Sędziowie mówią - Ewa Siedlecka - ebook + książka

Sędziowie mówią ebook

Ewa Siedlecka

4,5

Opis

Wbrew temu, co mówi PIS, wojna z sędziami nie służy zwykłym ludziom.

Wielotysięczne demonstracje w obronie niezawisłości sądów pokazują, że obywatele nie ufają zapewnieniom partii rządzącej, że sądy po „dobrej zmianie” będą sądzić sprawiedliwiej. Podporządkowanie sądów i sędziów PIS powoduje utratę wiarygodności polskiego wymiary sprawiedliwości. O co więc tak naprawdę chodzi PIS w tej wojnie? Autorka wnikliwie opisuje kolejne etapy „reformy” i jej skutki. Rozmawia z wieloma sędziami.

Wszyscy podkreślają: prawo podporządkowane politycznym nakazom to zamach na jeden z fundamentów demokratycznego państwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 577

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (12 ocen)
7
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Ewa Siedlecka, Czerwone i Czarne

Projekt okładki Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Korekta Agnieszka Gzylewska, Dorota Śrutowska, Agnieszka Wasilewska

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwonei Czarne Sp. k.ul. Walecznych 39/5 03-916 Warszawa

Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl

ISBN 978-83-7700-331-2

Warszawa 2018

Skład wersji elektronicznej

Wstęp

Nie uczono nas na bohaterów. Nie przyszliśmy, żeby walczyć. Przyszliśmy sądzić – słyszałam od sędziów, których pytałam o „dobrą zmianę” w sądownictwie. Byli to w większości sędziowie, którzy czynnie, nie bacząc na konsekwencje, angażowali się w ruch sprzeciwu wobec poszerzania władzy politycznej nad sądami.

„Dobra zmiana” zniszczyła gwarancje sędziowskiej niezawisłości. Ale też zbudowała w wielu sędziach świadomość, że niezawisłość jest w nich. I zbudowała więź pomiędzy sędziami a społeczeństwem.

Sądownictwo przez dwadzieścia dziewięć lat III RP zmieniło się nie mniej niż wszystko inne w Polsce. I działa ani gorzej, ani lepiej niż na przykład służba zdrowia czy oświata. Jednak to sędziowie, a nie lekarze czy nauczyciele są trzecią władzą. Władza PiS postrzega ich jako władzę konkurencyjną. I chce wchłonąć. Bazuje na tym, że przez blisko trzydzieści lat działania w Polsce niezależnych sądów, w których sądzą niezawiśli sędziowie, nie zbudowano społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Dlatego hasło „reforma sądownictwa”, nawet jeśli oznacza przejęcie nad sądami władzy przez partię rządzącą, jest do zaakceptowania przez dużą część opinii publicznej.

Dlaczego w ludziach nie ma przekonania, że sądy czynią sprawiedliwość, a nie tylko sprawują władzę sądowniczą?

Nie wszystko można przypisać kłamliwej propagandzie polityków, za małym nakładom na sądownictwo, zbyt wielkiemu obciążeniu sądów sprawami. A także złej prasie i temu, że politycy robią karierę na krytyce sądów i sędziów. Wina jest też po stronie sędziów, przez lata mających przekonanie, że „sąd się nie tłumaczy”, że „przemawia w wyroku”. To odgrodziło ich od ludzi.

Najpierw w PRL-u, a potem w III RP sędziowie nie nawiązywali kontaktu z opinią publiczną. Separowali się. Pozostawali anonimowi. Gdy media na początku lat dziewięćdziesiątych powszechnie zaczęły relacjonować procesy, milczenie sędziów i niechęć do tłumaczenia powodów rozstrzygnięć, które często budziły kontrowersje, zaczęły ludzi uwierać: oto jedna z trzech władz odmawia dialogu ze społeczeństwem. Tak stworzył się wizerunek „nadzwyczajnej kasty” pozostającej poza społeczną kontrolą. I ten wizerunek wykorzystali politycy. Występowali jako obrońcy ludzi przed niesprawiedliwymi sądami obsadzonymi przez sędziów samozwańców, członków jedynej władzy nieustanawianej demokratycznie.

Na takich hasłach odrodziła się zapomniana partia braci Kaczyńskich – Porozumienie Centrum. Później zmieniła nazwę na Prawo i Sprawiedliwość i przejęła władzę w 2005 roku. Teraz – po raz drugi.

Dopiero w obliczu zagrożenia anihilacją niezależnych sądów sędziowie wyszli z wieży z kości słoniowej. Powstają „kawiarenki prawne”, gdzie można przyjść na spotkania z sędziami. Sędziowie jeżdżą po Polsce zapraszani przez lokalne organizacje, byli na tegorocznym Przystanku Woodstock (przemianowanym na Pol’and’Rock Festival).

Jednocześnie obrona niezależnych sądów stała się katalizatorem powstania spontanicznego ruchu obywatelskiego sprzeciwu. Obywatele bronią sądów, mimo że bywają krytyczni wobec ich dotychczasowej działalności. Rozumieją, że bez trójpodziału władzy i niezależnych sądów nie ma demokratycznego państwa prawa. Skala protestów latem 2017 roku, gdy parlament uchwalał trzy ustawy, które mają partii dać władzę nad wymiarem sprawiedliwości: o ustroju sądów powszechnych, o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, była niesłychana. „Łańcuchy światła” pod sądami w całej Polsce zgromadziły setki tysięcy ludzi. I wygląda na to, że przeorały sędziowską świadomość.

W relacji władzy sądowniczej i społeczeństwa zamiast chińskiego muru pojawia się poczucie wzajemnej niezbędności.

* * *

Dla ludzi kwestie sprawiedliwości są ważne. Gdyby nie były, hasło reformy sądownictwa nie wyniosłoby PiS do władzy w 2005 roku i dziesięć lat później. Żadna inna partia nie wciągała reformy sądownictwa na wyborcze sztandary, chociaż wszystkie rządy, poczynając od rządu Mazowieckiego, sądownictwo reformowały. Zaczęło się przy Okrągłym Stole, gdzie wypracowano podstawowe gwarancje niezależnego sądownictwa. Wszystkie trafiły do konstytucji. Teraz zostały zdemolowane przez kolejne ustawy uchwalone w ramach „dobrej zmiany”.

Andrzeja Dudę do władzy wyniosła w 2015 roku „Dudapomoc” – punkt „interwencji prawnej”, gdzie obiecywano ludziom, którzy czuli się skrzywdzeni przez sądy, że władza zainterweniuje i przywróci sprawiedliwość. Gdyby mieli zaufanie do sądu – może lepiej znieśliby przegraną. Ale nie mają. I trudno ich obarczać za to winą. Wybrane dzięki „Dudapomocy” sprawy nagłaśniano w mediach, pokazując, jaką krzywdę czynią ludziom sędziowie. Nieco wcześniej w Sejmie odbył się kolejny kongres „osób pokrzywdzonych przez sądy”, zrzeszonych w rozmaitych organizacjach. Jego obrady transmitowała sejmowa telewizja. Latem przed wyborami do parlamentu pod Sądem Najwyższym zainstalowało się miasteczko protestacyjne utworzone przez rozmaite organizacje kontestujące ówczesną władzę PO-PSL, m.in. Solidarni 2010, czyli ruch protestu powstały po katastrofie smoleńskiej, Ruch Byłych i Przyszłych Więźniów Politycznych „Niezłomni”, Ruch Kontroli Wyborów i Adam Słomka, były lider KPN, ze swoimi zwolennikami. Hasła: „Sąd pod sąd”, „Komunistyczni zdrajcy” (to o sędziach Sądu Najwyższego) i instalacje: muszla klozetowa, do której miano spuścić sędziów zdrajców i pralka Frania, w której miano ich „oczyścić” – tak wyglądało miasteczko protestacyjne.

Miasteczko przetrwało rok, do wizyty Donalda Trumpa, który przemawiał w pobliżu, przy pomniku Powstania Warszawskiego. Wtedy władza – już PiS-owska – zlikwidowała je nocą przy użyciu służb miejskich, policji i BOR-u. Wykonało swoje zadanie i nie było już władzy potrzebne. A pod Sąd Najwyższy zaczęli przychodzić ze świeczkami obywatele protestujący przeciwko przejmowaniu sądów przez partię rządzącą.

Idea, że sprawiedliwość w sądach zagwarantuje nie sędziowska niezawisłość, ale władza polityczna, która tych sędziów dopilnuje – chwyciła. I stała się akceptowalnym przez dużą część opinii publicznej argumentem za przejęciem politycznej kontroli nad sądownictwem. Można się oburzać lub dziwić, że są ludzie, którzy tak myślą, ale trzeba to brać pod uwagę.

* * *

Opresja spowodowała, że sędziowie zaczynają się czuć trzecią władzą. I używać swojej władzy sądzenia do obrony konstytucji i niezależności sądów. Możliwe, że gdyby używali jej od początku szturmu PiS-u, zdołaliby ten walec zatrzymać. Konstytucja by się obroniła. Bo konstytucja nie ma armat. Ma sędziów.

Lepiej późno niż wcale. Sędziowie Sądu Najwyższego odmówili podporządkowania się prawu przerywającemu kadencję pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf. Siedmiu sędziów Sądu Najwyższego zadało Trybunałowi Sprawiedliwości UE pytanie prejudycjalne o zgodność z prawem Unii przepisów wysyłających sędziów na przedwczesną emeryturę i zawiesiło działanie tych przepisów. Sędziowie sądów powszechnych wydają wyroki na rzecz wolności zgromadzeń i wolności słowa obywateli protestujących przeciw zawłaszczaniu wymiaru sprawiedliwości przez partię rządzącą.

Czynny sprzeciw sędziów przeciw likwidacji niezależności sądów nie jest powszechny. Przypomina raczej opozycję końca lat siedemdziesiątych: małe grupki przyjaciół, które postanowiły się nie dać i nie bać. Sędzia Bartłomiej Przymusiński, działacz Iustitii, mówi: „Strachu nie odczuwam, bo nie wyobrażam sobie, że mógłbym się zachowywać inaczej. W czasie wojny mówiono, że na polu walki najlepiej walczy ten żołnierz, który nie liczy, że wróci do domu. Bo nie żyje nadzieją, że przeżyje. Już się pożegnał ze wszystkimi i uważa, że umarł. Można powiedzieć, że wchodząc w to wszystko, przyjąłem założenie, że najgorsze musi się stać”. (Wywiady z dwunastoma sędziami zamieszczamy w drugiej części książki – przyp. red.)

Generalnie „sędziowie walczący” nie widzą swojej sytuacji aż tak dramatycznie, ale mają świadomość, że muszą się liczyć z konsekwencjami. Wielu już spotkała utrata funkcji czy przeniesienie do innego wydziału. A władza zapowiada postępowania dyscyplinarne i wydalanie z zawodu.

Taka „elitarność” ruchu sprzeciwu nie musi być słabością. Ważne, że istnieje grupa zorganizowanych, zdeterminowanych, ideowych osób, które potrafią prowadzić innych.

Znakomita większość sędziów po prostu robi swoje, to znaczy sądzi. A to, jak sądzi – jest kluczowe. Bo władza sędziowska polega na sądzeniu, a przez owo sądzenie – na kontrolowaniu i hamowaniu zapędów władzy wykonawczej, a także ustawodawczej. „Nie widzę żadnych instrumentów, które mogłyby mnie nakłaniać do tego, żebym orzekł nie tak, jak chcę i uważam za słuszne” – mówi sędzia Łukasz Biliński, który nie „stoi ze świeczką” i osądził już kilkaset spraw Obywateli RP. Sędziów, którzy orzekają zgodnie z prawem i sumieniem w sprawach wrażliwych dla władzy, jest sporo – ich na pewno niekompletna lista jest na końcu tej książki.

Ale są – jak w każdym środowisku – osoby, które wolą zejść z linii strzału. I konformiści. Tych jest najwięcej. Jak zawsze. Jak w PRL-u.

Porównanie sytuacji dzisiejszego sądownictwa do sytuacji z PRL-u jest uprawnione z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że w kolejnych krokach PiS zlikwidował gwarancje niezależności sądów i niezawisłości sędziów uzgodnione przy Okrągłym Stole i wprowadzone w 1990 roku. Sytuacja sędziów jest więc dziś podobna do tej, w jakiej orzekali w PRL-u: o ich niezawisłości decyduje wyłącznie siła ich charakteru i sumienia. Konsekwencje narażenia się władzy politycznej też są podobne, jeśli nie tożsame: odebranie sprawy, przeniesienie do innego wydziału, delegowanie do innego sądu, zła ocena okresowa, blokada awansu. I odpowiedzialność dyscyplinarna uzależniona od władzy politycznej. A ta zapowiada usuwanie z zawodu.

Drugie podobieństwo jest wręcz symboliczne. Sędziowie, jak w stanie wojennym, stanęli przed dylematem, czy mają uznać i stosować prawo sprzeczne z konstytucją, ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, a tym samym z prawem Unii Europejskiej i europejskimi standardami.

Jak sobie sędziowie radzą z presją? Kiedy rozmawiałam z kilkoma sędziami o sytuacji w jednym z okręgów sądowych, okazało się, że jedna osoba w ciągu ostatnich miesięcy miała udar, druga – zawał płuc, trzecia wylądowała na oddziale kardiologicznym, czwarta ma nawracającą wysypkę na tle nerwowym, piąta – leczy depresję. Szósta nie zachorowała, ale trzęsą się jej ręce.

Ale presja w zawodzie sędziego była, jest i będzie. Niekoniecznie polityczna. Presja stron, presja opinii publicznej i mediów – oczywiście tylko w tych głośniejszych sprawach. Z rozmów z sędziami wnioskuję, że bronią się przed presją, stosując coś, co nazwałam widzeniem tunelowym: patrzą wyłącznie na okoliczności związane bezpośrednio z sądzoną sprawą i na dostępne instrumentarium prawne. Starają się nie widzieć kontekstu. Na przykład w sprawach kryminalnych, gdzie jest presja na surowy wyrok, pozwala im to nie brać jej pod uwagę.

Ale ten sam mechanizm działa w sprawach, których konsekwencje są istotnie dla państwa. I bywa połączony z inną cechą polskich sędziów: tendencją do samoograniczania się w korzystaniu ze swojej władzy. Profesor Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, a teraz sędzia Trybunału Sprawiedliwości UE, mówi: „Dla wielu sędziów kontrolowanie decyzji władzy o daleko idących konsekwencjach politycznych to jest przełamanie bariery. Tymczasem w państwie prawa, gdzie wszystkie działania władzy muszą mieć oparcie w prawie, jest to normalna aktywność sędziowska. W Trybunale Sprawiedliwości sędziowie zadają sobie przede wszystkim pytanie: jaki powinien być efekt rozstrzygnięcia? Do realizacji jakich wartości dążymy? Bo naszym zadaniem jest tak zastosować prawo – w granicach jego możliwości – żeby zapewnić osiągnięcie określonego efektu: zgodności z traktatem i wartościami, na których się opiera”.

* * *

Co będzie z sądownictwem w Polsce po opanowaniu przez partię rządzącą Krajowej Rady Sądownictwa, decydującej o sędziowskich nominacjach i stworzeniu mechanizmów dyscyplinarnych umożliwiających wydalanie z zawodu niepokornych sędziów? Po wymianie kierownictwa sądów, łącznie z Sądem Najwyższym?

Jeśli sytuacja polityczna się nie zmieni, może się okazać, że za pięć lat korpus sędziowski zostanie zdominowany przez – jak to określił poseł PiS i były prokurator Stanisław Piotrowicz – „osoby o mentalności służebnej”. Że odejdą z sądownictwa sędziowie, którzy nie godzą się na partyjną kontrolę, ale też nie będą mieli ochoty „kopać się z koniem”. A kiedy w sądach zapanuje mentalność służebna, bez większego znaczenia będzie, czy służyć ona będzie władzy PiS, PO, czy jakiejkolwiek innej władzy, która przyjdzie. Trzecia władza służąca pozostałym dwóm zamiast je kontrolować – to władza samolikwidująca się. To – parafrazując klasyka – władza „non est”.

Od kilku miesięcy Obywatele RP stają co rano pod Sądem Najwyższym z banerem, na którym jest apel do sędziów: „ZOSTAŃCIE”. Nie dotyczy on wyłącznie sędziów Sądu Najwyższego. I nie wyłącznie fizycznego trwania. Dotyczy tego, by sędziowie wytrwali jako trzecia władza.

Ewa Siedlecka

Rozdział I  

Dzisiejszy ustrój sądownictwa powstał w 1989 roku przy Okrągłym Stole, a właściwie przy „podstoliku sądowym”, który nazywał się podzespół do spraw reformy prawa i sądów.

Ze strony rządowej przewodniczył mu Łukasz Balcer, ówczesny minister sprawiedliwości, a ze strony społecznej – profesor Adam Strzembosz. Zespół liczył trzydzieści pięć osób. Był w nim też Jarosław Kaczyński, ale – jak mówi profesor Strzembosz – nie był uczestnikiem szczególnie aktywnym. Potwierdzają to stenogramy. Jarosław Kaczyński nie prezentował własnej wizji wymiaru sprawiedliwości. Profesor Strzembosz wspomina, że wszyscy, którzy w ramach „podstolika” reprezentowali stronę społeczną, formułowali wspólne zdanie, nikt się nie wyłamywał, obowiązywała solidarność w przedstawianiu stanowiska stronie rządowej.

Jarosław Kaczyński popierał stworzenie gwarancji niezależności dla sądów i niezawisłości dla sędziów. Popierał postulat stworzenia samorządu sędziowskiego i Krajowej Rady Sądownictwa jako niezależnego organu stojącego na straży niezależności i niezawisłości. Popierał – wbrew argumentom strony rządowej, która wskazywała, że na przykład we Francji sędziowie mogą należeć do partii politycznych – postulat apolityczności sędziów. Mówił (stenogram z 22 lutego 1989 roku): „Nam chodzi o to, aby sądownictwo w tej nowej strukturze politycznej czy – powiedzmy sobie do końca – w nowym ustroju Polski, mogło odgrywać rolę arbitra zarówno w sporach indywidualnych, jak i w sporach zbiorowych, szerszych sporach społecznych, w życiu publicznym także. No i tutaj ta neutralność polityczna, neutralność wobec sił politycznych, które aktualnie kontrolują ośrodki dyspozycyjne władzy wykonawczej, administracji, jest rzeczą po prostu konieczną z powodów, których, jak sądzę, tutaj nie trzeba tłumaczyć”.

Strona społeczna przyniosła na obrady „podstolika” gotowy projekt nowego ustroju sądownictwa. Był to projekt, który powstał w 1981 roku w ramach prac Społecznej Rady Legislacyjnej Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych NSZZ „Solidarność”, w której działali m.in. profesor Adam Strzembosz i Lech Kaczyński[1]. Profesor Strzembosz mówi, że wzorowali się wtedy na ustroju sądownictwa stworzonym w Portugalii po obaleniu dyktatury wojskowej w 1974 roku. Najważniejszym punktem ustroju były właśnie gwarancje dla niezależności sądów i niezależności sędziów. Jedną z nich była Krajowa Rada Sądownictwa, której większość stanowili sędziowie wybierani przez sędziowski samorząd.

„Podstolik sądowy” zakończył swoje prace sformułowaniem trzynastu postulatów:

1. Wprowadzenie do konstytucji zasady nieusuwalności sędziów.

2. Zniesienie kadencyjności sędziów Sądu Najwyższego (na tej podstawie rozwiązano w 1990 roku Sąd Najwyższy i powołano go od nowa).

3. Rezygnacja z wymogu rękojmi należytego wykonywania obowiązków sędziego przy powoływaniu i odwoływaniu sędziów.

4. Konstytucyjne ustanowienie Krajowej Rady Sądownictwa.

5. Rozszerzenie uprawnień samorządu sędziowskiego poprzez między innymi współdecydowanie w obsadzaniu stanowisk prezesów sądów.

6. Wybór członków kolegium sądu wojewódzkiego w całości przez zgromadzenie ogólne.

7. Wprowadzenie kadencyjności prezesów sądów.

8. Zmodyfikowanie wytycznych dla wymiaru sprawiedliwości i praktyki sądowej wydawanych przez Sąd Najwyższy w taki sposób, aby nie naruszały one zasady, że sędziowie podlegają tylko ustawom.

9. Prawo sądów do kierowania do Trybunału Konstytucyjnego pytań prawnych.

10. Poszerzenie prawa do sądu, między innymi do sądowego dochodzenia prawa do zrzeszania się i o rozstrzyganie spraw gospodarczych.

11. Powoływanie ławników w wyborach bezpośrednich (niezrealizowane).

12. Określenie kryteriów przydzielania sędziom spraw i zasad zastępowania się przez sędziów.

13. Ustalanie wynagrodzeń sędziów odpowiednich do społecznej rangi zawodu, ujednolicenie wynagrodzeń sędziów poszczególnych instancji. Różnicować je może jedynie wysługa lat i dodatek funkcyjny.

Większość postulatów wkrótce zrealizowano. Siódmego kwietnia 1989 roku uchwalono zmiany w konstytucji z 1952 roku dotyczące wymiaru sprawiedliwości: wprowadzono zasadę nieusuwalności sędziów, zniesiono kadencyjność sędziów Sądu Najwyższego, wprowadzono Krajową Radę Sądownictwa. Potem, 20 grudnia 1989 roku, uchwalono ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa, a także znowelizowano ustawy: Prawo o ustroju sądów powszechnych, o Sądzie Najwyższym, o Naczelnym Sądzie Administracyjnym, o Trybunale Konstytucyjnym, o ustroju sądów wojskowych i Prawo o notariacie.

Wprowadzono trójszczeblowy model sądów powszechnych: sądy rejonowe, wojewódzkie (potem zmienione na okręgowe) i nowość: apelacyjne, które przejęły od Sądu Najwyższego rozpatrywanie środków odwoławczych. Sąd Najwyższy zajmował się odtąd tylko rewizjami nadzwyczajnymi (teraz kasacje, skargi kasacyjne) i podejmowaniem uchwał w odpowiedzi na pytania prawne sądów.

Zasadę, że sędziowie podlegają konstytucji i ustawom, a konstytucję stosuje się bezpośrednio, wprowadzono dopiero w konstytucji z 1997 roku. Ale wcześniej Trybunał Konstytucyjny wyinterpretował ją z zasady demokratycznego państwa prawa.

* * *

Gwarancje sędziowskiej niezawisłości, które były rdzeniem odnowy systemu wymiaru sprawiedliwości w III RP, stały się już w kilka lat potem przedmiotem krytyki. Władza wykonawcza chciała mieć większy wpływ na sądy. Dziś mamy apogeum tego procesu. Poziom kontroli władzy politycznej nad sądowniczą stał się na tyle alarmujący, że Komisja Europejska wszczęła wobec Polski procedurę ochrony praworządności i skarży „sądowe” ustawy PiS-u do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Politycy przez lata tłumaczyli, że ułomności wymiaru sprawiedliwości, takie jak przewlekłość postępowań czy brak w społeczeństwie poczucia sprawiedliwości sądowych wyroków, to wina sędziowskiej samorządności. Że sędziowie „sami się wybierają i sami się sądzą”, więc dlatego z nikim się nie liczą. A zwiększenie nadzoru władzy wykonawczej nad sądami i sędziami może to ukrócić. Tyle że oznacza to likwidację zasady trójpodziału i równorzędności władz. Czyli powrót do PRL-u.

Głównym celem zmian, jakie od 2017 roku PiS wprowadza do systemu wymiaru sprawiedliwości, jest właśnie zwiększenie kontroli rządu nad sędziami. To nieuchronnie oznacza też kontrolę nad orzecznictwem sądów. Jak wygląda sąd podległy politycznie, widać po działalności Trybunału Konstytucyjnego od grudnia 2016 roku.

Uzyskiwanie kontroli politycznej nad orzecznictwem sądów odbywa się dwiema drogami: zmniejszania roli samorządu sędziowskiego na rzecz władzy ministra sprawiedliwości i zwiększania władzy partii rządzącej i prezydenta nad sędziowskimi nominacjami i nad usuwaniem z zawodu.

* * *

Przy Okrągłym Stole stworzono system sądownictwa cieszący się sporą autonomią. Ale nadzór pozostawiono ministrowi sprawiedliwości, czyli członkowi rządu. Miał to być nadzór „administracyjny”, ale przez lata – do dziś – toczy się spór o jego granice: gdzie kończy się administrowanie, a zaczyna ingerencja w orzecznictwo?

Dyskusja ta stała się jednym z głównych tematów debaty publicznej pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy politycy i media zaczęli coraz ostrzej krytykować sądy. Tematem przewodnim stała się przewlekłość postępowań. Pretensje zaczęto kierować nie tylko do sędziów – których oskarżano o lenistwo, ale też do ministrów sprawiedliwości jako sprawujących nadzór administracyjny. I wtedy to, co miało być gwarancją niezależności sądów i niezawisłości sędziów, stało się – w ustach polityków, dziennikarzy i niektórych ekspertów – przeszkodą w prawidłowym działaniu wymiaru sprawiedliwości. Bardzo popularnym hasłem było stwierdzenie, że sędziowie powinni być niezawiśli, ale nie od pracy.

Sędziowie bronili się, że władza ustawodawcza wciąż poszerza kategorie spraw, które mają sądzić sądy (dziś dziesięć tysięcy sędziów ma osądzić piętnaście milionów spraw wpływających rocznie do sądów), a władza wykonawcza nie daje pieniędzy na nowe etaty sędziowskie i pomocnicze, na remonty i budowę nowych sądów (brakuje sal rozpraw), na informatyzację. I na sędziowskie pensje, przez co doświadczeni sędziowie odchodzą na przykład do adwokatury.

Opinia publiczna oczekiwała od ministrów sprawiedliwości „pogonienia sędziów do pracy”.

Nadzór ministra nad sądami

Władza wykonawcza od lat walczy o więcej nadzoru nad sądami. W 2012 roku rząd PO-PSL znowelizował ustawę o ustroju sądów powszechnych, wprowadzając między innymi instytucję dyrektora sądu. To człowiek ministra w sądzie, zajmujący się wyłącznie sprawami administracyjnymi i podległy ministrowi. Ale dyrektor trzyma kasę, a to może mieć wpływ na orzecznictwo sądu. Bo od tego, czy i ilu sędziów dostanie asystentów, sekretarki, komputery, zależy sprawność orzekania. A od sprawności ocena prezesa sądu przez ministra, który może prezesa odwołać ze względu na nieudolność. Prezesa można też odwołać pod pretekstem naruszenia dyscypliny finansowej, a finanse trzyma dyrektor. Z pomocą dyrektora minister może zatem naciskać na prezesa.

Dyrektorów do sądów wprowadzono. Ale okazało się, że wcale nie spowodowało to definitywnego oddzielenia sfery orzekania i sfery administrowania, co miało być zaletą tego rozwiązania. Sędziowie twierdzą nawet, że dyrektor to po prostu kolejny instrument nadzoru więcej. A Trybunał Konstytucyjny, rozpatrując skargę KRS, uznał w 2013 roku, że wprowadzenie dyrektorów nie narusza konstytucji, bo to sfera administracji i nie ma tu wkraczania w sferę orzecznictwa.

Kolejny element władzy ministra nad sądami, a właściwie nad sędziami: minister może polecić rzecznikowi dyscyplinarnemu (którym jest sędzia) wszczęcie postępowania przeciwko sędziemu. I żądać zawieszenia sędziego w obowiązkach. O zawieszeniu decyduje sąd dyscyplinarny, ale już sam wniosek jest formą presji wywieranej przez ministra zarówno na sędziego, jak i na sąd. Minister może też odwoływać się od odmowy postawienia sędziego przed sądem dyscyplinarnym. I od wyroku sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji. Ostatnie zmiany w prawie poszerzyły władzę dyscyplinarną ministra sprawiedliwości.

Na Pierwszym Kongresie Sędziów Polskich w 1999 roku padł postulat, aby sądownictwo powszechne podlegało nadzorowi pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, tak jak sądownictwo administracyjne podlega prezesowi Naczelnego Sądu Administracyjnego. Inny wariant: aby podlegało Krajowej Radzie Sądownictwa.

Krajowa Rada Sądownictwa kilkakrotnie przy rozmaitych okazjach skarżyła do Trybunału Konstytucyjnego nadzór ministra nad sądami. Argumentowała, że sfery orzecznictwa nie da się oddzielić od administrowania. KRS skarżyła konkretne uprawnienia ministra i w ogóle nadzór jako taki. Trybunał czasem uznawał jakieś uprawnienie ministra za nadmierne[2], ale konsekwentnie we wszystkich tych sprawach orzekał, że nadzór ministra nad sądami – jako zasada – jest zgodny z konstytucją. To fragment jednego z orzeczeń: „Odnosząc się do zarzutu KRS co do powierzenia Ministrowi Sprawiedliwości nadzoru nad działalnością administracyjną sądów, Trybunał wskazał, że do ustawodawcy należy wybór, czy nadzór zostanie zorganizowany w ramach władzy sądowniczej, czy też kompetencje nadzorcze zostaną przypisane innej władzy – w tym przypadku władzy wykonawczej. Trybunał przypomniał, że we wcześniejszym orzecznictwie nadzór ministra sprawiedliwości nad działalnością administracyjną sądów, w tym bezpośrednio związaną z działalnością orzeczniczą sądu, został uznany za konstytucyjnie dopuszczalny”.

Dziś wobec skali poszerzania władzy ministra nad sądami dokonanej przez PiS wielu prawników (w tym były prezes TK, profesor Marek Safjan) mówi, że to mogła być krótkowzroczność, jeżeli nie błąd. „Po prostu nie wierzyliśmy, że władzy [ministra] można tak nadużyć” – mówi profesor Safjan.

Ministrem sprawiedliwości, który zasłynął poszerzaniem granic nadzoru administracyjnego nad sądami w ramach „poganiania do pracy”, była Hanna Suchocka (minister w rządzie Jerzego Buzka w latach 1997–2000). Walczyła – w 2000 roku – o prawo decydowania o przenoszeniu spraw zagrożonych przedawnieniem do innego sądu. Myśl wydaje się słuszna: skoro sądy warszawskie są zapchane sprawami, to niech taką zagrożoną przedawnieniem sprawę rozpatrzy sąd, powiedzmy, w Suwałkach. Tylko: dlaczego o przeniesieniu miałby decydować minister? Jego intencje nie zawsze muszą być czyste. W końcu jest władzą wykonawczą, którą władza sądownicza ma kontrolować. Może mu więc chodzić o to, żeby sprawę osądzili „swoi” sędziowie. Konstytucja, art. 45, nie bez kozery mówi o osądzeniu sprawy przez „właściwy sąd” – ma to zapewnić prawo do bezstronnego sądu. I oto teraz o tym, który sąd osądzi sprawę, miałaby decydować nie ustawowa właściwość sądu, ale przedstawiciel władzy wykonawczej. Gdyby to prawo miał dziś minister Zbigniew Ziobro, mógłby zdecydować o przeniesieniu na przykład spraw wytaczanych Obywatelom RP, sądzonym za protesty w obronie demokracji i państwa prawa, z sądu dla Warszawy-Śródmieścia (gdzie zapadają wyroki korzystne dla Obywateli) do Suwałk.

Pomysł minister Suchockiej – przenoszenia spraw – zwalczała Krajowa Rada Sądownictwa. Ostatecznie uchwalono przepisy o możliwości przenoszenia spraw zagrożonych przedawnieniem, ale decydować miały sądy apelacyjne. To nie budziło wątpliwości z punktu widzenia trójpodziału władzy i prawa do sądu.

Powoływanie prezesów

Kolejna kwestia związana z nadzorem ministra i gwarancjami niezależności sądów: powoływanie i odwoływanie prezesów sądów. Minister Suchocka wywalczyła sobie taką zmianę prawa, która jej, a nie kolegium danego sądu, dała prawo do wysuwania kandydata na prezesa. Ale kolegium sądu zachowało prawo sprzeciwu.

Spektakularną, wygraną w końcu walkę o usunięcie prezesa sądu wbrew kolegium stoczył w 2000 roku minister sprawiedliwości Lech Kaczyński. Żądał ustąpienia prezesa Sądu Okręgowego w Katowicach Tadeusza Kałusowskiego – za to, że na czas urlopu powierzył kierowanie sądem wiceprezesowi, o którym wtedy plotka głosiła, że jest zamieszany w korupcję (po latach procesów został od wszelkich zarzutów uwolniony). Kolegium się nie zgodziło na odwołanie prezesa, ale minister naciskał tak długo, że kolegium zaczęło naciskać na prezesa Kałusowskiego, żeby sam podał się do dymisji. Po trzech miesiącach walki prezes się poddał.

Dlaczego kolegium na niego naciskało, chociaż oficjalnie odmówiło zgody na odwołanie? Można się domyślać: minister ma sto sposobów, żeby obrzydzić życie sędziom i konkretnemu sądowi. Od tego, że nie da dość pieniędzy na funkcjonowanie sądu, przez nieprzyznawanie etatów sędziowskich, sekretarskich i innych, nieogłaszanie konkursów na wolne miejsca sędziowskie po nasyłanie wizytacji i lustracji.

Radykalnie ze sprawą odwoływania prezesów poradził sobie rząd PiS-u w osobie Zbigniewa Ziobry: w 2017 roku uchwalono prawo, według którego minister sprawiedliwości może odwołać wszystkich dotychczasowych prezesów i powołać nowych bez pytania o zgodę kolegium sądu czy Krajowej Rady Sądownictwa. Zniesiono też kadencyjność prezesów, a minister może w każdej chwili odwołać prezesa, który jego zdaniem się nie sprawdził. Po krytyce ze strony Komisji Europejskiej (w ramach trwającej od 2016 roku procedury ochrony praworządności) i po odwołaniu tylu prezesów, ilu zdołał (nie było wielu chętnych na zajęcie miejsc po odwołanych koleżankach i kolegach), znowelizowano prawo: na odwołanie prezesa minister musi mieć zgodę KRS. Tyle że jest to już nowa KRS, do której wszystkich członków de facto deleguje większość parlamentarna, czyli partia rządząca. Czyli nie zabezpiecza to przed arbitralnością działań ministra.

Znoszenie sądów

Inna kwestia związana z władzą ministra sprawiedliwości: prawo ministra do powoływania i znoszenia sądów jednoosobowo, rozporządzeniem. Minister może z niego korzystać racjonalnie po to, by sprawy były sprawniej sądzone. Ale może na przykład znieść jakiś sąd po to, by ominąć konstytucyjną zasadę nieprzenaszalności sędziów. Zniesienie sądu pozwala bowiem przerzucić jego sędziów gdzie indziej bez ich zgody. Likwidacja sądu mogła też służyć pozbyciu się prezesa sądu, którego minister nie mógł arbitralnie usunąć, bo chroniła go kadencja. Jedynym znanym przypadkiem takiego użycia prawa ministra było zlikwidowanie Sądu Okręgowego w Przemyślu. Minister Hanna Suchocka zniosła ten sąd, bo chciała odwołać jego prezesa, ale kolegium sądu się nie zgodziło.

O likwidację sądów ministerialnym rozporządzeniem był wielki spór w 2012 roku, gdy minister Jarosław Gowin (rząd PO-PSL) przeprowadzał swoją reformę „łączenia sądów”. Polegała na fikcyjnej likwidacji jednych sądów i przyłączaniu ich do innych jako ich filie. W ten sposób przeniesiono bez ich zgody ponad pięciuset sędziów, którzy odtąd mieli obowiązek orzekać w obu sądach, jeśli zajdzie taka potrzeba. I zlikwidowano siedemdziesiąt dziewięć sądów rejonowych. Był bunt, część sędziów odmówiła orzekania, obawiając się, że ich wyroki, wydane w sądzie, który nie był tym sądem, do którego zostali mianowani przez prezydenta, będą nieważne. Po roku reformę – która miała usprawnić sądzenie, a spowodowała zwiększenie zaległości w sądach – cofnięto. Ministerstwo Sprawiedliwości nigdy nie podało, ile ten eksperyment kosztował.

Mimo że jednoosobowe tworzenie i znoszenie sądów przez polityka – członka rządu – pozwala na przenoszenie bez zgody sędziów, Trybunał Konstytucyjny orzekł w marcu 2013 roku, rozpatrzywszy skargi Krajowej Rady Sądownictwa i grupy posłów, że przepis pozwalający ministrowi sprawiedliwości tworzyć i znosić sądy jednoosobowo, bez konsultacji, rozporządzeniem, nie narusza ani niezależności sądów, ani nieprzenaszalności sędziów. Jest to – zdaniem Trybunału – przepis pozwalający racjonalnie administrować sądami.

Samorząd sędziowski

Samorząd sędziowski jest ważną gwarancją niezawisłości i niezależności. PiS, korzystając z tego, że nadzór ministra – co do zasady – Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodny z konstytucją, poszerzył uprawnienia ministra na przykład do powoływania prezesów i wiceprezesów. A jednocześnie ograniczył uprawnienia samorządu sędziowskiego, który był kolejną gwarancją niezależności sądownictwa ustaloną przy „podstoliku sądowym” Okrągłego Stołu.

Wcześniej kolegium sądu mogło się nie zgodzić na prezesa zaproponowanego przez ministra. Teraz wyraża tylko niewiążącą opinię. Do 2017 roku samorząd sędziowski wybierał sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. Teraz robią to posłowie. Jednym z najnowszych ograniczeń jest odebranie kolegium prawa decydowania o przeniesieniu sędziego w ramach sądu do innego wydziału. Takie przeniesienie od dwóch lat dotyka sędziów, do wyroków których minister-prokurator generalny ma zastrzeżenia. Na przykład sędzia Wojciech Łączewski z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia został przeniesiony z wydziału karnego do gospodarczego po tym, jak skazał byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i trzech innych funkcjonariuszy CBA za nadużycie władzy podczas prowokacji w Ministerstwie Rolnictwa w 2007 roku[3].

Według najnowszej nowelizacji decyzję o przeniesieniu może podjąć prezes sądu pod pretekstem zmiany zakresu obowiązków sędziego. Do tej pory o zakresie obowiązków sędziego decydowało kolegium.

Kolejne ograniczenie samorządności sędziowskiej: na posiedzeniu kolegium do podjęcia uchwały nie musi być kworum, czyli nie musi być obecna połowa sędziów danego sądu. Dzięki temu mianowany przez ministra prezes może zwoływać kolegium tak, by „niepokorni” sędziowie nie mogli na nie przyjść. A wtedy kolegium, na które przyjdą wybrani przez prezesa sędziowie, może podjąć uchwały – na przykład popierającą zmiany w prawie inicjowane przez partię rządzącą – które, gdyby było kworum, nie miałyby szansy przejść. W ten sposób władza próbuje poradzić sobie z mnożącymi się uchwałami kolegiów sądów, w których sędziowie krytykują czy wręcz potępiają zmiany w sądownictwie.

Krajowa Rada Sądownictwa

Wiele gwarancji niezawisłości stało się problematyczne, odkąd zmieniono – w 2017 roku – zasady wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. Obecność w liczącej dwudziestu czterech członków KRS piętnastu sędziów wybieranych przez samorząd sędziowski gwarantowała, że swoje kompetencje KRS będzie wykonywała z poszanowaniem sędziowskiej niezawisłości, stosując kryteria merytoryczne, a nie polityczne. Chodzi na przykład o takie kompetencje KRS, jak mianowanie asesorów czy nominacje na stanowiska sędziowskie, prawo weta wobec odwołania prezesa sądu, ustalanie standardów odpowiedzialności dyscyplinarnej i kodeksu etyki sędziego. Nowa KRS już na pierwszym posiedzeniu, pod koniec kwietnia 2018 roku, postanowiła zająć się publiczną aktywnością sędziów – na przykład uczestnictwem w wiecach w obronie sądów – a także ustaleniem zasad odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów za treść wyroków. Jako przykład wyroku zasługującego na ukaranie wiceprzewodniczący KRS Wiesław Johann (sędzia TK w stanie spoczynku) podał wyrok sędziego Igora Tulei z 2013 roku, w którym sędzia metody działania CBA określił jako przypominające metody z lat stalinizmu[4].

Jeśli chodzi o obsadzanie stanowisk sędziowskich, to posiedzenie KRS z 12 lipca 2018 roku, na którym głosowano nad kandydaturami na wolne stanowiska sędziowskie, pokazało, że Rada kieruje się kryteriami politycznymi: kandydatom zadawano pytania o to, czy uważają, że nowe prawo skutecznie usunęło z funkcji pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf[5] . Wypominano też przynależność do stowarzyszeń sędziowskich czy przychodzenie na protesty pod sądami. Takie osoby zostały w konkursie odrzucone. Zatem KRS przestała być gwarantem, że nominacje sędziowskie są wolne od kryteriów politycznych.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Inne znane dziś nazwiska osób tworzących Społeczną Radę Legislacyjną: Antoni Agopszowicz, Maciej Bednarkiewicz, Stanisław Biernat, Zbigniew Bujak, Janusz Barta, Wiesław Chrzanowski, Barbara Czachórska, Zbigniew Ćwiąkalski, Stanisław Dąbrowski, Zbigniew Dyka, Krystyna Daszkiewicz, Izabela Dobosz, Wacław Dawidowicz, Tomasz Dybowski, Tadeusz Ereciński, Wanda Falkowska, Lech Falandysz, Aleksander Głazek, Tomasz Gizbert-Studnicki, Bogusław Gawlik, Mieczysław Gil, Jerzy Ignatowicz, Józef Iwulski, Lech Kaczyński, Michał Kulesza, Alfred Kaftal, Andrzej Kopff, Andrzej Kubas, Jacek Kurczewski, Aleksander Lichorowicz, Irena Lipowicz, Teresa Liszcz, Wojciech Łączkowski, Ewa Łętowska, Władysław Mącior, Andrzej Mączyński, Ryszard Markiewicz, Bogusław Nizieński, Kazimierz Ostrowski, Włodzimierz Olszewski, bp Tadeusz Pieronek, Walerian Pańko, Maksymilian Pazdan, Walery Pisarek, Józef S. Piątowski, Stanisław Prutis, Zbigniew Radwański, Zbigniew Romaszewski, Andrzej Rozmarynowicz, Andrzej Rzepliński, Stanisław Rudnicki, Marek Sadowski, Elżbieta Sadzik, Mieczysław Sawczuk, Marek Safjan, Tadeusz Syryjczyk, Jerzy Stembrowicz, Adam Strzembosz, Jan Selwa, Józef Skąpski, Jadwiga Skórzewska, Andrzej Stelmachowski, Franciszek Studnicki, Adam Szpunar, Stanisław Sołtysiński, Hanna Suchocka, Klemens Szaniawski, Wacław Szubert, Elżbieta Traple, Mieczysław Tyczka, Michał du Vall, Tadeusz de Virion, Stanisław Waltoś, Andrzej Wasilewski, Zofia Wasilkowska, Jan Widacki, Andrzej Wielowieyski, Stanisław Włodyka, Sylwester Wójcik, Tadeusz Wołek, Mirosław Wyrzykowski, Janina Zakrzewska, Kazimierz Zawada, Tadeusz Zieliński, Zygmunt Ziembiński, Czesława i Jacek Żuławscy, Marek A. Nowicki z Komitetu Helsińskiego, który aktywnie współpracował z COIUS – SRL.

2 Np. możliwość powołania i odwołania dyrektora sądu bez konsultacji z prezesem i kolegium sądu (K 31/12), żądanie ministra przesłania mu akt sądowych konkretnej sprawy (U 9/13) czy dostęp ministra do akt w systemie elektronicznym wymiaru sprawiedliwości (Kp 1/15) (koniec końców minister i tak ma ten dostęp, bo jest „administratorem danych osobowych” – wszelkich gromadzonych w sądach w całej Polsce. A ministerstwo ma wgląd do systemu Currenda, gdzie znajdują się zdigitalizowane akta).

3 Prowokacja w Ministerstwie Rolnictwa znana też jako afera gruntowa miała miejsce w 2007 roku. CBA usiłowało udowodnić, że ówczesny minister rolnictwa i wicepremier Andrzej Lepper przyjmuje łapówki za odrolnienie ziemi. Dla uwiarygodnienia sprawy CBA sfałszowało dokumenty dotyczące owego gruntu, podczas gdy przepisy pozwalały jedynie fałszować dokumenty tożsamości funkcjonariuszy działających pod przykryciem. Lepper łapówki nie przyjął, co CBA tłumaczyło rzekomym ostrzeżeniem go przez b. prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka i biznesmena Ryszarda Krauze. Owego przecieku nigdy nie udowodniono, a cała afera posłużyła rządowi Jarosława Kaczyńskiego do pozbycia się Andrzeja Leppera i jego partii Samoobrona z rządu. Szef CBA Mariusz Kamiński i trzej funkcjonariusze odpowiedzialni za prowokację zostali skazani w marcu 2015 roku na kary bezwzględnego pozbawienia wolności za nadużycie władzy. W listopadzie 2015 roku prezydent Andrzej Duda ułaskawił ich, mimo że wyrok by nieprawomocny. To pierwszy znany przypadek ułaskawienia bez prawomocnego stwierdzenia winy. W lipcu 2018 roku Trybunał Konstytucyjny w pięcioosobowym składzie uznał, że prezydent ma prawo ułaskawiać na każdym etapie postępowania, nawet zanim sprawa trafi do sądu.

4 Wyrok w sprawie o korupcję w szpitalu MSWiA w Warszawie, tzw. sprawa doktora G. Sędzia Igor Tuleya skrytykował metody działania CBA: „Nocne przesłuchania, zatrzymania – taktyka organów ścigania w sprawie dr. Mirosława G. może budzić przerażenie. Budzi to skojarzenia nawet nie z latami 80., ale z metodami z lat 40. i 50. – czasów najgłębszego stalinizmu”.

5 Większość prawników i organizacje sędziowskie uważają, że kadencji pierwszego prezesa, gwarantowanej w konstytucji, nie można przerwać ustawą – w tym przypadku obniżając wiek stanu spoczynku. Sędziowie Sądu Najwyższego w uchwale uznali, że Małgorzata Gersdorf nadal pełni funkcję pierwszego prezesa.