Idźcie i głoście... kazania na rok B - ks. Artur Seweryn - ebook

Idźcie i głoście... kazania na rok B ebook

ks. Artur Seweryn

5,0

Opis

Jak przekazać niezmienne Boże prawdy zawarte w Biblii, aby były zrozumiałe dla wszystkich?

Takie pytanie zadaje sobie niejeden kapłan. Kazania zamieszczone w tym tomie dowodzą, że jest to możliwe. Przytoczone w nich liczne przykłady i nawiązania do sytuacji życiowych oraz zaskakujące porównania pomagają zrozumieć fragmenty biblijne, które słyszymy w liturgii.

Kazania ks. Seweryna mogą być zatem wspaniałą pomocą dla każdego, kto pragnie dokonywać pogłębionej refleksji nad słowem Bożym. Stanowią także znakomity materiał dla kapłanów przygotowujących niedzielne i świąteczne homilie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Magdalena Mnikowska

Korekta

Anna Śledzikowska

Projekt okładki

Artur Falkowski

Redakcja techniczna i przygotowanie do druku

Artur Falkowski

Imprimi potest

ks. Józef Figiel SDS, prowincjał

2020 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-805-6

Wydawnictwo SALWATOR

ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków

tel. 12 260 60 80

e-mail: [email protected]

www.salwator.com

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

OKRES ADWENTU

PIERWSZA NIEDZIELA ADWENTU

Iz 63,16b-17.19b; 64,2b-7; Ps 80; 1 Kor 1,3-9; Mk 13,33-37

„CZUWAJCIE”

Najmilsi! Słowo „adwent” oznacza przyjście. Bóg pragnie być z nami. Powie ktoś, że przecież przyszedł do nas w ludzkiej postaci 2000 lat temu. Żył wśród nas, nauczał, uzdrawiał. To prawda. Jezus przyszedł i znów przyjdzie. Chociaż jest z nami obecny w sakramentalnych znakach, przyjdzie ponownie. Kiedy nastąpi owo przyjście? Nie wiemy. Pierwsi chrześcijanie przejęci zapowiedzią końca świata trwali nieustannie w gorączkowym oczekiwaniu. Wraz z upływem lat to oczekiwanie stało się mniej gorączkowe. Ludzie zaczęli sobie uświadamiać, że na powtórne przyjście Zbawiciela trzeba będzie poczekać nieco dłużej. Około roku tysięcznego uważano, że to właśnie ten czas wybrał Bóg na sąd ostateczny. Drogami podążały pielgrzymki pokutne, nawet sam cesarz był przekonany, że bliski jest koniec ludzkości. Tymczasem Bóg zakrył tę datę przed człowiekiem.

Tak samo jak datę naszego odejścia z tego świata, naszej śmierci. Ksiądz Jan Twardowski pisał, że „każdy nekrolog w jakimś sensie jest końcem świata dla kogoś, zwykle przed terminem”1. Bóg zakrył datę naszej śmierci tak samo jak datę końca świata. Dlaczego? Aby pobudzić nas do nieustannego czuwania, czyli… do świętości. Oczekiwać, czuwając – oto nasze zadanie.

Jezus w dzisiejszej Ewangelii przestrzega uczniów, by – kiedy przyjdzie na końcu czasów – nie zastał ich śpiących. Przypomina im i nam, że sąd ostateczny będzie się wiązał z oceną naszego życia. Jaki będzie to sąd? Pierwsze słowo, które przychodzi nam na myśl, to „miłosierdzie”. Bóg jest miłosierny! Bardzo wiele razy o tym słyszeliśmy. Zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach, gdy ten przymiot Boga podkreślał św. Jan Paweł II. Kilka lat temu papież Franciszek ogłosił w Kościele Rok Miłosierdzia. Nie powinniśmy jednak zapominać, że Bóg jest nie tylko miłosierny, ale i sprawiedliwy. Jest Sędzią, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Ta prawda wiary nie zmieniła się od czasu, gdy uczyliśmy się jej w drugiej klasie szkoły podstawowej. Może mniej głośno o niej wspominamy. Warto zatem ją przypomnieć. Sprawiedliwość nie wyklucza miłosierdzia, a miłosierdzie może być najwspanialszym wyrazem sprawiedliwości.

Czy mamy się lękać chwili sądu? Jeśli nasze życie będzie prawdziwie chrześcijańskie, w żadnym razie. Przedwojenny wybitny kaznodzieja bp Tihamer Tóth tak sobie wyobrażał ten moment:

Niewymowne szczęście napełni moją duszę, jeśli w dzień Sądu Ostatecznego Chrystus stanie przede mną i śmiało będę mógł odpowiadać na Jego pytania:

– Czy uczęszczałeś co niedzielę i w święta na Mszę świętą?

– Tak!

– Czy dobrze się spowiadałeś?

– Tak!

– Czy przyjmowałeś Komunię świętą?

– Tak!

– Czy pomagałeś biednym?

– Tak!

– Czy w razie potrzeby broniłeś wiary?

– Tak!

– Czy walczyłeś ze swymi namiętnościami?

– Tak!

– Czy przyczyniałeś się do rozwoju chwały Bożej na ziemi?

– Tak!

Widzicie, jak potężnym źródłem siły i nadziei jest dla nas myśl o Sądzie Ostatecznym2.

Tak kończy swą myśl przedwojenny kaznodzieja.

Można powiedzieć, że ów biskup w opisywanej scenie nakreślił bardzo konkretne formy czuwania, do którego zachęca nas Chrystus. To słowo „czuwajcie” w krótkim fragmencie biblijnym zostało powtórzone trzykrotnie. Otwiera i zamyka odczytany urywek Ewangelii. Dzisiaj powinienem zapytać samego siebie, czy jestem człowiekiem czuwania? Czy rzeczywiście całym życiem oczekuję na spotkanie z Tym, który jako jedyny może mi ofiarować pełnię szczęścia? Czy jestem zawsze gotowy na spotkanie z miłosiernym i sprawiedliwym Bogiem?

Ten rozpoczynający się Adwent może stać się czasem przebudzenia sumienia i serca. Przez wytrwałą modlitwę, uważne słuchanie Bożego słowa, również w czasie zbliżających się rekolekcji parafialnych, okażmy, że pragniemy czuwać. Módlmy się, aby przyjście Pana nas nie zaskoczyło, ale by było oczekiwaną chwilą radości i spełnienia. Amen.

DRUGA NIEDZIELA ADWENTU

Iz 40,1-5.9-11; Ps 85; 2 P 3,8-14; Mk 1,1-8

POTRZEBNY PROROK

Najmilsi! Niedawno zmarły ks. Jan Kaczkowski, twórca hospicjum stacjonarnego w Pucku, autor wielu książek, wymyślił specyficzny termin, który jego zdaniem najlepiej określa bylejakość wiary niektórych katolików. Mówił i pisał o tzw. katolipie. Słowo to łączy w sobie dwa rzeczowniki: „katolicyzm” i „lipa”. Wszyscy wiedzą, że drewno pozyskane z lipy jest bardzo miękkie, nie nadaje się za bardzo do wyrobu mebli, tym bardziej nie da się go wykorzystać do ogrzewania domu. Stąd stało się symbolem czegoś słabego, mało konkretnego. Źle wykonaną pracę kolokwialnie nazywamy „lipną robotą”. Ksiądz Kaczkowski, wymyślając termin „katolipa”, starał się zwrócić uwagę na niepogłębioną religijność niektórych polskich i nie tylko polskich katolików. Płycizna modlitwy, uproszczone i często niesprawiedliwe opinie o Kościele, niewiedza dotycząca prawd katechizmowych – oto obraz religijności wielu ludzi określających siebie jako wierzących. Do tego nieustanne kompromisy moralne. Dobre jest nie to, o czym mówi Jezus w Ewangelii, ale dobre jest to, co dla mnie wygodne. Religia ma być przyjazna człowiekowi, nie powinna stawiać zbyt wygórowanych wymagań, zwłaszcza w sprawach moralnych; broń Boże, aby dotykała spraw intymnych. Katolipa! Paul Evdokimov pisał: „Chrześcijanie zrobili wszystko, aby wyjałowić Ewangelię; można powiedzieć, że zanurzyli ją w neutralizującym płynie. Stępione zostało wszystko, co uderzające, wykraczające poza zwyczaj, wstrząsające. Religia stała się nieszkodliwa, spłaszczona, grzeczna i rozsądna – i przez to niestrawna. Kościół nie jest już, jak w pierwszych wiekach, triumfalnym pochodem Życia przez cmentarze świata”3. Największym zagrożeniem dla wiary nie jest walka prowadzona z nią z zewnątrz, ale rozwadnianie jej, rozcieńczanie od wewnątrz. Może to bowiem prowadzić do całkowitej obojętności religijnej.

Dlatego tak bardzo potrzebni są prorocy. Ci, którzy ukazują radykalizm Ewangelii swoim życiem. Są potrzebni dziś, tak samo jak byli potrzebni w czasach Jezusa. Takim prorokiem był św. Jan Chrzciciel. Jego zamieszkiwanie na pustyni, styl życia, sposób nawoływania do nawrócenia musiały poruszać sumienia i serca, skoro – jak to słyszeliśmy – „(…) ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem”4. Ludzie zostali zapaleni tym płomieniem gorliwości, który gorzał w jego wnętrzu. Przychodzili po prawdę. Symbolicznie uwalniali się od grzechów starego życia, wchodząc do wód Jordanu.

I dzisiejsze czasy mają takich proroków. Przypomnijmy Jana Pawła II, świętego papieża, który wielokrotnie mówił nam o wartościach, przestrzeganiu przykazań, godności każdej istoty ludzkiej od poczęcia do śmierci. Świadczył o prawdzie wobec wierzących i niewierzących, gorliwych i obojętnych. Był współczesnym Janem Chrzcicielem. Ludzie „ciągnęli” do niego nie mniej niż do ewangelicznego proroka. Czy jednak po to, aby dać się zapalić Bożą miłością? Z pewnością tak było w przypadku wielu osób. Niektórzy jednak poprzestawali na pamiątkowym zdjęciu i przelotnych wzruszeniach. Zobaczmy, tyle pielgrzymek, odprawionych Mszy Świętych, wygłoszonych homilii, katechez, a owa „katolipa” wciąż jest obecna w życiu religijnym Polaków. Pierwszym naszym zadaniem jest zatem słuchać tych, którzy przekazują nam orędzie Ewangelii i wypełniać usłyszane słowo.

Drugie jest jeszcze trudniejsze. To ja mam być prorokiem, który zapala do wiary. Nie fanatyzmem – jak powiedzą niektórzy – ale mądrym radykalizmem, wiernością dla chrześcijańskich wartości. Wypełniając nakazy Ewangelii, mam być lampą, która oświetla ciemności świata spowodowane brakiem miłości i grzechem. Dlatego tak bardzo potrzebne jest ciągłe nawracanie się, oczyszczanie, aby świeciła ona jasno i wyraźnie. Trzeba odnaleźć swoją pustynię, skrawek rzeczywistości, gdzie będzie można odnowić relację z Bogiem. Chociażby tu, w świątyni, w czasie najbliższych rekolekcji. To ja mam obmyć moje winy – już nie wodami Jordanu – ale sakramentalnym źródłem miłosierdzia. Podczas spowiedzi.

Najmilsi! Jesteśmy potrzebni Bogu. Każdy z nas jest niezbędny dla wypełnienia najważniejszego planu nakreślonego w Ewangelii. Odrzućmy pokusę „katolipy”, religijności w wersji „lajtowej”. Żyjmy tak, aby w innych wzbudzić gorącą tęsknotę za Bogiem. Niech postawa św. Jana Chrzciciela ukaże nam źródło mądrego radykalizmu, którym będziemy mogli innych zapalać do wiary. Amen.

TRZECIA NIEDZIELA ADWENTU

Iz 61,1-2a.10-11; Ps: Łk 1; 1 Tes 5,16-24; J 1,6-8.19-28

PRZYKŁAD POKORY

Najmilsi! W filmie pt. Prymas. Trzy lata z tysiąca ukazano czas uwięzienia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego przez komunistyczne władze. Jest w tym filmie również epizod – niepotwierdzony historycznie – opowiadający o próbie podstawienia sobowtóra w miejsce prymasa. Służba Bezpieczeństwa odnajduje człowieka bardzo podobnego do kard. Wyszyńskiego i nakazuje mu nauczyć się go naśladować. Ów Molenda, bo takie nosi nazwisko sobowtór, zabiera się z zapałem do pracy. Uczy się gestów i zachowań prymasa, opanowuje jego sposób wysławiania się. Oficer bezpieki, obserwując znakomite efekty pracy aktorskiej owego człowieka, mówi: „Ech, Molenda, żebyś ty miał jeszcze jego życiorys”.

Wielu jest takich, którzy starają się w życiu grać rolę kogoś innego. Tak jak ów filmowy sobowtór. Udają przed sobą, Panem Bogiem i innymi ludźmi, że są lepsi, bardziej inteligentni, szlachetni, bystrzy niż pozostały ogół ludzkości. Powodem jest pycha. Pokusa samozadowolenia nie dotyka bynajmniej wyłącznie ludzi znanych, popularnych, medialnych. Dotyka każdego z nas i nieprzypadkowo właśnie pycha znalazła się na pierwszym miejscu wśród grzechów głównych. Ona jest najważniejszą bronią szatana. Jego największym zwycięstwem jest bowiem wzbudzenie w człowieku poczucia własnej wszechwiedzy, wielkości i ważności. Dlatego właśnie Pan Bóg zachęca nas do rozwijania w sobie cnoty pokory, która jest najlepszą odpowiedzią na pokusę pychy.

Przykładem pokory jest postawa św. Jana Chrzciciela. Usłyszeliśmy dzisiaj o wydarzeniu, które w pełni to potwierdza. Kapłani i lewici przychodzą, aby zapytać Jana o jego misję. „Ja nie jestem Mesjaszem” – mówi bardzo wyraźnie. Eliaszem? Prorokiem? Na wszystkie pytania odpowiedź jest negatywna. „Kim jesteś?” – pytają wreszcie wysłannicy. „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. Można podziwiać pokorę Jana. Ciągnęły do niego tłumy, jego głosu słuchały tysiące, zgromadził wokół siebie zastępy uczniów. I nie uległ pokusie pychy. Wiedział, że jest zaledwie głosem, zapowiedzią kogoś o wiele ważniejszego. Bez żalu przyjął rolę tego, który będzie się umniejszał w momencie, gdy Jezus rozpocznie publiczną działalność. Mógł przyjąć pozę i grać rolę Mesjasza. Pozostał wierny prawdzie. Zauważmy, Jezus nie uczynił go apostołem, chociaż, po ludzku rzecz ujmując, syn Zachariasza i Elżbiety najlepiej się do tego nadawał. Jan z pokorą przyjął decyzję Zbawiciela, który wybrał innych dwunastu.

Zapytajmy dzisiaj, czy potrafimy, tak jak Jan Chrzciciel, budować w naszym życiu cnotę pokory. Czy w ogóle tego chcemy? A może zwycięża w nas pycha i nic z tym nie staramy się zrobić? Witold Gombrowicz ze smutkiem pisał: „W poniedziałek ja, we wtorek ja, w środę ja, w czwartek ja”5. Wielu ludzi dzisiaj mogłoby powiedzieć podobnie. Owo „ja” jest dla nich najważniejsze. Wiedzą wszystko lepiej i wszystko im się należy. Trzeba zerwać z takim sposobem myślenia. Jako chrześcijanie jesteśmy powołani, aby budować na fundamencie pokory. Jak bardzo to jest potrzebne w relacjach międzyludzkich, również tych rodzinnych! Jedno słowo „przepraszam” wypowiedziane z pokorą, przyznanie się do winy może w małżeństwie naprawić więcej niż dziesiątki terapii psychologicznych. Wiele rodzin do dzisiaj byłoby razem, gdyby ich członkowie okazali sobie wzajemnie odrobinę pokory. Czy w moim słownictwie w ogóle jest słowo: „przepraszam”? Ludzie ogarnięci pychą nigdy go nie używają. Pokora pozwala odnaleźć w rodzinie mądry kompromis, gdy jedna i druga strona zrezygnuje ze swego stanowiska na rzecz dobra wspólnego.

Zauważmy, że pokora potrzebna jest również, aby stanąć przed sobą i Bogiem w prawdzie i dobrze się wyspowiadać. Wkraczamy dzisiejszą niedzielą w ten czas, gdy spowiedzi przedświątecznych będzie bardzo dużo. A zatem trzeba podjąć również ten temat. Święta siostra Faustyna w swoim Dzienniczku pisała: „Dusza nie korzysta należycie z sakramentu spowiedzi, jeżeli nie jest pokorna. Pycha duszę utrzymuje w ciemności. Ona nie wie i nie chce dokładnie wniknąć w głąb swej nędzy, maskuje się i unika wszystkiego, co by ją uleczyć miało” (Dz 113)6. Niestety my, kapłani, bardzo często podczas spowiedzi spotykamy się z przejawami pychy. Ktoś wie lepiej, zna się lepiej niż ksiądz, nie dopuszcza kapłana do słowa. Ksiądz Piotr Pawlukiewicz w jednym z kazań mówił:

Ileż trzeba pokory, żeby przeżyć adwentową spowiedź! Jak łatwo spowiadać się z nieprzestrzegania piątkowego postu, jak trudno z tego, że jest się ojcem czy matką chrzestną, a przez dwadzieścia, trzydzieści lat nie kiwnęło się palcem, by spełnić swoje zobowiązanie i zatroszczyć się o życie religijne chrzestnego dziecka. Jak łatwo mówić o zapomnianych pacierzach, jak trudno o tym, że tak naprawdę to Bóg w naszym życiu jest dużo mniej ważny niż samochód, pies, komputer, telewizor. Jak łatwo wspomnieć o rozproszeniach na Mszy, jak trudno o tym, że z jakimś krewnym od lat się nie rozmawia. Jak pycha się wtedy broni, że to nie moja wina, że to on, że ja nic do niego nie mam, tylko nie chcę z nim rozmawiać7.

Budujmy w nas, najmilsi, cnotę pokory. Prośmy Boga, aby bronił nas przed pokusą pychy. Święty Jan Chrzciciel, który bez wahania oddał pierwsze miejsce Zbawicielowi, niech będzie naszym przewodnikiem na tej drodze. Amen.

CZWARTA NIEDZIELA ADWENTU

2 Sm 7,1-5.8b-12.14a.16; Ps 89; Rz 16,25-27; Łk 1,26-38

NA PROGU ŚWIĘTA

Najmilsi! Tegoroczny Adwent dobiega końca. Stajemy na progu świąt. W telewizji i w sklepach już od jakiegoś czasu rozbrzmiewają kolędy. Dopala się roratka, adwentowa zapowiedź święta Narodzenia. Jesteśmy zatem jakby u drzwi, które za moment, za chwilę, za kilka dni otworzą się, przynosząc nam radość spełnienia, pokój serca i nadzieję, że Bóg nas nie opuści mimo naszych zaniedbań i niewierności.

Dzisiejsza liturgia słowa przynosi nam opis postawy ludzi, którzy dopełnili swojego „adwentu” i przyjęli przychodzącego Boga. Oczekiwanie króla Dawida trwało bardzo długo. Gdy Bóg proponuje wreszcie ostateczne przymierze – król nie waha się ani chwili. Przyjmuje propozycje Boga, wypełnia zamysł Najwyższego. Dzieje całego jego życia stanowią zatem swoisty „adwent”.

Drugi fragment biblijny przybliża postać św. Pawła. Długi okres buntu, poszukiwania właściwej drogi przez tego człowieka, kończy się odnalezieniem wiary w Jezusa. Moglibyśmy powiedzieć, że „adwent” udręki i ucieczki kończy się świętem zamieszkania Chrystusa w jego sercu.

Wreszcie opis zwiastowania przedstawiony przez św. Łukasza przybliża nam koniec „adwentu” Maryi. Oczekiwanie pełne nadziei kończy się, gdy Słowo staje się rzeczywistością. Rozpoczyna się święto obecności Boga, tak bardzo realnej: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”.

Adwent i święto. I my jesteśmy powołani, aby przejść od jednego do drugiego. Najpierw w czasie najbliższego Bożego Narodzenia. Anioł mówi do Maryi: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z tobą”. Te słowa wypowiedziano także do nas. Stanowią swego rodzaju plan, od którego wypełnienia zależy, czy nasz „adwent” rzeczywiście się dopełni i zajaśnieje gwiazda Nowonarodzonego w naszym świętowaniu. I my na progu Bożego Narodzenia mamy być pełni łaski uświęcającej, aby powitać Chrystusa z czystym sercem i piękną, jasną duszą. I my mamy uświadomić sobie, że Pan jest z nami. Nie tylko przyjąć tę prawdę, ale dziękować Bogu za cud wcielenia.

Trzeba nam, moi drodzy, dostrzegać także inne „adwenty”, które powinny zakończyć się świętem zjednoczenia z Bogiem. Niekiedy, mimo zewnętrznych oznak praktykowania wiary, człowiek pozostaje oziębły wewnętrznie. Gdy taki człowiek wreszcie odkrywa piękno modlitwy, znaczenie Ewangelii, zaczyna prawdziwie kochać Eucharystię, jego „adwent” przechodzi w święto realnej obecności Boga. Tak samo się dzieje, gdy jakaś osoba uwikłana w grzeszne układy wyplątuje się z nich i odkrywa nowe życie w Bogu. Podobnie jest z ludźmi zmagającymi się z różnymi nałogami: alkoholizmem, nikotynizmem, hazardem, perwersjami seksualnymi. Jeśli podniosą głowę, aby ujrzeć przychodzącego Boga, który ma moc, aby ich wyzwolić, skończą „adwent” poniżenia i rozpocznie się dla nich nowy dzień świętości i łaski. Dzień święta i wolności. Wielu z nas zmaga się z cierpieniem, chorobą, stanami depresyjnymi, beznadziejnością. Potraktujmy ten czas również jako swoisty „adwent”. Czy może przemienić się w święto? Oczywiście. Jeśli tylko ofiarujemy swój ból Chrystusowi, zaufamy Mu, uwierzymy, że On jest przy nas, wspiera, daje nadzieję.

Najmilsi! W jednej ze sztuk teatralnych padają takie słowa: „O Nazaret, twój sławny Syn powinien był zostać nikomu nie znany. Gdyby jak ojciec rzeźbił w drzewie – zrobiłby dobrze. Stoły, krzesła i dębowe skrzynie pasowałyby do Jezusa najlepiej”. I wielu chciałoby dzisiaj Jezusowi powiedzieć podobnie. Bądź sobie w Ewangelii, a my ją zamkniemy i włożymy na półkę pomiędzy inne zakurzone książki. Ale nic z tego. Nasz Bóg jest Emmanuelem – Bogiem przychodzącym. On chce wkroczyć w twoje życie. On chce wkroczyć w moje życie. Przyjmiemy Go z wiarą, tak jak Maryja? W Jej życiu wszystko było jasne. Uwierzyłam – przyjęłam. Uwierzyłam, że spełnią się słowa wypowiedziane przez anioła – przyjęłam Chrystusa do swego życia: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Niech się zakończy „adwent” naszego oczekiwania. Niech zajaśnieje święto obecności Boga, który pragnie być z nami. Amen.

1 J. Twardowski, „Niech Cię wielbią, kochają i słyszą”. Kazania i homilie, Warszawa 2000, s. 22.

2 T. Tóth, Chrystus w cierpieniu i chwale, tłum. R. Olear, Warszawa 2012, s. 17.

3 Cyt. za: M. Jakimowicz, Pełne zanurzenie, Kraków 2007, s. 5.

4 Cytaty biblijne, o ile nie podano inaczej, za: Lekcjonarz mszalny, Poznań – Warszawa 1991.

5 Cyt. za: tamże, s. 159.

6 Św. Siostra Faustyna Kowalska ZMBW, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Kraków 2008, s. 105.

7 P. Pawlukiewicz, Kazania radiowe 2003-2009, Warszawa 2011, s. 12.

OKRES BOŻEGO NARODZENIA

PASTERKA

Iz 9,1-3.5-6; Ps 96; Tt 2,11-14; Łk 2,1-14

PRZYJMIJ TO DZIECKO

Najmilsi! Jak co roku przychodzimy do świątyni o tej niezwykłej i wyjątkowej porze. W nocy. Jak co roku wzruszają nas śpiewane kolędy i światła jaśniejące na choinkach. Podziwiamy wystrój szopki i dajemy się przeniknąć świątecznej atmosferze. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie to jest najważniejsze. To tylko rzeczy, dźwięki, otoczka. Najważniejsza jest Osoba. Jezus Chrystus wkracza w ludzki świat, przyjmując Ciało. Nie jest to jednak przyjście w świetlistej zbroi z ognistym mieczem w ręku. Bóg przysyła swego Syna, aby dokonał zbawienia w najbardziej nieprawdopodobny sposób. Jezus rodzi się w Betlejem, w ­ludzkiej rodzinie, jako bezbronne Dziecię. Ksiądz Jan Twardowski pisał:

I pomyśl – jakie to dziwne,

Że Bóg miał lata dziecinne,

Matkę, osiołka, Betlejem…

Jakie to dziwne… Takie pokorne i proste. Dziecko. Dotyk matczynych rąk i uśmiech św. Józefa. To pierwsze, co poczuł i zobaczył Bóg-człowiek. Dla Maryi i jej Oblubieńca największe szczęście. Przyjmują Jezusa jako dar. Przyjmują z radością. I na zawsze. Losy Zbawiciela i losy Świętej Rodziny splatają się nierozłącznie.

Jezus mówi do każdego z nas: „Przyjmij mnie”. Tak jak Maryja i Józef. Z miłością i na zawsze. Tak jak się przyjmuje oczekiwane dziecko w rodzinie. Przyszli rodzice zawczasu przygotowują pokój, łóżeczko, kupują wyprawkę, a kiedy jest już po narodzinach, z troską zajmują się maleństwem. Choć nowy członek rodziny wywraca do góry nogami dotychczasowy porządek ich życia, są szczęśliwi. Nie zawsze jednak tak bywa. Niekiedy sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Świadczą o tym przypadki porzuconych, niechcianych dzieci, które trafiają do domów dziecka i cierpią pozbawione rodzinnego ciepła. Niekiedy znajdują się ludzie, którzy takie dzieci przyjmują pod swój dach, adoptują, wychowują i obdarzają miłością. Zdarza się jednak, że ci nowi opiekunowie po pewnym czasie dostrzegają, że nie tak wyobrażali sobie przyjmowane dziecko, mówią, że „sobie nie radzą” i oddają je z powrotem do placówki opiekuńczej. Mały człowiek przeżywa kolejny dramat.

Wielu chrześcijan postępuje z Jezusem tak jak ci ludzie. Jezus przychodzi na ten świat jako Dziecko i mówi: „Przyjmij mnie”. Z miłością i na zawsze. Niektórzy z radością otwierają ramiona, uśmiechają się i mówią: „Przyjdź, Jezu, do mojego serca, do naszej rodziny, przyjmę Cię pod swój dach… ale tylko na święta. Później odniosę Cię z powrotem do kościoła i tam zostawię, abyś poczekał, aż znowu będziesz mi potrzebny”. To Dziecię nie chce być jednak tylko jeszcze jedną świąteczną zabawką. Jezus chce być z nami w codzienności. Pragnie towarzyszyć nam w pracy, w biurze, w sklepie, w szkole. Chce spotykać się z nami w czasie codziennej modlitwy, coniedzielnej Mszy Świętej. Tęskni za kochającą rodziną, która przyjęłaby Go pod swój dach i obdarzyła miłością niezmienną. Na zawsze. Nie tylko w czasie świąt. Pragnie, aby nasze rodziny były święte, bo każda rodzina, która przyjmuje Jezusa, jest świętą rodziną. Tak jak ta nazaretańska.

Najmilsi! Bóg się rodzi. Jezus przychodzi jako Dziecko. Czy zechcemy Go przyjąć? Nie narzuca się nam, nie krzyczy i nie grozi. Wyciąga małe rączki z betlejemskiego żłóbka. Tym gestem prosi: „Przyjmij mnie do swego życia. Przyjmij do swej codzienności. Nie porzucaj po świętach. Kocham cię, człowieku, i czekam na twoją miłość”. Amen.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

OKRES WIELKIEGO POSTU

Środa Popielcowa

Jl 2,12-18; Ps 51; 2 Kor 5,20-6,3; Mt 6,1-6.16-18

WYRZECZENIE

Najmilsi! Jan Paweł II w Środę Popielcową 1983 roku mówił: „Jesteśmy wezwani do uczynków pobożnych; zwłaszcza do jałmużny, modlitwy i postu. Uczynki te zawsze, w różnych epokach, a także w różnych religiach świadczą o poddawaniu tego, co w człowieku cielesne i zewnętrzne, temu, co duchowe i wewnętrzne”14. A zatem przez te uczynki, do których zachęca nas Kościół na początku Wielkiego Postu, chcemy Panu Bogu i innym ludziom pokazać, że to, co duchowe, góruje nad tym, co cielesne; to, co wewnętrzne, nad tym, co zewnętrzne.

Niesłychanie ważna jest modlitwa. Oczywiście nie tylko w okresie Wielkiego Postu. W tym czasie jednak powinna szczególnie przenikać wszystkie aspekty naszego życia. Potrzebne są takie momenty, gdy odkładamy wszystko na bok, aby pozostać nieco dłużej sam na sam z Bogiem. Święty Anzelm z Aosty pisał: „Nuże, biedny grzeszniku, uciekaj na krótko od twoich zajęć. Porzuć na chwilę swe niespokojne myśli. Oddal w ten sposób troski i odłóż twe uciążliwe zajęcia. Poświęć nieco czasu Bogu i odpocznij z Nim. Wejdź w zacisze twej duszy, usuń wszystko, oprócz Boga i tego wszystkiego, co pomaga ci w szukaniu Go, i zamknąwszy drzwi, mów Bogu: «Oblicza Twojego szukam, Panie»”. W tym okresie Kościół proponuje nam także modlitwę wspólnotową: gorzkie żale, drogi krzyżowe. Mamy okazję zatrzymać się, rozważając Boże słowo w czasie rekolekcji parafialnych.

Drugą pomocą w pogłębieniu życia duchowego jest post. Bywa on dla wielu ludzi niezrozumiały. Dlaczego bowiem wyrzekać się czegoś, co mogę mieć? Stać mnie na to, uczciwie zarobiłem, aby syto zjeść, raczyć się dobrym trunkiem i doświadczać godziwej przyjemności. Na jednym z kanałów telewizyjnych można było obejrzeć film dokumentalny o najbardziej luksusowym hotelu świata. Znajduje się w Dubaju. Wiele sprzętów pokryto w nim szczerym złotem. Zamiłowanie do tego kruszcu objawia się również i tym, że nawet serwowane w kawiarni słodycze pokryte są specjalnym, jadalnym złotem. Goście hotelowi to najbogatsi ludzie świata. Z pewnością zdziwiliby się, gdyby powiedziano im o konieczności postu i wyrzeczenia. Pamiętajmy, że jako chrześcijanie mamy ukazywać wyższość tego, co duchowe, nad tym, co cielesne. I dlatego, chociaż mnie stać, choć mógłbym sobie pozwolić i na to, i na tamto – podejmuję umartwienie dla Boga, dając jednocześnie świadectwo przed ludźmi. Lider popularnego zespołu disco polo Bayer Full, Sławomir Świerzyński w czasie Wielkiego Postu zawiesza wszystkie koncerty, choć propozycji mu nie brakuje. Dla niego, osoby wierzącej, jest to oczywiste. „W poście nie piję też wódki – mówi – i nigdy się nie ugiąłem, mam swoje zasady. Przez te 40 dni nie zbiedniejemy i nic nam się nie stanie”15.

Powiedzmy również kilka słów o jałmużnie. To nie tylko datek na zbożny cel. Jezus zachęca nas do różnych form jałmużny. A zatem bądź świadkiem bliskości Boga. Miej czas dla Niego i dla ludzi. Zatrzymaj się, nie śpiesz się tak bardzo. Bądź dla swojej rodziny. Bądź też blisko tych, z którymi nikt się nie liczy i których nikt nie szanuje. Obojętność potrafi odebrać ochotę do życia, a nawet zranić śmiertelnie. Przystań, wysłuchaj, okaż zainteresowanie i współczucie. Niekiedy to wystarczy. W jednym z hospicjów na każdych drzwiach jest napis: „Najpiękniejszym przejawem miłości jest obecność”. Może warto taki napis umieścić na drzwiach, przez które codziennie wchodzisz i wychodzisz. Pamiętajmy o słowach Matki Teresy z Kalkuty:

Ludzie są nierozumni,

nielogiczni i samolubni

Kochaj ich, mimo wszystko

Jeśli czynisz dobro,

oskarżają cię o egocentryzm

Czyń dobro, mimo wszystko (…)

Twoja dobroć zostanie

zapomniana już jutro,

Bądź dobry, mimo wszystko (…)

Ludzie w gruncie rzeczy

potrzebują twojej pomocy,

mogą cię jednak zaatakować,

gdy im pomagasz

Pomagaj, mimo wszystko

Dając światu najlepsze,

co posiadasz,

otrzymujesz ciosy,

Dawaj światu najlepsze,

co posiadasz,

Mimo wszystko16.

Najmilsi! Jesteśmy powołani, aby dobrze wykorzystać okres Wielkiego Postu. Można w tym czasie dokonać czegoś naprawdę wielkiego. Można zbliżyć się do Boga. Post, modlitwa i jał­mużna mają nam w tym pomóc. Pamiętajmy, wyrzeczenie nie jest smutnym obowiązkiem praktykującego chrześcijanina, ale wyrazem miłości do Boga i ludzi. Amen.

PIERWSZA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Rdz 9,8-15; Ps 25; 1 P 3,18-22; Mk 1,12-15

ZWYCIĘŻYĆ ZŁO

Najmilsi! Wiele osób, słysząc słowa o szatanie, uśmiecha się z politowaniem. Uważają, że postać ta należy bardziej do sfery bajkowych wytworów wyobraźni, filmowej fikcji, rzeczywistości wirtualnej. Niestety, działanie demona jest za bardzo widoczne, aby można uznać go za osobę nieistniejącą. Wojny, przemoc, zbrodnie, przypadki opętania – to wszystko nie pozwala zapomnieć o złym duchu. Wiele osób, również w dzisiejszych czasach, szuka pomocy u egzorcystów. Pewien mężczyzna tak opisywał swój stan ducha: „Prawie nie śpię. Czuję na czole zimny pot, a w żołądku lód. I taką wszechogarniającą pustkę. A potem spadam i spadam, bez końca. W głowie huczy i słyszę jakiś dziwny chichot. (…) Niedawno miałem uczestniczyć w uroczystości Pierwszej Komunii Świętej mojej siostrzenicy. Ale kiedy wszedłem do kościoła – nie praktykuję od lat – dostałem strasznych mdłości i znowu usłyszałem ten rechot, a potem miałem wrażenie, że czuję myśli innych ludzi. To było nie do zniesienia. Uciekłem na dwór”17. Do takiego stanu, moi drodzy, może dojść człowiek, który otworzy furtkę dla złego ducha.

Liturgia pierwszej niedzieli Wielkiego Postu podkreśla konieczność podjęcia bezwzględnej walki z tym przeciwnikiem. Chrześcijaństwo nie jest religią zastraszonych mięczaków. Walka duchowa jest naszym powołaniem. Jezus jest kuszony na pustyni i zwycięża szatana. To droga szlachetnych wojowników. To nasza droga. Zmaganie ze złem, z pokusą, z podszeptem szatana jest udziałem każdego człowieka od urodzenia do śmierci. Od jego wyniku zależy nasze zbawienie. Człowiek walczy ze złem i wydaje się niekiedy bez szans – tak jak Dawid naprzeciw Goliata. Wielu przegrywa, i to wielokrotnie. Przyznajmy, nam również się to zdarza, bo któż jest bez winy. Jeśli jednak powstajemy z grzechu, odnosimy zwycięstwo. Jest ono możliwe, gdy Bóg wspomaga; gdy jest z nami. Bóg chce nas nauczyć zwycięstwa nad złem. Dlatego przysłał swojego Syna.

