Lektury w klasie I (zbiór) - Opracowanie zbiorowe - ebook
PROMOCJA

Lektury w klasie I (zbiór) ebook

4,7
16,21 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 18,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka zawiera wypisy z lektur szkolnych (fragmenty). Zadbano o zgodność publikacji z nową podstawą programową. Proponowane lektury obejmują wszystkie gatunki literatury dziecięcej wymienione w nowej podstawie programowej. Są to: baśnie, bajki, opowiadania, wiersze i komiksy.

Teksty opatrzono pytaniami, które służą doskonaleniu czytania ze zrozumieniem i rozwijają umiejętność pracy z tekstem. Dodano także notki biograficzne, przybliżające sylwetki wielkich twórców literatury dziecięcej.
Książka jest bogato ilustrowana przez grono wybitnych polskich ilustratorów, co sprzyja kształtowaniu gustów estetycznych młodych odbiorców.
Teksty drukowane są dużą czcionką dostosowaną do wieku ucznia. Wyrazy, wyrażenia archaiczne i obce wyjaśniono w słowniczku.

Książka zawiera wypisy z poniższych lektur.

1.    Brzechwa - wiersze
2.    Co słonko widziało
3.    Cudaczek-Wyśmiewaczek
4.    Czarna owieczka
5.    Jacek, Wacek i Pankracek
6.    Jak Wojtek został strażakiem
7.    Kopciuszek
8.    Kto ty jesteś? Polak mały!
9.    Kukuryku na ręczniku
10.    Nasza mama czarodziejka
11.    Plastusiowy pamiętnik
12.    Wiersze dla dzieci Juliana Tuwima
13.    Wierszykarnia Danuty Wawiłow
14.    Zaczarowana zagroda
15.    120 przygód Koziołka Matołka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 140

Oceny
4,7 (10 ocen)
8
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gana11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobre połączenie lektur.
00



Redaktor prowadzący

Anna Heine

Ilustracje

Carlos Busquets/Editions Hemma,

Kasia Kołodziej, Grażyna Motylewska, Artur Nowicki,

Artur Piątek, Marcin Południak, Monika Stolarczyk,

Marian Walentynowicz, Jarosław Żukowski

Korekta

Tamara Bolanowska,

Marta Hatalska, Teresa Warzecha

Skład

Magdalena Gawrońska

© by Siedmioróg 2012

ISBN 978-83-7791-026-9

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmioróg.pl

Wrocław 2012

JAN BRZECHWA

BRZECHWA – WIERSZE

(wybór)

Ilustracje: Artur Piątek,

Marcin Południak, Jarosław Żukowski

Samochwała

Samochwała w kącie stała

I tak wciąż opowiadała:

– Zdolna jestem niesłychanie,

Najpiękniejsze mam ubranie,

Moja buzia tryska zdrowiem,

Jak coś powiem, to już powiem,

Jak odpowiem, to roztropnie,

W szkole mam najlepsze stopnie,

Śpiewam lepiej niż w operze,

Świetnie jeżdżę na rowerze,

Znakomicie muchy łapię,

Wiem, gdzie Wisła jest na mapie,

Jestem mądra, jestem zgrabna,

Wiotka, słodka i powabna,

A w dodatku, daję słowo,

Mam rodzinę wyjątkową:

Tato mój do pieca sięga,

Moja mama – taka tęga,

Moja siostra – taka mała,

A ja jestem – samochwała!

Zapałka

Mówiła dumnie zapałka:

– Pokażcie takiego śmiałka,

Co w domu zadarłby ze mną,

Gdy nagle zrobi się ciemno.

Doprawdy, słońce jest niczym

Ze swym błyszczącym obliczem,

Bo tylko w dzień świecić może,

A ja zaś o każdej porze!

– To ci heca –

Rzekła świeca.

Zapałka na to zuchwale:

– Gdy zechcę, świat cały spalę,

I choć nie lubię się chwalić,

Potrafię Wisłę podpalić.

Po czym, po krótkim namyśle,

Skoczyła i znikła w Wiśle.

Tak się skończyły przechwałki

Zarozumiałej zapałki.

– To ci heca –

Rzekła świeca.

Kłamczucha

– Proszę pana, proszę pana,

Zaszła u nas wielka zmiana:

Moja starsza siostra Bronka

Zamieniła się w skowronka,

Siedzi cały dzień na buku

I powtarza: „Kuku, kuku!”

– Pomyśl tylko, co ty pleciesz!

To zwyczajne kłamstwo przecież.

– Proszę pana, proszę pana,

Rzecz się stała niesłychana:

Zamiast deszczu, u sąsiada

Dziś padała oranżada,

I w dodatku całkiem sucha.

– Fe, nieładnie! Fe, kłamczucha!

– To nie wszystko, proszę pana!

U stryjenki wczoraj z rana

Abecadło z pieca spadło,

Całą pieczeń z rondla zjadło,

A tymczasem na obiedzie

Miał być lew i dwa niedźwiedzie.

– To dopiero jest kłamczucha!

– Proszę pana, niech pan słucha!

Po południu na zabawie

Utonęła kaczka w stawie.

Pan nie wierzy? Daję słowo!

Sprowadzono straż ogniową,

Przecedzono wodę sitem,

A co ryb złowiono przy tym!

– Fe, nieładnie! Któż tak kłamie?

Zaraz się poskarżę mamie!

Tańcowała igła z nitką

Tańcowała igła z nitką,

Igła – pięknie, nitka – brzydko.

Igła cała jak z igiełki,

Nitce plączą się supełki.

Igła naprzód – nitka za nią:

– Ach, jak cudnie tańczyć z panią!

Igła biegnie drobnym ściegiem,

A za igłą – nitka biegiem.

Igła górą – nitka bokiem,

Igła zerka jednym okiem,

Sunie zwinna, zręczna, śmigła.

Nitka szepce: – Co za igła!

Tak ze sobą tańcowały,

Aż uszyły fartuch cały!

Na straganie

Na straganie w dzień targowy

Takie słyszy się rozmowy:

– Może pan się o mnie oprze,

Pan tak więdnie, panie koprze.

– Cóż się dziwić, mój szczypiorku,

Leżę tutaj już od wtorku!

Rzecze na to kalarepka:

– Spójrz na rzepę – ta jest krzepka!

Groch po brzuszku rzepę klepie:

– Jak tam, rzepo? Coraz lepiej?

– Dzięki, dzięki, panie grochu,

Jakoś żyje się po trochu,

Lecz pietruszka – z tą jest gorzej:

Blada, chuda, spać nie może.

– A to feler –

Westchnął seler.

Burak stroni od cebuli,

A cebula doń się czuli:

– Mój buraku, mój czerwony,

Czybyś nie chciał takiej żony?

Burak tylko nos zatyka:

– Niech no pani prędzej zmyka,

Ja chcę żonę mieć buraczą,

Bo przy pani wszyscy płaczą.

– A to feler –

Westchnął seler.

Naraz słychać głos fasoli:

– Gdzie się pani tu gramoli?!

– Nie bądź dla mnie taka wielka! –

Odpowiada jej brukselka.

– Widzieliście, jaka krewka! –

Zaperzyła się marchewka.

– Niech rozsądzi nas kapusta!

– Co, kapusta?! Głowa pusta?!

A kapusta rzecze smutnie:

– Moi drodzy, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,

Wnet i tak zginiemy w zupie!

– A to feler –

Westchnął seler.

Pomidor

Pan pomidor wlazł na tyczkę

I przedrzeźnia ogrodniczkę.

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Oburzyło to fasolę:

– A ja panu nie pozwolę!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Groch zzieleniał aż ze złości:

– Że też nie wstyd jest waszmości!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Rzepa także go zagadnie:

– Fe! Niedobrze! Fe! Nieładnie!

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Rozgniewały się warzywa:

– Pan już trochę nadużywa.

Jak pan może,

Panie pomidorze?!

Pan pomidor, zawstydzony,

Cały zrobił się czerwony

I spadł wprost ze swojej tyczki

Do koszyczka ogrodniczki.

Entliczek-pentliczek

Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek,

A na tym stoliczku pleciony koszyczek,

W koszyczku jabłuszko, w jabłuszku robaczek,

A na tym robaczku zielony kubraczek.

Powiada robaczek: – I dziadek, i babka,

I ojciec, i matka jadali wciąż jabłka,

A ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta!

Mam chęć na befsztyczek! – I poszedł do miasta.

Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru;

Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru.

Są w barach – wiadomo – zwyczaje utarte:

Podchodzi doń kelner, podaje mu kartę,

A w karcie – okropność! – przyznacie to sami:

Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami,

Duszone są jabłka, pieczone są jabłka

I z jabłek szarlotka, i placek, i babka!

No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek?

Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek.

Żuk

Do biedronki przyszedł żuk,

W okieneczko puk-puk-puk.

Panieneczka widzi żuka:

„Czego pan tu u mnie szuka?”

Skoczył żuk jak polny konik,

Z galanterią zdjął melonik

I powiada: „Wstań, biedronko,

Wyjdź, biedronko, przyjdź na słonko.

Wezmę ciebie aż na łączkę

I poproszę o twą rączkę”.

Oburzyła się biedronka:

„Niech pan tutaj się nie błąka,

Niech pan zmiata i nie lata,

I zostawi lepiej mnie,

Bo ja jestem piegowata,

A pan – nie!”

Powiedziała, co wiedziała,

I czym prędzej odleciała,

Poleciała, a wieczorem

ślub już brała – z muchomorem,

Bo od środka aż po brzegi

Miał wspaniałe, wielkie piegi.

Stąd nauka

Jest dla żuka:

Żuk na żonę żuka szuka.

Na wyspach Bergamutach

Na wyspach Bergamutach

Podobno jest kot w butach,

Widziano także osła,

Którego mrówka niosła,

Jest kura samograjka

Znosząca złote jajka,

Na dębach rosną jabłka

W gronostajowych czapkach,

Jest i wieloryb stary,

Co nosi okulary,

Uczone są łososie

W pomidorowym sosie

I tresowane szczury

Na szczycie szklanej góry,

Jest słoń z trąbami dwiema

I tylko... wysp tych nie ma.

Kaczka-dziwaczka

Nad rzeczką opodal krzaczka

Mieszkała kaczka-dziwaczka,

Lecz zamiast trzymać się rzeczki,

Robiła piesze wycieczki.

Raz poszła więc do fryzjera:

– Poproszę o kilo sera!

Tuż obok była apteka:

– Poproszę mleka pięć deka.

Z apteki poszła do praczki

Kupować pocztowe znaczki.

Gryzły się kaczki okropnie:

– A niech tę kaczkę gęś kopnie!

Znosiła jaja na twardo

I miała czubek z kokardą,

A przy tym, na przekór kaczkom,

Czesała się wykałaczką.

Kupiła raz maczku paczkę,

By pisać list drobnym maczkiem.

Zjadając tasiemkę starą,

Mówiła, że to makaron,

A gdy połknęła dwa złote,

Mówiła, że odda potem.

Martwiły się inne kaczki:

– Co będzie z takiej dziwaczki?

Aż wreszcie znalazł się kupiec:

– Na obiad można ją upiec!

Pan kucharz kaczkę starannie

Piekł jak należy w brytfannie,

Lecz zdębiał, obiad podając,

Bo z kaczki zrobił się zając,

W dodatku cały w buraczkach.

Taka to była dziwaczka!

Pali się!

Leciała mucha z Łodzi do Zgierza,

Po drodze patrzy: strażacka wieża,

Na wieży strażak zasnął i chrapie,

W dole pod wieżą gapią się gapie.

Mucha strażaka ugryzła srodze,

Podskoczył strażak na jednej nodze,

Spogląda – gapie w dole zebrali się,

Wkoło rozejrzał się – o, rety! Pali się!

Pożar widoczny, tak jak na dłoni!

Złapał za sznurek, na alarm dzwoni:

– Pożar, panowie! Wstawać, panowie!

Dom się zapalił na Julianowie!

Z łóżek strażacy szybko zerwali się –

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

Fryzjer zobaczył łunę z oddali:

– Co to się pali? Gdzie to się pali?

Na Sienkiewicza? Na Kołłątaja?

Czy też w alei Pierwszego Maja?

Może spółdzielnia? Może piekarnia?

Łuna już całe niebo ogarnia.

Wstali strażacy, szybko ubrali się.

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

Wyszli na balkon sędzia z sędziną,

Doktor, choć mocno spał pod pierzyną,

Wybiegł i patrzy z poważną miną.

Z okna wychylił głowę mierniczy,

A już profesor z przeciwka krzyczy:

– Obywatele! Wiadra przynieście!

Wszyscy na rynek! Pali się w mieście,

Dom cały w ogniu, zaraz zawali się!

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

Biegną już ludzie z szybkością wielką:

Więc nauczyciel z nauczycielką,

Fryzjer, sekretarz, telegrafista,

No i milicjant, rzecz oczywista.

Straż jest gotowa w ciągu minuty.

Konia prowadzą – koń nie podkuty!

Trzeba zawołać szybko kowala,

Pożar na dobre już się rozpala!

Prędzej! Gdzie kowal?! To nie zabawka!

Dawać sikawkę! Gdzie jest sikawka?!

Z pompą zepsutą niełatwa sprawa.

Woda do beczki! Beczka dziurawa!

Trudno, to każdej beczce się zdarza.

Który tam?! Prędzej, dawać bednarza!

Zbierać siekiery, haki i liny!

Pali się w mieście już od godziny!

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

Wreszcie strażacy szybko zebrali się,

Beczkę zatkali drewnianym czopem,

Jadą już, jadą, pędzą galopem.

Przez Sienkiewicza, przez Kołłątaja,

Prosto w aleję Pierwszego Maja –

Już przyjechali, już zatrzymali się:

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

– Co to się pali? Gdzie to się pali?

Teren zbadali, ludzi spytali

I pojechali galopem dalej.

– Gdzie to się pali? Może to tam?

Jadą i trąbią: tram-tra-ta-tam!

Jadą Nawrotem, Rybną, Browarną,

A na Browarnej od dymu czarno,

Wszyscy czekają na straż pożarną.

Więc na Browarnej się zatrzymali:

– Gdzie to się pali?

– Tutaj się pali!

Z całej ulicy ludzie zebrali się.

Pali się!

Pali się!!

Pali się!!!

Pali się!!!!

Biegną strażacy, rzucają liny,

Tymi linami ciągną drabiny,

Włażą do góry, pną się na mury,

Tną siekierami, aż lecą wióry!

Czterech strażaków staje przy pompie –

Zaraz się ogień w wodzie ukąpie.

To nie przelewki, to nie zabawki!

Tryska strumieniem woda z sikawki,

Syczą płomienie, syczą i mokną,

Tryska strumieniem woda przez okno,

Już do komina sięga drabina,

Z okna na ziemię leci pierzyna,

Za nią poduszki, szafa, komoda,

W każdej szufladzie komody – woda.

Kot jest na strychu, w trwodze się miota,

Biegną strażacy ratować kota.

Włażą do góry, pną się na mury,

Tną siekierami, aż lecą wióry,

Na dół spadają kosze, tobołki,

Stołki fikają z okien koziołki,

Jeszcze dwa łóżka, jeszcze dwie ławki,

A tam się leje woda z sikawki.

Tak pracowali dzielni strażacy,

Że ich zalewał pot podczas pracy;

Jeden z drabiny przy tym się zwalił,

Drugi czuprynę sobie osmalił,

Trzeci, na dachu tkwiąc niewygodnie,

Zawisł na gwoździu i rozdarł spodnie,

A ci przy pompie w żałosnym stanie

Wzdychali: „Pomóż, święty Florianie!”

Tak pracowali, że już po chwili

Pożar stłumili i ugasili.

Jeszcze dymiące gdzieniegdzie głownie

Pozalewali w kwadrans dosłownie,

Jeszcze sprawdzili wszystkie kominy,

Zdjęli drabiny, haki i liny,

Jeszcze postali sobie troszeczkę,

Załadowali pompę na beczkę,

Z ludźmi odbyli krótką rozmowę,

Wreszcie krzyknęli:

– Odjazd! Gotowe!

Jadą z powrotem, jadą z turkotem,

Jadą Browarną, Rybną, Nawrotem,

Jadą i trąbią: tram-tra-ta-tam!

Ludzie po drodze gapią się z bram,

Śmieją się do nich dziewczęta z okien

I każdy dumnym spogląda okiem:

– Rzadko bywają strażacy tacy,

Tacy strażacy – to są strażacy,

Takich strażaków potrzeba nam!

Tram-tra-ta-tam!

Tram-tra-ta-tam!

Mucha wracała właśnie do Łodzi;

Strażak na wieży kichnął. Nie szkodzi.

Inni strażacy po ciężkiej pracy

Myją się, czyszczą – jak to strażacy.

Koń w stajni grzebie nową podkową,

A beczka błyszczy obręczą nową.

Mucha spojrzała i odleciała –

Tak się skończyła historia cała.

Tydzień

Tydzień dzieci miał siedmioro:

– Niech się tutaj wszystkie zbiorą!

Ale przecież nie tak łatwo

Radzić sobie z liczną dziatwą:

Poniedziałek już od wtorku

Poszukuje kota w worku,

Wtorek środę wziął pod brodę:

– Chodźmy sitkiem czerpać wodę.

Czwartek w górze igłą grzebie

I zaszywa dziury w niebie.

Chcieli pracę skończyć w piątek,

A to ledwie był początek.

Zamyśliła się sobota:

– Toż dopiero jest robota!

Poszli razem do niedzieli,

Tam porządnie odpoczęli.

Tydzień drapie się w przedziałek:

– No, a gdzie jest poniedziałek?

Poniedziałek już od wtorku

Poszukuje kota w worku...

I tak dalej...

Wiosenne porządki

Wiosna w kwietniu zbudziła się z rana,

Wyszła wprawdzie troszeczkę zaspana,

Lecz zajrzała we wszystkie zakątki:

– Zaczynamy wiosenne porządki.

Skoczył wietrzyk zamaszyście,

Pookurzał mchy i liście.

Z bocznych dróżek, z polnych ścieżek

Powymiatał brudny śnieżek.

Krasnoludki wiadra niosą,

Myją ziemię ranną rosą.

Chmury, płynąc po błękicie,

Urządziły wielkie mycie,

A obłoki miękką szmatką

Polerują słońce gładko,

Aż się dziwią wszystkie dzieci,

Że tak w niebie ładnie świeci.

Bocian w górę poszybował,

Tęczę barwnie wymalował,

A żurawie i skowronki

Posypały kwieciem łąki,

Posypały klomby, grządki

I skończyły się porządki.

Żaba

Pewna żaba

Była słaba,

Więc przychodzi do doktora

I powiada, że jest chora.

Doktor włożył okulary,

Bo już był cokolwiek stary,

Potem ją dokładnie zbadał,

No, i wreszcie tak powiada:

„Pani zanadto się poci,

Niech pani unika wilgoci,

Niech pani się czasem nie kąpie,

Niech pani nie siada przy pompie,

Niech pani deszczu unika,

Niech pani nie pływa w strumykach,

Niech pani wody nie pija,

Niech pani kałuże omija,

Niech pani nie myje się z rana,

Niech pani, pani kochana,

Na siebie chucha i dmucha,

Bo pani musi być sucha!”

Wraca żaba od doktora,

Myśli sobie: „Jestem chora,

A doktora chora słucha,

Mam być sucha – będę sucha!”

Leczyła się żaba, leczyła,

Suszyła się długo, suszyła,

Aż wyschła tak, że po troszku

Została z niej garstka proszku.

A doktor drapie się w ucho:

„Nie uszło jej to na sucho!”

Grzebień i szczotka

Jurek bardzo był niedbały,

Aż się ciotki zamartwiały,

Aż ze złości ciotki chudły:

– Masz nie włosy, tylko kudły,

Potargane, rozczochrane,

To są rzeczy niesłychane!

Raz się uczesz, raz przynajmniej,

Dużo czasu to nie zajmie,

Masz tu szczotkę, masz tu grzebień,

Musisz zacząć dbać o siebie.

Grzebień zęby szczerzy,

A szczotka się jeży:

– Czesz się, Jerzy, jak należy,

Czesz się, Jerzy, jak należy!

Poszedł Jurek raz przy święcie

Do kolegi na przyjęcie,

Oczywiście – nieczesany,

Potargany, rozczochrany.

Dzwoni, chciałby wejść do środka –

Patrzy: grzebień, patrzy: szczotka!

Grzebień zęby szczerzy,

A szczotka się jeży:

– Czesz się, Jerzy, jak należy,

Czesz się, Jerzy, jak należy!

Skarżypyta

– Piotruś nie był dzisiaj w szkole,

Antek zrobił dziurę w stole,

Wanda obrus poplamiła,

Zosia szyi nie umyła,

Jurek zgubił klucz, a Wacek

Zjadł ze stołu cały placek.

– Któż się ciebie o to pyta?!

– Nikt. Ja jestem skarżypyta.

Stonoga

Mieszkała stonoga pod Białą,

Bo tak się jej podobało.

Raz przychodzi liścik mały

Do stonogi,

Że proszona jest do Białej

Na pierogi.

Ucieszyło to stonogę,

Więc ruszyła szybko w drogę.

Nim zdążyła dojść do Białej,

Nogi jej się poplątały:

Lewa z prawą, przednia z tylną,

Każdej nodze bardzo pilno;

Szósta zdążyć chce za siódmą,

Ale siódmej iść za trudno,

No, bo przed nią stoi ósma,

Która właśnie jakiś guz ma.

Chciała minąć jedenastą,

Poplątała się z piętnastą,

A ta znów z dwudziestą piątą,

Trzydziesta z dziewięćdziesiątą,

A druga z czterdziestą czwartą,

Choć wcale nie było warto.

Stanęła stonoga wśród drogi,

Rozplątać chce sobie nogi;

A w Białej stygną pierogi!

Rozplątała pierwszą, drugą,

Z trzecią trwało bardzo długo,

Zanim doszła do trzydziestej,

Zapomniała o dwudziestej,

Przy czterdziestej już się krząta.

– No, a gdzie jest pięćdziesiąta?

Sześćdziesiątą nogę beszta:

– Prędzej, prędzej! A gdzie reszta?

To wszystko tak długo trwało,

Że przez ten czas całą Białą

Przemalowano na zielono,

A do Zielonej stonogi nie proszono.

Wrona i ser

„Niech mi każdy powie szczerze,

Skąd się wzięły dziury w serze?”

Indyk odrzekł: „Ja właściwie

Sam się temu bardzo dziwię”.

Kogut zapiał z galanterią:

„Kto by