Raj utracony - John Milton - ebook

Raj utracony ebook

John Milton

3,9

Opis

Akcja „Raju utraconego” rozpoczyna się od upadku szatana i jego zwolenników, co może sugerować, iż to właśnie szatan jest bohaterem eposu. Często też Milton nazywany był „nieświadomym satanistą”, ze względu na szczegółową konstrukcję postaci Lucyfera. Koncepcja ta była szczególnie żywa wśród angielskich romantyków (właśnie szatana uznaje się za protoplastę tzw. bohatera bajronicznego). Utwór podzielony jest na 2 części. Pierwsze sześć ksiąg opowiada głównie o buncie aniołów pod wodzą Szatana, tematem ostatnich sześciu ksiąg są natomiast ludzie (podział podkreślony jest przez ponowne użycie inwokacji w księdze siódmej). Treść zgodna jest zazwyczaj z historią opowiedzianą w biblijnej Genesis, Milton jednak wprowadza do fabuły np. antropomorficzne postacie Grzechu i Śmierci. Epos kończy się wygnaniem pierwszych rodziców z raju. Poeta podkreśla jednak, że Opatrzność nie opuściła ludzi, ale pozostała dla nich przewodnikiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
2
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

John Milton

 

Raj utracony

 

przełożył Władysław Bartkiewicz 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: William Blake (1757–1827), Illustration to Milton's Paradise Lost (1808), licencja public domain, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:ParadiseLButts10.jpg,

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Jana Miltona

Raj utracony.

W przekładzie

Władysława Bartkiewicza.

Warszawa 1902

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

 

ISBN 978-83-7639-099-4 

 

PRZEDMOWA.

Literatura nasza posiada tłómaczenia prawie wszystkich arcydzieł epickich literatury powszechnej; niektóre tłómaczone były wielokrotnie. Nie pominięty też został i „Raj utracony” Miltona; – mimo to można o nim powiedzieć, iż nie istnieje wcale dla polskiego czytelnika. Wyczerpany dawno w handlu księgarskim, napotyka się tylko w wielkich bibliotekach. Ogół czytelników wie o jego treści, a raczej domyśla się jej tylko z tytułu; a choćby kto ciekawszy wyszukał egzemplarz tłómaczenia Przybylskiego lub Dmochowskiego, nie zadowoliłby swoich pragnień estetycznych, nie poznałby wielkiego poety i myśliciela angielskiego z XVI I-go wieku. Tłómaczenie Przybylskiego nastroszone jest nowo ukutemi wyrazami, które się prawie wszystkie nie utarły i nie przyjęły w naszym języku; rymy możnaby darować Rejowi, ale nie pisarzowi współczesnemu z Krasickim, Naruszewiczem, Niemcewiczem, Trembeckim. Dmochowski pisze i rymuje gładziej, ale próżny sobie wysiłek zadaje, bo Milton nie rymuje wcale, i najmocniej się przeciw rymowanej poezyi zastrzega. Przyjęty przez obu tych tłómaczów wiersz trzynastozgłoskowy zadaleko oddala się od dziesięciozgłoskowego oryginału, inny ton, patetyczny, nadaje, i zmusza tłómaczów do amplifikacyi, – w których ginie zwięzłość i prostota, cechujące Miltona. 

Milton nie lubił rymów, i w przedmowie tłómaczy swoim czytelnikom, że piękność mowy wiązanej polega głównie na rytmie, którym się posługiwali starożytni poeci, podczas gdy rym jest naleciałością wieków barbarzyńskich. Jest to oczywiście przesada: języki nowoczesne nie mają bogactwa iloczasu, cechującego języki starożytne, a rym w poezyi utwierdził swoje panowanie – jako ozdoba; ale rytm pozostał zawsze główną cechą mowy wiązanej, kością pacierzową wiersza.

Mimo, że język polski, pod względem urozmaicenia akcentu, należy do najuboższych, uważałem za konieczne iść pod tym względem za wyraźną wskazówką poety, i tłómaczyć jego utwór wierszem nierymowym. Odstępstwa od obranej przezeń formy poetyckiej i tak były nieodzowne: jamby oryginału są w naszym języku niemożliwe, przynajmniej w poematach szerszego zakresu; wiersz dziesięćiozgłoskowy, zbyt jednostajny pod względem akcentu, zamieniłem na najpowszechniej u nas w opowiadaniach używany – jedenastozgłoskowy.

Mimo te folgi nie zdołałem utrzymać się w ramach pierwowzoru: każda pieśń wypadła mi średnio przeszło sto wierszy dłuższą od oryginału. Pochodzi to nietylko z nadzwyczajnej jego zwięzłości, ale i z charakteru obu języków; – angielski jest przeważnie jednozgłoskowy. Zwięzłość wyrażenia starałem się zachować bez zatracenia ścisłości i jasności. „Raj utracony” w języku angielskim ma ogółem wierszy dziesięciozgłoskowych 10.565; w mojem tłómaczeniu wierszy jedenastozgłoskowych 11.792; u Przybylskiego wierszy trzynastozgłoskowych 13.132; Dmochowski tłómaczył tylko „co wyborniejsze miejsca.”

Nie mając zamiaru dowodzić tu wysokiej wartości utworu Miltona, co byłoby wybijaniem drzwi otwartych, ani aktualności i żywotności tego poematu, mimo trochę przestarzałej formy i niektórych poglądów naukowych, w kilku tylko słowach odpowiem na pytanie, czy w ogóle naszej literaturze potrzebne nowe tłómaczenie „Raju utraconego”, bo pytanie takie mógłby stawić ktoś gustujący tylko w poezyi ostatniej doby.

Mimo usterek powyżej przytoczonych, „Raj utracony,” jako kompozycya, stoi w rzędzie Iliady, Odyssei, Boskiej Komedyi, i zachwyca każdy umysł wrażliwy na piękno. Odczytanie powtórne w tych czasach jeszcze większą sprawiło mi rozkosz, niż kiedym go czytał po raz pierwszy w młodym wieku, i sądzę, że wielu czytelnikom niemniejsze sprawi zadowolenie, byle tylko moje tłómaczenie choć w części zbliżało się do piękności oryginału. Zresztą zmieniają się z biegiem wieków gusta i upodobania, ale wielkie dzieła, jak słupy granitowe, sterczą i wskazują pochód geniuszu ludzkiego.

„Raj utracony” jest poematem prawie współczesnym: nie przenosi on nas w świat innych religii, filozofii, obyczajów i zwyczajów, jak Iliada, Odyssea, Eneida. „Miltonowi przyznano miejsce po prawicy Szekspira, gdzie zasiadać on będzie aż do dnia zmartwychwstania umarłych” – powiada D. G. Rosetti. Inny krytyk mówi: „Raj utracony” – jest to Iliada Starego Testamentu, – epos o upadłej naturze człowieka.” Nie jest też kunsztownym układem podań narodowych i annektowanych na cześć zwycięzców, jak Eneida; w mojem rozumieniu „Raj utracony” jest poetyczną ekspozycyą Chrystyanizmu przez człowieka szczerej i gorącej wiary. Wprawdzie był to purytanin, ale same wymagania logiki i poezyi zmusiły go do użycia za oś główną kompozycyi dogmatu katolickiego – Łaski; dziś, gdy Chrystyanizm napastowany jest w podstawach swoich, miło jest słuchać poetę, mocno przejętego wiarą w Objawienie Boskie. Drobne, w kilku miejscach, wycieczki przeciw Kościołowi usunąłem lub zatarłem, co tem łatwiej mi przyszło, że owe napaści, pisane pod wpływem namiętności stronniczych, religijnych i politycznych, jakie wówczas miotały Anglią, nie łączą się organicznie z całością utworu.

Milton, jak wszyscy poeci owego czasu, a i o wiele późniejsi, często czerpie swoje porównania z mitologii; prawie zawsze służą mu one do większego pogłębienia obrazu, czasem są tylko czczym i zbytecznym ornamentem; prócz tego sam przedmiot wymagał częstych powoływań się na Stary Testament; sądziłem więc, że dla czytelników mniej oczytanych w tych zakresach, przydadzą się krótkie przypisy na końcu każdej pieśni umieszczone.

Tłómacz.

PIEŚŃ I.

Pierwszą człowieka winę i ów zgubny,

Z zakazanego drzewa owoc zdjęty,

Który sprowadził na świat śmierć, a za nią

Z utratą Raju wszystkie nasze klęski,

Aż nas Bóg-człowiek przyszedłszy odnowił

I wieczną szczęścia odzyskał dziedzinę,

Śpiewaj niebiańska Muzo, co na skrytych

Szczytach Horebu, Synaju, natchnęłaś

Pasterza, aby pierwszy uwiadomił

Wybrane plemię, jak w początku świata

Niebo i Ziemia powstały z chaosu;

Lub jeśli większe masz upodobanie

W wzgórzach Syonu, strumieniu Siloe,

Płynącym tam, gdzie Bóg wyrocznie wieścił,

O, przybądź, wspomóż me zuchwałe pienia,

Co pogardzając lotem pospolitym,

Nie chcą się wznosić nad Aońską górą,1

Lecz dążą drogą, na którą się dotąd

Nie odważyły ni proza, ni rymy.

A nadewszystko, Duchu Święty, który

Ponad świątynie cenisz serce szczere

I czyste, natchnij mnie, wszystkowiedzący,

I od początku czasów wszechobecny!

Ty, rozpostarłszy skrzydła przepotężne,

Jak gołębica tuląc otchłań wielką,

Płodnąś uczynił; oświeć ciemność moję

Podnieś poziomość, bym na wysokości

Przedmiotu stając, mógł objaśnić ludziom

Drogi, jakiemi Bóg szedł do człowieka,

I sprawiedliwość wiecznej Opatrzności.

Powiedz, gdy Niebo, ni głębiny Piekła

Skrytości żadnej nie mają dla Ciebie,

Czem się to stało, że pierwsi rodzice

Nasi, tak szczęsnym stanem obdarzeni,

Wkrótce odpadli od Stwórcy swojego,

Jego jedyny zakaz przekroczyli,

Chociaż panami byli reszty świata?

Kto pierwszy skusił ich do takiej winy?

Wąż, wyszły z piekła, złudził matkę rodu

Ludzkiego, wiedzion zemstą i zazdrością,

Kiedy go pycha z Nieba wytrąciła

I zbuntowane z nim tłumy aniołów.

Za ich pomocą pragnąc wzrosnąć w blasku

Nad równych sobie, stać się równym Bogu,

Opór mu stawiać i dążąc do władzy,

Wojnę rozpoczął przeciw Najwyższemu.

Próżne zamachy: wszechmocnością Bożą

Rażony, wypadł z eterycznych Niebios,

W płomieniach, głową na dół, do bezdennej

Otchłani, straszna, zgorzała ruina;

W dyamentowej twardości kajdanach,

Na karę ognia wiecznego skazany,

Za to, że wyzwał zuchwale do boju

Wszechmogącego. Dziewięć dni i nocy,

Według śmiertelnych miary, ze swą hordą

Tarzał się w toni ognistej, zdrętwiały,

Choć nieśmiertelny! Lecz wyrok zapadły

Do jeszcze większej zachował go kary:

Dręczy go pamięć szczęścia straconego

I widok przyszłej bez końca katuszy;

Toczy wzrok błędny, smutkiem przepełniony,

Rozpaczą, pychą niepohamowaną

I nienawiścią, bo oczami ducha

Widzi, że niema dla niego nadziei;

Straszne więzienie ze wszystkich stron pała

Jak piec ognisty, a chociaż płomienie

Nie dają światła, noc czynią widoczną,

A w niej obrazy niedoli, cierpienia,

I potępieńców żałobliwych tłumy;

Kędy nie mieszka pokój ni spoczynek,

I nie pojawia się nigdy nadzieja,

Ta, która wszystkim błyska; ale męka

Dręczy bez końca, i potop ognisty,

Sycony siarką, ciągle gorejącą,

A nie mogącą nigdy się wytrawić.

Takie odwieczny Sędzia przygotował

Dla buntowników miejsce, tę ciemnicę,

Tak oddaloną od Boga, od Nieba

I jego światła, jak trzykrotnie wzięta

Odległość środka od krańca bieguna.

O, jak to miejsce, gdzie są, niepodobne

Temu, skąd spadli! Leżą towarzysze

Jego pogromu, przemożeni, zbici

Szalejącego ognia potokami

I rwącym wirem; tuż obok się tarza

Najbliższy mocą, najbliższy mu w zbrodni,

Znany daleko później w Palestynie

Jako Belzebub. Do niego zły Anioł

(Odtąd Szatanem nazywany w Niebie)

Zwraca zuchwałe słowa, przerywając

Straszne milczenie: »Tyżeś? O, jak nisko!

Jakże odmienny od tego, co w szczęsnem

Królestwie światła, w jasność przyodziany,

Doskonałością błyszczał nad miryady!

Tyżeś, co ze mną sojuszem tak ścisłym,

Jednością myśli i celu związany,

Równy nadzieją, odwagą, hazardem

W świetnym zamachu, a teraz już równy

W świetnym zamachu, a teraz już równy

Przepaść, i z szczytu jakiego! On zatem

Znacznie silniejszy ze swoim piorunem!

Ale, kto wiedział o sile tej broni?!

Ni piorun przecie, ni jakiebądź męki

Zada Zwycięzca potężny a srogi,

Mnie nie przymuszą do żalu, nie zmienią

(Choć zmienionego w powierzchownym blasku)

Mej starej woli, zawziętego gniewu

W poczuciu siły znieważonej, takiej,

Co z Wszechpotężnym do walki stanąwszy,

Do uporczywej bitwy wprowadziła

Nieprzeliczone hufce zbrojnych duchów,

Gardzących śmiało Jego panowaniem,

Wolących moje; Jego wszechpotędze

Przeciwstawiając inną, i w tak długo

Wątpliwych losów bitwie w polach Nieba

Wstrząsły tron Jego. Cóż znaczy przegrana?

Nie wszystko znikło: trwa niezwyciężona

Wola, pragnienie zemsty i nienawiść

Nigdy niezgasła; trwa męstwo, co nigdy

Ani się podda, ani nie ustąpi,

I wszystko, czego pokonać niemożna.

Tej chwały nigdy Jego złość, ni siła

Ze mnie nie wydrze: schylać się, o łaskę,

Prosić na klęczkach, wielbić władzę tego,

Którego państwo, tą ręką wstrząśnięte,

Drżało w posadach, to byłoby hańbą

Nikczemną, wstydem, gorszym od upadku!

Kiedy wyrokiem losu nie możemy

Stracić natury naszej, siły boskiej,

A doświadczeniem świeżem nauczeni,

W walce nie gorsi, przezornością więksi,

Możemy z lepszą nadzieją zwycięstwa,

Jawnie, podstępem, a nieprzejednanie

Wojnę prowadzić z naszym wielkim wrogiem,

Co tryumfuje teraz, i w nadmiarze

Radości, rządząc sam, ciemięży Niebo.«

Tak się odezwał Anioł przeniewierczy,

Głośno chełpiący się, choć bólem zdjęty

I bezgraniczną rozpaczą miotany.

Jego zuchwały towarzysz mu na to:

»Książę! Zwierzchniku tylu panujących

Potęg, co pod twem dowództwem do boju

Poprowadzili tłumy Serafinów

Nieustraszonych, w najcięższych przewagach

Wiecznego Króla Niebios tron zachwiali,

Szukając podstaw, na których oparta

Jego najwyższa władza, skąd pochodzi?

Z siły, z przygody, czy też z przeznaczenia?

Widzę zbyt jasno, i boleję srodze

Nad tym wypadkiem, co pogrom sprowadził,

Nieba pozbawił nas i te potężne

Tłumy, poległe w haniebnem rozbiciu,

O ile mogą niebiańskie i boskie

Natury poledz: myśl i duch albowiem

Niepokonane, siła wkrótce wraca,

Choć chwała nasza i stan błogi zgasły,

Tu pochłonięte nędzą bezgraniczną!

Lecz gdy Zwycięzca (bo teraz już z musu

Wierzę w wszechmocność Jego, kiedy przemógł

Taką, jak nasza, siłę) na to tylko

Nam pozostawił całość ducha, życie,

Byśmy cierpienia nasze mocniej czuli,

Kary znosili, i pozostawali

Na pastwę jego mściwości i gniewu,

Lub mu służyli z prawa wojennego,

Jak niewolnicy, w samem wnętrzu piekła,

W czarnej czeluści w ogniu pracowali

I wszelkie jego spełniali zlecenia;

To cóż za korzyść nam z sił niezmniejszonych,

Z nieśmiertelności, jeśli nieśmiertelnej

Będziemy tylko podlegali karze?«

Na to porywczo Arcywróg odpowie:

«Spadły Cherubie, być słabym, to nędza

Zarówno w czynie, jak w znoszeniu doli,

Ale bądź pewny, czynić coś dobrego

Nigdy już naszem nie będzie zadaniem;

Jedyną naszą uciechą źle czynić,

By się sprzeciwić woli przeciwnika.

Opatrzność Jego z naszych złych uczynków

Stara się dobro wywodzić, nam zatem

Należy cel ten niweczyć, a dobro

Na złe obracać – co się może udać,

Może go martwić, jeśli się nie łudzę,

Może krzyżować jego przedsięwzięcia.

Oto Zwycięzca okrutny odwołał

Już swe odwetu i pogoni sługi

Wstecz do bram Nieba; ustał grad siarczysty,

Niesiony wichrem; pozostały fale

Płomieni, w które wpadliśmy z Niebiosów.

Może grom szparki z czerwonemi błyski,

Z wściekłością pędu niepohamowaną,

Wyczerpał już swe ostrza, bo przestaje

Huczyć przez otchłań pustą, bezgraniczną;

Nie traćmy pory, czy ją daje wzgarda,

Czy zasycony gniew Nieprzyjaciela.

Widzisz posępną tę równinę pustą,

Ciemną siedzibę spustoszenia, tylko

Płomyki blade migocą złowrogo;

Tam się uchrońmy z wrzącej ogniem fali

I odpocznijmy, jeśli odpoczynek

Można tu znaleść. Potem, zgromadziwszy

Nasze rozbite wojsko, uradzimy,

Jakby na przyszłość najmocniej obrażać

Nieprzyjaciela, jak wyrównać nasze

Straty, jak ciężką pokonać niedolę,

Jakie nam wsparcie może nieść nadzieja,

Lub rozpacz jakie dać postanowienie.«

Te słowa Szatan rzekł do najbliższego

Współbrata, wznosząc ponad fale głowę

Z iskrzącym wzrokiem, inne jego członki

Na morzu ognia wzdłuż i wszerz leżały,

Zajmując kilka stajan; wzrostem równy

Owym z legendy olbrzymom, Tytanom,2

Zrodzonym z Ziemi, walczącym z Jowiszem,

Bryareowi, albo Tyfonowi,

Pod starożytnym Tarsem w grocie skalnej

Mieszkającemu, lub Lewiatanowi,

Co go ze wszystkich swych tworów Bóg nadał

Największym wzrostem pośród pływających

Na oceanie. O nim to żeglarze

Opowiadają, iż gdy zaśnie czasem

W spienionych wodach u Norwegów brzegu

Bywa, że sternik łodzi zapóźnionej

Ma go za wyspę w wieczornym pomroku,

Wbija kotwicę w grubą łuskę skóry,

Przy jego boku od wiatru się chroniąc,

Czeka bezpieczny, aż zasłony nocy

Z nad wód podejmie bladawy poranek.

Tak rozciągnięty na ognistej fali

Leżał okuty Szatan; jużby nigdy

Odtąd nie podniósł się, ni ruszył głową,

Lecz wola Tego, co wszystkiem rozrządza,

Dała mu spełniać nowe czarne plany,

Aby zbrodniami wciąż powtarzanemi

Gromadził na się potępienia góry,

I obmyślając złe dla innych istot,

Widział z wściekłością, jak wszystka złość jego

Posłuży tylko za pobudkę łaski

I nieskończonej dobroci dla człeka,

Którego skusił, lecz jego samego

Zgniecie potrójna hańba, gniew i zemsta.

Teraz z topieli wznosi groźne członki:

Z obu stron fale ognia odepchnięte

Zygzakowatym płomieniem się toczą,

Pozostawiając w środku straszne pole.

Z rozpostartemi skrzydły lot kieruje

Szatan, w pomrocznem wznosząc się powietrzu,

Które uczuwa ciężar nadzwyczajny;

Zdąża do lądu, jeśli nazwać lądem

To, co gorzało niezgasłem zarzewiem,

Gdy morze ogniem roztopionym wrzało.

A barwa lądu taka, jakby siły

Podziemnych wiatrów przeniosły zrąb skały

Od gór Peloru,3 lub poszarpanego

Boku wciąż grzmiącej piorunami Etny;

Jej trzewia pełne żywiołów zapalnych

Gdy ogień zajmie, w górę strzela lawą

I pozostawia zgorzelisko, pełne

Kopcia i dymu: taki odpoczynek

Znalazła stopa przeklęta. Szedł za nim

Najbliższy spółbrat, oba chlubni wielce,

Że się z styksowej wydobyli fali,

Sądząc, że własną, jako bogów, siłą,

Nie z dopuszczenia Najwyższej Potęgi.

»Więc to siedlisko, to ląd, to powietrze?«

Rzekł potępiony Archanioł: »to miejsce,

Które musimy zająć zamiast Nieba?

Smętna ciemnica za blask eteryczny?

Więc niech tak będzie! Gdy On, teraz władca,

Narzucić może to, co zowie prawem,

Im dalej odeń jesteśmy, tem lepiej;

Równy rozumem, siłą stał się większym

I zapanował nad równymi sobie.

Żegnam was pola szczęśliwe, gdzie mieszka

Nieustająca radość i wesele!

Witaj, piekielny świecie, witaj zgrozo!

Głębio bezdenna, przyjm nowego pana!

Ducha nie zmienia zmiana miejsca, czasu,

Duch sam jest sobie miejscem, może sobie

Z Nieba utworzyć Piekło – Piekło z Nieba.

Gdzie? O to mniejsza, dość, że ten sam zawsze.

A czem? Czemkolwiek – byłem nie był mniejszym

Od tego, co go wielkim piorun zrobił.

Tu zresztą wolni będziemy: Wszechmocny

Te czarne lochy nie na to zbudował,

By ich zazdrościł; stąd nas nie wypędzi..

Można panować tu, a panowania

Warto pożądać, choćby nawet w Piekle.

Raczej pan w Piekle, niźli sługa w Niebie!

Lecz czemuż naszych towarzyszów losu

Wiernych spółbraci, druhów, zostawiamy

Półmartwych w owem bagnie zapomnienia?

Czemu nie wezwiem ich, aby wraz z nami

Tę nieszczęśliwą siedzibę dzielili,

Albo raz jeszcze stanąwszy pod bronią,

Wypróbowali swą siłą, co można

Odebrać w Niebie, albo stracić w Piekle?«

Tak mówił Szatan, a Belzebub na to:

»Wodzu zastępów świetnych, które przemódz

Jeden Wszechmocny zdołał, gdy usłyszą

Twój głos, najżywszą rękojmię nadziei

W niebezpieczeństwie, w najcięższej potrzebie,

To najpewniejsze hasło w wrzawie bitwy,

I w tylu szturmach – nowem niewątpliwie

Przejmą się męstwem, nowem zbudzą życiem,

Mimo, że teraz na morzu ognistem

Obezwładnieni, rozciągnięci leżą; –

Nie dziw, po spadku z takiej wysokości!«

Zaledwie skończył, a już Czart zwierzchniczy

Ruszył ku brzegom; na barki zarzucił

Empirejskiego hartu tarczę ciężką.

Zwieszał się z ramion jej obwód szeroki

Nakształt księżyca, którego orbitę

Przez szkło optyczne artysta toskański

Ogląda wieczór ze szczytu Fiesole

Albo Valdarno, odkrywając nowy

Kraj, rzeki, góry w plamach księżycowych.

W ręku ma dzidę, obok której sosna

Ścięta w norweskich górach na maszt statku

Admiralskiego, byłaby pręcikiem;

Wspiera się na niej, stawiać z trudem kroki

Po rozpalonej ziemi: nie tak kroczył

Po lazurowem Niebie, – a powietrze,

Ziejące żarem, rani go dotkliwie.

Wytrzymał jednak i stanął u morza

Płomienistego; woła na swe hufce:

Anielskie kształty powikłane leżą

Gęsto, jak liście jesienne w strumieniach

Valombrozyjskich, gdzie lasy etruskie

Wysokie łuki wznoszą; lub jak trzcina

Porozrzucana, i w wodzie płynąca,

Kiedy Oryon4 w srogie wichry zbrojny,

Napadł na brzegi morza Czerwonego,

Którego tale niegdyś pochłonęły

Wraz z Buzyrysem5 memfickie rycerstwo,

Gdy nienawiścią przejęte goniło

Wychodźców z Gosen: ci, stojąc na brzegu

Bezpieczni, trupy płynące widzieli

I połamane wozów zbrojnych koła.

Tak rozproszeni podli zatraceńcy

Leżeli, gęsto pokrywając fale,

Zdrętwiali po tak ohydnej przemianie.

Czart na nich krzyknął, a piekielne głębie

Echem rozbrzmiały: »Książęta, Potęgi,

I wojownicy, kwiecie górnych Niebios,

Waszych przed chwilą, a teraz straconych,

Gdy taki strach zdjąć może Duchy wieczne.

Możeście miejsce to wybrali sobie

Na wypoczynek po trudach wojennych?

Może tu drzymać równie wam wygodnie

Jak na równinach Nieba; albo plackiem

W podłej postawie leżąc, przysięgliście

Wielbić Zwycięzcę, co teraz spogląda

Na Cherubinów swych i Serafinów,

Jak się tarzają w morzu ognia, obok

Porozrzucanej broni i chorągwi,

Aż szybcy szczwacze z bram niebieskich ujrzą

Sposobność, znijdą i zdepczą omdlałych,

Lub łańcuchami piorunów przybiją

Do dna samego tej czarnej przepaści:

Zbudźcie się, wstańcie, lub zgińcie na wieki!«

Słyszą, i wstydni wnet rwą się do lotu.

Tak ludzie śpiący, których obowiązkiem

Czuwać, gdy naraz słyszą głos zwierzchnika.

Powstają, chociaż na wpół przebudzeni.

Wprawdzie świadomi byli strasznej doli,

W jaką popadli, doznawali cierpień

Straszliwych, jednak głosu swego wodza

Wnet posłuchały tłumy niezliczone.

Jak dzielna laska potomka Amrama,6

W dniu nieszczęśliwym egipskiej krainy

W górę wzniesiona, wywołała chmurę

Czarną szarańczy, wiatrami wschodniemi

Gnaną na państwo króla Faraona,

Co jak noc czarna przysłoniła cały

Kraj nadnilowy: tak też niezliczone

Były gromady złych duchów na skrzydłach,

Ulatujące pod kopułą Piekła

Wśród ogni, co ich zewsząd otaczały.

Aż kiedy skinął podniesioną dzidą

Ich sułtan wielki, wskazując kierunek,

Wnet się spuścili w równoważnym locie,

Całe, siarczyste zapełniając pole.

Takiego tłumu Północ przeludniona

Nigdy z swych mroźnych nie pchnęła obszarów,

Gdy barbarzyńskie jej dzieci, jak potop,

Szukały przepraw przez Ren albo Dunaj,

Ku Południowi się rozpościerając

Od Gibraltaru do Libijskich piasków.

Zaraz z gromady każdej przełożeni

I dowodzący dążą ku tej stronie,

Gdzie stał wódz główny: nadludzkie postaci,

Bogom podobne, godności książęce,

Potęgi, które niegdyś zasiadały

Trony niebieskie; teraz ich nazwiska

Tam zapisywać przestano; z ksiąg życia

Są wykreślone, jako buntownicze.

Ani też nowych nazwisk używają,

Jakie im Ewy synowie nadali,

Odkąd po ziemi chodzą z dopuszczenia

Bożego, aby doświadczać człowieka.

Większą część ludzi obłudą i kłamstwem

Tak obłąkali, iż o Bogu Stwórcy

Swym zapomnieli, Jego niewidzialną

Chwałę na obraz zwierza zamienili,

Cześć mu oddając w wesołym obrządku,

Pełnym przepychu, złota; nawet czartom

Pokłony bili, biorąc ich za bóstwa.

Pod różną wtedy nazwą ludziom znanych

W różnych bałwanach wielbił świat pogański.

Muzo, kto pierwszy powiedz, kto ostatni

Powstał z ognistej fali przebudzony

Głosem wielkiego Mocarza! jak każdy

Według swej rangi stawał na wybrzeżu,

A za nim zbierał się tłum pospolity!

Główni ci byli, co z głębi otchłani

Szli, poszukując zdobyczy na ziemi,

I ośmielili się w późniejszym czasie

Stawiać swe trony obok tronu Boga,

Swoje ołtarze przy Jego ołtarzu.

Bożki, wielbione przez rozliczne ludy,

Śmiały się zbliżyć nawet do Jehowy,

Który wśród gromów, w orszaku Cherubów,

Miał na Syonie świętym swą stolicę.

W Jego świątyni stawiali posągi,

I przeklętemi rzeczami brzydzili

Święte obrzędy i uroczystości,

Ciemnością swoją urągając światłu.

Pierwszy straszliwy Moloch,7 król, zmazany

Krwią ofiar ludzkich i łzami rodziców,

Choć niesłyszących okrzyku rozpaczy,

Zagłuszonego hukiem trąb i kotłów,

Kiedy ich dzieci szły w ogień bałwana.

Ammonitowie cześć mu oddawali,

Rabba z bogatą w wodę okolicą,

Argob i Basan, aż do dalekiego

Potoku Amon. Nie przestając na tem

Wyzywającem sąsiedztwie, podstępem

Nawet tak mądre serce Salomona

Obłąkał, że mu wystawił świątynię

Wprost przed świątynią Boga prawdziwego,

Na wzgórzu hańby, gajem jego zrobił

Dolinę Ennon, odtąd Tofat zwaną,

Albo Gehenną, czarną jak wzór Piekła.

Szedł dalej Chomos,8 obrzydłe straszydło

Synów Moaba, od Aroer, Nebo,

I na południe pustyni Abarim,

W Horonaimie, w Hesebonie, dalej

W państwie Seona, za kwitnącą

Doliną Sibma, winogradem strojną,

I w Eleale, do bagien smolistych.

Zwan też Peorem, gdy Izraelitów

W drodze od Nilu, w Sittim, do obrzędów

Wszetecznych wabił – za co ukarani.9

Stąd swe rozpustne orgie posuwał

Aż do owego wzgórza pohańbienia

Przy gaju kata Molocha; rozpusta

Przy okrucieństwie; aż wreszcie go strącił

Dobry Jozyasz na samo dno piekła.10

Dalej szli owi od wód Eufratu

Starego, aż do strumienia, co dzieli

Od ziem syryjskich Egipt,11 a nosili

Nazwy Baala, albo Astaroty,12

Męskie lub żeńskie, duchy bowiem mogą

Dowolnie przybrać płeć jedne lub drugą,

Tak giętka i tak prosta ich istota,

Nieskrępowana członkami, stawami,

Jak ciało ludzkie, – i w jakim chcą kształcie,

Większym lub mniejszym, jasnym albo ciemny

Mogą wypełniać swoje eteryczne

Cele i czyny miłości lub zemsty.

Dla nich to plemię Izraela często

Zapominało swojej żywej siły,

Opustoszałe mijając ołtarze

Święte, schylając głowy przed bożkami,

Wziętemi z bydląt; więc też te ich głowy

Równie się nisko w bitwach pochylały

I upadały, rażone włóczniami

Marnych zwycięzców. Była w tej gromadzie

Astarte, której rogi jak półksiężyc;

Fenicyanie zwali ją królową

Niebios, a do jej jasnego obrazu

W noc księżycową sydońskie dziewice

Wznosiły modły i śpiewy; w Syonie

Również ją czczono, i tam jej świątynia

Stała na wzgórzu hańby; ją zbudował

Ów król rozpustny, chociaż wielkiej duszy,

Co się pogankom pięknym dał tumanić,

I prędko popadł w sprośne bałwochwalstwo.

Dalej szedł Tammuz,13 z każdoroczną raną,

Która na Liban w dni letnie ściągała

Panny syryjskie, by w pieśniach miłosnych

Opłakiwały jego smutną dolę,

Podczas, gdy potok, Adonis, ze skały

Toczył do morza wody purpurowe,

Niby płynące z każdorocznej rany

Tammuza. Ta baśń miłosna wzniecała

W córach Syonu podobne płomienie;

Widział wybuchy ich w przedsionku Świętym

Ezechiel, wzniesion nadziemskiem widzeniem,

Gdy obłąkanych Żydów bałwochwalstwo

Czarne potępiał. Dalej postępował

Ten, co się żalić śmiał, kiedy po bitwie

Arka Przymierza, jako łup zabrana,

Jego zwierzęcy posąg pokruszyła:

W jego świątyni własnej głowa, ręce

Odpadły, cały wraz runął na ziemię

Ku zawstydzeniu swoich wielbicieli;

To Dagon,14 potwór morski, pół człowieka,

Pół ryby; jednak wysoką świątynię

Miał zbudowaną w Azocie, postrachem

Będąc wybrzeży Palestyny, Gadu

I Askalonu, również w Akkaronie,

Aż do granicy Gazy. Za nim Remmon,15

Który najchętniej przebywał w Damaszku,

Na urodzajnych wybrzeżach Abbamy,

U przezroczystych wód Farfaru rzeki.

I ten zuchwale lżył świątynię bożą,

Trędowatego stracił, zyskał króla,

Achaza, swego zdobywcę głupiego,16

Którego skłonił, by ołtarzem Pańskim

Wzgardził, a inny na modłę syryjska

Zbudował, na nim zapalał ofiary

Obrzydłe, wielbiąc bożków zwyciężonych.

Szła też gromada nazwisk niegdyś słynnych

Oziris, Izis, Orus i ich orszak.17

Potwornym kształtem i czarodziejstwami

Tak zwiedli Egipt i jego kapłanów,

Że fanatyczny lud swych błędnych bogów

Szukał w zwierzęcej raczej, niźli ludzkiej

Postaci. – I tej nie uszedł zarazy

Izrael, kiedy ulał na Horebie

Z pożyczanego złota cielca: zdwoił

Grzech zbuntowany król w Bethel i w Danie,18

Na podobieństwo wołu czyniąc Stwórcę,

Jehowę, który w ciągu jednej nocy

Przechodząc Egipt, zabił pierworodnych

Wszystkich, i z nimi ich ryczące bogi.

Belial19 w końcu: odeń wszeteczniejszy

Duch nie spadł z Nieba, ni bardziej lubiący

Występność dla niej samej. Ni ołtarzy

Ofiarnych nie miał nigdzie, ani świątyń,

Lecz któż w nich częściej od niego przebywał,

Wtedy gdy kapłan sam stał się bezbożnym,

Jak złej pamięci synowie Heli’ego,

Co napełnili dom Boży gwałtami

I wyuzdaniem? Belial panuje

W pałacach, dworach i w miastach rozpustnych,

Gdzie wrzask hulaszczy, a wraz z nim zniewagi,

Krzywdy się wznoszą nad najwyższe wieże,

A gdy cień nocy przysłoni ulice,

Snują się po nich Beliala syny,

Zuchwali, pełni wina i bezwstydu.

Świadkiem Sodomy rynki i noc owa

W Gabaa, kiedy gościnnie matrony

Cześć poświęcono, by gorszych ujść gwałtów.20

Ci byli pierwsi stopniem i potęgą;

Innych wymieniać byłoby zadługo;

Bogowie jońscy, których szczep Jawana21

Wielbił jak bogów, lecz późniejszej doby

Niż Niebo z Ziemią ich sławni rodzice.

Szedł pierworodny Nieba, Tytan, za nim

Syny olbrzymy. Przez młodszego brata,

Saturna, tronu pozbawiony, jemu

Jowisz, syn jego i Rei, odpłacił

Podobną miarą; tak panował Jowisz!

Tych naprzód znała Kreta, góra Ida,

Potem z wierzchołka zimnego Olimpu

Rządzili średnią powietrza dziedziną,

Swojem najwyższem Niebem; lub na skale

Delfickiej, albo w Dodonie, wzdłuż granic

Całego kraju doryckiego; inni

Z starym Saturnem aż do Hesperyi22

Uciekli; nawet na najodleglejszych

Celtyckich wyspach szukali czcicieli.

Szli tłumnie wszyscy ci i innych wielu

Z wzrokiem spuszczonym, chmurami osnutym,

Jednakże nie bez iskierki radości,

Widząc, że wodza nie ogarnia rozpacz,

Że nawet w zgubie jeszcze nie zgubieni.

Spostrzegł to, zmienił się Szatan na twarzy,

Lecz wkrótce pycha zwyczajna wróciła.

Więc w mowie szumnej, mającej pozory

Godności, chociaż bez jej treści, wzbudził

Ich słabiejącą odwagę. Dał rozkaz,

By na bojowy odgłos trąb i surmy

Wzniesiono jego potężną chorągiew.

Tego zaszczytu, jako prawa swego,

Żądał Azazel, Cherubin sążnisty,

I zaraz z drążka gładkiego rozwinął

Chorągiew państwa; wzniesiona wysoko,

Wiatrem szarpana, jak meteor błysła,

W drogie kamienie i w złoto przybrana,

Na niej trofea i godła Serafów.

A jednocześnie wrzaskliwe mosiądze

Brzmiały bojowym dźwiękiem; tuż się rozległ

Okrzyk całego wojska, aż zadrżały

Nietylko Piekła sklepienia: strach wstrząsnął

Państwem Chaosu i Nocy Prastarej.23

I tejże chwili w pomroku piekielnym

Wzniesiono dziesięć tysięcy sztandarów

Powiewających barwami świetnemi,

A z niemi razem zabłysnął las cały

Dzid przeogromnych; w ściśniętych kolumnach

Nieprzemierzenie długich i głębokich

Hełmy i tarcze gęsto połyskały.

Szli doskonałą falangą doryjską,

Przy dźwięku słodkich fletów i piszczałek,

Które przed bitwą wysoko wznosiły

Uczucia dawnych świata bohaterów,

Nie zapalczywość wściekłą, lecz odwagę,

Rozważną, stałą, niedopuszczającą

Obawy śmierci, lub myśli odwrotu.

Urocze dźwięki fletów łagodziły

Myśli wzburzone, wyganiały troskę,

Bojaźń, zwątpienie, smutek i niepokój

Z duszy śmiertelnych, jak i nieśmiertelnych.

Tak zjednoczeni, z myślą ustaloną,

W milczeniu szli przy miłym fletni głosie,

Co im łagodził stąpanie po ziemi

Ogniem dyszącej; zbliżywszy się, stają

Straszliwie długim, wyciągniętym frontem,

Z błyszczącą bronią, jak starzy żołnierze,

Do dzid lub tarczy noszenia przywykli,

Komendy wodza możnego czekając.

Ten doświadczonem okiem mierzy długie

Szeregi zbrojne, ich szyk i postawę

Bogom właściwą; liczbę ich rozważa;

Serce mu rośnie pychą, chełpliwością,

Z tak wielkiej siły: nigdy bowiem

Jeszcze, od czasu jak człowiek stworzony,

Nie było wojska, coby z tem mierzone

Zasługiwało na inne nazwanie,

Jak małoludków, których zwyciężyły

Żórawie.24 Choćby z pól flegrejskich25

Plemię olbrzymów złączyło się w jedno

Z bohaterami, co wiedli bój w Tebach

I pod Pergamem z bogami zmieszani,

Obudwu stronom pomagającymi;

Chociażby dodać rycerstwo Bretonów

I Armoryki pod wodzą Artusa,

Których waleczność sławią pieśni stare,

I wszystkich chrzczonych i niewiernych z bitew

Pod Aspramontem, czy pod Montalbanem

Pod Trebizondą, Damaszkiem, w Marokko,

I tych z Bizerty, z afrykańskich brzegów,

Gdy Karol Wielki wraz z palatynami

Swymi padł w boju pod Fontarabią.26

Chociaż tak bardzo wojska tego dzielność

Ponad śmiertelnych była, jednak posłuch

Groźnego wodza był zupełny; wyższy

Nad wszystkich wzrostem, dumny, okazały,

Sterczał jak wieża; kształt jego nie stracił

Jeszcze całego pierwotnego blasku,

Wyglądał jako Archanioł strącony,

Tylko się przyćmił w nim nadmiar jasności,

Jak słońca, kiedy o wschodzie spogląda

Przez mgłą przetkane ziemi horyzonty.

Tracąc promienie, albo gdy się skryje

Za księżyc podczas zaćmienia: złowrogim

Zmrokiem okrywa ziemię, i obawą

Zmiany przeraża królów; tak ciemniejąc,

Archanioł świecił jeszcze nad innymi.

Głęboką blizną grom zorał mu czoło

A na policzkach zwiędłych siadła troska;

Ale brwi kryły niezłomną odwagę

I pychę, chłodno szukającą zemsty,

Srogość miał w oczach, a czasami ślady

Żalu i bólu na widok wspólników,

A raczej swojej zbrodni zwolenników.

O, jak inaczej wyglądali w Niebie!

Teraz skazani każdy na swój udział

W wiecznie mającej trwać piekielnej kaźni!

Za jego winę miliony duchów

Wygnane z Nieba, i z wiecznej jasności

Za jego rokosz wyrzucone; jednak

Wierne zostały mu nawet po stracie

Wieczystej chwały. Tak, gdy ogień z nieba

Uderzy dęby puszcz, lub górską sosnę,

Z spalonym szczytem, pozbawione liści,

Wznoszą się dumnie na pogorzelisku.

Teraz chce mówić: więc zdwojone szyki

Z dwu stron zachodzą, otaczają wodza

Wraz z jego sztabem; słuchają ciekawie.

Trzy razy zaczął, i mimo hardości

Trzy razy łzami wybuchnął takiemi,

Jakiemi płaczą Anioły; nareszcie

Rzekł te zmieszane z westchnieniami słowa:

»O, miryady Duchów nieśmiertelnych!

Potęgi, równe tylko Wszechmocnemu,

Z nim tylko walka była nie bez chwały,

Chociaż jej wynik straszliwy, jak świadczy

To miejsce i ta okropna przemiana:

Język się wzdryga, gdy ją wspomnieć musi.

Lecz jakaż dzielność ducha proroczego,

Jaka z zasobów wiedzy przeszłych czasów,

Lub z teraźniejszych, mogła wywnioskować,

Że takie siły bogów zjednoczone,

Jak te tu stoją, doznają porażki?

Bo kto uwierzy teraz, choć po klęsce,

Że te potężne wszystkie legiony,

Których wygnanie opróżniło Niebo,

Raz się nie porwą jeszcze samodzielnie

I nie zdobędą gniazda swego rodu?

Świadkiem mi całe to wojsko niebieskie,

Czy przez wahanie moje lub zlęknięcie

Upadły nasze nadzieje. Monarcha

W Niebie rządzący bezpiecznie zasiadał

Dotąd na tronie swym, podtrzymywany

Sławą odwieczną, układem, zwyczajem.

Rozwijał przepych królewski nad miarę,

A siły taił; to nas pokusiło

By zrobić zamach, stąd nasza zaguba.

Dziś znamy jego moc, znamy i nasze,

Ani wyzywać zatem nie będziemy

Do nowej walki, ani się jej lękać.

Wyzwanym lepiej nam działać podstępem,

Kiedy zawiodła siła; niechaj kiedyś

Od nas wie o tem, że kto siłą gromi,

Osiąga tylko połowę zwycięstwa.

Przestrzeń wyłoni może nowe światy;

Już dawniej w Niebie chodziła pogłoska,

Że On niebawem stworzy świat, a na nim

Osadzi nowe plemię, i w swej łasce

I Na równi stawi je z synami Nieba.

Trzeba to zbadać, może pierwsza nasza

Wycieczka będzie tam, może gdzieindziej;

Bo w tej piekielnej jaskini nie mogą

W ciągłej niewoli żyć niebiańskie Duchy,

Ni się okrywać pomrokiem otchłani.

Lecz te zamiary rozważyć wszechstronnie

Powinna Rada. Pokój znikł, bo ktoby

Radził poddanie? Wojnę zatem, wojnę

Jawną lub skrytą trzeba postanowić.«

Rzekł, a na słów tych jego zatwierdzenie

Wnet miliony mieczów płomienistych

Dobyły straszne Cheruby; blask nagły

Rozświecił Piekło; wściekle się miotali

Przeciwko Bogu, groźno uderzając

Dobytą bronią w tarcze na znak wojny,

Rycząc wyzwanie ku Niebios sklepieniom.

Stało w pobliżu wzgórze, a szczyt jego

Ogniem i dymem buchał, boki kryła

Gładka skorupa, znak to nieomylny,

Że wzgórze w łonie swem, działaniem siarki

Skrywało rudę metaliczną. Duchem

I am oddział liczny, jakoby saperów,

Poleciał, rydle i oskardy w ręku.

Ci to przed wojskiem królewskiem biegają,

By wytknąć obóz lub okop usypać.

Dowodził nimi Mammon,27 najpochylszy

Z duchów strąconych z Nieba, bo tam nawet,

Wzrok i myśl na dół zwracając, podziwiał

Więcej posadzkę niebieską ze złota,

Niż wszystko święte i boskie w wizyach

Błogosławionych. Z jego to podszeptu

1 Ludzie bezbożną ręką jęli szarpać

Wnętrzności matki ziemi, by ukryte

Skarby znajdować. Teraz jego rzesza

Szeroką raną otwarła brzeg wzgórza

I kłęby złota wydzierała. Nie dziw,

Że skarby rosną w Piekle: to najlepszy

Grunt tej truciznie cennej. Ci, co wielbią

Rzeczy znikome i z podziwem mówią

O babilońskich i memfickich gmachach,

Niechaj to wiedzą, że największy pomnik

Siły i sztuki, owoc wielu wieków,

Rąk niezliczonych, pracy nieustannej,

Nie zrówna temu, co w jednej godzinie

Wybudowały duchy potępione.

Tuż przy równinie, w przelicznych komorach,

Którym z pod spodu dopływały strugi

Płynnego ognia z ognistego morza,

Druga gromada sztucznie wytapiała.

Kruszec, natychmiast oddzielając złoto

Od szlaku: trzecia, z niemniejszą szybkością

Rozliczne formy wytwarzała w gruncie;

A z owych komor dziwnemi przewody

Płynął szmelc, puste wypełniając jamy,

Jako w organach, za jednym podmuchem

Wydaje dźwięki cały rząd piszczałek.

Teraz od ziemi budynek olbrzymi

Jak mgła się wznosi, z jednoczesnem brzmieniem

Śpiewów łagodnych, słodkich symfonii.

Gmach jak świątynia, doryckie kolumny,

Wkoło pilastry z złotym architrawem;

Nic brakowało gzymsu, ani fryzu,

Ni rzeźb wypukłych; dach z kutego złota.

Ani Babilon, ani wielki Kair

Nie wyrównały takiej wspaniałości,

Gdy blaskiem lśniące wznosiły świątynie

Dla Serapisa lub Belusa,28 bożków,

Albo stolice swym królom, gdy Egipt

Współzawodniczył w bogactwach i zbytkach

Z państwem Assura. Wysokie kolumny

Tworzyły rzędy, a za podwojami

Bronzowej bramy otwartej był widok

Na wielką halę z posadzką kamienną,

Równą i gładką; z sklepionego dachu

Sztuką magiczną zwieszały się liczne

Rzędy gwiaździstych lamp, świeczników jasnych,

Te, odżywiane naftą i asfaltem,

Dawały światło słonecznemu równe.

Skwapliwe rzesze biegły, podziwiały:

Ten chwalił utwór, tamten architekta,

Znanego w Niebie z niejednej budowy

Wysokiej, zdobnej w wieże! Aniołowie

Dzierżący berła tam mieli swe trony,

Jako książęta. Nadał ich potęgą

Najwyższy Władca i zakreślił władzę.

Nazwisko tego architekta znane

I czczone było w Grecyi; u ludów

Zaś Auzonii zwan był Mulcyberem.29

Opowiadano tam, że Jowisz, gniewny,

Zrzucił go z blanków kryształowych Nieba:

Spadał Mulcyber od wczesnego rana

Do południowej pory dnia letniego,

I od południa do wieczornej rosy;

Wtedy z zenitu spadł jak gwiazda błędna

Na Lemnos, wyspę Egejskiego morza.

Lecz to opowieść mylna: dawno przedtem

Spadł on ze swoją zbuntowaną zgrają;

I nie pomogło mu, że w Niebie wznosił

Wysokie wieże: nic mu nie nadały

Jego machiny sztuczne: spadł na głowę

Wraz z swą czeladzią, i buduje w piekle.

Teraz skrzydlate heroldy, z rozkazu

Panującego, bardzo pompatycznie,

Przy hucznym dźwięku trąb głoszą tłumowi,

Że się odbędzie rada uroczysta

W Pandemonium, wysokiej stolicy

Szatana z jego sztabem; że mandaty

Z każdego pułku i z każdej gromady

Wzywają, według rangi i wyboru,

Co najgodniejszych. Przyszli wnet z setkami,

Inni arbitrów tysiące przywiedli,

Zapchały tłumy przysionki i bramy,

Najbardziej wielką halę (podobniejszą

Do krytej dachem równiny, na której

Zbrojni rycerze przed tronem sułtana

Do walki na śmierć, albo do skruszenia

Lancy wzywali najdzielniejszych pogan);

Na ziemi, w górze, gęste roje pędzą

I brzęczą ruchem skrzydeł, jak na wiosnę

Pszczoły, gdy słońce wstępuje w znak Byka.

Rojno i gwarno opuszczają ule,

Dążą w zarośla, krzątają się żwawo

Wśród rosy świeżej, wśród kwiatów w rozkwicie;

Lub na deszczułce gładkiej, tem przedmieściu

Swej cytadeli, zbudowanej z słomy,

Nowym balsamem obciążywszy członki,

Radzą nad państwa swojego sprawami.

Podobna ciżba zaległa powietrze,

Aż na znak dany: cud oto! – ci sami,

Co wzrostem zdali się olbrzymów ziemskich

Przenosić, naraz małemi karłami

W ciasnej przestrzeni tłoczą się bez liczby,

Jak Pigmejczycy z po za gór Indyi,

Albo jak elfy, zgrabne, pląsające

W północ na brzegu lasu, lub u źródła.

Widzi je wieśniak zapóźniony, może

Śni mu się tylko, że widzi, gdy księżyc

Z nieba rozstrzyga wątpliwość, i coraz

Niżej ku ziemi krąg blady zatacza;

One wesołe tańczą bez wytchnienia,

Rzeźwą muzyką czarują słuch chłopa,

Ale z weselem strach w serce mu wnika.

Tak niecielesne duchy kształty swoje

Olbrzymie do tej szczupłości przywiodły,

Że się mieściły przestrono, choć weszły

W niezmiernej liczbie do sklepionej hali

Pałacu w Piekle; lecz głębiej daleko,

Przy drzwiach zamkniętych, i w zwykłym swym wzroście

Serafinowie i Cherubinowie

Znaczniejsi siedli na krzesłach złocistych:

Tysiąc półbogów. Po krótkiem milczeniu

I odczytaniu odezwy, otwarto

Wielkie piekielnej Rady posiedzenie.

PIEŚŃ II.

Na tronie, w godła królewskie ozdobnym,

Bogatszym wiele od skarbów indyjskich,

Lub wyspy Ormus, lub pysznego Wschodu,

Co szczodrą ręką sypie perły, złoto

Na barbarzyńskich swoich panujących,

Siadł Szatan, tego dostojeństwa godny.

Ledwie się otrząsł z bezdennej rozpaczy,

Już tak wysoko, a ponad nadzieję

Wzniesiony, sięga wyżej: wojny z Niebem

Pragnie daremnej, a nienauczony

Tem, czego doznał, takie plany kreśli:

»Potęgi, Państwa i Bóstwa niebieskie!

(Bo jeśli żadna głębia w swojem łonie

Nie może zamknąć siły nieśmiertelnej,

To choć najmocniej zgnębieni, upadli,

Jeszcześmy wcale Nieba się nie zrzekli;

Siły niebieskie z tak niska się wznosząc,

Jeszcze sławniejsze okażą się w czynie,

Jeszcze straszniejsze, niźli przed upadkiem,

Od nowej klęski jeszcze bezpieczniejsze).

Zarówno prawo i Nieba ustawy

Naprzód mnie wodzem waszym uczyniły,

A potem wolny wybór i zasługi.

Którem położył i w radzie i w boju.

Nawet ta klęska w części złagodzona

Tem, że tron wzmacnia: nikt go nie zazdrości.

Szczęśliwszy w Niebie byt, w ślad za godnością

Idący, może zazdrość innych budzić,

Tu któż zapragnie najwyższego miejsca,

By stać naprzeciw Gromowładcy, celem

Jego pocisków, a waszym być szańcem,

I większy kary wiecznej dział otrzymać?

Gdy zatem niema ubiegać się o co,

Żadna się walka stronnictw nie wytworzy,

Pewno nikt w piekle nie pragnie pierwszeństwa,

Bo komu mniejsze męki wyznaczono

O większe chyba nie będzie się prosił.

Mając więc jedność i ufność i zgodę

Większe, niż mogą być w Niebie, żądamy

Ponownie zwrotu dziedzictwa starego

Z większą nadzieją pomyślnego skutku,

Niż go nam sama pomyślność dać mogła.

A jaką drogą, czy jawnem wyzwaniem,

Czy skrytą sztuką? O tem mamy radzić.

Kto może dobry dać pomysł, niech mówi.«

Umilkł, a po nim król dzierżący berło

Wstał, najsilniejszy i najsroższy z duchów,

Które walczyły w Niebie: zwał się Moloch.

Teraz z rozpaczy jeszcze sroższy, sądzi,

Że równi w siłach są z Przedwiecznym, ale

Chociażby słabsi, lepiej przestać istnieć:

O byt nie troszczy się: z utratą bytu

Zniknie i bojaźń, czy Boga, czy Piekła,

Czy gorszych rzeczy – nic go nie obchodzi.

I tak rzecz kończy: »Wojnę jawną radzę,

Podstępów nie znam, nie szczycę się niemi,

Niech je stosuje ten, komu potrzebne

I gdy potrzebne, lecz wcale nie teraz.

Siedzieć, obmyślać, a tu miliony

Wciąż będą stały pod bronią, czekając,

Tęskniąc za hasłem boju, zbiegi z Nieba,

Zmuszone mieszkać w tej czarnej, haniebnej

Jamie, więzieniu, gdzie nas zepchnął tyran,

Rządzący w Niebie tylko z naszej zwłoki.

Nie! Uzbrajajmy się raczej w płomienie

I w wściekłość; naraz na wysokie Nieba

Uderzmy łącznie, nieprzezwyciężenie,

Zdobądźmy wejście, obróćmy tortury

Nasze w broń straszną na Udręczyciela;

Na łoskot jego wszechpotężnych gromów

Niech grom piekielny odpowie, niech w oczach

Błyśnie mu ogień czarny, na Aniołów,

I na tron jego z wściekłością miotany;

Niech pali siarka i ten osobliwy

Płomień na nasze męki wymyślony.

Może za trudnem wydawać się komu

Z rozpostartemi skrzydłami szturmować

Nieprzyjaciela w górnem stanowisku?

Ten niech pomyśli, gdy go już nie mroczy

Haust z niepamięci jeziora, że w górę

Ruch nam właściwy, jako do ojczyzny:

Spadanie naszej naturze przeciwne.

Kiedy przed chwilą nieprzyjaciel srogi

Gromił złamane nasze tylne straże,

Któż nie czuł z jakim przymusem i pracą

Opadaliśmy? A zatem wzlot w górę

Jest łatwy, tylko nas straszą następstwa.

Czy mamy znowu drażnić mocniejszego?

A gdy gniew jego znajdzie gorsze środki

I nas zniweczy? Czyliż zniweczenia

Można obawiać się w Piekle? Cóż może

Stać się gorszego, niż pobyt w tem miejscu

Gdzie odepchnięci od szczęścia niebianów,

W bezdennej głębi na jęki skazani,

Niegasnącego ognia cierpiąc żary,

Końca nie widząc nigdy; Jego gniewu

Wasale, kiedy bicz nieubłagany

I czas tortury zawezwą do kaźni?

Jeśli większemu ulegniem niszczeniu,

Spotkać nas może tylko zgon, nicestwo;

Mamyż się lękać, ażeby gniew jego

Nie doszedł szczytu, by nas nie zniweczył?

W proch nie obrócił? Daleko szczęśliwszy

Los byłby, niż ten byt nędzny a wieczny!

A jeśli istność nasza, jako boska,

Nie może przestać istnieć, nic gorszego

Nam nie zagraża; z doświadczenia wiemy,

Żeśmy dość silni do wichrzenia w Niebie,

I najazdami ciągłemi wstrząsania

Tym niedostępnym, groźnym jego tronem,

Choć nie zwycięstwo, ale zemsta będzie.«

Umilkł, brwi marszcząc, a w oczach znać było

Postanowienie desperackie, wojnę,

Zbyt niebezpieczną dla mniejszych niż bogi.

Z przeciwnej strony wstał Belial, w ruchach

Zgrabny, uprzejmy; piękniejszej postaci

Niebyło między strąconymi z Nieba.

Pełen godności, i do wielkich czynów

Zdał się gotowym, lecz wszystko w nim było

Fałszywe, choć mu z ust płynęła manna,

I mógł złą sprawę w lepszem stawić świetle,

Kręcąc, gmatwając rady najdojrzalsze.

Niski miał umysł, do złego pochopny,

A do szlachetnych czynów gnuśny, trwoźny,

Lecz umiał głaskać ucho, a więc tonem

Perswadującym w te przemówił słowa:

»Wojnę otwartą głosićbym powinien,

Kiedy nienawiść moja nie jest mniejszą

Od waszej, tylko, że właśnie powody

Natychmiastowej wojny przytaczane

Najmocniej nam ją odradzają, wróżąc

Niepowodzenie, gdy ten, co najlepiej

Zna sprawy wojny, nie ufa swej sztuce,

I chce gruntować męstwo na rozpaczy,

Na znicestwieniu, które ma być celem

I całym skutkiem jakiejś strasznej zemsty.

Naprzód gdzie zemsta? Niebieskie wieżyce

Pełne są straży zbrojnej, niemożliwy

Przystęp, bo często na krańcach otchłani

Stoją obozem legiony, albo

W różnych kierunkach, ciemnemi skrzydłami

Lecą na zwiady po królestwie Nocy,

Gardząc zasadzką wszelką z naszej strony.

Choćbyśmy siłą mogli zdobyć drogę,

I całe Piekło pociągnąć za sobą,

By najczarniejszem powstaniem zaciemnić

Przeczyste światło Nieba, nawet wtedy

Nasz Nieprzyjaciel Wielki, nietykalny

Siedziałby na swym nieskalanym tronie,

Typ eteryczny, nieuległy zmazie,

Prędkoby odparł najazd, i zwycięsko

Otrząsnął ogień poziomego rzędu.

Tak odepchniętym ostatnia nadzieja

Zostaje podła rozpacz. Wszechmocnego

Zwycięzcę mam}’ – w taki gniew wprowadzić,

Że nas do szczętu zgładzi: znicestwienie

Ma uzdrowieniem być naszem – straszliwem!

Kto bowiem zechce, choć w najcięższej kaźni,

Utracić byt swój duchowy, te myśli,

Pędzące poprzez wieczność, naraz wpadłe

W szerokie łono Nocy niestworzonej,

Ruchu i czucia pozbawione? Choćby

To było dobrem, nie wiem, czy nasz gniewny

Wróg dać je może, albo czy dać zechce?

Czy może? – wątpię; że nie zechce – pewnym.

Bo czyżby chciał, On, tak mądrością szczytny,

Zrzec się swojego gniewu, bądź z niemocy,

Bądź z niebaczności; spełnić nieprzyjaciół

Życzenie, byt ich ze złości zniweczyć,

Gdy im złość jego wieczną kaźń naznacza?

»Czegóż czekamy, « mówią ci, co radzą

Wojnę, « skazani na wieczne katusze,

»Cobądź uczynim, jakież większe męki

Mogą spaść na nas?« Czyż to już najgorsza

Tak siedzieć, radzić i broń trzymać w ręku?

W nagłej ucieczce, kiedy gnani, bici

Gromami Nieba, błagaliśmy głębi,

By nas ukryła, Piekło się zdawało

Wtedy uchroną dla ran naszych; albo

Gdyśmy leżeli w ognistem jeziorze

Skuci w łańcuchy? Chyba gorzej było.

Cóż jeśli tchnienie, które zapaliło

Te straszne ognie, obudzi się znowu,

I rozszalałe, z siedmiokrotną siłą

Pchnie nas w płomienie? Lub jeżeli zemsta,

Wstrzymana z góry, znów na męki nasze

Uzbroi swoję czerwoną prawicę,

Jeżeli wszystkie upusty otworzy,

A to sklepienie Piekła zewsząd zionie

Kataraktami ognia? Gdy te zgrozy,

Ponad głowami naszemi zwieszone,

Przerażą groźbą zapadnięcia na nas?

W chwili, gdy głosić będziem lub planować

Wojnę zaszczytną, rozniesie nas burza;

Przybity każdy na osobnej skale,

Będziem igraszką i łupem wirowych

Orkanów, albo rzuceni na wieki

W głębię wrzącego oceanu, skuci,

Tylko jękami będziemy przemawiać,

Bez przerw, bez ulgi, bez politowania

I bez nadziei. To byłoby gorsze!

Wojny więc jawnej, czy skrytej nie radzę,

Bo co mu zrobi siła albo podstęp?

Kto złudzi umysł tego, czyje oczy

Jednem wejrzeniem wszystko przenikają?

On z wyżyn Nieba wszystkie nasze ruchy

Powstańcze widzi i czczość ich wyśmiewa.

Obali nasze siły, bo Wszechmocny,

Rozwieje nasze spiski, bo Przemądry.

Mamyż więc żyć tak podle, plemię z Nieba,

Znosić wygnanie, tortury, zniewagi,

Z obawy przed czemś, co gorsze? – Tak radzę.

Tak postanowił los nieunikniony,

Wyrok wszechwładny i wola Zwycięzcy.

Cierpienia takie nam nie ponad siły,

I słuszne prawo, które je naznacza.

Gdybyśmy mieli rozum, tak byłoby

Postanowione wtedy, gdyśmy z wojną

Ruszyli przeciw Nieprzyjacielowi

Tak potężnemu – zguba była pewna.

To mnie rozśmiesza, że drżą ci, co w mieczu

Ufając, byli dzielni, przedsiębierczy,

Ale gdy chybił miecz, kurczą się, trwożą

Następstw, o których wiedzieć należało,

Że nieochybne; że wypadnie znosić

Wygnanie, hańbę, więzy albo męki

Z woli Zwycięzcy. Taki nasz los teraz.

Jeśli cierpliwie przyjmiemy go, może

Z czasem Najwyższy Wróg gniew pohamuje

W tem oddaleniu; jeśli go obrażać

Zaprzestaniemy, on się zadowoli

Już wymierzoną karą; jego tchnieniem

Nie podsycane płomienie przygasną;

Czystsza natura nasza weźmie górę

Nad szkodliwemi waporami, albo

Przyzwyczajeni, mniej będziem wrażliwi;

Albo zmieniwszy się działaniem czasu,

Przystosowawszy do miejsca naturę,

Gdy się z tym srogim żarem oswoimy,

Pozbędziem męki: wtedy przerażenie

Stanie się miłem, ciemności jasnością.

Nieustający potok dni płynących,

Trochę nadziei zresztą dawać może

Jakiejś przemiany, której warto czekać.

Wprawdzie obecny los nasz nie jest błogi,