Nierozpoznany - Rafał Kosowski - ebook + książka

Nierozpoznany ebook

Rafał Kosowski

5,0

Opis

Znakomity thriller Rafała Kosowskiego przenosi nas w odległe czasy i światy, w sfery odwiecznego konfliktu między siłami światłości i ciemności. Jednak nie jest to zwykła powieść science-fiction, którą zapomina się zaraz po jej przeczytaniu. Ta historia wydarzyła się naprawdę.


Nierozpoznany to książka, która kreśli portret Jezusa i opowiada o Jego relacji do Ojca, świata materialnego i duchowego, ale także do człowieka, którego przyszedł ratować, nie bacząc na wysokość okupu. Ma na celu pokazać Jezusa - Pana historii świata: od stworzenia, poprzez ważne wydarzenia w dziejach narodu wybranego, aż po haniebną, potworną śmierć na krzyżu.


Fragment książki:
„Wszystkie jego myśli i doznania trwały krócej niż mgnienie oka. Diabelski zastęp znikał już za wzgórzem kryjącym jego jaskinię. Achim w myślach zaczął żarliwie modlić się, by demony odeszły bezpowrotnie. Jednak zapomniał, że w świecie ducha żarliwa modlitwa jest jak strzelający w górę snop światła, i nie ma demona, który mógłby tego nie zauważyć. Minęła kolejna sekunda, gdy mężczyzna znów usłyszał w powietrzu krucze skrzydła.
‘Wracają!' - pomyślał z przerażeniem. Zaczął modlić się jeszcze żarliwiej, choć język odmawiał mu posłuszeństwa.
- Sh'ma Yis'ra'eil... Sh'ma Yis'ra'eil Adonai Eloheinu... Adonai echad... - wyrzucał z siebie gorączkowe sylaby, ściskając dłonie tak mocno, że aż trzeszczały stawy.
- Milcz, pastuchu - zagrzmiał zimny głos. - Twój Bóg dzisiaj nikomu już nie pomoże..."

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 479

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
exzozol

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia!
00



Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Projekt okładki:

Rafał Kosowski

Redakcja:

Irena Kanicka

Redakcja techniczna:

Małgorzata Biegańska-Bartosiak

Korekta:

Julita Ciećwierz

Copyright © 2009 by VOCATIO.

All rights reserved.

Wszelkie prawa do wydania polskiego zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny

sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

W sprawie zezwoleń należy zwracać się do Oficyny Wydawniczej„Vocatio” 02-798 Warszawa, ul. Polnej Róży 1, e-mail: [email protected]

Redakcja: fax (22) 648 63 82, tel. (22) 648 54 50, Dział handlowy: fax (22) 648 03 79, tel. (22) 648 03 78, e-mail: [email protected]

Księgarnia Wysyłkowa „Vocatio”: 02-798 Warszawa 78, skr. poczt.54,

tel. (603) 861 952

e-mail: [email protected]

www.vocatio.com.pl

ISBN 978-83-7829-049-0

Wstęp

Wiele już napisano o Jezusie Mesjaszu. Poświęcono tysiące stron na opisanie historii narodu izraelskiego czy wczesnych dziejów cywilizacji. Często tematy te traktowane są jako osobne dziedziny, często też – i bardzo słusznie – łączy się osobę Syna Bożego z licznymi proroctwami zapowiadającymi Jego pojawienie się w Ziemi Świętej i ukazuje przełomowy dla dziejów świata charakter Jego misji.

Jednak wśród tych wszystkich, tak różnorodnych portretów Chrystusa wciąż jest miejsce na nowe spojrzenie i nowe doświadczenia. Do końca świata Osoba Jezusa z Nazaretu będzie inspirować i fascynować kolejne pokolenia Jego naśladowców. Ilu tych, którzy usłyszeli wezwanie Mistrza – tyle obrazów Zbawiciela, które pojawiwszy się w ich umysłach, pozostaną tam aż do chwalebnego objawienia Rzeczywistości lub, jak w niniejszej książce, zostaną mniej lub bardziej nieudolnie przelane na papier.

Spojrzenie na Chrystusa powinno jednak koniecznie uwzględniać tę ważną rolę, jaką odegrał w powstaniu naszego świata. Wszak wskazują na to liczne wersety Pisma, m.in.:

Na początku było Słowo […] Wszystko przez nie się stało, a bez Niego nic sięnie stało, co się stało1.

On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie2.

To On wkracza w historię ludzi jako jej siła sprawcza, to dla Niego z woli Ojca zostaje stworzony świat, a potem On sam wciąż pojawia się w dziejach świata na długo przed Wcieleniem. Pojawia się, między innymi, jako jeden z trzech przybyszów u Abrahama, staje się „duchową skałą” towarzyszącą narodowi izraelskiemu podczas jego wędrówki, ale nie tylko wtedy. Osobiście jestem przekonany, że to właśnie Syn Boga był natchnieniem Henocha, Noego. To On stał za takimi wydarzeniami jak potop, wyjście Izraelitów z Egiptu czy ich liczne zwycięstwa nad wrogiem.

Niniejsza książka ma na celu pokazać właśnie takiego Jezusa – Pana historii świata: od stworzenia, poprzez ważne wydarzenia w dziejach narodu wybranego, okres Jego dorastania, gdy jako Syn Człowieczy powoli uświadamiał sobie, kim jest, aż po haniebną, potworną śmierć na krzyżu.

Wiele miejsca w książce poświęcono okresowi przedpotopowemu, który często – określany mianem prehistorii – uważany jest za czas, gdy prymitywna ludzkość powoli pięła się po drabinie postępu cywilizacji, aby po kilkunastu wiekach bez większych osiągnięć zginąć w potopie. Jednak, jak sądzę, jest to fałszywy obraz. Świat przedpotopowy zadziwia dzisiejszych odkrywców swoim wysokim poziomem rozwoju i techniki. Przekazy biblijne oraz odkrycia archeologiczne, wspierane przez liczne relacje zawarte w dziełach literatury wielu kultur, pokazują mieszkańców świata przedpotopowego jako dysponujących zaawansowanymi technologiami w dziedzinie transportu, wojskowości, obróbki danych czy metalurgii, a nawet techniki nuklearnej.

Tam, gdzie są znane niepodważalne fakty, autor trzyma się ich, tam gdzie istnieją obszary nie do końca zbadane, znajduje się miejsce na fikcję, choć bez brawury i w granicach prawdopodobieństwa kreślonego przez wiarygodne teorie naukowe. w tych wydarzeniach, w których Biblia wskazuje na obecność osobowego zła działającego przeciwko Bogu i człowiekowi, pojawiają się postaci szatana i demonów, a ich charakter potwierdza nie tylko Pismo, ale także własne doświadczenia każdego człowieka – szczególnie wierzącego biblijnie chrześcijanina. Stąd nie sposób pominąć tak ważnej kwestii jak konsekwencje misji i śmierci Jezusa w sferach duchowych wszechświata. w tych przełomowych dla ludzi momentach piekło zmobilizowało wszystkie siły, aby doprowadzić do przegranej Mesjasza. Jednak Chrystus do końca pozostał zwycięski, a Jego ostatnie słowa stanowiły wyrok śmierci dla szatana i demonów. Gdy ta prawda dotarła do umysłu księcia zła, fundamenty jego królestwa zadrżały, a zrzucenie go z nieba stało się już tylko kwestią czasu.

Czytelnikowi może się wydać zaskakujące, że fragmenty Apokalipsy św. Jana, która zasadniczo omawia zagadnienia rozgrywające się w epoce Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa, w niniejszej książce są cytowane w kontekście doniosłych wydarzeń mających miejsce na długo przed Wcieleniem. Jest tak dlatego, że charakter przepowiadanych przez Jana wydarzeń nasuwa skojarzenia z przeszłością, a sam Jezus w swych licznych wypowiedziach wiąże ze sobą dawne i przyszłe fakty.

Nierozpoznany to książka, która kreśli portret Jezusa i opowiada o Jego relacji do Ojca, świata materialnego i duchowego, ale także do człowieka, którego przyszedł ratować, nie bacząc na wysokość okupu. w tym celu

ogołocił samego siebie, przyjąwszy postaćsługi, stawszy się podobnym do ludzi. a w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej3.

Rafał Kosowski

1J 1,1. o ile nie podano inaczej, wszystkie cytowane wersety podano w przekładzie Biblii Tysiąclecia.

2Kol 1,15-17.

3Flp 2,7-8.

Motto

PONAD WSZYSTKO…

Ponad wszelkim władaniem, ponad królów korony

Ponad całą naturą, wszystkim tym, co stworzone

Ponad wszelką mądrością, ludzkich ścieżek poznaniem

Byłeś tutaj od dawna, zanim świat cały stanął.

Ponad królestw splendorem, mocą tronów wysokich

Ponad świata cudami, jakich człowiek nie zdobył

Ponad wszelkim bogactwem, skarbów Ziemi wielkością

Niemożliwe, by poznać wartość Twą przeogromną.

W końcu ukrzyżowany, zimnym głazem przykryty

Żyłeś po to, by umrzeć, odrzucony i niczyj

Jak zdeptany kwiat róży, nasz upadek Twym tronem

Ponad wszystko widziałeś mnie i innych miliony.

Ponad wszystko…1

1P. Baloche, L. LeBlanc,Above All(tłumaczenie z j. ang. – R.K.).

Świat Pierwszy

Świat Pierwszy

Rozdział 1

Bejt Lehem spało spokojnie, wtulone w szczyt wzgórza niczym w poduszkę. Pastwiska wokół miasteczka również odpoczywały. Jak co noc potrzebowały wytchnienia i czasu na zebranie sił, bo wczesnym rankiem znów pojawią się na nich głodne stada owiec i kóz. Teraz zwierzęta były bezpiecznie zamknięte w zagrodach i jaskiniach.

Mężczyzna leżący u wyjścia jednej z nich próbował zasnąć, ale ciągle nie potrafił. Noce jeszcze były chłodne, więc co jakiś czas poprawiał płaszcz, owijał się nim na nowo, sprawdzał, czy długi, pasterski kij leży u jego boku, gotowy do użycia w razie ataku drapieżnika. Czuł niepokój, a im dłużej wsłuchiwał się w odgłosy z wnętrza jaskini, tym bardziej ten niepokój wsiąkał w jego duszę, przyspieszał tętno i kazał szeroko otwierać źrenice.

Jego owce były podenerwowane. Tuliły się do siebie nie tylko z powodu zimna, jakie nękało je jeszcze przez wiele tygodni po corocznym strzyżeniu. Achim wyraźnie słyszał, że zwierzęta cofają się jak najdalej w głąb groty, jakby z zewnątrz groziło im niebezpieczeństwo. i właśnie dlatego nie mógł zasnąć – zwierzęta zawsze wiedziały wcześniej!

„Czyżby wilk?” – pomyślał, rozglądając się po łagodnym stoku wzgórza. w jasnym świetle księżyca mógłby łatwo zauważyć sylwetkę bestii skradającej się w jego stronę. Wstał i zatoczył półkole, bacznie obserwując teren. z lewej strony wśród rozrzuconych głazów rosły gęste zarośla. Stanowiłyby świetną kryjówkę dla jakiegoś zwierza, gdyby nie to, że tuż za nimi teren opadał bardzo stromo i tylko górskie kozice zdołałyby wspiąć się po skalnej ścianie. z tamtej strony był bezpieczny.

„Nic nie widać, więc skąd ten lęk?” – pytał sam siebie. Wzniósł oczy w stronę gwiaździstego nieba i po raz setny tej nocy w cichej modlitwie poprosił o sen i opiekę, ale – tak jak wcześniej – nie poczuł się ani trochę lepiej. Wręcz przeciwnie, nagle usłyszał trwożliwe beczenie trzody, a stukot ich kopytek na skalnym podłożu niósł jedno wyraźne przesłanie: „Coś się zbliża! Ochroń nas! Boimy się!”.

Czuł, jak jego siwe włosy stają dęba. Rzucił się w stronę jaskini, obawiając się niemożliwego.

– Nic nie mogło wejść do środka, musiałbym to zauważyć – szeptał do siebie. Mocniej chwycił kij i wytężył wzrok, zbliżając się do panikującego stada. Ostrożnie stawiał kroki w ciemnościach. Po chwili stwierdził z ulgą, że w środku nie było drapieżnika, ale zachowanie owiec zdawało się temu przeczyć – te przy tylnej ścianie pieczary zbiły się w ciasną gromadę i napierały na chłodną skałę, jakby chciały wtopić się we wnętrze góry. Natomiast pozostałe na zewnątrz kręgu miotały się bezładnie. Próbowały wcisnąć się w środek stada, byle dalej od niebezpieczeństwa.

Widząc Achima, nie uspokoiły się ani na chwilę, jedynie patrzały, błagając o interwencję. Mężczyzna wyjął z korca pod ścianą lampkę oliwną i w jej świetle policzył swoje stado. Nie brakowało żadnej!

– Dzięki Ci, Panie – rzekł drżącym głosem. – Ale co się dzieje?! Kochany Boże, czego one się boją?

Podmuch wiatru kazał mu znów spojrzeć w stronę wyjścia. Teraz on też to poczuł: coś nadciągało z południa, pędziło ku nim z pustynnego Negewu. Właśnie to musiały wyczuć, a może nawet zobaczyć jego owce. Człowiek pozbawiony instynktu dostrzega coś o wiele później, albo i wcale.

Ale teraz doznanie uderzyło go z całą mocą – noc niosła Przybyszów, bo niespokojny wiatr i tumany kurzu rozbijające się o stok góry nie mogły zwiastować zmiany pogody. Przysłonił oczy ręką i patrzył w dal. Jego ciało okrył strach. Nie potrafił opanować drżenia członków. w tej chwili on sam kulił się, jak te biedne owce w jaskini, na wspomnienie nocy sprzed ponad trzydziestu lat, gdy nawiedziło go podobne uczucie lęku. Podobne, ale na pewno nie takie samo! Wbrew sobie zaczął porównywać przeszłość z chwilą obecną.

Wtedy owce też były niespokojne, ale nie aż tak przerażone!

Wtedy też stał wobec czegoś nieziemskiego i chyba do końca życia będzie to pamiętał, ale było inaczej, jakby doznania dochodziły z przeciwnego bieguna świata!

Wtedy też odczuwał lęk, ale była to święta bojaźń – teraz cały jego umysł krzyczał porażony narastającą grozą, w której na próżno by szukać choćby promyka nieba.

Co przyniesie ze sobą to ostatnie, najważniejsze porównanie? Jeśli wtedy zjawili się Posłańcy Najwyższego, by ogłosić najbardziej radosną nowinę, jaką kiedykolwiek słyszał człowiek, to kto zjawi się teraz? Jakie wieści oznajmi?!

Na chwilę jedna myśl wyparła wszystkie inne bodźce: zapomniał o Zwiastowanym, po latach znów zaczął żyć tak, jakby nic się wtedy nie stało. i w końcu ten najgorszy wyrzut, że słysząc o Jego nauce i cudach tyle razy, nie poszedł jednak za wezwaniem.

„Czy teraz zostanę za to ukarany?” – pomyślał.

Zaraz jednak na powrót skupił się na nocy i jej posłańcach. Zbliżali się coraz bardziej. Patrząc na południe, gdzie teren stromo wznosił się w kierunku pustyni, Achim odnosił wrażenie, że nagie wzgórza są falami pędzonymi szatańskim wichrem, by za chwilę uderzyć w Bejt Lehem i zmieść je z powierzchni ziemi.

Jeszcze przez chwilę łudził się, że w końcu światło niebios rozproszy mrok i jego lęki… i wtedy je zobaczył. Zza ostatniego wzniesienia wystrzelił tuzin smolistych postaci, jakby rozwianych w powietrzu, choć dobrze widocznych w świetle księżyca. Mknęły kilkadziesiąt łokci nad ziemią, jak stado kruków, a im bliżej były, tym bardziej rosły, i gdy po kilku sekundach znalazły się niemal nad jego głową, były większe niż jakiekolwiek znane mu stworzenia. Przestrzeń przecinana ich lotem wydawała przykry jęk, jakby cierpiała męki, ulegając ich pędowi. Achim słyszał tę skargę nocy i widział płomyki ich ślepi świdrujących mrok.

Przywarł plecami do ściany jaskini, ganiąc się, że nie zrobił tego wcześniej. Rozpaczliwie chciał zamknąć oczy i uszy, ale nie potrafił. Chciał, by był to jedynie nocny koszmar, ale na pewno nie śnił. Gorsze od diabolicznych postaci były ich głosy, chrapliwe, przeciągłe i nieludzkie. Nie miał czasu zastanawiać się, dlaczego w ogóle je słyszy. Jedyne co rozumiał, to wypluwaną z ich ust i umysłów nienawiść, tak intensywną i obezwładniającą, że miał ochotę zapaść się pod ziemię, do samego Szeolu. z chwilą ich pojawienia się, beczenie owiec zamarło jak ucięte nożem. Umilkło wszystko wokół; żadne stworzenie nie śmiało odkryć przed przybyszami swojej obecności.

Achim wiedział, że to nie on jest obiektem ich rozmowy, ale miał pewność, że rozmawiają o czymś bardzo ważnym. Pędziły gdzieś, by spełnić swoje zadanie, a Achim drżał na samą myśl o tym, co się stanie, gdy dotrą na miejsce – o jakich strasznych wydarzeniach dowie się jutro stolica Judei?

Wszystkie te jego myśli i doznania trwały krócej niż mgnienie oka i diabelski zastęp już znikał za wzgórzem kryjącym jego jaskinię. Achim w myślach zaczął żarliwie modlić się, by demony odeszły bezpowrotnie. Jednak zapomniał, że w świecie ducha żarliwa modlitwa jest jak strzelający w górę snop światła, i nie ma demona, który mógłby tego nie zauważyć. Minęła kolejna sekunda, gdy mężczyzna znów usłyszał w powietrzu krucze skrzydła.

„Wracają!” – pomyślał z przerażeniem. Zaczął modlić się jeszcze żarliwiej, choć język odmawiał mu posłuszeństwa – Sh’ma Yis’ra’eil… Sh’ma Yis’ra’eil Adonai Eloheinu… Adonai echad…1. Wyrzucał z siebie gorączkowe sylaby, ściskając dłonie tak mocno, że aż trzeszczały stawy.

– Milcz, pastuchu – zagrzmiał zimny głos. – Twój Bóg dzisiaj nikomu już nie pomoże.

– Barukh sheim k’vod malkhuto l’olam va’ed… – szeptał Achim, niemal płacząc – … V’ahav’ta eit Adonai Elohekha…

– Jego królestwo upadnie jeszcze tej nocy, głupcze! – Głos mrocznej postaci był tak szyderczy i złośliwy, że kazał wierzyć bez reszty, że poza tymi słowami i ich znaczeniem nie istnieje żadna inna rzeczywistość.

– … b’khol l’vav’kha uv’khol naf’sh’kha uv’khol m’odekha… – Achim czuł, jak roztapia się w tej nienawiści, mimo to nie przerywał modlitwy. Nagle poczuł, jak jakaś siła wyciąga go z jaskini i każe stanąć naprzeciw piekielnej istoty. Przeraził się na jej widok. Poza oczami jarzącymi się na tle czarnego konturu nie było widać żadnych szczegółów twarzy demona, ale bijące od niego zło wystarczyło, by dopowiedzieć sobie resztę.

– Pamiętam cię, ludzka glisto – odezwał się przybysz, przewiercając go na wylot swoim spojrzeniem.– Stałeś dokładnie w tym samym miejscu, wpatrzony w tych… tych żałosnych Niebian… tych błaznów. – Kipiał obrzydzeniem, parodiując ich głosy: – „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką… narodził się wam Zbawiciel… Mesjasz… Znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki…”.

Achim upadł na ziemię, próbując zakryć uszy, ale nienawistny diabelski syk wciąż przewiercał mu mózg. Święte Słowa ociekające gadzim jadem brzmiały tak strasznie, jakby ktoś rozpruł niebiosa, strącił na ziemię, a potem podpalił.

– Dzisiaj ja zwiastuję tobie w imieniu mojego pana, i możesz to przekazać komu tylko zdołasz, że od jutra nie radość, lecz rozpacz będzie udziałem całego narodu, całej ludzkiej hołoty. – Mimo przerażenia Achim oderwał ręce od uszu, zaskoczony słowami demona. – Jutro znajdziecie waszego Mesjasza przybitego do rzymskiego krzyża z głową owiniętą w ciernie… bezbronnego jak szczenię – zaryczał, aż wśród dolin odbiło się stukrotne echo. – Będzie was przeklinał za los, jaki mu zgotowaliście! Już jesteście potępieni! Zapamiętaj to sobie, zawszony pastuchu!

Ostatnie zdania spadły na Achima z góry, jak kubeł nieczystości wylany z okna na ulicę, gdy demon wreszcie podążył w ślad za swymi kamratami. Pasterz upadł na ziemię ogłuszony znaczeniem słów, które jeszcze bębniły mu w głowie. Zaniósł się niepochamowanym płaczem. Szarpał ziemię palcami, aż zdarł je do krwi i nie potrafił się uspokoić. Czuł się wręcz zgwałcony na duszy potwornymi słowami, zbrukany w każdym zakamarku ciała i umysłu. Wciąż pamiętał twarz i słowa niezwykłego Nazarejczyka, którego wielokrotnie słuchał. Zupełne przeciwieństwo tego, czego doświadczył przed chwilą. Dlatego nie znajdował ukojenia i nawet go nie szukał. Niebo zaczęło już różowieć, a on wciąż leżał i łkał…

*

Demony pomknęły dalej. Dobrze wiedziały, że chełpliwe przechwałki mogły co najwyżej zrobić wrażenie na śmiertelnikach, a tak naprawdę przepełniała je niepewność i panika. Nienawidziły sytuacji, z jaką chcąc nie chcąc, musiały się zmierzyć. Nienawiść była sednem ich istnienia. Nienawidziły swego księcia, bo Niosący Światło2 był nieobliczalny i mimo swej mądrości i mocy, jak ślepiec brnął w bagno, z którego może już nigdy nie zdołać się wydostać. a w to bagno one wchodziły wraz z nim, co także napełniało je wściekłością. Nienawidziły siebie nawzajem, bo nawet najgorsza tyrania w świecie ludzi była zaledwie mdłym odbiciem stosunków panujących w ich królestwie. Najlepszy sposób, by w państwie Niosącego Światło zdobyć autorytet i posłuch to obnażenie i wyśmianie niepowodzeń innych demonów.

Nienawidziły Angelos, bo oni wciąż byli pełni pokoju i syci. Nie doświadczali tej dotkliwej pustki i niedostatku, których nic nie potrafiło zaspokoić, dopóki trwała wojna. Nienawidziły ludzi, odkąd tylko pojawili się na świecie, bo byli odrażającymi hybrydami – istotami duchowymi zamkniętymi w fizycznym ciele. w dodatku, według zamierzenia Tego-Który-Żyje mieli kiedyś wstąpić na wyżyny nieosiągalne nawet dla nich – prawdziwych duchów. Przez ostatnie lata nienawidziły ich ze szczególną zawziętością, bo oto wśród ludzi i w ich ciele pojawił się Doskonały Syn Człowieczy. Największą wściekłością napełniał ich On i Jego Ojciec, bo nie trzymali się reguł – bezwstydnie dawali się poznać tym obdarzonym duszami zwierzętom.

Ale teraz, w ich czarnych umysłach nienawiść ustępowała miejsca przerażeniu. Diabelski hufiec osiadł wreszcie w pobliżu stolicy Judei, gdzie w niewielkiej dolinie czekały już na nich inne duchy. Nowoprzybyli wszędzie wyczuwali strach i desperację.

– Kiedy przybędzie Niosący Światło? – rozległy się gniewne głosy. – Zwleka już zbyt długo! Musi przejąć tę sprawę, bo czas nagli.

– Nasz książę już jest w drodze, a szwadrony znad Negewu przybędą jeszcze tej nocy – odparł z godnością. – Czy wszystko przygotowane?

– Co masz na myśli, mówiąc „przygotowane”? Nigdy nic nie było właściwie przygotowane – padła zaczepna odpowiedź.

– Zważaj na swe słowa, bo to od początku było wasze zadanie!

– Książę zgromiłby cię, słysząc tę zuchwałość, bo to nie nasza lokalna misja! – wrzasnął tamten. – To priorytetowa sprawa, najważniejsza kampania tej wojny! – Jeszcze chwila i rzuciłyby się sobie do gardeł.

– Uspokójcie się, kamraci – przerwał kłótnię wysłannik znad Tybru. – My wiemy, jak sobie poradzić. Nie jesteśmy tu przypadkiem, bo czyż któryś śmiertelnik zniósł nasze metody perswazji? Czyżbyście mieli jakieś wątpliwości?

Wśród demonów zabrzmiały gniewne pomruki.

– Wy ze sztabu wtrąciliście się w nasze sprawy nie w porę! – ryknął generał dowodzący w Judei, znów wzniecając spór. – w swej pysze przeoczyliście sprawę zasadniczą, że to nie tylko finał dla Niego, ale także dla naszych sił. Ba, dla całego naszego księstwa. Skoro nie uległ nam przez trzydzieści lat, należało za wszelką cenę wstrzymać się, by nie doprowadzać do takiej sytuacji, w jakiej się teraz znaleźliśmy.

– a niby jaka to sytuacja, przed którą tak drżysz? – twardo zapytał dowódca oddziału przybyłego z Negewu.

– Głupcze! Teraz to kwestia nawet nie dni, lecz godzin. Czy nie dostrzegacie, że On dążył do tego przez całe życie?! Ciągle patrzycie na Niego jak na śmiertelnika, może niezwykłego, ale wciąż człowieka. Zapomnieliście, kim On jest? Powoli rozstawiał swoje siły. – Zatoczył szponiastą prawicą wokoło. – w pobliżu aż biało od Zastępów Tego-Który-Jest, a nawet tej nocy, patrząc w twarz tego syna cieśli nie widziałem, by miał zamiar ustąpić choćby o piędź. On doskonale wie, co Go czeka.

Dowódca legionu z Italii tylko czekał, by się wtrącić.

– Wiedzieć, co Go czeka, to jedno, a przeżywać to minuta po minucie, bez nadziei na wybawienie, to zupełnie inna rzecz. – Wystąpił na środek, by lepiej zobaczyli jego moc i rangę. – Nawet najtwardsi tracili zmysły już przy samym biczowaniu, a to będzie dopiero początek. Nasze krzyże łamały każdy opór, teraz też tak będzie.

– a co, jeśli nie? – nie ustępował generał. – Co wtedy się stanie? Pomyśleliście o tym?

Zapadła pełna napięcia cisza. w końcu odezwał się dowódca znad Negewu.

– Patrząc w każdą ścieżkę dostępnej nam przyszłości, zobaczycie tylko jedno – wyraz Jego oczu, gdy wbijamy pierwszy gwóźdź! – zarechotał cynicznie. – To powinno wystarczyć.

Miejscowe demony nie podzielały jego optymizmu.

– My też wpatrywaliśmy się w przyszłość – odezwał się jeden z nich ponurym głosem. – Zapomniałeś dodać, że potem wszystko przykrywa nieprzenikniona biała mgła. Nawet Niosący Światło nie wie, jaki widok ukaże się jego oczom, gdy ta mgła opadnie.

Wtem ciemność rozdarł jasny rozbłysk. Czarty odruchowo odwróciły twarze, by nie oślepnąć od światłości, jaka zalała stolicę. Spojrzały po sobie, wiedząc, co to oznacza. Po chwili ich przypuszczenia potwierdziły się. Przybył szybki jak błyskawica posłaniec z miasta, przekazał coś generałowi i oddalił się bez chwili zwłoki. Za chwilę wszystkie zebrane duchy usłyszały od niego wieść, która je zmroziła.

– Padło Wyznanie – rzekł cichym, gardłowym głosem. – Właśnie skazują Go za bluźnierstwo… Głupcy!

Wydarzenia ostatecznie wymykały się spod kontroli. Krucze stado zerwało się i pomknęło nad stolicę.

1 Dosł. „Słuchaj Izraelu” – fragment Tory: „Słuchaj Izraelu, Pan, Bóg nasz, Pan jest jedyny! Niech będzie błogosławione imię wspaniałego Królestwa jego – na wieki wieków”.

2 Lucyfer – Syn Jutrzenki. w niektórych przekładach Pisma Świętego pojawia się określenie będące dosłownym tłumaczeniem tego słowa (Lucyfer – łac. lux: światło oraz ferre: nieść – Niosący Światło).

Rozdział 2

Niezwykłe zaćmienie zaczęło się ponad pół godziny temu. Teraz już prawie wszyscy byli zaniepokojeni dziwnym, nieznanym wcześniej półmrokiem, który zdawał się połykać zwykłe dzienne światło. Zasadniczo trudno to nazwać zaćmieniem słońca we właściwym tego słowa znaczeniu, bo cała tarcza gwiazdy nadal pozostawała widoczna. Odnosiło się wrażenie, że to sama natura światła uległa skażeniu – dziwnej, nieznanej wcześniej zmianie i osłabieniu. To osobliwe zjawisko wywołało uczucie lęku w tłumie świadków dramatu. Okaleczone światło nadawało całemu otoczeniu złowieszczy i ponury odcień, wyraźnie dopasowany do odrażającego aktu egzekucji.

Jeszcze godzinę wcześniej błękitne niebo i jasne światło wiosennego poranka stanowiły ostry kontrast do scen koszmaru rozgrywającego się poza murami miasta. o wiele liczniejszy wtedy tłum przybył tutaj w większości dla rozrywki lub też pchany krwiożerczym instynktem domagającym się zaspokojenia oczu scenami przemocy. Wkrótce jednak wielu widzów zaczęło się zastanawiać, czy powinni byli się tutaj znaleźć, jako że to, co rozgrywało się przed ich oczami, przerosło ich wcześniejsze oczekiwania i wyobrażenia. Mniej odporni psychicznie bardzo szybko opuścili wzgórze, a wkrótce potem także silniejsi zaczęli niepewnie rozglądać się dokoła, jakby za chwilę mieli pójść w ich ślady. a jednak, pomimo grozy i niemal fizycznie odczuwanego obrzydzenia, nadal tkwili w tym samym miejscu i szeroko otwartymi oczami bezwstydnie wpatrywali się w to, co – jak czuli coraz wyraźniej – nie było dla nich przeznaczone. Ale zarazem byli spętani jakimś wewnętrznym przymusem, jakby jakieś mroczne i bezcielesne istoty gwałciły ich wolę i wykorzystywały oczy, by nasycić się widokiem krwi i cierpienia...

W takim nastroju zastało ich zaćmienie.

*

Spadło niespodzianie, pokrywając zmierzchem surowy krajobraz roztaczający się wokół wzgórza, ukazując w upiornym półcieniu twarze skazańców. Fale przytłumionego światła zdawały się pulsować w jakimś tajemniczym sprzężeniu z postaciami rozpiętymi na krzyżach, jakby naśladując konwulsje bólu, starały się wiernie oddać to, co działo się w świadomości ofiar. Wydawało się, że niezliczone fotony światła straciły swą chyżość z obawy o swoje własne istnienie, jakby świadome, że oto umiera Ten, który był Posłańcem i Wzorem Światłości – Przyczyną i Źródłem Blasku, jaki przed wiekami rozbłysnął w otchłannej i ciemnej pustce wszechświata...

Rozdział 3

Na początku…

Czy warto do tego wracać? Czy można pozwolić sobie na luksus wspomnień, gdy nadal toczy się batalia, której stawką jest dalsze istnienie wszechrzeczy? Jeśli nie warto, to cała walka też nie ma sensu...

A jednak warto!

Oszołomienie wywołane kolejną falą bólu powoli mijało i myśli zaczęły płynąć uporządkowane i jasne, jak wtedy. Na samym Początku…

*

Bo na samym Początku była pustka i ciemność, nicość i chłód… i nagle ciszę tę przerwał Głos, który był zarówno Dźwiękiem, jak i Impulsem Energii: „Niech się stanie…”.

*

I stawało się!

W mgnieniu oka!

Stawało się doskonale i bez ociągania!

Stawało się wzywane z niebytu, zgodnie z nakazem nieznającym żadnego sprzeciwu!

Stawało się to, co w swej złożoności miało pozostać na zawsze nieodkryte i niepojęte!

*

Potężne impulsy energii dobywały się z nieskończonych oceanów mocy Mówiącego i przeobrażały się, jakby tkane misternie we wzory i kształty, tworząc elementy zawiłej układanki nazwanej później materią. Nieskończenie drobne cząsteczki zaraz po zaistnieniu były rozpędzane do zawrotnych szybkości i wraz z innymi precyzyjnie umieszczane na swoim właściwym miejscu, później znów i znów brane w ryzy, poskramiane w swym pędzie i układane w coraz większe kaskady mocy i wigoru. a potem stukrotnie aranżowane w jeszcze większe i większe wcielenia piękna, z których wreszcie wyłonił się pojedynczy atom.

Następnie proces powtarzał się i trwał, chociaż odbywał się w tak zawrotnym tempie, że przypadkowy obserwator widziałby tylko sam fakt zaistnienia z niczego. Mnogość cząstek była oszałamiająca, a ich przydatność w budowaniu trylionów słońc i całych galaktyk doskonała. Absolutne zero przypadku, bezwzględne maksimum geniuszu, moc zamieniona na materię, materia przenosząca moc, falowanie dające światło i ciepło, wibracje dzielące Miejsce Stwarzania na to, co już istnieje, i na to, co dopiero powstanie.

I wszystko było doskonałe – zarówno to, co ukryte, jak też to, co ukryte pozostać nie mogło, ponieważ stanowiło podpis Mistrza, wyraźny dowód na Jego istnienie, jego pieczęć gwarantującą dożywotnią niezawodność dzieła. Nigdy więcej pustki, nigdy więcej nieprzeniknionego mroku. Już zawsze będzie istniało światło w milionach form, obecne na wyciągnięcie ręki, gotowe, by z niego korzystać.

Gdy Mówiący zamilkł, dzieło było ukończone, choć samo jeszcze wahało się, czy wolno mu już po prostu istnieć, czy może po raz kolejny zostanie zaproszone do tańca, nauczone choreografii dalszego przeobrażania w coś jeszcze piękniejszego i niepojętego. Ale to już był Finał…

A teraz, po wiekach, celowość istnienia wszystkiego została zakwestionowana przez tego, który stanowił przeciwieństwo stwarzania i porządku. Nawet jego imię stanowiło przeciwieństwo charakteru i motywów: Niosący Światło teraz niósł śmierć, a cały wszechświat patrzył na to, oniemiały ze zgrozy. Zaciekawienie i oczekiwanie na kolejne zdarzenia w tej chwili zmieniły się w koszmar, bo wyzwanie rzucone Temu-Który-Jest, przybrało najmniej oczekiwany kształt. w tej chwili ohyda bluźnierstwa stała się wyraźna nawet dla największych sceptyków, a mnogie hierarchie istot jednomyślnie wydały wyrok na Niosącego Światło. i chociaż bezwzględnie posłuszne nakazowi Żyjącego, gotowe były wykonać ten wyrok na Niszczycielu natychmiast, zanim będzie za późno.

Ale już było za późno i wszechświat właśnie płacił cenę za bunt. Toczyła się bezwzględna walka o prawo do istnienia i obydwie strony konfliktu były tego boleśnie świadome. Stawką było przetrwanie ładu, ale także autorytet Tego-Który-Jest i dalsze istnienie Jego Syna. Teraz nie chodziło li tylko o demonstrację prawości, sprawiedliwości i siły czy wygranie kolejnej partii zmagań. w wypadku przegranej na tym etapie już nikt i nic nie byłoby bezpieczne, a czarny, niszczący płomień buntu, który przed eonami czasu zapalił się blisko Źródła, teraz był już rozpędzony i rozjuszony do granic. Jedyną zaporą przed tą niszczycielską siłą było trwanie skazanego w niewzruszonej prawości i determinacji. Trwanie pomimo beznadziejnego położenia, gdy już tak wiele zostało powiedziane i zrobione. Wiedział o tym On sam, ale Przeciwnik także. Wojna toczyła się już długo, ale atak nigdy nie był tak bezpośredni i bezlitosny, a czas uciekał nieubłaganie!

*

Znów popłynęły wspomnienia, reminiscencje zwycięstw i porażek, kolejne batalie, w których triumfował Ten-Który-Jest. Jednak cena za zwycięstwo zawsze była wysoka, a Przeciwnik nie czuł skrupułów i z piekielną satysfakcją żądał, aby wypłacić mu natychmiast to, co mu się należy. Jego władza nad śmiercią była niemal absolutna, bo gwarantowana Prawem. Niemal absolutna… Wspomnienia… One dają siłę; przypominają, o co toczy się walka.

Rozdział 5

Upływające niezdarnie minuty nieubłaganie pogłębiały półmrok i w miarę jak skazany tracił siły, promienie słońca także ulegały spowolnieniu i wsiąkały w rozgrzane skały i piach otaczający podstawę krzyża. Narastała okrutna tortura rozciąganych ścięgien i mięśni, przenoszona aż do pleców przez nerw pośredni, przebity grubym żelaznym gwoździem. Sploty tego wrażliwego nerwu biegły od szyi aż po nadgarstek, i oto teraz na całej swej długości palił on nieszczęśnika żywym ogniem.

Oddychanie, które do tej pory było i tak ogromnym wysiłkiem, zmieniło się teraz w koszmarną walkę o każdą najmniejszą porcję gorącego i nieruchomego powietrza. Klatka piersiowa znajdowała się w pozycji wdechu, a uciskane mięśnie z trudem mogły pomóc w wydalaniu z płuc zużytego powietrza. Skazany po raz setny spróbował podciągnąć się w górę, na co poranione kończyny i plecy poszarpane podczas flagellum1 ocierające się o szorstkie drewno pionowej belki, zareagowały przeszywającym bólem. Sięgał on aż do nagich bioder i za każdym razem niemal powodował atak torsji.

Nie był to wyjątkowy czy przypadkowy efekt egzekucji. Cały proces umierania na krzyżu zrodzony w nieludzkim i mrocznym umyśle został tak pomyślany, że precyzja i dotkliwość tortury pozbawiała ofiary możliwości jakiejkolwiek, choćby chwilowej ulgi. Sama pozycja skazanego byłaby niewygodna nawet bez gwoździ wbitych w sploty nerwowe pomiędzy stawami stóp i nadgarstków... Najpierw, po strasznej i długiej jak wieczność walce, poddawały się nadwyrężone mięśnie i ścięgna ramion, których makabryczne skrzypienie wywoływane rozciąganiem, wzmacniane przez gwoździe i drewno krzyża, było słychać nawet w odległości kilku kroków. Gdy to następowało, wtedy wysiłek podniesienia ciała do pozycji umożliwiającej oddychanie podejmowały nogi. Odbywało się to jednak kosztem trudnego do wyobrażenia, przeszywającego bólu przebitych gwoździem pięt i całych nóg, ułożonych przez egzekutorów w pozycji nieco ugiętej – jakby podczas próby przysiadu – z kolanami skierowanymi w bok. Ból ten narastał i potęgował się, aż sięgał szczytu... po czym napięte ciało znów bezwładnie zwisało na gwoździach!

Tylko roje much i innych dokuczliwych stworzeń swoim zgiełkiem rzucały wyzwanie unieruchomionym ciałom i ociężałym cząsteczkom światła. Kąsały ukrzyżowanych, przylepiały się do zakrwawionych i spoconych ciał, obsiadały ich całymi setkami, wyraźnie świadome swojej bezkarności.

*

Skazany otworzył oczy i z wysiłkiem spojrzał przed siebie, starając się przeniknąć półmrok... Chociaż niemal całą Jego świadomość wypełniał ból, ogromnym wysiłkiem woli zdołał częściowo odsunąć go na bok – na tyle, by nie stracić całkowicie przytomności umysłu... Analizował swoje odczucia i cierpienie, wiązał je siłą woli i przeżywał uparcie sekunda za sekundą, a jednocześnie wciąż przywoływał na myśl to, co przez całe życie było dla niego najważniejsze – świadomość Celu, do którego zmierzał przez cały czas, a który teraz był tak blisko... Widok skąpanych w półmroku otaczających miasto wzgórz przywoływał wspomnienia...

*