Anegdoty niepoświęcone - Ks. Jan Kracik - ebook

Anegdoty niepoświęcone ebook

Jan Kracik

3,9

Opis

Uznany za stosowny humor religijny ma swoje stałe, ale i historycznie zmienne miary. Są tematy i obrzędy, których włączanie do dowcipów uważane jest, choć nie zawsze było, za niedopuszczalne. Są i takie prawdy i zasady, które nie tracą swej powagi, chociaż obrastają żartami, jak na przykład niebo i piekło z ich lokatorami, przykazania i praktyki pobożne, cnoty i grzechy. Nadto dzień powszedni każdej społeczności, także kościelnej, przynosi sporo komicznych sytuacji. Sprzyja to powstawaniu dykteryjek i anegdot. Ich bohaterami są często duchowni. W ich bowiem postępowaniu świat sakralny kontrastuje z ludzkimi przywarami i śmiesznostkami wyraźniej niż u pozostałych chrześcijan.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
3
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

Redaktor prowadzący:

Piotr Słabek

Łamanie:

Edycja

Korekta:

Dariusz Godoś

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2012

ISBN 978-83-7595-526-2

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:[email protected]

www.mwydawnictwo.pl

www.ksiegarniakatolicka.pl

Publikację elektroniczną przygotował

Wstęp

Wstęp

Prokop z Cezarei, doradca dowódcy wojsk Justyniana Wielkiego, był także dziejopisem tego cesarza. Jego panowanie przedstawił w typowym dla swej funkcji, czyli panegirycznym stylu. Władca ten, dobry i mądry, broni wiary, troszczy się o poddanych, wznosi akwedukty, odbudowuje zniszczoną przez trzęsienie ziemi świątynię Hagia Sofia.

Ale Prokop, który wiedział więcej niż wolno mu było napisać, tworzył po kryjomu drugą wersję tej samej historii. Znalazły się w niej mniej bezecne działania cesarza, jego żony i dworskich dostojników. Swój tajny utwór nazwał Anegdota, to znaczy „rzeczy nie wydane”. Zaginione to dziełko z 562 r. odnaleziono i wydano w wieku XVII. Wersja polska, zatytułowana Historia sekretna, ukazała się w 1969 roku.

I tak oto rozdwojonej duszy Prokopa (w wieku XX pod reżimową cenzurą różnych dyktatur egzystowało mnóstwo istot prokopopodobnych) zawdzięczamy nazwę krótkiej opowieści o zdarzeniu czy powiedzeniu, jakie przypisano nieoficjalnie wybitnej postaci historycznej. Nie w poważnym zapisie źródłowym, lecz w przekazie żartobliwym.

Wprowadzanie sławnych person w krainę humoru wystawiało tę niekontrolowaną przez biografów anegdotyczną tkankę ich żywotów na swobodne uzupełnienia, przeróbki czy przenoszenie na inne osobistości. Ich ranga wzmaga krotochwilną puentę opowiastki.

Bowiem „jednym z najważniejszych elementów większości śmieszących nas kawałów i anegdot jest owo nagłe obrócenie wniwecz naszego oczekiwania” — pisał sam Immanuel Kant. Co już dwa wieki wcześniej zauważył autor Dworzanina polskiego (1566), Łukasz Górnicki: „A we wszytkiej trefności żadna rzecz trefniejsza nie jest jako kto onego słucha, inną rzecz usłyszał niż ta, której z myślą swą czekał”.

Platon uważał, że „bez poznania śmieszności nie można realnie rozumieć powagi, a w konsekwencji nie osiąga się pełnego poznania, jeśli nie wychwyci się kontrastu obydwóch elementów”. Bowiem żart i powaga są rodzeństwem. W XX w. podobnie sądził Hugo Rahner: „Nie tylko powaga umie sięgnąć do rdzenia istoty, o wiele łatwiej i częściej sięgają aż do głębi żart, radość, dowcip, poczucie humoru”.

Powiedzą niektórzy, „że nie można żartować z religii. A jednak tak. Także w Kościele istnieje wiele sytuacji, z których można się śmiać. Wystarczy, że zachowuje się umiar” — wyznaje Alessandro Pronzato.

Brakowało i brakuje tego umiaru w każdej epoce szydercom, którzy pomiatając cudzą religią, nie okazują się szerzycielami radości ani apostołami własnej wiary, lecz uwłaczającymi i jej zasadom gruboskórnymi ponurakami. Było ich wielu zarówno wśród pogan, jak i chrześcijan pierwszych wieków, gdy wyśmiewali wzajem cudze świętości. Było ich także mnóstwo w epoce reformacji i kontrreformacji, czego świadectwem są niezliczone polemiki, satyry, karykatury i kazania, jakie pozostały po katolikach i protestantach tego czasu. Inwektywy, drwiny i obelgi — międzywyznaniowe, międzyreligijne czy ateistyczne — są żałosną namiastką komizmu, gdy ten służy krzewieniu pogardy.

Jednocześnie poszczególne wspólnoty religijne od wieków tolerują, a nawet akceptują niektóre rodzaje komizmu dotykającego bogów, Boga, niektórych prawd swej wiary. Nie każdy żart tego rodzaju jest bluźnierstwem czy atakiem wrogim religii. Granica stosowności i jej braku zależy od typu wrażliwości wyznawców, a ta w ciągu wieków ulegała zmianom, jakich nie można utożsamiać z temperaturą religijności.

Od późnego średniowiecza poprzez renesans i barok w inscenizacjach, parodiach czy pieśniach traktujących o wydarzeniach z Biblii pojawiają się i takie żartobliwe wątki, jakie w dzisiejszym odczuciu przekraczałyby granice dopuszczalności, czasem aż po bluźnierstwo, za jakie ongiś nie uchodziły.

Sfera obrzędów religijnych, sprawowanych w rocznym cyklu kalendarzowym, miała także nie tylko zróżnicowaną aurę emocjonalną, z pulsującym rytmem powagi i radości, ale i z ludycznymi przystawkami żartów i zabawnych wątków, jakie do dziś rozbrzmiewają choćby w pastorałkach. Święta Rodzina czy św. Piotr nie przestają być czczeni religijnie, choć występują w tylu dowcipach. Dopuszczalny w katolicyzmie stopień przeplatania religijności i komizmu obcy jest kulturowej tradycji prawosławia.

Dzień powszedni każdej instytucji i społeczności, także religijnej i kościelnej, kreuje sporo komicznych postaci i sytuacji. Sprzyja to powstawaniu kawałów i anegdot, których bohaterami są przeważnie duchowni jako ludzie, w których działaniu świat sakralny zderza się z ludzkimi przywarami i śmiesznostkami. Komiczne tematy pojawiające się na styku takich dwu sfer są „od wieków eksploatowane zarówno w samym środowisku duchownych, jak i wokół niego, wśród pomocników, obserwatorów czy wreszcie samych wiernych” (Kazimierz Żygulski). Jest to komizm łagodny i życzliwy lub antyklerykalny i agresywny, naznaczony stereotypami i uprzedzeniami.

Kontrast między ideałem człowieka religijnego i jego realizacją przez wiernych tworzy następne żyzne poletko uprawne żartobliwości, w tym i anegdot niepoświęconych.

I. Z górnych pięter kościelnych

I. Z górnych pięter kościelnych

Święty Albert Wielki, dominikanin i biskup Ratyzbony żyjący w XIII w., był filozofem i teologiem. Pewnemu księciu, który chełpił się, że ufundował wiele klasztorów i kościołów, powiedział, że nawet gdyby ktoś między Kolonią a Rzymem przy każdym słupie milowym zbudował katedrę ze złota, a z każdej z tych świątyń płynęły śpiewy i modlitwy aż do dnia Sądu Ostatecznego, to więcej od takiego fundatora czyni ten, kto pomaga bliźniemu w jego niedoli.

Tak przypomniał ewangeliczną logikę celów, priorytetów i motywów chrześcijańskiej hojności odczytanych według miary, jakiej Chrystus obiecał użyć w końcowym rozliczeniu ludzkich biografii — „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). A wszystkim przyszłym ofiarodawcom na cele religijne zostawił pod rozwagę swą pochwałę ubogiej wdowy, której grosz wrzucony do świątynnej skarbony ma w Jego oczach większą wartość moralną niż wielkie sumy wkładane tam przez bogatych z tego, co im zbywało (Mk 12,43).

Uśmiech tej wdowy niechże nam towarzyszy w dalszej lekturze.

Św. Bernard z Clairvaux, wpływowy opat cystersów zwany przez współczesnych mu (XII w.) kolumną Kościoła, był zwolennikiem ograniczania kościelnych okazałości. Pisał: „Kapłanie, co w sanktuarium robi złoto? Sam bowiem widok tych kosztownych próżności pobudza ludzi bardziej do dawania datków niż do modlitwy. I tak bogactwa pociągają za sobą bogactwa, i tak pieniądz przynosi pieniądz. Nie wiem bowiem, jak to się dzieje, że gdziekolwiek widzi się więcej skarbów, tam szczodrzej płyną ofiary. Oczy poją się relikwiami oprawnymi w złoto, a sakiewki otwierają się. Wystawia się na pokaz bardzo piękny obraz jakiegoś świętego; biegną ludzie i całują, wzywa się ich do składania darów. I bardziej podziwiają piękno, niż czczą świętość. Ściany kościoła błyszczą złotem, a biedacy w nim gołym ciałem. Kościół kamienie przyobleka złotem, a synów swych porzuca nagich. Bogacza oko syci się tym, co biedakom zabrane”.

A gdzież w tych ironicznych pouczeniach Alberta czy Bernarda jaśniejsza nuta humoru towarzysząca zwykle anegdocie? Znaleźć ją można choćby w łatwej do przewidzenia reakcji nieproszonych obrońców eklezjalnej wystawności, sakralizowanych precjozów, niepohamowanej pomnikomanii. Otóż gdyby przytoczone opinie świętych mężów powtórzył jako własne współczesny śmiertelnik, zostałby przez wspomnianych rzeczników zasiedziałości posiekany w plasterki i ugotowany we wrzątku ich oburzenia. Przed takim samym losem chroni Doktorów Kościoła aureola, a ich wypowiedzi są wyrazem wielkich cnót. Słuszność uzależniona nie od racji, lecz od statusu i rangi tego, kto ją głosi!

W