- promocja
- W empik go
Domofon - ebook
Domofon - ebook
Warszawskie Bródno. Do paskudnego bloku wprowadza się dwójka młodych – świeżo poślubieni Agnieszka i Robert, którzy przyjechali do stolicy, by zacząć tu nowe, lepsze i pełne świetlanych planów życie. Ich pierwszy dzień w nowym domu nie zaczyna się jednak zbyt zachęcająco – na zalanej krwią klatce schodowej leży człowiek bez głowy...
Mroczny i groteskowy thriller Zygmunta Miłoszewskiego, rozgrywający się w żyjącym własnym życiem ponurym wieżowcu, pełen jest demonicznych postaci, przyprawiających o obłęd wydarzeń i grozy czającej się tuż pod powierzchnią pozornie banalnej rzeczywistości. Przewrotny niczym u Bułhakowa czarny humor, starannie budowana atmosfera, żywe tempo, doskonałe obserwacje z życia osiedlowej społeczności sprawiają, że Domofon łączy w sobie najlepsze cechy horroru, nastrojowej opowieści grozy i barwnej powieści obyczajowej. Jaką tajemnicę kryje straszny blok? Jak zakończy się historia, która zaczyna się niczym koszmar senny, a potem jest tylko gorzej? I jak tu wsiąść po takiej lekturze do windy?
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7747-050-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Później, kiedy wszystko dobiegło końca, policja, biegli psychiatrzy i dziennikarze uznali wydarzenia, które miały miejsce w naszym domu, za wynik zbiorowej histerii. Czym była spowodowana – nigdy nie wyjaśniono. Z tego, co mi wiadomo, nawet nie próbowano.
Każde inne wytłumaczenie było albo zbyt przerażające, albo zbyt fantastyczne, żeby wziąć je na serio. Zastanawiałem się, czy w rozwiązaniu zagadki nie pomogłyby moje kasety. Ale nie. Dla kogoś z zewnątrz byłyby one ciągiem bełkotliwych rozmów prowadzonych przez domofon, składających się w większości ze zwrotów typu „To ja”, „Kochanie, otwórz”, „Mówiłaś: chleb, papierosy i co?” i „Czy mogę się pobawić jeszcze pół godziny?” Wnikliwy obserwator zauważyłby pewnie, że z biegiem lat potrzeba było coraz mniej kaset na nagranie wydarzeń całego dnia, że coraz mniej ludzi przychodziło w odwiedziny, a lakoniczne prośby o otwarcie drzwi stały się jeszcze bardziej lakoniczne.
Ale wnikliwego obserwatora, w tym wypadku raczej słuchacza, nie było.
Ktoś mógłby zapytać, jakie mam prawo opowiadać historię bloku i jego mieszkańców. Czy wolno mi opowiadać ją w ten sposób? Czy wiem o nich aż tyle? Ktoś, kto zadałby takie pytanie, rozbawiłby mnie do łez. Ponieważ wiem o nich więcej, znacznie więcej, niż oni kiedykolwiek będą wiedzieli sami o sobie.
Powinienem napisać: wszystko zaczęło się dawno temu, ale to nonsens. Pogubiłbym się we własnych wspomnieniach, chcąc przedstawić minione lata. Dlatego piszę: wszystko zaczęło się w piątek, 11 października 2002 roku, kiedy do naszego bloku przyjechali z Olecka młodzi Łazarkowie.Rozdział 2
Fajnie tu!
Warszawa, Bródno. Graffiti na murze cmentarza przy ul. św. Wincentego.
1.
Nie mieli siły ani ochoty, żeby rozpakować cokolwiek. Trzy godziny czekali w samochodzie, aż policja wpuści ich do środka. Musieli odesłać ekipę przeprowadzkową, załadowali tylko kilka kartonów z najpotrzebniejszymi rzeczami do samochodu. Robert sam wniósł je do mieszkania, Agnieszka nie chciała widzieć klatki, jeszcze niewysprzątanej. W końcu, kiedy musiała już wejść na górę, przez cały czas miała zamknięte oczy, a Robert prowadził ją jak niewidomą.
– Wiesz, co ci powiem, Robert? – siedziała teraz w kucki na pustej podłodze, oparta plecami o kaloryfer. Na kolanach położyła głęboki talerz, wyjęty z pudła na chybił trafił, który służył jej za popielniczkę. Na dnie talerza leżało już kilka vogue’ow, wypalonych ledwie do połowy. Jeden, źle zgaszony, tlił się. – Wiesz, co ci powiem? Powiem ci, że w dupie mam takie początki nowego życia, takie powitania w nowym domu – głos jej się łamał, Robert wiedział, że za chwilę wybuchnie płaczem. – Takie powitania i trup na dzień dobry. – Spojrzała na niego załzawionymi oczami, rękawem wytarła mokry nos. Zupełnie jak mała dziewczynka. – Halo, Robert, jesteś tam? – pomachała mu ręką przed nosem. – Odezwiesz się, czy tak będziesz siedział?
Nic nie odpowiedział.
– Odezwiesz się czy nie? – ryknęła na cały głos i to był ostatni wysiłek, na jaki się zdobyła tego wieczoru. Rzuciła się na podłogę i łkała zwinięta w kłębek. Pety rozsypały się po wykładzinie. Robert wstał, pozbierał je i położył się obok żony. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić.
– Przepraszam. Jakoś inaczej to przeżywam, inaczej niż ty. Czuję taką pustkę, jakby moja głowa nie chciała o tym myśleć. Z trudem przypominam sobie słowa, żeby móc się do ciebie odezwać. Chodź, przytul się lepiej.
Wtuliła się w niego plecami.
– Swoją drogą, to trzeba mieć farta, co nie? – mruknęła.
– Mogło być gorzej, pomyśl o babce, która natknęła się na głowę. Ona dopiero miała hardcore.
– To ona tak wrzeszczała?
– Tak.
– I co się jej stało? Zabrała ją karetka?
– Co ty! – odpowiedział Robert. – Kobieta musi mieć nerwy ze stali. Wrzasnęła sobie i tyle. Kamil opowiadał, że to jakaś dewotka. Codziennie do kościoła, krzyżyk, różaniec, takie tam. Mieszka tuż pod nim.
– Pod kim?
– Pod Kamilem, mówię przecież.
– Jakim znowu Kamilem?
– Tym, który stal koło mnie na dole. Taki wysoki młody chłopak, chudy szatyn z rzadkimi baczkami. W szarej kurtce z kapturem. Zresztą mniejsza o to, i tak nie mogłaś go zobaczyć, siedziałaś przecież w samochodzie. Zaprosiłem go do nas. Przyjdzie, to się poznacie.
– Zaprosiłeś? Chyba nie na dzisiaj?
– Zwariowałaś. Przecież dzisiaj nasza pierwsza noc w domu. Mieliśmy swoje małe plany, pamiętasz?
– Hmmm? o jakich planach mówisz? – mruknęła, przeciągnęła się i włożyła ręce pod głowę. Bluzka wyskoczyła spod ręki Roberta i czuł teraz jej ciało.
Ruszył w kierunku szyi.
– Ty bestio! Kiedy zdjęłaś stanik, podobno byłaś taka zszokowana?
– Nie tylko stanik – zaśmiała się. – Jeszcze coś zdjęłam. Chcesz sprawdzić? – przewróciła się na plecy. Robert poczuł, że krew się w nim gotuje. Z podniecenia migały mu plamki przed oczami. Drażnione opuszkami palców sutki Agnieszki zachowywały się, jakby miały wolną wolę.
– Niestety, jest problem – powiedział. – Nie mam już wolnej ręki. Masz coś przeciwko temu, że sprawdzę ustami?
– Oj, wręcz przeciwnie.
Zadzwonił telefon. Oboje zesztywnieli.
– Nie odbierajmy – jęknęła, ale było za późno. Dzwonek wyssał z nich całe podniecenie.
Robert wstał, wyzywając najgorszymi słowy „ktosia”, który zadzwonił o dwunastej, żeby przerwać im celebrowanie pierwszej nocy w nowym domu. Jak to pomyłka, znajdę jego adres i zatłukę jak psa, mamrotał do siebie.
– Halo? – ton jego głosu, miał nadzieję, nie pozostawiał wątpliwości, co sądzi o tego rodzaju telefonach.
– Witaj, kochanie, wszystko u ciebie w porządku? Dojechałeś szczęśliwie?
– Tak, mamo. Dojechaliśmy szczęśliwie i wszystko u nas w porządku. Dlaczego dzwonisz o tej porze?