Sztokholm Stiega Larssona - Wojciech Orliński - ebook

Sztokholm Stiega Larssona ebook

Wojciech Orliński

4,0

Opis

"Sztokholm Stiega Larssona. Fascynujący przewodnik po stolicy (i nie tylko!) Szwecji śladami bohaterów i autora kultowej trylogii Millennium. Dzięki temu tytułowi odkryjesz na nowo Sztokholm, miejsca opisane w powieściach Larssona  – i przedstawione w ich ekranizacjach – oraz zobaczysz to, co... nie istnieje. A wszystko w formie pięciu niezapomnianych spacerów – dreszcz emocji gwarantowany! Unikalne zdjęcia przygotowane z myślą specjalnie o Sztokholmie..., archiwalne fotografie nigdy wcześniej niepublikowane, przejrzysty układ, praktyczne mapy. Pierwszy tego typu przewodnik dotyczący twórczości Stiega Larssona w Polsce!

Co łączy wódkę Absolut, zabójstwo Palmego, trockizm, rockabilly i Strindberga? Gdzie jest Hedestad? Co oznaczają skróty ABF i ABC? Dlaczego Larsson i Papcio Chmiel mogliby sobie podać ręce? Co łączy autora Millennium, Salander i ajatollaha Chomeiniego? Dlaczego wysokie ceny sztokholmskiej gastronomii są błogosławieństwem? Dla której restauracji Larsson nagiął logikę swoich powieści? Dlaczego Blomberg, a nie Gunnarsson? Gdzie dokładnie narodził się syndrom sztokholmski?

Wojciech Orliński (1969), dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wielbiciel ambitnej popkultury. Autor multimedialnego leksykonu o twórczości Stanisława Lema, Lemologia oraz dwóch książek podróżniczych o tropieniu popkulturowych motywów w USA, Ameryka nie istnieje i Route 66 nie istnieje. "

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
0
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal. Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

Au­to­rzy i wy­daw­cy te­go prze­wod­ni­ka sta­ra­li się, by je­go tekst był rze­tel­ny, nie mo­gą wziąć jed­nak od­po­wie­dzial­no­ści za ja­kie­kol­wiek skut­ki wy­ni­ka­ją­ce z wy­ko­rzy­sta­nia po­da­nych w nim in­for­ma­cji.

Au­tor: Woj­ciech Or­liń­ski

Ty­tuł: Sztok­holm

Pod­ty­tuł: Śla­da­mi bo­ha­te­rów Stie­ga Lars­so­na

Re­dak­cja: Ro­man Ksią­żek, Piotr Pahl (in­for­ma­cje prak­tycz­ne)

Re­dak­cja tech­nicz­na i fo­to­edy­cja: Wio­let­ta Ka­nik

Ko­rek­ta: Mar­cin Ga­łusz­ka

Ma­py: Jan Śmie­ta­na

Okład­ka: Alek­san­dra Zi­moch

Zdję­cie na okład­ce: Ja­kub Skor­ża,

Zdję­cia w książ­ce: Ja­kub Skor­ża, BE&W, Dre­am­sti­me.com, In­ter­na­tio­na­len, Bar­ba­ra Ka­nik, PAP, Shut­ter­stock.com/con­nel, Wi­ki­me­dia Com­mons

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Ro­man Ksią­żek

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

www.pas­cal.pl

Biel­sko-Bia­ła 2014

ISBN 978-83-7642-363-0

eBo­ok ma­îtri­sé parAte­lier Du Châte­aux

Między morderstwem a samobójstwem

Szwedz­ki dow­cip po­li­tycz­ny sprzed czte­rech de­kad mó­wił, że Olof Pal­me spę­dziw­szy mło­dość w Ame­ry­ce, był tak wstrzą­śnię­ty tam­tej­szy­mi bie­dą i mor­der­stwa­mi, iż po­sta­no­wił Szwe­cję uczy­nić an­ty­te­zą Ame­ry­ki: usu­nąć bie­dę, a mor­der­stwo za­stą­pić sa­mo­bój­stwem. W Pol­sce za­wsze ta­kich dow­ci­pów słu­cha­łem z nie­do­wie­rza­niem. Gdy tłu­ma­czo­no mi na przy­kład, że zbyt­nia ła­twość w uzy­ska­niu miesz­ka­nia spra­wia, iż dzie­ci ma­so­wo wy­pro­wa­dza­ją się od ro­dzi­ców jesz­cze przed osiem­nast­ką, co roz­bi­ja wię­zi ro­dzin­ne i ska­zu­je eme­ry­tów na sa­mot­ną we­ge­ta­cję – po­rów­ny­wa­łem to z wy­mu­szo­ną in­te­gra­cją trzy­po­ko­le­nio­wej ro­dzi­ny w M-4 na pe­ere­low­skim blo­ko­wi­sku. I ty­siąc ra­zy lep­sze wy­da­wa­ło mi się szwedz­kie pań­stwo do­bro­by­tu, na­wet je­śli na sta­rość oby­wa­te­le pła­cą ce­nę sa­mot­ne­go, lecz prze­cież kom­for­to­we­go ży­cia.

Czy­ta­łem też o tym po­waż­ne książ­ki i opra­co­wa­nia. Wie­dzia­łem na przy­kład, że wiel­ka mi­gra­cja lud­no­ści ze wsi do miast – zwią­za­na z za­pla­no­wa­nym przez so­cjal­de­mo­kra­tów prze­kształ­ca­niem Szwe­cji z kra­ju rol­ni­cze­go w prze­my­sło­wy – przy­nio­sła wy­ko­rze­nie­nie i kon­flik­ty kul­tu­ro­we. Wie­dzia­łem też choć­by z gło­śnej swe­go cza­su fil­mo­wej dy­lo­gii Je­stem cie­ka­wa (1967–1968), że w Szwe­cji li­kwi­da­cji bie­dy nie to­wa­rzy­szy­ło za­sy­py­wa­nie po­dzia­łów kla­so­wych. Na­dal są tam lep­sze i gor­sze dziel­ni­ce oraz lu­dzie, któ­rzy się czu­ją wy­klu­cze­ni spo­łecz­nie.

Po­trze­bo­wa­łem jed­nak szwedz­kich kry­mi­na­łów, że­by to zro­zu­mieć nie na po­zio­mie cyfr i map, tyl­ko ludz­kich emo­cji. Po­trze­bo­wa­łem Sjöwall i Wah­löö, że­by zro­zu­mieć, co wy­ni­ka z te­go, że w Szwe­cji wciąż ży­ją lu­dzie ob­sce­nicz­nie bo­ga­ci – z per­spek­ty­wy któ­rych ci nie-cał­kiem-bied­ni bied­ni i tak są że­bra­ka­mi. Po­trze­bo­wa­łem Läck­berg, że­by po­czuć at­mos­fe­rę klau­stro­fo­bicz­ne­go mia­stecz­ka da­le­ko od Sztok­hol­mu. Po­trze­bo­wa­łem Per­s­so­na, że­by zro­zu­mieć po­li­tycz­ne tło za­bój­stwa Pal­me­go, któ­re przy­nio­sło ko­niec pew­nej epo­ki.

Eva Ga­briels­son i Stieg Lars­son, 1990 r.

Ale przede wszyst­kim po­trze­bo­wa­łem try­lo­gii Stie­ga Lars­so­na,któ­ra opi­su­je wszyst­kie te ele­men­ty – i jesz­cze du­żo wię­cej – w zwar­tej, po­ry­wa­ją­cej in­try­dze, god­nej naj­lep­sze­go hol­ly­wo­odz­kie­go thril­le­ra. Naj­lep­szy do­wód, że od­no­wi­ciel te­go ga­tun­ku Da­vid Fin­cher na­mó­wił So­ny (Co­lum­bia Pic­tu­res) na wy­pro­du­ko­wa­nie ame­ry­kań­skiej ad­ap­ta­cji, mi­mo że wy­ma­ga­ło to zła­ma­nia sze­re­gu ta­bu do dziś obo­wią­zu­ją­cych w Hol­ly­wo­od, a tak­że kon­ku­ro­wa­nia z ekra­ni­za­cją szwedz­ko-duń­ską, któ­ra zdą­ży­ła nie­co wcze­śniej pod­bić świa­to­we ki­na. A jed­nak Fin­cher, jak się oka­za­ło, miał ra­cję: kto oglą­dał Sa­lan­der w wer­sji No­omi Ra­pa­ce, chciał za­raz po­tem zo­ba­czyć, jak tę po­stać in­ter­pre­tu­je Ro­oney Ma­ra.

Szwedzkie kontrasty i paradoksy

Ale i sa­mym swo­im ży­ciem oraz śmier­cią Lars­son zi­lu­stro­wał szwedz­kie kon­tra­sty i pa­ra­dok­sy. Zmarł nim je­go po­wie­ści zdą­ży­ły się uka­zać i na­gle oka­za­ło się, że ca­ły ma­ją­tek przy­pad­nie oj­cu i bra­tu, z któ­ry­mi pi­sarz prak­tycz­nie nie utrzy­my­wał kon­tak­tów, a je­go to­wa­rzysz­ka ży­cia Eva Ga­briels­son zo­sta­nie w tej kwe­stii po­mi­nię­ta.

Ta­kie hi­sto­rie ko­ja­rzą nam się bar­dziej z po­wie­ścia­mi sióstr Bron­të niż z no­wo­cze­sną Szwe­cją. Za­nim skry­ty­ku­je­my ten kraj za wstecz­nic­two, za­uważ­my jed­nak, że w Pol­sce Eva Ga­briels­son po śmier­ci Lars­so­na wy­lą­do­wa­ła­by na bru­ku, bo we­dług pol­skie­go pra­wa ro­dzi­na wzię­ła­by na­wet miesz­ka­nie. Szwedz­ki sys­tem chro­ni ra­zem miesz­ka­ją­cych part­ne­rów przy­naj­mniej przed ta­kim lo­sem. I o to prze­cież cho­dzi w spo­rach o związ­ki part­ner­skie, cho­ciaż w Pol­sce dys­ku­sja za­wsze od­la­tu­je w prze­wi­dy­wal­ne fo­bie na­szych kon­ser­wa­ty­stów.

In­te­re­su­ją­ce jed­nak jest wiel­kie za­sko­cze­nie, ja­kie ta spra­wa wy­wo­ła­ła w Szwe­cji. Czyż­by sa­mi Szwe­dzi tak sła­bo zna­li wła­sne pra­wo? To mo­że być klucz do od­po­wie­dzi.

Wiel­kie prze­mia­ny spo­łecz­ne w Szwe­cji do­ko­na­ły się w cią­gu jed­ne­go–dwóch po­ko­leń. Stąd wie­le pro­ble­mów spo­łecz­nych i in­spi­ra­cji do thril­le­rów i kry­mi­na­łów. Lu­dzie z po­ko­le­nia Lars­so­na nie bra­li ślu­bów, bo chcie­li, że­by ich związ­ki wy­glą­da­ły ina­czej niż związ­ki ich ro­dzi­ców – co za tym idzie, ich sta­rość i śmierć wy­glą­da­ją też ina­czej niż sta­rość i śmierć ich ro­dzi­ców. Nie­ko­niecz­nie le­piej, choć oczy­wi­ście nie­mal za­wsze bar­dziej kom­for­to­wo. W nie­zwy­kły spo­sób wi­dać to na przy­kła­dzie ży­cia Stie­ga Lars­so­na. Je­go ro­dzi­ce ży­li bar­dzo bied­nie, jesz­cze nie zdą­ży­li się do­cze­kać przy­jem­nej fa­zy kon­su­mo­wa­nia owo­ców in­du­stria­li­za­cji kra­ju.

Oj­ciec, Er­land Lars­son, pra­co­wał w kom­bi­na­cie me­ta­lur­gicz­nym Rön­n­skär, ale mu­siał odejść z po­wo­dów zdro­wot­nych. Tu­łacz­ka za lep­szą pra­cą i złe wa­run­ki w wy­na­ję­tych miesz­ka­niach zmu­si­ły ro­dzi­ców do od­da­nia ma­łe­go Karl-Sti­ga pod opie­kę dziad­kom ze stro­ny mat­ki.

Wia­do­mo, jak to się mu­sia­ło skoń­czyć – ale za­nim za­cznie­my rzu­cać oskar­że­nia­mi, za­sta­nów­my się, w ja­kiej bie­dzie ży­li mło­dzi ro­dzi­ce, sko­ro zde­cy­do­wa­li się na tak dra­stycz­ny krok. I moż­na jed­no­cze­śnie zro­zu­mieć ich go­rą­ce po­par­cie dla par­tii so­cjal­de­mo­kra­tycz­nej, któ­rej du­żo moż­na za­rzu­cić, ale ta­kie pro­ble­my przy­naj­mniej roz­wią­za­ła raz na za­wsze. W dzi­siej­szej Szwe­cji mło­dy ro­bot­nik już nie mu­si od­da­wać dziec­ka te­ściom „na wy­cho­wa­nie”.

Dzia­dek, Se­ve­rin Bo­ström, był tym­cza­sem ko­mu­ni­stą. Pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej in­ter­no­wa­no go w obo­zie w Stor­sien, gdzie osa­dzo­no lu­dzi nie­pew­nych po­li­tycz­nie. Pod­czas woj­ny wie­le de­mo­kra­tycz­nych państw de­cy­do­wa­ło się na ta­ki krok, przy­po­mnij­my choć­by los Ame­ry­ka­nów ja­poń­skie­go po­cho­dze­nia (Ni­sei).

Dzia­dek na­uczył ma­łe­go Karl-Sti­ga spo­glą­dać kry­tycz­nie na szwedz­ki eks­pe­ry­ment ustro­jo­wy – z le­wej stro­ny. Gdy już wró­cił do ro­dzi­ców, na­sto­let­ni bunt prze­ży­wał, wda­jąc się z oj­cem i bra­tem w po­li­tycz­ne awan­tu­ry. Go­rą­cym te­ma­tem by­ła woj­na w Wiet­na­mie, któ­ra w wie­lu do­mach skłó­ci­ła kon­ser­wa­tyw­nie so­cjal­de­mo­kra­tycz­nych ro­dzi­ców z dzieć­mi sym­pa­ty­zu­ją­cy­mi z bar­dziej ra­dy­kal­ny­mi ugru­po­wa­nia­mi.

The Love of Olof Palme

Sam Olof Pal­me zresz­tą przy­łą­czył się aku­rat do bun­tow­ni­czej mło­dzie­ży, sta­jąc na cze­le jed­nej z de­mon­stra­cji an­ty­wo­jen­nych ja­ko ów­cze­sny mi­ni­ster edu­ka­cji. Był po­li­ty­kiem peł­nym sprzecz­no­ści.

Nie po­cho­dził z kla­sy ro­bot­ni­czej, prze­ciw­nie, był zdraj­cą kla­so­wym. Uro­dził się w ro­dzi­nie bo­ga­tej bur­żu­azji w sztok­holm­skiej dziel­ni­cy Öster­malm. Jak to się sta­ram po­ka­zać w wy­ciecz­kach za­pre­zen­to­wa­nych w Sztok­hol­mie..., bo­ha­te­ro­wie po­wie­ści Lars­so­na uni­ka­ją tej dziel­ni­cy i czu­ją się w niej ob­co.

Lis­beth Sa­lan­der po­ja­wia się tam raz, że­by za­ło­żyć pod­słuch sko­rum­po­wa­ne­mu biz­nes­me­no­wi Ha­no­wi-Eri­ko­wi Wen­ner­strömo­wi, a Mi­ka­el Blom­kvist – by się spo­tkać z sa­mym pre­mie­rem w taj­nej rzą­do­wej wil­li. Po­za tym uni­ka­ją Öster­mal­mu, po­dob­nie jak Nor­r­mal­mu, fu­tu­ry­stycz­ne­go cen­trum Sztok­hol­mu. Zbu­do­wa­no je od ze­ra, po wy­bu­rze­niu sta­re­go cen­trum, pod pre­tek­stem przej­ścia Szwe­cji na ruch pra­wo­stron­ny – co też nad­zo­ro­wał Pal­me, jesz­cze ja­ko mi­ni­ster trans­por­tu.

Stieg Lars­son (oko­ło 1973 zmie­nił pi­sow­nię imie­nia, być mo­że w ra­mach dal­sze­go zry­wa­nia wię­zi z ro­dzi­ną) miał więc do so­cjal­de­mo­kra­tów zło­żo­ny sto­su­nek, pe­łen mi­ło­ści i nie­na­wi­ści, z freu­dow­skim po­sma­kiem. Gdy Hen­rik Van­ger chwa­li się przed re­dak­to­rem Blom­kvi­stem zna­jo­mo­ścią z hi­sto­rycz­nym przy­wód­cą par­tii Ta­ge Er­lan­de­rem, Blom­kvist na­bie­ra do nie­go sza­cun­ku.

Ba, w Zam­ku z pia­sku, któ­ry ru­nął sam pre­mier przyj­mu­je Blom­kvi­sta i z uwa­gą słu­cha je­go kry­ty­ki szwedz­kie­go sys­te­mu. Chy­ba nie prze­kro­czę unij­nej nor­my na na­cią­ga­ną in­ter­pre­ta­cję li­te­rac­ką, su­ge­ru­jąc, że to mógł być wy­raz pod­świa­do­me­go ma­rze­nia pi­sa­rza o po­jed­na­niu z oj­cem?

Szwedzkie ABC

Gdy Lars­son wcho­dził w do­ro­słość, szwedz­ka so­cjal­de­mo­kra­cja wcho­dzi­ła aku­rat w kry­zys toż­sa­mo­ści. Do koń­ca lat 60. wia­do­mo by­ło, ja­ki jest jej cel: zbu­do­wa­nie świa­ta, w któ­rym lu­dzie ta­cy, jak ro­dzi­ce Lars­so­na nie bę­dą mu­sie­li się tu­łać po wy­na­ję­tych po­ko­jach i od­da­wać dziec­ka dziad­kom. Cel był szla­chet­ny i moż­na zro­zu­mieć po­sta­wę lu­dzi, któ­rzy w je­go imię przy­my­ka­li oko na ja­kieś ne­ga­tyw­ne skut­ki ubocz­ne.

Jed­nym z roz­wią­zań by­ło bu­do­wa­nie no­wo­cze­snych miast zwa­nych ABC, ofe­ru­ją­cych za­trud­nie­nie („Ar­be­te”), za­kwa­te­ro­wa­nie („Bo­stad”) i cen­trum, czy­li wszyst­ko, co po­trzeb­ne do ży­cia, jed­no­cze­śnie hi­gie­nicz­ne i do­sko­na­le za­pla­no­wa­ne przez pań­stwo­wych pla­ni­stów, bez anar­chii to­wa­rzy­szą­cej dzie­więt­na­sto­wiecz­nym ulicz­kom czy na­wet ma­łym osie­dlom spół­dziel­czym. Pierw­sze z nich, Väl­ling­by, otwar­to w 1954 r. pod Szto­khl­mem.

Dziś te osie­dla na­zy­wa się „imi­granc­ki­mi przed­mie­ścia­mi” (to okre­śle­nie pa­da na­wet u Lars­so­na), bo Szwe­dzi w nich po pro­stu nie chcą miesz­kać. Jak wie­le re­form so­cjal­de­mo­kra­tów, ta też wpraw­dzie roz­wią­za­ła spo­ro au­ten­tycz­nych pro­ble­mów, ale stwo­rzy­ła też du­żo no­wych: kon­flik­ty zwią­za­ne z wy­ko­rze­nie­niem, kon­flik­ty są­siedz­kie, uciąż­li­we do­jaz­dy (bo od ra­zu się oka­zy­wa­ło, że miesz­kań­cy ABC i do pra­cy, i dla roz­ryw­ki wo­lą je­chać do praw­dzi­we­go mia­sta) itd.

Po­ko­le­nie Stie­ga Lars­so­na kwe­stio­no­wa­ło więc tę po­li­ty­kę z róż­nych po­zy­cji. On aku­rat z le­wej stro­ny. Za­an­ga­żo­wał się w ruch troc­ki­stow­ski, któ­ry two­rzy­li le­wi­cow­cy prze­ko­na­ni, że nie da się uwol­nić kla­sy ro­bot­ni­czej w jed­nym kra­ju. Do­pó­ki gdzieś, choć­by na dru­gim koń­cu świa­ta, ro­bot­ni­cy ży­ją w nę­dzy i wy­zy­sku, w ja­kiś spo­sób od­czu­ją to na wła­snej skó­rze ro­bot­ni­cy w Szwe­cji. Co za tym idzie, pra­sa troc­ki­stow­ska – np. szwedz­kie „In­ter­na­tio­na­len” – du­żo uwa­gi po­świę­ca­ła da­le­kim kra­jom, ta­kim jak Ery­trea czy Gre­na­da. Dwu­dzie­sto­trzy­let­ni Lars­son po­je­chał w 1977 r. do Ery­trei, któ­ra od 1961 to­czy­ła wal­kę o nie­pod­le­głość prze­ciw­ko So­ma­lii. Bo­jąc się tej mi­sji, spi­sał swój je­dy­ny te­sta­ment, prze­ka­zu­jąc ca­ły ma­ją­tek troc­ki­stom – oczy­wi­ście, wte­dy nie miał jesz­cze nic do prze­ka­za­nia. Po śmier­ci Lars­so­na par­tia ogło­si­ła, że nie za­mie­rza pró­bo­wać eg­ze­kwo­wać te­go te­sta­men­tu w prze­ko­na­niu, że ma­ją­tek przy­pad­nie Evie Ga­briels­son sym­pa­ty­zu­ją­cej z tym sa­mym nur­tem po­li­tycz­nym.

The Love of Stieg Larsson

Po­za le­wi­co­wą po­li­ty­ką Lars­son pa­sjo­no­wał się też po­pkul­tu­rą. Nie ma w tym żad­nej sprzecz­no­ści (ha, ha!), zwłasz­cza w Szwe­cji, gdzie wspo­mnia­ni na po­cząt­ku Maj Sjöwall i Per Wah­löö od po­ło­wy lat 60. na­pi­sa­li se­rię mark­si­stow­skich kry­mi­na­łów, w któ­rych – choć po­zor­nie cho­dzi cza­sem o gwałt, cza­sem o pe­do­fi­lię, cza­sem o pro­sty­tu­cję – głów­nym spraw­cą zbrod­ni za­wsze oka­zu­je się w koń­cu alie­na­cja jed­nost­ki w spo­łe­czeń­stwie kla­so­wym.

Lars­son uwiel­biał te po­wie­ści. Lu­bił też scien­ce fic­tion. W Star Tre­ku prze­cież ka­pi­ta­lizm to już tyl­ko te­mat per­ma­nent­nej wy­sta­wy w „mu­zeum pie­nią­dza” w daw­nym Fort Knox. Ludz­kość prze­zwy­cię­ży­ła ten sys­tem „wy­so­ce nie­lo­gicz­ny” – jak by to ujął Mr Spock.

Dzia­łal­ność w par­tii troc­ki­stow­skiej Lars­son pro­wa­dził więc rów­no­le­gle z dzia­łal­no­ścią w szwedz­kim fan­do­mie SF. Wy­da­wał fan­zi­ny. Pierw­szy tekst w „In­ter­na­tio­na­len” po­świę­cił mark­si­stow­skiej ana­li­zie twór­czo­ści Ju­liu­sza Ver­ne’a. W Sztok­hol­mie uczest­ni­czył w dys­ku­sjach o li­te­ra­tu­rze w ro­bot­ni­czej or­ga­ni­za­cji szko­le­nio­wej ABF (patrz: Szla­kiem Stie­ga Lars­so­na).

Koniec epoki

Pod ko­niec lat 80. roz­luź­nił re­la­cje z troc­ki­sta­mi. Ruch prze­cho­dził kry­zys – jak zresz­tą ca­ła szwedz­ka po­li­ty­ka. Ni­g­dy nie wy­ja­śnio­ne za­bój­stwo Pal­me­go w 1986 r. by­ło koń­cem epo­ki. Wszy­scy na­gle stra­ci­li punkt od­nie­sie­nia, ne­ga­tyw­ny al­bo po­zy­tyw­ny. Każ­dy in­ter­pre­to­wał to na swój spo­sób: dla pra­wi­cy śmierć Pal­me­go by­ła do­wo­dem na upa­dek le­wi­co­wej po­li­ty­ki. Tak się mu­sia­ło skoń­czyć przyj­mo­wa­nie w Szwe­cji uchodź­ców al­bo po­bła­ża­nie nar­ko­ma­nom, zgod­nie z ko­lej­ny­mi hi­po­te­za­mi po­li­cji, z któ­rych żad­na jed­nak nie przy­nio­sła re­zul­ta­tu. Dla le­wi­cy z ko­lei to był sku­tek po­bła­ża­nia neo­na­zi­stom i dziw­nym dzia­ła­niom służb spe­cjal­nych – prze­gląd hi­po­tez za­in­te­re­so­wa­ni znaj­dą w spa­ce­rze Szla­kiem Nil­sa Bjur­ma­na, w po­wie­ściach Lars­so­na per­so­ni­fi­ku­ją­ce­go to, co w Szwe­cji naj­gor­sze.

W każ­dym ra­zie znik­nę­ło względ­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, ja­kim Szwe­dzi cie­szy­li się do nie­daw­na. Tym bar­dziej, że zbie­gło się to z in­wa­zją mię­dzy­na­ro­do­wych gan­gów mo­to­cy­klo­wych Hells An­gels i Ban­di­dos, któ­re w la­tach 80. roz­pę­ta­ły w Da­nii i Szwe­cji tzw. wiel­ką nor­dyc­ką woj­nę gan­gów, w któ­rej zgi­nę­ło kil­ka­na­ście osób, a ra­nio­no ko­ło set­ki, w tym po­stron­ne ofia­ry strze­la­nin i za­ma­chów bom­bo­wych w klu­bach i na uli­cach.

Z gan­ga­mi po­wią­za­ni by­li neo­fa­szy­ści, od lat cie­szą­cy się w Szwe­cji ci­chym przy­zwo­le­niem nie­któ­rych naj­bo­gat­szych oby­wa­te­li oraz służb spe­cjal­nych. Stieg Lars­son uznał, że neo­fa­szy­ści są waż­niej­szym pro­ble­mem od re­wo­lu­cji w Trze­cim Świe­cie i po­świę­cił się de­ma­sko­wa­niu ich dzia­łal­no­ści.

Karl Stig-Er­land „Stieg” Lars­son

„Expo”

W 1995 r. Lars­son zo­stał współ­za­ło­ży­cie­lem an­ty­fa­szy­stow­skie­go ma­ga­zy­nu „Expo”. Moż­na uznać je za re­al­ny pier­wo­wzór po­wie­ścio­we­go ma­ga­zy­nu „Mil­len­nium”, choć oczy­wi­ście ni­g­dy nie by­ło tak bo­ga­te ani tak wpły­wo­we. Roz­draż­ni­ło jed­nak ty­le wpły­wo­wych osób, że re­dak­to­rzy ze­tknę­li się z re­al­ny­mi po­gróż­ka­mi śmier­ci.

W 1996 r. nie­zna­ni spraw­cy zde­mo­lo­wa­li dru­kar­nię ma­ga­zy­nu, zo­sta­wia­jąc na ścia­nach na­pi­sa­ne spray­em swo­je żą­da­nie: prze­stań­cie dru­ko­wać „Expo”, bo tu wró­ci­my. Na szczę­ście Szwe­dów mo­gą dzie­lić róż­ne rze­czy, ale nie po­dej­ście do wol­no­ści sło­wa. Ko­lej­ny nu­mer „Expo” uka­zał się ja­ko bez­płat­ny do­da­tek do po­pu­lar­nych po­po­łu­dnió­wek „Expres­sen” i „Afton­bla­det”, się­ga­jąc nie­spo­dzie­wa­nie nie­mal­że mi­lio­no­we­go na­kła­du. Fa­szy­ści strze­li­li so­bie w sto­pę.

Nie­co­dzien­nie jed­nak pi­smo prze­ży­wa­ło ta­kie wspa­nia­łe mo­men­ty. W od­róż­nie­niu od swo­je­go bo­ha­te­ra Blom­kvi­sta, Lars­son nie miał gło­wy do in­te­re­sów. „Expo” nie za­wsze mia­ło za co wy­dać na­stęp­ny nu­mer. Gdy w po­wie­ściach od­naj­du­je­my opis spraw­nej fi­nan­so­wej or­ga­ni­za­cji cza­so­pi­sma, to wy­raz ma­rzeń, nie opis rze­czy­wi­sto­ści. Po­dob­nie jest z względ­ną za­moż­no­ścią Blom­kvi­sta. Lars­son wciąż z tru­dem wią­zał ko­niec z koń­cem. Nie był bo­ga­tym, wpły­wo­wym dzien­ni­ka­rzem. Naj­pierw pra­co­wał w agen­cji in­for­ma­cyj­nej Tid­nin­gar­nas Te­le­gram­by­rå – nie ja­ko dzien­ni­karz, tyl­ko gra­fik opra­co­wu­ją­cy map­ki i in­fo­gra­fi­ki. Do­sko­na­ła zna­jo­mość po­li­tycz­nej ma­py świa­ta, wy­nie­sio­na z „In­ter­na­tio­na­len”, z pew­no­ścią mu się do te­go przy­da­wa­ła, ale nie by­ła to pra­ca, w któ­rej mógł­by się re­ali­zo­wać.

Mężczyzna, który pisał kryminały

Stieg Lars­son po­wta­rzał zna­jo­mym, że kie­dyś na­pi­sze be­st­sel­le­ro­wy kry­mi­nał i tak się sta­nie sław­ny i bo­ga­ty. Cóż, w dwóch trze­cich mu się uda­ło. Ilu z nas speł­ni choć ta­ki od­se­tek swo­ich ży­cio­wych ma­rzeń? ■

Spa­cer szla­kiem Stie­ga Lars­so­na za­czy­na­my od pę­tli au­to­bu­sów 40 i 66 [1] na wy­spie Re­imer­shol­me. Przy­kro mi, in­ne wy­ciecz­ki pla­no­wa­łem tak, że­by po­czą­tek wy­pa­dał na ja­kiejś sta­cji me­tra. Ta jed­na bę­dzie się za­czy­na­ła w miej­scu, do któ­re­go me­tro nie do­jeż­dża, jest tyl­ko kiep­ski do­jazd au­to­bu­sem (od koń­ca lat 60.).

War­to od­być tę „piel­grzym­kę”, bo jest to klucz do zro­zu­mie­nia pro­zy Lars­so­na. Mil­len­nium na­pi­sał tu­taj i tu­taj wła­śnie ów cykl wy­my­ślił. Z Re­imer­shol­me – a zwłasz­cza z mo­stu Väster­bron, któ­rym stąd pro­wa­dzi naj­krót­sza dro­ga na pół­noc – zo­ba­czy­my więk­szość miejsc, gdzie roz­gry­wa się ak­cja try­lo­gii.

Reimersholme

Dziel­ni­ca z kiep­skim do­jaz­dem to ta­nia dziel­ni­ca. A Stieg Lars­son, trze­ba o tym pa­mię­tać, ni­g­dy nie zo­ba­czył for­tu­ny, ja­ką przy­nio­sły je­go po­wie­ści. Ży­cie au­to­ra Mil­len­nium w Sztok­hol­mie nie by­ło tak do­stat­nie, jak ży­cie re­dak­to­ra Blom­kvi­sta, a na­wet ży­cie Lis­beth Sa­lan­der – nie mó­wiąc już o me­ce­na­sie Bjur­ma­nie.

Wy­pra­wa na Re­imer­shol­me po­zwo­li więc nam się wczuć w sy­tu­ację czło­wie­ka, któ­re­go nie do koń­ca stać na Sztok­holm. To nie dla nas są te wszyst­kie re­stau­ra­cje na na­brze­żu, nie dla nas jest Hil­ton przy Slus­sen (ba­za eki­py fil­mo­wej Da­vi­da Fin­che­ra), nie dla nas jest bar, gdzie Sa­lan­der pod­słu­chu­je Nil­sa Bjur­ma­na. Pol­skie­mu tu­ry­ście aku­rat wy­jąt­ko­wo ła­two bę­dzie się wczuć w sy­tu­ację Stie­ga Lars­so­na, pa­trzą­ce­go na to pięk­ne i po­twor­nie dro­gie mia­sto z wy­spy Re­imer­shol­me!

Prze­pro­wadz­ka tu­taj by­ła dla Lars­so­na wiel­kim ży­cio­wym kro­kiem na­przód. Naj­da­lej idą­cym i – jak się, nie­ste­ty, oka­za­ło – ostat­nim. Gdy przy­je­chał do Sztok­hol­mu z Up­psa­li, za­miesz­kał na pół­noc­nym przed­mie­ściu Järva. Lars­son prze­by­wał tam w wa­run­kach zbli­żo­nych do te­go, co w in­nych kra­jach Eu­ro­py na­zy­wa­my squ­atem, czy­li we wspól­nym miesz­ka­niu z in­ny­mi dzia­ła­cza­mi ra­dy­kal­nej le­wi­cy.

Do­pie­ro na Re­imer­shol­me za­miesz­kał na osie­dlu ty­pu HSB („Hy­res­gäster­nas spar­kas­se – och byg­gnads­före­ning”), czy­li z grub­sza od­po­wied­ni­ku na­szej spół­dziel­ni miesz­ka­nio­wej. Oczy­wi­ście w ta­kim sen­sie, w ja­kim szwedz­ka so­cjal­de­mo­kra­cja to od­po­wied­nik na­szej. W Szwe­cji te spół­dziel­nie to au­ten­tycz­ny od­dol­ny ruch, po­zwa­la­ją­cy za­miesz­kać w sto­li­cy ko­muś, kto nie za­ra­bia for­tu­ny w ban­ko­wo­ści.

Sięgając Absolutu

Wy­spa ra­czej nie jest po­le­ca­na w ty­po­wych prze­wod­ni­kach po Sztok­hol­mie, ale nie po­ża­łu­je­my tej wy­ciecz­ki. Po­za wsw­pa­nia­ły­mi wi­do­ka­mi na mia­sto znaj­dzie­my tu jesz­cze coś, co bę­dzie bli­skie ser­cu każ­de­go tu­ry­sty. Je­ste­śmy w miej­scu na­ro­dzin le­gen­dar­nej wód­ki Ab­so­lut!

Nie­ste­ty, do­ce­nie­nie te­go fak­tu wy­ma­gać bę­dzie od nas spo­re­go wy­sił­ku wy­obraź­ni. Po go­rzel­ni nie­wie­le zo­sta­ło. Prze­mie­rza­jąc Re­imer­shol­me, za­uwa­ży­my jed­nak, że miesz­kal­ne blocz­ki HSB dzie­lą się na tro­chę star­sze, przy­po­mi­na­ją­ce z grub­sza es­te­ty­kę Bau­hau­su, i tro­chę młod­sze, w sty­lu po­wo­jen­ne­go mo­der­ni­zmu. Te młod­sze, na po­łu­dniu wy­spy, wy­bu­do­wa­no już po za­mknię­ciu go­rzel­ni i na tym osie­dlu wy­pa­trzy­my jesz­cze jej ostat­nie po­zo­sta­ło­ści, ele­ganc­ko (bar­dzo po szwedz­ku) wkom­po­no­wa­ne w prze­strzen­ny plan osie­dla.

Osie­dla na wy­spie Re­imer­shol­me po­wsta­ły na te­re­nach daw­nych fa­bryk

Go­rzel­nia ma bez­po­śred­ni zwią­zek z tym, dla­cze­go po­ja­wił się tu­taj Lars­son (a więc – dla­cze­go wła­śnie tu­taj po­wsta­ła try­lo­gia Mil­len­nium, a więc – dla­cze­go jej ak­cja dzie­je się wła­śnie w od­le­głych bu­dyn­kach wi­docz­nych z tych blo­ków). Nie, nie cho­dzi o po­ciąg Lars­so­na do kie­lisz­ka, tyl­ko o ce­ny nie­ru­cho­mo­ści.

Ta­nie po­prze­my­sło­we grun­ty na pe­ry­fe­ryj­nej wy­spie już w la­tach 30. za­czę­li sku­po­wać spół­dziel­cy miesz­ka­nio­wi, że­by bu­do­wać tu­taj nie­dro­gie ro­bot­ni­cze osie­dla. Po osta­tecz­nym za­mknię­ciu go­rzel­ni wy­ku­pi­li jej te­re­ny. I tak za­miesz­kał tu Stieg Lars­son.

Ab­so­lut Rent Brän­nvin

Do 1913 r. Re­imer­shol­me nie le­ża­ło w ad­mi­ni­stra­cyj­nych gra­ni­cach Sztok­hol­mu. Na­wet po­bli­ski Söder­malm był wte­dy jesz­cze sto­sun­ko­wo sła­bo za­sie­dlo­ny. Wy­ko­rzy­stał to Lars Ols­son Smith, za­ło­ży­ciel Ab­so­lu­tu, któ­ry wy­bu­do­wał tu­taj go­rzel­nię, omi­ja­jąc tym sa­mym miej­ski mo­no­pol na gor­szą i tań­szą wód­kę.

Na­wet abs­ty­nent za­uwa­ży dzi­wacz­ny sto­su­nek Szwe­dów do al­ko­ho­lu. Z jed­nej stro­ny go­dzą się oni na bar­dzo su­ro­we prze­pi­sy re­gu­lu­ją­ce je­go sprze­daż i strasz­li­we po­dat­ki wli­cza­ne w ce­nę – pro­szę so­bie wy­bić z gło­wy po­my­sły ta­kie, jak za­mó­wie­nie kie­lisz­ka wi­na w re­stau­ra­cji (moż­na za to z tu­ry­stycz­nej cie­ka­wo­ści spró­bo­wać „wi­na bez­al­ko­ho­lo­we­go”, coś po­twor­ne­go – lo­kal­na cie­ka­wost­ka).

Z dru­giej stro­ny, Szwe­dzi szu­ka­ją każ­de­go pre­tek­stu, że­by od tych swo­ich prze­pi­sów uciec. Choć­by w po­sta­ci wy­pra­wy pro­mem gdzie­kol­wiek po­za swo­ją ju­rys­dyk­cję. W wer­sji mi­kro dla miesz­kań­ców Sztok­hol­mu Lars Ols­son Smith pro­po­no­wał wy­pra­wy ło­dzią na swo­ją wy­spę, gdzie mo­gli się upić ta­nio i smacz­nie, a po­tem jesz­cze zdą­żyć do do­mu na ko­la­cję.

W XX w. go­rzel­nia pod­upa­dła. Smith umarł, wy­spę przy­łą­czo­no do Sztok­hol­mu, po­tem zaś mo­no­pol i tak przy­jął roz­miar ogól­no­pań­stwo­wy. Jed­nak sa­ma na­zwa „Ab­so­lut Rent Brän­nvin” („ab­so­lut­nie czy­sta wód­ka”) oca­la­ła. Szwe­dzi zresz­tą do dzi­siaj uży­wa­ją eu­fe­mi­zmu „rent” al­bo „re­nat” na okre­śle­nie wód­ki, co się do­sko­na­le tłu­ma­czy na na­sze sta­ro­pol­skie „czy­sta oczy­wi­sta”.

Tymczasem w Millennium

To bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne, że ak­cja Mil­len­nium ni­g­dy nie prze­no­si się na tę wy­spę. Sa­lan­der wę­dru­je tu­taj tyl­ko raz – my­śla­mi.

Ak­cja pierw­sze­go to­mu zo­sta­wia bo­ha­ter­kę w mo­men­cie, w któ­rym wpraw­dzie jej ży­cie na­dal jest moc­no nie­upo­rząd­ko­wa­ne, ona sa­ma ra­czej sa­mot­na (w kla­sycz­nym zna­cze­niu te­go sło­wa, bo, jak się oka­zu­je, ma jed­nak cał­kiem spo­ro przy­ja­ciół – w tym ta­kich, o któ­rych ist­nie­niu nic jej nie wia­do­mo) i ogól­nie nie­szczę­śli­wa. Ale przy­naj­mniej bo­gat­sza niż na po­cząt­ku, dzię­ki for­tu­nie sko­rum­po­wa­ne­go biz­nes­me­na Wen­ner­ströma.

Zo­bacz­my, jak ten przy­pływ go­tów­ki opi­su­je sam Lars­son: „Jed­ną z pierw­szych rze­czy, ja­kie Lis­beth zro­bi­ła, gdy na­gle we­szła w po­sia­da­nie ogrom­nej su­my pie­nię­dzy i tym sa­mym sta­ła się fi­nan­so­wo nie­za­leż­na do koń­ca ży­cia (al­bo tak dłu­go, na ile mo­gą wy­star­czyć nie­ca­łe trzy mi­liar­dy ko­ron), by­ło zna­le­zie­nie no­we­go miesz­ka­nia. Kup­no miesz­ka­nia by­ło dla niej no­wym doświad­cze­niem” (Lars­son 2009b: s. 84–85).

Sa­lan­der roz­wa­ża za­kup miesz­ka­nia wła­śnie na tej wy­spie, bo wy­da­je jej się to opcją ta­nią i roz­sąd­ną. Opi­su­je miesz­ka­nie bar­dzo po­dob­ne do miesz­ka­nia sa­me­go Lars­so­na: „Jed­no z nich znaj­do­wa­ło się przy Vin­dra­ga­rvägen na Re­imer­shol­me”, (...) by­ło ja­snym czte­ro­po­ko­jo­wym miesz­ka­niem w wie­żow­cu z wi­do­kiem na wy­spy Lån­ghol­men i Es­sin­gen” (Lars­son 2009b: s. 85).

To był­by wy­bór roz­sąd­ny z eko­no­micz­ne­go punk­tu wi­dze­nia. Sa­lan­der jed­nak w koń­cu przy­po­mi­na so­bie, że jest bar­dzo bo­ga­ta. Nie chce być są­siad­ką Lars­so­na, chce być są­siad­ką Blom­kvi­sta. Au­tor obo­je swo­ich bo­ha­te­rów umie­ścił w mod­nej dziel­ni­cy Söder­malm. Tam w koń­cu Sa­lan­der ku­pu­je bar­dzo dro­gie miesz­ka­nie, bo ją na to stać.

Södermalm

Na­cie­szyw­szy się Re­imer­shol­me – cóż, sta­ra­łem się opi­sać wy­spę moż­li­wie naj­cie­ka­wiej, ale jed­nak to po pro­stu za­dba­ne blo­ko­wi­sko z ład­ny­mi wi­do­ka­mi i reszt­ka­mi go­rzel­ni – udaj­my się na Söder­malm. Praw­dę mó­wiąc, nie ma­my in­ne­go wyj­ścia, stąd pro­wa­dzi tyl­ko jed­na dro­ga, przez tyl­ko je­den most.

Za­raz po je­go prze­kro­cze­niu mo­że­my od­czu­wać po­ku­sę skrę­ce­nia w le­wo, w stro­nę tych pięk­nych wi­do­ków, któ­re wi­dzie­li­śmy z Re­imer­shol­me. Most Väster­bron wa­bi nas przez wy­spę Lån­ghol­men na wy­spę Kung­shol­men. Słusz­nie spo­dzie­wa­my się, że je­śli pój­dzie­my w tę stro­nę, cze­ka­ją nas fan­ta­stycz­ne wi­do­ki. Rze­czy­wi­ście, z mo­stu, a tak­że z nad­brze­ża Söder Mäla­strand, Sztok­holm wy­glą­da wy­jąt­ko­wo pięk­nie.

Wi­dok z mo­stu Väster­bron na wy­spę Kung­shol­men

Cóż, zro­zu­miem tych z pań­stwa, któ­rzy po­rzu­cą te­raz szlak Stie­ga Lars­so­na i pój­dą po pro­stu roz­ko­szo­wać się chwi­lą na mo­ście. I tak ko­niec tej tra­sy wy­pa­da wła­śnie na Kung­shol­men ([M] Fri­dhem­splan). Mo­że­my te­raz roz­dzie­lić wy­ciecz­kę i spo­tkać się na tej sta­cji za pa­rę go­dzin.

Mellqvist Kaffebar

Szla­kiem Lars­so­na, któ­rym on czę­sto na­praw­dę szedł, skrę­ca­my jed­nak w prze­ciw­nym kie­run­ku i zmie­rza­my do głów­nej alei Söder­malm, Horns­ga­tan. Ta na­zwa już po­win­na za­brzmieć zna­jo­mym re­zo­nan­sem w uszach czy­tel­ni­ków try­lo­gii. Tą uli­cą bok­ser Pa­olo Ro­ber­to ści­ga po­ry­wa­czy Mi­riam Wu, przy niej miesz­kał ad­wo­kat Hol­ger Palm­gren, do­bro­dusz­ny po­przed­nik wred­ne­go Bjur­ma­na, na tej uli­cy wresz­cie Sa­lan­der zo­ba­czy­ła Blom­kvi­sta w to­wa­rzy­stwie Eri­ki Ber­ger, co wy­bi­ło jej z gło­wy ro­je­nia o ro­man­tycz­nym fi­na­le pierw­sze­go to­mu. To ostat­nie spo­tka­nie mia­ło miej­sce przy Horns­ga­tan 78, ko­ło Mel­lqvistKaf­fe­bar[2] – ka­wiar­ni wy­stę­pu­ją­cej pa­ro­krot­nie w książ­kach i ist­nie­ją­cej w rze­czy­wi­sto­ści. W tej ka­wiar­ni bar­dzo chęt­nie Blom­kvist uma­wia się na spo­tka­nia.

W rze­czy­wi­sto­ści chęt­nie ro­bił to tak­że Stieg Lars­son, gdyż w tej sa­mej ka­mie­ni­cy na pierw­szym pię­trze mie­ści­ła się daw­na re­dak­cja an­ty­fa­szy­stow­skie­go ma­ga­zy­nu „Expo”. Po­tem ma­ga­zyn prze­niósł się do lep­szej sie­dzi­by na Kung­shol­men – gdzie tra­fi­my pod ko­niec tej wy­ciecz­ki – w sta­rej nie miał na­wet po­rząd­nej sa­li kon­fe­ren­cyj­nej.

Nad ba­rem mie­ści­ła się re­dak­cja „Expo”

Do ka­wiar­ni za­glą­da­my na po­dwój­ne espres­so, któ­re zwy­kle wy­pi­jał Lars­son. Je­śli chce­my spę­dzić ten dzień tak, jak on, po­win­ni­śmy ży­wić się śmie­cio­wym i nie­zdro­wym żar­ciem oraz pić strasz­nie du­żo moc­nej ka­wy. I po­win­ni­śmy być ca­ły czas w bie­gu, nie mo­że­my więc u Mel­lqvi­sta roz­sia­dać się na dłu­żej.

Za­łóż­my, że ma­my wła­śnie do czy­nie­nia z ty­po­wym dniem z ży­cia Lars­so­na, któ­ry ja­ko an­ty­fa­szy­stow­ski dzia­łacz cią­gle mu­siał się z kimś spo­ty­kać i ko­goś za­pra­szać na ja­kąś wspól­ną ak­cję. Spo­tka­nie u Mel­lqvi­sta – za­li­czo­ne. W bie­gu pę­dzi­my da­lej Horns­ga­tan.

McDonald (Slussen)

Od Kaf­fe­ba­ru na wschód tra­sa na­szej wy­ciecz­ki za­czy­na się po­kry­wać z tra­sa­mi wy­cie­czek szla­ka­mi Blom­kvi­sta i Sa­lan­der. Horns­ga­tan do­pro­wa­dza nas do wiel­kie­go wę­zła ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go Slus­sen, Hil­to­na, w któ­rym miesz­ka­li ame­ry­kań­scy fil­mow­cy przy­go­to­wu­ją­cy Dziew­czy­nę z ta­tu­ażem i pną­cą się stro­mo pod gó­rę w kie­run­ku po­wie­ścio­wej sie­dzi­by re­dak­cji ma­ga­zy­nu „Mil­len­nium” Göt­t­ga­tan. Ale je­ste­śmy, przy­po­mi­nam, za­bie­ga­nym Lars­so­nem. Nie ma­my cza­su ani zdro­wia na wspi­nacz­kę po Gött­ga­tan. Nie ma­my cze­go szu­kać w Hil­to­nie. Zwy­cza­jem Lars­so­na wpa­da­my za to do McDo­nal­da [3], w któ­rym czę­sto by­wa tak­że Sa­lan­der. I bie­gnie­my da­lej na wschód, znów opusz­cza­jąc stre­fę wy­obraź­ni Lars­so­na, a wcho­dząc w je­go za­bie­ga­ne ży­cie.

Za McDo­nal­dem idzie­my wzdłuż Ka­ta­ri­na­vägen. Tra­sa wy­pa­da nam tro­chę na­oko­ło, ale dro­ga na skró­ty wy­ma­ga­ła­by ostrej wspi­nacz­ki pod gó­rę. W okre­sie pi­sa­nia Mil­len­nium Lars­son już ca­ły czas od­czu­wał skut­ki nie­hi­gie­nicz­ne­go try­bu ży­cia (dla­te­go re­dak­tor Blom­kvist cią­gle upra­wia jog­ging – Lars­son nie miał cza­su na bie­ga­nie, więc zle­cał to za­da­nie po­sta­ci fik­cyj­nej). Dla­te­go na na­szym miej­scu wy­brał­by tra­sę nie­co dłuż­szą, ale nie­wy­ma­ga­ją­cą wspi­na­nia się na mo­re­nę na­da­ją­cą Söder­malm uni­kal­ny cha­rak­ter.

Kafe 44

Idąc po pła­skim, do­cho­dzi­my do miej­sca, w któ­rym Ka­ta­ri­na­vägen od­bi­ja w głąb lą­du i prze­cho­dzi w Ren­stier­nas Ga­ta. Na pierw­szym ro­gu skrę­ca­my w Tjär­ho­vs­ga­tan. Tu­taj pod nr. 46 na­tra­fi­my na in­ną ka­wiar­nię, Ka­fe 44[4].

Na­zwa zdra­dza hi­sto­rię lo­ka­lu. Za­czę­ło się od opusz­czo­nej fa­bry­ki kap­sli, Kap­sy­len, na są­sied­niej po­se­sji. Na po­cząt­ku lat 80. za­ję­li ją pun­kow­cy i anar­chi­ści, urzą­dza­jąc squ­at, któ­ry do dzi­siaj jest ośrod­kiem le­wi­co­wej kul­tu­ry al­ter­na­tyw­nej. Stieg Lars­son wpa­dał tu­taj uzgad­niać z anar­chi­sta­mi dzia­ła­nia an­ty­fa­szy­stow­skie.

Tu­taj znów za­trzy­mu­je­my się na ka­wę, al­bo na ja­kiś we­ge­ta­riań­ski lunch. To jed­na z nie­wie­lu pa­mią­tek le­wi­co­we­go Sztok­hol­mu sprzed 30 lat, któ­ra do­trwa­ła do dzi­siej­szych cza­sów w mia­rę nie­zmie­nio­na. Mo­że­my tu ku­pić le­wi­co­wą li­te­ra­tu­rę, cza­so­pi­sma, pły­ty, wie­czo­rem być mo­że zo­ba­czyć ja­kiś wy­stęp al­bo kon­cert (uwa­ga: w po­nie­dział­ki nie­czyn­ne; pro­gram im­prez spraw­dzać po pro­stu na www.ka­fe­44.org).

Z urba­ni­stycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia miej­sca ta­kie, jak Kaf­fe 44 od­gry­wa­ją pa­ra­dok­sal­ną ro­lę pre­kur­so­rów gen­try­fi­ka­cji, któ­ra je w koń­cu za­bi­ja. Naj­pierw ma­my za­nie­dba­ną dziel­ni­cę prze­my­sło­wą, gdzie po­ja­wia­ją się zde­spe­ro­wa­ni mło­dzi ar­ty­ści, go­to­wi mieć wi­dok na ru­iny fa­bry­ki, by­le był to wi­dok z okien ta­niej i prze­stron­nej pra­cow­ni. Za ar­ty­sta­mi przy­cho­dzą we­ge­ta­riań­skie knaj­py, awan­gar­do­we te­atry i skle­py dla di­dże­jów. Po­tem przy­cho­dzą de­we­lo­pe­rzy, urzą­dza­ją­cy w ru­inach ele­ganc­kie lo­fty i sta­wia­ją­cy no­wo­cze­sne bu­dyn­ki biu­ro­we dla agen­cji re­kla­mo­wych. A po­tem na­stęp­ni de­we­lo­pe­rzy sta­wia­ją już apar­ta­men­tow­ce i biu­row­ce ogól­ne­go prze­zna­cze­nia. Po mło­dych ar­ty­stach ślad już wte­dy za­gi­nął: wy­nie­śli się na jesz­cze dal­sze pe­ry­fe­rie – tam jesz­cze stać ich na ta­nie i prze­stron­ne pra­cow­nie.

Wnę­trze Ka­fe 44

Kaf­fe 44 po­wsta­ło w cza­sach, gdy Söder­malm był jesz­cze za­nie­dba­ną dziel­ni­cą prze­my­sło­wą. Do­trwa­ło do cza­sów Söder­malm mod­ne­go, dro­gie­go i zgen­try­fi­ko­wa­ne­go tro­chę tak, jak osie­dle miesz­ka­nio­we na Re­imer­shol­me. Po pierw­sze dzię­ki te­mu, że le­ży jed­nak tro­chę na ubo­czu – nie w sa­mym ser­cu Söder­malm Blo­mqvi­sta i Sa­lan­der. A po dru­gie, dzię­ki te­mu, że od po­cząt­ku ca­łe przed­się­wzię­cie za­pro­jek­to­wa­no z po­li­tycz­ną świa­do­mo­ścią, iż ka­pi­ta­lizm bę­dzie wy­wie­rać róż­ne na­ci­ski – i osie­dle miesz­ka­nio­we, i ko­lek­tyw Ka­fe 44, dzia­ła­ją ja­ko spół­dziel­nie.

Na­wet gdy­by do tu­tej­szych anar­chi­stów przy­szedł de­we­lo­per z pro­po­zy­cją sprze­da­ży nie­ru­cho­mo­ści za gru­be pie­nią­dze – roz­mo­wa by­ła­by cięż­ka i wy­ma­ga­ła naj­pierw ko­mer­cja­li­za­cji spół­dziel­ni. Kto wie, mo­że kie­dyś ko­lek­tyw się wy­pro­wa­dzi, ale na ra­zie jest tam, gdzie był w cza­sach po­wsta­wa­nia Mil­len­nium.

W drodze do Svandammsvägen

Za­ła­twiw­szy na­sze an­ty­fa­szy­stow­skie spra­wy, wra­ca­my do me­tra, ale nie tą sa­mą tra­są. Te­raz bę­dzie bar­dziej z gór­ki. Po pro­stu idź­my da­lej Tjär­ho­vs­ga­tan, aż znaj­dzie­my się w sa­mym ser­cu…

(fragment)…

.

.

.

Całość dostępna w wersji pełnej

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej