Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grażyna. Powieść litewska – klasycystyczny poemat epicki Adama Mickiewicza wydany po raz pierwszy w drugim tomie Poezyj z 1823 roku; często określany również jako powieść poetycka. Fabuła Grażyny − pod względem tematyki oraz realiów historycznych pokrewna wydanemu w pięć lat później Konradowi Wallenrodowi − oparta jest na motywie zaczerpniętym z Iliady Homera: pierwowzorem zagniewanego Litawora jest Achilles, zaś Grażyny – Patroklos. Tematem dzieła jest waleczny czyn „niewiasty z wdzięków, a bohatera z ducha”, dokonany w imię wyższości racji ogólnej nad indywidualną oraz tragiczne dzieje małżeństwa Grażyny i Litawora. Grażyna porusza również problem „pamięci o przeszłości i tradycji”, co zbliża powieść do drugiej części Dziadów. Powstanie Grażyny bezpośrednio łączy się z rosnącą w pierwszej połowie XIX wieku popularnością eposów w stylu Torquatoa Tassa oraz ze skrzętnymi studiami autora nad obyczajowością i tradycją pogańskiej Litwy (zwłaszcza rodzimego Nowogródka), co czyni z utworu swoisty „poemat archeologiczny”. Forma dzieła została ponadto stylizowana na język staropolski. Grażyna, zarówno treścią, jak i szesnastowieczną formą, stanowi swego rodzaju kontynuację napisanej wcześniej przez Mickiewicza powiastki Żywila (1819). (Za Wikipedią).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 1 godz. 3 min
Lektor: Antoni Rot
Adam Mickiewicz
Grażyna
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Na okładce: Jan Tysiewicz (1814–1891), Ilustracja do „Grażyny” A. Mickiewicza (1851),
licencjapublic domain, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Grazyna_Mickiewicz_3.jpg
Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich,
włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.
Tekst wg edycji z roku 1823.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-448-0
Powieść Litewska.
Coraz to ciemniéj, wiatr północny chłodzi,
Na dole tuman, a miesiąc wysoko,
Pośród krążącéj czarnych chmur powodzi
We mgle nie całe pokazował oko;
I świat był nakształt gmachu sklepionego,
A niebo nakształt sklepu ruchomego,
Xiężyc jak okno którędy dzień schodzi.
Zamek na barkach nowogródzkiéj góry1
Od miesięcznego brał pozłotę blasku,
Po wałach z darni, i po sinym piasku,
Olbrzymim słupem łamał się cień bury
Spadając w fossę, gdzie śród wiecznych cieśni,
Dyszała woda spod zielonych pleśni.
Miasto już spało, w zamku ognie zgasły,
Tylko po wałach i po basztach straże,
Powtarzanémi płoszą senność hasły;
Wtém się coś zdala na polu ukaże,
Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach,
A gałąź cieniu za każdym się czerni,
A biegą prędko, muszą być na koniach;
A świécą mocno, muszą być pancerni.
Zarżały konie, zagrzmiała podkowa,
Trzéj to rycerze jadą wzdłuż parowa,
Zjechali, stają a piérwszy z rycérzy
Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.
Uderzył po tém raz drugi i trzeci,
Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;
Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświéci,
I most zwodzony z łoskotem opada.
Na tentent koni zbiegli się strażnicy
Chcąc bliżéj poznać i męże i stroje;
Piérwszy mąż jechał w zupełnéj zbroicy,
Jaką zwykł Niemiec przywdziewać na boje;
I krzyż miał czarny na białéj kapicy,
I krzyż na piersiach u złotéj petlicy,
Trąbkę na plecach, kopiją u toku,
Różaniec w pasie i szablę u boku.
Poznali męża Litwini z tych znaków,
Więc cicho jeden do drugiego szepce:
To jakiś urwisz od psiarni Krzyżaków,2
Tuczny, bo pruską krew codziennie chłepce;
O gdyby nie był nikt tu więcéj z warty,
Zarazby w bagnie skąpał się ten plucha,3
Aż pod most pięścią zgiąłbym łeb zadarty.
Tak oni mówią; on niby nie słucha,
Lecz musiał słyszeć, bo się bardzo zdumiał,
A chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał.4
„Xiąże jest w zamku? — Jest, lecz o téj porze
Bardzoście wasze poselstwo spóźnili;
Dziś nie możecie stawić się we dworze,
Chyba na jutro — Jutro? ani chwili,
Zaraz, natychmiast, choć w spoźnioną porę,
Litaworowi o posłach donieście;
Niebezpieczeństwo na mą głowę biorę,
A wy dla znaku pierścień tylko weście;
Nie trzeba więcéj, skoro ujrzy godło,
Pozna kto iestem, i co nas przywiodło. —
Cichość dokoła, zamek we śnie leży;
Co za dziw, północ; jesienią noc długa.
Za cóż dotychczas w Litawora wieży,
Lampa jak gwiazdka między kratą mruga?
Wszak dziś powrócił, jeździł w kraj daleki,
Snu potrzebują troskliwe powieki.
On przecie nie spi — Posłano na zwiady,
Nie spi; lecz żaden s pałacowéj straży,
Ani z dworzanów, ani s panów rady,
Do progu jego zbliżyć się nie waży.
Daremnie poseł i grozi i prosi,
Groźba i prośba na nic się nie przyda;
Kazano wreszcie obudzić Rymwida.
On wolą pańską nosi i odnosi,
On głową w radzie, prawą ręką w boju;
Jego nazywa xiąże drugim sobą,
W obozie, w zamku jemu każdą dobą
Wstęp do pańskiego otwarty pokoju.
W pokoju ciemno, i tylko od stoła
Kaganiec światłem konającém płonął,
Litawor chodził po gmachu dokoła,
A potém stanął i w myślach utonął.
Słucha co Rymwid o Niemcach powiada,
Ale mu na to nic nie odpowiada.
To się rumieni, to wzdycha, to blednie,
Wydaiąc twarzą troski nie powszednie.
Poszedł ku lampie, żeby ją poprawił,
Wrzkomo poprawia, a do głębi ciśnie;
Wcisnął nareszcie i całkiem zadławił,
Nie wiém przypadkiem, czyli też umyśnie.
Snać, że poskromić nie mógł wnętrznéj wrzawy,
I w pogodniéjsze wystroić się lice;
A jednak nie chciał, by sługa s postawy
Zgadnął pańskiego serca tajemnice.
Znowu komnatę obchodzi do koła,
Lecz kiedy okna kratowane mijał,
Widna przy blasku miesięcznego koła,
Co się przez szyby i kraty przebijał,
Widna posępność zmarszczonego czoła,
Przycięte usta, oczu błyskawica,
I surowego zagorzałość lica.
Potém w róg gmachu zwraca się s pośpiechem,
Każe podwoje zamknąć Rymwidowi,
Siadł i s kłamliwą spokojnością mówi,
Szyderskim mowę zaprawuiąc śmiechem:
„Wszak mi sam z Wilna przywiozłeś Rymwidzie,
Że Witołd pan nasz możny i łaskawy,5
Miał mię podwyższyć xiążęciem na Lidzie,
I spadłe dla mnie po żonie dzierżawy,
Jak swoię własność, lub zdobycze cudze,
Litaworowi podarował słudze?
— To prawda xiąże — My więc po te dary
Jako przystało wystąpimy godnie;
Każ wynieść na dwor xiążęce sztandary,
Zapalić w zamku ognie i pochodnie.
Gdzie są trębacze? niechaj o północy
Zjadą na miasto i stanąwszy w rynku,
Na cztéry wiatry trąbią s całéj mocy;
A póty będą trąbić bez spoczynku,
Póki się wszystko rycerstwo rozbudzi.
Niech każdy piersi zbroją ubeśpiecza,
Nasadzi groty i pociągnie miecza.
Zgotować żywność dla koni i ludzi;
Każdemu z mężów zgotuje niewiasta,
Ile zjeść można od ranku do mroku.
Czyj koń na paszy, sprowadzić do miasta,
Nakarmić i wziąć na drogę obroku;
A skoro słońce z Szczorsowskiéj granicy6
Piérwszym promieniem grób Mendoga draśnie,
Wszyscy staniecie na Lidzkiéj ulicy.
Czekać mię rzeźwo, zbrojno i zapaśnie. —
Tak mówił xiąże; w prawdzie jego mowa
Zaleca zwykłe do drogi przybory;
Lecz za co nagle, i niezwykłéj pory?
Dla czego postać była tak surowa?
A kiedy mówił, choć gwałtowne słowa
Biegą, że jedno drugiego nie ścignie,
Zda się jakoby wyszła ich połowa,
A reszta w piersiach przytłumiona stygnie.
Ta postać coś mi niedobrego wróży,
I głos ten myśli spokojnéj nie służy.
Umilkł Litawor, zdało się, że czeka,
Aż Rymwid z wziętym odejdzie rozkazem;
I Rymwid milczy, a odejście zwleka,
Bo to co słyszał, i co widział razem,
Kiedy stosuje i waży w rozumie,
Z lekkich słów ciężką rzecz odgadnąć umie.
Ale cóż pocznie, zna że xiąże młody
Namowom cudzym mało daje ucha,
I nielubiący w długie brnąć wywody,
Zamiary knuje w swojéj głębi ducha;
A skoro uknuł, nie dba na przeszkody,
I hamowany tém srożéj wybucha.
Lecz Rymwid jako wierna Panu rada
I zacny rycerz w litewskim narodzie,
Zapewne hańbie niemałéj podpada,
Gdzieby powszechnéj nie zabieżał szkodzie.
Milczeć, czy radzić? na dwoje myśl dzieli,
Waha się; w końcu na drugie ośmieli.
„Panie, gdziekolwiek chęci twoje godzą,
Nigdyć na ludziach i koniach nie zbędzie;
Wskaż tylko drogę, my za twoją wodzą,
Nie patrząc kędy, gotowi iść wszędzie;
I Rymwid pewnie nie przyjdzie ostatni.
Ale o Panie na różnym miéj względzie,
Pospólstwo slepe, twoich rąk narzędzie,
I mężów, którzy na coś więcéj zdatni.
Bo i twój ojciec, choć lubił sam s siebie
Wyciągać skrycie przyszłych dzieł osnowy;
Jednak nim gminne miecze ku potrzebie,
Wprzódy ku radzie mądre wzywał głowy.
Kędym ja nieraz z wolném zdaniem siadał,
A