza uzmysłowiła jej, co ten człowiek właśnie powiedział. Była tak zdumiona, że nie potrafiła nawet tego ukryć. Ogarnięta ulgą i radością szybko przywołała się do porządku. Haldane sądził, że Gaspar jest kapitanem, nic lepszego nie mogło jej spotkać. Nie wiedziała, jaką rolę przypisuje jej, ale skoro nie jest kapitańska, to nic więcej się nie liczy.

– Jak już nie przyszłaś zabawiać mnie rozmową, to może dasz jakiś kawałek chleba do tego nektaru bogów… ups, przepraszam, piratów.

Była w stanie przysiąc, że Haldane patrzy na nią jak na przygłupią albo istotę z ptasim móżdżkiem. Świetnie. Zamiast eksponować swoje wdzięki, ona stoi jak ostatnia sierota. Gdzie podziała się jej odwaga?

– Nie dostanie pan jeść – powiedziała ostrzej, niż zamierzała.

– Nie? – Zdziwiony uniósł jasną brew, ale kąciki ust mu drżały od powstrzymywanego śmiechu.

Bawił się jej kosztem. Schwytany i uwięziony kapitan Haldane wolał kpić, niż dopytywać o swój los. Była szczerze zdziwiona tym faktem i nie mogła zaprzeczyć, że imponowała jej taka postawa.

– Nie – powtórzyła łagodnie.

– Z jakiegoż to powodu? Nie zasłużyłem? Przecież siedzę tu grzecznie cały dzień.

– Proszę się nie zachwalać.

– Jakże bym śmiał. – Jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech.

Serce Dre zamarło. Najpierw z wrażenia, a następnie z szoku. Jej pamięć odblokowała się, wróciło do niej wspomnienie sprzed kilkunastu lat. Te same oczy, ten sam urzekający uśmiech…

– Dziecinko, czy ty dobrze się czujesz? – Kapitan wciąż wydawał się być rozbawiony.

Dre jej własne ciało odmawiało posłuszeństwa, wiele mogła znieść, ale wspomnienia z dzieciństwa były najmniej spodziewaną rzeczą. Rozplotła ramiona i stała wbita w podłogę, próbując zrozumieć. Rzadko powracała do dziecięcych lat, ale są zdarzenia, których się nie zapomina. Jonathan Haldane zaczynał być coraz poważniejszym problemem. Nie mogła zapanować nad myślami, nie w jego obecności. Musiała wyjść. Natychmiast.

– Pójdę już. – Unikając jego spojrzenia, zwróciła się do drzwi.

Jonathan momentalnie spoważniał, oblicze lekkoducha ulotniło się.

– Zaczekaj.

Nie zamierzała reagować, sztywno ruszyła do wyjścia, coraz bardziej zła na siebie za swoje słabości.

– Co zrobiliście z moim żołnierzem?

Dre zatrzymała się z ręką na klamce, głos kapitana był ostry i wrogi. Uzmysłowiła sobie, że to jest właśnie jego prawdziwy stan, a może i nawet prawdziwe oblicze. Nie doceniał jej, sądził, że czarujący uśmiech i miłe słowa zawrócą jej w głowie. Być może tak działał na angielskie damy, ale tutaj chyba za dużo sobie wyobrażał. To otrzeźwiło Dre. Przywołała się do porządku, nie może stąd wyjść. Ta noc jest jedyną okazją do zemsty, do działania, nie wolno jej tego zaprzepaścić tylko po to, żeby wracać do chwil sprzed szesnastu lat. Puściła klamkę i spojrzała na niego.

– Został odprawiony na Mimozę – powiedziała.

Kapitan znów dziwnie zmrużył niebieskie oczy; odniosła wrażenie, że to spojrzenie przenika przez nią. Tak nie mogło być, to ona powinna być górą w tej grze, a nie czuć się jak zwierzę w potrzasku.

– Po to go tu ściągaliście, żeby z powrotem odesłać? – W jego głosie brzmiała ironia. – Mnie z kolei urządzacie wycieczkowy rejs, czy spodziewać się innych atrakcji?

– Zdecydowanie innych atrakcji. – Dre zniżyła głos.

Patrząc mu w oczy, powoli ruszyła w jego stronę. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Była już w zasięgu jego ręki. Kapitan podążał wzrokiem za jej ruchami, ale jego twarz nie okazywała żadnych emocji. Dre wyprostowała się dumnie i kusząco zarazem, pokazując pewność siebie. Stanęła przed nim, na wysokości oczu miał jej piersi i bez skrępowania patrzył w nie. Czekała na jakąś oznakę pożądania, ale niedoświadczona nie bardzo wiedziała, pod jaką postacią może ona wystąpić. I wówczas Haldane najzwyczajniej w świecie uniósł do ust trzymany w ręce kubek i przechylił do dna. Dre z ledwością powstrzymała przekleństwo i zmusiła się do pustego uśmiechu.

– Więc co zamierzacie ze mną zrobić? – zapytał obojętnie, odstawiając kubek na podłogę. – Jako piracka kokota na pewno masz informacje z pierwszej ręki.

Skończony łajdak!

– Czekają pana same przyjemności, kapitanie – zapewniła chytrze.

Nie zwlekając dłużej, zebrała całą swoją odwagę i podtrzymując suknię, oparła kolana na koi po obu stronach kapitana. On wyprostował plecy, cofając się jednocześnie. Spuścił wzrok i dostrzegła, że krytycznie taksuje jej nową pozycję. Stwórca jeden wiedział, jak bardzo czuła się upokorzona! Najchętniej uciekłaby stamtąd, ale zemsta była najważniejsza. Teraz wystarczyło zmusić się do dotknięcia jego nagiej skóry. Zrobiło jej się gorąco.

– Źle trafiłaś – odezwał się ponuro i poruszył tak, jakby chciał strzepać z siebie natrętnego owada.

– Trafiłam idealnie – wycedziła jadowicie, łapiąc jego szyję i przyciągając do siebie.

Ich twarze znalazły się bardzo blisko, Dre planowała go pocałować, ale jego wroga mina powstrzymała ją. Spojrzała na niego wyzywająco. Wściekłość opanowywała jej stan ducha, tak bardzo pragnęła zrobić mu jakąś krzywdę, zadać cierpienie równe jej cierpieniu. O tak, wyrządzi mu krzywdę, realizując swój plan, musi się przełamać i wytrwać.

– Posłuchaj, maleńka – zwrócił się jak do dziecka – nie dojadam po takich brudasach jak ci na górze.

Choć poczuła się, jakby dostała w twarz, niczego po sobie nie pokazała. Przecież tego się spodziewała. Miała odgrywać zwykłą ladacznicę. Uśmiechnęła się prowokacyjnie, chociaż palce ją świerzbiły od pragnienia zaciśnięcia się na jego gardle.

– Niech pan nie odmawia sobie przyjemności – wyszeptała. – Bardzo wiele potrafię…

Jon nagle poderwał się i wolną ręką chwycił jej gardło, w ułamku sekundy przetoczył drobne ciało na swoją lewą stronę i przycisnął głową do ściany. Unieruchomił jej nogi, zakleszczając swoimi udami. Łańcuch kajdan brutalnie wbił się w plecy Dre, jakby mało jej było bólu w stłuczonym boku.

– Wiesz, że bez najmniejszego problemu mogę skręcić ci kark? – Spojrzał jej głęboko w oczy.

Wiedziała o tym doskonale. Ileż razy wyobrażała sobie taką sytuację, tylko że akurat nie z tej strony koi. Z tego miejsca na pewno nie sięgnie pod spód, gdzie ukryła na wszelki wypadek nóż. Zanim odpowiedziała, znów się odezwał:

– Gadaj, co zrobiliście z Brianem?

– Powiedziałam już…

– Kłamałaś! – Mocniej ścisnął jej gardło.

Zaczynała tracić kontrolę – błąd, już straciła kontrolę. Najwyraźniej nie była w typie tego człowieka, bo nie okazał ani krzty słabości. Był zimny jak głaz, a ona nieporadna jak dziecko.

– Mów, co z żołnierzem? – warknął niecierpliwe.

– Dostał żądanie okupu i wrócił na Mimozę.

Haldane powtórnie ukazał zdziwione oblicze. Punkt dla niej. Puścił jej gardło, ale wciąż przytrzymywał nogi. Przynajmniej złapała oddech.

– Jaki okup, do cholery? – podniósł głos.

– Za pana, panie kapitanie.

Wyprostował się, wracając do siedzącej pozycji. Ciągnięty przy tym łańcuch boleśnie przesunął się po plecach Dre, ale nawet się nie skrzywiła. Musiała być czujna, by czasem ponownie nie chciał jej dusić czy skręcać karku. Nieważne, jakimi metodami, ale uwiedzie tego mężczyznę w ciągu następnej godziny. Niech ją piekło pochłonie, jeśli tak się nie stanie.

– Kto niby miałby wam płacić za mnie okup? – Przeniósł na nią spojrzenie.

– Nie kto inny, jak sama królowa Anna – oświadczyła przekonująco.

Haldane gwałtownie chwycił jej łokieć i poderwał do siebie.

– Ty mała suko, myślisz, że królowa da wam okup za zwykłego żołnierza? Że będzie jej szkoda jednego z tysięcy? – Złość aż z niego kipiała. – Naprawdę myślisz, że takie łachudry jak wy mogą wchodzić w jakiekolwiek układy z angielskim dworem?