Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Talizman - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 grudnia 2011
Ebook
44,00 zł
Audiobook
43,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Talizman - ebook

Jack Sawyer, dwunastoletni syn chorej na raka aktorki, wyjeżdża wraz z nią z Kalifornii do opustoszałego miasteczka letniskowego w New Hampshire. Jack nie chce dopuścić do świadomości choroby matki. Poznaje starego Murzyna, dozorcę wesołego miasteczka, który ujawnia mu zdumiewającą prawdę. W równoległym do naszego świecie, zwanym Terytoriami, Dwójniczka jego matki, Laura DeLoessian, również jest śmiertelnie chora. Tylko Jack może uratować obydwie kobiety - jeśli pójdzie na drugi koniec kontynentu, gdzie w groźnym, pełnym zła czarnym hotelu znajduje się Talizman o uzdrawiającej mocy. Jack rusza więc na heroiczną wyprawę przeskakując między dwoma światami, przeżywając niesamowite przygody, poznaje wrogów i przyjaciół. Przede wszystkim jednak dorasta i staje się godnym Talizmanu. Jego wyprawa ma jeszcze bardziej doniosłe znaczenie, niż sobie pierwotnie wyobrażał.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7648-800-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Piętnastego września 1981 roku Jack Sawyer stał w miejscu, gdzie woda stykała się z lądem, i z rękami w kieszeniach spoglądał na nieruchomy Atlantyk. Jack miał dwanaście lat i był wysoki jak na swój wiek. Morska bryza zdmuchiwała jego długie włosy znad ładnych, płowych brwi. Stał w tym miejscu, przepełniony niejasnymi i bolesnymi uczuciami, towarzyszącymi mu stale przez ostatnie trzy miesiące – od czasu gdy jego matka zamknęła dom na Rodeo Drive w Los Angeles i po wszystkich problemach związanych z przeprowadzką wynajęła apartament przy Central Park West. Z tego mieszkania uciekli do spokojnego miasteczka letniskowego na wybrzeżu New Hampshire. Ład i porządek znikły z życia Jacka. Jego życie wydawało się tak zmienne i nieopanowane jak wznoszące się przed nim fale. Matka woziła go po świecie, przerzucała z miejsca na miejsce – ale co nią kierowało?

Ona ukrywała się – uciekała.

Chłopiec odwrócił się i rozejrzał po pustej plaży, najpierw w lewo, następnie w prawo. Po lewej znajdowało się wesołe miasteczko Arcadia – park wypoczynkowy, w którym roiło się od ludzi od Dnia Pamięci do Święta Pracy. Teraz było jednak ciche i opustoszałe – jak serce pomiędzy uderzeniami. Stroma kolejka na tle matowej powłoki chmur przypominała ogołocone rusztowanie, pionowe słupy i skośne wsporniki kojarzyły się ze szkicem stworzonym pociągnięciami węgla. Jack miał w miasteczku przyjaciela, Speedy’ego Parkera, ale nie potrafił teraz o nim myśleć. Po prawej stronie stał hotel o dumnej nazwie Alhambra Inn and Gardens – Zajazd i Ogrody Alhambra. Do niego właśnie wracały nieodparcie myśli chłopca. W dzień przyjazdu wydało się mu przez chwilę, że nad urozmaiconym mansardami dwuspadowym dachem dostrzega tęczę – swego rodzaju omen, zapowiedź lepszej przyszłości. Żadnej tęczy jednak nie było. Pochwycony w szpony wiatru kurek obracał się z prawa na lewo i z powrotem. Jack wysiadł z wynajętego samochodu, nie zwracając uwagi na niewypowiedziane pragnienie matki, by zrobił coś z bagażami. Podniósł głowę. Nad kręcącym się mosiężnym kurkiem rozpościerało się tylko martwe niebo.

– Otwórz bagażnik i wyciągnij torby – zawołała do niego matka. – Stara, złamana przez życie aktorka chciałaby się zameldować i pójść na drinka.

– Porządne martini – odparł Jack.

– Powinieneś powiedzieć: „Wcale nie jesteś stara”. – Matka z wysiłkiem wstała z fotela kierowcy.

– Wcale nie jesteś stara.

Spojrzała na niego z iskrą woku – przebłyskiem dawnej, gotowej urwać diabłu głowę Lily Cavanaugh, po mężu Sawyer, przez dwa dziesięciolecia Królowej Filmów Klasy B. Wyprostowała plecy.

– Będzie nam tu dobrze, Jacky – powiedziała. – Tutaj wszystko się ułoży. To dobre miejsce.

Mewa zatoczyła koło nad dachem hotelu. Przez sekundę Jack miał nieprzyjemne wrażenie, że to kurek zerwał się do lotu.

– Na jakiś czas oderwiemy się od telefonów, prawda?

– Pewnie – odparł Jack.

Matka chciała ukryć się przed wujem Morganem – pragnęła uniknąć dalszych kłótni z partnerem w interesach zmarłego męża. Miała ochotę zaszyć się w łóżku z porządnym martini i naciągnąć sobie pościel na głowę...

Mamo, co się z tobą dzieje?

Wszędzie było za dużo śmierci. Świat w połowie składał się ze śmierci. Mewa zakrzyczała nad ich głowami.

– Andelay, dzieciaku, andelay^() – powiedziała matka. – Chodźmy do Wielkiego Dobrego Hotelu.

W tym momencie Jack pomyślał: Jeśli naprawdę zrobi się niewesoło, to przynajmniej możemy zawsze liczyć na pomoc wujka Tommy’ego.

Wujek Tommy jednak już nie żył – po prostu wiadomość o jego śmierci wciąż jeszcze do nich nie dotarła.

------------------------------------------------------------------------

^() Zawołanie Speedy’ego Gonzalesa z „Królika Bugsa”.Hotel Alhambra wznosił się nad wodą. Wielki, wiktoriański gmach na gigantycznych granitowych blokach, zdających się zlewać z niskim przylądkiem – granitowym obojczykiem wystającym z paru skąpych mil wybrzeża New Hampshire. Dekoracyjne ogrody po stronie lądu były ledwie widoczne z plaży, gdzie stał Jack; dostrzegało się jedynie ciemnozielony skrawek żywopłotu. Mosiężny kurek sterczał na tle nieba, wskazując zachód–północny zachód. Tablica w holu głosiła, że właśnie tutaj w 1838 roku Północna Konferencja Metodystów urządziła pierwszy z wielkich wieców na rzecz zniesienia niewolnictwa, na którym Daniel Webster wygłosił ognistą, natchnioną przemowę. Według tablicy Webster powiedział: „Wiedzcie od dzisiejszego dnia, że niewolnictwo jako amerykańska instytucja poczęło chorować i wkrótce będzie musiało obumrzeć we wszystkich naszych stanach i terytoriach powierniczych”.Tak oto wyglądał ich przyjazd w minionym tygodniu – tego dnia, w którym skończyły się miesiące udręki w Nowym Jorku. W Arcadia Beach nie było wynajętych przez Morgana Sloata prawników, wyskakujących z samochodów i wymachujących papierami, które trzeba było podpisać, by następnie je złożyć w odpowiednich urzędach. W Arcadia Beach telefony nie wydzwaniały od południa do trzeciej nad ranem (wuj Morgan najwidoczniej zapominał, że mieszkańcy Central Park West nie żyli według kalifornijskiego czasu). W istocie w Arcadia Beach telefony nie dzwoniły w ogóle.

Podczas jazdy do tego niewielkiego miasteczka wypoczynkowego matka cały czas koncentrowała uwagę na drodze. Jack dojrzał na ulicach tylko jedną osobę – starego szaleńca, nieuważnie pchającego chodnikiem pusty wózek na zakupy. Nad nimi rozpościerała się matowa, szara powała – wzbudzające niepokój niebo. W całkowitym odróżnieniu od Nowego Jorku tu słyszało się jedynie miarowy szum wiatru, zawodzącego na opustoszałych ulicach, które wyglądały na zbyt szerokie, ponieważ nie tłoczyły się na nich samochody. Pełno było pustych sklepów z tabliczkami w oknach: OTWARTE TYLKO W WEEKENDY lub jeszcze gorzej: DO ZOBACZENIA W LIPCU! Na ulicy przed Alhambrą ujrzeli sto wolnych miejsc do parkowania, a w sąsiadującej z hotelem herbaciarni Arcadia Tea and Jam Shoppe stały puste stoliki.

A obszarpani, starzy szaleńcy pchali wózki opustoszałymi ulicami.

– Spędziłam w tym śmiesznym miasteczku najszczęśliwsze trzy tygodnie swojego życia – powiedziała Lily do Jacka, mijając starca (który obrócił się i powiódł za nimi wzrokiem z podszytą przerażeniem podejrzliwością; coś mamrotał, ale Jack nie potrafił zorientować się, co takiego). Matka wjechała po chwili na łukowaty podjazd, biegnący przez ogród przed hotelem.

Dlatego właśnie wpakowali wszystko, bez czego nie mogli żyć, do walizek, teczek i plastikowych toreb na zakupy, przekręcili klucz w zamku apartamentu (ignorując przenikliwe dzwonienie telefonu, zdające się przeciskać przez dziurkę i ścigać ich korytarzem); dlatego właśnie zapchali przepełnionymi torbami i pudłami bagażnik oraz tylne siedzenie wynajętego samochodu, po czym godzinami wlekli się na północ Henry Hudson Parkway, a potem jeszcze przez wiele godzin toczyli się z łoskotem po autostradzie międzystanowej 95 – Lily Cavanaugh Sawyer była tu niegdyś szczęśliwa. W 1968 roku, na rok przed urodzeniem Jacka, nominowano ją do Oscara za rolę w filmie „Blaze”. Był to obraz znacznie lepszy od większości filmów, w których występowała Lily; postacie złych kobiet, które na ogół kreowała, nie dawały jej możliwości zabłyśnięcia talentem, tym razem było inaczej. Nikt nie spodziewał się, że Lily zdobędzie Oscara, a najmniej ona sama, jednak dla Lily zwyczajowy frazes, iż sama nominacja to prawdziwy zaszczyt, brzmiał prawdziwie. Istotnie czuła szczerze i głęboko, że jest to zaszczyt. Aby uczcić tę jedyną chwilę autentycznego zawodowego uznania, Phil Sawyer wykazał się wielką mądrością i zabrał Lily na trzy tygodnie do Alhambra Inn and Gardens po drugiej stronie kontynentu, gdzie popijając w łóżku szampana, oglądali rozdanie Oscarów. (Gdyby Jack był starszy i wykazał odrobinę zainteresowania, mógłby wykonać proste odejmowanie i odkryć, że właśnie Alhambra była miejscem jego poczęcia).

Według rodzinnej legendy, gdy wyczytywano nominacje w kategorii kobiecej roli drugoplanowej, Lily wymruczała do Phila: „Jeżeli wygram i mnie tam nie będzie, odtańczę ci na piersi monkey w szpilkach”.

Zwyciężyła jednak Ruth Gordon. Lily powiedziała wówczas: „Pewnie, zasługuje na to. Wspaniała dziewczyna”. Natychmiast później szturchnęła męża w pierś i dodała: „Lepiej zdobądź dla mnie kolejną taką rolę, ty wielki agencie!”.

Kolejne role takiego kalibru jednak nie nadeszły. Ostatnią, w dwa lata po śmierci Phila, była postać cynicznej, nawróconej prostytutki w filmie „Motorcycle Maniacs”.

Jack zdawał sobie sprawę, że ten właśnie okres rozpamiętuje Lily. Zabrał się do wywlekania rzeczy z bagażnika i tylnego siedzenia. Torba z godłem D’Agostino rozdarła się na trzech pierwszych literach. Stos zwiniętych skarpetek, szachownica oraz komiksy zasypały resztę bagażnika. Jack zdołał poupychać większość rzeczy do innych toreb. Lily wchodziła właśnie powoli po hotelowych schodach, podciągając się po poręczy jak staruszka.

– Znajdę boya – powiedziała.

Jack wyprostował się znad wybrzuszonych toreb i ponownie popatrzył na niebo; wciąż uważał, że dojrzał na nim tęczę. Nie było jej jednak, jedynie przyprawiające o niepokój skłębione niebiosa.

„Chodź do mnie” – odezwał się po chwili ktoś za plecami Jacka cichym, lecz wyraźnym głosem.

– Słucham? – zapytał i się odwrócił.

Dookoła niego rozpościerały się puste ogrody i droga.

– Tak? – powiedziała matka; stała przygarbiona, opierając się o gałkę wielkich drewnianych drzwi.

– Przesłyszałem się – odparł. Nie było żadnego głosu, żadnej tęczy. Zapomniał o incydencie i popatrzył na matkę mocującą się z olbrzymimi drzwiami. – Zaczekaj, pomogę ci! – zawołał.

Wbiegł po schodach, niezdarnie targając wielką walizkę i pękającą od swetrów papierową torbę.Dopóki Jack nie spotkał Speedy’ego Parkera, snuł się po hotelu, nieświadomy upływu czasu jak śpiący pies. Przez te dni jego całe życie wydawało mu się niemal snem, pełnym cieni i niewytłumaczalnych przemian. Nawet straszne wieści o wujku Tommym, które dotarły liniami telefonicznymi poprzedniego wieczoru, nie przebudziły go zupełnie, chociaż nim wstrząsnęły. Gdyby Jack należał do mistyków, mógłby pomyśleć, że znalazł się we władaniu mocy z zaświatów, które manipulowały nim oraz jego matką. Dwunastoletni Jack Sawyer lubił, gdy wokół coś się działo, a cisza po zgiełku Manhattanu wywołała zamęt w jego głowie i w jakiś sposób go przytłoczyła.

Jack zorientował się, że stoi na plaży; nie przypominał sobie, w jaki sposób tam trafił ani co w ogóle tam robi. Sądził, że rozpacza po wujku Tommym, faktycznie jednak jego umysł jakby zasnął, porzucając ciało na pastwę losu. Jack nie potrafił skupić się, by pochwycić wątek telewizyjnych seriali komediowych, które oglądał wieczorami z Lily, a tym bardziej wyczuwać niuanse prozy.

– Jesteś zmęczony tymi wszystkimi przeprowadzkami – powiedziała matka, zaciągając się głęboko papierosem i mrużąc oczy w obłoku dymu. – Wystarczy, że się trochę odprężysz, Jack-O. Trafiliśmy w dobre miejsce. Cieszmy się nim tak długo, jak to możliwe.

Bob Newhart^(), nieco zbyt czerwony na ekranie telewizora, wpatrywał się z zadumą w but trzymany w prawej ręce.

– Sama właśnie to robię – dodała Lily i uśmiechnęła się do syna. – Relaksuję się i mam z tego przyjemność.

Jack popatrzył na zegarek. Minęły dwie godziny od chwili, gdy usiadł przed telewizorem, ale nie potrafił sobie przypomnieć żadnego wcześniejszego programu.

Wstał, by pójść spać, gdy zadzwonił telefon. Odnalazł ich dobry, stary wujaszek Morgan Sloat. Wieści od wuja Morgana nigdy nie były porywające, ale tym razem przeszedł sam siebie. Jack zatrzymał się na środku pokoju i przyglądał się, jak twarz matki bladła, aż wreszcie nabrała kredowej barwy. Uniosła mimowolnie dłoń do szyi, na której wciągu kilku minionych miesięcy pojawiły się nowe zmarszczki, i lekko ją zacisnęła. Aż do końca rozmowy nie powiedziała niemal słowa.

– Dziękuję, Morgan – rzekła wreszcie i odłożyła słuchawkę. Odwróciła się w stronę Jacka; wyglądała na jeszcze starszą i bardziej chorą. – Musisz być teraz twardy, Jacky, dobrze?

Nie czuł się twardy.

Wzięła go za rękę i powiedziała, co się stało.

– Wujek Tommy zginął dzisiaj po południu. Ktoś go przejechał i uciekł z miejsca wypadku.

Jack stęknął, czując się, jakby wyciśnięto z niego powietrze.

– Jakaś furgonetka wpadła na niego, gdy przechodził przez bulwar La Cienega. Świadek podał, że była czarna i miała na boku napis: DZIKIE DZIECKO... ale to wszystko.

Lily zaczęła płakać. W chwilę później Jack również się rozpłakał – i prawie go to zaskoczyło. Wszystko to zdarzyło się trzy dni temu, które chłopcu wydawały się wiecznością.

------------------------------------------------------------------------

^() Aktor komediowy, w latach 1972–78 gospodarz programu „Bob Newhart Show”.Piętnastego września 1981 roku Jack Sawyer spoglądał na nieruchome morze, stojąc na bezimiennej plaży przed hotelem, który przypominał zamek z powieści sir Waltera Scotta. Chciał płakać, ale łzy nie chciały napłynąć do oczu. Otaczała go śmierć, świat w połowie składał się ze śmierci, tęcze nie istniały. Furgonetka z napisem DZIKIE DZIECKO zabrała wujka Tommy’ego z tego świata. Wujek Tommy zginął w Los Angeles – za daleko od wschodniego wybrzeża. Chociaż Jack był dzieckiem, wiedział, że miejsce wujka Tommy’ego było właśnie tam. Mężczyzna, który wkładał krawat przed pójściem na kanapkę z rostbefem do Arby’ego, nie miał w ogóle czego szukać na zachodnim wybrzeżu.

Nie żył ojciec Jacka, wujek Tommy również, jego matka chyba umierała. Jack wyczuwał w Arcadia Beach obecność śmierci – mówiła przez telefon głosem wuja Morgana. Nie chodziło o nic tak tandetnego i oczywistego jak melancholia miasteczka wypoczynkowego po sezonie, kiedy człowiek stale napotyka Zjawy Minionego Lata; śmierć wydawała się tkwić w fakturze rzeczywistości, jej woń niosła morska bryza. Jack bał się... bał się od dawna. Trafienie tutaj, gdzie panowała taka cisza, pomogło mu tylko to sobie uświadomić – zdał sobie sprawę, że Śmierć mogła dojechać za nimi autostradą numer 95 aż tutaj, mrużąc oczy od papierosowego dymu i prosząc, by znalazł w radiu jakiś bebop.

Jack przypominał sobie jak przez mgłę, iż ojciec mówił mu, że urodził się ze starą głową. W tej chwili nie miał jednak uczucia, że jest stara. W tym momencie odnosił wrażenie, że jest bardzo młoda. Boję się, pomyślał. Jestem piekielnie przerażony. Tu właśnie kończy się świat, prawda?

Mewy krążyły po szarym niebie. Cisza była tak samo szara jak powietrze – równie naznaczona śmiercią jak rosnące kręgi pod oczyma Lily.Gdy Jack zawędrował do wesołego miasteczka i spotkał Lestera Speedy’ego Parkera po nie wiadomo dokładnie ilu dniach marnotrawienia czasu w otępieniu, w jakiś sposób uczucie trwania w zawieszeniu wreszcie go opuściło. Lester Parker był czarnoskórym mężczyzną o kędzierzawych siwych włosach i przecinających policzki grubych bruzdach. Nie wyróżniał się absolutnie niczym, chociaż kiedyś osiągnął co nieco jako wędrowny muzyk bluesowy. Nie powiedział również niczego specjalnie godnego uwagi. Mimo to, gdy tylko Jack bez celu zawędrował do salonu gier w wesołym miasteczku i napotkał spojrzenie bladych oczu Speedy’ego, poczuł, że znika wypełniająca jego umysł wata, jakby między starcem i chłopcem przemknął magiczny prąd.

– No, widzi mi się, że mam towarzystwo. Właśnie przyszedł mały wędrowniczek – powiedział Speedy, uśmiechając się do Jacka.

Rzeczywiście, Jack przestał trwać w zawieszeniu. Zaledwie chwilę wcześniej odnosił wrażenie, że spowija go mokra wełna i cukrowa wata, lecz nagle odzyskał swobodę odczuwania. Przez moment dookoła starego mężczyzny wydawał się mżyć srebrzysty nimb – ulotna aureola, która znikła, gdy tylko Jack zmrużył oczy. Po chwili zorientował się, że mężczyzna trzyma trzonek grubej, ciężkiej szczotki.

– Nic ci nie jest, synu? – Pracownik wesołego miasteczka przytknął dłoń do krzyża i przegiął się do tyłu. – Jak tam na świecie, lepiej czy gorzej?

– Ee... lepiej – odparł Jack.

– No to powiem ci, że przyszedłeś w dobre miejsce. Jak cię zwą?

Mały wędrowniczek, nazwał go tego pierwszego dnia Speedy, dobry Jack Wędrowniczek. Wysoki Murzyn oparł się o automat Skee-Ball i zacisnął dłonie na szczotce, jakby tańczył z dziewczyną. Masz tu przed sobą Lestera Speedy’ego Parkera, ho-ho, synu, dawniej też wędrownika. O tak, Speedy wiedział, co to droga, znał wszystkie drogi – wtedy, za dawnych czasów. Miałem grupę, się nazywała Travelling Jack. Graliśmy bluesa, bluesa na git-tarach. Nagrałem i parę płyt, ale nie będę cię zawstydzał i pytał, czy którąś z nich słyszałeś. Każda sylaba Parkera brzmiała śpiewnie i rytmicznie, każda fraza miała wznoszącą się, a następnie opadającą kadencję; Speedy Parker trzymał w rękach szczotkę zamiast gitary, ale mimo to był muzykiem. W ciągu pierwszych pięciu sekund rozmowy ze Speedym Jack zdał sobie sprawę, że jego kochającemu jazz ojcu przypadłoby do gustu towarzystwo tego człowieka.

Jack włóczył się za Speedym przez większą część następnych trzech czy czterech dni. Przyglądał się pracy starszego mężczyzny i pomagał mu, kiedy tylko mógł. Speedy pozwalał mu wbijać gwoździe i szlifować wymagające pomalowania kołki. Proste czynności, wykonywane według wskazówek Parkera, stanowiły jedyną naukę chłopca w Arcadia Beach, a jednak poprawiały mu samopoczucie. Jack zrozumiał, że jego pierwsze dni w miasteczku stanowiły okres udręki, od której wybawił go nowy przyjaciel. Speedy Parker został bowiem jego przyjacielem, to pewne – w istocie tak pewne, że aż nieco tajemnicze. W ciągu kilku dni, od kiedy Jack otrząsnął się z otępienia (lub od kiedy Speedy wyzwolił go z niego, rozpraszając je jednym spojrzeniem swych jasnych oczu), starszy mężczyzna stał się mu bliższy niż którykolwiek z dawnych przyjaciół, może z wyjątkiem Richarda Sloata, którego Jack właściwie znał od kołyski. Obecnie znów poczuł, że ciepło i mądrość Speedy’ego przyciągają go z końca ulicy. Towarzystwo czarnoskórego mężczyzny zmniejszyło grozę wywołaną śmiercią wuja Tommy’ego oraz strach, że matka naprawdę umiera.

Jack ponownie odniósł niepokojące i pojawiające się już od dawna wrażenie, że jest kierowany, manipulowany – jak gdyby on i matka zostali ściągnięci do porzuconego miasteczka nad morzem po jakimś długim, niewidzialnym drucie.

Chcieli, by się tu znalazł – kimkolwiek są.

Czy też tak po prostu wygląda obłęd? Oczami duszy Jack ujrzał zgarbionego starca, najwyraźniej niespełna rozumu, który mruczał pod nosem i pchał po chodniku pusty wózek na zakupy.

Krzyk mewy rozdarł powietrze i Jack przyrzekł sobie, że zmusi się do porozmawiania przynajmniej o niektórych ze swoich odczuć ze Speedym Parkerem – jeśliby nawet przyjaciel miał uznać, że mu odbiło i uśmiać się. W tajemnicy wiedział jednak, że Parker nie będzie się śmiał. Zostali dobrymi przyjaciółmi, ponieważ Jack zrozumiał jedną ważną rzecz, dotyczącą starego dozorcy: mógł mu powiedzieć niemal wszystko.

Nie był jednak jeszcze gotowy. To zbyt przypominało obłęd; poza tym sam na razie wszystkiego nie zrozumiał. Jack niemal z niechęcią odwrócił się plecami do wesołego miasteczka i pobrnął przez piach w stronę hotelu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: