Gorąca antologia - Strefa Autora - ebook

Gorąca antologia ebook

Strefa Autora

4,0

Opis

Pomysł na Gorącą Antologię zrodził się w umyśle Katarzyny Krzan, redaktor naczelnej wydawnictwa E-bookowo i portalu Strefa Autora. Umyśle – dodajmy – owładniętym gorączką z powodu szalejącej grypy. Z tego powodu wiele tekstów zgromadzonych w tej książce (przede wszystkim prozatorskich) nosi znamiona szaleństwa, sennych majaczeń bądź irracjonalnych wizji kłębiących się bez opamiętania i umiaru. Zabieg to jak najbardziej celowy i w szaleństwie swym uzasadniony, ma on bowiem wprawić czytelnika w podobnie gorączkowy stan balansujący na granicy snu i jawy, fikcji i faktów, zmyślenia i rzeczywistości.

Zaskakujące puenty, obrazy mrożące krew w żyłach, wizje absurdalne lub śmieszne, odległa historia zmiksowana z realiami współczesności, futurystyczne przepowiednie i metaliterackie fantasmagorie. Wszystko to – mamy nadzieję – przyprawi czytelnika o chorobliwe wypieki na twarzy, czyli wrażenia osobliwe, nadzwyczajne i niezapomniane.

Natomiast jako swoiste lekarstwo i antidotum na tę gorączkę prozy, proponujemy drugą część Gorącej Antologii, nieco wystudzoną i działającą jak chłodny kompres na rozpalone czoło, na którą składają się utwory poetyckie oraz felietony.

Wszystkim autorom Gorącej Antologii dziękujemy za inspirujące stany podgorączkowe, a wszystkim jej czytelnikom życzymy miłego, literackiego „chorowania”.



Anna Alochno-Janas
redaktor portalu StrefaAutora.pl





AUTORZY:

Annais – w pseudonim Annais przebiera się literacko Anna Alochno–Janas, absolwentka kulturoznawstwa, laureatka pięciu konkursów poetyckich (m.in. Laur Zawodziański, Zagłębiowski Pegaz, Konkurs im. Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej). Publikowała m.in. w „SosnArt”, „Art Anons”, „ProArte”, Śląskiej Strefie Gender, Modowo.pl, w monografii Fotografia. Spojrzenia literackie i filmowe (szkic Eros i Tanatos w fotografii), w antologii poetyckiej Nie noszę bransoletek. W latach 2004-2006 prowadziła autorski e-magazyn literacki „Black & White SML”. Wydała e-booki: zbiór poezji Arachnologia oraz esej Samobójstwa literackie (e-bookowo, 2011). W 2012 roku wydała pierwszą książkę poetycką Arachnologia z posłowiem L. Żulińskiego (wyd. Miniatura, Kraków 2012). Prowadzi stronę autorską: www.annais.pl oraz blog erotyczny http://eroticon.annais.pl. Pracuje jako redaktor, dziennikarka prasowa, korektor i tłumacz. Mieszka w Sosnowcu.

Chodasiewicz Władysław – ur. w 1886 r. w Moskwie, zm. W 1939 r. w Paryżu. Wnuk uczestnika powstania listopadowego, syn (szóste, najmłodsze dziecko) cenionego moskiewskiego rzeźbiarza i fotografika. Zdaniem Vladimira Nabokova – najwybitniejszy poeta rosyjski XX wieku (opinię tę wyraził w roku 1939). Znajomość języka polskiego zawdzięczał matce. Tłumaczył polską poezję i prozę. W roku 1922 opuścił sowiecką Rosję i już do śmierci pozostał na emigracji (Niemcy, Włochy, Francja). Objęty zakazem w ZSRR, powrócił do rosyjskiego czytelnika pod koniec lat osiemdziesiątych.

Kielska Ena – ur. 3 lutego w Sosnowcu, filolog. Ukończyła studia na wydziale anglistyki o kierunku kultura i literatura brytyjska i amerykańska na Uniwersytecie Śląskim. Autorka tomików poezji Witam państwa w mojej audycji gotyk i seks (2008), Weź napisz o mnie wiersz (e-bookowo 2011, filmu Ballada o morderstwie (2009) oraz książki Pamiętnik Wendy (e-bookowo 2012). Laureatka konkursów poetyckich. Strona internetowa autorki:

www.enakielska.blogspot.com

Klajza Błażej Jacek – ur. 09.01.1971 r. w Częstochowie. Jak spuszczał wodę to się śmiał.

Krzan Katarzyna (Catarina) – redaktor naczelna wydawnictwa internetowego e-bookowo, doktor nauk humanistycznych, mama trzech córek.

Kwiatkowska Jolanta (Jola K.) – urodziła się jako płeć żeńska (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce). Dziś jest kobietą (dla ułatwienia dodajmy, że o wiek tej płci nie wypada pytać). Nie zdobyła żadnego szczytu. Nie odkryła żadnego lądu. Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiła. Odeszli Ci, którzy ją kochali i których ona kochała. Urodzili się Ci, którzy ją kochają i których ona kocha. Nauczyła się cieszyć i doceniać to, co miała, co ma. Wciąż czeka z ufnością na to, co jej los przyniesie. Zawsze lubiła się uczyć (życia) i nadal się uczy: jak żyć, by nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła nam każdy dzień. Autorka powieści Jesienny koktajl, Tak dobrze, że aż źle, Kod emocji, Rozsypane wspomnienia, Pułapka Nowego Roku i Przewrotność dobra.

Mander – wykształcenie techniczne. Aktualnie wykonywany zawód to klimatyk, zatrudniony w dziale technicznym w jednym z warszawskich biurowców. Hobby to oczywiście literatura. Debiutował w 2011 r. tomikiem Mroczne Średniowiecze – najzabawniejsze opowieści bardów wierszem spisane. Zwolennik poezji tradycyjnej. Na zarzuty stosowania rymów częstochowskich odpowiada zawsze w ten sam sposób: tak pisał Mickiewicz. Dotychczasowe publikacje w e-bookowo: Mroczne Średniowiecze – wiersze satyryczne, Matematyka stosowana – wiersze satyryczneRusałka – tomik sentymentalnych, ciepłych wierszy, Bajki dla dużych dzieci – wiersze satyryczne oraz Przepowiednia – powieść fantasy, wyd. Bezkartek.

Mariposa – hiszpański motyl (nie mucha); pisać wiersze zaczęła w wieku lat 13, skończyła w wieku 20, gdy doliczyła się dwóch tysięcy utworów. Uznała, że literatura polska więcej nie potrzebuje. Kilka udało się opublikować, część wysłała na konkursy, gdzie nawet zdobyły jakieś wyróżnienia, reszta trafiła do piwnicy, gdzie czeka na odkrywcę w dalekiej przyszłości. Mariposa pragnie pozostać anonimowa, w życiu prywatnym interesuje się myciem garów, obieraniem kartofli i odcedzaniem makaronu. Nie ogląda polskich seriali, lubi egzotyczne kino, szczególnie z rejonu Bliskiego Wschodu, ma słabość do wyrobów papierniczych, marzy o pracy w księgarni.

Moneta Marcin Jerzy – autor miniatur i opowiadań, które zamieszcza na swoim blogu literackim trupywszaffach.pl. Ma za sobą kilka publikacji w czasopismach literackich. Ciągle jednak przygotowuje się do prawdziwego debiutu i napisania pierwszej powieści bądź też publikacji w formie zbioru opowiadań. Stara się pisać maksymalnie szczerze, nadać narracji ton osobisty, subiektywny, taki jakim jest proces myślenia i percepcji. Świat, który opisuje, pokazuje „przefiltrowany” przez myśli bohaterów, ludzi zwykłych, nieco komicznych, codziennych, którzy często zostają wplątani w absurdy i surrealizmy ukryte w rzeczywistości. Na ich drodze stają materializacje lęków, stereotypów, przyzwyczajeń, symboli itp. Z zawodu jest dziennikarzem. Mieszka we Wrocławiu. Jego literaccy mistrzowie to: Gombrowicz, Dostojewski i Hesse. Lubi zimną wódkę, gorącą herbatę, pocałunki, dobrą muzykę i kąpiele w wannie.

Netz Feliks – ur. w 1939 r., poeta, prozaik, twórca słuchowisk (m.in. „Pokój z widokiem na wojnę polsko-jaruzelską”, premiera w r. 2006, finalista międzynarodowego konkursu radiowego „Prix Italia”: jedno z trzech najlepszych słuchowisk zrealizowanych na świecie w roku 2006), felietonista, krytyk, tłumacz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, gdzie mieszka od r. 1953. Wydał m.in.: Wir (poezje, 1985), Urodzony w święto zmarłych (powieść, 1995), Wielki zamęt (publicystyka, 1996), Róg Ligonia i królowej Jadwigi (opowieść dokumentalna, 1997), Dysharmonia caelestis (powieść, 2005, nominowana do nagrody NIKE), Poza kadrem (teksty o filmach, 2006), Ćwiczenia z wygnania (eseje, 2008, nominacja do Nagrody Mediów Publicznych COGITO 2009), Cztery dni nieśmiertelności (poezje, 2009). Tłumacz z j. rosyjskiego (m.in. Eugeniusz Oniegin A. Puszkina i 25 sonetów do Marii Stuart J. Brodskiego), z j. niemieckiego (Wzór wewnętrzny K. Drawerta), z j. angielskiego (m.in.: Wojna i miłość Johna Jakesa), z j. węgierskiego (Anatema Tibora Déry’ego, Taniec motyla Endre Illésa, Ciemny anioł Gygörgya Moldovy). Znawca, komentator i tłumacz dzieł Sándora Máraiego (Żar, Księga ziół, Występ gościnny w Bolzano, Krew świętego Januarego, Pierwsza miłość, Dziedzictwo Estery, Wyspa, Niebo i ziemia; w druku Cztery pory roku, Siostra.).


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strefa Autora

Gorąca Antologia

Proza, poezja, felieton

Wybór i opracowanie:

Anna Alochno-Janas i Katarzyna Krzan

Korekta i redakcja tekstu: Anna Alochno-Janas

Skład i łamanie: Katarzyna Krzan

Posłowie: Anna Alochno-Janas

© Copyright by Autorzy, Strefa autora & e-bookowo.pl

Autorzy:

Annais, W. Chodasiewicz, E. Kielska, B.J. Klajza, K. Krzan, J. Kwiatkowska, F. Netz, Mander, Mariposa, J. M. Moneta, Serena, Sherst, A. Siedlecki, V.G. Soque, A. Strzelec, A. Szczęsna, Śmiertelna Cisza, O. Tumski

Projekt okładki: e-bookowo

Zdjęcie na okładce: Anna66 Andrzejewska

ISBN e-book: 978-83-7859-092-7

ISBN książka: 978-83-7859-093-4

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

PROZA

Jolanta Kwiatkowska

Każdy ma taką orgietkę na jaką go stać

O, ku...rczę blade! (Za ku...rczę chyba nie grozi mi upomnienie komisji etyki internautowej?).

Co prawda, chcę się pożalić nie na kurczaka, tylko na to coś, co uważało się za ogromniastego koguta. Super męski okaz. A i tak na łopatki rozłożył go rodzaj żeński. Sprawdziło się sparafrazowane przysłowie: gdzie dwóch się bije – tam trzeci najbardziej traci. Tylko, że tym trzecim byłam ja, co wkurzyło mnie bardzo. Rozładować złość można podobno, dzieląc się nią z innymi. No to się rozładowuję, chociaż i tak akumulator mi siadł i od kilkunastu dni nie chce zapalić

A było tak. W domu nawaliło ogrzewanie (raz). Zaspałam (dwa). Samochód nie zapalił (trzy). Taksówka mogła być najwcześniej za godzinę (cztery). Na autobus czekałam czterdzieści minut (pięć). Zadzwoniłam, chcąc bardzo przeprosić, że się spóźnię. Usłyszałam… Nie, to niecenzuralne. Istotne, że już nie było tych do przepraszania (sześć). Zmarznięta na sopelek, ale zadowolona, że na sześciu się skończyło (kto by wierzył w przesądy?), dojechałam, pozałatwiałam, co mogłam i autobusem, bez czekania, wracałam do zimnej chałupy. A jednak było siedem. Półtora przystanku przed moim autobus stanął bez szans na szybkie ruszenie. Szłam w miarę szybkim krokiem (na tyle, na ile wysoki obcas pozwala). Szal wyciągnęłam spod kurtki. Omotałam sobie głowę i przewiązałam pod kołnierzem, bo wiało jak diabli. Potrójne zabezpieczenie, czyli baza, fluid i puder (nie tapeta, tylko przezorność „mrozowa”) nie chroniło przed: „Hu, hu, ha, nasza zima zła, szczypie w nosy, szczypie w uszy, mroźnym śniegiem w oczy prószy”. Zamarzały mi rzęsy. Nie slyszałam, nie widziałam, a jednak czułam, że on jest blisko mnie.

Ja na klatkę, on za mną. Ja do mieszkania, on wślizgnął się za moimi plecami. Odwróciłam się, żeby zamknąć drzwi, on wpił się w moje usta. Zrobiło mi się słabo, zaczęłam dygotać. On pieścił mnie tak, że w lodowatym mieszkaniu poczułam tropikalny żar. Sama chętnie rozebrałam się, złapałam butelkę z wodą i wskoczyłam do łóżka pod wyziębioną kołdrę. Położył się razem ze mną. Znał się na rzeczy. Ja już szczytowałam, a on dalej był na etapie gry wstępnej.

Z rozkoszy majaczyłam. Rozgorączkowana byłam tak, że wydawało mi się, że on to ich tuzin. – Co za oryginał? – pomyślałam. – Nie sapie, nie wzdycha, nic mu nie trzeba mówić. Sam wie, co i jak robić. Całą noc trwał ten stosunek bez stosunku. Cholera! Mógłby wreszcie skończyć. Mam dość. Nie pomagało owijanie się kołdrą, wślizgiwał się pod nią i działał skutecznie. Sama zrzucałam kołdrę, by miał lepszy dostęp. Uwierzycie, że miał nadprzyrodzoną potencję? Całe trzy dni. Musiał być kosmitą.

Przemaglowana, spocona i sapiąca postanowiłam szukać pomocy. Gdzie? Proste! Telefon do przyjaciela, czyli w tym przypadku, przyjaciółki. Doświadczonej, niejednego potrafiła rozłożyć na łopatki, a nawet zapieszczochać na smierć. – Ratuj! Nie mogę się go pozbyć. Sponiewierał mnie! – błagałam i usłyszałam w słuchawce obcy głos: – OK. Będę – i już było głucho. Chciałam wstać, otworzyć drzwi. Nie dał mi. Objął i poszliśmy razem. Wracając, wzięłam drugą butelkę i cytrynę jako przekąskę. Przysnęłam.

Poczułam coś dziwnego. Jakby on usiadł mi na piersiach i zatykał mi czymś usta. Uchyliłam powiekę. To była ona. Całym ciężarem swojego ciała przygniatała mnie, a rękami walczyła z nim. W pewnym momencie kopnęła go, nie widziałam gdzie, bo właśnie złapał mnie atak kaszlu. Po chwili uszłyszałam jej zadowolony chichot i okrzyk: „Yes, yes, yes!”. Jako rodzaj żeński powinnam być po jej stronie. Odniosła zwycięstwo nad tym szowinistycznym gatunkiem męskim. Nie mogłam się z nią solidaryzować, bo ta małpa była homo i wzięła mnie w swoje ramiona. Nie zapytała, czy lubię? Czy chcę? Czy akceptuję? Nie! Zwyciężyła i uznała, że ma prawo do nagrody.

I tak pojedynek wirusa z bakterią skończył się dla mnie trzytygodniową izolatką w chłodzie, głodzie i bezsilności.

Arkadiusz Siedlecki

Czerwone trampki

Historia, która się tu rozegrała, zakończyła się niezwykle banalnie. Jak wszystkie te historie czy opowiadania, które zaczynają się szalenie ciekawie, a później jest już tylko gorzej i gorzej, aż do momentu, kiedy czytelnik lub słuchacz nie uśnie albo najzwyczajniej w świecie nie rzuci książką, czasopismem, nieregularnym periodykiem w i tak już popękaną połać ściany. Może od biedy rzucić tym w kąt albo po prostu dać autorowi w twarz. Ewentualnie, jeśli słuchacz jest słuchaczem, a nie czytelnikiem, może oczywiście obrócić się na pięcie i odejść, i już nigdy nie wrócić. Bo po co trwonić czas na bzdury, po co roztrząsać mentalne wynaturzenia, wnikać w struktury, których i tak pojąć się nie da. A jednak…

Zaczęło się banalnie. Czekałem na nią, a ona się spóźniała. Wiedziałem, że w obecnych czasach spóźnienia są na porządku dziennym, że są bardziej naturalne niż jogurt, który notabene właśnie spożywałem.

Z nudów spojrzałem na etykietę: data przydatności do spożycia była w porządku, gorzej ze składem. I tu się zawahałem. Po pierwsze, nie byłem pewien, czy ów jogurt, który wcale jogurtem nazwany być nie powinien (bo jak to tak, z tyloma „E”?), nadal konsumować, czy może jednak posłać go w diabły, zafundować przekąskę blaszanemu koledze na śmieci, który tymczasowo robił mi za sąsiada. Po drugie, zaintrygowała mnie epistemologiczna strona owego jogurtu. No, bo skoro taki naturalny – a jakże, przecież wielkimi literami wypisane – to co? Okłamują mnie i całą naszą konsumencką brać? No, jak tak można?! Toż to przecież nieetyczne.

A może oni sami są tak bardzo pogrążeni w swojej niewiedzy, że bidoczki wypuszczają na rynek trefny towar, ba, truciznę nawet, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Uświadomić ich należy, szybko, szybko, niech już nie krzywdzą, niech nie dokonują na nas tej infiltracji.

Spojrzałem na zegar umieszczony na szczycie ratuszowego grzbietu. Dochodziła ósma. Spóźniała się już dobrą godzinę. Słońce wisiało nisko, ale momentami wciąż parzyło. Upewniwszy się, że murek okalający fontannę jest czysty, usiadłem na nim. Nie było żadnego planu na ten wieczór. Po prostu, mieliśmy się spotkać, pogadać, wypić dobre zimne piwo. Ja wplótłbym w jej warkocze odrobinę frustracji, obaw, ponarzekałbym na los – aż do następnego spotkania. A ona, cóż… Jak to starsza siostra, rozplątałaby ten warkocz i delikatnie, starannie, bez zbędnego pośpiechu rozczesywała wszelkie wątpliwości. A może i nawet wszelakie?

Ale się spóźniała.

Z bocznej kieszeni bojówek – a kieszenie mam raczej głębokie – wyławiam telefon komórkowy, nie jakiś tam najnowszy model, zwykłą nokię, granatową, czarnobiały wyświetlacz, pospolity wygląd, telefon, który ma za zadanie dzwonić, nic poza tym, no… musi jeszcze mieć zainstalowanego „węża”.

Więc ma.

W końcu węża w kieszeni każdy mieć powinien.

Wybieram numer Jagody. Po szóstym sygnale odzywa się poczta głosowa i już wiem, że coś jest nie halo. Tylko, czy to halo jest bardzo nie halo? Zastanawiam się przez chwilę – tymczasem w połowie puste pudełko z jogurtem ląduje w koszu. A może… do połowy pełne? Dzwonię ponownie, niestety i tym razem wita się ze mną poczta głosowa.

A może to przez to, że nie było planu na wieczór, myślę, może to przez to nasze spotkanie nie wypaliło? Taki chochlik losu: nie zaplanowaliście nic na wieczór, to planów żadnych być nie może!

Zastanawiam się nad tym dobre pół godziny, a kiedy stwierdzam, że nie dojdę do żadnego, ale to absolutnie żadnego, konsensusu – pasuję.

Wciskam fajkę w usta i przypalam zapalniczką marki BIC. I pstryk, włącza mi się tryb online, żółte słoneczko w głowie, i wiem, że jestem trybikiem Wielkiej Korporacyjnej Machiny. Przeraża mnie to, a zarazem podnieca – podnieca mnie myśl o społecznym wynaturzeniu, o dokonującej się właśnie na moich oczach niesamowitej ewolucji, która tak cholernie przyśpieszyła w ostatnim stuleciu, że jest praktycznie niezauważalna. Agresja, popapranie, materializm – to są hasła na dziś – drogie Panie, drodzy Panowie, kłaniam się nisko. I pomyśleć, że to nagłe oświecenie spłynęło na mnie jak Wielka Siklawa, na łeb na szyję, dzięki zapalniczce. A może dzięki jogurtowi? Chemiczne oświecenie.

Ożeż… Znowu się zapętlam.

I wtedy podchodzi do mnie ona.

Nie, nie Jagoda, inna ona.

Ruda, piegowata, bez zęba na przedzie, jak śpiewał Kazik Staszewski. Podchodzi na nieprzyzwoicie bliską odległość i patrzy, lustruje mnie od góry do dołu, od dołu do góry, i tak kilkakrotnie.

Ja nic.

Niewzruszony.

Takie siksy to na osiedlu „dzień dobry” mi mówią, kłaniają się w półpas, więc nie reaguję, ani drgnę, ani mnie ziębi, ani grzeje to jej lustrowanie, ta jej odległość.

Ruda podchodzi jeszcze bliżej, choć wydawało mi się, że bliżej już być nie może, a jednak, podchodzi bliżej, czuć świeżą miętę, emanuje z niej kuriozalna seksualność, której nie pojmuję.

– A ty tak czekasz na kogoś czy coś? – pyta.

– Czy coś – odpowiadam naprędce.

Zerkam na nią. Oczy ma błękitne, jak tafla oceanu, jak kawał egzotycznego firmamentu, choć ona sama w ogóle nie jest egzotyczna. Słowiańskiej urody też raczej nie ma, jakaś taka cała jest nijaka.

A może wcale nie?

Może właśnie jest tak charakterystyczna, że już bardziej być nie może?

Już sam nie wiem.

Na kilka sekund zamykam oczy i staram się przypomnieć sobie jej twarz, jej obraz, chociaż mógłbym przecież te moje ślepia na nowo otworzyć i przyjrzeć się raz jeszcze, dokładniej, staranniej, oszukać sam siebie, ściągę taką sobie optyczną zapodać – ale nie.

Oczy mam mocno zamknięte, aż do lekkiego pieczenia, aż łza mi się kręci, i myślę, przypominam sobie, a ona w tym czasie wciąż mnie lustruje, nadal czuję jej przesiąknięty miętą oddech.

I wtedy ona to robi.

Całuje mnie.

A ja, że z dobrego domu jestem, odwzajemniam jej miętowy pocałunek.

W oddali słyszę głosy, śmiechy staruszków, żarty podwórkowych wyrostków, lament starej Glapiakowej, że już gorzej w tej upadłej Polsce być nie może, wszystko oddzielone od siebie grubą białą krechą, albo dwiema krechami, żeby było sprawiedliwie, w oba nozdrza.