Dziś, w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu słyszeliśmy, w jaki sposób rozprawia się Chrystus z szatanem na pustyni. Ale najpierw modli się i pości 40 dni. Nie po to, aby to było Mu potrzebne do zwycięstwa. Nie. Modli się i pości, aby nam pokazać, co może pomóc trwać przy Bogu i nie ulegać pokusom. W Ewangelii zostały zapisane słowa: „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię”. Zauważmy, że to właśnie Duch Święty wyprowadza Zbawiciela na miejsce pustynne. Moglibyśmy powiedzieć, że organizuje Jezusowi czterdziestodniowe rekolekcje. My także w naszej parafii będziemy mieli takie „miejsce pustyni”, rekolekcje parafialne, nie czterdziestodniowe, ale czterodniowe. Módlmy się, aby Duch Święty przyprowadził na nie jak najwięcej naszych parafian; abyśmy poddawali się Jego natchnieniom. Dzięki rekolekcjom człowiek może łatwiej zobaczyć swoje słabości. Jezus nie jest dyplomatą i pewne rzeczy mówi nam wprost. Rekolekcje, ten czas naszej wspólnotowej „pustyni”, są znakomitym momentem, aby je usłyszeć. W Wielkim Poście mamy szansę przypomnieć sobie, że grzech jest krzywdą wyrządzoną Panu Bogu. Stanowi przeszkodę w rozwoju życia wewnętrznego. Niejako zatrzymuje człowieka. Sprawia, że drepczemy w miejscu, wkładając w to sporo wysiłku, ale nie osiągając żadnego rezultatu. Gdy zaś nie ma postępu w życiu wewnętrznym, człowiek zaczyna kręcić się wokół własnej osoby. Dzięki rekolekcyjnej „pustyni” lepiej widzimy nasze słabości, własne ograniczenia, ale przede wszystkim uświadamiamy sobie, że nic nie możemy uczynić bez Bożej pomocy.

Jak już człowiek przestanie wpatrywać się w swoje ego, pierwsza ścieżka, którą mu Bóg ukazuje, to ścieżka miłosierdzia; ścieżka, która prowadzi prosto do kratek konfesjonału. Aby odzyskać pełnię łaski. Spowiedź uczy nas pokory. Wiedząc, że upadamy wciąż w te same grzechy, zaczynamy widzieć wyraźnie swą słabość, niedoskonałość, zależność od Bożego miłosierdzia. Szatan wciąż będzie podsuwał pokusę zniechęcenia, aby nas sprowadzić na manowce grzechu, który trwa; który pozbawia nas łaski na wiele miesięcy i lat. Nie wolno nam ulec tej najgroźniejszej pokusie! Nasze stopy powinny nieustannie wydeptywać szlak prowadzący do pokuty i pojednania. To Boża droga.

Prośmy, najmilsi, Ducha Świętego, aby przyprowadził nas na „pustynię”. Tu, do świątyni, na nasze rekolekcje. Niech daje nam natchnienie do walki ze złym duchem, wprowadzając w przestrzeń ciszy, modlitwy, słuchania Bożego słowa. Doceńmy post i jałmużnę jako potężną pomoc w duchowym rozwoju. Podejmijmy walkę o dobro w naszym życiu, o zerwanie z grzechem, nałogiem, a Jezus będzie walczył razem z nami. Amen.

DRUGA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Rdz 22,1-2.9-13.15-18; Ps 116b; Rz 8,31b-34; Mk 9,2-10

PRZEMIANA

Najmilsi! John Rockefeller żył w Stanach Zjednoczonych. Prowadził działalność biznesową. Bezlitośnie zmuszał się do codziennego wysiłku, aby osiągnąć maksymalne zyski. Każdą chwilę poświęcał interesom. Pierwszy milion dolarów zarobił w wieku 33 lat. Gdy miał 53 lata, został pierwszym miliarderem i najbogatszym człowiekiem na ziemi. Sukces miał jednak wysoką cenę. John stracił zdrowie i radość życia. Samotny, powszechnie znienawidzony, od suto zastawionego stołu wstawał głodny. Chory żołądek przyjmował jedynie suchary i odrobinę mleka. Był tak wychudzony, załamany i smutny, że współpracownicy zaczęli myśleć o pośmiertnym podziale ogromnego majątku bogacza. Gazety przez pomyłkę wydrukowały nawet jego nekrolog. I wtedy nastąpiła zdumiewająca przemiana. Rozmyślając o swoim życiu, Rockefeller dostrzegł bezsens gromadzenia pieniędzy, które nikomu nie służą. Postanowił wykorzystać swój majątek, aby pomóc potrzebującym. Fundacja przez niego założona dotowała uniwersytety, szpitale i placówki misyjne. Jego pieniądze pomogły odkryć penicylinę, zwalczać malarię, gruźlicę i inne choroby. Biedni i głodni mogli zawsze liczyć na jego pomoc. Niespodziewanie poprawiło się także zdrowie Johna. Znów mógł spać i jeść. Zgorzknienie ustąpiło miejsca nadziei i wdzięczności. Wróciła radość życia. Miłość przemieniła tego zimnego i surowego biznesmena w człowieka o wielkim i pełnym dobroci sercu.

Nieprzypadkowo, moi drodzy, opowiedziałem historię Johna Rockefellera i jego przemiany. W Wielkim Poście często słyszymy właśnie o przemianie. Dzisiejsza Ewangelia przedstawia scenę przemienienia Jezusa. Oczywiście, odczytany fragment ma swój sens teologiczny. Przemienienie Jezusa wobec apostołów miało ujawnić bóstwo Chrystusa. Niejako zabezpieczyć ich przed „zgorszeniem” krzyża; ustrzec przed zwątpieniem.

Opisana scena przywodzi na myśl także nasze przemiany. Dlatego w drugą niedzielę Wielkiego Postu warto się nad nimi zastanowić. Zmieniamy się każdego dnia. Zewnętrzną metamorfozę dostrzegamy w lustrze. Myślimy: „No cóż, pesel nie kłamie”. Trzeba sobie jednak uświadomić, że zmianom podlega także nasze wnętrze. I tu pesel nie ma nic do rzeczy. Można być duchowo młodym mimo ukończonej dziewięćdziesiątki. Można być duchowym starcem w wieku lat kilkunastu. Przemiany wewnętrzne zależą od łaski Bożej i naszej współpracy z nią. A zatem nieprawdziwe jest stwierdzenie: „Taki już jestem. Taki mam charakter. Z tym się już nic nie da zrobić”. Oczywiście, że się da. Wręcz trzeba. Jako chrześcijanin jestem do tego powołany. Praca nad charakterem, wadami, nałogami jest sensem naszego przychodzenia tutaj, do świątyni.

To właśnie tutaj słyszymy Boże słowo, które winno nas przenikać „jako miecz obosieczny”. Ono ma nas przemieniać. Po to zostało zapisane. Po to odczytujemy je w czasie każdej Eucharystii. Głos z nieba w czasie przemiany Jezusa na górze Tabor wołał: „To jest mój syn umiłowany, Jego słuchajcie”. W Wielkim Poście Boże słowo jest głoszone niezwykle intensywnie. Myślę w tej chwili o kazaniach pasyjnych w czasie nabożeństw gorzkich żali, rozważaniach drogi krzyżowej, konferencjach rekolekcyjnych. Jak z tego korzystamy? Czy rzeczywiście ów czas intensywnego słuchania Jezusa przemienia nas wewnętrznie? Stajemy się lepsi, bardziej wrażliwi na biedę dotykającą drugiego człowieka? Dajmy Panu Bogu szansę dotknięcia naszego serca. Dotknięcia i uleczenia go. To w świetle Bożego słowa powinniśmy podejmować życiowe wybory i codzienne decyzje. To ono ma być podstawą naszego wartościowania.

Ktoś mógłby powiedzieć, że nie musimy doznawać aż tak głębokiej przemiany jak Rockefeller z początkowego przykładu. Nie jesteśmy dotknięci jakimiś nałogami, staramy się nie grzeszyć ciężko i być blisko Boga. Owszem, to bardzo istotne. Być może nie potrzebujemy radykalnej przemiany, ale jako chrześcijanie powinniśmy przemieniać się nieustannie. Ku lepszemu. Każda dobrze przeżyta Eucharystia do tego prowadzi. Każde wysłuchane i przyjęte do serca kazanie – jak już wspomniałem – prowadzi nas ku dobru. Nieocenioną pomocą w rozwoju wewnętrznym jest dobrze przygotowana, szczera spowiedź. Na wszystkich konfesjonałach powinniśmy dostrzegać oczami serca napis: „Tabor. Góra przemiany”.

Najmilsi! Ktoś mógłby zapytać, dlaczego mamy podejmować tak duży wysiłek? Ponieważ te drobne, codzienne przemiany, wręcz mikroskopijne zwycięstwa, żmudne zwalczanie pokus prowadzą nas do szczęśliwej wieczności. Tam Wielki Post naszej doczesności zamieni się w radość niegasnącej Wielkanocy. Prośmy Boga, abyśmy wytrwali na tej drodze. Amen.

TRZECIA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Wj 20,1-17; Ps 19; 1 Kor 1,22-25; J 2,13-25

NIE RÓBCIE Z DOMU BOGA TARGOWISKA

Najmilsi! Dzisiejsza Ewangelia przedstawia scenę wyrzucenia przekupniów ze świątyni jerozolimskiej. Jesteśmy pełni zrozumienia dla postawy Jezusa, który sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, wypędza z domu Bożego sprzedających zwierzęta, bankierów i kłębiący się wokół straganów lud. Podziwiamy tę gorliwość Zbawiciela. Padają słowa: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu Ojca mego targowiska”. Kiwamy głową z aprobatą.

Tymczasem każdemu z nas grozi pokusa, aby tu, w kościele, stać się przekupniem. O co chodzi? Wielu prowadzi handlowe pertraktacje z Bogiem. Jak Ty, Boże, dasz mi to i tamto, wówczas ja będę przestrzegał przykazań, chodził do kościoła i zachowywał się poprawnie. Lub też za odmawianą rano i wieczorem modlitwę ktoś oczekuje od Boga zapłaty w postaci zdrowia, rodzinnego szczęścia, powodzenia w pracy.

Jest taki film fabularny, który – jakby w krzywym zwierciadle – ukazuje, że ludzie często właśnie w ten sposób budują swe relacje z Bogiem. Mam na myśli polski film pt. Święty interes. Opowiada on historię dwóch braci, którzy otrzymują w spadku po ojcu stary samochód. Nie jest to jednak zwykły samochód. Zdezelowana warszawa jakoby należała kiedyś do bp. Karola Wojtyły, późniejszego papieża. Wieść gminna niosła, że każda prośba wypowiedziana wewnątrz samochodu zostaje przez Boga wysłuchana. Za odpowiednią opłatą każdy zatem mógł posiedzieć w aucie i „pomodlić się” w ważnej dla siebie intencji. Słychać było różne prośby wypowiadane przez mieszkańców. Szczególnie zabawna wydaje się scena, w której jeden z nich dyktuje Panu Bogu liczby, które mają paść w najbliższym losowaniu „lotto”. To rzeczywiście byłby świetny „interes”. Za kilkaset złotych opłaty za czas spędzony w samochodzie mógłby ów człowiek wygrać kilka milionów.

Z całą świadomością powiedziałem, że ta scena filmowa „wydaje się” śmieszna. W rzeczywistości nie ma w niej nic śmiesznego. Przedstawia bowiem gorzką prawdę o tym, w jaki sposób niektórzy traktują Pana Boga i relacje z Nim. Coś za coś. Handel wymienny. Alessandro Pronzato w swojej książce Niewygodne Ewangelie napisał: „Człowiek zwraca się do Boga z propozycją: «Ty mi dasz kawałek raju (zakładając, że istnieje), a ja zapłacę Mszą niedzielną i kilkoma modlitwami»”18.

Dzisiejsza Ewangelia jest zatem, moi drodzy, wielkim wołaniem o zmianę nastawienia do modlitwy, jeżeli odnajdujemy w niej jakieś elementy interesowności, wymagań stawianych Bogu. Abyśmy dobrze się zrozumieli – trzeba prosić Boga w intencjach związanych z doczesnością. Nie ma w tym nic złego. Prosimy Go o zdrowie, powodzenie życiowe, opiekę w niebezpiecznych przedsięwzięciach. W modlitwie Ojcze nasz zwracamy się do Boga z prośbą o chleb powszedni, gdyż on daje energię do życia, wzmacnia nasze siły w walce z codziennymi trudnościami. Jezus nie lekceważy doczesności. Karmił zgłodniałe rzesze na pustyni. Zatem modlitwa o Bożą pomoc w doczesności nie jest niczym złym. Pan w swoim wielkim miłosierdziu wysłuchuje tych próśb, gdyż lituje się nad człowiekiem. Udziela nam swego błogosławieństwa. Trzeba jednak mieć świadomość, że to Jego łaska. Nic mi się tak naprawdę nie należy. Nie mogę „zapłacić” (w cudzysłowie) Mu jakąkolwiek modlitwą, dobrym czynem czy pobożną myślą. Powinniśmy modlić się z pełną pokorą, a nie jak handlarze, którzy mają coś do zaoferowania w zamian. Trzeba sobie uświadomić, że z Bogiem nie można się targować. On wie wszystko i dlatego mam czuć całkowitą od Niego zależność. Z zaufaniem powinniśmy powierzać Mu swoje sprawy, wiedząc, że nas kocha miłością bez granic.

Najmilsi! Jeśli w naszych relacjach z Bogiem, w naszej modlitwie byłyby jakieś elementy handlowej wymiany; jeśli dostrzegliśmy podczas tego rozważania, że tego typu myślenie było w nas obecne, weźmy sobie do serca słowa Jezusa: „Nie róbcie z domu Ojca mego targowiska”. Prośmy Boga, aby natchnął nas duchem prawdziwej pokory i zaufania. Amen.

CZWARTA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

2 Krn 36,14-16.19-23; Ps 137; Ef 2,4-10; J 3,14-21

RADOŚĆ NADPRZYRODZONA

Najmilsi! Swego czasu w Lublinie na jednej z uczelni można było zobaczyć niecodzienny widok. Studentka podążała na wykłady w towarzystwie matki. Matka niosła książki, na zajęciach włączała dyktafon, przewracała kartki skryptów. Nie jest to opowiadanie o nadopiekuńczości rodziców i wygodnictwie młodzieży. To była konieczność. Dziewczyna od urodzenia dotknięta bezwładem rąk nie potrafiła wykonywać najprostszych czynności. Z czasem nauczyła się palcami nóg pisać na komputerze. Pisała między innymi piękne wiersze. Jeden z wydawców zainteresował się nimi. Gdy je przeczytał, stwierdził, że właściwie wszystkie mają jeden temat – radość życia.

Moglibyśmy zapytać, jak to możliwe, że człowiek dotknięty tak poważną niepełnosprawnością, borykający się z dramatycznymi ograniczeniami, może pisać z optymizmem o radości życia. Czy w takiej sytuacji radość jest w ogóle możliwa? Dzisiejsza liturgia pokazuje, że tak. Pośród zadumy Wielkiego Postu, pośród rozważania męki Pańskiej daje nam Kościół dzień, który nazywamy „niedzielą radości” (Laetare). Radość pośród cierpienia. Mimo doświadczeń, które na nas spadają. Czy nie brzmi to jak jedna wielka sprzeczność?

Postarajmy się najpierw odpowiedzieć na pytanie, co to jest prawdziwa radość. Przeżywali ją z pewnością Izraelici, których król perski Cyrus wypuścił z niewoli babilońskiej. Mogli wrócić do ojczyzny, zacząć normalne życie. Słyszeliśmy o tym w pierwszym czytaniu. A nasze radości? Są bardzo różne. Komuś urodzi się syn, czy córka. Tak, to prawdziwa radość. Powraca ktoś do rodziny z dalekich wojaży, może z emigracyjnych dróg, jest blisko – to także powód do radości. Niektórzy jednak mylą radość z przyjemnością, zadowoleniem czy beztroską. Liturgia zachęca nas do radości nadprzyrodzonej. Większej niż ta, gdy ktoś wyzdrowieje po ciężkiej chorobie, dostanie dobrą pracę czy znajdzie dobrą żonę lub troskliwego męża.

Radość nadprzyrodzona jest związana z tym, że Bóg nas nieustannie obdarowuje swą miłością. On nas stworzył z miłości. W Liście do Efezjan św. Paweł pisze: „Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili”. I nawet to, że z tymi dobrymi czynami nie szło nam najlepiej, nie zniechęciło Boga do tej miłości. Gdy trwaliśmy w ciemności grzechów i nieprawości, On przywrócił nas do życia. „Bóg będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia” – to słowa św. Pawła. Jezus w Ewangelii mówi: „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”. Ile optymizmu, nadziei jest w tych słowach! Jesteśmy zbawieni! I nieustannie możemy się uświęcać we wspólnocie Kościoła. To ma nas napełniać radością. To, że w każdej Mszy Świętej Bóg swą wszechmocą przemienia chleb i wino w Ciało i Krew; że możemy przyjmować ten skarb; że w Najświętszym Sakramencie Chrystus jest z nami nieustannie obecny.

Tej radości nadprzyrodzonej nie burzy cierpienie. Podczas bolesnych doświadczeń przemija przyjemność, zadowolenie i beztroska. Radość nadprzyrodzona pozostaje. W największym nawet zmartwieniu można bowiem dostrzec Boga, pomyśleć o Nim, Jemu się polecić, Jemu swój krzyż ofiarować. Marcin Jakimowicz, publicysta katolicki, wspominał, że odwiedził pewną siostrę zakonną. Było to w piątek. Cała wspólnota w tym dniu pościła o chlebie i wodzie. Gdy siostra dowiedziała się, że akurat pan Marcin obchodzi urodziny, postanowiła przygotować specjalny postny tort. W kuchni w zwykłą pszenną bułkę wbiła kilka świeczek i woskową figurkę aniołka. Z takim „tortem” pojawiła się w drzwiach. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Wszyscy obecni uśmiali się radzi z dobrego żartu. Marcin Jakimowicz kończy to opowiadanie słowami: „Kto by przypuszczał, że właśnie wykryto u niej nowotwór i przeżyła sześć wyczerpujących serii chemioterapii? Nie wspomniała o tym ani słowa. Tryskała radością i pokojem”19.

Radość nadprzyrodzona pozwala zachować pokój ducha nawet w najtrudniejszym doświadczeniu. Łączy się bowiem z nadzieją życia wiecznego. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Czy w nas jest ta radość? Czy z nadzieją oczekujemy na spotkanie z Bogiem, Matką Najświętszą, aniołami i świętymi? Pomyślmy o tym dzisiaj. Gdy zabraknie tej radosnej nadziei, pozostaje jedynie frustracja i złość. Na wszystko i wszystkich. Pretensje do Pana Boga i ludzi, którzy są wokół.

Najmilsi! Niech ta liturgia napełnia nas radością nadprzyrodzoną. Dziękujmy Bogu, że nieustannie obdarowuje nas miłością. Z nadzieją idźmy drogami naszego życia, ciesząc się, że jeszcze tyle dobra możemy uczynić. Radujmy się perspektywą wieczności, którą wysłużył nam Chrystus. Amen.

PIĄTA NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Jr 31,31-34; Ps 51; Hbr 5,7-9; J 12,20-33

„STWÓRZ, O BOŻE, WE MNIE SERCE CZYSTE”

Najmilsi! Oto świadectwo pewnego mężczyzny:

Przez wiele lat borykałem się z grzechem związanym ze sferą seksualności. Chociaż starałem się zwalczyć w sobie złe instynkty, zło wydawało się silniejsze. Wciąż wracałem do grzechu. Stał się moim nałogiem i udręką. Wreszcie postanowiłem prosić Boga o interwencję, o cud. To był jak gdyby pierwszy krok na drodze do wyzwolenia. Później odkryłem, że przystępowanie do spowiedzi daje siłę do dłuższego trwania w dobrym. Prawdziwy przełom nastąpił jednak wówczas, gdy zacząłem codziennie przystępować do Komunii Świętej. Ona daje mi tak mocne poczucie zjednoczenia z Bogiem, że grzech stał się nielogiczny, niepotrzebny.

Przychodzimy do świątyni w piątą niedzielę Wielkiego Postu. Rozpoczynamy w liturgii tzw. okres pasyjny. Zasłonięte krzyże przypominają o bliskości Triduum Paschalnego. Jest jeszcze jeden symbol niezmiennie związany z tym czasem. Długie kolejki do konfesjonałów. Słychać odgłosy pukania po rozgrzeszeniu. Zbliżają się święta. Trzeba odpowiednio przygotować serce. Oczyścić je. Stąd wokół konfesjonałów większy tłok niż zwykle. Jakże pięknie do tego obrazu spowiadających się wiernych pasują słowa dzisiejszego psalmu:

Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej,

w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.

Obmyj mnie zupełnie z mojej winy

i oczyść mnie z grzechu mojego.

Właśnie to dokonuje się w konfesjonale. Obmycie z win. Oczyszczenie serca. Zgładzenie nieprawości. W ten sposób realizuje się zapowiedź Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. Zbawiciel mówi: „Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony”. Zapowiada w ten sposób swoją śmierć i zmartwychwstanie. Ale również zapowiada to, co będzie owocem dzieła zbawienia – możliwość odpuszczenia grzechów i osiągnięcia wieczności.

W drugiej zwrotce psalmu padają takie słowa:

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste

i odnów we mnie moc ducha.

To prośba do Boga, aby nie tylko odpuścił nam grzechy, obmył z win, ale pomógł odnowić serce, pomnożyć moc ducha. Bardzo często my, duszpasterze, obserwujemy ze smutkiem, że wielu z tych spowiadających się przed świętami przystępuje do Komunii raz, dwa razy. Później wracają do grzechu. Co gorsze, trwają w nim. Nie pozostają długo w stanie łaski uświęcającej. Tymczasem przemiana serca ma polegać właśnie na tym, że trwam w łasce, przyjmuję często Komunię Świętą. Tak naprawdę w ten sposób odnosimy zwycięstwo nad szatanem. Realizuje się zapowiedź Jezusa z Ewangelii – „władca tego świata” zostaje precz wyrzucony. Słyszeliśmy w świadectwie mężczyzny, które przytoczyłem na początku kazania, jak wielką moc posiada częsta Komunia Święta, nawet codzienna. Pozwala trwać w dobrym, umacnia w przeciwnościach, pomaga walczyć z nałogami. Pasterze Kościoła wielokrotnie zachęcali, aby przyjmować Komunię Świętą jak najczęściej. Papież Pius X w 1902 roku wydał dokument, w którym napisał: „Komunia nie jest nagrodą za dobre życie, ale pokarmem, jakim Chrystus nas karmi, abyśmy nie ustali w drodze”. Cześć dla Eucharystii winniśmy wyrażać, przyjmując dosłownie słowa konsekracji: „Bierzcie i jedzcie”.

Oczywiście, trzeba jednocześnie dbać o świadome przyjmowanie Ciała Pańskiego. Nie pomoże w duchowym rozwoju nawet najczęstsze przyjmowanie Komunii, jeśli zostanie ono zbanalizowane, sprowadzone do poziomu rutyny i przyzwyczajenia. Chrystus oddaje się nam cały i oczekuje naszej wzajemności. Zatem przyjmowanej Eucharystii powinniśmy oddać całą naszą uwagę, skupienie. Całą naszą miłość. Lepiej jest bowiem do sakramentu nie przystąpić, niż uczynić to niegodnie, byle jak.

Pomyślmy, moi drodzy, jak to jest w naszym życiu. Jak traktujemy przedświąteczną spowiedź? Czy tylko jako niezobowiązujące wydarzenie, które pozwoli nam przyjąć Komunię raz, dwa razy w czasie świąt? Czy rzeczywiście ten sakrament przemienia nasze serca? Z jakim nastawieniem przystępujesz do kratek konfesjonału? Jeśli spowiadasz się bardzo rzadko, uczyń pierwszy krok na drodze, która prowadzi do trwania w łasce. Jak wiadomo, ten, który uczyni tylko pierwszy krok, donikąd nie dojdzie. Muszą być następne. Prośmy Boga o siłę dla naszych braci i sióstr, którzy chcieliby tego dokonać. Jak wspaniałą pomocą w rozwoju duchowym jest comiesięczna spowiedź! Na przykład w pierwsze piątki miesiąca.

Najmilsi! Wołajmy za psalmistą:

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste

i odnów we mnie moc ducha.

Tak, abyśmy trwali w łasce; mogli często przyjmować Komunię Świętą i odrzucać pokusy złego. Niech systematyczne życie sakramentalne, godne i pełne szacunku przyjmowanie Eucharystii będzie wyrazem naszej miłości i wiary. Amen.

NIEDZIELA PALMOWA

Iz 50,4-7; Ps 22; Flp 2,6-11; Mk 14,1-15,47

„HOSANNA” I „UKRZYŻUJ GO”

Najmilsi! Ludzie z tłumu, o którym przed chwilą czytaliśmy, znali Jezusa. Słuchali Jego nauki, byli uzdrawiani przez Nauczyciela z Nazaretu, karmieni chlebem na pustyni. Nie mieli pewności, kim jest. Prorokiem? Mesjaszem? Cudotwórcą? Ale wiedzieli, że to ktoś wielki, niezwykły, wyjątkowy. Dlatego wznosili entuzjastyczne okrzyki na cześć Jezusa wjeżdżającego do Jerozolimy. Było słychać wiwaty: „Hosanna Synowi Dawida”, „Hosanna temu, który przychodzi w imię Pańskie”. Słyszeliśmy, że słali przed Jezusem swe płaszcze, rzucali gałązki oliwne. Po kilku dniach entuzjazm zgasł. Jego miejsce zajęła nienawiść. Ci sami ludzie z takim samym przekonaniem, co przedtem, krzyczeli tym razem: „Ukrzyżuj Go!”. Dramatyzm tej sytuacji polega na tym, że to byli – podkreślmy to mocno – CI SAMI LUDZIE.

Łatwo byłoby nam ich osądzić i powiedzieć, że byli w swych postawach wyjątkowo chwiejni, ulegali modzie i wpływom stadnego myślenia. Nie powinniśmy jednak osądzać i ferować wyroków, bo zachowania ludzi z jerozolimskiego tłumu powtarzają się i dzisiaj. Tkwią w nas samych. Granica między miłością a nienawiścią przebiega tak często przez sam środek serca człowieka! W jednym dniu deklaruje on, że jest wierzący – zwłaszcza gdy przychodzi ksiądz po kolędzie – w drugim dniu postępuje jak poganin lub ateista. W jednym momencie śpiew: „Hosanna”, w drugim zaparcie się, brak czytelnego świadectwa. Modlitwa do Boga miesza się ze złymi słowami o Jego Kościele. W świątyni śpiew na cześć Boga, za chwilę bluźnierstwo przeciw Jego przykazaniom, bo „przecież ja mam inne zdanie”. Ludzie w jednym momencie płaczą nad grzechem, by za chwilę dopuścić się zdrady, odejścia.

Jak to jest w moim życiu? Jestem wierny Bogu aż po krzyż, tak jak Maryja i umiłowany uczeń, czy chwieję się na wszystkie strony jak ludzie z jerozolimskiego tłumu? Módlmy się dzisiaj, abyśmy potrafili być wierni. Amen.

WIELKI CZWARTEK

Wj 12,1-8.11-14; Ps 116b; 1 Kor 11,23-26; J 13,1-15

NAJWIĘKSZE PRZYKAZANIE

Najmilsi! Wielki Czwartek to dzień szczególny przez swoje liturgiczne bogactwo gestów, postaw, obrzędów. Również przez bogactwo treści słowa Bożego. Eucharystia i kapłaństwo to temat drugiego fragmentu biblijnego. Ewangelia ukazuje nam słowa i czyny Jezusa, które są wypełnieniem najważniejszego przykazania miłości Boga i bliźniego. Zwróćmy dzisiaj uwagę na ten ostatni temat. Zanim Jezus rozpoczął spożywanie ostatniej wieczerzy z apostołami, umył im nogi. Zwykle zadanie to należało do niewolnika czy sługi. Po zajęciu miejsca przy stole wyjaśnił apostołom uczyniony gest: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”. A zatem przykład miłości połączonej z pokorną służbą.

Rodzi się pytanie, czy w obecnym czasie, w dzisiejszym świecie można odnaleźć chrześcijan, którzy potrafią naśladować Chrystusa w Jego miłości. Przychodzi mi na myśl postać św. Jana Pawła II. Wiele razy podczas swej posługi mówił o przykazaniu miłości Boga i bliźniego, ale na słowach się nie kończyło. Oto zdarzenie, do którego doszło jeszcze w czasach jego pobytu w seminarium. Karol Wojtyła w 1945 roku był na czwartym roku teologii. Pewnego dnia wraz ze swoim kolegą szedł na wykłady przez krakowskie planty. Tak tę sytuację wspominał ów kolega:

Zatrzymuje nas ubogo ubrana niewiasta i pyta: „Który z was jest ksiądz Wojtyła?” – i zaraz też wyjaśnia przyczynę zatrzymania. „Ksiądz pracował razem z moim mężem w fabryce krakowskiej «Solvay» w latach okupacji. W tym czasie urodziłam dziecko. Mąż pracował na nocnej zmianie. Ksiądz dowiedział się o naszej rodzinnej radości. Dlatego po przepracowanym dniu podjął ksiądz pracę nocną palacza za mojego męża, by mógł być przy mnie i dziecku. Te noce zastępcze powtórzył ksiądz w fabryce aż do czasu, kiedy powróciłam do sił. Ksiądz mnie zupełnie nie znał, a tyle serca okazał mnie i mojemu dziecku. Do końca swojego życia będziemy księdzu wdzięczni i tę wdzięczność przekażemy naszemu dziecku”20.

Zobaczmy, najmilsi, jaki prosty gest życzliwości i dobroci, a ile wywołał w tej rodzinie pozytywnych odczuć. Miłość rodzi miłość. Ci ludzie z pokolenia na pokolenie będą przekazywać opowieść o świętym papieżu, który w młodości bezinteresownie pomógł ich rodzinie.

Zastanówmy się nad naszym życiem. Czy jest w nim obecna pokorna służba wobec innych? Czy potrafimy naśladować Jezusa, który umywa uczniom nogi? Co to znaczy kochać drugiego człowieka w dzisiejszym czasie? Zapewne to samo, co tysiąc lat temu. Zmieniają się jedynie środki, formy, ale przykazanie pozostaje niezmienne: „Abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”. „Umywamy nogi” bliźnim, kiedy jesteśmy wyrozumiali, serdeczni i uprzejmi. Pokorna służba to okazywanie miłości tym, którzy nas otaczają. Dokonuje się to przez zwykły uśmiech, dyskretną pomoc, słowa zachęty czy wsparcia, drobne przysługi, prawdziwe zainteresowanie się problemami innych. Jakże bardzo potrzebne jest również naprawienie krzywd, zwykłe słowo „przepraszam”, jeśli potraktowaliśmy kogoś źle. Ileż nieraz trzeba znaleźć w sobie pokory, aby to słowo „przepraszam” wypowiedzieć!

Rozpoczęliśmy dzisiaj, najmilsi, Triduum Paschalne. Czas, który ma nam przypomnieć o wielkiej miłości Boga do człowieka. Tą miłością mamy żyć. Prośmy naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który dał nam przykład pokornej służby, umywając uczniom nogi w Wieczerniku, aby dodał nam sił; abyśmy potrafili Go naśladować naszym życiem. Amen.

WIELKI PIĄTEK

Iz 52,13-53,12; Ps 31; Hbr 4,14-16; 5,7-9; J 18,1-19,42

ZNAK NASZEJ WIARY

Najmilsi! W centrum dzisiejszej liturgii znajduje się krzyż. Przed chwilą odczytaliśmy najbardziej przejmujące fragmenty Ewangelii według św. Jana opisujące ukrzyżowanie Jezusa. Za kilka minut trzykrotnie uklękniemy, gdy znak naszej wiary będzie odsłaniany przez kapłana. Ucałujemy krzyż, dziękując Chrystusowi, że na nim oddał życie dla naszego zbawienia.

Chrześcijanin często spotyka się z krzyżem. Po urodzeniu naznacza nas nim ksiądz podczas chrztu, a następnie znak ten wykonywany jest przy udzielaniu każdego sakramentu. Czynimy go, zaczynając i kończąc modlitwę. Spotykamy się z krzyżem, gdy dotyka nas ból, cierpienie. Raniero Cantalamessa, włoski zakonnik, porównywał krzyż do dłuta w ręku rzeźbiarza. Artysta żłobi długie bruzdy swym narzędziem, aby z nieforemnej bryły marmuru powstał anioł. I my jesteśmy rzeźbieni przez krzyż cierpienia, aby z człowieka pełnego egoizmu, pewności siebie i grzechu powstał Boży człowiek, ofiarujący swój ból za innych w imię miłości21.

Krzyż to symbol naszej wiary. Jakie są postawy wobec niego? Bardzo różne. Jedni potrafią oddać życie, broniąc krzyża. Znany jest przykład austriackiej zakonnicy, siostry Restituty, która poniosła śmierć męczeńską w czasie drugiej wojny światowej. W 1938 roku pracowała w szpitalu. Gdy otworzono nowy oddział, zawiesiła w jego salach krzyże. Nieoczekiwanie okazało się, że zwolennicy partii nazistowskiej chętniej widzieliby na ścianach portrety Hitlera i swastykę. Mimo surowych nakazów siostra nie zdjęła krzyży. Osadzono ją w więzieniu, a 30 marca 1943 roku została skazana na śmierć. Wyrok wykonano. Beatyfikował ją papież Jan Paweł II 21 czerwca 1998 roku podczas pielgrzymki do Austrii.

Są też inne postawy wobec Chrystusowego krzyża. Oto przykład. Rodzina zmarłego oczekuje w domu na rozpoczęcie pogrzebu. Przy otwartej trumnie stoją wszyscy zgromadzeni. Większość jest niewierząca. Ponieważ zmarły również podzielał ich poglądy, spodziewają się urzędnika stanu cywilnego. Ktoś jednak poprosił księdza. Wchodzący kapłan zastaje następującą scenę: jeden z członków rodziny siekierą usiłuje odrąbać krzyż z wieka trumny. Drugi powstrzymuje go słowami: „Co ty robisz! Kupiona ozdobiona, ozdobiona ma zostać”. Dla tych ludzi krzyż był jedynie ozdóbką. Można ich zrozumieć, ponieważ byli niewierzący. Wielu wierzących zachowuje się jednak bardzo podobnie. Krzyż jest im potrzebny, gdy kapłan wykonuje ten znak przy chrzcie dziecka, na pogrzebie ojca, matki. W pozostałych przypadkach mógłby dla nich nie istnieć. Wstydzą się powiesić go na ścianie swego mieszkania. Nie wykonują go przy modlitwie, bo się nie modlą. Często przeszkadza im w szkole, w szpitalu, w urzędzie.

Za chwilę, najmilsi, uklękniemy przed krzyżem. Jesteśmy świadomi, że wielu za ten symbol Bożej miłości oddało życie. Są też tacy, którzy (w cudzysłowie) „oddaliby życie”, aby znak chrześcijaństwa zniknął z publicznej przestrzeni. Klękając przed krzyżem Zbawiciela, dziękujmy Mu za miłość, która objawiła się w czasie Jego męki i śmierci. Módlmy się, aby ci, którzy z krzyżem walczą, zrozumieli to i otrzymali łaskę wiary. Prośmy również, aby nasze życie – także przez szacunek dla symbolu naszej wiary – ukazywało, że jesteśmy prawdziwymi uczniami Chrystusa. Amen.

14 Jan Paweł II, Audiencja ogólna 16.02.1983.

15Wielki Post bez koncertów, „Dobry Tydzień” 8 (2016), s. 2.

16 Matka Teresa, Mimo wszystko…, cyt. za: https://adonai.pl/perelki/duchowe/?id=78 [dostęp: 26.11.2020].

17 Cyt. za: R. Koper, Okruchy mądrości, t. 3, Sandomierz 2017, s. 80-81.

18 A. Pronzato, Niewygodne Ewangelie, tłum. A. Gryczyńska, Poznań 1990, s. 225.

19 M. Jakimowicz, Antywirus, Bytom 2015, s. 60.

20 K. Pielatowski, Uśmiech Jana Pawła II, Poznań 1991, s. 12.

21 Por. R. Cantalamessa, Nauczał w szabat. Niedzielne kazania telewizyjne.

Rok B, tłum. G. Niedźwiedź, Wrocław 2001, s. 112.

OKRES WIELKANOCY

Dostępne w wersji pełnej

OKRES ZWYKŁY

Dostępne w wersji pełnej

UROCZYSTOŚCI I ŚWIĘTA W CIĄGU ROKU

Dostępne w wersji pełnej