Refren poranka - Tracie Peterson - ebook + książka

Refren poranka ebook

Tracie Peterson

4,3

Opis

Na Alaskę przyjeżdża piękna flecistka Phoebe, w której zakochują się Dalton i jego przyjaciel Jurii. Zaczyna się rywalizacja o serce dziewczyny. A ona wybiera...

Refren o poranku, wyczekiwany drugi tom trylogii Pieśń Alaski, opowiada dzieje Daltona, syna Lydii, głównej bohaterki Preludium Brzasku. Rodzina Lindquistów nadal mieszka w Sitce na Alasce. Osiemnastoletni Dalton zdaje sobie sprawę z tego, że Kjell jest jego przybranym ojcem, więc chce poznać historię swojego pochodzenia. Nakłania matkę do wyjawienia prawdy o brutalnym ojcu oraz bezwzględnym przyrodnim rodzeństwie. Mimo doznanego szoku zamierza ich poznać, by wyrobić sobie własne zdanie. Wkrótce nadarza się okazja. Evi, jego przyrodnia siostra, wybiera się do Kansas City, do umierającego męża, od którego odeszła. Dalton chce pojechać z nią i tym samym wrócić do miejsca, do którego został porwany w dzieciństwie przez przyrodnie rodzeństwo.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tracie Peterson

REFREN PORANKA

Pieśń Alaski

Przekład

Maria Zawadzka

Wydawnictwo WAM

Kraków

Tytuł oryginału

Morning’s Refrain

Copyright © 2010 by Tracie Peterson

Originally published in English under the title

Morning’s Refrain by Bethany House,

a division of Baker Publishing Group,

Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

All rights reserved.

© Wydawnictwo WAM, 2013

Redakcja

Zofia Palowska

Korekta

Dariusz Godoś

Przygotowanie ebooka: Piotr Druciarek

ISBN 978-83-277-0326-2

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwowam.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 43 03 210

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA INTERNETOWA

tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447

faks 12 62 93 261

e.wydawnictwowam.pl

Dla

Steve’a, Debry, Noelle i Carry

Jestem Wam głęboko wdzięczna za wszystko, co uczyniliście, żeby wspomóc mnie w mojej posłudze.

Wszyscy jesteście dla mnie wyjątkowi, a Wasza miłość do Boga i dary, które od Was otrzymałam – stały się dla mnie prawdziwym błogosławieństwem.

Rozdział 1

czerwiec 1889 roku

Ilekroć ktoś chciał dowiedzieć się o tym, co działo się w Sitce – niezależnie od tego, czy chodziło o potwierdzone wiadomości, czy o zwykłe płotki – wystarczyło, że poszedł do miejscowego sklepu, który pełnił na wyspie funkcję swoistego centrum informacji. Dalton Lindquist nie spodziewał się jednak, że tym razem jego rodzina stanie się tematem opowieści pani Putshukoff.

W rzeczywistości jednak przez całe życie towarzyszyło mu przeświadczenie, że jego przeszłość kryje w sobie bliżej nieokreśloną tajemnicę. Wszyscy starali się unikać tego tematu, nikt nie chciał z nim o tym rozmawiać. Jedyne, co wiedział Dalton, to to, że jego narodziny i okres, który nastąpił bezpośrednio po nich, wiązały się z jakiegoś rodzaju zagrożeniem. Zauważył, że pytania dotyczące tamtego czasu są dla jego matki źródłem bólu. Zawsze, kiedy próbował je zadawać, ojciec napominał go, mówiąc, że na te rozmowy przyjdzie czas, kiedy Dalton będzie starszy. Kjell w końcu zdradził mu, że w okresie, gdy Dalton był dzieckiem, ktoś próbował go porwać, a podczas tej próby Lydia została postrzelona. Nic więcej nie chciał powiedzieć: całą historię miał usłyszeć od matki.

– Najwyższy czas, żebym się wreszcie dowiedział – wymamrotał, idąc ulicą sztywnym krokiem. – Zasługuję na to, żeby w końcu poznać prawdę.

Do domu zostały mu jeszcze trzy kilometry, ale zupełnie się tym nie przejmował. Miał nadzieję, że idąc, zdoła oczyścić umysł i potem spokojnie zastanowi się nad tym, co pani Putshukoff powiedziała przed chwilą Arniemu, właścicielowi sklepu. Kiedy się dzisiaj pojawiła, była mocno podekscytowana. Twierdziła, że w osadzie Tlingitów zginęło kilka osób. W wyniku kłótni życie straciło dwóch mężczyzn, a jedna z kobiet odniosła poważne obrażenia. Pani Putshukoff oświadczyła, że nic podobnego nie wydarzyło się w Sitce od czasu, kiedy na wyspie pojawiła się Lydia Gray.

Pierwsze słowa tej rozmowy dotarły do Daltona, kiedy przyjmował dostawę farby na tyłach sklepu. Próbował się zbliżyć do rozmawiających, nie zwracając na siebie uwagi. Spostrzegł go jednak Arnie, który dał pani Putshukoff znak, sugerując, że pora kończyć tę opowieść. Dalton zauważył, że w miasteczku, w którym wszyscy tak lubili plotkować, nie wiedzieć czemu, zachowywano wyjątkową powściągliwość, kiedy chodziło o jego przeszłość. Być może mieszkańcy starali się w ten sposób uszanować uczucia jego matki, która była tu uwielbiana i stanowiła jeden z filarów społeczności Sitki. Zastanawiał się, czy nie uważają, że są jej winni milczenie. Zresztą wielu ludzi, którzy mieszkali tu w okresie, kiedy on się urodził, dawno już opuściło to miejsce.

Słońce znajdowało się jeszcze wysoko na niebie, choć było już wpół do szóstej. Latem w Sitce zmierzch przychodził późno, a w tej chwili zostało do niego około czterech czy nawet pięciu godzin. To nikogo na wyspie nie dziwiło. Większe zaskoczenie budził fakt, że wreszcie przestał padać deszcz. Dalton wiedział, że czyste niebo będzie dla wszystkich stanowiło wspaniałą zachętę, żeby do późna oddawać się różnego rodzaju rozrywkom na wolnym powietrzu.

Kjell zawsze powtarzał, że to jego ulubiona pora roku, a Dalton w pełni się z nim zgadzał. Teraz, wracając do domu, szczerze żałował, że na tak pięknym dniu cieniem położy się od dawna skrywana tajemnica. Mimo że droga, którą przemierzał, była rzeczywiście długa, nie zaznał w czasie marszu ukojenia. Czuł, że z każdym krokiem wzrasta jego determinacja, by wreszcie znaleźć odpowiedź na od dawna dręczące go pytania. Musiał się wreszcie dowiedzieć, jakie okoliczności towarzyszyły jego narodzinom, chciał także poznać prawdę na temat swojego prawdziwego ojca. Jednego był pewien: matka przybyła do Sitki już jako wdowa. Trafiła tu, ponieważ na wyspie mieszkała jej ciotka, Zerelda Rockford, która pojawiła się na tym pustkowiu wiele lat przed przyjazdem jego matki. Zerelda powitała swoją ciężarną bratanicę z otwartymi ramionami. Kjell Lindquist zakochał się w Lydii i wziął z nią ślub tuż przed narodzinami Daltona.

Rok później przyjechała z Kansas City jego siostra przyrodnia, Evie. Kiedy jako dziecko zapytał o jej męża i dlaczego Evie mieszka z nimi na Alasce, a nie tam, gdzie jej mąż, natychmiast go uciszono. Rodzice wyjaśnili mu tylko, że nie musi tego wiedzieć i że ten temat jest dla jego siostry bardzo bolesny. Dopiero kilka lat temu dowiedział się, że Evie porzuciła męża, bo ten nigdy jej nie kochał i tak naprawdę w ogóle nie chciał ślubu. Siostra Daltona nie miała też ochoty rozmawiać o pewnych sprawach związanych ze swoim życiem w Kansas City, więc Dalton po raz kolejny musiał pogodzić się z tym, że nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania i nie pozna tajemnic przeszłości.

– Dalton! – Jego dziesięcioletnia siostra Kjerstin puściła się pędem w jego stronę. – Zobacz, co zrobiłam! – Z dumą pokazała mu kawałek materiału. – To serwetka, wyszyłam na niej literę „Z”. To dla cioci Zereldy. Mama mówi, że powinnam dodać tam jeszcze „R”, więc teraz się tym zajmę.

Dalton porzucił swoje rozważania i z uwagą przyjrzał się chusteczce.

– Całkiem nieźle ci to wyszło. Wspaniale opanowałaś sztukę haftowania.

– Mama mówi, że jestem do tego stworzona. – Dziewczynka wzięła serwetkę i zaczęła radośnie tańczyć wokół Daltona. Jej brązowe warkocze wirowały w powietrzu. – A Britta wcale nie jest do tego stworzona. Na jej nitce zawsze robią się supełki.

– Britta ma dopiero siedem lat. Daj jej trochę czasu – odpowiedział Dalton. – I nie bądź taka pyszna. Kiedy ktoś cię chwali, mówiąc, że jesteś w czymś dobra, powinnaś podziękować.

Kjerstin zatrzymała się i spojrzała na niego z rozpaczą.

– Przepraszam! Dziękuję.

Dalton roześmiał się.

– Nie musisz tak bardzo się tym przejmować. – Pogłaskał ją po głowie. Przez tyle lat pozostawał jedynakiem, że kiedy matka powiedziała mu, iż urodzi drugie dziecko, był naprawdę zachwycony. Marzył wprawdzie o bracie, ale Kjerstin okazała się interesującą alternatywą.

– Gdzie mama?

– W ogrodzie. Chcesz, żebym ją zawołała?

Dalton pokręcił głową.

– Nie, sam do niej pójdę. A ty wracaj do haftowania.

– Mogę iść z tobą.

– Nie, muszę z nią porozmawiać na osobności.

Kjerstin wzięła się pod boki.

– Dlaczego nie mogę iść z tobą?

Nie chciał jej niepokoić, ale nie zamierzał też kłamać.

– Po prostu chcę zadać jej kilka pytań. To prywatna sprawa. Nic, czym powinnaś obciążać swoją śliczną główkę.

– Zapytasz ją o to, jak się całuje dziewczyny?

Dalton ze zdziwieniem spojrzał na siostrę.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Słyszałam, jak mama i tata rozmawiali o tym, że niedługo zaczniesz zauważać dziewczyny i znajdziesz sobie żonę.

Dalton roześmiał się, wziął siostrę na ręce, zakręcił nią w powietrzu, po czym postawił Kjerstin na ziemi.

– Zacząłem już zauważać dziewczyny – powiedział porozumiewawczo. – Wydaje mi się, że z całowaniem też jakoś sobie poradzę. – Poklepał ją po plecach. – A teraz idź już.

Zachichotała i wbiegła po schodach na werandę.

– Jeżeli będziesz się żenił, chcę koniecznie włożyć na ślub jakąś piękną sukienkę – zawołała do niego.

– Postaram się w miarę możliwości spełnić twoje życzenie, ale najpierw muszę znaleźć sobie pannę młodą.

Okrążył dom i ruszył w stronę ogrodu, gdzie jego matka pracowała pochylona nad grządkami. Dalton zastanawiał się, co mogło skłonić rodziców do rozmowy o jego ślubie. Od czasu kiedy skończył szkołę, nie zajmował się niczym poza szkutnictwem. Budowa łodzi zaczęła go wciągać, gdy miał trzynaście lat. Terminował u pana Bielikowa, ojca swojego najlepszego przyjaciela Juriego. Szkutnictwo było tym, czym chciał się zajmować do końca życia. Uwielbiał zarówno budować łodzie, jak i na nie patrzeć po skończonej już pracy. Jednym słowem kochał wszystko, co się z nimi wiązało.

Matka zauważyła go i wyprostowała się. Dalton porzucił myśli o budowie łodzi i o paplaninie siostry. Zmarszczył brwi, kiedy przypomniał sobie, dlaczego tak zależało mu na tej rozmowie.

– Wyglądasz jak człowiek, który ma jakąś konkretną sprawę do załatwienia – odezwała się jego matka.

– To prawda – odpowiedział poważnie. – Czy możemy usiąść i porozmawiać?

Twarz Lydii Lindquist lekko pobladła. Wyprostowała ramiona.

– Czy coś się stało?

– Nic takiego, a przynajmniej nic, czego nie dałoby się wyjaśnić, odpowiadając na kilka pytań. – Poprowadził ją do rzędu drewnianych krzeseł, które jego ojciec zrobił z myślą o rozrywkach pod gołym niebem. – Muszę poznać prawdę o moim ojcu, o moich narodzinach. Mam osiemnaście lat. Jestem już w takim wieku, że powinienem wreszcie dowiedzieć się o tym, o czym wiedzą wszyscy inni wokół mnie.

Jego matka usiadła i skinęła głową.

– Myślę, że jestem ci to winna.

Dalton miał ochotę odburknąć, że jest mu winna nie tylko to, ale i dużo więcej. Zamiast tego przystawił bliżej jedno z krzeseł i usiadł naprzeciw niej.

– Wiem, że w przeszłości doświadczyłaś wiele zła. Mam tego świadomość. Jeżeli chcesz coś zataić, żeby mnie chronić, nie rób tego.

Uśmiechnęła się bez przekonania.

– Muszę ze wstydem przyznać, że powodem mojego milczenia był raczej własny strach przed przeszłością. To bardzo bolesne wspomnienia. Miałam nadzieję, że nie będę już musiała o tym mówić.

– Nie chcę, żebyś cierpiała, ale odnoszę wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą o mnie znacznie więcej niż ja sam. Choćby dzisiaj w sklepie usłyszałem, że w roku, w którym się urodziłem, wiele się tu wydarzyło. Chciałbym wiedzieć, co się wtedy stało, i wolałbym nie dowiadywać się wszystkiego od obcych.

Lydia wzięła głęboki oddech.

– No cóż, tak naprawdę wszystko wydarzyło się dwa miesiące po twoich narodzinach. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, choć jak poznasz już prawdę, możesz zacząć żałować, że w ogóle zacząłeś pytać. Od czego mam zacząć?

– Kim był mój ojciec? – zapytał Dalton, nie zważając na przestrogi matki.

– Nazywał się Floyd Gray. Wyszłam za niego w bardzo młodym wieku: to małżeństwo zaaranżowali moi rodzice. On miał już wcześniej żonę, która zmarła niedługo przed naszym ślubem – zaczęła Lydia. – Stałam się częścią umowy handlowej, którą zawarł z moim ojcem.

– Więc zostałaś do tego zmuszona?

– Tak – odpowiedziała. – Muszę niestety wyznać, że nigdy go nie kochałam. Był okrutnym człowiekiem i nigdy nie okazał mi nawet najmniejszych oznak czułości.

– Ale co ze mną? Byłaś w ciąży, kiedy zmarł?

– Trudno ci będzie to zrozumieć... – Spuściła wzrok. – Przykro mi, ale nie zostałeś poczęty z miłości. To nie była moja pierwsza ciąża. Tylko tę ciążę udało mi się jednak donosić do końca: wcześniej, gdy twój ojciec wpadał w gniew, wyładowywał się na mnie.

Dalton zesztywniał. Zalała go wściekłość na myśl o tym, że jakiś mężczyzna mógłby skrzywdzić jego matkę.

– W jaki sposób umarł?

– Zginął w wypadku powozu, razem z moim ojcem. Ojciec żył dwa dni dłużej od niego, co z kolei doprowadziło do całej serii komplikacji związanych ze spadkiem i pozostałymi dziećmi Floyda.

– Chodzi ci o Evie?

Lydia podniosła wzrok. W jej brązowych oczach Dalton dostrzegł strach.

– Nie, chodzi mi o jego pozostałe dzieci. Twoich braci i drugą siostrę.

– Słucham? – Pokręcił głową. – Mam braci? I jeszcze jedną siostrę? O czym ty mówisz?

– To długa historia. Floyd i jego pierwsza żona mieli bliźniaki, dużo starsze od ciebie, a także drugą córkę. Mieszkali wszyscy w Kansas City i wszyscy z wyjątkiem Eve mnie nienawidzili. Kiedy poślubiłam ich ojca, patrzyli na mnie jak na intruza. W tamtym czasie Eve była jeszcze małą dziewczynką. To pewnie dlatego nie przejęła ich sposobu myślenia, ich nienawiści. Ale ilekroć okazywała mi choćby cień dobroci, surowo ją za to karali.

– Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Dlaczego nigdy nic nie mówiłaś? – Nagle poczuł gniew. – Nie przyszło ci do głowy, że chciałbym poznać swoje rodzeństwo?

– Właśnie dlatego nic ci nie powiedziałam – wyznała. – Miałam nadzieję, że nigdy nie będziesz chciał ich poznać. Daltonie, to nie są dobrzy ludzie.

– Czy nie powinienem dostać szansy, żeby się o tym przekonać? Nie miałaś prawa wszystkiego przede mną zatajać. – Czuł się zdradzony i oszukany. – Co jeszcze przede mną ukrywałaś? – W tej chwili przypomniał sobie słowa, które usłyszał w sklepie. – Co stało się w roku, w którym się urodziłem? Kto wtedy zginął?

Jej twarz się zmieniła.

– Co na ten temat słyszałeś?

– Słyszałem za mało, żeby cokolwiek zrozumieć – odpowiedział. – Chcę poznać prawdę.

Ku zaskoczeniu Daltona w jej oczach pojawiły się łzy.

– Zawsze chciałam, żebyś poznał w końcu prawdę, ale... – zakrztusiła się i ukryła twarz w dłoniach.

Dalton poczuł wyrzuty sumienia. Nie chciał, żeby cierpiała, ale jednocześnie wiedział, że musi wreszcie poznać prawdę o wydarzeniach, które doprowadziły ją do łez.

– Proszę cię, musisz mi powiedzieć.

Widział, że matka próbuje się opanować, więc postanowił przez chwilę milczeć. Kiedy wreszcie się odezwała, jej słowa wzbudziły jego niepokój.

– Musisz dać mi trochę czasu. Nawet teraz trudno mi... Tyle rzeczy wydarzyło się tamtej nocy, kiedy po ciebie przyszli. Części z nich nadal nie mogę sobie przypomnieć.

– Kto? Kto po mnie przyszedł? O czym ty mówisz?

Patrzyła na Daltona niewidzącymi oczami. Miał wrażenie, że przeniosła się myślami do tamtych czasów.

– Było ich dwóch. Ci ludzie nienawidzili twojego ojca.

– Mojego prawdziwego ojca?

Pokręciła głową.

– Nie, Kjella. Ale to nie dlatego cię zabrali. Działali na zlecenie.

– Na zlecenie?

– Przyszli w nocy, Zerelda usiłowała ich zatrzymać. Ogłuszyli ją... natychmiast straciła przytomność. – Lydia wstała. Wyglądała, jakby była w transie. – Kiedy to się stało, zajmowałam się tobą na górze. Nagle usłyszałam jakieś hałasy. Zerelda miała broń, zdecydowała się jej użyć. Jeden z nich powiedział, że trzeba znaleźć dziecko.

Dalton wstał i dotknął jej ramion.

– Mamo, wszystko w porządku?

Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.

– Kiedy po ciebie przyszedł, nie wiedziałam, co robić. Kjell został do późna w pracy. W domu nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. – Zadrżała. – Starałam się go powstrzymać, nie mogłam pozwolić, żeby cię zabrali...

– Kogo? Kto to był?

– Anatolij Sidorow – powiedziała to tak cicho, że ledwo ją usłyszał. Po chwili głęboko odetchnęła. Wydawało się, że znowu patrzyła na Daltona z uwagą. – To byli Anatolij i jego brat.

– Kim oni są? Nigdy o nich nie słyszałem.

Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy.

– To on cię porwał. Próbowałam z nim walczyć. Starałam się go powstrzymać, ale nie chciał słuchać. On... on...

– Co zrobił? Powiedz mi. Proszę.

– Lydio!

Nagle dostrzegli Evie, która szła alejką w ich stronę.

– Kjell cię szuka. Prosił, żebyś przyszła do domu, potrzebuje twojej pomocy.

– Mamo, proszę, dokończ swoją opowieść.

Otarła oczy skrawkiem fartucha.

– Strzelił do mnie.

Powiedziała to tak rzeczowo, że przez chwilę jej słowa nie mogły przedrzeć się do świadomości Daltona.

– Co zrobił?

– Nie mam siły – powiedziała Lydia, kręcąc głową.

Evie była coraz bliżej. W pewnym momencie Lydia odwróciła się i spojrzała na nią.

– Ty mu powiedz. Ty mu powiedz, co wydarzyło się po tym, jak Anatolij mnie postrzelił. Powiedz Daltonowi, kto za tym wszystkim stał.

Evie otworzyła szeroko oczy – nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Dalton w milczeniu patrzył na odchodzącą matkę. Był rozdarty: z jednej strony rozpaczliwie pragnął, by została i dokończyła swoją opowieść, z drugiej zaś ogarnął go głęboki smutek na myśl, że spowodował jej cierpienie. Bez wątpienia rozmowa ta stanowiła dla niej ogromny wstrząs.

Spojrzał na Evie.

– Chcę się wreszcie dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Na razie rozumiem tylko tyle, że starzy mieszkańcy miasteczka wiedzą o mojej przeszłości znacznie więcej ode mnie. To nie w porządku. Ktoś musi wreszcie odpowiedzieć na moje pytania.

– Nawet jeżeli to rani twoją matkę?

– Mam do tego prawo! – Dalton uderzył pięścią w krzesło. – Mam dosyć wszystkich tych kłamstw i tajemnic. Muszę poznać prawdę.

– Przestań się wściekać, to może odpowiem na twoje pytania. Jesteś już dorosłym mężczyzną, Daltonie, więc zacznij się w ten sposób zachowywać, zamiast robić sceny jak rozkapryszone dziecko.

– Przez całe życie ciążył na mnie cień tych tajemnic, Evie. Okazuje się, że mam braci i siostrę, o których nawet nie słyszałem. Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?

Wzruszyła ramionami.

– Dlatego, że twoja matka wolała, żebym o niczym nie mówiła.

– Przecież to bez sensu. Co z tego, że mój prawdziwy ojciec, nasz ojciec, był trudnym człowiekiem? Dlaczego miałaby mi z tego powodu nie opowiadać ani o nim, ani o jego rodzinie? A teraz jeszcze matka mówi, że ktoś zjawił się niedługo po moim urodzeniu, porwał mnie, a ją postrzelił. O co w tym wszystkim chodzi? Nic z tego nie rozumiem.

– Nasz brat Marston wynajął dwóch mężczyzn, którzy mieli odebrać cię Lydii. Nasi bracia są tak samo podli i zepsuci jak nasz ojciec. A nasza siostra Jeannette nie mniej samolubna i bezduszna.

– Jeannette? Ta sama, która przysyła ci listy? To nasza siostra? – zapytał Dalton.

Evie skinęła głową.

– Tak, korespondujemy od czasu do czasu, choć nigdy nie byłyśmy sobie bliskie. Jeannette trudno uznać za dobrą siostrę, zresztą czasem w ogóle o niej zapominam. Ale to Marston jest najgorszy. Wszystko, o czym zdążyłeś już usłyszeć, było inspirowane przez niego.

– Nie rozumiem. Dlaczego Marston chciał mnie porwać? Dlaczego postanowił odebrać mnie matce?

– Chodziło o pieniądze – przyznała Evie. – Lydia odziedziczyła majątek naszego ojca, a to doprowadziło nasze rodzeństwo do szewskiej pasji. Chcieli za wszelką cenę odzyskać pieniądze. Twoja matka przekazała im wspaniałomyślnie część tych dóbr, ale ze względu na to, że też jesteś dzieckiem Graya, uznała, że ma obowiązek zabezpieczyć należną ci część.

– Nie wiem nic o żadnym spadku. To wszystko nie ma sensu.

Evie przyłożyła na chwilę dłoń do skroni. Dalton miał wrażenie, że jego siostra zastanawia się, ile może wyjawić, a co musi pozostać tajemnicą. Wreszcie odezwała się łagodnym, spokojnym głosem.

– Być może z czasem... wszystko nabierze sensu. Na razie musisz zrozumieć jedno: niewiele brakowało, by nasz brat doprowadził do śmierci twojej matki. Zlecił zabójstwo. Sidorowowie mieli wykonać wyrok. Chciał doprowadzić do jej śmierci, ponieważ mógłby wtedy starać się o spadek jako twój najbliższy krewny. W takiej sytuacji rodzina odzyskałaby dzięki tobie majątek.

Dalton opadł na krzesło. Odetchnął ciężko.

– Co stało się później? Gdy tamten człowiek strzelił do matki?

Ton głosu Evie stał się łagodniejszy. Siostra Daltona usiadła na miejscu, które kilka chwil wcześniej zajmowała Lydia.

– Mężczyźni, którzy zaatakowali ją tamtej nocy, zabrali cię do Marstona. Ten zabił Anatolija, ale jego bratu Iwanowi udało się uciec. Marston wywiózł cię do Kansas City, a w Sitce wszyscy myśleli, że nie żyjesz. Właśnie na tym mu zależało. Tymczasem Kjell starał się ratować twoją matkę. Zawiózł ją oraz Zereldę do szpitala tak szybko, jak tylko mógł. Lydia przez długi czas nie odzyskiwała przytomności. Wszyscy myśleli, że już z tego nie wyjdzie.

– A co się stało z Marstonem?

– Kilka tygodni później przybył do Kansas City i powierzył mi opiekę nad tobą, tłumacząc, że twoja matka zmarła w połogu. Byłam nieszczęśliwa u boku męża i rozpaczliwie potrzebowałam czegoś innego, na czym mogłabym się skupić. I wtedy pojawiłeś się ty. Cieszyłam się, że mogę się tobą zajmować i choć na chwilę zapomnieć o swoich problemach. Miałam też poczucie, że robię to przez wzgląd na twoją matkę. Prawda jednak wyszła na jaw: okazało się, że Lydia żyje. Choć niewiele brakowało, byśmy jej już nie zobaczyli. Kiedy wyzdrowiała, przez długi czas nie mogła odzyskać pamięci. Nie poznawała ani Kjella, ani Zereldy. Nie pamiętała, że kiedykolwiek miała syna.

– Jak mogła tego nie pamiętać? – zapytał.

Evie potrząsnęła głową.

– Straciła dużo krwi. Lekarz powiedział, że w połączeniu ze wstrząsem, jakiego doznała, doprowadziło to do czasowej utraty pamięci.

– W jaki sposób dowiedziałaś się, że ona przeżyła?

– Pewnego popołudnia podsłuchałam rozmowę, którą nasi bracia prowadzili z moim mężem. Wtedy dowiedziałam się, że Marston próbował zabić Lydię, żeby przejąć kontrolę nad tobą, a w konsekwencji odzyskać spadek. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. A jednocześnie miałam nieodparte wrażenie, że muszę być idiotką, skoro przez tak długi czas nie zdołałam tego zauważyć.

– I co było dalej?

– Postanowiłam zabrać cię do Lydii na Alaskę. Wszystko dokładnie zaplanowałam. Powiedziałam mężowi, że chciałabym pojechać do Anglii i pochwalić się tobą przed moimi znajomymi. Nasi bracia uznali, że to świetny pomysł. Wiedziałam, że będą dążyli do tego, żeby cię gdzieś ukryć. Dzięki temu, gdyby Lydia zgłosiła się na policję, poszukiwania utknęłyby w martwym punkcie.

– Czyli wmówiłaś im, że jedziesz do Anglii, ale zamiast tego przypłynęłaś statkiem tutaj?

– Tak. Dopiero kiedy zjawiłam się tu z tobą, Lydia w pełni odzyskała pamięć. Wcześniej, kiedy stopniowo dochodziła do siebie, przez długi czas przypominały jej się wyłącznie pojedyncze fragmenty i obrazy. Ale kiedy stanęłam przed nią i pokazałam jej ciebie, pod wpływem wstrząsu straciła przytomność. Wydawało się, że wszystkie wspomnienia w jednej chwili do niej wróciły: nie mogła tego udźwignąć.

Dalton przetarł oczy, przytłoczony tym, co opowiedziała mu Evie.

– Proszę, mów dalej. Co się potem wydarzyło?

– Dzięki zeznaniom moim i Iwana Sidorowa Marstona sądzono za porwanie. Nie oskarżono go jednak o zabójstwo ani nawet o usiłowanie zabójstwa. Zaprzeczył, jakoby miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Anatolija, i zasugerował, że odpowiada za nią Iwan. Przyznał się do tego, że zorganizował porwanie, ale twierdził, że nie chciał, by komukolwiek stała się przy tym krzywda. Skłamał i zeznał, że obawiał się po prostu o twoje zdrowie i o to, co się z tobą stanie na dzikich pustkowiach Alaski. Starał się wykazać, że opieka nad tobą przerastała wtedy możliwości, jakimi dysponowała twoja matka, i że tak naprawdę nigdy nie była w pełni władz umysłowych. Oczywiście sędzia nie miał żadnej wiedzy na ten temat, więc postanowił przychylić się do stanowiska Marstona. Ostatecznym argumentem, który przekonał go do przyjęcia tych wyjaśnień, była łapówka, którą mu wcześniej wręczono. Naszego brata skazano na pięć lat więzienia, ale nie spędził za kratami ani jednego dnia. Dostał zwolnienie warunkowe. Chociaż wyrok pozbawił go dawnej pozycji wśród ludzi z towarzystwa, to jego akcje w środowisku miejscowych kryminalistów stały coraz lepiej. Z tego, co donosi nasza siostra, wynika, że znowu dobrze mu idzie w interesach i zyskał wielu groźnych przyjaciół.

– A więc to wszystko uszło mu na sucho? To, że zabił Anatolija i usiłował zabić moją matkę?

– I ranił ciotkę Zee. To nie wszystko. Wydaje się, że Marston maczał też palce w wielu innych sprawach. Trudno mu jednak coś udowodnić, bo jego działania zawsze są świetnie przygotowane. Wszystko uchodzi mu na sucho albo dzięki pieniądzom, albo dzięki wielkiej sile przekonywania. Teraz powinieneś już rozumieć, dlaczego matka tak długo utrzymywała jego istnienie w tajemnicy. – Evie ujęła go za rękę. – Daltonie, nie możesz mieć do niej żalu, że zataiła to wszystko przed tobą. Prawda była tak okrutna... Lydia nie mogła się pogodzić z tym, że może mieć ona jakikolwiek wpływ na twoje wychowanie. Sądziła, że odcinając cię od tamtej rzeczywistości, najskuteczniej cię ochroni.

Pokręcił głową.

– Ochroni mnie przed czym?

Evie wyprostowała się.

– Oczywiście przed Marstonem. On się nie podda. Obawiamy się, że pewnego dnia cię odnajdzie i będzie usiłował przeciągnąć na swoją stronę, skłonić do tego, żebyś poszedł w ślady swojego ojca.

Rozdział 2

Dalton długo rozważał słowa swojej siostry. Siedzieli w milczeniu, wpatrując się w gęste korony drzew i ośnieżone szczyty. Lydia powiedziała mu kiedyś, że Alaska jest źródłem symfonii dźwięków – mimo to w tej chwili słyszał tylko łomotanie własnego serca. Przepełniały go wściekłość i poczucie krzywdy.

Okłamali mnie.

Nie, tak naprawdę cię nie okłamali. Po prostu ukryli przed tobą prawdę.

Ale prawda była przecież ważna. To prawda o moim życiu, o tym, kim jestem.

Oni cię chronili. Człowiek, którego opisała twoja siostra, zabiłby cię, gdybyś stanął mu na drodze. Matka cię nie zdradziła. Próbowała cię tylko chronić.

Powinna była mi powiedzieć.

– Powinna była mi powiedzieć – mruknął Dalton, wypowiadając na głos ostatnią myśl.

– Słucham?

Spojrzał na Evie.

– Matka powinna była powiedzieć mi prawdę. Zasługiwałem na to. Powinienem był wiedzieć.

– Bez względu na wszystko? No cóż, najwyraźniej kierujesz się wyłącznie pragnieniem zaspokojenia swoich egoistycznych oczekiwań. – Evie wstała i spojrzała na niego z góry. – Myślałam, że jesteś wystarczająco dojrzały, żeby sobie z tym wszystkim poradzić, ale chyba się myliłam. Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko, które dowiaduje się nagle, że resztkę deseru dostanie inny członek rodziny.

Dalton zerwał się na równe nogi.

– To niesprawiedliwe! Do tej pory nigdy nie naciskałem. Gdyby tu chodziło o twoje życie, też chciałabyś poznać prawdę.

– Tak. Chciałabym poznać prawdę. Ale nie rozumiem, co miałoby dać mi w tej sytuacji oskarżanie bliskich i wskazywanie winnych. Daltonie, w tej chwili nie ma znaczenia, kto powinien był ci o wszystkim powiedzieć i jak wiele szczegółów powinien ci wyjawić. Podjęte zostały pewne decyzje, a wszystko po to, by cię chronić. Jakie to wszystko może teraz mieć znaczenie?

Zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział:

– Przez całe życie czułem, że istnieje jakaś ważna część mnie, której nie znam, która pozostaje przede mną ukryta. Wiązało się to pewnie z tym, że o tej tajemniczej części mojego życia nikt nie chciał ze mną rozmawiać. – Dalton spojrzał na siostrę. – Po prostu muszę się dowiedzieć, kim jestem.

Wzruszyła ramionami.

– Jesteś Daltonem Grayem Lindquistem. Jesteś tym, kim będziesz chciał zostać.

– Ale to nie wszystko. Mówisz o ojcu, którego nigdy nie poznałem. Matka opisała go jako okrutnego człowieka. Ty twierdzisz, że był podły i bezduszny. Ale ja sam nie miałem nawet okazji się o tym przekonać.

– I dzięki Bogu! – zawołała. Na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie. Zadrżała. – Nie masz pojęcia, przed czym Bóg cię ustrzegł.

– Ale przecież to był nasz ojciec.

Evie pokręciła głową.

– Wybacz mi dosadność tego, co teraz powiem, ale on był tylko mężczyzną, który zapłodnił nasze matki. Daltonie, tego człowieka nie obchodził nikt poza nim samym. Dzieci były dla niego wyłącznie pionkami, których używał w kolejnych rozgrywkach. Bardziej interesowało go zarabianie pieniędzy niż dbanie o kogokolwiek w tej rodzinie.

– Ale to nie czyni go złym.

– On zabił moją matkę! – zawołała niespodziewanie Evie. Gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, zasłoniła usta dłonią, tak jakby próbowała zdusić prawdę. Po chwili cofnęła rękę. – Widziałam to na własne oczy.

– Tak mi przykro, Evie. Nie miałem... pojęcia.

Oboje poczuli lekki podmuch wiatru. Evie zadrżała. Dalton nie wiedział, czy to z powodu chłodnego powietrza, czy na skutek koszmarnych wspomnień, które właśnie stanęły jej przed oczami. Objął ją ramieniem. Evie podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Daltonie, miałam zaledwie cztery lata, kiedy zobaczyłam, jak ojciec zrzuca matkę z tarasu na szczycie naszego domu. Zginęła na moich oczach. Nie domyślał się, że byłam świadkiem tego zdarzenia. Przez długie lata żyłam w strachu, że pozna prawdę, więc uparcie milczałam. To człowiek, o którym najlepiej zapomnieć. W niczym nie jesteś do niego podobny... i powinieneś się z tego cieszyć.

Ale Dalton nie cieszył się. Podczas tej krótkiej rozmowy zdążył się dowiedzieć, że jego ojciec i brat byli mordercami, że nie mieli litości i brali, co tylko chcieli, niezależnie od ceny, jaką inni musieli za to zapłacić. Takie właśnie było jego dziedzictwo. Jak mógł się cieszyć, dysponując taką wiedzą?

– Po prostu zawsze miałem wrażenie, że czegoś mi brakuje... I nie ma to nic wspólnego z tym, czy Kjell był, czy nie był dobrym ojcem. To wspaniały ojciec. Ale wisi nade mną ciężar przeszłości. – Dalton potrząsnął głową. – A teraz, po tym wszystkim, co od ciebie usłyszałem, trudno mi dojść do siebie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że różne zdarzenia z przeszłości walczą o to, by na nowo znaleźć miejsce w moim życiu.

– Mam nadzieję, że mając na uwadze dobro własne i całej twojej rodziny, zdołasz odsunąć od siebie te myśli, zanim opanują twój umysł – odpowiedziała Evie.

Dalton milczał. Nie pamiętał, żeby Evie kiedykolwiek użyła tak ostrych słów. Odezwał się dopiero po chwili.

– Nie mogę tak po prostu odciąć się od czegoś, czego nawet nie rozumiem.

Evie uważnie mu się przyglądała.

– Biblia mówi, że należy uciekać przed Szatanem, Daltonie. Nasz ojciec... Marston... Mitchell... a nawet Jeannette... oni zawsze wykonywali polecenia Szatana. Nic nie wskazuje na to, żeby dziś byli innymi ludźmi niż wtedy, gdy się urodziłeś. Najlepiej o nich po prostu zapomnieć.

– Nie wiem, czy będę w stanie. Mimo wszystko oni są częścią mnie. To tak, jakbyś żądała ode mnie, żebym odciął sobie rękę.

– Gdyby ta ręka stała się źródłem takich niegodziwości, jakich dopuszczał się dawniej i zapewne nadal się dopuszcza Marston – odparła Evie – sama bym ją odcięła… żeby cię ratować.

Joshua Broadstreet podniósł wzrok i jego oczom ukazał się Kjell Lindquist, który właśnie wszedł do środka, strzepując z kurtki krople deszczu. Tartak, na którego terenie się znajdowali, należał kiedyś do Kjella. Jednak wiele lat temu Josh został jego wspólnikiem, a późnej stopniowo wykupywał udziały Kjella, który poświęcił się budowie domów i sklepów w całej okolicy.

– Wiedziałem, że wczorajsza pogoda długo się nie utrzyma – powiedział Kjell, szeroko się uśmiechając.

– Właśnie zaparzyłem kawę. Napijesz się?

– Chętnie. – Ruszył za Joshuą do jego biura. – Czy uda ci się przed pierwszym zrealizować moje zamówienie na tarcicę?

Josh nalał kawę i podał filiżankę Kjellowi.

– Wydaje mi się, że powinniśmy zdążyć. Co prawda od czasu kiedy odeszli tlingiccy robotnicy, produkujemy dużo mniej, ale cały czas dostajemy nowe bale i większość twojego zmówienia już jest gotowa. Odkąd wprowadziłem zasadę, że każdy, kto przyjdzie do pracy pijany lub na kacu, będzie miał wstrzymaną wypłatę, robotnicy zdecydowanie częściej przychodzą trzeźwi. Zatrudniłem też paru kreolskich chłopców. Nie są tak dobrzy, jak bym chciał, ale muszę zadowolić się tym, co mamy do dyspozycji. Jeżeli przestaną pić, powinno nam się udać. Nawet w okresie kiedy Tlingici opuszczają Sitkę, Kreolom udaje się w jakiś sposób zdobyć produkowaną przez nich gorzałę. Przysięgam, to świństwo jest na tyle mocne, że spokojnie można by go używać do usuwania rdzy.

– Jak na okręg, któremu nie przyznano prawa do importu alkoholu, mamy go całkiem sporo. Najwidoczniej zakaz importu przestaje obowiązywać, kiedy produkcja odbywa się na miejscu. – Kjell upił kolejny łyk, po czym usiadł. – Kawa z tego ekspresu nigdy mi się nie znudzi – powiedział.

Joshua usiadł obok niego.

– To prawda, ekspres wiernie mi służy.

– Widzę, że interes świetnie się rozwija. Cieszę się, że tak dobrze ci idzie. Mnie z kolei zdecydowanie bardziej odpowiada to, czym teraz się zajmuję. Właśnie skończyłem remontować dom gubernatora.

Josh skinął głową.

– Słyszałem, że gubernator ma się tu pojawić lada dzień. Ciekawe, co jego rządy będą znaczyły dla Sitki.

– Na pewno ma konkretne plany – uśmiechnął się Kjell. – Wiemy dobrze, że politycy, którzy tu trafiają, do końca nie wiedzą, czego się spodziewać. Zawsze jest niezły ubaw, kiedy się ich na początku obserwuje.

– Zwłaszcza kiedy przyjeżdżają do Sitki z jednego z tych dużych miast na wschodzie. Dla ludzi przyzwyczajonych, że na każde skinienie dostają wszystko, czego tylko zapragną, to miejsce okazuje się zwykle ogromnym zaskoczeniem.

– Niektórzy nie są stworzeni do takiego życia. – Kjell wypił kolejny łyk kawy. – Pamiętam, jak trudno funkcjonowało się tu żołnierzom. Kiedy tu stacjonowali, wyglądało na to, że nigdy nie zdołają się przystosować. Dezerterowali, próbując ukryć się na pokładzie pierwszego statku, który stąd odpływał.

– Kiedy pojawiło się tu wojsko, trochę się obawiałem, ale wygląda na to, że marynarka skutecznie broni tych terenów i czuwa, żeby panował tu ład i porządek. A teraz, kiedy Sitka stała się zorganizowanym okręgiem i przyjeżdżają tu kolejni sędziowie i gubernatorzy, spodziewam się, że sytuacja jeszcze się poprawi.

– Ciekawe, jakich zmian możemy się spodziewać. Lydia i Evie martwią się, że ten region będzie się rozwijał zbyt szybko. Tak naprawdę odpowiada im to, że Sitka jest odcięta od świata.

Słysząc imię Evie, Josh odwrócił głowę. Usilnie starał się nie myśleć o pięknej blondynce. Była przecież mężatką. Każdego dnia powtarzał to sobie w nieskończoność. Nie miał w tym przypadku znaczenia fakt, że nie widziała męża od osiemnastu lat. Nie miało znaczenia to, że Josh kochał ją od chwili, kiedy po raz pierwszy na nią spojrzał. Mimo wszystko pozostawała mężatką.

– Jak na dwie kobiety, które dorastały pośród luksusów wielkiego miasta, całkiem nieźle się przystosowały. Lydia twierdzi, że bardziej jej odpowiada ciche, spokojne życie, które tutaj wiedziemy. Mówi, że w mieście panował nieustanny zgiełk i hałas.

– Też to pamiętam. Zapominasz, że i ja nie urodziłem się na tych terenach – powiedział Josh, starając się choć przez chwilę nie myśleć o przyczynie swoich zmartwień. – Chociaż muszę przyznać, że po tych wszystkich latach mnie też zdarza się o tym zapominać. Ledwo pamiętam, jak wyglądało moje życie, zanim tu przyjechałem. Zanim Evie tu przyjechała. Boże, dlaczego nie potrafię przestać o niej myśleć?

Doskonale wiedział, że nigdy nie wyleczy się z uczucia, którym darzył tę kobietę. Miał już czterdzieści cztery lata i wydawało się, że musi ostatecznie pożegnać się z wszelką nadzieją na to, że kiedykolwiek znajdzie żonę i założy rodzinę. W gruncie rzeczy nie chciał żadnej innej kobiety: Evie całkowicie zawładnęła jego sercem. Przez te wszystkie lata ukrywał miłość w swoim sercu i nie zamierzał niczego zmieniać. Wiedział też, że nie wolno mu jej zhańbić, a stałoby się tak, gdyby zdecydował się wyznać swoje uczucie. Za bardzo ją kochał – i dlatego nie mógł sobie na to pozwolić.

Niespodziewanie do biura wkroczyła właśnie Evie Gadston: wydawało się, że Josh ściągnął ją tu myślami.

– Przyniosłam wam prezenty od Zee i Lydii – oznajmiła, po czym postawiła na biurku Joshuy talerz z bułeczkami cynamonowymi i posłała mu szeroki uśmiech. – Jeszcze ciepłe.

Czas okazał się dla Genevieve Gadston niezwykle łaskawy. Miała trzydzieści sześć lat, ale równie dobrze można by przyjąć, że jest o dziesięć lat młodsza. W jej zachowaniu ciągle było tyle wdzięku i gracji, jakby nigdy nie przestała się obracać wśród elit Kansas City.

Zapach cynamonowych bułeczek sprawił, że Josh porzucił swoje rozmyślania.

– To będzie idealny dodatek do naszej kawy – powiedział. I znowu spojrzał w jej ciemnoniebieskie oczy. Och, Evie.

– Jak wam dziś idzie praca? – zapytała. – Zaczynało kropić, jeszcze zanim wyszłam z domu, a kiedy dotarłam do miasteczka, rozpadało się na dobre. Kjell, myślałam, że spotkam cię po drodze. Lydia mówiła, że masz się dziś zająć dachem jakiegoś domu, a w deszczu to chyba niemożliwe.

– Kiedy zorientowałem się, że niewiele dziś zdziałam, przyszedłem pogawędzić z Joshem – przyznał Kjell. – A ty? Dlaczego wyszłaś w taką pogodę? Przypuszczam, że nie zjawiłaś się tu tylko po to, żeby przynieść Joshowi jedzenie!

Roześmiała się.

– Mieszkam tu wystarczająco długo, aby wiedzieć, że jeśli człowiek czasem nie wyjdzie z domu mimo deszczu, niczego nie zdoła załatwić. Poza tym Lydia prosiła, żebym kupiła jej kilka rzeczy u Arniego.

– Cieszę się, że wpadłaś – powiedział Josh, starając się jednocześnie ukryć, jak duża jest to radość. – Dobrze mieć pretekst, żeby zrobić sobie przerwę w pracy. Dzięki temu, że odwiedziliście mnie z Kjellem, nie czuję się winny, że siedzę tu i nic nie robię. No dobrze, chyba poczęstuję się jeszcze jedną. – Wsunął do ust ostatni kęs bułeczki i sięgnął po następną.

– Czy zdążyliście już przez ten czas rozwiązać wszystkie problemy naszego świata? – zapytała Evie.

– Na razie udało nam się tylko omówić sprawę przyjazdu nowego gubernatora. Wygląda na to, że wszyscy są z tego powodu mocno podekscytowani. Mówi się, że sprowadzi do Sitki żonę i dzieci. A przynajmniej troje spośród czworga dzieci: czwarte już się chyba usamodzielniło.

Evie zatknęła sobie niesforny kosmyk za ucho.

– Mam nadzieję, że jego żona zanadto nie zadziera nosa. Tak czy inaczej czeka ją tu spore zaskoczenie. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, nie mogą się nadziwić, że takie miejsca w ogóle istnieją.

– Właśnie o tym rozmawialiśmy – wyjaśnił Kjell. – Mówiłem Joshowi, że duże wrażenie zrobiło na mnie to, jak szybko udało się tobie i Lydii przywyknąć do życia w Sitce. Wiele było żon wojskowych, które opuszczały to miejsce na długo przed dniem zakończenia służby przez ich mężów. Zwykle wracały do swoich mieszkających w Stanach rodzin. Nie mogły znieść oczekiwania na listy z domu, które jak wiadomo, docierają tu z niemałym poślizgiem.

– Wiem. Uczestniczyłam w wielu spotkaniach kobiet, podczas których omawiano właściwie wyłącznie takie problemy – powiedziała Evie. – Szczerze mówiąc, cieszę się, że poczta dociera do nas tylko raz na miesiąc. Dzięki temu mogę na wszystkie skargi i narzekania Jeannette odpowiedzieć za jednym zamachem.

Kjell roześmiał się.

– A wygląda na to, że ona bardzo lubi narzekać, prawda?

Evie skinęła głową.

– Oddaje się temu zajęciu dużo chętniej niż większość ludzi. Wydawałoby się, że mogłaby znaleźć w swoim życiu jakiś powód do zadowolenia, ale jeszcze to się nie zdarzyło. Dostała dom, w którym dorastaliśmy, ponieważ, jak wyjaśniła Mitchellowi i Marstonowi, nie mogłaby być szczęśliwa nigdzie indziej. Ma dorosłe dzieci, które już się usamodzielniły albo zaraz to zrobią, mąż pozwala jej właściwie na wszystko, na co ma tylko ochotę, o ile jest się w stanie zmieścić w określonym budżecie. I to ograniczenie stanowi chyba główny powód jej niekończących się skarg.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Josh wielokrotnie słyszał narzekania kobiet z Sitki, skarżących się, że muszą nieustannie oszczędzać. Wszystko było tu sporo droższe niż gdziekolwiek indziej. Wiele kobiet sprowadzało zapasy od krewnych ze Stanów i mimo olbrzymich kosztów transportu nadal oznaczało to sporą oszczędność. Nie chodziło o to, że Arnie czy inni sklepikarze narzucali zbyt wysokie czy wręcz nieuczciwe ceny – po prostu proces dostarczania towarów na wyspę wiązał się z licznymi trudnościami. Zdarzało się, że nawet produkty codziennej potrzeby było tu trudno dostać.

– Czy na cześć nowego gubernatora zostanie zorganizowane wielkie przyjęcie? – Joshua rzucił to pytanie w powietrze, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

– Lydia twierdzi, że przyjęcie powitalne na cześć gubernatora i jego rodziny odbędzie się w dniu ich przyjazdu. A potem, w następnym miesiącu, zostanie zorganizowane kolejne przyjęcie z tańcami. Lydia przygotowuje już swój zespół z myślą o tym wydarzeniu.

– Nasza mała orkiestra – Josh wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Lydia naprawdę niesamowicie gra na skrzypcach. Nigdy nie słyszałem czegoś równie cudownego.

– To niebywałe, że można zostać obdarzonym tak wielkim talentem – przyznała Evie. – Ja nigdy nie miałam takich zdolności.

– Śpiewasz jak słowik – zaprotestował Kjell. – Twoim instrumentem jest głos.

– To prawda – potwierdził Josh, patrząc jej w oczy. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, poczuł, że serce przestało mu na chwilę bić. Dlaczego ona pozostaje związana przysięgą małżeńską? Nie chciał jednak, myśląc w ten sposób, narażać na szwank jej czci ani występować przeciwko boskim nakazom. Odetchnął głęboko i odwrócił wzrok. Boże, wybacz mi, że ją kocham. – Powinienem już chyba wracać do pracy. Muszę zabrać się do obróbki desek.

– Potrzebujesz pomocy? – zapytał Kjell.

Josh odłożył bułeczkę, której nie zdążył zjeść.

– Dziękuję, poradzę sobie. Chłopcy niedługo wrócą i mi pomogą. To w zupełności wystarczy.

– W takim razie czy mogę cię dokądś odprowadzić? – powiedział Kjell, wstając i podając ramię Evie.

– Idę do Arniego. Chętnie przyjmę wszelką pomoc w przedzieraniu się przez zalegające na ulicy błoto.

– Będę zaszczycony. Może uda nam się przy tej okazji znaleźć zaginioną deszczownię pani Murphy. Ta biedna kobieta twierdzi, że wichura zerwała ją z ganku. Uważa, że potoczyła się aż do morza, ale ja przypuszczam raczej, że zatonęła gdzieś w błocie i do dziś tam tkwi.

Evie roześmiała się.

– Jestem przekonana, że gdybyśmy przekopali się przez błoto zalegające na Lincoln Street, znaleźlibyśmy całe regimenty żołnierzy razem z ich sprzętem. Kilka tygodni temu na własne oczy widziałam tam człowieka, który zanurzył się aż po same uda. Przedarcie się przez tę ulicę to nie lada wyzwanie.

Mężczyźni roześmiali się.

– Może w tej sytuacji powinniśmy popracować nad stworzeniem specjalnych butów do chodzenia po błocie. Przypominałyby rakiety śnieżne, tyle że byłyby przystosowane do trudnych warunków panujących na ulicach Sitki – powiedział Kjell, mrugając do Josha.

– Mamo, czy mogę z tobą porozmawiać? – zapytał Dalton. Zawahał się. – Nie chcę cię znowu martwić.

Lydia podniosła wzrok i uśmiechnęła się.

– Nie jestem zmartwiona. Chodź, usiądź przy mnie – wskazała kanapę.

– Chciałem cię przeprosić za to, że tak się wczoraj zdenerwowałem. – Usiadł obok niej i zaczął nerwowo pocierać dłońmi o spodnie. – Czuję się trochę zagubiony.

Położyła ręce na jego dłoniach.

– Tak mi przykro. Nie chciałam, żeby było ci z tym ciężko.

Na jej twarzy malował się smutek.

– To samo chciałem powiedzieć tobie. Ja po prostu muszę to wszystko zrozumieć. Tak trudno mi przyjąć, że istnieje ważna część mojego życia, która pozostaje dla mnie tajemnicą.

– Znam to uczucie – powiedziała jego matka. – Kiedy straciłam pamięć po napadzie, czułam głęboką złość i frustrację. Wiedziałam, że wiele rzeczy powinnam zrozumieć, a jednak nie potrafiłam. Nie poznawałam ludzi, którzy mnie otaczali, i to bolało najbardziej. A teraz tobie się wydaje, że nas nie poznajesz, że cię zdradziliśmy.

Skinął głową.

– Wiem, że nie mieliście złych intencji, ale tak właśnie czuję. Evie radzi mi po prostu zapomnieć o naszym ojcu i rodzeństwie. Powiedziała, że powinienem przed nimi uciekać, jakby byli wcieleniem Szatana... ale ja tak nie potrafię. Wiem, że wszyscy chcą dla mnie jak najlepiej i że zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej.

– To prawda. Chciałam cię tylko chronić – powiedziała łagodnie. – Nawet teraz nie mam pewności, do czego byliby zdolni Marston i Mitchell. Gdyby uznali, że możesz im się do czegoś przydać, nie cofnęliby się przed niczym.

– Mamo, jestem dorosłym człowiekiem. Potrafię o siebie zadbać.

Uśmiechnęła się smutno.

– Wiem, Daltonie. Ale ja nadal widzę w tobie małego chłopca. Zawsze pozostaniesz moim małym chłopcem.

Przytulił ją.

– W mojej głowie kłębi się tak wiele pytań. Evie obiecała, że powie mi wszystko, co będę chciał wiedzieć, ale część odpowiedzi na moje pytania znasz tylko ty.

– Wczoraj to wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, ale dzisiaj jestem już gotowa. Wiedziałam, że nadejdzie dzień, w którym będę musiała przeżyć przeszłość na nowo. Nigdy nie planowałam ukrywać przed tobą prawdy w nieskończoność.

– Dziękuję – powiedział, odchylając się, żeby na nią spojrzeć.

Podniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego brody.

– Szybko wyrosłeś. Kiedy przypominam sobie, jak prawie cię straciłam... nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. Tak bardzo pragnęłam mieć dzieci. Bałam się, że pozostaniesz jedynakiem, ale Bóg wreszcie obdarzył nas dziewczynkami. Ciągle bardzo się boję... – Nagle opuściła dłoń i zamilkła.

– Czego się boisz, mamo?

Spuściła wzrok i spojrzała w płonący w kominku ogień.

– Chyba tego, że znowu cię stracę.

– Jak? W jaki sposób mogłabyś mnie stracić?

– Twoi bracia mają wielki dar przekonywania. Życie w Stanach bardzo różni się od codzienności w Sitce. Boję się, że kiedy już tego wszystkiego zasmakujesz, nie będziesz chciał wrócić.

– A kto mówi, że zamierzam tam jechać?

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Pojedziesz na pewno. Może nie jutro czy pojutrze, ale pojedziesz tam, żeby lepiej zrozumieć, dlaczego zdecydowałam się tu przyjechać. Pojedziesz, żeby stanąć z rodzeństwem twarzą w twarz i zapytać braci, dlaczego dopuścili się rzeczy, o których się teraz dowiadujesz. – Lydia znów spojrzała w ogień. – Pojedziesz. Modlę się tylko, żebyś wrócił. To moja jedyna nadzieja.

Rozdział 3

Dziesiąty czerwca wstawał spowity w mgłę, która ścieliła się gęstym całunem ponad szczytami. Jednak po kilku godzinach niebo się rozjaśniło i słońce wyjrzało zza chmur, jakby chciało uroczyście powitać nowego gubernatora i jego rodzinę.

Lyman Knapp miał objąć urząd jako trzeci gubernator stanu Alaska. W tym roku został on mianowany przez prezydenta Harrisona. Gubernator Knapp zbliżał się do portu w Sitce z rodziną, towarzyszyło mu troje z czworga jego dzieci. Niemal wszyscy mieszkańcy miasteczka wylegli na nabrzeże, by ich powitać. Rosjanie, kreole, Tlingici i Amerykanie stali ramię w ramię. Wszyscy wiwatowali na cześć nowo przybyłych. Każdy z zebranych pragnął usłyszeć, co dzieje się w pozostałej części kraju i jaka przyszłość czeka Alaskę.

Dalton stał na nabrzeżu razem z innymi. Na jednej ze zbliżających się do brzegu łodzi dostrzegł brodatego mężczyznę. Wejście do portu było zbyt wąskie, żeby mogły doń wpływać duże statki. Nie stanowiło to jednak większego utrudnienia dla zgromadzonych na nabrzeżu ludzi – szalupy z przybyszami znajdowały się na tyle blisko, że można było ich swobodnie obserwować i oceniać. Także gubernator i towarzyszący mu członkowie rodziny mogli bez przeszkód przyglądać się swojemu nowemu domowi.

– Nie pasują tutaj – oświadczył Briney Roberts. Mężczyzna był starym wilkiem morskim i długoletnim przyjacielem rodziny Lindquistów. – Po mojemu to prezydent zawsze popełnia ten sam błąd, kiedy przysyła nam nowego gubernatora. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nowy miał pojęcie o tym miejscu.

– Tu się z tobą zgadzam, Briney – powiedział Dalton, wzruszywszy ramionami. – Myślę, że mianują polityków, którzy wiedzą, co dzieje się w Waszyngtonie. A to, czy taki kandydat wie, jak się tutaj żyje, jest dla nich bez znaczenia.

Briney podrapał się po swojej siwiejącej brodzie.

– Mogli wybrać na gubernatora kogoś lepszego niż ten facet.

– Daj gościowi szansę. Ojciec twierdzi, że to bohater wojenny. Był unionistą podczas wojny secesyjnej. Wielokrotnie odnosił rany na polu bitwy. To nie tylko kongresman, ale też prawnik i sędzia.

Briney splunął do wody.

– No i co z tego? Czy z tego powodu łatwiej będzie mu się u nas żyło? Prawnik! Prawo to według mnie tylko strata czasu.

Dalton wzruszył ramionami. Briney miał rację. Nie chciał się dłużej spierać.

– Dopiero czas pokaże, czy nowy gubernator zdoła zdobyć wiedzę, która pozwoli mu rządzić w tym regionie. Znajomość prawa jest w tym przypadku niezbędna, a reszty możemy go przecież nauczyć.

Gdy tylko łódź gubernatora bezpiecznie przybiła do brzegu, tłum natychmiast zaczął wiwatować. Knapp najpierw się ukłonił, po czym przedstawił zebranym swoją żonę. Znowu rozległy się wiwaty, a on gestem dał tłumowi znak, że nadszedł czas, by przemówił. Wszyscy ucichli.

– Obywatele Sitki. Dziękuję wam za tak ciepłe przyjęcie. Jestem waszym gubernatorem. Nazywam się Lyman Knapp. Przybyłem tu, by jak najlepiej służyć tej ziemi. To odległy zakątek kraju, ale głęboko wierzę, że kryją się tu wielkie bogactwa i wielkie możliwości.

Gdy ponownie rozległy się oklaski, Briney szturchnął Daltona.

– Po prostu jedzą mu z ręki.

Knapp rozmawiał teraz z miejskimi urzędnikami. Panowało ogólne zamieszanie i można było odnieść wrażenie, że nikt nie miał pojęcia, co wydarzy się za chwilę. Dalton powstrzymał się przed ziewnięciem i spojrzał w kierunku drugiej, mniejszej łódki, która właśnie zbliżała się do brzegu. Prawdopodobnie płynęli na niej członkowie rodziny gubernatora lub jego pracownicy. Dalton zauważył tulące się do siebie kobiety, obok nich znajdowało się kilkoro dzieci. Wydawało się, że przyglądają się miastu z pewnym zainteresowaniem. Co jakiś czas jeden z członków tej grupy wskazywał jakiś punkt, a reszta kiwała głowami. Gdy Dalton uznał, że to, co zobaczył, w zupełności mu wystarczy, i najwyższy czas, żeby wyruszyć w drogę powrotną, spostrzegł, że jakaś elegancko ubrana i zadbana kobieta na dziobie łodzi, nieświadoma grożącego jej niebezpieczeństwa, gwałtownie się podniosła.

Łódź znajdowała się jeszcze w sporej odległości od nabrzeża – to, że zdecydowała się wstać, było dowodem prawdziwej głupoty. Kobieta z całych sił machała rękami, jak gdyby chciała odpędzić niewidzialnego napastnika. Towarzyszący jej ludzie starali się ją nakłonić, żeby usiadła, ale wydawało się, że kobieta nikogo już nie słyszy. Nie tylko nie usiadła, ale w pewnej chwili odwróciła się gwałtownie, zaplątując w fałdy ciemnozielonej sukni podróżnej.

Dalton patrzył z trudną do wytłumaczenia fascynacją, jak kobieta powoli przechyla się do tyłu. Ludzie, którzy znajdowali się wokół niej, na próżno próbowali ją złapać i nie dopuścić, żeby wypadła za burtę. Kiedy znalazła się już pod wodą, któryś z towarzyszy wykrzyczał jej imię, ale Dalton nie mógł słyszeć jego słów.

Wydawało się, że sternik nawet nie zauważył całego zdarzenia, bo nawet nie próbował zmienić kursu. Pasażerowie krzyczeli, usiłowali ją ratować, ale ich niezborne ruchy sprawiały, że łódź kołysała się coraz bardziej.

Kobieta wynurzyła się na powierzchnię i rozpaczliwie uderzając rękami o taflę wody, próbowała utrzymać głowę ponad falami. Stało się jasne, że nie umie pływać. Dalton nie miał co do tego wątpliwości – miotała się bezładnie i ze wszystkich sił walczyła o życie.

Nie zastanawiał się dłużej. Zrzucił płaszcz i buty tak szybko, że Briney nawet nie zdążył go powstrzymać. Bez wahania skoczył do wody. Natychmiast poczuł przejmujące zimno. Starał się poruszać tak energicznie, jak tylko potrafił, żeby nie wyziębić organizmu. Płynął pewnie i szybko. Co jakiś czas wynurzał się z wody i próbował się zorientować, gdzie jest kobieta. W pewnym momencie stracił ją z oczu, a wtedy ogarnęła go obawa, że pomoc nadeszła za późno. W końcu jednak zobaczył śmieszny mały kapelusik – kobieta wynurzyła się po raz kolejny, by złapać oddech. Wykonał kilka mocnych ruchów i po chwili znalazł się przy tonącej, która znowu zaczęła znikać pod wodą.

Dalton przypuszczał, że jeżeli zacznie płynąć z kobietą, ciągnąc ją za kołnierz, ta niechybnie zacznie się bronić. Ku jego zdziwieniu tonąca nie stawiała oporu, tylko się o niego oparła. Albo rozumiała, że Dalton robi wszystko, żeby ją uratować, albo zdążyła już stracić przytomność. Cokolwiek było przyczyną tego stanu rzeczy, był zadowolony, że mu nie przeszkadzała. Płynął w stronę brzegu, wykonując energiczne ruchy jedną ręką. Słyszał, jak tłum wiwatuje na jego cześć, ale nie zwracał na to uwagi. Starał się myśleć tylko o tym, żeby dopłynąć do celu, bowiem ciągle jeszcze groziło im niebezpieczeństwo.

W momencie gdy uświadomił sobie, że jest już na tyle płytko, iż dosięga dna, przestał płynąć i wynurzył się z wody. Był wyczerpany, oddychał ciężko. Gdy stanął, odwrócił się i wziął w ramiona przemoczoną kobietę. Jej jasne włosy wymykały się z tego, co wcześniej było starannie upiętym kokiem. W trakcie walki o życie nieznajoma zgubiła też gdzieś swój maleńki kapelusik.

– To boli… – zaprotestowała kobieta, głośno szczękając zębami.

– Słucham? – powiedział i spojrzał na jej twarz, która wyraźnie spochmurniała.

– Powiedziałam... że to boli. Trzyma... mnie pan... zbyt mocno. I doprawdy... Wcale nie wiem, dlaczego mnie pan trzyma.

Spostrzegł, że jest młodsza, niż wcześniej sądził. Myślał, że ratuje matronę, a znalazł się obok rówieśniczki, dziewczyny, która mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat.

– Usiłuję uratować pani życie i dotrzeć bezpiecznie do nabrzeża.

Ostre kamienie raniły mu stopy, ale mimo to uparcie brnął w kierunku brzegu.

Chyba wreszcie udało się jej opanować szczękanie zębami.

– Ciągnie mnie pan za włosy – oświadczyła.

Na te słowa Dalton zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem.

– To dziwny sposób okazywania wdzięczności komuś, kto uratował pani życie.

Dziewczyna zaczerwieniła się i pokręciła głową.

– Ciągnie mnie pan za włosy. Proszę mnie natychmiast puścić.

Dalton spostrzegł, że głębokość wody nie przekracza trzydziestu centymetrów, i skinął głową.

– Jak pani sobie życzy.

Puścił dziewczynę i obserwował, jak upadła do wody. Na jej twarzy odmalowało się niedowierzanie.

Dalton patrzył, jak dziewczyna pada na dno, a potem rozpaczliwie próbuje się podnieść. Uśmiechnął się, gdy wreszcie zdołała stanąć. Spódnica tak ściśle przylegała do jej smukłego ciała, że z trudem utrzymywała równowagę.

– Jak pan śmie!

Zachichotał.

– Chciała pani, żebym panią puścił. Zrobiłem po prostu to, o co mnie pani poprosiła.

– Bardzo pan uczynny! – oświadczyła, chwytając w dłonie spódnicę.

Dalton wzruszył ramionami

– Do usług.

Spojrzała na niego z błyskiem gniewu w oczach.

– Jest pan bez wątpienia jednym z tych źle wychowanych zbirów, przed którymi mnie ostrzegano.

To stwierdzenie jeszcze bardziej rozbawiło Daltona.

– Z całą pewnością.

Śmiał się serdecznie, zmierzając w kierunku brzegu. Przecisnął się przez grupę niedoszłych ratowników i podszedł do Brineya, by odebrać płaszcz i buty.

– Musisz zrzucić te mokre szmaty. Chodźmy na moją łódź.

W tym momencie zbliżył się do nich Joshua Broadstreet, który okrył Daltona kocem.

– Mam też drugi koc dla tej panienki.

– Tylko uważaj, jak będziesz go wręczał. Łatwo ją rozdrażnić.

Josh się roześmiał.

– No cóż. Niewiele brakowało, żeby utonęła.

– Przez własną głupotę – podsumował Dalton.

Zdjął koszulę i drżąc z zimna, owinął się kocem.

– Może byłaby ci bardziej wdzięczna, gdybyś ją choć trochę rozgrzał – zażartował Josh.

Dalton, spojrzawszy na koc, pokręcił głową.

– Jeśli nie jest wdzięczna za uratowanie życia, to i koc nic tu nie pomoże.

– Chodź, Dalton – powiedział Briney, odciągając chłopaka od miejsca, do którego właśnie zbliżała się dziewczyna z tłumem ratowników. – Teraz już nie musisz się o nią martwić.

– Nie zamierzam jej poświęcić ani sekundy więcej. Możesz mi wierzyć.

– Przeraziłam się, gdy zobaczyłam, jak wskakujesz do wody – zwróciła się do syna Lydia, kiedy cała rodzina jadła kolację. – Czy jesteś pewien, że dobrze się czujesz? Nie masz dreszczy?

Dotknęła jego czoła.

– Możesz mi wierzyć, mamo, że czuję się doskonale. Woda była zimna, ale Briney dopilnował, żebym szybko się wysuszył. Teraz interesuje mnie tylko pełna miska i ciasto, które nam obiecałaś.

– Daj mu zjeść, Liddie. Nic mu nie dolega – powiedział Kjell, dotykając ramienia żony. – Nie denerwuj się!

– Iliana mówi, że jesteś najlepszym pływakiem w całej Sitce – stwierdziła Britta.

Dalton delikatnie pociągnął siostrę za ucho.

– Założę się, że jej bracia są innego zdania. Wiem, że Juri uważa się za świetnego pływaka.

– Jesteś bardzo szybki – stwierdziła Kjerstin. – Myślę, że wygrałbyś, gdyby były jakieś zawody.

– Drugi raz bym tego nie zrobił – odpowiedział Dalton. – Ta woda jest naprawdę okropnie zimna.

– To dlaczego dzieci Tlingitów kąpią się przez cały rok? – zapytała dziewczynka.

Lydia i Zerelda wymieniły spojrzenia.

– No cóż, Tlingici żyją po swojemu, a my po swojemu. Oni pozwalają swoim dzieciom wchodzić do wody od najmłodszych lat, żeby wzmocnić ich skórę i zahartować ciało. Jest to zabronione przez prawo, ale niektórzy z nich jeszcze dzisiaj kąpią niemowlęta w lodowatej wodzie. Tego bym jednak nie polecała.

– Właściwie dlaczego? – zapytała Kjerstin. – Czemu to robią?

– Indianie robią wiele rzeczy, które prawdopodobnie okazałyby się szkodliwe dla białych. Na przykład ich jedzenie mogłoby nam zaszkodzić.

– Ale twierdziłaś, że wszyscy jesteśmy tacy sami w oczach Boga.

Zerelda skinęła głową.

– To prawda, ale nie musimy wszyscy robić tego samego.

– Misjonarze mówią, że Tlingici powinni żyć jak biali – upierała się Kjerstin.

Jej spostrzeżenie wydało się wszystkim zaskakujące. Lydia spojrzała na Kjella, a potem na Zereldę.

– Ludzie mówią różne rzeczy. Nie znaczy to, że są one mądre albo że mają jakikolwiek sens.

Dziesięciolatka wydawała się zaniepokojona.

– Ale oni są sługami Bożymi, wykonują misję powierzaną im przez Boga. Mówiliście, że ludzie, którzy służą Bogu, spotykają się często z niezrozumieniem.

Lydia uśmiechnęła się.

– Cieszę się, że wtedy uważnie nas słuchałaś. To prawda, że misjonarze spotykają się często z brakiem zrozumienia.

– Ale sami też różnych spraw nie pojmują, a czasem po prostu się mylą – wtrąciła Zerelda.

Lydia zmarszczyła brwi. Ten temat zawsze stawał się powodem jej sporów z ciotką. Kiedy Sheldon Jackson i jego misjonarze pojawili się w okolicy, Zerelda Rockford czuła podziw i niechęć jednocześnie. Z głębokim niezadowoleniem mówiła o nieodpowiednim traktowaniu Tlingitów, co dało początek wielu rozmowom przy stole Lindquistów

Evie posłała Lydii uśmiech.

– Myślę, że wszyscy popełniamy błędy. Mówimy i robimy rzeczy, z których potem chcemy się wycofać.

– Więc misjonarze nie mają racji? – dopytywała się Kjerstin.

Zerelda odłożyła widelec.

– Uważam, że czasami mają rację. To dobrzy ludzie, którzy pragną służyć Bogu, ale myślę, że niektórzy robią to w niewłaściwy sposób. Nie próbowali nigdy zrozumieć autochtonów i ich kultury, ponieważ sądzą, że dawne obyczaje powinny odejść w zapomnienie. To spotyka się z oporem i niechęcią tubylców. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że się z nimi nie zgadzam.

– Dobrze, już dobrze, Zee. Nie musimy toczyć sporów przy kolacji – powiedział Kjell łagodnie i puścił oko do córek. – Dziewczynki, jesteście mi winne partyjkę warcabów. Co wy na to, żebyśmy zjedli ciasto przy kominku i zabrali się do gry?

– Zgoda! – oświadczyła Britta, podnosząc się z krzesła. Spojrzała na matkę. – Czy możemy?

Lydię zdziwiło, że Kjell zaproponował coś takiego, ale najwyraźniej nie chciał, żeby jego córki brały udział w dyskusji poświęconej problemom związanym ze służbą Bogu. Skinęła głową.

– Myślę, że to dobry pomysł. Wy idźcie, a ja przyniosę deser.

Kjell uśmiechnął się i wstał od stołu.

Kiedy wyszli, Lydia zwróciła się do ciotki.

– Zee, wiesz przecież, że Kjell nie lubi, kiedy dziewczynki biorą udział w tych sporach. Wystarczy, że miejscowi rozmawiają o tym w kościele.

– Ludzie powinni o tym dyskutować. Ten problem istnieje od dawna. – Po chwili jej twarz złagodniała. Zerelda wstała od stołu. – Ale ja chcę, by nadal panował pokój. Przykro mi. Po prostu nie potrafię przejść obok tego obojętnie. Wiem, że biali wyrządzili Tlingitom wiele zła. Nasza obecność nie przynosi im, jak chcieliby sądzić niektórzy, samych korzyści. To tak jakby prawosławni i prezbiterianie bawili się w przeciąganie liny, wykorzystując do tego dziecięce serca i umysły. Mój Boże, przecież to zbrodnia.

Dalton wyciągnął rękę i poklepał jej dłoń.

– Twoja miłość do plemienia Tlingitów jest wspaniała, ciociu Zee. Włożyłaś wiele wysiłku, żeby zrozumieć tych ludzi i ich kulturę. Pokazałaś im, że miłość Jezusa przenika całe stworzenie.

– A skoro już o tym mówimy, mam więcej materiału do nauki pikowania – oznajmiła Lydia. – Pani Vargas przyniosła nam to, co zebrała w kościele.

– To wspaniale. Mamy mnóstwo czasu, żeby wycinać kawałki materiału. Dziewczęta z plemienia Tlingitów powrócą dopiero jesienią – odparła Zerelda. – Wiem, że muszą być w domu w okresie tarła łososi i tym podobnych okoliczności, ale bardzo mi się nie podoba, że nie będzie ich na lekcjach.

– Być może znajdą sposób, żeby uczyć się dalej w domu. – Lydia podniosła się z krzesła i spojrzała na Daltona. – Czy chciałbyś jeszcze trochę ryby?

– Nie, ale mógłbym zjeść ciasto. Zostawiłem sobie mnóstwo miejsca na deser.

Roześmiała się, kiedy Dalton poklepał się po brzuchu.

– Nie wątpię.

– Ratowanie ludzi to ciężka robota. Człowiek nabiera apetytu – zażartował.

– Zostałeś bohaterem – stwierdziła Lydia. – Myślę jednak, że łatwiej rzucić się na ratunek komuś tak atrakcyjnemu.

– No ale ta dziewczyna to straszna zołza – roześmiał się Dalton.

– Jestem pewna, że była po prostu zakłopotana. Dobry Boże, całe miasto wyległo, żeby powitać nowego gubernatora, a ona urządziła takie przedstawienie.

– Nie pomyślałem o tym. Po prostu wydawało mi się, że nie jest do mnie pozytywnie nastawiona.

– A czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? – spytała Lydia.

Zamyślił się i odrzekł:

– Raczej tak.

Rozdział 4

Phoebe Robbins skończyła właśnie upinać w kok swoje długie, jasne włosy. Spojrzała w lustro, a po chwili zamyśliła się i westchnęła. Nie miała zamiaru przyjeżdżać do położonej na Alasce Sitki. Gdyby nie błagania matki, z pewnością przyjęłaby zaproszenie babci i została w Vermont. Jej bracia, Theodore i Grady, wydawali się naprawdę szczęśliwi, gdy wędrowali przez dzikie tereny pogranicza. Ale kiedy ma się piętnaście albo trzynaście lat, życie jawi się jako niekończąca się przygoda.

– Jeżeli będziesz się ciągle tak krzywiła – powiedziała jej matka, cicho wchodząc do pokoju w poszukiwaniu świeżej pościeli – twoja twarz pokryje się zmarszczkami.

Phoebe podniosła się sprzed toaletki i obdarzyła matkę niewyraźnym uśmiechem.

– Przepraszam.

– Widzę, że nadal przejmujesz się tym, co wydarzyło się w dniu naszego przyjazdu. Czy w tej sytuacji nie lepiej by było zająć się czymś bardziej pożytecznym?

– Co masz na myśli?

Matka położyła pościel na brzegu łóżka Phoebe.

– Mówię o tym miłym mężczyźnie, który uratował ci życie. Powiedziałaś mi, że żałujesz swojego zachowania. Umówiłam się na spotkanie z jego matką dziś po południu, bo chcę mu osobiście podziękować za to, co zrobił. Mogłabyś coś dla niego przygotować. Na przykład ciasteczka, które ofiarowałabyś mu jako dowód wdzięczności.

Phoebe zamyśliła się.

– Jestem mu winna przeprosiny. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. – Wyszła z pokoju, podążając za matką. – Ale on też powinien mnie przeprosić. Wrzucił mnie do wody. Mogło mi się coś stać.

– Och, Phoebe, bardzo dobrze wiesz, jak to się stało. Gdybyś go nie sprowokowała, do niczego takiego by nie doszło. Upiecz ciasteczka, a on z pewnością zapomni o twoim niegrzecznym zachowaniu.

Phoebe zawiązała fartuch i weszła pomiędzy nierozpakowane skrzynie.

– Dlaczego ojciec przyjął to stanowisko?

– Wiesz dobrze, że pan Knapp jest bliskim znajomym ojca. Gubernator Knapp. Od początku było wiadomo, że jeśli pan Knapp zostanie gubernatorem, wyjedziemy razem z jego rodziną i twój ojciec będzie dla niego pracował. Jeżeli o mnie chodzi, bardzo się cieszę, że pani Knapp została moją przyjaciółką. Martha jest przemiłą osobą i wiem, że przy niej nie będę się czuła samotna.

Phoebe po raz kolejny zmarszczyła czoło. Matce to wszystko wydawało się przyjemne, ale Phoebe nie przyjaźniła się przecież z żoną gubernatora ani nawet z jego dziećmi. Zadawała więc sobie pytanie, czy można w ogóle kogoś poznać na tym pustkowiu.

– Poza tym jesteśmy tu razem: ty i ja. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby żyło nam się tu jak najlepiej – mówiła dalej jej matka. – Jestem przekonana, że znajdzie się tu zapotrzebowanie na nasze świece. Jeśli ładunek nie ucierpiał zanadto w czasie transportu, będziemy mogły od razu zabrać się do pracy.

W tej rodzinie kobiety już od pięciu pokoleń zajmowały się wyrabianiem świec. Matka przekazała Phoebe wszystkie tajemnice związane z tą profesją. Praca ta była fascynująca i przyjemna zarazem.

– Wiem, że tubylcy używają oleju z wielorybów, fok, a nawet pewnego gatunku ryby, ale nie pamiętam jej nazwy. Mogłybyśmy wykorzystać te tłuszcze do produkcji naszych świec.

– Tak, ale ojciec powiedział, że sprowadzanie towarów ze Stanów jest bardzo drogie. Nasze wysiłki na pewno okażą się daremne.

Matka wzruszyła ramionami.

– Być może, ale nie zawiodę przodków i nie zrezygnuję z wyrabiania świec. Zrobię wszystko, żeby nadal móc się tym zajmować. Zacznij piec ciasteczka, a ja w tym czasie rozpakuję skrzynie. Zjemy coś koło południa i zaraz potem pójdziemy do państwa Lindquistów.

– Lindquist? On się tak nazywa?

– Tak, tak brzmi nazwisko tej rodziny. Kjell i Lydia Lindquist są rodzicami młodzieńca, który cię uratował. On ma na imię Dalton.

Phoebe uśmiechnęła się.

– Dalton. – Pozwoliła, by te sylaby połaskotały jej język. Nie mogła zapomnieć tych niebieskich oczu, które nie przestawały się w nią wpatrywać. – Dobrze więc, upiekę ciasteczka dla Daltona.

Zbliżały się do domu Lindquistów, kiedy Phoebe poczuła nagły przypływ tremy.

– Może to jednak nie jest najlepszy pomysł – zwróciła się do matki.

Kiedy przypominała sobie moment, gdy Dalton Lindquist trzymał ją w ramionach, czuła się naprawdę nieswojo.

Starsza kobieta roześmiała się i zatrzymała powóz.

– Trochę na to za późno. Jesteśmy na miejscu. Kobiety już wychodzą, żeby się z nami przywitać, widzisz?

Gdy Phoebe podniosła głowę, jej oczom ukazała się ciemnowłosa, skromnie ubrana kobieta. Miała na sobie białą bluzkę z muślinu i ciemnoniebieską bawełnianą spódnicę. Towarzyszyła jej starsza kobieta, której włosy nie były upięte w tradycyjny kok – była ostrzyżona dość krótko.

– Dobry wieczór paniom. Jesteśmy bardzo rade, że panie nas odwiedziły – przywitała je młodsza kobieta. – Jestem Lydia Lindquist, a to moja ciotka Zerelda Rockford.

– Miejscowi mówią na mnie Zee – wtrąciła starsza.

Phoebe pomogła matce wysiąść z powozu i odwróciła się z uśmiechem w kierunku kobiet. Jej matka przystąpiła do krótkiej prezentacji.

– Jestem Bethel Robbins, a to moja córka Phoebe, której pani syn Dalton uratował życie.

Phoebe skinęła szybko głową. Jej matka nie powinna przypominać wszystkim o incydencie, który miał miejsce kilka dni wcześniej. To takie upokarzające, kiedy omawia się czyjeś błędy w obecności innych.

– Bardzo się cieszymy, że możemy panie poznać. Pomyślałyśmy, że będzie przyjemnie napić się herbaty na ganku. Mamy taki ładny dzień. Jak panie sądzą? – spytała pani Lindquist.

Matka Phoebe skinęła głową.

– To wspaniały pomysł.

Zapominając na chwilę o ciasteczkach i o mężczyźnie, który uratował jej życie, Phoebe zaczęła się przyglądać dwupiętrowemu domowi. Był piękny i zadbany w każdym calu.

Lydia Lindquist zaprowadziła je do małego stolika. Obok stały drewniane krzesła z ręcznie wycinanymi ornamentami. Wszystko to wyglądało naprawdę uroczo. Z tyłu, na oparciach krzeseł znajdowały się piękne ornamenty w kształcie serc i kwiatów. Phoebe znała w Vermont Szwedów, którzy mieli w domu mnóstwo mebli w stylu rustykalnym. Mieli oni w jadalni krzesła podobne do tych, na które Phoebe patrzyła w tej chwili.

– Usiądźcie – poprosiła Lydia. – Przyniosę napoje.

Obie kobiety ruszyły w stronę domu, a Phoebe skorzystała z okazji, by przysunąć się do matki.

– Wydają się bardzo miłe.

– Pomyślałam o tym samym. Najwyraźniej nie są do ciebie wrogo nastawione.

– Jesteś pewna, że to właśnie ci ludzie? Ich syn jest tym, który mnie ocalił?

Jej matka roześmiała się.