Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czterech młodych, dobrze zapowiadających się polityków – dwóch torysów i dwóch laburzystów – zajmuje po raz pierwszy miejsca w parlamencie. Dzielą ich pochodzenie, status społeczny, wykształcenie i poglądy, ale łączy jedno: nieopanowana ambicja. Przed nimi trzy dziesięciolecia wzlotów i upadków w bezwzględnym wyścigu do władzy, w którym siłą rzeczy biorą też udział ich najbliżsi. Gra toczy się o najwyższą stawkę, ale tylko jeden z nich zdobędzie upragnioną nagrodę – stanowisko premiera.
Jeffrey Archer to jeden z najpopularniejszych pisarzy na świecie. W 1992 roku otrzymał tytuł szlachecki, zasiadał jako poseł w Izbie Gmin i w Izbie Lordów. Debiutował powieścią Co do grosza, która zyskała popularność w Wielkiej Brytanii. Kolejna, Kane i Abel, stała się wielkim bestsellerem. Obie książki zostały sfilmowane. Jego sławę ugruntowały następne powieści i opowiadania, m.in.: Ale to nie wszystko..., Więzień urodzenia, Pierwszy między równymi, Sprawa honoru, Na kocią łapę. Jego cykl „Kroniki Cliftonów” obejmuje tomy: Czas pokaże, Za grzechy ojca, Sekret najpilniej strzeżony, Ostrożnie z marzeniami, Potężniejszy od miecza, W godzinie próby i To był człowiek! DW REBIS opublikował również m.in. powieść I tak wygrasz oraz Dzienniki więzienne Archera.
jeffreyarcher.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 515
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Alanowi i Eddiemu
Środa, 10 kwietnia 1931
Gdyby Charles Gurney Seymour, przychodząc na świat, nie spóźnił się o dziewięć minut, zostałby hrabią i dziedzicem zamku w Szkocji, posiadłości w Somerset oraz świetnie prosperującego banku kupieckiego w Londynie.
Zanim jednak w pełni pojął, co to znaczy zająć drugie miejsce w pierwszym życiowym wyścigu, musiało upłynąć kilkanaście lat.
Jego brat bliźniak, Rupert, ledwie przeszedł pierwszą ciężką próbę, już zaczął ulegać zwykłym niedomaganiom wieku dziecięcego, zaliczając dodatkowo szkarlatynę, dyfteryt i zapalenie opon mózgowych, co napełniło matkę, lady Seymour, lękiem o życie pierworodnego.
Charles, przeciwnie, dawał dowody wielkiej żywotności, a uporu i ambicji wykazywał tyle, że bez uszczerbku dla siebie mógłby się podzielić z Rupertem. Po zaledwie kilku latach każdy, kto zetknął się z braćmi, pod wpływem pierwszego wrażenia mylnie przypuszczał, że dziedzicem tytułu i dóbr jest Charles.
Ojciec Charlesa usiłował znaleźć choć jedną dziedzinę, w której Rupert mógłby prześcignąć brata – daremnie. Kiedy chłopcy skończyli osiem lat, wysłano ich do Summer Fields, gdzie od pokoleń mali Seymourowie przygotowywali się do rygorów nauki w Eton. Już w pierwszym miesiącu pobytu w szkole wybrano Charlesa na gospodarza klasy i nikt nie stanął mu na drodze do godności szkolnego starosty, którą osiągnął w wieku lat dwunastu. W tym czasie uważano Ruperta za Seymoura młodszego. Następnie chłopcy przenieśli się do Eton, gdzie w pierwszym semestrze Charles zakasował brata zarówno we wszystkich przedmiotach, jak i w zawodach wioślarskich, a na ringu bokserskim omal go nie zabił.
Kiedy w roku 1947 ich dziadek, trzynasty hrabia Bridgwater, pożegnał się ze światem, szesnastoletni Rupert został wicehrabią Seymourem.
Sir Charles Seymour wpadał w złość, ilekroć brata tytułowano „milordem”.
W Eton Charles nadal wyróżniał się w nauce i został przewodniczącym rady uczniowskiej, a po ukończeniu szkoły otrzymał propozycję studiowania historii w kolegium Christ Church w Oksfordzie. Rupert przetrwał ten okres, nie przeciążając zbytnio egzaminatorów. Kiedy skończył osiemnaście lat, powrócił do Somerset, gdzie czekał go żywot bogatego ziemianina. Trudno bowiem nazwać farmerem kogoś, komu przypaść ma w udziale dwadzieścia dwa tysiące akrów ziemi.
Uwolniony od nieodłącznego jak cień bliźniaka, Charles kontynuował studia, okazując wszem i wobec pewne rozczarowanie Oksfordem. W dni powszednie studiował dzieje swych przodków, weekendy zaś uprzyjemniały mu polowania i zabawy w gronie kolegów. Ponieważ nikomu na myśl nie przyszło, że Rupert powinien spróbować sił w świecie finansjery, oczekiwano, iż po ukończeniu studiów Charles pójdzie w ślady ojca i zostanie najpierw dyrektorem, a potem prezesem Banku Seymoura, chociaż to właśnie Rupert miał w przyszłości przejąć rodzinny pakiet akcji.
