Fiedler. Wielkie Biografie - Katarzyna Fiołka - ebook

Fiedler. Wielkie Biografie ebook

Katarzyna Fiołka

3,5

Opis

Kolejna książka z poczytnego cyklu "Wielkie biografie". Przedstawia sylwetkę i burzliwe koleje życia polskiego prozaika, reportażysty, przyrodnika i podróżnika, porucznika Wojska Polskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 169

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (4 oceny)
2
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tekst: Katarzyna Fiołka

Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński

Korekta: Agnieszka Bernacka-Dziarmaga

Skład: ABBAC.PL – Studio Graficzne

© Copyright by BUCHMANN sp. z o.o., Warszawa 2011

ISBN 978-83-7670-390-9

Wydawca:

BUCHMANN sp. z o.o.

ul. Wiktorska 65/14

02-587 Warszawa

www.buchmann.pl

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

WSTĘP

Arkady Fiedler to niezwykle płodny pisarz, ciekawy świata podróżnik i wrażliwy, romantyczny miłośnik przyrody. Kiedyś jego książki były wręcz rozchwytywane, dziś leżą trochę zapomniane, ale wciąż są warte przeczytania.

Fiedler podróżował niemal przez całe swoje życie. Pierwszą większą zagraniczną podróż, do południowej Brazylii, odbył dosyć późno, bo w wieku trzydziestu czterech lat, zaś w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat zdołał jeszcze eksplorować Afrykę Zachodnią. Do końca swoich dni był bardzo aktywny zawodowo.

W sumie odbył trzydzieści wypraw, które zaowocowały napisaniem trzydziestu dwóch książek, wydanych w dwudziestu trzech językach i przeszło dziesięciu milionach egzemplarzy. Najczęściej tłumaczone dzieła to:Ryby śpiewają w Ukajali, Gorąca wieś Ambinanitelo, Kanada pachnąca żywicą, Mały Bizon, Wyspa Robinsonai oczywiście najbardziej znanyDywizjon 303, który doczekał się największej liczby wydań.

W swoich książkach podróżniczych Arkady Fiedler opiewa głównie niezwykłe piękno przyrody. Jego opisy są bardzo obrazowe, plastyczne i wyraźnie oddziałują na wyobraźnię. Autor zapoznaje czytelnika z innymi rasami, mieszkańcami odległych krajów i niepowtarzalnymi okazami przyrody, a przy okazji opisywania swoich przygód w ciekawy i niekonwencjonalny sposób przekazuje czytelnikowi wiedzę z dziedziny geografii i biologii.

Fiedler jest ponadto autorem dwóch dzieł wojennych:Dywizjon 303iDziękuję ci, kapitanie, jak również książek dla młodzieży:Wyspa Robinsona, Mały Bizon, OrinokoiBiały Jaguar. Co warte podkreślenia, Fiedler stworzył też dwie książki autobiograficzne:Mój ojciec i dębyorazWiek męski – zwycięski. Wspólnie z synem Markiem zaś napisał utworyIndiański Napoleon Gór SkalistychorazRód Indian Algonkinów.

Warto dodać, że ten wielki podróżnik jest patronem ponad trzydziestu szkół oraz biblioteki, a od 2009 roku także patronem Wielkopolskiego Oddziału Żandarmerii Wojskowej1.

Arkady Fiedler był niezwykłą osobowością, człowiekiem z pasją realizującym swoje marzenia i życiowe cele. Dla podróżowania mógł zrobić wszystko. Ciężko pracował na swoją pierwszą wyprawę i mimo wielu przeciwności, a także drwin ze strony kolegów, nie poddawał się. Zapłacił za to wysoką cenę, ponieważ przez to rozpadło się jego małżeństwo i utracił odziedziczony po ojcu zakład chemigraficzny, ale nigdy nie stracił wiary w sens tego, co robił.

Jego postać i liczne dzieła, które stworzył, niewątpliwie zasługują na bliższe poznanie. Tym bardziej że trudno dzisiaj znaleźć godnego następcę Fiedlera, który by w równym stopniu co on poświęcił swoje życie dla podróżowania. Oczywiście są ludzie podobnie jak on oddani zdobywaniu świata, jak chociażby Marek Kamiński czy Martyna Wojciechowska, trzeba jednak przyznać, że postęp cywilizacyjny i nowe zdobycze techniczne znacznie ułatwiły dzisiejszym odkrywcom realizację podróżniczych celów. Arkady Fiedler zaś, żyjąc w swoich czasach, nie miał takich możliwości, a mimo to doskonale sobie radził. I chwała mu za to!

ROZDZIAŁ I

DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ

Arkady Adam Fiedler urodził się 28 listopada 1894 roku w poznańskim mieszkaniu na ulicy Murnej. Jego ojciec Antoni był synem leśniczego, urodzonym w Jedlcu w powiecie pleszewskim. W tamtejszej leśniczówce spędzili swoje dzieciństwo Antoni i jego trzy siostry: Walentyna, Jadwiga i Helena. Dosyć wcześnie stracili oni ojca, gdy podczas karczowania lasu nieszczęśliwie spadło na niego drzewo. W związku z tym Antoni musiał przerwać naukę w gimnazjum i szukać pracy.

Matka Arkadego była spokojną, a jednocześnie energiczną kobietą o interesującej urodzie. Pochodziła z domu o patriotycznych tradycjach. Jej ojciec, Franciszek Krajewicz, początkowo był nauczycielem, a potem zajmował się pisaniem książek pedagogicznych. Znacznie zasłużył się on ojczyźnie, dlatego jego pogrzeb stał się istną manifestacją patriotyczną.

Wczesne dzieciństwo Arkadego, mimo biedy, było bardzo szczęśliwe. Zawdzięczał to przede wszystkim rodzicom, którzy za wszelką cenę chcieli zapewnić mu należyty byt i byli dla niego bardzo dobrzy. „Obydwoje, ludzie wielkiego serca, odznaczali się pogodą ducha i szlachetną naturą”2 – wspomina ich Arkady w swojej autobiograficznej książce.

Mieszkanie na ulicy Murnej było malutkie, jednopokojowe. Ojciec Arkadego był w tym czasie początkującym, mało zarabiającym dziennikarzem. Jednak nie brakowało mu elastyczności ani pomysłowości i lubił zmiany. Nigdy nie bał się podejmowania nowych wyzwań. Doskonale zdawał sobie sprawę, że po przyjściu na świat syna musi znaleźć lepsze źródło zarobku. Szybko wpadł na pomysł, aby poeksperymentować w dosyć nieznanej jeszcze dziedzinie chemigrafii. Właśnie w tym niewielkim mieszkanku zostało zrealizowane pierwsze zlecenie: klisze drukarskie dla Marcina Biedermanna, który był wydawcą popularnego tygodnika „Praca”.

Rodzina wkrótce zmieniła adres zamieszkania. Fiedlerowie wraz z synem przeprowadzili się do domu na ulicy Berlińskiej, ponieważ ojciec potrzebował pomieszczenia na swój zakład fotochemigraficzny. W nowym domu znajdowało się duże atelier dla fotografa, które zostało przystosowane do potrzeb Antoniego. Niestety znowu zajmowali tam tylko jeden pokój, przy tym bardzo ciemny. Nie przeszkadzało to jednak w niczym małemu Arkademu. Mimo lokalowych niewygód w jego pamięci utkwiły przede wszystkim wesoły gwar, zawsze wypełniający niewielkie pomieszczenie, i śpiew ciotek.

W tamtym czasie największą niespodziankę zrobiła mu ukochana babcia. Podarowała mu ona kilka białych myszy w terrarium. Około dwuletni chłopczyk był wprost oczarowany tymi zwierzątkami. Niezwykła miłość do fauny i flory towarzyszyła Arkademu przez całe życie, choć bardzo wcześnie miał okazję poznać mniej przyjazne oblicze przyrody. Otóż za zakładem był dziki, zachwaszczony sad, który stanowił idealne miejsce zabaw. Właśnie tam pewnego dnia Arkady śmiertelnie przestraszył się wielkich, włochatych gąsienic, które przypominały mu węże.

Co do zakładu ojca, to był on wprost magicznym miejscem dla małego chłopca, niezmiernie ciekawym, a jednocześnie wzbudzającym lęk. Arkady najbardziej bał się olbrzymiego aparatu fotoreprodukcyjnego i licznych misek z nieznanymi substancjami. Poza tym z pomieszczenia ulatniały się dziwne i intensywne zapachy. Było to miejsce kuszące i odpychające jednocześnie. Ojciec, krzątający się wśród tych przedziwnych przedmiotów, wyglądał jak jakiś magik.

Dom na Berlińskiej był niezwykle gościnny, zawsze pełno tam było znajomych i przyjaciół rodziców. Kiedy rodzice zajęci byli rozmową z wesołym towarzystwem, mały Artek przeglądał w łóżku biblijne ilustracje, które wywoływały w nim przedziwne odczucia. Jak sam wspominał: „Niektóre, mianowicie rysunki kobiet w powłóczystych szatach, wprawiały mnie w osobliwy trans. Słodki prąd przenikał całe ciało. Bo oto słysząc tu w pokoju dźwięczne kobiece głosy, wpatrywałem się w biblijne niewiasty. Doznawałem tak dziwnego oszołomienia, że zakręcało mi się w głowie. Dopiero po dłuższej chwili przychodziłem do siebie i bardzo się wstydziłem”3.

Arkady przez całe życie był niezwykle wrażliwy nie tylko na przyrodę, ale także na kobiece piękno, czego pierwsze symptomy objawiły się już we wczesnym dzieciństwie. Był bardzo kochliwym mężczyzną i poznał wiele fantastycznych kobiet, które wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Pierwszy raz zakochał się jako niespełna czteroletni chłopczyk w sześcioletniej sąsiadce z kamienicy. Dziewczynka była łobuziarą i szefem całej bandy chłopaków z sąsiedztwa.

ZMIANY

Tymczasem zakład fotochemigraficzny coraz lepiej prosperował, a ojciec stał się świetnym fachowcem w tej dziedzinie. Miał nawet swoich uczniów i nie brakowało mu zamówień, raczej wolnego czasu. W zakładzie robiło się już naprawdę ciasno, dlatego ojciec zadecydował o przeprowadzce.

W nowym mieszkaniu, mieszczącym się na tej samej ulicy, rodzina spędziła sześć lat. Warunki były tu nieporównywalne z poprzednim lokum. Teraz zajmowali aż dziesięć pomieszczeń, z czego sześć było przeznaczonych na zakład. Poza tym jeden pokój został wynajęty dwom młodym Anglikom, którzy w pobliskiej szkole uczyli angielskiego.

Biznes w nowych warunkach rozwijał się jeszcze lepiej, miał świetną opinię wśród klientów. Ojciec zgromadził mnóstwo nowego sprzętu, posiadał nawet małą drukarnię. W związku z rozwojem zakładu przybyło również nowych pracowników. Z jego oferty skorzystał nawet sam magnat Tyszkiewicz z Litwy. Zamówił dzieło historyczne o swoim rodzie z bogatymi ilustracjami, a potem hojnie wynagrodził wszystkich pracowników.

Po przeprowadzce kolejną wielką zmianą w życiu Arkadego było rozpoczęcie nauki w szkole. Rodzice postanowili zapisać sześciolatka do szkoły obywatelskiej (Bürgerschule), będącej wyższym stopniem szkoły podstawowej. Językiem obowiązkowym był niemiecki, który początkowo przysparzał chłopcu dużo trudności. Jednak to zmobilizowało go, aby z większym zacięciem uczyć się tego języka.

Początkowo Arkady nie czuł się zbyt dobrze w nowej roli ucznia. Narzekał na nauczycieli, którzy byli do niego wrogo nastawieni. Zawsze z utęsknieniem czekał na sobotę i niedzielę, bowiem wtedy mógł miło spędzić czas z rodzicami. Najbardziej uwielbiał niedzielne wyprawy do oddalonego o czternaście kilometrów od Poznania Puszczykowa. Tam z całą rodziną rozkładali się na piasku nad brzegiem Warty i w przepięknych okolicznościach przyrody delektowali się prowiantem przygotowanym przez mamę. Jednak głównym celem wypraw do Puszczykowa w okresie wiosennym i letnim było łowienie szczupaków, w co powoli wtajemniczał Arkadego ojciec.

Jesienią Antoni zabierał chłopca na polowania. Najczęściej jeździli do Kunowa. Mały Artek, jak często nazywał go ojciec, uwielbiał te wyprawy. Ciekawiły go także rozmowy myśliwych podczas kolacji w dworku, opowiadających o dzikiej zwierzynie, o strzelbach.

W Puszczykowie zaś, kiedy tylko świeciło słońce, uwielbiali razem z ojcem łowić motyle. Na okolicznych łąkach rosło mnóstwo rozmaitych roślin, które je zwabiały. Oprócz zwykłych bielinków fruwały tam cytrynki, pazie królowej, szachownice, pokrzywniki, modraszki, skalniki, admirały i dukaciki. Był to istny raj przyrodniczy. Arkady uwielbiał biegać z siatką i uganiać się za motylami. Po tych gonitwach ojciec odpoczywał – rozkładał sztalugi, pędzle oraz farby i starał się na płótnie przekazać całe otaczające ich piękno krajobrazu.

Oprócz motyli dziennych fascynowały ich także ćmy, a szczególnie rodzina wielkich ciem wstęgówek, których żyło w Polsce zaledwie kilka gatunków. W celu złowienia wstęgówek używali specjalnej, własnoręcznie przyrządzonej przynęty z syropu zmieszanego z rumem. Kiedyś w jednej ze specjalistycznych gazet entomologicznych ukazało się pewne ogłoszenie, które ich zaintrygowało. Otóż ktoś za niemałą cenę oferował jajka wstęgówki żółtej. Ta notka zmobilizowała Arkadego do samodzielnego wyhodowania jaj. Za pierwszym razem próba się nie powiodła, ale już następnego lata chłopiec miał ponad tysiąc jajek, które udało mu się sprzedać za bardzo dobrą cenę. Był niezmiernie dumny z zarobionych w ten sposób pieniędzy.

Tak oto upływało przyszłemu podróżnikowi dzieciństwo. Wolny czas, dzięki pasji ojca, spędzał na łonie natury, podziwiając przyrodę i zdobywając o niej coraz większą wiedzę. Miłość i szacunek do piękna natury będą towarzyszyć mu do końca życia.

NOWA SZKOŁA I NOWE MIESZKANIE

Kolejnym etapem edukacji Arkadego była Wyższa Szkoła Realna im. Bergera w Poznaniu. Trafił do niej za namową przyjaciela ojca, profesora Mendelsohna, który wykładał tam chemię. Był on wielkim entuzjastą wiedzy chemicznej i nie wyobrażał sobie, aby syn właściciela świetnie prosperującego zakładu chemigra-ficznego wybrał inną szkołę.

Po trzech latach spędzonych w szkole obywatelskiej Arkady rozpoczął naukę w Wyższej Szkole Realnej im. Bergera. Nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu, ale też nie miał innego pomysłu na swoją edukację. W nowej szkole najbardziej nie lubił fizyki i chemii. Nie zaprzyjaźnił się także ze szkolnymi kolegami, bo wydawało mu się, że są do niego, jako Polaka, raczej wrogo nastawieni. Największą radość przyniosły mu podręczniki szkolne, które z zachwytem oglądali razem z ojcem. Oczywiście ogromne wrażenie zrobił na nim atlas świata. Był zachwycony liczbą kontynentów, bogactwem rzek, mórz i nieznanych krajów. Młodemu Arkademu świat wydawał się wielki, wspaniały i niezwykle tajemniczy.

W nowej szkole miał okazję uczyć się także języka francuskiego, który był cudowną wprost odskocznią od niemieckiego. Oprócz francuskiego Arkady uwielbiał geografię i matematykę. Bardzo lubił również język angielski, ponieważ „dzięki niemu daleki świat stawał się bliższy i bardziej uchwytny”4. Z niemieckim zaś zawsze miał problemy i nauczyciele tego języka zazwyczaj nie darzyli go sympatią.

W tym czasie w zakładzie ojca znowu zrobiło się zbyt ciasno i trzeba było pomyśleć o kolejnej przeprowadzce. Jesienią 1905 roku Fiedlerowie ponownie zmienili miejsce zamieszkania. Tym razem przeprowadzili się na ulicę Długą, gdzie zajęli pięć pokoi na piętrze, natomiast na parterze wynajęli pomieszczenia na zakład. Wielką zaletą tego lokum była możliwość wynajęcia kolejnych lokali w razie potrzeby. W tym mieszkaniu Arkady spędził blisko trzydzieści lat swego życia.

Wtedy miał miejsce również mały literacki debiut Fiedlera, do którego inspiracją stała się niewinna przygoda. Mianowicie pewnego dnia Arkady i jego kolega Felek Szmyt wybrali się nad Wartę. Było to niedługo po powodzi, więc pełno było na brzegu błota i kałuży. W małej kałuży zauważyli żywego węgorza. Zaczęli go wyciągać, co okazało się niezwykle trudnym zadaniem, bo ryba wciąż wyślizgiwała im się z rąk. Ponad dwie godziny wyczerpani walczyli z rybą i kałużą. Wreszcie udało im się wygrać, ale byli tak zmęczeni, że nie potrafili cieszyć się ze zdobyczy. Arkady nieśmiało opisał tę przygodę i postanowił pokazać swoje dzieło rodzicom, którzy byli bardzo mile zaskoczeni literackim pomysłem dziecka. Ojciec wyraził słowa pochwały, jak również wskazał fragmenty wymagające drobnych poprawek. Chłopiec był niezwykle dumny ze swojej pierwszej próby pisania.

Mały Fiedler w tamtym czasie pochłaniał bardzo dużo książek. Największym wzorem był dla niego Sienkiewicz. Pierwszą książką tego autora, jaką przeczytał, byłaHania, jednak największe wrażenie zrobiły na nimListy z Ameryki. Był zafascynowany opisanymi tam zwierzętami, Indianami, polowaniami i niezwykłą przyrodą. Lektura ta towarzyszyła mu jeszcze przez długie lata, a Dziki Zachód kusił egzotyką. Równie oczarowanyListami z Amerykibył jego najlepszy przyjaciel – Mieczek Rudzki, syn lekarza. Chłopcy całymi dniami potrafili rozprawiać o fascynujących przygodach opisywanych przez Sienkiewicza. Potem dołączył do nich Olko Szulczewski i już we trójkę toczyli długie dyskusje, przepełnione dziecięcymi marzeniami o zdobywaniu świata. Drugim autorytetem dla młodzieńców był Karol May, którego czytali po niemiecku. O jego dziełach również mogli rozprawiać godzinami, szczególnie podczas wycieczek na poznańską Maltę.

Tymczasem Ameryka Północna ciągle krążyła w głowie Arkadego i to właśnie o niej próbował pisać swoje pierwsze młodzieńcze dziełka. Głównymi bohaterami jego tekstów była oczywiście mała grupa przyjaciół: on, Olko i Mieczek. Opisywał ich perypetie, kiedy to po ukończeniu szkoły wyruszyli razem do Ameryki Północnej i zawędrowali nad Missouri. Zajmowali się tam polowaniem na bizony i często mieli zatargi z miejscowymi. Pisanie tej opowieści było dla Arkadego tak ważne, że poświęcał mu każdą wolną chwilę. Zawsze po przyjściu ze szkoły szybko odrabiał lekcje i zasiadał do tworzenia. Bardzo dobrze mu się pisało, kiedy nikogo nie było w domu, wtedy nikt nie odciągał go od biurka. A zdarzało się to dosyć często, ponieważ rodzice, mający liczne grono przyjaciół i znajomych, często bywali wieczorami poza domem. Ojciec, mimo wielu obowiązków w zakładzie, regularnie czytał dzieło syna i zawsze starał się omawiać z nim poszczególne fragmenty.

Praca pisarska szła bardzo powoli. Po kilku miesiącach pisania o preriach powstało zaledwie trzydzieści stron, co trochę zniechęciło chłopca. Kiedy czytał swoje zapiski po paru dniach, nie zachwycały go już tak, jak zaraz po napisaniu. Wszelkie błędy i niedociągnięcia martwiły Arkadego. Dużą przykrość sprawiła mu przypadkowo usłyszana rozmowa ojca z przyjaciółmi artystami, którzy wyśmiali jego dzieło o preriach, po wcześniejszym wysłuchaniu jego fragmentów. Chłopiec nie do końca zrozumiał sens wypowiedzianych słów, ale obawiał się, że jego książka nie zyskała uznania. Po jakimś czasie potwierdziły się jego przypuszczenia – usłyszał na mieście złośliwe hasło na swój temat: „Nie pisz Arkady, bo nie dasz rady”. Na szczęście kilka tygodni później ojciec jeszcze raz odczytał fragment dzieła syna innym znajomym, którzy byli bardziej przychylni młodemu pisarzowi i niezwykle życzliwie przyjęli jego twórczość. Była to dla chłopca największa nagroda za trud pisania. Przez chwilę poczuł się wielki.

Ukochany ojciec zrobił synowi jeszcze wielką niespodziankę, związaną z pędem do twórczości literackiej. Wydrukował dwieście odbitek ośmiu stron jego książki, mimo że dzieło nie było jeszcze ukończone. Antoni starał się w umiejętny sposób podtrzymać godne podziwu chęci syna, nie pozwolił mu zniechęcić się do podjętej pracy, nie zważając na złośliwe docinki innych. Wydawcą tej książki był Zakład Poligraficzny Antoniego Fiedlera, nazwisko autora zaś brzmiało Arkady Reldeif. Ojciec dla bezpieczeństwa odwrócił kolejność liter w nazwisku, aby oszczędzić synowi ewentualnych kłopotów w szkole. Arkady był niezmiernie wzruszony i z wielką dumą patrzył na pierwsze strony swojej książki. Zdawał sobie sprawę, że ojciec pragnie, aby w przyszłości kontynuował zapoczątkowaną w dzieciństwie pasję.

Niestety Arkademu nie udało się skończyć książki o preriach. Był zmuszony przerwać pisanie na kilka lat i zająć się nauką, co wymuszali na nim złośliwi nauczyciele, których drażniła patriotyczna działalność zakładu ojca. Chłopiec znowu musiał się mocno przykładać do języka niemieckiego.

Po dwóch latach przerwy, kiedy ojciec zaczął wydawać czasopismo literacko-artystyczne „Życie”, Arkady napisał opowieść, do której inspiracją była uważna obserwacja przyrody. W tej krótkiej formie zawarł opis ataku jastrzębia na sprytną czajkę, której udało się uniknąć śmierci.

W późniejszych latach napisze jeszcze wiele dzieł i stanie się jednym z najpłodniejszych pisarzy w Polsce. Przyrodę będzie opisywał bardzo realistycznie, bez koloryzowania brutalnych momentów.

DĘBY ROGALIŃSKIE I PRZYRODA

Olbrzymie, masywne, majestatyczne dęby tkwiły w pamięci Arkadego przez całe życie. Niejednokrotnie wspominał je później w swoich książkach. Spacery wśród tych starych drzew, przywodzących na myśl odległą historię, ukształtowały jego sposób patrzenia na świat. Dęby pozwalały mu zapomnieć o wszelkich trudach i nieprzyjemnościach dnia codziennego. Były zwierzchnikami jego myśli i sprzymierzeńcami wszelkich działań. Spacerując wśród nich, czuł się naprawdę błogo i bezpiecznie. Kochał je tak samo jak ojciec, miłością silną i nieograniczoną.

W przeciwieństwie do dębów rzeka Warta budziła w nim trwogę, była tajemnicza i zawsze nie do końca odkryta. Zakamarki jej wód, a szczególnie plątanina zatopionych w niej konarów drzew, budziły w nim strach. Nie było widać dna rzeki, więc trzeba było zachować szczególną ostrożność i uwagę. Ta nauka wyczuwania rzeczy, które nie są łatwo dostrzegalne, przydawała mu się w całym życiu, zwłaszcza podczas odkrywania głębin amazońskich.

Jak wspomina pisarz, między Radzewicami a Rogalinkiem było około dwudziestu zakrętów Warty. Jeden z nich, tuż za wspomnianymi Radzewicami, był najgłębszy i najostrzejszy. To właśnie on budził w nim największy strach. Często też pojawiał się w jego snach. W tym miejscu rzeka tworzyła jakby zatokę o powierzchni około hektara, z plątaniną zatopionych olbrzymich konarów: „był tam pod powierzchnią wody istny las pni, konarów, kikutów. Niewidzialny z zewnątrz, utajony las budził grozę”5. Rybacy unikali tego miejsca, ponieważ niejedna sieć została tam rozdarta. Ojciec Arkadego zaś świetnie sobie w nim radził i umiejętnie omijał zasadzki, mimo że w niektórych miejscach głębia sięgała daleko ponad pięć metrów. W tym miejscu występowały olbrzymie szczupaki, sandacze i karpie. Pewnego dnia ojcu udało się złowić ogromnego szczupaka. To groźne, tajemnicze miejsce było przedsmakiem późniejszych przygód w najróżniejszych zakamarkach świata. Wspomnienie tego niesamowitego zakrętu towarzyszyło Arkademu wszędzie i dodawało sił w trudnych momentach. Cała rogalińska przyroda – dęby, Warta, łąki i lasy – na zawsze pozostała w jego sercu.

Wieczorami, po powrocie z łowów, często snuli z ojcem opowieści i marzenia o dalekich podróżach. Czasami nawet tworzyli szczegółowy plan takich wypraw.

Ojciec obiecywał wtedy, że gdy Arkady dorośnie, wybiorą się razem nad Amazonkę. Niestety, nigdy nie doszło do wspólnej podróży. Arkady stracił ojca bardzo wcześnie, sam więc próbował zrealizować łączące ich marzenia. Jednak zawsze pamiętał, że to właśnie ukochany ojciec był najdoskonalszym nauczycielem świata. To właśnie on ukształtował w nim ciekawość i chęć odkrywania nowych miejsc. Często powtarzał mu, że każda ścieżka, nawet ta niewielka rogalińska, prowadzi w wielki świat. Dzięki temu wszystko wydawało mu się bardziej uchwytne, bliższe i łatwe do wykonania. Przez całe życie starał się nie omijać ścieżek wyznaczanych mu przez los.

Powracając do tematu zwierząt, mały Artek oprócz białych myszek hodował w domu również traszki. Pewnego dnia po prostu wyłowił z kałuży kilka traszek i przyniósł je do mieszkania. Ojciec nazajutrz kupił mu akwarium i zbudował w nim grotę z kamyków oraz cementu. Chłopiec uwielbiał karmić traszki dżdżownicami, przynoszonymi na patyku.

W związku ze zwierzętami Arkady ma w swoim życiorysie także niechlubne zdarzenie, kiedy to z wielkiej niechęci do żab zaczął je z radością zabijać. Drażnił go obrzydliwy dla niego widok przyczepionych do siebie żab, tkwiących w bezruchu. Strzelał do nich z łuku trzcinowymi strzałami. Swój czyn usprawiedliwiał tym, że dobre i kochane przez wszystkich bociany też są mordercami ropuch. Po ciężkiej nocy i snach związanych z żabami zrozumiał jednak swoją lekkomyślność, a nawet pożałował tego, co zrobił. Rodzicom o mordowaniu żab powiedział kilka miesięcy po tym zdarzeniu.

Arkady uwielbiał również obserwować ptaki i słuchać opowieści o nich. Często widział na rogalińskich łąkach, jak powracające na wiosnę bociany staczają ze sobą walki o gniazda. Potrafiły z niezwykłą zawziętością tłuc się dziobami przez kilka godzin. Z czasem również zmienił zdanie na temat tych ptaków i zaczął uważać je za morderców zwierząt zamieszkujących łąkę. Dziwiła go głęboka miłość ludzi do bocianów.

Pewnego dnia wraz ze swoim przyjacielem Felkiem Machowskim miał okazję obserwować na łąkach nad Wartą, jak wygłodniałe wrony próbowały dostać się do piskląt i jaj czajek, które zawzięcie broniły swych małych. To zdarzenie utkwiło mu głęboko w pamięci, a żelazną zasadą życiową stało się to, aby w każdej sytuacji stawać po stronie krzywdzonego. Takie sceny pozwoliły zwracać baczniejszą uwagę na niektóre aspekty życia roślin i zwierząt, a szczególnie na ich czasami okrutną walkę o byt.

PIERWSZA PRÓBA SIŁ

Felek Szmyt był synem malarza Kazimierza, dobrego znajomego ojca Arkadego, i najlepszym przyjacielem pisarza w okresie młodzieńczym. Łączyło ich wielkie upodobanie do obozowania nad brzegami Warty. Nie łowili wtedy ryb ani motyli, tylko delektowali się niezwykłym urokiem samej wyprawy. Ich celem było pokonywanie wszystkich niewygód wynikających ze spania na łonie natury. Uwielbiali rozbijać namiot, leżeć na samej ziemi, palić ognisko i przygotowywać sobie jedzenie w tych spartańskich warunkach.

Pewnego deszczowego, wietrznego i bardzo nieprzyjemnego dnia chłopcy postanowili sprawdzić swoje możliwości. Nieprzyjazna aura jeszcze bardziej ich do tego podkusiła. Rodzice byli trochę przerażeni decyzją chłopców, ale nie próbowali ich od tego odciągać. Z uwagą obserwowali ich gorączkowe przygotowania do oryginalnego spędzenia nocy sylwestrowej w namiocie pod Sowińcem. Młodzieńcy zapakowali namiot, ciepłe i grube koce, po kilka par skarpet, kalesony, wełniane koszule, a także jedzenie. Plecaki mieli bardzo ciężkie, ale za to byli bardzo dobrze wyposażeni. Kiedy wysiedli z pociągu, postanowili zakupić jeszcze wódkę na wypadek wielkiego zimna, w celu rozgrzania organizmów od środka. Na szczęście ciepłych ubrań wystarczyło i nie musieli korzystać z zakupionego alkoholu.

Obóz rozbili nad brzegiem Warty, na niewielkim wzniesieniu przy sosnowym lesie, wśród panujących wokół ciemności. Najpierw zabezpieczyli się od wilgoci: dokopali się do suchego piasku i dopiero na nim postawili namiot. Potem przy ognisku podziwiali urok życia. Po zjedzeniu ugotowanych parówek zaparzyli sobie herbatkę z tłuszczykiem na tej samej wodzie. Mieli dużo czasu na pogawędki i czytanie ulubionych fragmentów książek o Indianach. Wystraszyło ich trochę nagłe najście strażnika leśnego, który był bardzo zdziwiony, że spędzają noc w lesie w czasie tak niesprzyjającej pogody. W namiocie spali aż dwanaście i pół godziny. Po obudzeniu się przeżyli szok, bowiem okazało się, że przez noc prószył śnieg i przykrył grubą warstwą cały otaczający ich świat.

Obozowanie na łonie pięknej natury na zawsze stało się ulubioną czynnością Arkadego, a przyroda – natchnieniem do pisania.

MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ I DALSZA EDUKACJA

Po