Karmieni słowem. Kazania na rok B - ks. Artur Seweryn - ebook

Karmieni słowem. Kazania na rok B ebook

ks. Artur Seweryn

5,0

Opis

Karmieni słowem. Kazania na rok B to trzecia pozycja księdza Seweryna kompletująca serię cykli A, B, C. Zbiór rozważań na niedziele i święta roku B. Stanowi znakomitą inspirację dla głoszących Słowo Boże, a także dla wszystkich czytelników, którzy tym Słowem pragną żyć. ks. Artur Seweryn jest kapłanem diecezji sosnowieckiej. Pracuje w duszpasterstwie parafialnym i jako rekolekcjonista. W 2010 roku uzyskał na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie tytuł doktora teologii w zakresie homiletyki, przedstawiając pracę pt.: Teologia męczeństwa w przepowiadaniu św. Augustyna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

Korekta

Anna Śledzikowska

Projekt okładki

Artur Falkowski

Redakcja techniczna i przygotowanie do druku

Anna Olek

Imprimi potest

ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 367/P/2014 Kraków, 15 września 2014

© 2014 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-801-8

Wydawnictwo SALWATOR

ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków

tel. 12 260 60 80

e-mail: [email protected]

www.salwator.com

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

OKRES ADWENTU

Pierwsza niedziela Adwentu

Obudzić sumienie i serce

Najmilsi! Już na pierwszy rzut oka widać, że coś się zmieniło w Kościele. W naszej świątyni pojawił się wieniec z zapaloną świecą, obok ołtarza jest roratka, a w liturgii zakrólował kolor fioletowy. A zatem – myślimy – zmienił się okres roku kościelnego. Znów Adwent. Jak ten czas leci. Spójrzmy jednak na to wszystko trochę inaczej. To nie tylko kolejny etap, ale pewne novum, początek. Zaczyn czegoś wielkiego, ważnego, niepowtarzalnego. Zapyta ktoś: „Jak to – niepowtarzalnego? Przecież Adwent przeżywamy co roku”. Tak, ale jesteśmy powołani, aby przeżywać go ciągle inaczej, mądrzej, głębiej, nadając mu wymiar coraz bardziej radosnego przebudzenia. Będziemy kroczyć, moi drodzy, znów od Adwentu, poprzez Narodzenie, wielkopostną zadumę, wielkanocną radość, aż do ponownego oczekiwania na powrót Chrystusa na końcu czasów. Cały rok liturgiczny, to znaczy całe Misterium Zbawienia przed nami. Pojawia się pokusa, aby przeżyć je, zdając się na coroczną rutynę. Odrzućmy tę pokusę. Spróbujmy pokonać zniewalającą senność i wzbudzić w naszym życiu duchowym nowy początek.

Cztery tygodnie Adwentu mają nas przygotować do głębokiego przeżycia Bożego Narodzenia, ale nie tylko. Mogą być wspaniałym wstępem do kolejnych rozdziałów tej najważniejszej księgi, którą nazywamy Misterium Zbawienia. Co zrobić, aby nie poprzestać na kilku pierwszych linijkach tekstu, ale z całym zaangażowaniem zagłębić się w lekturę tej księgi? Przede wszystkim obudzić się. „Cóż to ksiądz mówi – pomyśleli niektórzy – przecież już od kilku godzin jesteśmy na nogach, zdążyliśmy zrobić sporo dobrego, przyszliśmy do kościoła, śpiewaliśmy czystym głosem pieśń na rozpoczęcie mszy świętej. Czy tego wszystkiego mógłby dokonać człowiek w sennym letargu?”. Spodziewacie się, do czego zmierzam. Chodzi o przebudzenie uśpionego wnętrza. Święty Augustyn pisał, że nasza ziemia, bardziej niż ziemią żyjących, powinna się nazywać „ziemią śpiących”. Tyle bowiem ludzi żyje w stanie uśpienia sumienia i serca.

W takim stanie trwał również naród izraelski w czasach proroka Izajasza. Słyszeliśmy o tym w pierwszym dzisiejszym fragmencie biblijnym. Prorok posługuje się pięknym porównaniem. Pisze: „My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher”. Sugestywny obraz. Grzechy miotają człowiekiem jak jesienny wiatr zeschłymi liśćmi. „Oddałeś nas w moc naszej winy” – woła Izajasz. Biada człowiekowi, który dostanie się w moc swojego grzechu. Nie kieruje już swoim życiem, lecz rządzą nim namiętności i chęć czynienia zła. Prorok zatem prosi Boga: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił”. To jedyna nadzieja. Taka interwencja mogłaby bowiem poruszyć serca niewierzących, przemienić sumienia grzesznych. Jednak niepokój jest udziałem Izajasza: „Nikt nie wzywał Twojego imienia, nikt się nie zbudził, by się chwycić Ciebie”. Nieprzypadkowo nazywamy Izajasza „piątym ewangelistą”. Jego proroctwo spełniło się w osobie Jezusa. Lud, który „siedział w ciemnościach” grzechu i śmierci, ujrzał światło wielkie. Bóg „rozdarł niebiosa i zstąpił”, ale nie został przyjęty.

Sytuacja ta wciąż się powtarza. Bardzo wielu ludzi trwa w stanie sennego letargu. Coraz głębiej zanurzają się w bagnie grzechu i nieprawości. Dobrze, że jesteście, moi drodzy, ludźmi kulturalnymi. Gdyby tak nie było, z pewnością ktoś z obecnych przerwałby mi i krzyknął: „To nie my, proszę księdza. To nie do nas ta mowa”. A jednak i my, wierzący i praktykujący, jesteśmy wezwani, aby dokładnie przyjrzeć się naszemu sumieniu. Może jakaś jego część, nawet malutka, pogrążona jest od lat w sennym odrętwieniu. Pisarz angielski Mark Twain zrobił niezwykły żart. Wysłał do dziesięciu swoich przyjaciół identycznie brzmiący telegram. Były tam słowa: „Uciekaj natychmiast. Wszystko się wydało”. Pisarz nie podał nadawcy. Wyobraźcie sobie taki anonim z ostrzeżeniem: „Wszystko się wydało”. Czy ludzie ci uśmiechnęli się i radzi z dobrego żartu wyrzucili kartkę do kosza? Wręcz przeciwnie! Wszyscy w pośpiechu opuścili miasto. Okazało się, że każdy miał jakieś ciemne sprawki i niejasne interesy[1].

W Kościele są ludzie święci, ale nie ma ani jednego bezgrzesznego. Dochodzimy do wieczności dlatego, że dostrzegamy w sobie nieprawość i podejmujemy z nią walkę. Na czym ta walka polega? Na nieustannej czujności. Jezus w dzisiejszej Ewangelii przeciwstawia sen czuwaniu: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie (...). By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących”. Zasadniczą częścią czuwania jest modlitwa. Ona umacnia nasze słabe siły. Jest jak stanięcie „w progu” i spoglądanie na Bożą rzeczywistość. Człowiek odkrywający piękno owego „innego świata” o wiele łatwiej może walczyć ze swym egoizmem. Budzi swe sumienie i serce, bo widzi nadprzyrodzony cel wędrówki. Poza tym, spotykając się w ten sposób z Bogiem, możemy odnaleźć samych siebie i przemyśleć wiele podejmowanych decyzji. Czuwanie to również czynienie dobra. Tylko człowiek, który zerwie więzy obezwładniającego snu sumienia, może żywo zareagować na otaczającą biedę i wyciągnąć pomocną dłoń.

Adwent to czas odnowienia relacji z Bogiem. On „rozdarł niebiosa i zstąpił”. Dokonał dzieła zbawienia. Czy obudzimy nasze sumienia i serca, aby podziękować Mu za to, że „wejrzał z nieba” na naszą nędzę i otworzył nam drogę do wieczności? Nie traćmy czasu. Powtórzmy za psalmistą: „Już więcej nie odwrócimy się od Ciebie, daj nam nowe życie, a będziemy Cię chwalili”. Amen.

Druga niedziela Adwentu

Przygotować drogę

Najmilsi! Jeden z misjonarzy opowiadał, że do odległej miejscowości w górach dojeżdża samochodem terenowym szlakiem, który kiedyś był asfaltową drogą. Ponieważ została ona wykonana niedbale, a od kilkunastu lat nie ma pieniędzy na jej naprawę, poruszanie się po niej należy do niemałych wyzwań. Potężne wyr­wy, wystające głazy i drobniejsze kamienie sąsiadują z ostatnimi „łatami” skruszonego asfaltu. Lawiny błota w porze deszczowej dopełniają dzieła zniszczenia. Przed kilkunastu laty do misyjnej miejscowości jechało się dwie godziny, teraz zajmuje to około pięciu.

Ta opowieść może nam posłużyć jako porównanie. Dusza wielu ludzi kiedyś w dzieciństwie była piękną szeroką drogą, po której Chrystus przychodził do ich serca. Przystępowali do sakramentu pokuty i pojednania, karmili się Chlebem Życia, przychodzili do świątyni na mszę świętą, uczestniczyli w katechizacji. Później wszystko się zmieniło. Na drodze do Boga pojawiło się wiele wyrw i przełomów. Świat nanosił coraz więcej błota i śmieci, a człowiek nie starał się tego wszystkiego usunąć. Ksiądz Jan Twardowski w książce Niecodziennik opisuje takie zdarzenie. Do kościoła Sióstr Wizytek w Warszawie w trakcie nabożeństwa weszła młoda kobieta. Zaczęła krążyć po świątyni, jakby czegoś szukając. Zaniepokojeni wierni poinformowali księdza, który był w zakrystii, że prawdopodobnie jakaś narkomanka chce ukraść puszkę z ofiarami. Między kapłanem i kobietą nawiązała się rozmowa. Okazało się, że poszukiwała księdza w konfesjonale, aby się wyspowiadać. Kiedy stała na pobliskim przystanku autobusowym, zaczął padać śnieg. Maleńkie płatki pokrywały jej ubranie, aż w końcu utworzyły jednolitą warstwę bieli. Kobieta wróciła pamięcią do dnia swojej Pierwszej Komunii Świętej, gdy w białej sukience i z czystą duszą przyjmowała Pana Jezusa. Uświadomiła sobie, jak daleko odeszła od Boga od tamtego czasu, jak wiele grzechów popełniła, jak bardzo odległa jest teraz ta czystość duszy dziecka. Ze łzami w oczach weszła do najbliższego kościoła i zaczęła szukać księdza, aby się wyspowiadać.

Jak dobrze, że jest ten sakrament, który tak skutecznie może naprawić naszą drogę do Boga! Oczekujemy Jego przyjścia. Liturgia drugiej niedzieli Adwentu wzywa nas, aby przygotować Chrystusowi drogę do naszej duszy, do naszego serca. Prorok Izajasz woła:

Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana,

Wyrównajcie na pustkowiu

Gościniec naszemu Bogu!

Niech się podniosą wszystkie doliny,

a wszystkie góry i wzgórza obniżą;

równiną niechaj się staną urwiska,

a strome zbocza niziną gładką.

Ktoś obecny w świątyni mógłby zapytać: „Czy słowa te odnoszą się do nas? Przecież nie jesteśmy jak ta dziewczyna, o której ksiądz opowiadał. Nie zaniedbujemy naszej relacji z Bogiem. Przystępujemy w miarę regularnie do sakramentu pokuty i pojednania. To błoto i śmieci, o których wspomniano, staramy się często usuwać, aby szlak do naszej duszy, droga dla Chrystusa była piękna i przyozdobiona”. A jednak, moi drodzy, słowa Izajasza odnoszą się również i do nas. Może się bowiem zdarzyć, i często się, niestety, zdarza, że człowiek spowiada się, obiecuje poprawę, ale jednocześnie trwa w zagniewaniu. Nie ma w jego sercu przebaczenia i miłości bliźniego. Słowa proroka z pierwszego czytania są zatem wezwaniem do każdego z nas. To ja mam wyrównać doliny nienawiści, obniżyć wzgórza gniewu, zasypać urwiska agresji, skruszyć strome zbocza egoizmu. To ja mam wyrównywać „na pustkowiu gościniec naszemu Bogu” nieustannie i wciąż na nowo.

Chciałbym wspomnieć, że na tej drodze niektórzy mają – ze swej winy – straszną barierę, która nie pozwala zaprosić Chrystusa. To zatajony grzech. Dramat życia wewnętrznego takich ludzi polega na tym, że z tej drogi do Boga usuwają drobne gałązki, małe kamyki, a tymczasem w poprzek leży olbrzymi pień lub głaz, którego nawet nie próbują przesunąć. Udają, że go nie ma. Nie spoglądają w tamtym kierunku. Dokonali wiele lat temu strasznego czynu, o którym nigdy nie powiedzieli w konfesjonale. Ze wstydu, z lęku. Niekiedy wmawiając sobie, że nie było innego wyjścia, że tak wszyscy robili. Jezus nie pokona tej bariery. Czeka, abyś ją usunął. Czeka ze swym miłosierdziem. Ojciec Augustyn Pelanowski w jednej ze swych książek przytacza pewną rozmowę: „Pod wieczór zadzwonił telefon. Przerażony głos starszej kobiety opowiadał o rodzinie, która od jakiegoś czasu była prześladowana nocą przez złego ducha. Zaciskał niewidzialną pętlę na szyjach domowników i usiłował udusić prawie wszystkich członków rodziny (...). Spytałem, czy nie brała czasem udziału w seansach spirytystycznych, czy nie korzystała z usług medycyny chińskiej, albo z magii, ale nic takiego nie miało miejsca w jej życiu. Modliłem się, by Jezus dał mi światło swojego Ducha i poczułem, że mam spytać o zabójstwo nienarodzonego dziecka.

– Czy dokonała pani kiedykolwiek aborcji? Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. Po kilku sekundach usłyszałem zdziwiony głos:

– No tak..., ale to było dawno temu. Napierałem dalej:

– Czy się pani z tego wyspowiadała?

– Nie..., ale to przecież było tak dawno...”[2].

Najmilsi! Kobieta ta i jej rodzina była tak potężnie atakowana przez złego ducha, gdyż Chrystus miał zamkniętą drogę do jej sumienia i serca. Na tym szlaku leżała potężna kłoda, a był nią zatajony grzech. „Starajcie się – pisze św. Piotr w swoim Liście – aby Bóg „zastał was bez plamy i skazy”. Oczyśćmy zatem i przygotujmy dla Niego drogę. Pamiętajmy, On nie chce nas „zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia”. Amen.

Trzecia niedziela Adwentu

„Zawsze się radujcie”

Najmilsi! Jan Chrzciciel jest osobą, która niejako towarzyszy nam w adwentowym oczekiwaniu. Również i dzisiaj usłyszeliśmy jego rozmowę z kapłanami i lewitami. Pytają oni Jana: „Kim jesteś?”. Bardzo trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie na tak postawione pytanie. Potrzebuje ono uściślenia. Wysłannicy faryzeuszów sugerują zatem odpowiedź. Mesjasz? Eliasz? Prorok? Jan zaprzecza. „Co mówisz sam o sobie?”. „Jam głos wołającego na pustyni”. Ten, który żyje na pustkowiu jak asceta i w niedługim czasie odda życie za prawdę, mówi o sobie z pełną pokorą: „Jestem jedynie głosem, narzędziem, poprzednikiem, tym, który zapowiada przyjście kogoś najważniejszego”.

Dziś przeżywamy niedzielę radości. Wydawałoby się, że św. Jan Chrzciciel „nie pasuje” do tego dnia. Pismo Święte nie przytacza żadnych „radosnych” opisów związanych z jego działalnością. Wręcz przeciwnie. Jego życiorys moglibyśmy uznać za dramatyczny, po ludzku rzecz ujmując – tragiczny. Streśćmy go w kilku słowach. Narodziny, wzywanie do nawrócenia na pustyni, zawiść konkubiny Heroda, uwięzienie, śmierć. Z radością i codziennymi uciechami kojarzy się nam raczej pałac Heroda, gdzie uczty i zabawy odbywały się bardzo często. A jednak to właśnie św. Jan Chrzciciel ukazuje nam prawdziwą radość. Nie wynika ona z tego, że coś mam, posiadam, nabyłem. Nie wynika z tego, że jestem „kimś”, że ludzie się ze mną liczą. Ona bierze się stąd, że jestem blisko Boga teraz i mam nadzieję być blisko Niego w wieczności.

Radość powierzchowną w stylu pałacu Heroda podpowiada nam w tym czasie przedświątecznym potężny marketing. Wystarczy wejść do najbliższego hipermarketu, aby dowiedzieć się, co to znaczy. Zatracenie głębi duchowej związanej ze świętami Bożego Narodzenia jest widoczne bardzo wyraźnie. To, co nas otacza, podpowiada, że dla radości serca wystarczą: choinka, zakupy, prezenty i obfity stół. Dzisiejsze Słowo Boże wyraźnie dowodzi, że to nie wystarczy. Taka radość nie jest ani pełna, ani trwała. Zależy od sytuacji, nastroju, samopoczucia. Od bardzo wielu różnych spraw, które powodują, że zawsze jest jakieś „ale”.

Posłuchajmy, co proponuje Słowo Boże. Prorok Izajasz pisze: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości”. A zatem my, ludzie wierzący, powinniśmy mieć w sercu radość wynikającą z tego, że Bóg „przyodział nas w szaty zbawienia”; że otrzymaliśmy ten dar, który wysłużył dla nas Chrystus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. Jako śpiew między czytaniami usłyszeliśmy dzisiaj fragment hymnu Magnificat. Maryja tymi słowami uwielbia Boga za wielką radość i wielki zaszczyt bycia Matką Syna Bożego: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim”.

Radość bycia w Bogu, chodzenia w Jego obecności nie może się równać z niczym innym. To poczucie prawdziwego szczęścia, które odczuć możemy już tutaj, w doczesności, a pełnię mamy nadzieję osiągnąć w wieczności. Ta radość prowadzi do uwielbienia Boga i świadectwa, bo serce przepełnione szczęściem dąży do dzielenia się nim z innymi. Święta Małgorzata z Kortony modliła się w ten sposób: „Panie! Dobrze wiesz, że gdzie Ty jesteś, tam jest prawdziwa i doskonała radość”. Prawdziwa i doskonała, bo nie zależy od sytuacji, nastroju, samopoczucia i stanu zdrowia. Dlatego św. Paweł zachęca nas słowami: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was”. Zwróćmy uwagę na słowa „zawsze” i „w każdym położeniu”. Oznaczają one, że nawet przeżywając cierpienie, można w sercu doświadczać szczęścia Bożej obecności. Oto przykład. Pani Agata ma 35 lat i od 10 jest głuchoniema. Szkarlatyna spowodowała powikłania, które doprowadziły do nieodwracalnego uszkodzenia słuchu. Przez dłuższy czas młoda kobieta nie mogła się pogodzić z kalectwem. Obwiniała wszystkich wokoło. Miała wielki żal do Boga i nieustannie pytała, dlaczego właśnie ją spotkało to nieszczęście. Po jakimś czasie trafiła na spotkanie modlitewne w kościele parafialnym. To był punkt zwrotny. Bóg stopniowo uwalniał jej serce od gniewu i lęku. Dzisiaj jest osobą niosącą w sobie radość życia; radość przebywania w Bożej obecności. Więcej. Potrafi o tym szczerze mówić, składając przejmujące świadectwo. W miesięczniku katolickim „Apostolstwo chorych” napisała: „(...) Bóg przez doświadczenie potężnego cierpienia dotknął mojego wnętrza, sprawiając, że na nowo zaczęłam cieszyć się życiem. Wciąż potrzebuję wiele Jego łaski, bym znów nie poddała się zwątpieniu. Widzę, jak słaba jest moja wiara, Moje serce jest jednak przepełnione wdzięcznością za dary, które otrzymałam. Głęboko wierzę, że Bóg prowadzi mnie w każdym wydarzeniu mojego życia, także w tym najtrudniej­szym”[3].

Najmilsi! Ta kobieta, na wzór Matki Najświętszej, św. Jana Chrzciciela ma serce przepełnione Bożą miłością i radością. Potrafi dziękować Bogu nawet pośród cierpienia i codziennej walki z kalectwem. A my? Czy możemy powiedzieć, że spełniamy słowa św. Pawła? On zachęca nas: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie (...)”. Niech Eucharystia, w której uczestniczymy, da nam moc do wypełniania tego wezwania w naszym życiu. Amen.

Czwarta niedziela Adwentu

Czysta karta

Najmilsi! W okresie Adwentu w liturgii możemy dostrzec kilku przewodników, którzy prowadzą nas przez ten czas oczekiwania. W pierwszą niedzielę słyszymy zapowiedzi proroka Izajasza. Drugi i trzeci tydzień poświęcony jest nawoływaniu św. Jana Chrzciciela. Wraz ze zbliżającą się uroczystością Bożego Narodzenia pojawia się postać Matki Najświętszej. Od tej niedzieli to Ona jest postacią centralną, duchową przewodniczką na drodze naszego przygotowania do świąt.

Usłyszeliśmy przed chwilą bardzo znany fragment Ewangelii o zwiastowaniu. Wydaje się, że najważniejszym zdaniem, które wypowiada Maryja, jest zgoda na niebywałą i zaskakującą propozycję Boga. „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa” – mówi dziewczyna z Nazaretu. Tymi słowami pozwala Bogu niepodzielnie zakrólować w swoim życiu. Odtąd tak naprawdę już nic nie jest Jej, nie pragnie niczego dla siebie, ale dla Niego, Syna i... Pana. Tak jakby mówiła: „Nie moje pragnienia się teraz będą liczyły, ale Twoje, Boże. Nie moje plany i marzenia będą na pierwszym planie, lecz Twoje zamierzenia. Nie moje słowa i myśli, ale to, co wypowiedzą Twoje usta, będzie się liczyło najbardziej”.

Można by porównać Maryję od momentu zwiastowania do białej, czystej karty papieru. Jest gotowa przyjąć wolę Bożą. Wszystko, co Bóg zechce na tej karcie zapisać. A On zapisuje poemat zbawienia. Kolejne zwrotki wspaniałej pieśni przywracającej nadzieję upadłej ludzkości. Zgoda Matki Najświętszej nie była częściowa, połowiczna. Nie powiedziała Bogu: „Dobrze, ale tę część karty zostawiam sobie, tu utworzę własny tekst”. Nie. Ona całkowicie zawierzyła, przyjęła z zaufaniem, że to, co zapisze Bóg, będzie jednocześnie Jej słowami, myślami, czynami. Wierzyła, że dla Niego nie ma nic niemożliwego.

Wypowiedziane przez Maryję „tak” sprawiło, że jednocześnie oddając swe życie Bogu, oddała je ludziom. Dzięki Jej zgodzie dokonało się wcielenie Syna Bożego. Jezus jako człowiek zamieszkał pośród nas. Maryja stała się naszą Wspomożycielką, Orędowniczką, Pocieszycielką. I dlatego, że nie chciała niczego dla siebie, że stała się uniżoną służebnicą Boga i ludzi, została uwielbiona i otoczona czcią, o jakiej nie śmiała marzyć. Taka była droga każdego ze świętych: przyjęcie woli Bożej, oddanie siebie w służbie Chrystusowi i ludziom aż do całkowitego uniżenia, wreszcie wyniesienie na ołtarze tu na ziemi i chwała w wieczności.

Może was nieco zaskoczę, ale jest to droga dla każdego z nas. Matka Najświętsza chce nas nią poprowadzić. Pierwszym krokiem jest wypowiedzenie swojego: „Tak”, „Amen”, „Fiat”. Naszym zadaniem jest stać się czystą kartą papieru, na której Bóg zapisze nową pieść ku swojej chwale. Zauważyliście? Powiedziałem „czystą kartą”. Tylko na czystej i białej kartce można pięknie pisać. Niektórzy noszą na sobie taką skorupę grzechów, nieprawości, gniewu, nienawiści, że Bóg nie może postawić nawet jednej litery. Naszym zadaniem jest zatem oczyścić serce w sakramencie pokuty i pojednania. Niech towarzyszy temu prawdziwe postanowienie poprawy. Jeśli przeklinasz, postanów, że więcej tego nie będziesz robił. Jeśli żywisz do kogoś urazę, podejmij decyzję o pojednaniu. Jeśli przestałeś przystępować do sakramentów, nawiąż na nowo zerwaną nić relacji z Bogiem w Jego Kościele. Jeśli popsuły się twoje relacje z mężem, żoną, dziećmi, postanów je odbudować. A może są potrzebne jeszcze bardziej radykalne decyzje? Zwracam się do tych, którzy nie zawarli ślubu kościelnego, choć mogą to uczynić. Czas, abyście i wy stali się czystą kartą. Podejmijcie wysiłek!

Trzeba, moi mili – mówię już do wszystkich – zawsze pytać Boga, jaka jest Jego wola wobec nas. Jaki jest Jego zamysł dla mojego życia. I realizować ten plan – tak jak Matka Najświętsza – choćby okazał się bardzo trudny, związany z wyrzeczeniem i krzyżem. W jednym z wielkich miast ksiądz wchodzi do skromnego mieszkania po kolędzie. Przyjmuje go 60-letnia kobieta. W modlitwie uczestniczy tylko ona. Z rozmowy kapłan dowiaduje się, że w mieszkaniu jest jeszcze dwóch mężczyzn – mąż i syn gospodyni. Obaj ciężko chorzy. W jednym pokoju od kilku lat leży po wylewie mąż, w drugim 30-letni syn, który urodził się z porażeniem mózgowym. Życie tej kobiety to tysiące kroków, które przemierza między jednym pokojem a drugim. Od wielu lat. „Jak pani daje z tym wszystkim radę?” – pyta poruszony ksiądz. „Czasami ludzie pomagają, a zawsze pomaga On” – kobieta wskazuje na obraz Chrystusa.Święci, moi drodzy, są pośród nas. Wypełniają wolę Bożą, nawet gdy jest niebywale trudna do zrealizowania. Wypowiedzmy i my nasze fiat – tak jak Maryja – gdyż to jest droga do zjednoczenia z Bogiem w wieczności. Z pełnym zaufaniem pozwólmy Chrystusowi pisać na czystych kartach naszych serc i realizujmy nakreślony plan miłości. Amen.

[1] Por. G. Ravasi, Moja księga przemyśleń. Prowokujące refleksje na każdy dzień roku, Kraków 2007, s. 388.

[2] A. Pelanowski, Umieranie ożywiające, Wrocław 2005, s. 40.

[3] A. Rozwadowska, Decybele dobroci, „Apostolstwo chorych” 9 (2013), s. 7-8.

OKRES BOŻEGO NARODZENIA

Pasterka

Co za tym wszystkim stoi?

Najmilsi! Zajaśniało w naszym życiu kolejne życiu Boże Narodzenie. Ile to już było takich dni i takich nocy jak ta, którą przeżywamy... Gromko zaśpiewaliśmy kolędę, zapaliliśmy wszystkie światła na choinkach i na żyrandolach. Uroczystość. Msza święta pasterska. Uobecnienie najważniejszych Narodzin w dziejach ludzkości, a jednocześnie jeden z elementów przebogatej tradycji związanej z tym dniem wigilijnym i tą nocą pełną światła.

Odczuwamy duchową więź z naszymi rodakami rozsianymi po całym świecie, którzy również przełamują się opłatkiem i spieszą do świątyni, aby pokłonić się Nowonarodzonemu. Tak jest z pewnością w Londynie, w Toronto, Chicago i w tylu jeszcze innych miejscach. Odczuwamy duchową łączność z tymi pokoleniami, które były przed nami i które pielęgnowały tę tradycję i przekazywały ją dalej. Nie przeszkadzały w tym nawet najtrudniejsze i najboleśniejsze wydarzenia. Wigilię obchodzono w czasie wojen i rozbiorów. Pasterkę sprawowano w schronach przeciwlotniczych, partyzanckich ziemiankach i w obozach koncentracyjnych. Andrzej Przewoźnik w książce Katyń przytacza świadectwa, jak obchodzono wigilię w obozach dla polskich oficerów w Kozielsku, Starobielsku, Ostaszkowie. Dla tych ludzi były to ostatnie święta. W 1943 roku w Katyniu w jednym z „dołów śmierci” odnaleziono następującą notatkę: „Wracając przez las, zbieraliśmy gałązki, by zrobić choinkę. (...). Dziś wigilia – opłatek zrobiony przez kolegów. Stół nakryty prześcieradłem – choinka malutka, ubrana piernikami i papierosami. Pokój mój – 40 kolegów – dzielimy się opłatkiem i wśród szlochów i łez składamy sobie życzenia, a całą duszą i sercem rwie się każdy z nas do najbliższych. Po opłatku chleb ze śledziem i herbata (...). Północ, zasypiałem, gdy zbudził mnie dyskretny, cichy chór kolęd. To chór kolegów tak piękny i tęskny, rzewny, że znów ze wszystkich pryczy rozlega się tłumiony szloch, w którym czuć tęsknotę, rozpacz i własną straszną niemoc”[4]. Jeden z nielicznych żołnierzy, którzy przeżyli zagładę obozów, tak wspominał dzień wigilii: „Wąski stół w wąskim przejściu wśród wysokich prycz, małe drzewko na prawdziwym obrusie i przed każdym z uczestników bułka, trzy małe cukierki i serdeczny skupiony nastrój. Każdy myśli o swoich. Przełamujemy się opłatkiem, jeden z nas ma nawet opłatek z Polski. Potem cały barak rozbrzmiewa i huczy kolędami (...)”[5].

Moglibyśmy pomyśleć – jaka mocna jest polska tradycja dotycząca świąt Bożego Narodzenia. Przed kilkoma godzinami i my zasiedliśmy do wigilijnego stołu. Był znacznie obfitszy niż w 1940 roku, ale odczucia bardzo podobne. Mocna tradycja. To prawda, ale co za nią stoi? Andrzej Przewoźnik w cytowanej książce opisał, jak głębokie życie religijne było udziałem polskich oficerów. Wszystkie wspólne przejawy religijności były przez strażników obozowych bezwzględnie tępione, a mimo to księża kapelani potajemnie udzielali Komunii Świętej. Odbywała się „milcząca modlitwa” o tej samej porze. W głębokiej tajemnicy wygłaszano prelekcje na tematy religijne. Dla chętnych organizowano systematyczną katechizację. A my? Czy za tą tradycją, którą kultywujemy, coś jeszcze stoi? A może pozostała tylko ona, jak piękne opakowanie czegoś, co już w duszy przeciętnego Polaka nie istnieje.

Przywołam w pamięci jeszcze inny czas. Dzielnica Krakowa, Nowa Huta. Rządzący w latach 70. ubiegłego stulecia komuniści nie pozwalają budować kościoła. Nowa Huta miała być miastem bez Boga. Kardynał Karol Wojtyła, późniejszy papież, przyjeżdżał tam przez 5 lat i odprawiał pasterkę pod gołym niebem. Niezależnie, czy zima była surowa czy łagodna. W deszczu i w śniegu. Niekiedy przy trzaskającym mrozie. Gdy świątynia powstała, kardynał powiedział: „Myśmy tutaj stali w te noce wigilijne, podczas pasterki i w słocie, i w śniegu, i w mrozie. I tak powoli tą naszą wytrwałością i cierpliwością wystawiliśmy sobie i wymodliliśmy ten budujący się, wspaniały nowohucki kościół”. No cóż. Trzeba by zapytać, ilu katolików chodzi dziś do tej wymodlonej i „wystanej” świątyni? Ilu przyprowadza tam swoje dzieci, ucząc je modlitwy i wiary? Sama tradycja, moi drodzy, nie wystarczy. Bez duchowej głębi, umiłowania Jezusa Chrystusa i przyjęcia Jego prawa miłości jako obowiązującej zasady życia – również i tradycja pęknie jak bańka mydlana. Przestanie istnieć w zderzeniu z szerzącym się ateizmem, wojującym islamem, czy po prostu ze zwykłym wygodnictwem. Kolejne pokolenie stwierdzi, że łatwiej zamówić pizzę i włączyć telewizor, niż przygotowywać wigilijną wieczerzę. Dlatego trzeba walczyć o wiarę. Wyznawaną ustami i potwierdzaną życiem. Tak aby tradycja nie była pustym opakowaniem, ale przejawem głębokiego życia religijnego.

Dziś śpiewajmy Nowonarodzonemu: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie”. Pamiętajmy, że ta chwała oddawana Bogu ma się objawiać nie tylko w słowach, ale również w naszym postępowaniu. Amen.

Boże Narodzenie

Bóg jest miłością!

Ujrzały wszystkie krańce ziemi

zbawienie Boga naszego.

Wołaj z radości na cześć Pana, cała ziemio,

cieszcie się, weselcie i grajcie.

Śpiewajcie Panu przy wtórze cytry,

przy wtórze cytry i przy dźwięku harfy.

Przy trąbach i przy dźwięku rogu,

na oczach Pana i Króla się radujcie.

Staramy się, najmilsi, wypełnić to zadanie, które stawia przed nami dzisiaj autor psalmu. Przed chwilą gromko śpiewaliśmy kolędę. Pan organista grał na instrumencie. Wprawdzie nie była to cytra, harfa czy róg, ale też wypadło nie najgorzej. Liturgia wiele nam dzisiaj mówi o radości i nie ma się co dziwić: „Ujrzały wszystkie krańce ziemi zbawienie Boga naszego”. Narodzenie Pańskie. Świętujemy najważniejsze Narodziny w historii ludzkości. Syn Boży przychodzi na ziemię jako bezbronne Dziecko, aby ukazać Bożą miłość. Ewangelię, która mówi o tym wielkim wydarzeniu, odczytaliśmy w nocy, na pasterce. Ci, którzy w niej uczestniczyli, mieli po raz kolejny okazję usłyszeć barwny opis sceny z Betlejem. Oczami wyobraźni ujrzeliśmy Maryję, Józefa i małego Jezusa w stajence, biegnących tam pasterzy i aniołów, którzy oznajmili wspaniałą wieść.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

[4] A. Przewoźnik, J. Adamska, Katyń, Warszawa 2010, s. 100.

[5] J. Czapski, Wspomnienia starobielskie, w: Tenże, Na nieludzkiej ziemi, Kraków 2001, s. 37.

OKRES WIELKIEGO POSTU

Dostępne w wersji pełnej

OKRES WIELKANOCNY

Dostępne w wersji pełnej

OKRES ZWYKŁY

Dostępne w wersji pełnej

UROCZYSTOŚCI I ŚWIĘTA W CIĄGU ROKU

Dostępne w wersji pełnej