Ten wyśmienity plan spalił jednak na panewce w czerwcowym Tygodniu Ósemek Wioślarskich, gdy apetyczna studentka z Somerville wyciągnęła Charlesa Seymoura na wykład w towarzystwie dyskusyjnym Oxford Union zatytułowany Wolę należeć do gminu niż do lordowskich mości. Przewodniczący towarzystwa dokonał wyczynu nie lada, sprowadzając na wykład samego premiera, sir Winstona Churchilla.
Charles siedział na końcu sali wypełnionej po brzegi studentami olśnionymi występem słynnego męża stanu. Zapatrzył się w wielkiego przywódcę, słuchając dowcipnego przemówienia, a jednocześnie wciąż myślał o tym, że gdyby nie zrządzenie losu, Churchill zostałby dziewiątym księciem Marlborough. Oto człowiek, który przez trzy dziesięciolecia wywierał wpływ na bieg wydarzeń na świecie i z uporem odrzucał wszelkie dziedziczne tytuły – nawet tytuł księcia Londynu – jakimi chciał go obdarzyć wdzięczny naród.
Charles nie pozwalał odtąd tytułować się „sir”. Jego ambicje wyrastały ponad marne tytuły.
Inny student, który tego wieczoru słuchał Churchilla, też rozmyślał o swojej przyszłości. Nie siedział jednak wciśnięty między kolegów w głębi zatłoczonej sali. Wysoki młody człowiek w białej muszce i fraku zajmował honorowe miejsce na podwyższeniu, gdyż takie prawo przysługiwało przewodniczącemu towarzystwa dyskusyjnego.
Simon Kerslake był wprawdzie synem pierworodnym, ale nie cieszył się takimi przywilejami jak Charles Seymour. Ojciec Simona, skromny radca prawny, poniósł wiele wyrzeczeń, aby jedyny syn mógł się uczyć w szkole prywatnej. Zmarł, zanim chłopak ukończył Lancing College, pozostawiając wdowie niewielką rentę i wspaniały zabytkowy zegar. Matka sprzedała zegar tydzień po pogrzebie, żeby w ostatnim roku nauki zapewnić synowi wszystkie „dodatkowe uprawnienia” uznawane za oczywiste przez innych chłopców. Liczyła, że w ten sposób pomoże Simonowi dostać się na uniwersytet.
Od kiedy nauczył się chodzić, Simon pragnął jednego: prześcignąć rywali. Amerykanie określiliby go jako człowieka sukcesu, natomiast rodzime otoczenie, zdradzając mniejszą lub większą zazdrość, uważało, że rozpycha się łokciami i zadziera nosa. Simon długo nie mógł wybaczyć dyrektorowi szkoły w Lancing, że krótkowzrocznie pominął jego kandydaturę na przewodniczącego rady uczniowskiej. Kilka tygodni po złożeniu egzaminów dla stypendystów i rozmowie kwalifikacyjnej w kolegium Magdaleny otrzymał listowne powiadomienie o braku miejsca w Oksfordzie. Z tą decyzją jednak nie zamierzał się zgodzić.
Równocześnie nadeszła propozycja stypendium na uniwersytecie w Durham. Bez wahania ją odrzucił.
– Żaden premier nie studiował w Durham – oznajmił matce.
– Może Cambridge? – zaproponowała, wycierając naczynia.
– Nie ma tradycji politycznych.
– Ale jeżeli nie masz szans na Oksford…
– Tego nie powiedziałem, mamo – zaoponował młody człowiek. – Właśnie tam zamierzam zainaugurować rok akademicki.
Po osiemnastu latach „celnych strzałów z dystansu” pani Kerslake nauczyła się nie pytać syna, jak dopnie swego.
Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem trymestru Michaelmas w Oksfordzie Simon wynajął pokój w pensjonacie przy Iffley Road. Na stole w kącie nowego – w zamyśle stałego – lokum sporządził spis kolegiów i podzielił je na pięć grup, postanawiając, że codziennie rano pójdzie do trzech z nich, a po południu do trzech następnych i aż do skutku będzie zadawał opiekunowi świeżo upieczonych studentów to samo pytanie: „Czy przypadkiem ktoś przyjęty na ten rok nie może podjąć studiów?”.
Czwartego popołudnia, kiedy Simona ogarnęło zwątpienie i zaczął oswajać się z myślą, że przyjdzie mu jednak udać się do Cambridge, otrzymał wreszcie odpowiedź twierdzącą.
Opiekun pierwszego roku w kolegium Worcester zdjął z końca nosa okulary i popatrzył na wysokiego młodzieńca, któremu ciemne włosy opadały na czoło. Alan Brown był dwudziestym drugim z kolei wykładowcą, do którego Simon zwrócił się ze swoim pytaniem.
– Tak – powiedział. – Miesiąc temu zginął w wypadku motocyklowym absolwent szkoły w Nottingham, który miał u nas studiować.
– Ale co… Jaki przedmiot? – wyjąkał Kerslake.
Rzadko miał takie trudności z wysłowieniem się jak teraz. Modlił się w duchu, żeby to nie była chemia, antropologia ani studia klasyczne. Alan Brown przerzucił podręczną kartotekę z satysfakcją, jaką przynosi zabawa w kotka i myszkę. W końcu znalazł to, czego szukał.
– Historia – odczytał z karty.
Simonowi szybciej zabiło serce.
– Nie dostałem się do kolegium Magdaleny na wydział polityki, filozofii i ekonomii – powiedział. – Chciałbym prosić o przyjęcie mnie na wolne miejsce.
Opiekun uśmiechnął się mimo woli. W ciągu dwudziestu czterech lat pracy nie spotkał się z taką prośbą.
– Imię i nazwisko? – zapytał, zakładając okulary, jak gdyby dopiero teraz przystępował do rzeczy.
– Simon John Kerslake.
Doktor Brown podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer.
– Nigel? Mówi Alan Brown. Czy rozważaliście kandydaturę niejakiego Kerslake’a?
Pani Kerslake nie zdziwiła się wcale, kiedy wkrótce jej syn został przewodniczącym towarzystwa dyskusyjnego. Przekomarzała się z nim nawet, że to przecież nic innego jak kolejny etap na drodze do urzędu premiera: Gladstone, Asquith… Kerslake?
Ray Gould urodził się w ciemnej izdebce nad sklepem ojca, rzeźnika w Leeds. Dziewięć lat mieszkał razem z niedomagającą babcią, która zmarła, przeżywszy sześćdziesiąt jeden lat.
Ray zżył się z babką, która straciła męża w pierwszej wojnie światowej, i z zapartym tchem słuchał opowieści o bohaterze w mundurze khaki. Mundur, starannie złożony, spoczywał w szufladzie, ale można go było podziwiać na wyblakłej fotografii przy łóżku. Gdy Ray zrozumiał, że babka od niemal trzydziestu lat jest wdową, jej opowieści zaczęły napełniać go smutkiem. Postać staruszki nabrała w jego oczach tragizmu – zdał sobie sprawę, że całym jej światem jest ciasna izdebka mieszcząca skromny dobytek oraz pięćset bezwartościowych wojennych obligacji w pożółkłej kopercie.
Testament był niepotrzebny. Pewnego dnia Ray odziedziczył pokój, w którym zaczęły królować podręczniki i wypożyczone z biblioteki książki. Nieraz spóźniał się z ich oddaniem i wówczas kary pochłaniały kieszonkowe. Ojciec Raya, oglądając przynoszone ze szkoły oceny, po pewnym czasie pożegnał się z zamiarem umieszczenia nad witryną sklepu mięsnego dumnego szyldu „Gould i syn”.
Kiedy Ray skończył jedenaście lat, zdobył w konkursie główne stypendium do szkoły Roundhay. Na uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego poszedł po raz pierwszy w życiu w długich spodniach, które matka musiała sporo podwinąć, i w zbyt dużych rogowych okularach. Matka Raya miała nadzieję, że w szkole znajdą się równie chudzi i pryszczaci chłopcy, a rude włosy syna nie staną się powodem bezustannych zaczepek.
Pod koniec semestru Ray ku swemu zdziwieniu wyprzedził rówieśników w nauce na tyle, że dyrektor postanowił przenieść go o klasę wyżej, aby – jak oświadczył rodzicom – „zdopingować chłopaka”.
Pod koniec roku prześlęczonego nad książkami Ray zajął trzecie miejsce w klasie, wybijając się na czoło w łacinie i angielskim. Na szarym końcu pozostawał tylko wtedy, kiedy trzeba było skompletować drużynę do rozgrywek sportowych. W jego przypadku wybitny umysł nie szedł w parze z fizyczną sprawnością. Ray wyróżnił się za to w konkursie na najlepsze wypracowanie – został najmłodszym zwycięzcą w dziejach szkoły.
Zgodnie z tradycją zwycięzca konkursu odczytywał wypracowanie w dniu zakończenia roku szkolnego. Jeszcze przed oddaniem pracy Ray przećwiczył czytanie na głos w zaciszu swojego pokoiku.
Wychowawca Raya powiedział uczniom, że temat wypracowania jest wolny, ale najlepiej byłoby opisać jakieś wyjątkowe zdarzenie, które zapadło im w pamięć. W wyznaczonym terminie na biurku nauczyciela znalazło się trzydzieści siedem prac. Przeczytawszy opowieść Raya o życiu babki w izdebce nad sklepem rzeźnika, nauczyciel nie miał ochoty sięgać po kolejny tekst. Kiedy z obowiązku przebrnął przez pozostałe prace, bez wahania zgłosił wypracowanie Goulda do konkursu. Pod adresem autora wysunął tylko jedno zastrzeżenie, dotyczące tytułu. Ray podziękował za radę, ale tytułu nie zmienił.
W dniu zakończenia roku w auli szkolnej zebrało się siedmiuset uczniów z rodzicami. Dyrektor wygłosił przemówienie, a kiedy ucichły oklaski, powiedział:
– A teraz przedstawiam zwycięzcę konkursu na najlepsze wypracowanie. Proszę państwa, Ray Gould.
Ray wyszedł pewnym krokiem na scenę. Spojrzał na publiczność bez tremy, zapewne dlatego, że krótkowzroczność pozwalała mu dostrzegać wyczekujące twarze tylko w pierwszych trzech rzędach. Młodsi uczniowie, usłyszawszy tytuł wypracowania, zaczęli chichotać i Ray z początku się jąkał, ale po chwili udało mu się przykuć uwagę słuchaczy. Kiedy doczytał do końca, nabita sala zgotowała mu owację na stojąco – pierwszą w życiu.
Dwunastoletni Ray Gould zszedł ze sceny i wrócił do rodziców. Matka płakała z pochyloną głową. Ojca rozsadzała duma, choć starał się tego nie okazywać. Oklaski huczały jeszcze, kiedy Ray usiadł i popatrzył na tytuł nagrodzonej pracy: Co zmienię, kiedy zostanę premierem.
Andrew Fraser przybył na swój pierwszy wiec w niemowlęcym wózku. Rodzice zostawili go na korytarzu, a sami zasiedli na podium w zimnej sali. Szybko zrozumiał, że brawa zapowiadają rychłe nadejście matki. Nie mógł jednak wiedzieć, że ojciec, który wsławił się jako najlepszy zawodnik rugby w powojennej Szkocji, ubiegając się o miejsce w radzie miejskiej, wygłosił właśnie kolejne przemówienie do mieszkańców Edinburgh Carlton. Ponieważ mało kto dostrzegał w legendarnym rugbyście kandydata na radnego, Duncan Fraser nie zdobył mandatu dla konserwatystów, choć zabrakło mu zaledwie kilkuset głosów. Minęły trzy lata i Andrew, pucołowaty czterolatek, znów ruszył z matką na objazd okręgu wyborczego. Pozwolono mu zasiadać w tylnych rzędach pustawych sal. Ponieważ tym razem przemówienia Duncana Frasera zrobiły niemal tak duże wrażenie jak jego długie podania na boisku, wygrał wybory do rady miejskiej większością dwustu siedmiu głosów.
Niestrudzoną i przynoszącą efekty pracą radny Fraser zapewnił sobie poparcie wyborców i piastował urząd przez kolejne dziewięć lat. Andrew, wiecznie uśmiechnięty, krzepki chłopak o prostych czarnych włosach, nabrał tyle doświadczenia w lokalnych wyborach, że mając trzynaście lat, pomagał ojcu zorganizować piątą z rzędu kampanię. Edinburgh Carlton przestał już wówczas uchodzić za niepewny okręg.
W elitarnej Akademii Edynburskiej nikogo nie zdziwił wybór Andrew na przewodniczącego klubu dyskusyjnego. Szczery podziw kolegów wywołał natomiast sukces klubu w międzyszkolnym współzawodnictwie. Poza tym Andrew, choć nie dane mu było osiągnąć wzrostu wyższego niż średni, został bezdyskusyjnie uznany za najwszechstronniejszego rugbystę, jakiego Akademia wydała po roku 1919, kiedy kapitanem szkolnej drużyny był jego ojciec.
Opuściwszy progi szkoły, Andrew wstąpił na Wydział Nauk Politycznych uniwersytetu w Edynburgu. Po dwóch latach wybrano go na przewodniczącego związku studentów i kapitana drużyny rugby.
Kiedy Duncan Fraser został burmistrzem Edynburga, pojechał do Londynu, żeby odebrać z rąk królowej tytuł szlachecki. Andrew zdał właśnie egzaminy końcowe i razem z matką wziął udział w ceremonii w pałacu Buckingham. Świeżo upieczony sir Duncan udał się następnie do Izby Gmin na spotkanie ze swoim posłem Ainslie Munro. Przy obiedzie Munro powiadomił go, że po raz ostatni ubiegał się o mandat w Edinburgh Carlton i w związku z tym powinni się rozejrzeć za nowym kandydatem. Sir Duncanowi rozbłysły oczy, kiedy pomyślał, że do parlamentu na miejsce Munro mógłby wejść jego syn.
Po uzyskaniu dyplomu z wyróżnieniem Andrew został na uniwersytecie w Edynburgu, by napisać pracę doktorską zatytułowaną Dzieje Partii Konserwatywnej w Szkocji. Zamierzał odczekać, aż upłynie trzyletnia kadencja burmistrza, i dopiero wtedy zapoznać ojca z głównymi rezultatami naukowych dociekań. Kiedy jednak Ainslie Munro obwieścił, że nie będzie kandydował w najbliższych wyborach, Andrew zrozumiał, że nie może dłużej ukrywać swoich poglądów.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Pod takim nagłówkiem „Edinburgh Evening News” zamieścił artykuł wskazujący Andrew Frasera jako oczywistego kandydata konserwatystów, gwarantującego utrzymanie mandatu w niepewnym okręgu wyborczym. Obawiając się, że obywatele mogliby mieć zastrzeżenia do młodego wieku syna, sir Duncan przypomniał na pierwszym zebraniu przedwyborczym, że do stanowiska premiera doszło ośmiu Szkotów i że wszyscy oni zasiadali w parlamencie przed trzydziestką. Zebrani pokiwali głowami. Zadowolony sir Duncan zadzwonił wieczorem do syna i zaprosił go na obiad do Nowego Klubu, proponując omówienie kampanii wyborczej.
– Pomyśl tylko – rzekł nazajutrz sir Duncan, zamówiwszy drugą whisky. – Ojciec i syn reprezentujący ten sam okręg wyborczy. To będzie wielki dzień dla konserwatystów w Edynburgu.
– Nie mówiąc już o laburzystach – rzekł Andrew, patrząc ojcu prosto w oczy.
– Nie bardzo cię rozumiem.
– Otóż to, ojcze. Nie zamierzam ubiegać się o mandat z ramienia Partii Konserwatywnej. Będę kandydatem Partii Pracy, jeżeli mnie zechcą.
Sir Duncan nie wierzył własnym uszom.
– Przez całe życie byłeś konserwatystą! – wykrzyknął.
– Nie, ojcze – rzekł spokojnie Andrew. – To ty byłeś konserwatystą. Przez całe moje życie.
Czwartek, 10 grudnia 1964
Speaker Izby Gmin wstał i rozejrzał się. Obciągnął czarną togę, nerwowo poprawił długą perukę na łysiejącej głowie. Godzina pytań do premiera miała tak burzliwy przebieg, że z trudem panował nad posłami, i teraz spoglądał na zegar z prawdziwą ulgą. Dochodziło wpół do czwartej, pora na kolejny punkt porządku dziennego.
Czekając, przestępował z nogi na nogę, a kiedy tłumne zgromadzenie, liczące ponad pięciuset posłów, uciszyło się, uroczyście zawołał:
– Posłowie do przysięgi.
Spojrzenia skierowane na speakera przeniosły się jak podczas meczu tenisa na drugi koniec Izby. Stał tam zwycięzca wyborów uzupełniających, pierwszych, odkąd – przed dwoma miesiącami – Partia Pracy przejęła ster rządów.
Nowicjusz i dwaj posłowie wprowadzający postąpili cztery kroki naprzód, równo jak na wojskowej paradzie. Zatrzymali się i ukłonili. Nowy poseł wyglądał jak stworzony na zamówienie torysów – wysoki, postawny, z dumnie uniesioną głową, urodzony arystokrata. Jasne włosy miał starannie zaczesane na bok, ubrany był w ciemnoszary garnitur i czerwono-niebieski krawat. Zbliżył się do długiego stołu rozdzielającego ławy przed fotelem speakera. Członkowie rządu i gabinetu cieni siedzieli naprzeciw siebie w takiej odległości, że mogliby skrzyżować miecze nad stołem.
Wprowadzający zostali z tyłu, nowy poseł przeszedł obok stołu, uważając, żeby nie nadepnąć na nogi premiera i ministra spraw zagranicznych, po czym odebrał z rąk sekretarza małą kartkę. Trzymając ją przed sobą, wypowiedział zdecydowanie słowa przysięgi, jakby stał na ślubnym kobiercu.
– Ja, Charles Seymour, uroczyście przysięgam, że będę wiernie służył Jej Królewskiej Mości Elżbiecie oraz jej pełnoprawnym następcom, tak mi dopomóż Bóg.
Z ław naprzeciw rozległy się głosy poparcia kolegów. Nowy poseł nachylił się, rozłożył kartę pergaminu i podpisał się na liście zaprzysiężonych. Sekretarz przedstawił go teraz speakerowi.
– Witam w Izbie, panie Seymour – powiedział speaker, podając mu rękę. – Życzę wielu lat owocnej służby.
– Dziękuję, panie speakerze – rzekł Charles, jeszcze raz się ukłonił i ruszył dalej.
Krótka ceremonia przebiegła dokładnie tak jak na próbie, którą rzecznik dyscypliny klubowej torysów przeprowadził z nim w korytarzu przed swoim biurem. Za fotelem speakera, w niewidocznym dla posłów zakątku, czekał na niego lider opozycji, sir Alec Douglas-Home, który też serdecznie uścisnął mu dłoń.
– Gratuluję wspaniałego zwycięstwa. Spodziewam się, że wiele zdziałasz dla naszej partii i kraju.
– Dziękuję.
Nowy poseł zaczekał, aż sir Alec zasiądzie w pierwszej ławie opozycji, a potem wszedł po schodach i znalazł sobie miejsce w ostatnim rzędzie ław z zielonym obiciem.
Przez dwie godziny Charles Seymour przysłuchiwał się obradom z pełnym szacunku zaciekawieniem. Pierwszy raz uczestniczył w czymś, co łatwo mu nie przyszło i nie należało się przez sam fakt narodzin. Kiedy rzucił okiem na galerię dla gości, zobaczył żonę, ojca i brata patrzących na niego z dumą. Oparł się wygodnie z poczuciem, że osiągnął pierwszy szczebel kariery. Uśmiechnął się – jeszcze przed kilkoma tygodniami dręczyła go obawa, że upłynie wiele lat, zanim uda mu się zasiąść w Izbie Gmin.
Dwa miesiące temu, w wyborach powszechnych, Charles ubiegał się o mandat w górniczym okręgu Południowej Walii zdominowanym przez laburzystów. „To pożyteczne doświadczenie i korzyść dla ducha” – zapewniał wiceprzewodniczący opiekujący się kandydatami w sztabie konserwatystów. Jego słowa sprawdziły się w całej rozciągłości. Charles rzucił się ochoczo w wir walki wyborczej i zmniejszył przewagę Partii Pracy z 22 300 do 20 100 głosów. „Urobek”, jak trafnie określiła to jego żona Fiona, został dostrzeżony i partia wystawiła Charlesa w okręgu Sussex Downs, kiedy sir Eric Koops zmarł na serce kilka dni po rozpoczęciu sesji parlamentu. Sześć tygodni później Charles Seymour zasiadł w Izbie Gmin z przewagą 20 000 głosów na swoją korzyść.
Po wysłuchaniu jeszcze jednego przemówienia Charles opuścił salę obrad. Kiedy zatrzymał się niezdecydowany w kuluarach, podszedł do niego młody poseł.
– Pozwoli pan, że się przedstawię – powiedział, a Charles odniósł wrażenie, że ma przed sobą konserwatystę. – Nazywam się Andrew Fraser. Jestem posłem Partii Pracy z Edinburgh Carlton. Pomyślałem sobie, że może nie znalazł pan jeszcze partnera do absencji.
Charles przyznał, że na razie znalazł tylko drogę do Izby. Wcześniej rzecznik dyscypliny klubowej torysów wyjaśnił mu, że niemal każdy deputowany dobiera sobie kolegę z przeciwnej partii w sprawach głosowania, i doradził, żeby znalazł kogoś w swoim wieku. Kiedy obradowano nad pomniejszymi kwestiami, posłowie otrzymywali zawiadomienia z podwójnym podkreśleniem, a wówczas mogli obaj opuścić głosowanie i przed północą wrócić na łono rodziny. Nikomu jednak nie wolno było opuścić głosowania, kiedy na wezwaniu widniały trzy podkreślenia.
– Bardzo chętnie zawrę z panem pakt – powiedział Charles. – Czy mam dopełnić jakichś formalności?
– Nie – odparł Andrew, zadzierając lekko głowę, żeby go dobrze widzieć. – Prześlę panu list potwierdzający naszą umowę. Zechce pan łaskawie odpisać, jak można kontaktować się z panem telefonicznie. Kiedy tylko udział w głosowaniu nie będzie panu na rękę, proszę bez wahania dać znać.
– Bardzo sensowne rozwiązanie – rzekł Charles, patrząc na toczącego się w ich stronę grubaska w jasnoszarym garniturze, niebieskiej koszuli i muszce w różowe grochy.
– Witaj w klubie – powiedział Alec Pimkin. – Chodź na drinka do palarni. Wytłumaczę ci, jak działa ta cholerna machina.
– Dziękuję – odparł Charles, któremu widok znajomej twarzy sprawił wyraźną ulgę.
– Zupełnie jakbyś znów chodził do szkoły, stary – dodał Pimkin, prowadząc kolegę torysa w kierunku palarni.
Usłyszawszy to, Andrew uśmiechnął się i pomyślał, że ani się obejrzy, jak z kolei Charles Seymour będzie objaśniał działanie tej cholernej machiny jakiemuś kumplowi z ławy szkolnej.
Andrew opuścił kuluary, ale nie po to, aby zwilżyć gardło. Śpieszył się na posiedzenie parlamentarnego klubu Partii Pracy, na którym posłowie mieli omówić tematykę obrad w przyszłym tygodniu.
Wystawiony przez Partię Pracy w okręgu Edinburgh Carlton, Andrew odebrał konserwatystom mandat poselski przewagą 3419 głosów. Sir Duncan, po upływie burmistrzowskiej kadencji, nadal reprezentował swój okręg w radzie miejskiej. Natomiast Andrew, parlamentarny gołowąs, szybko dał się poznać w Izbie Gmin i wielu starszych posłów nie mogło uwierzyć, że zasiada w niej dopiero od kilku tygodni.
W sali na drugim piętrze, gdzie odbywało się posiedzenie, Andrew zajął wolne miejsce z tyłu. Ze słów rzecznika dyscypliny klubowej strony rządzącej wynikało, że w przyszłym tygodniu obecność często będzie obowiązkowa. Spojrzał na leżącą przed sobą kartkę. Obrady we wtorek, środę i czwartek były podkreślone trzema liniami. Jedynie w poniedziałek i piątek podwójna kreska umożliwiała skorzystanie z umowy z Charlesem Seymourem i nieobecność w parlamencie. Partia Pracy odzyskała wprawdzie władzę po trzynastu latach, ale przewaga zaledwie czterech głosów i obszerny program legislacyjny sprawiły, że zapracowani posłowie rzadko kładli się spać przed północą.
Kiedy rzecznik dyscypliny klubowej skończył i usiadł, natychmiast poderwał się z miejsca Tom Carson, nowy poseł z okręgu Liverpool Dockside. Zgromił rząd za to, że upodabnia się coraz bardziej do torysów. Szepty i pokasływania towarzyszące jego tyradzie sygnalizowały brak poparcia. Tom Carson też dał się szybko poznać, gdyż od samego początku otwarcie atakował własną partię.
– Enfant terrible – bąknął siedzący obok Andrew rudzielec.
– Inaczej bym go nazwał, krócej – rzekł szeptem Andrew.
Rudy uśmiechnął się i słuchali dalej.
W pierwszych tygodniach sesji Raymond Gould wyrobił sobie opinię partyjnego intelektualisty, co od razu wzbudziło nieufność starszych posłów, choć właśnie jego spośród nowego zaciągu widziano w przyszłości w ławie rządowej. Niewielu poznało Raymonda bliżej. Zachowywał dystans zadziwiający u kogoś, kto zdecydował się na udział w życiu publicznym. Jednak zdobyta w okręgu wyborczym w Leeds przewaga 10 000 głosów zapowiadała mu długą karierę polityczną.
W Leeds North wybrano Raymonda spośród trzydziestu siedmiu kandydatów, ponieważ wykazał się o wiele większą znajomością rzeczy niż lokalny działacz związkowy typowany w prasie na zdobywcę mandatu. Mieszkańcy Yorkshire lubią tych, którzy trzymają się rodzinnych stron, a Raymond nie omieszkał zaznaczyć przed komisją selekcyjną, że uczył się w szkole lokalnej, co zdradzał jego umyślnie przesadny akcent. Szala przechyliła się zdecydowanie na jego stronę, kiedy się dowiedziano, że nie przyjął stypendium w Cambridge, gdyż – jak wyjaśnił – wolał studiować na uniwersytecie w Leeds.
Ukończywszy z wyróżnieniem Wydział Prawa, Raymond udał się do Londynu na praktykę w stowarzyszeniu prawniczym Lincoln’s Inn. Po dwuletniej nauce przystał do modnej kancelarii adwokackiej, gdzie nie mógł narzekać na brak klientów. W starannie dobranym gronie przyjaciół wywodzących się z Londynu i okolic przestał mówić o swoim pochodzeniu, a jeżeli jakiś kolega nazwał go Rayem, ukrócał tę poufałość, przypominając, że ma na imię Raymond.
Kiedy nie było już więcej pytań, uczestnicy posiedzenia zaczęli się rozchodzić. Andrew musiał się uporać z bieżącą pocztą, która czekała na niego w ciasnym pokoiku na drugim piętrze. Raymond wrócił do Izby z nadzieją, że uda mu się wygłosić pierwszą parlamentarną mowę. Od pewnego czasu czekał cierpliwie na właściwy moment, żeby wyrazić swoje poglądy na temat uposażenia wdów i wykupu obligacji wojennych, a tocząca się właśnie debata gospodarcza stwarzała taką okazję. Speaker Izby przesłał mu dziś pisemną wiadomość, że wezwie go wieczorem do zabrania głosu.
Raymond poświęcił wiele godzin na zapoznanie się z przyjętą w Izbie procedurą, interesując się zwłaszcza jej odmiennością od praktyki sądowej. F.E. Smith trafnie ocenił swoich kolegów, porównując Izbę Gmin do sali sądowej, w której hałasuje przeszło sześciuset przysięgłych, a sędziego głównego ani widu, ani słychu. Raymond z lękiem myślał o swoim pierwszym wystąpieniu. Chłodna argumentacja, jaką się zawsze posługiwał, z reguły bardziej przemawiała do sędziego głównego niż do przysięgłych.
Przed wejściem do Izby goniec podał mu list od żony. Joyce zawiadamiała, że przyjechała właśnie do parlamentu, że wskazano jej miejsce na galerii dla gości i że będzie mogła wysłuchać jego przemówienia. Rzuciwszy okiem na list, Raymond zmiął go, cisnął do najbliższego kosza i pośpieszył na salę obrad. Wychodzący stamtąd konserwatysta przytrzymał mu drzwi.
– Dziękuję – powiedział Raymond.
Simon Kerslake uśmiechnął się, nie mogąc sobie przypomnieć jego nazwiska. W kuluarach sprawdził, czy na tablicy przy jego własnym nazwisku pali się światełko.
Nie paliło się, więc pchnął wahadłowe drzwi z prawej strony i schodami koło krużganków zszedł na parking dla posłów. Odszukał samochód i ruszył w stronę Paddington, do szpitala St. Mary’s, gdzie pracowała jego żona. Rzadko widywali się w ciągu tych pierwszych sześciu tygodni sesji, tym bardziej więc cieszył się na myśl o dzisiejszym wieczorze. Spodziewał się, że parlamentarny młyn będzie trwał aż do wyborów powszechnych, w których jedna partia uzyska odpowiednio dużą przewagę. Ponieważ jednak zdobył mandat minimalną większością głosów, miał poważne obawy, że zamiast ponownie do parlamentu trafi raczej do annałów jako przykład rekordowo krótkiej kariery politycznej. Torysi tak długo dzierżyli ster rządów, że teraz laburzyści wydawali się pełni idealistycznego zapału i należało oczekiwać powiększenia ich szeregów, kiedy premier zarządzi wybory.
Simon minął Hyde Park Corner i w drodze do Marble Arch przypominał sobie swoją ścieżkę życiową. Prosto z Oksfordu trafił do regimentu Sussex Yeomanry i dwa lata później ukończył służbę wojskową w stopniu podporucznika. Po krótkim urlopie podjął pracę w BBC. Przez pięć lat zdobywał doświadczenie w redakcjach teatralnej, sportowej i publicystycznej i w końcu został producentem Panoramy. W tamtych czasach wynajmował mieszkanko przy Earl’s Court w Londynie i podtrzymując zainteresowania polityczne, wstąpił do koła młodych konserwatystów. Został jego sekretarzem, pomagał organizować zebrania, zaczął pisać materiały propagandowe i przemawiać na konferencjach, aż wreszcie zaproszono go do sztabu wyborczego, w którym został osobistym sekretarzem przewodniczącego w kampanii 1959 roku.
Dwa lata później Simon poznał Elizabeth Drummond, lekarkę zaproszoną do udziału w wydaniu Panoramy poświęconemu analizie stanu państwowej służby zdrowia. Jeszcze przed programem Elizabeth dała Simonowi do zrozumienia, że nie ufa dziennikarzom, a polityków wprost nie znosi. Po roku zostali małżeństwem. Elizabeth urodziła dwóch synów, jedynie na krótko przerywając pracę zawodową.
Kiedy latem 1964 roku zaproponowano Simonowi obronę niepewnego mandatu w okręgu Coventry Central, niemal z dnia na dzień odszedł z telewizji. W wyborach powszechnych zdobył mandat przewagą 918 głosów.
Podjechał pod bramę szpitala i spojrzał na zegarek. Brakowało kilku minut do umówionej godziny. Odgarnął włosy z czoła i pomyślał o nadchodzącym wieczorze. Z okazji czwartej rocznicy ślubu przygotował dla żony niespodziankę. Mieli zjeść kolację u Maria i Franca, pojechać na dancing do Klubu Establishmentu, a na koniec, po raz pierwszy od kilku tygodni, wrócić razem do domu.
– Mmm – mruknął zachwycony tą perspektywą.
– Cześć, dawnośmy się nie widzieli – powiedziała Elizabeth. Wskoczyła do samochodu i pocałowała go.
Simon nie mógł oderwać od niej oczu. Miała zniewalający uśmiech i jasne włosy opadające na ramiona. Przykuła jego uwagę pięć lat temu, gdy weszła do studia Panoramy, i od tamtej pory wciąż patrzył na nią z zachwytem.
– Chcesz usłyszeć dobrą wiadomość? – spytał, uruchamiając silnik. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, oznajmił: – Znalazłem partnera do absencji. Zapraszam cię na kolację do Maria i Franca, na dancing do Establishmentu, a potem do domu.
– Chcesz usłyszeć złą wiadomość? – zapytała Elizabeth i też nie czekała na odpowiedź. – Brakuje lekarzy z powodu epidemii grypy. O dziesiątej muszę wrócić na dyżur.
Simon zgasił silnik.
– Wolisz kolację, dancing czy od razu do domu?
– Mamy trzy godziny – odparła Elizabeth ze śmiechem. – Może jednak zdążymy zjeść kolację.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: First Among Equals
Copyright © 1984 Jeffrey Archer
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013, 2019
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor tego wydania: Błażej Kemnitz
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki oraz ilustracja na okładce: Zbigniew Mielnik
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Pierwszy między równymi, wyd. V poprawione, Poznań 2013)
ISBN 978-83-7818-192-7
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer