Franciszek. Papież z końca świata - Śliwa Leszek - ebook

Franciszek. Papież z końca świata ebook

Śliwa Leszek

5,0

Opis

Kto był najważniejszym człowiekiem w życiu papieża Franciszka?
Co to jest milonga i dlaczego uwielbiał ją młody Jorge?
Co stało się 21 września 1953 r.?
Jakie są ulubione książki i filmy Franciszka?
Skąd wzięły się oskarżenia o kolaborację podczas dyktatury wojskowej w Argentynie?
Franciszek, pierwszy papież o tym imieniu, jest także pierwszym w historii papieżem spoza Europy i Bliskiego Wschodu oraz pierwszym papieżem jezuitą. Mówi się, że jego wybór oznacza dla Kościoła przełom. Zrozumiałe więc, że cały świat, chce się dowiedzieć o nim jak najwięcej.
Dzięki tej książce poznasz życie Franciszka, odkryjesz fakty, o których do tej pory pisano niewiele lub nie pisano wcale.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2013

© WKM „Gość Niedzielny”, 2013

Wypowiedzi kardynała Jorge Maria Bergoglia pochodzą z książki „El Jesuita”, S. Rubin i F. Ambrogetti w tłumaczeniu autora, wydanej w Argentynie przez wydawnictwo Vergara w 2010 r.

Redakcja

Wiesława Dąbrowska-Macura

Konsultacja

Józef Polak SJ

Korekta

Katarzyna Stokłosa

Małgorzata Płazowska

Projekt okładki

Andrzej Sochacki

Iwo Sajdak

zdjęcia © „Gość Niedzielny”/East News/AP i PAP/EPA

„GOŚĆ NIEDZIELNY”

ul. Wita Stwosza 11

40-042 Katowice

www.gosc.pl

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

www.wydawnictwowam.pl

DZIAł HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

KSIęGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447

faks 12 62 93 261

e.wydawnictwowam.pl

Franciszek. Papież z końca świata

Kiedy kardynał Jean-Louis Tauran lekko drżącym głosem ogłosił, że nowym następcą św. Piotra został kardynał metropolita Buenos Aires Jorge Mario Bergoglio, na placu przed watykańską bazyliką na chwilę zapadła cisza. Zaskoczenie było kompletne. Nie tylko zresztą tam. – Nie mogłam uwierzyć. Kiedy usłyszałam „Bergoglio”, złapałam się za głowę. Już do mnie nawet nie dotarło, jakie imię wybrał brat. Byłam w szoku, zaczęłam płakać – opowiadała potem argentyńskiej telewizji Canal 5 Noticias María Elena Bergoglio, siostra papieża, młodsza od niego o 11 lat. – Kiedy wyjeżdżał na konklawe, rozmawiałam z nim przez telefon. Prosił mnie tylko, żebym modliła się o to, by Duch Święty go oświecił. Myślał o tym, by wybrać papieża jak najlepiej, a nie by jego wybrano – ujawniła María Elena.

Potem, kiedy nowy papież pojawił się w loggii błogosławieństw Bazyliki św. Piotra i szybko nawiązał kontakt ze zgromadzonym tłumem, nasunęły się skojarzenia z Janem Pawłem II. Zwłaszcza że podobnie jak Karol Wojtyła, który nazwał siebie papieżem „z dalekiego kraju”, Franciszek też zwrócił uwagę na to, że przybywa z daleka, wręcz „z końca świata”.

Wybór Wojtyły uważano za przełomowy, bo wcześniej przez ponad 450 lat papieżami byli wyłącznie Włosi. Teraz jednak przełom wydaje się jeszcze większy. Franciszek jest bowiem pierwszym w historii papieżem spoza Europy i Bliskie-go Wschodu, pierwszym w historii papieżem jezuitą, pierwszym w historii papieżem o imieniu Franciszek.

Homilia wygłoszona przez nowego Ojca Świętego 19 marca 2013 roku podczas Mszy św. inaugurującej pontyfikat została powszechnie przyjęta jako znak nadziei. A jednak chyba żadnemu z jego ostatnich poprzedników nie towarzyszyło tyle oskarżeń o niejasne epizody z przeszłości i o żadnym nie pojawiło się tyle niesprawdzonych albo wręcz wyssanych z palca plotek. Kim zatem jesteś, Franciszku? Skąd przybywasz? Dokąd zmierzasz?

Rozdział pierwszy

Papież, który tańczy tango

Franciszek rzeczywiście urodził się „na końcu świata” – 17 grudnia 1936 roku w stolicy Argentyny Bue-nos Aires. Ma jednak europejskie korzenie, o czym świadczy jego włoskie nazwisko. Jego ojciec Mario Giuseppe (w Argentynie używający drugiego imienia po hiszpańsku: José)był imigrantem z Piemontu, północno-zachodniego regionu Włoch ze stolicą w Turynie. Matka Regina María Sívori urodziła się w Buenos Aires, ale była córką imigrantki również z Piemontu i Argentyńczyka, którego rodzice pochodzili z Genui, portowego miasta leżącego w tej samej części Włoch, nieco na południe od Piemontu.

Rodzina ojca przyszłego papieża Franciszka przyjechała do Buenos Aires 15 stycznia 1929 roku. Wcześniej mieszkała w małej miejscowości Portacomaro, liczącej dziś niespełna 2 tys. mieszkańców stolicy gminy, w słynącej z dobrych win włoskiej prowincji Asti. Dziadkowie, Rosa Margarita (z do-mu Vasallo) i Giovanni Bergoglio, mieli tam cukiernię. Miejscowość liczyła wtedy prawie 3 tys. mieszkańców. – Powodziło im się nieźle. Zdecydowali się jednak na emigrację do Argentyny, bo chcieli połączyć się z rodziną – opowiadał po latach kardynał Bergoglio w wydanej w 2010 roku w Argentynie książce „Jezuita”, wywiadzie rzece, jakiego udzielił Francesce Ambrogetti i Sergiowi Rubinowi. Dziadek papieża miał pięcioro rodzeństwa. Ostatecznie w Italii pozostała jedna siostra i jeden brat (ich potomkowie wciąż żyją w Portacomaro), a on postanowił dołączyć do trzech braci, którzy od 1922 roku mieszkali w Argentynie.

Argentyna w tamtych czasach była uważana za kraj bardzo szybkiego rozwoju, niemal nieograniczonych możliwości zatrudnienia i wielkich szans dla każdego, kto zdecydowałby się tam osiedlić. Dziś trudno w to uwierzyć, bo wyniszczona rządami populistów i nieustającym ciągiem przeplatających się w XX wieku okresów anarchii i wojskowych dyktatur jest krajem dość ubogim. Produkt krajowy brutto na mieszkańca, który obecnie jest znacznie mniejszy niż w Polsce, był w okresie międzywojennym wyższy niż w większości krajów europejskich, porównywalny ze Szwecją czy Francją, a bezrobocie było mniejsze niż w tych krajach. Wielu ekspertów uważa, że poziom rozwoju gospodarki argentyńskiej dawał jej wówczas miejsce w pierwszej dziesiątce krajów na świecie, a tempo rozwoju było do końca lat dwudziestych równie szybkie jak w Stanach Zjednoczonych! Podstawą tego rozwoju był eksport mięsa wołowego, pszenicy i bawełny. Nic dziwnego, że nowe życie chciało tam rozpocząć wielu Europejczyków, opuszczających swe wyniszczone wojną światową ojczyzny. Wyjechało tam również wielu Polaków.

Do wyboru Argentyny jako celu emigracji skłaniały Europejczyków także stosunkowo łagodny, zbliżony do europejskiego klimat i kulturowa bliskość tego odległego kraju. Jest to bowiem państwo zamieszkane niemal wyłącznie przez Europejczyków lub ich potomków. Ich odsetek ocenia się na 98 proc. W Argentynie mieszka ponad 42 mln osób, z czego Indian jest niewiele ponad 100 tys., a czarnoskórych nie ma prawie wcale. To sprawiało, że imigranci nie musieli pokonywać tak wielkich różnic w mentalności, jak choćby w Brazylii. Wyższe klasy argentyńskiego społeczeństwa zawsze były zapatrzone w kulturę europejską. Znany meksykański myśliciel, poeta i eseista Octavio Paz, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 1990 roku, zażartował kiedyś, że Argentyńczycy to Włosi, którzy mówią po hiszpańsku i uważają się za Francuzów.

Trzeba też podkreślić, że przygniatająca większość białych mieszkańców nie tylko Argentyny, lecz także całej Ameryki Łacińskiej to potomkowie ludzi, którzy osiedlili się tam dopiero w XIX i XX wieku. Ocenia się, że na początku XIX wieku na całym kontynencie było zaledwie 4,5 mln białych. Rządy powstających wówczas państw latynoamerykańskich uważały zwiększenie liczby ludności za jedno z najważniejszych zadań. W 1876 roku wydano w Argentynie ustawę o korzystnych dla imigrantów warunkach osiedlania ich na ziemiach państwowych. W latach 1870–1950 w Argentynie osiedliło się prawie 5 mln osób.

Jako cel emigracji Argentynę upodobali sobie szczególnie Hiszpanie i Włosi, którzy masowo zaczęli tam wyjeżdżać po roku 1870. Ta wielka emigracja wygasła dopiero po 1950 roku, kiedy Włochy i Hiszpania zaczęły się rozwijać, a Argentyna zostawała już w tyle za Europą. Ocenia się, że połowa argentyńskiego społeczeństwa, ponad 20 mln osób, ma dziś włoskie korzenie. Nic więc dziwnego, że Argentyńczycy mówią po hiszpańsku z wyraźnym włoskim akcentem.

Trzej bracia dziadka papieża Franciszka byli w Argentynie prawdziwymi potentatami. W mieście Paraná założyli dobrze prosperującą firmę produkującą kostkę brukową. Paraná to średniej wielkości (około 250 tys. mieszkańców) miasto we wschodniej Argentynie, stolica prowincji Entre Ríos, położonej na północ od prowincji Buenos Aires. Interes szedł tak dobrze, że bracia Bergoglio szybko stali się lokalnymi bogaczami i wybudowali przy ul. San Martín czterokondygnacyjną siedzibę rodową w stylu eklektycznym, nazywając ją Pałacem Bergoglio. Był to pierwszy budynek w mieście, w którym funkcjonowała winda. Wieńczyła go imponująca kopuła, która dziś już nie istnieje.

Dziadkowie papieża mieli więc dokąd jechać. Szykowali się do emigracji już w 1927 roku. W tamtych czasach podróżowało się do Argentyny statkiem. Rosa i Giovanni Bergoglio kupili bilety na odpływający z Genui jesienią tego roku statek „Principessa Mafalda”. W ostatniej chwili musieli jednak zrezygnować z rejsu, bo nie zdążyli sprzedać nieruchomości, które posiadali we Włoszech. To prawdopodobnie uratowało życie im oraz ich synowi, 22-letniemu wówczas Mariowi późniejszemu ojcu papieża. Rejs do Buenos Aires okazał się bowiem ostatnią podróżą tego statku. Transatlantyk „Principessa Mafalda” 25 października 1927 roku zatonął u wybrzeży północnej Brazylii. Zginęły setki ludzi… Do dziś w Italii „Principessa Mafalda” nazywana jest włoskim „Titanikiem”.

To wydarzenie ostudziło na pewien czas zapał rodziny Bergoglio do rejsów przez Atlantyk. Na podróż zdecydowali się ostatecznie dopiero na początku 1929 roku. Popłynęli statkiem „Giulio Cesare”. W porcie w Buenos Aires sporą sensację wzbudziła babcia papieża Rosa Bergoglio. Ubrana była w eleganckie futro z lisa, którego za żadne skarby nie chciała zdjąć, chociaż był to styczeń, a więc sam środek gorącego i dusznego argentyńskiego lata. Nie wynikało to jednak z próżności i chęci popisania się przed ludźmi kosztownym okryciem. Rosa wszyła pod podszewkę wszystkie pieniądze, które rodzina zabrała ze sobą do Argentyny. Bała się więc spuścić choć na chwilę z oka to niezwykle cenne futro.

Większość emigrantów zatrzymywała się wówczas w Buenos Aires. Funkcjonowały tam nawet specjalne hotele nastawione na przyjmowanie kolejnych fal przybyszów zza oceanu. Na początku XX wieku 90 proc. mieszkańców miasta stanowili imigranci w pierwszym pokoleniu! Państwo Bergoglio od razu jednak pojechali do Parany, gdzie z niecierpliwością oczekiwali ich bracia Giovanniego. Dziadkowie papieża wprowadzili się oczywiście do Pałacu Bergoglio. Każdy z braci zajmował tam jedno piętro. Ojciec papieża został księgowym w firmie należącej do rodziny.

Na początku lat trzydziestych światowy kryzys dotarł do Argentyny. Jak się potem okazało, złote lata gospodarki tego kraju miały odejść na bardzo długo, być może już na zawsze. Do dziś kraj ten nie odzyskał dawnego znaczenia i dobrobytu. Nieodwołalnie pogorszyła się także sytuacja materialna rodziny Bergoglio. Firma produkująca kostkę brukową zbankrutowała w roku 1932 i bracia musieli sprzedać rodzinny pałac. Dziś mieści się w nim sklep popularnej w Argentynie sieci Balbi.

Jeden z braci zmarł, drugi wyjechał do Brazylii, trzeci pozostał w Paranie i zaczął znów od zera. Giovanni Bergoglio (używający swego imienia w hiszpańskiej wersji: Juan) za swoje udziały kupił sklep spożywczy w Buenos Aires.

Stolica Argentyny już wówczas była wielką metropolią, w centrum mieszkało ponad 2 mln ludzi, o kilkaset tysięcy mniej niż teraz. Cała aglomeracja, tzw. Gran Buenos Aires, liczy dziś prawie 13 mln mieszkańców. Argentyńczycy nazywają swą stolicę Ciudad Porteño (Miasto Portowe). Port nad ujściem rzeki La Plata do Atlantyku zawsze zapewniał bowiem mieszkańcom Buenos Aires dobrobyt. Ukryte jest to nawet w nazwie miasta, która po hiszpańsku oznacza „Pomyślne Wiatry”. „Portem pomyślnych wiatrów” nazywali je bowiem hiszpańscy konkwistadorzy. Rozbudowę pod koniec XIX wieku miasto zawdzięczało przede wszystkim imigrantom. A oni, jak mówi się w Argentynie, nie chcieli mieszkać nad oceanem i patrzeć w kierunku swych rodzinnych lądów. Męczyła ich wówczas nostalgia, a przecież chcieli zacząć nowe życie, nieraz paląc za sobą wszystkie mosty. Im dobrobyt obiecywała pampa – rozległe stepy, na których pasło się bydło – największe bogactwo i towar eksportowy Argentyny. Nie każdy jednak nadawał się do surowego życia na pampie, gdzie mieszkali gauchos – argentyńscy kowboje – pasterze bydła. Najwięcej przybyszów podejmowało pracę w miejskich zakładach przetwórstwa rolnego, transporcie i usługach. W rezultacie większość imigrantów instynktownie szukała zajęcia i mieszkania w okolicach Buenos Aires oddalonych od portu, a bliższych pampie. Miasto rozbudowywało się więc coraz bardziej w głąb lądu. W takiej oddalonej od morza dzielnicy, o nazwie Almagro, zamieszkali też państwo Bergoglio.

Ich syn Mario, późniejszy ojciec papieża, jakiś czas pomagał ojcu, potem jednak uznał, że dochody ze sklepu nie wystarczą na utrzymanie dwóch rodzin. W 1934 roku, podczas Mszy św. w oratorium salezjańskim San Antonio, poznał bowiem swą przyszłą małżonkę Reginę, która mieszkała w tej samej dzielnicy. Młodzi pobrali się w roku 1935 i zamieszkali w niezbyt odległej od Almagro, położonej na zachód od niej, dzielnicy Flores, w domu przy ul. Membrillar 531. Tam w grudniu 1936 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Jorge Mario.

Papież miał czworo rodzeństwa. Alberto Horacio, Óscar Adrián i Marta Regina już nie żyją. María Elena mieszka dziś w Ituzaingó, satelickim mieście Buenos Aires. Ma dwóch synów. Dwóch synów miała także siostra Marta. Jeden z nich, José Luis Narvaja Bergoglio, jest jezuitą jak papież.

Mario Bergoglio nadal był księgowym, ale już w innych, nie rodzinnych przedsiębiorstwach. Regina zajmowała się dziećmi i nie pracowała zawodowo. Mimo to pensja ojca wystarczała na w miarę dostatnie życie, choć rodziny nie było stać na wyjazdy na wczasy ani na zakup samochodu.

Wolny czas ojciec papieża często spędzał w klubie sportowym San Lorenzo de Almagro, gdzie grał w koszykówkę. To zainteresowanie „odziedziczył” po nim syn, który jako nastolatek też uprawiał ten sport. Całą rodziną grywali natomiast w karty i chodzili na mecze piłki nożnej. Ulubiony przez papieża klub Atlético San Lorenzo de Almagro został utworzony w 1908 roku przez salezjanina, księdza Lorenzo Massę. Pozwalał on grać chłopcom z dzielnicy w piłkę na dziedzińcu tego samego oratorium, w którym ćwierć wieku później poznali się rodzice papieża. Salezjanie zawsze wychowywali przez sport i ksiądz Massa, tworząc klub, pragnął kształcić po katolicku młodzież z Almagro. Jorge Mario Bergoglio nie dlatego jednak był kibicem tej drużyny. Po prostu rodzice mieszkali wcześniej w tej dzielnicy, a stadion znajdował się między ulicami Inclán i Las Casas, stosunkowo niedaleko ich nowego mieszkania. San Lorenzo to po polsku św. Wawrzyniec. Kibice nazywali swą drużynę Los Santos (Święci), Los Cuervos (Kruki) albo El Ciclón (Cyklon). Klub jest jednym z najsilniejszych w Argentynie, 13 razy zdobywał mistrzostwo kraju.

Franciszek najcieplej wspomina mistrzostwo z 1946 roku. – Wtedy jeszcze wszyscy chodziliśmy na mecze, nawet moja mama. Byłem na każdym meczu w tamtym sezonie. Gol Pontoniego, który zadecydował o mistrzostwie, zasługiwał na Nagrodę Nobla – wspomina ojciec święty w książce „Jezuita”. Przyznał jednak, że potem już rzadziej chodził na mecze. – To były inne czasy. Wtedy na sędziego krzyczało się co najwyżej „kreatura”, „bezwstydnik” albo „sprzedawczyk”. Ma się to nijak do tych wyzwisk, które można usłyszeć na stadionach teraz – śmieje się papież. Jego ulubionym zawodnikiem był wspomniany RenéPontoni, środkowy napastnik, wielka gwiazda argentyńskiej piłki lat czterdziestych. Z młodszej generacji piłkarzy cenił Alberta Federica Acostę, zwanego „Beto”. – Kiedy kończyłem karierę w 2003 roku, podarowałem mu (arcybiskupowi – przyp. L.Ś.) swoją koszulkę, a on mi powiedział: „Czemu przestajesz grać, teraz już nikomu nie strzelimy gola” – wspomina „Beto”.

W internecie można znaleźć zdjęcie legitymacji „socio”, czyli członka klubu, numer 88 235, wystawionej w 2008 roku dla Jorge Maria Bergoglia. Nie oznacza to jednak „kibicowskiej aktywności” ojca świętego w ostatnich latach. Po prostu klub San Lorenzo de Almagro świętował w 2008 roku stulecie założenia. Z tej okazji ówczesny arcybiskup metropolita Buenos Aires odprawił uroczystą Mszę św. Na pamiątkę od władz klubu otrzymał wtedy legitymację członkowską. Jest więc tzw. socio honorífico, czyli członkiem honorowym.

Po wyborze kibica numer 88 235 na Stolicę Piotrową klub stał się niesłychanie popularny. – Co chwilę ktoś dzwoni i pyta o papieża – śmieje się trener zespołu Juan Antonio Pizzi, były reprezentant Hiszpanii. W niedzielę 17 marca 2013 roku jego zespół zagrał mecz ligowy z drużyną Colón Santa Fe w specjalnych koszulkach z niewielkim portretem nowego papieża na piersi. San Lorenzo wygrał 1:0. Dwa dni później, podczas inauguracji pontyfikatu, na placu św. Piotra w Watykanie kibice San Lorenzo powiewali flagą klubową z podobizną papieża.

Dziennikarze argentyńscy tuż po wyborze kardynała Bergoglia na papieża od razu spenetrowali dzielnicę Flores w poszukiwaniu starszych ludzi, którzy pamiętają Jorge Maria z czasów jego dzieciństwa lub młodości. Okazało się, że pamięta go prawie każdy zapytany, co oczywiście należy traktować z dużą rezerwą. Jedna z niewiast w poważnym wieku, niejaka Amalia Damonte, chwaliła się nawet, że rzekomo 12-letni Jorge miał jej napisać liścik, że jeśli nie wyjdzie za niego za mąż, to on zostanie księdzem. Liścika nie pokazała, bo podobno zniszczył go jej ojciec. Całą opowieść można zatem skwitować jedynie uśmiechem.

W mieszkaniu przy ul. Membrillar 531 dziś mieszkają już inni ludzie, Marta i Arturo Romano. – Ten dom jest błogosławiony. Pomyśleć, że tu się urodził i mieszkał ojciec święty – Marta nie kryje emocji. Mieszkanie ma powierzchnie 80 metrów kwadratowych. Obecni właściciele przebudowali je na dwukondygnacyjne, ale w czasach, gdy mieszkała tu rodzina Bergoglio, kondygnacja była tylko jedna. Z tyłu znajduje się patio – mały dziedziniec, na którym zbudowano grill i posadzono dwa drzewka: cytrynowe i grejpfrutowe.

Większość dawnych sąsiadów, jeśli już rzeczywiście zapamiętała małego Jorge, to raczej nie z piłkarskiego boiska. Kojarzono go natomiast z książkami, z którymi ciągle chodził. Do dziś czytanie to ulubione zajęcie papieża. Nie ogranicza się jednak do książek teologicznych czy filozoficznych. Jest koneserem literatury pięknej. „Boską Komedię” Dantego Alighieri i „Narzeczonych” Alessandra Manzoniego przeczytał cztery razy. Uwielbia wiersze Friedricha Hölderlina, prekursora romantyzmu niemieckiego. Chętnie czyta też powieści Fiodora Dostojewskiego oraz pisarzy argentyńskich – Leopoldo Marechala i zwłaszcza Jorge Luisa Borgesa, z którym osobistą znajomość bardzo sobie cenił.

Zamiłowanie do muzyki klasycznej zawdzięcza matce. W każdą sobotę o godzinie 2.00 po południu wszystkie dzieci rodziny Bergoglio gromadziły się z nią przed odbiornikiem radiowym. Radio de Estado (obecnie Radio Nacional), czyli stacja państwowa, emitowało wówczas opery. Przed każdą ładniejszą lub ważniejszą arią mama prosiła dzieci, żeby uważnie słuchały. – Czasem trochę się rozpraszaliśmy, ale mama szybko przywoływała nas do porządku. Na przykład podczas opery „Otello” mówiła: „Uważajcie, bo teraz właśnie ją zabija” – wspomina ze śmiechem papież. Z dzieciństwa pozostał mu nawyk słuchania muzyki poważnej w radiu. Zapytany o ulubiony utwór odpowiada jak nie lada meloman: – Uwertura koncertowa „Leonora” Ludwika van Beethovena pod dyrekcją Wilhelma Furtwänglera, którego uważam zresztą za najlepszego interpretatora zarówno niektórych symfonii Beethovena, jak i dzieł Richarda Wagnera.

Z dzieł malarskich najbardziej ceni „Białe Ukrzyżowanie” Marca Chagalla. Do kina już nie chodzi, ale gdy był dzieckiem, rodzice zadbali o to, by poznał neorealizm włoski i nie opuścił żadnego filmu z Anną Magnani i Aldo Fabrizim. Z nowszych filmów duże wrażenie zrobiła na nim „Uczta Babette” z 1987 roku, a w młodości bardzo lubił filmy muzyczne z Titą Merello, sławną argentyńską tancerką tanga. Papież uwielbia tango i jest jego znawcą. – Z pierwszego etapu rozwoju tanga najbardziej ceniłem orkiestrę D’Arienzo i, jako śpiewaków, Carlosa Gardela, Julia Sosę i Adę Falcón, a z drugiego etapu kompozytora Astora Piazzollę i śpiewaczkę Amelitę Baltar – mówi. Franciszek jest także zapewne pierwszym w historii papieżem, który potrafi tańczyć tango, aczkolwiek robił to tylko w młodości. – A jeszcze bardziej lubiłem tańczyć milongę – dodaje. Milonga to odmiana tanga z wyraźniejszym i żywszym rytmem. Kilkunastoletni Jorge Mario chodził na tańce ze swoją dziewczyną. Znajomość zakończyła się, gdy odkrył kapłańskie powołanie.

Papież poza czytaniem i słuchaniem muzyki nie ma obecnie jakiegoś specjalnego hobby. W dzieciństwie zbierał znaczki. Umie też gotować, ale ta umiejętność nie jest rezultatem kulinarnej pasji. – Po piątym porodzie mama była przez pewien czas częściowo sparaliżowana. Potem wyzdrowiała, ale wcześniej musieliśmy sobie, ja i moje rodzeństwo, jakoś radzić. Wyglądało to tak, że wracaliśmy ze szkoły i mama dyrygowała: „Wsadź do garnka to, a na patelnię włóż tamto”. W ten sposób wszyscy nauczyliśmy się gotować – opowiada papież.

Nie jest jednak prawdą, że jako kardynał sam przygotowywał sobie posiłki. – Nie miałbym na to czasu. Tylko kiedy pracowałem na jezuickiej uczelni w San Miguel, gotowałem studentom w niedzielę, bo wtedy kucharka miała wolne – opowiada. Zapytany, czy gotuje dobrze, odpowiada ze śmiechem: – Do tej pory jeszcze nikogo nie otrułem.

Sam najbardziej lubi owoce, sałatki i kurczaka. Do obiadu czasem wypija szklaneczkę wina.

Zapytany o znajomość języków obcych zastrzega, że może mówić raczej w czasie przeszłym, bo nie używając obcego języka, wychodzi się z wprawy. Poza hiszpańskim włada bardzo dobrze językiem włoskim. Dobrze mówi też po francusku i niemiec-ku, nieco słabiej po angielsku. Świetnie zna dialekt piemoncki, którego – podobnie jak literackiego języka włoskiego – nauczył się od dziadków (rodzice rozmawiali z nim wyłącznie po hiszpańsku).

Stroni od komputera. Zapytany o internet żartuje, że może zacznie serfować w nim na emeryturze. Jako kardynał używał elektrycznej maszyny do pisania. Wszystkie listy przychodzące pocztą elektroniczną drukowały i wręczały mu jego sekretarki.

Mały Jorge Mario uczył się w Szkole Podstawowej nr 8 im. płk. inż. Pedra Antonia Cerviña przy ul. Varela 358 w dzielnicy Flores. – Zachowały się dzienniki lekcyjne z lat czterdziestych, gdy ojciec święty był naszym uczniem. Ze wszystkich przedmiotów miał stopień „wystarczający”. Ale trzeba pamiętać, że w tamtych czasach na tym poziomie szkoły były tylko dwa stopnie: „wystarczający” i „niewystarczający” – informuje Roxana Domínguez, obecna dyrektorka szkoły. Dużą rolę w jego edukacji odegrała jedna z nauczycielek, specjalistka od nauczania początkowego, Estela Quiroga. Jorge Mario po ukończeniu szkoły nie zapomniał jej. W 1969 roku zaprosił ją na swoje święcenia kapłańskie. Korespondował z nią do końca jej życia. Zmarła na zapalenie płuc 16 kwietnia 2006 roku, w wieku 96 lat.

Po ukończeniu szkoły podstawowej Jorge Mario rozpoczął naukę w Technikum Chemicznym nr 27 im. Hipólita Yrigoyena przy ul. Goya 351. Ukończył je z dyplomem technika chemika. Ojciec papieża był prezesem stowarzyszenia wspierającego tę szkołę. Nie dawało to jednak Jorge Mariowi żadnych przywilejów. Wręcz przeciwnie. Jego ojciec uważał, że najważniejszą rzeczą, która kształtuje charakter człowieka, jest praca i należy ją podjąć już od bardzo wczesnej młodości. Chociaż sytuacja materialna rodziny tego nie wymagała, Jorge Mario już w wieku 13 lat zaczął naukę w systemie wieczorowym. – Tata powiedział mi po prostu: „Nadszedł czas, żebyś zaczął pracować”. Wtedy nie byłem zbyt szczęśliwy, ale po latach to doceniam i jestem wdzięczny ojcu – mówi papież.

W pierwszych dwóch latach nauki w technikum wykonywał tylko proste prace porządkowe, sprzątając biuro rachunkowe w fabryce tekstylnej produkującej pończochy, gdzie był zatrudniony jego ojciec. W trzecim roku pomagał w pracy administracyjnej, a w czwartym pracował już w laboratorium chemicznym. Jego dzień wyglądał wówczas tak, że od godziny 7.00 do 13.00 pracował. Potem miał godzinę przerwy na obiad i od godziny 14.00 do 20.00 uczestniczył w lekcjach. Nic więc dziwnego, że dawni sąsiedzi nie pamiętają go z boiska sportowego grającego w piłkę, ale przechodzącego obok boiska z książkami pod pachą. W przerwach między pracą a zajęciami w szkole ledwie starczało czasu na naukę.

Praca w laboratorium była zgodna z kierunkiem nauki, który wybrał. Oczywiście zdobyte wtedy umiejętności nie przydają mu się obecnie, papież podkreśla jednak, że był to ważny etap formowania się jego osobowości. Szczególnie ciepło wspomina kierowniczkę laboratorium, w którym pracował. Nazywała się Esther Balestrino de Careaga i była Paragwajką. – Pamiętam, że kiedyś przyniosłem jej próbkę do analizy, a ona zapytała: „Chłopcze, co tak szybko to zrobiłeś? Czy odmierzyłeś dokładnie taką dawkę tego składnika jak należy?”. Kiedy jej odpowiedziałem, że skoro pozostałe składniki zajmują tyle miejsca, to ten, o który pyta, musi być mniej więcej we właściwej ilości, skarciła mnie: „Nie, nie, to nie tak. Wszystkie rzeczy w pracy trzeba robić sumiennie i dokładnie”. Zapamiętałem to sobie, nauczyłem się od tej wspaniałej kobiety szacunku do pracy. Wiele jej zawdzięczam – opowiada Franciszek.

Z żalem wspomina też tragiczne późniejsze losy Esther Balestrino de Careaga. Jej córka i zięć sympatyzowali z komunistami. Podczas dyktatury wojskowej pod koniec lat siedemdziesiątych najpierw aresztowano ich, a potem także Esther. Została zamordowana, pochowano ją w kościele Santa Cruz.

Papież Franciszek, znany z czasów, gdy był arcybiskupem Buenos Aires, ze swej troski o biednych i bezrobotnych, podkreśla dziś, że praca jest człowiekowi niezbędna do zachowania godności. Bezrobotny szybko traci poczucie własnej wartości. Gdy nie ma pracy, jest bardzo ważne, by pomóc mu to poczucie utrzymać. Papież twierdzi, że praca pełni też ważną funkcję edukacyjną, pozwalając utrzymać harmonię w rodzinach.

– Opowiem pewną anegdotę – mówił w książce „Jezuita”. – Ojciec i syn z mieszkającej w Buenos Aires rodziny baskijskiego pochodzenia ciągle się kłócili. Ojciec był bogatym hodowcą bydła. Tak bogatym, że nie musiał pracować. Syn był natomiast zbuntowanym lewicowcem, który dzięki pieniądzom ojca nie musiał zarabiać na życie, więc miał czas na politykowanie w kawiarniach. Do tego stopnia nie mogli ze sobą wytrzymać, że zaprosili znajomego starego księdza, do którego obaj mieli zaufanie, by pomógł ich rozsądzić. Ksiądz wy-słuchał spokojnie argumentów obu stron i powiedział: „Macie jeden wspólny problem. Brakuje wam pewnego odruchu”. „Co? Jakiego odruchu?” – zdziwili się ojciec i syn. „Odruchu, który miał wasz ojciec i dziad, który codziennie wstawał o 4.00 rano, by oporządzić bydło” – wytłumaczył ksiądz. Praca uczy ludzi realizmu i odrywa od jałowego teoretyzowania.

Papież nie zapomina jednak, że we współczesnym świecie równie wielkim zagrożeniem jest nadmiar pracy. – Tam, gdzie praca zamienia się we współzawodnictwo, konkurencję, zwykle kończy się jej ludzki wymiar. Następuje coś, co nazywamy odhumanizowaniem pracy. Człowiek musi mieć czas na życie rodzinne, odpoczynek, rozrywkę. Dlatego Kościół tak walczy z pracą w niedzielę. Praca nie może zamienić się w niewolnictwo – tłumaczy ojciec święty. – To nie człowiek jest dla pracy, ale praca dla człowieka. Dlatego zawsze podczas spowiedzi pytam młodych ojców, czy bawią się ze swoimi dziećmi. Czasem są zaskoczeni tym pytaniem. Nieraz się okazuje, że wychodzą z domu do pracy, kiedy dzieci jeszcze śpią, a wracają, kiedy już ponownie zasypiają. A w sobotę i niedzielę są tak zmęczeni, że nie mają sił na zajmowanie się dziećmi. To prowadzi do destrukcji życia rodzinnego.

Dziś Franciszek z perspektywy wielu lat ocenia, że najważniejszym człowiekiem nie tylko w jego młodości, ale w całym życiu była babcia Rosa. To ona, tradycyjna i pobożna pani domu z północnych Włoch, w największym stopniu ukształtowała jego osobowość i pobożność. Była też jego powiernicą. Do dziś z rozrzewnieniem wspomina rady, jakie mu dawała, i to, że zawsze go wspierała. – Nigdy nie zapomnę tego, jak zareagowała na moją decyzję o wstąpieniu do seminarium duchownego. Powiedziała: „Jeśli Bóg cię wzywa, to będzie to błogosławione. Ale nie zapomnij, proszę, że drzwi domu są zawsze dla ciebie otwarte i nikt nie zrobi ci najmniejszej wymówki, jeśli zdecydujesz się wrócić”. Te słowa nie tylko dodały mi otuchy. Przypominają mi się zawsze, kiedy do mnie przychodzi ktoś, kogo czeka podjęcie ważnej życiowej decyzji i kto spodziewa się ode mnie rady. Staram się do tego podejść tak, jak to zrobiła wtedy moja babcia. To była dla mnie wielka nauka – wyznaje papież.