Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Galilejczycy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Galilejczycy - ebook

„Galilejczycy” to opowieść, w której Autor swoim lekkim piórem inspiruje czytelnika do głębszego przeżycia wydarzeń związanych z narodzinami i dzieciństwem Jezusa. Wartka narracja prowadzi do kilkuwątkowej i dynamicznej akcji, przeplatanej żywymi dialogami, co czyni książkę bardzo ciekawą lekturą, a dzięki osadzeniu w realiach biblijnych i historycznych, dobrze oddającą prawdopodobne emocje postaci tamtych wydarzeń. Autor swoim niebanalnym opisem historii biblijnej wprowadza czytelnika w barwny, pełen przeżyć czas Bożego Narodzenia, aż po powrót Rodziny Jezusa z Egiptu.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7823-766-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mówią, że mądry to ten, który uczy się od każdego człowieka, a kocha tylko tego, który potrafi działać troskliwie na jego rzecz. Lecz to mogłoby się zdawać dość znacznym ograniczeniem miłości. Czyż i poganie tak nie czynią?

Mówią też mądrzy, że inny, obcy, każdy sam w sobie stanowi dla bliźnich wystarczające pouczenie i najgłębszą zagadkę. Mówią, że Mądrość i Miłość są jednym, jak dwie strony tej samej monety, lub dwa imiona jednej osoby.

Mówią też, że świat wspiera się na trzech rzeczach, jak na kolumnach strzelistych, a są nimi: umiłowanie dobroci, służba dla Boga i pilność w nauce, i że te właśnie trzy zasady podtrzymują świat w istnieniu. Gdyby dobroć upadła, a ludzie wypowiedzieli służbę swemu Panu i wyrzekli się wszelkiej nauki, w czym – można by zapytać – miałoby znaleźć oparcie istnienie wszystkiego?

Mówią, że zawsze należy postępować w ślad za mędrcem, bo tak, jak opadnie na postępującego kurz wzbijany przez stopy tamtego, tak postępujący za mędrcem, podlegał będzie wpływowi jego czynów. Po czynach uczniów rozpoznacie Mistrza… – Niech dom twój będzie miejscem spotkań mądrych – mówią – i przykrywaj się choćby prochem z ich stóp; słowa zaś spijaj z pragnieniem. Tak pozostaniesz pokorny i skromny w ich obecności.

Twierdzą też, że dobrą, korzystną dla duszy rzeczą jest głód, bo człowiek nasycony wzgardzi nawet plastrem miodu, dla głodnego zaś nawet gorzka rzecz okaże się słodyczą.

Szczęśliwy ten, który zawsze odczuwa bojaźń Pańską, bo jeśli nawet dziś zaznaje niedoli, wie, że zbawienie od Pana może przyjść nagle. Niespodziewane, niezapowiedziane, z tym większym zaś radosnym zdumieniem przyjęte.

Mówią, że nauka nigdy nie ma końca, a uczeń który odmówi dodania czegoś do swojej wiedzy, zasługuje na śmierć, bo nigdy nie nauczy się całej Tory; nigdy nie pozna wszystkich jej ścieżek, ani nie przebędzie wszystkich jej dróg…

Któż wstąpi na drogę Pana? Któż wejdzie do Jego świętego Przybytku? Ten, którego stopy są nieskalane, a jego serce czyste…1

Prędko nadszedł dzień ósmy, dzień szczególny.

Józef i Maria przeżyli te chwile jakby w błogim letargu. Chłonąc dziewiczą aurę delikatności i kruchości tego nowego życia, doświadczali zarazem życzliwości zupełnie obcych ludzi z najbliższych okolic.

Wieści prędko się rozchodziły. Mówiono o anielskich głosach, zwołujących pasterzy i ubogich prostaczków do groty. Opowiadano dziwy o tajemniczym wędrowcze, odzianym w sierści zwierzęce, jak żywo przypominającym proroka Eliasza, co to winien swym przyjściem poprzedzić czas mesjański. Szczęśliwi Rodzice z wdzięcznością przyjmowali skromne dary, jakieś tkaniny, pieluszki, jaja, miód czy wino – doprawdy, wszystko miało się przydać. Przybył nawet zwabiony wieścią właściciel gospody, który wprzódy odmówił im noclegu, lecz oni wcale nie mieli mu tego za złe. Teraz jego służba przygotowała prędko pieczeń z ptactwa na oczach zdumionej Marii i kręcącego głową Józefa. Czy tak to już miało być? Wszystko tak do zwykłego życia niepodobne? Jakby jakaś niewidzialna ręka roztoczyła swą opiekę nad całą ich trójką. Lecz ciepło maleńkiego policzka tulącego się do nabrzmiałej piersi młodej mamy było jak najbardziej normalne. To był jej nowy, ale swojski świat, jakże wytęskniony, jakże oczekiwany!

– Józefie…

Z trudem wytrzymywał przez chwilę spojrzenie jej roziskrzonych źrenic. Była taka piękna, taka promieniejąca radością macierzyństwa. Był najszczęśliwszym z mężów, mogąc się temu przyglądać na co dzień.

– Będziemy musieli powiadomić ludzi z miasteczka…

Józef dobrze o tym wiedział. Był też potrzebny mohel i zapowiedź w miejscowej synagodze. Szczęściem należało się przecież pochwalić, zapowiedzieć je i rozgłosić pod niebem Najwyższego. Nie na darmo pisał prorok Izajasz w swoich natchnionych zwojach:

Dziecię nam się narodziło, syn został nam dany!

Trzeba było o tym cudzie nad cudami wykrzyczeć wprost w nieboskłon, w gwiazdy, ponad dachy i place, tak, by i drudzy mogli mieć swój udział w tej radości. Józef nie kazał sobie dwa razy powtarzać. Tego wieczora, wracając do Betlejem z właścicielem gospody, sprawcą ich poczęstunku, czuł się ojcem w całej pełni, bo stół jego, tak nauczali rabini, miał odtąd już na zawsze być otoczony młodym pędem oliwnym. Synowie są darem Pana, a owoc łona nagrodą. Sama rzeczywistość układała się teraz tak, jakby chciała sprostać wezwaniu tych świętych wersetów.

Nieoczekiwanie uczynny właściciel gospody zaprowadził Józefa do synagogi na wzgórzu i pomógł znaleźć w pobliskim domostwie jej naczelnika, a także mohela, którego sprawne ręce miały pomóc jego kilkudniowemu synowi wejść do Ludu Przymierza poprzez ryt obrzezania.

– Pokój Adonaj, niech wywyższone będzie Jego święte Imię nad twoim domem, Józefie – przełożony wzniósł oczy ku niebu. – Chodzi o pierworodnego?

Józef zawahał się na moment, po czym już bezzwłocznie rzekł mocnym, dumnym głosem: – To pierwociny łona mej małżonki…

– Niech Przedziwne Imię będzie wysławiane na wieki! – przełożony pokiwał głową, podkręcając siwego, długiego pejsa. – Odjęto hańbę od twego imienia, hańbę bezpłodności, gdyż bezdzietność, uczyniłaby cię jakby umarłym dla ludzi i świata.

Józef odetchnął, bo tyle miał jeszcze życia, chęci, pragnień i woli, że nawet samo wyobrażenie bycia umarłym dla świata i ludzi zdjęło go mimowolną zgrozą. Był przecież synem narodu Przymierza, synem obietnicy o potomstwie tak licznym, jak ziarnka piasku nad brzegiem morza. W tym ludzie pragnienie posiadania potomstwa, przedłużenia imienia w Izraelu, było tak przemożne, że w zamierzchłych czasach sędziwych patriarchów żony godziły się nawet na to, by mąż spłodził potomstwo z którąś z ich służebnic, jeśli same, z jakichś powodów, pozostawały bezpłodne. Dziś oczywiście nie było takich konieczności. Niewiasty judejskie i galilejskie rodziły szybko i łatwo, nie tak, jak choćby słabowite Egipcjanki. Córki Syjonu zdawały się być jakby stworzone do tego, by nowe życie wydawać na świat, zarówno korzystając z pomocy położnej, jak i obywając się bez niej. Maria, co Józefa napawało nie najmniejszą dumą, urodziła z powodzeniem w skalistej stajni…

Narodziny były tak ważne, że rabini chętnie czynili wyjątek w nakazie odpoczynku szabatu. Można, a nawet trzeba, było zaopiekować się troskliwie położną. Uczyniono też specjalne udogodnienia szabatowe dla czynności, takich jak zawiązanie pępowiny czy jej odcięcie. Józef uczynił to drżącymi rękami, zdając trudny egzamin, nie czując się zbyt pewnie w tej nowej roli. Wszak ojcu nie wypadało asystować przy porodzie, lecz raczej modlić się w oddaleniu i czekać na wieści… jak czynili praojcowie. Lecz potrzeba chwili była inna.

Wciąż powracał wspomnieniem do tej szczęsnej chwili, gdy pierwszy raz, zaraz po obmyciu noworodka, wziął go na kolana, jeszcze dość nieśmiało i nieporadnie, choć już z radością przepełniającą serce. Było to też w obyczajach żydowskich znakiem oficjalnego uznania za syna oraz prawnego jego potwierdzenia. Kąpanie maleńkiego Jezusa było rozkoszą, naznaczoną jednak wytężoną ostrożnością. Potem przyszedł czas, by natrzeć go solą dla zjędrnienia naskórka, jak nakazywał obyczaj, by już owiniętego w pieluszki oddać mamie, trochę jeszcze słabej. Oto był syn jego pierworodny, którego uznał na zawsze jako moc swoją i przyszłą głowę rodziny. Odtąd spływać miały na syna wszelkie przywileje, obowiązki i władza, podług takich samych piastowanych przez ojca – nie najmniejszym pośród nich było prawo starszeństwa, czyli co najmniej podwójnej części dziedzictwa, w przypadku oczywiście posiadania rodzeństwa.

Potem Józef patrzył sobie z przyjemnością na syna przyssanego ufnie i z przejęciem do aksamitnej piersi Marii, nie mogąc się wprost nadziwić naturalności tej sceny. Tak miało być przez co najmniej dwa najbliższe lata, aż do momentu, gdy trzeba będzie odstawić dziecko od piersi, co mogło być nawet uświęcone specjalną, radosną ucztą upamiętniającą.

– Czy znalazłeś już mohela, drogi Józefie? – spytała cicho Maria, odrywając nie bez trudu wzrok od twarzy dziecka.

– Wszystko już załatwione, bądź spokojna…

To właśnie Józef pokochał w swej żonie od samego początku. Tę jej dbałość o sprawy Boże, stawiane ponad własnymi. Jeszcze nie doszła do siebie po trudach porodu, jeszcze nie do końca ogarniała umysłem całość spraw towarzyszących połogowi, co do których normalnie kobiety korzystały z szerokiej przecież pomocy swych matek i krewnych, a już pierwszym niepokojącym Marię problemem stawało się to, czy dopilnował aby spraw Bożych? Za kilka dni należało wszak obrzezać małego Izraelitę. Józef westchnął bezgłośnie przepełniony podziwem. Oto był pierwszy nakaz Najwyższego, Święte i Błogosławione Jego Imię, dany jedynie Żydom. Sam Abraham przyjął go przed wiekami z wdzięcznością, jako ojciec licznego narodu. Stać się dzieckiem Abrahama, patriarchy, czyż można było wyobrazić sobie coś większego, coś lepszego dla syna? Coś bardziej przepełniającego doskonałością, bo przecież już sama przynależność do Ludu Wybranego kryła w sobie jakby zalążek przyszłych wielkości. A wśród nich największej – bojaźni Pana.

Lecz obrzezanie napletka, ten bolesny znak na ciele, jawił się również przeciwieństwem nieobrzezanego serca i języka, pychy i nadmiernej pewności siebie, co to już niejednego przywiodła do zguby. Ten brak, jakże oczywisty uszczerbek, zmierzał wprost w kierunku skruszenia hardości, zmniejszenia, jeśli nawet nie zniesienia do końca wybujałego „ja”, wywyższającego siebie ponad Izraela. Bo czym był Izrael, jeśli nie domem Boga, Jego odwieczną własnością? Czym stałby się dom Judy, gdyby Pan nie był po jego stronie?2

– Panie, twój brat, Feroras, tetrarcha Perei, nie żyje! – oznajmił pierwszy minister dworu Ptolemajos.

Wszyscy obecni w okrągłej, wysadzanej marmurami sali tronowej, pałacu królewskiego w Jerozolimie, zastygli w milczeniu. Nikt nie odważyłby się go przerwać. Oczekiwali na reakcję króla. Herod wstał, pobladłszy ledwo dostrzegalnie. Po chwili krzyknął na podczaszego, by napełnił mu puchar. Pił wino chciwie, poszukując w nim ulgi. Feroras nie żył! Najmłodsze dziecko dostojnej Kipros, ich matki, hołubione i wypieszczone ponad miarę, nie znalazło widać łaski w oczach bogów. Ten, którego wszyscy, z wyjątkiem Salome, zazdrosnej o matczyne faworyzowanie, tak kochali…

– Jak to się stało? – spytał.

– Zmarł trzy dni po twym wyjeździe, panie – Ptolemajos skłonił głowę wyrażając swój smutek. – Wystąpiła wielka gorączka, nudności. Medyk nie potrafił niczego zdziałać.

Herod pobladł o jeden stopień mocniej. Zerknął z ukosa na swego doradcę, Mikołaja, ale temu udało się zachować niewzruszoną twarz. Chyba nie podejrzewał, że on, Herod, miał w tym jakiś udział? Feroras, jak wszyscy, nie był wolny od wad, a także poważnych przewin względem króla, a jednak zawsze mógł liczyć na dość ciepłe miejsce w sercu Heroda i całkiem niemałą pobłażliwość. Czyż nie był właśnie tym bratem, który niegdyś wykupił z rąk niecnego Antygona, głowę ich brata, Józefa, poległego w walce z uzurpatorem? Tak, Herod bardzo kochał Józefa. Czyn Ferorasa miał swoją wartość. Dlatego król dopuszczał go chętnie do współrządzenia ze swego pałacu w Bethabara w Perei, co z kolei nie podobało się wcale Salome, ich ambitnej siostrze. Ci oboje zawsze występowali przeciw sobie. Może miał w tym swój udział fakt, że Feroras wziął sobie za żonę Aleksandrę, księżniczkę hasmonejską, siostrę Herodowej wybranki, Mariamme Hasmonejki? Salome całą swą duszą nienawidziła żydowskiej dynastii, z którą Herod z powodów politycznych zmuszony był się związać, by uznali go Żydzi. Wkrótce zresztą Feroras, bądź co bądź, jurny mężczyzna, zakochał się nieprzytomnie w swej niewolnicy Dinah i planował z nią nawet ucieczkę do Partii. Po śmierci swej hasmonejskiej żony Herod planował ożenić brata ze swoją córką, Salampsjo, jednak Feroras, co dla niego znamienne, odmówił, by poślubić swą kochankę, Dinah, wyzwoliwszy ją wprzódy. Herod potrafił być wyrozumiały w sprawach sercowych, inaczej niż Salome, dla której czyn Ferorasa stanowił oczywisty przejaw buntu i wyzwanie rzucone Herodowi. Nie raz i nie dwa wypominała bratu słabość w tej materii, lecz on pozostał nieugięty.

– Co o tym mówią w Perei? – bawił się pucharem, powstrzymując na chwilę od raczenia się smacznym, krzepiącym napojem.

Ptolemajos rozejrzał się wokoło, wyraźnie przestraszony. Widać było jak na dłoni, że wolałby uniknąć odpowiedzi na to pytanie.

– Śmiało! Czy nie mówią, że to ja go zabiłem?

Herod sam uznał, że wszystko na to wskazywało. Odwiedził brata na wieść o jego ciężkiej chorobie, zamierzając mu przebaczyć wszystkie przewiny. Tak, przez ich matkę, Kipros, miał wyraźną słabość do Ferorasa. Niech Salome myśli sobie o tym, co chce!

– Panie mój! – Ptolemajos rzucił się na kolana. – Ty to powiedziałeś, ja nie śmiałbym…

– Dość! Dość! – Herod przerwał te ceregiele zniecierpliwionym, lecz władczym gestem dłoni. – To bzdury! Nikt bardziej niż ja sam, nie kochał Ferorasa…

Herod zapłakał i ku zdumieniu obecnych, a byli tu tylko najbliżsi z otoczenia królewskiego, znający go jak siebie samych, był to płacz szczery. Feroras stanowił ważne ogniwo w trybie sprawowania władzy. Salome mogła sobie go nienawidzić, lecz oboje dla siebie stanowili wspaniałe przeciwwagi. Herod wiedział, jak się rządzi! Nigdy nie pozwalał jednej stronie zanadto zdominować drugiej. A miłostki jego brata, nawet odrzucenie konkurów jego rodzonej córki, mało go w gruncie rzeczy obchodziły.

– Każę złożyć specjalną ofiarę, by ulżyć jego cieniowi w wędrówce do Hadesu.

Herod specjalnie uniknął wyrażenia Szeol, by podkreślić swe prohelleńskie nastawienie. Zawsze był dbały o takie szczegóły.

– Lecz chcę wiedzieć i ciebie czynię za to odpowiedzialnym, mój Mikołaju, czy aby nie okaże się w wyniku śledztwa, że ktoś memu bratu dopomógł w przedwczesnym zejściu z tego padołu łez.

Mikołaj skłonił posłusznie głowę. Ptolemajos mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Herod pozwolił mu odejść do swoich spraw.

– Czy Feroras miał jakichś wrogów, mój doradco? – Zagadnął król, biorąc kolejny, tęgi łyk wina.

Przez chwilę obaj przebiegali w myślach całą listę osób, poszukując tej właściwej. Tylko jedno imię narzucało się tu z całą oczywistością.

– Każdy ma jakiegoś wroga, mój panie… – Odpowiedział dyplomatycznie Mikołaj.

– Wiem! – Herod zajrzał mu w twarz. – Tylko nie mów mi tu o Salome, mojej siostrze, wiem gdzie błądzą twoje myśli, lecz ja… znam ją aż nazbyt dobrze. To prawda, nie żywiła wobec brata zbyt serdecznych uczuć, ale jest mi oddana. Nie odważyłaby się mi przeciwstawić. Nie. Wykluczmy Salome!

Mikołaj ugryzł się w język. Postanowił tym razem zachować swoje myśli dla siebie. I nie zgadzał się z osądem Heroda. Tak czy siak, czekała go teraz podróż do Perei. Trzeba było wziąć jak najszybciej domowników Ferorasa na spytki, wszystkich jego wyzwoleńców, niewolników i służbę. Mikołaj z Damaszku pełnił na dworze Heroda funkcję głównego doradcy i mentora, a gdy zachodziła potrzeba, potrafił skutecznie wcielać się w rolę głównego śledczego.3

Był chłodny wieczór. Dolina, w której karawana zatrzymała się na popas, rozbrzmiewała dziwnym, obcym, jakże szorstkim językiem, w którym przybyli, jacyś możni, rozprawiali z zacięciem przy ognisku. Obojętne wielbłądy przeżuwały swój pokarm. Słudzy i niewolnicy grzali się w blasku swych własnych, mniejszych ogni. Na pobliskich pagórkach wystawiono czujne straże.

Mówiący, o dźwięcznym głosie i błyszczących oczach odbijających wysokości nieba, miał na imię Belszarucur, co w dialekcie akadyjskim wykładało się: „Niech Bel chroni króla”. Mówiono zaś o nim w jego stronach, że swą wolę zawsze uzgadnia z wolą Bożą. Urodził się w pradawnym Ur Chaldejskim i stamtąd przybył aż tu, na ziemie króla Heroda. Był to szmat drogi z krainy położonej pomiędzy dwoma Morzami. Nie była to też wcale lekka przeprawa. Bez mała dwa miesiące brnął ze swymi ludźmi przez piaski, nieużytki i pustkowia, nim wreszcie spotkał pozostałych dwóch Wiedzących wśród ruin wymarłego miasta w samym środku pustyni. Gathaspar, podskarbi, zwany także Wspaniałym, z racji swych licznych cnót szeroko sławionych na Wschodzie i Melchior, o którym mawiano czasem: „Król Światła”, byli ciemnej karnacji, a skóra Belszarucura błyszczała oliwkowożółtym odcieniem. Miasto Melchiora leżało otoczone niby na wyspie wodą, zaś Gathaspara skryło się w górach ponad wielkim jeziorem w kraju Partów, potężnym i ludnym. Tylko dzięki licznym zwierzętom jucznym, pomocy krewnych i dziesiątków sług dotarli aż do tego punktu.

Wieczór był chłodny, wietrzny, choć nie zanosiło się na deszcz. Nawet teraz niesamowita jasność przebijała się poprzez chmury gromadzące się na nieboskłonie.

– Muszę przyznać, o Mądrzy – rzekł Gathaspar – że gdy już dotarliśmy tutaj, mój umysł pada ofiarą setek wątpliwości…

– Nie inaczej i mój, przyjacielu – potwierdził skwapliwie Melchior.

Belszarucur zawahał się, spojrzawszy w jasność przebijającą się wśród kłębiastych, pędzących wysoko po niebie chmur.

– Lecz nie sądźcie pochopnie, oświeceni Bracia! – jego głos był kojący, poważny – że skoro nie słyszano na tych ziemiach o cudzie mającym się wydarzyć, to jeszcze nie świadczy o tym, że on się nie zdarzy.

– Słusznie powiedziałeś! – potrząsnął głową znużony Gathaspar. – Nikt, jak długa i szeroka ta ziemia, nie słyszał o królu, który miałby się narodzić.

– A gdyby nawet słyszano – dodał Melchior z ponurą twarzą – nie przywitano by go z radością, oj nie… Czy nie zapewniano nas aż nadto gorliwie, że to co królewskie, jawi się w tym dziwnym kraju, przeklętym?

Belszarucur zamyślił się.

– Przypomnij nam, o Mądry wśród mądrych – rzekł pojednawczo Melchior – czemuś wybrał ziemie Heroda spośród wielu tak licznych i z całą pewnością godniejszych, byśmy wśród niewygód i trudów podróży, pozostawiwszy to, co tak nam bliskie, swojskie i przepełnione ładem, ku trwodze naszych serc podążali w nieznane?

Na te słowa Chaldejczyk ożywił się:

– Jedynym powodem, jak wiecie Bracia, jest to – tu uniósł dłoń ku niebiosom, pochylając jednocześnie pokornie głowę dla uznania majestatu samego firmamentu, a jeszcze bardziej przepełniających go tajemnic.

Przez krótką chwilę z zadartymi głowami kontemplowali cudowną jasność, niepoddającą się wcale powłoce chmur ani ciemności wieczoru.

– Bóstwa. Demony – szepnął Gathaspar przejęty zgrozą.

– Lecz nie tylko, o czym dobrze wiesz, Bracie. – Chaldejczyk kontynuował z narastającą pewnością, znajdującą swe źródło w pokładach głębokiej wiary. – Obserwowanie ruchów planet czy gwiazd, to dla nas codzienne zajęcie, bo taka, jak wiecie, jest wiele tysięcy lat licząca tradycja naszych ziem. To mądrość Chaldejczyków, Asyryjczyków, Babilończyków, Medów, Partów, Persów i przepowiednie proroka Zoroastra. Tak, lecz prawdziwą wiedzą, mądrością przedwieczną i tajemniczą staje się dopiero odczytywanie tychże niebieskich znaków tak, by dało się dzięki nim rozjaśnić nieco zawiłe ścieżki ludzkie, losy całych królestw i narodów… Oto, czemu tu jesteśmy, o Wielcy!

– Tak, Mistrzu! – Gathaspar pokiwał głową, zgadzając się, lecz widać było, że niezbyt chętnie. – Czyż planetom nie przysługują miana bogów? Choć tylko symbolicznie…

– A także i hierarchiom między nimi – podchwycił Melchior, skubiąc swą długą, poskręcaną bródkę.

– To słowa mądrości – Belszarucur spojrzał z uznaniem na swego przedmówcę. – Czyż pradawnego boga Babilonii, Marduka, nie przezwano imieniem rzymskiego Jowisza? Tak, znamy to miano, jakże zaszczytne. A czyż Saturn nie jest powszechnie uważany za planetę narodu żydowskiego?

– Belszarucurze! – Gathaspar zastanawiał się głośno. – To i zodiak ma swoje odniesienia, bo na przykład Ryby, jak zapewne wiesz, przypisane są ziemiom Palestyny…

– Czyżby więc… – Melchior drgnął poruszony.

– Tak, mądrzy i bogobojni – Chaldejczyk uśmiechnął się.

– To, co obserwujecie na nieboskłonie, to nie gwiazda, bynajmniej, ani inne ciało niebieskie, tylko wielka koniunkcja planet, jakiej jeszcze w dziejach nie było! Oto Jowisz spotkał się z Saturnem, a stało się to w znaku Ryb…

– Naród Babilonu spotka się z narodem żydowskim na ziemi Palestyny? Cóż to znaczyć może? I czy na pewno nie jest to aby twórczość naszych umysłów?

– To proces podglądany w moim obserwatorium od dawna. Widzimy jego szczyt – Belszarucur spojrzał w niebo, jakby dostrzegł wielką koniunkcję po raz pierwszy.

– Znak?

– Otóż to! – Melchior zdawał się już przekonany. Wyjaśnienie to zresztą pokrywało się dokładnie z efektem jego własnych, niezależnych badań i przemyśleń.

– Cóż więc zaobserwowałeś, o Mądry? – nie dawał za wygraną czujny Gathaspar.

– Już w marcu i kwietniu doszło do pierwszego zbliżenia planet, lecz jeszcze nie tak bliskiego. W połowie września obie planety wzeszły na wieczornym niebie, po raz pierwszy niemal się pokrywając. Pamiętacie, wówczas spędziliśmy całą noc wpatrując się w niebo, jak zauroczeni…

– A następnego dnia ruszyliśmy w drogę… – zauważył Melchior.

– Mówisz… więc koniunkcja – upewniał się Gathaspar – będąca znakiem? Ale czego właściwie?

– Zbawiciela świata – po tych słowach zapadła cisza. – Narodzi się Saoszjant, syn Zoroastra, tak długo wyczekiwany…

– W Królestwie Żydowskim?

– Gdy już przyjdzie, będzie tylko jedno królestwo, lecz nim to nastanie, planety mówią wyraźnie: Jowisz z Saturnem spotkają się w znaku Ryb.

– Saoszjant? – szepnął ze czcią Gathaspar. – Królem żydowskim…4

Mohel uniósł zakrzywione ostrze, błyszczące w płomieniu świecy, ku powale synagogi, by następnie wprawnym ruchem utoczyć nieco krwi z ciała niemowlęcia. Maria westchnęła, strwożona, lecz zarazem radośnie przejęta. Miałaby się nie radować? Oto dokonywał się najświętszy znak Przymierza, odwiecznej obietnicy Adonaj, względem umiłowanego ludu. Tak uzupełniano w Izraelu dzieło stworzenia, korzystając w pełni z Bożych pełnomocnictw. Niech święte i wywyższone będzie Jego Imię, który w swej ogromnej łaskawości dopuścił człowieka do współudziału w tym dziele.

Krew maleńkiego Jezusa zwolna nasączała lnianą tkaninę i był to pierwszy krok uczyniony dla poprawienia świata – w krwi obrzezania było jego uzdrowienie, choć niemowlę, w tej właśnie chwili, nie mogło jeszcze nic o tym wiedzieć. Wziąć znak na ciele, przyjąć ów brak w imię Najwyższego, oznaczało wyśpiewanie Bogu bezwarunkowego „tak” w hołdzie uległości, jakże poruszającym. W ten właśnie sposób, a nie w żaden inny, ludzie usiłowali skrócić dystans dzielący niebo od ziemi. Tak rozpoczynała się wieczna przyjaźń. Adonaj Elohim, Adonaj Ehad, Pan, Bóg Najwyższy, Jedyny Bóg – czyż samo Imię, przerażające, potężne, nie stawało się teraz zabezpieczeniem spraw ludzkich? Było to Imię Sprawiedliwego. Rzadko przyzywane, to fakt, aby nie ryzykować przyzywania nadaremno, a jeszcze rzadziej objawiane, ukazywało wszak odwieczne Przymierze, zawarte z garstką wybranych, z ludem najmniejszym pośród ludów potężnych.

Powolne, uroczyste ruchy mohela, choć sam akt dokonywał się szybko i sprawnie, przejmował delikatne wnętrze Marii ledwo uchwytnym dreszczykiem zgrozy. Był to nabożny lęk, doświadczenie jakiejś krawędzi, ciemności, otchłani. Oto usunięto przeszkodę pomiędzy tym, co się z ciała wzięło, a tym co duchowe i niebiańskie. Z pewnością, było po ludzku czymś nieznośnie przykrym patrzeć na cierpienie zadawane ukochanemu maleństwu i ten ból odczuła w swoim sercu jak każda matka. Lecz czymże była taka chwila słabości wobec przekonania, że odtąd, teraz już sam Bóg Odwieczny, Potęga i Moc, chylić się będzie z czułością nad swoim nowym dzieckiem, synem Izraela, podług obietnicy, którą sam wypowiedział. Tylko Adam, praojciec ludzkości, urodził się obrzezany. Maria dobrze o tym wiedziała, wszak pilnie słuchała nauk rabinów. Dopiero grzech popełniony pospołu z Ewą wtrącił jego ciało w sekwencje niekorzystnych następstw. Obrzezanie Jezusa było więc prawdziwym przywróceniem naturalnego, edeńskiego stanu. Miałaby się nie cieszyć z tego faktu? Przymierze było przecież tak stare, jak stary był świat i ludzie go zamieszkujący. Choć różne przybierało ono formy. Noe i jego synowie obdarzeni byli przymierzem, którego znakiem jawiła się tęcza rozpościerająca ponad nowym światem. Nowym, bo ocalałym z wód potopu. To co dawne, zginęło bezpowrotnie. Nowe, prawdziwe, miało dopiero nadejść w Abrahamie, w nakazie obrzezania, jako znaku szczególnego wybrania. W obietnicy syna, jakże przedziwnej, zważywszy na fakt, że dano ją człowiekowi mocno już podeszłemu w latach i jego starej żonie, co uchodziła dotąd za bezpłodną. Imię stało się Abrahamowym byciem, mocą jego lędźwi i jego umysłu, nieustraszonością serca i zarazem jego sprawiedliwą łagodnością. Adam, nie wiedzieć czemu, powracał wciąż i wciąż w snach i myślach Marii. Jego uczynek, złamanie pierwotnego przykazania, widziała jako nieszczęsne zbudowanie trwałej bariery między Bogiem a człowiekiem. Oto światło ludzkości uległo przyćmieniu. Przesłona gęsto tkana spowiła ludzkie myśli i czyny. Maria cierpiała z tego powodu. Czymże wobec tego smutku było krótkotrwałe zranienie zadane jej synowi, jeśli przyczynić się miało do uchylenia woalu przesłaniającego świat człowieczy? Adam o własnych siłach nie zdołał dźwignąć się ponad poziom natury, bo zbyt mocno utwardził swoje serce. Pełen mocy słowa, gdy nazywał Boże istoty, obdarzając je przy tym tożsamością, radował się pełną współpracą z dziełem stworzenia, przyjaźnią z Bogiem i Jego zaufaniem. Kiedy wąż pradawny zatruł swym jadem jego duszę, wtrącając ją w stan mrocznego pomieszania, słowo Adama utraciło moc. Niczego już nie był w stanie rozpoznać, ani niczego już nie nazwał. Jeśli naturą człowieka jest żądza poznania, to odtąd Adam oddalił się od swej natury. Maria zadrżała. Jej syn…

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: