Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iris McBlack. Kryształowe serce. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
21 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iris McBlack. Kryształowe serce. Tom 1 - ebook

Dwie siostry, dwa odmienne światy i potężna pradawna magia. „Iris McBlack” to opowieść o rudej, niesfornej i wyjątkowo upartej dziewczynie, która podejmuje niesamowite wyzwanie, by ocalić swoją siostrę. Nastoletnia Iris rusza tropem Oliwii, która znikła nagle i tajemniczo. Rudowłosa dziewczyna zagłębia się w wirującym tunelu i trafia do magicznej rzeczywistości, która jednocześnie przeraża i fascynuje. Iris zostaje zmniejszona do rozmiarów polnej myszy, a to zaledwie początek jej problemów. Z pomocą nieco szalonego konstruktora Ortona poznaje miejsce, do którego dotarła. By odzyskać siostrę, Iris musi odnaleźć ostatniego i zarazem najbardziej kłopotliwego z czarowładców, Leonarda. Wielki mag zaginął w tajemniczych okolicznościach, a pod jego nieobecność świat pogrąża się w destruktywnym chaosie. Dziewczyna rusza w daleką wyprawę, podążając tropem czarodzieja. Poszczególne zdarzenia łączą się w zaskakującą całość. Iris odkrywa, że nic nie jest dziełem przypadku, a wszystkie wydarzenia mają głębszy sens. By uratować siostrę, musi dokonać trudnego wyboru i zaakceptować ofiarę. Poznaje siłę przyjaźni i bezgranicznego poświęcenia się dla tych, których się kocha. Przepowiednia „życie za życie” spełnia się w najmniej spodziewany sposób.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-844-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Chestermind

„Chestermind to nie miasto, Chestermind to stan umysłu” – głosiła reklama, która miała zachęcić turystów do odwiedzenia małego miasteczka na południu Irlandii. Tak się złożyło, że w tej okolicy nie narodził się ani też nie zakończył swojego żywota żaden znany pisarz czy malarz. Stare domy nie przypominały tych znanych z kolorowych pocztówek, a lokalna kuchnia nie oferowała nic poza jajkiem przypalanym na bekonie. Pomimo takich drobnych braków w ofercie turystycznej John Doe, zaradny burmistrz, zachęcał turystów do przybycia w te strony. Krzykliwa czerwono-żółta reklama namawiała do odwiedzenia Chestermind, miasta pełnego legend i zjawisk tak niezwykłych, że nawet najstarsi jego mieszkańcy wciąż nie mogą wyjść z podziwu. Jak zapewniał sam burmistrz, turyści napotkają tutaj rudobrode krasnale, a nawet bagienne trolle. Ci zaś, którzy mają więcej szczęścia, ujrzą szmaragdowe smoki przelatujące tuż nad ich głowami.

Właściciel gazety, w której miała ukazać się reklama, nie podzielał entuzjazmu Johna Doe. Odmówił publikacji, nazywając burmistrza bezczelnym oszustem.

– Ta reklama jest prawdziwa jak każda inna – tłumaczył John, zauważając słusznie, że skoro turystom odpowiada pamiątka z Dublina produkowana w Chinach, to fikcyjny smok i krasnale tym bardziej nie powinny im przeszkadzać.

Bezradny wobec tego argumentu właściciel gazety podwoił stawkę za reklamę i przyjął do druku zdjęcie Johna Doe na tle panoramy Chestermind. Dla zwiększenia wiarygodności ogłoszenia na zdjęciu doklejono szmaragdowego smoka, którego burmistrz własnoręcznie wyciął z miesięcznika dla dzieci.

Promocja przyniosła efekty. Po dwóch tygodniach do miasta zawitała grupka dziwnie ubranych włóczęgów, z plecakami i mapą w ręku. Byli to długo wyczekiwani turyści. Ruch turystyczny przyniósł mieszkańcom zysk w wysokości dwustu czterdziestu trzech euro i piętnastu centów, czyli dokładnie tyle, ile odwiedzający miasto wydali na obiad w karczmie Parszywy Zbój. Kwota ta, przy trzech tysiącach euro, które przeznaczono na reklamę, była wynikiem satysfakcjonującym. Tak przynajmniej stwierdził John Doe w oficjalnym raporcie o rozwoju i promocji Chestermind i jednocześnie wydał kolejny tysiąc euro na swoją premię. Turyści szybko zorientowali się, że zamiast ryku smoków przelatujących nad miastem usłyszą tu jedynie ryk rozbawionych tubylców, dobiegający późnym wieczorem z Parszywego Zbója. Zachęcająca z zewnątrz ekskluzywnym wyglądem kawiarnia okazała się zwykłym barem. Po słono przepłaconym obiedzie turyści opuścili miasteczko w przekonaniu, że najlepsze, co może ich tutaj spotkać, to autobus do Dublina.

Tydzień później na biurku Johna Doe pojawiła się oficjalna skarga i wezwanie do sądu. Turyści określili burmistrza „bezczelnym typem bez sumienia”, a samo miasto „zapadłą dziurą, w której z całą pewnością nie dzieje się nic nadprzyrodzonego”. Padło też kilka mocniejszych określeń, których nie wypada powtarzać. Po krótkim procesie, przegranym przez burmistrza z kretesem, turyści odzyskali równowartość biletów do Dublina. Jedynie z braku dowodów uniknięto wypłacenia odszkodowania za hospitalizację jednego z nich, który, jak twierdził, zatruł się w Parszywym Zbóju zbójnickim łososiem i spędził osiem dni w szpitalu na własny koszt. Były to czarne chwile w historii małej społeczności. Przyjazny los na chwilę odwrócił się od Johna Doe, który w żaden sposób nie mógł przekonać sędziego o nadprzyrodzonej naturze miasta i niezwykłych zjawiskach, które rzekomo miały miejsce w tej okolicy. Burmistrz stracił całkowicie swoją wiarygodność i został pośmiewiskiem lokalnych brukowców oraz mniej szanujących się gazet, które opublikowały historię procesu z Chestermind w dziale Rozrywka. John Doe poprzysiągł sobie, że nigdy więcej ani on, ani nikt inny nie poruszy kwestii tajemniczych wydarzeń w Chestermind. Na nieposłusznych mieszkańców czekała grzywna w wysokości tysiąca euro i miesiąc pobytu na oddziale psychiatrycznym.

John Doe wypłacił sobie premię za poniesione szkody na zdrowiu, jakich doznał podczas wyczerpującej rozprawy sądowej, po czym wyjechał z całą rodziną na miesiąc do Azji. Ślepy los zabawił się kosztem umęczonego urzędnika, który w upalnym słońcu Tajlandii przełykał gorzki smak porażki. Gdyby jednak proces odbywał się nieco później, burmistrz z całą pewnością by go wygrał.2 Otchłań przeznaczenia

Mgła, zimna i lepka, snuła szare smugi na tle czarnego nieba. Powietrze było gęste, przesycone odorem bagna i gnijących paproci. Blade kontury drzew, rozświetlane stłumionym blaskiem księżyca, zdawały się szemrać złowieszczo. W tę ponurą noc, prawie po omacku, przez las przedzierały się dwie zakapturzone postacie. Teodor posłusznie szedł za swoim ojcem, Gordonem. Obaj poruszali się powoli, grzęznąc w rozmiękłym gruncie.

– Coś czai się w mroku – szepnął chłopak, rozglądając się niepewnie. – Obserwuje nas…

Jak gdyby na potwierdzenie tych słów z oddali dobiegł cichy szelest.

– Bagna nigdy nie zasypiają – odrzekł tajemniczo Gordon. – Bądź czujny i nie oglądaj się za siebie.

– Dobrze – przytaknął Teodor ze ściśniętym gardłem.

Nabrzmiałe wilgocią paprocie musnęły jego dłoń jak wygłodniałe, bezzębne usta. Zadrżał nerwowo, walcząc z narastającą paniką. Wiedział, że okoliczne mokradła owiane są bardzo złą sławą.

– Mam niedobre przeczucia – odezwał się łamiącym się głosem. – Wracajmy, póki jeszcze możemy.

– Sam przecież chciałeś tu przyjść – rzekł Gordon z irytacją.

– Chyba zmieniłem zdanie – wyznał chłopak. Twarz miał bladą jak płótno.

Gordon odwrócił się w stronę syna i nawet spod kaptura, w prawie całkowitym mroku, widać było, że poczerwieniał ze złości.

– Taka okazja nie zdarza się często i muszę ją wykorzystać – wycedził przez zęby. – Jeżeli chcesz wracać, to pójdziesz sam.

Wskazał ręką ścieżkę niknącą w smolistej czerni nocy.

– Tak myślałem – przyznał z satysfakcją, nie czekając na odpowiedź przesiąkniętego strachem syna. – Weź się w garść! Jesteśmy już prawie na miejscu.

Ruszyli przed siebie, ocierając się o wilgotne liście i zbutwiałe pnie. Pod stopami chlupotały trawy ociekające lepkim szlamem. Teodor niemal przy każdym kroku z niepokojem spoglądał przez ramię. Znów mu się zdawało, że słyszy jakieś głosy. Stał przez chwilę nieruchomo, próbując przeniknąć wzrokiem ciemności, jednak nie zauważył niczego podejrzanego. Jego serce dudniło ciężko, szamocząc się jak ptak ściśnięty w dłoni.

– A jeżeli ktoś znajdzie ją przed nami? – spytał niepewnie.

– O to się nie martw – rzucił Gordon, chichocząc. – Już ja się postaram, żeby nikt nam nie przeszkadzał.

Dotarli do miejsca, które wydawało się końcem ścieżki. Na ich drodze stanął kolczasty mur, upleciony z poskręcanych gałęzi i ciernistych jeżyn, porośnięty dzikim winem. Gordon rozsunął sznury gęstych pnączy, za którymi widniało ciasne przejście. Szczelina była tak wąska, że trzeba było się niemal czołgać, by przejść na drugą stronę. Twarz Teodora zdradzała strach wymieszany z wielką ciekawością.

– Pójdę pierwszy – rzekł Gordon, wciskając się w otwór.

Zarówno wiek, jak i pulchne brzuszysko nie ułatwiały mu przeprawy, jednak z mozołem brnął przed siebie, sapiąc przy tym straszliwie. Cokolwiek znajdowało się po drugiej stronie, musiało być warte tego wielkiego wysiłku. Syn podążał tuż za nim. Gdy wydostali się z przesmyku, ich oczom ukazała się niewielka polana. Gruby płaszcz chmur odsłonił na chwilę owal księżyca, który rozświetlił mroczny las. W oparach mgły, pośrodku polany, rysowały się kontury rozłożystej rośliny. Z tęgiego pnia rozbiegały się na boki liczne pędy, tworząc labirynt poskręcanych odrośli. Łodygi te obrośnięte były pękami kwiatów, które przypominały monstrualnych rozmiarów tulipany. Podczas gdy mniejsze z nich miały rozmiary niewielkiego rondelka, największe okazy były niczym olbrzymia kolorowa beczka. Roślina ta miała w sobie coś majestatycznego, a jednocześnie niezwykle złowrogiego.

Teodor otworzył usta ze zdziwienia, gdyż po raz pierwszy miał do czynienia z czymś równie niezwykłym. Szybko zauważył, że w trawie błyszczą małe kamyki i mógłby przysiąc, że jest to złoto. W swoim życiu nie widział zbyt wielu kosztowności, coś jednak mówiło mu, że ma przed sobą szlachetny kruszec. Schylił się, chciwie wyciągając rękę, lecz Gordon szybko go powstrzymał, chwytając mocno za nadgarstek.

– Nie dotykaj, głupcze! – Szarpnął, odciągając chłopaka na bok.

– Ale… zło… zło… złoto… – wydukał Teodor, a w jego oczach błysnęła dzika żądza.

Pragnienie to było tak silne, że był gotów przeciwstawić się ojcu.

– Niektóre z tych kwiatów mają niesamowitą moc. Ale trzeba uważać, zwłaszcza na te największe.

Chłopak chlipnął żałośnie. Po chwili jednak ochłonął i spojrzał na ojca trzeźwym wzrokiem, oczekując wyjaśnień.

– Te świecidełka to pułapka na głupców – rzekł stanowczo Gordon.

Coś poruszyło się w oddali. Mężczyźni jednocześnie spojrzeli w stronę tunelu, którym przed chwilą przybyli. Nie byli sami. Ktoś najwyraźniej podążał ich tropem i właśnie przechodził przez sekretne przejście.

– Kryj ryj, cymbale! – Gordon pociągnął potomka w stronę gęstych krzewów.

Zarośla zaszeleściły, a z tunelu wyłoniła się ciekawska głowa o bujnej blond czuprynie. Jej właściciel miał na imię Gabriel i należał do tych koleżków, którzy pojawiają się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie. Intruz ostrożnie zrobił pierwszy krok, rozglądając się czujnie. Upewniwszy się, że wokół nie ma nikogo, ruszył w kierunku tajemniczej rośliny. Z zaciekawieniem przyglądał się splątanym łodygom i pękom kwiatów, które mieniły się tęczą kolorów.

– Tato, to Gabriel. Gnida…

– Ciiii… – Gordon szybko zasłonił wielką dłonią usta gaduły.

Gabriel zdębiał z wrażenia na widok błyszczących kamieni, które lśniły kusząco. Szybko zapomniał o roślinie i całą swoją uwagę skupił na skarbie. Otworzył plecak i w pośpiechu zaczął wydłubywać z gęstej trawy złociste grudki.

– Kradnie nam złoto. Zatłukę drania… – mruczał pod nosem Teodor. Rzuciłby się na nieproszonego gościa, gdyby nie silna ręka ojca.

– Zamknij się i obserwuj. Zaraz będzie po sprawie – szepnął Gordon, przytrzymując narwańca.

Teodor poślizgnął się na mokrym mchu, po czym runął twarzą w gęste paprocie. Leżał tak przez dłuższą chwilę z twarzą w błocie, dysząc ciężko.

Tymczasem Gordon sięgnął do kieszeni po niewielki woreczek wypełniony lśniącym pyłem. Rozrzucił szczyptę proszku, który zamigotał w powietrzu.

– Transitus pateret – wypowiedział zaklęcie, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.

Gdy tylko magiczny pył opadł na ziemię, jeden z pąków rozwarł się gwałtownie. Zaskoczony Gabriel odskoczył nerwowo, wpatrując się w kolorowe wnętrze kwiatu, pulsujące tęczowym światłem. Przerażony chciał uciekać, poczuł jednak, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Zdał sobie sprawę, że właśnie wydarzyło się coś złego. Bardzo złego.

W tym samym czasie Teodor pozbierał się z ziemi i był gotowy rzucić się na intruza.

– Nie daruję mu – parsknął wściekle, prostując się i szukając kątem oka Gabriela. Polana była pusta.

– Zwiał z naszym złotem! Uciekł! – ryknął na całe gardło. Zamilkł jednak, gdy tylko się zorientował, że choć nieproszony gość zniknął, to plecak z lśniącymi grudkami leżał porzucony w trawie. Powrócili na polanę. Teodor czuł, że nogi trzęsą mu się jak galareta. Zapomniał już o złocie, zapomniał już nawet, dlaczego tak mu zależało, by być tutaj tej nocy. Jedyne, czego pragnął, to bezpiecznie wrócić do domu.

– Co się z nim stało? – spytał z przerażeniem.

– Smarkacz nie będzie już nam przeszkadzał – rzekł chłodno Gordon. – Właśnie podąża na spotkanie ze swoim przeznaczeniem, więcej go nie zobaczysz. Jego świat nie jest już naszą rzeczywistością. Ta otchłań, brutalna i mroczna, nigdy już go nie wypuści.

– Chcę do domu… – Teodor był na skraju histerii.

– Nie rycz jak baba. Wykorzystajmy okazję, skoro już tutaj jesteśmy.

– Inaczej to sobie wyobrażałem.

Gordon wyjął z torby krótki szpadel i stalową linkę. Zbliżał się do rośliny tak, jak gdyby osaczał agresywne zwierzę.

– Uważaj… – wyjąkał drżącym głosem Teodor.

– Są zupełnie bezpieczne, jeżeli wiesz, co robić – uspokoił go ojciec, a spod kaptura błysnęły białe zęby. – Gabriel nie wiedział i skończył marnie, a uwierz mi, są rzeczy gorsze od śmierci. Wścibski dzieciak zasłużył na nauczkę. Taki los spotyka głupców. Zapamiętaj to.

– Zapamiętam – przytaknął Teodor, spoglądając z trwogą na wyniosłą roślinę.

Kwiaty delikatnie kołysały się na wietrze, jak gdyby drwiły ze śmiałków. Jeden z największych kielichów ponownie rozwierał się, lecz po Gabrielu nie było śladu. Żadnych oznak walki ani krwi. Nic. Kwiat wydawał się nietknięty. Jedynie porzucony plecak przypominał o tym, że jeszcze chwilę temu stał tutaj zuchwały chłopak. Zawartość plecaka szybko zmieniła właściciela.

Szczęście sprzyja lepszym, pomyślał Teodor, ważąc ciężką lśniącą bryłkę w dłoni.

– Zostaw to – warknął Gordon. – To nic niewarte. Obiecałem ci taki kwiatek i słowa dotrzymam…

– Aż tak to mi chyba nie zależy – przyznał ze ściśniętym gardłem. – Wolałbym zostać w domu i pograć w grę…

Gordon nie zwracał uwagi na marudzenie syna. Wyjął niewielką książeczkę z rysunkami kielichów kwiatów, poślinił palec i przewrócił kilka kartek. Bez trudu można było zauważyć, że kwiaty różniły się między sobą. Jedne z nich miały płatki postrzępione, inne zaś owalne lub mieczykowate. Gordon ze skupieniem porównywał je z rycinami w książce. Dopiero po dłuższej chwili odnalazł właściwy kielich.

Teodor w napięciu obserwował ojca. Nim zdążył zaprotestować, rozległ się głośny trzask łamanej łodygi.

– Tato… – szepnął łamiącym się głosem. – To wszystko źle się skończy…

Poskręcane korony drzew rzucały długie cienie, wyciągnięte niczym szpony wygłodniałych czarownic. Z oddali dobiegł rechotliwy śmiech. Być może był to tylko wiatr…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: