Ozma z Krainy Oz - Lyman Frank Baum - ebook

Ozma z Krainy Oz ebook

Lyman Frank Baum

4,5

Opis

Mała Dorotka z Kansas znów uczestniczy w cudownych przygodach w dalekiej Zaczarowanej Krainie Oz. Tym razem zaniesie ją tam potężna burza na morzu.  TowarzyszyDorotce Kura, która w Zaczarowanej Krainie potrafi mówić ludzkim językiem i czasami ma pomysły, zapewniające wyjście z beznadziejnych sytuacji. Dorotka ponadto spotyka Mechanicznego Człowieka – Tik-Taka. Ale w Krainie Oz czyhają także niebezpieczeństwa.

Król podziemnego królestwa Gnomówchciał przekształcić Dorotkę w zabawkę i na zawsze zostawić dla siebie, jako maskotkę. Tak już postąpił z królewską rodziną Ew, na ratunek której wyruszyła dziewczynka wraz z nowymi przyjaciółmi.

Prócz Żółtej Kury i Tik-Taka, towarzyszy Dorotce Księżniczka Ozma oraz starzy znajomi z poprzednich wypraw do zaczarowanej krainy, czyli Strach na Wróble, Żelazny Drwal, Strachliwy Lew i Głodny Tygrys.

Jak skończy się cała historia - dowiecie się z kolejnej części przygód najsłynniejszej Dorotki świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
5
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lyman Frank Baum

Ozma z Krainy Oz

wersja polska: Zenon Ciechanowicz

© Copyright by Lyman Frank Baum, Zenon Ciechanowicz & e-bookowo

Rysunki: Justyna Stankowska

Projekt okładki: Justyna Stankowska & e-bookowo

Korekta: Katarzyna Jarkulisz

ISBN 978-83-7859-320-1

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Konwersja do epub

1. Dziewczynka w kurniku

Nad bezkresną przestrzenią oceanu wył wiatr. Łobuziakowi podobało się unosić fale, które z każdą chwilą stawały się wyższe i wyższe. Na początku były jak farmerski domek, potem jak wysokie drzewo, w końcu jak ogromne góry. Pomiędzy tymi wodnymi Alpami i Himalajami rozpościerały się szerokie, ginące za horyzontem doliny.

W wyniku takich swawoli, wiatr napędził okropny sztorm, a to jak wiadomo, może uczynić wiele nieszczęść dla tych, którzy tym czasie znajdą się morzu.

Właśnie w tym czasie, daleko od brzegu płynął statek. Ogromne fale rzucały go z boku na bok, do góry i w dół oraz przechylały w lewo i w prawo. Nawet doświadczeni marynarze musieli mocno trzymać się za poręcze i liny. Gwałtowne szarpnięcie huraganu albo silna fala mogła rzucić gapowatego marynarza za burtę, w morską otchłań.

Niebo było zaciągnięte szarymi chmurami, słońce skryło się. Zrobiło się ciemno jak w nocy. Do tego należy dodać, że fale sięgały prawie do nieba i będzie można sobie wyobrazić, co się tam działo.

Kapitan statku nie zwracał jednak uwagi na fale i wiatr. Już nie jeden raz miał z nimi do czynienia, ale zawsze doprowadzał statek do portu, cały i nieuszkodzony. Poprosił jedynie pasażerów, żeby się rozeszli do kajut i spokojnie, bez paniki czekali aż skończy się sztorm.

Wśród pasażerów była maleńka dziewczynka z Kansas. Nazywała się Dorotka. Płynęła ze swoim wujkiem Henrykiem do Australii do krewnych, których dawno nie widziała. Wujek Henryk bardzo dużo pracował na farmie i zdrowie mu się trochę popsuło. Dorotka była już doświadczoną podróżniczką. Kiedyś huragan zaniósł ją za wysokie góry do Krainy Oz. Zanim wróciła do domu, przeszła przez wiele ciężkich doświadczeń. Wobec tego, teraz przestraszyć ją było nie łatwo, a kiedy zaczął wyć i dmuchać sztorm, Dorotka wcale się nie bała.

– Będziemy musieli trochę posiedzieć w kajutach, zanim fale się uspokoją. – powiedziała rozsądnie do wujka Henryka i do innych pasażerów. – Jeśli będziemy spacerować po pokładzie, to zniesie nas raz dwa za burtę. Kapitan ma rację.

Nikt nie chciał narażać swego życia na niebezpieczeństwo, więc pasażerowie rozeszli się do swoich kątów. Słuchali jak wyje wiatr, jak skrzypią maszty i starali się nie wpadać jeden na drugiego w tym czasie, kiedy statek mocno się przechylał.

Dorotka trochę się zdrzemnęła, a kiedy się przebudziła, stwierdziła, że wujek zniknął. Nie widziała go obok siebie, więc się zaniepokoiła – przecież nie był zbyt zdrowy. Co będzie, jeśli zapomniał o ostrożności i wyszedł na pokład. Należy go natychmiast odnaleźć i spowodować, by wrócił z powrotem!

W rzeczywistości wujek Henryk przykrył się z głową i spał na górnej półce, ale Dorotka z powodu pośpiechu nie zauważyła go. Pamiętała o jednym: ciocia Emma prosiła by pilnowała wujka i dlatego postanowiła, że należy iść na poszukiwanie, chociaż sztorm z całej siły kiwał i rzucał statkiem.

Dorotka wdrapała się po trapie i znalazła się na pokładzie, ale dalej nie mogła zrobić ani jednego kroku. Wiatr narzucił się na nią z taką mocą, że musiała z całej siły trzymać się za poręcze, żeby się nie przewrócić. Stała tak i patrzyła w mrok, odczuwając radosne pobudzenie z powodu, że przyjęła wezwanie rozszalałego żywiołu. Raptem wydało się jej, że całkiem niedaleko, obejmując rękoma maszt stoi jakiś człowiek. Dorotka pomyślała, że to wujek i zaczęła krzyczeć z całej siły:

­– Wujku Henryku! Wujku Henryku!

W tym czasie wiatr zawył z taką siłą, że Dorotka nawet nie słyszała swych słów. Człowiek stojący przy maszcie tym bardziej nic nie słyszał i nawet się nie poruszył.

Dorotka postanowiła dotrzeć do niego. Zaczekała, aż ścichnie kolejny poryw wiatru i śmiało wyruszyła do przodu tam, gdzie stała wielka kwadratowa skrzynia, w której przewozili kury. Skrzynia była mocno przywiązana do pokładu za pośrednictwem lin. Ledwo Dorotka dobiegła do skrzyni i chwyciła się rękoma za obramowanie, jak wiatr, niby rozzłoszczony, że jakaś dziewczynka ośmieliła się rzucić mu wezwanie, z potrójną wściekłością rzucił się na statek. Wyjąc, jak rozgniewany olbrzym, rozerwał grube liny i uniósł w powietrze kurnik, a razem z nim Dorotkę, która z całej siły trzymała się za listwę. Ten chuligan pokręcił skrzynią w powietrzu i rzucił daleko w rozszalałe fale, które natychmiast zaczęły bawić się nową zabawką, raz wznosząc kurnik wysoko do obłoków, drugi raz rzucając w otchłań.

Rzecz jasna, Dorotka zanurzyła się z głową, ale mimo to ani na sekundę nie utraciła przytomności i jak poprzednio trzymała się mocno za obramowanie. Kiedy ponownie odzyskała możliwość widzenia, zauważyła, że huragan zerwał z kurnika dach, więc nieszczęsne koguty i kury, rozleciały się we wszystkie strony, podpędzane bezlitosnym wichrem.

Dno kurnika było wykonane z mocnych desek i Dorotka niespodziewanie stwierdziła, że płynie, trzymając się za prawdziwą tratwę z wysokimi burtami. Należało jak najszybciej dostać się do środka. Dorotka zrobiła to, ale najpierw wykaszlała morska wodę i złapała powietrze. Teraz już stała na twardej podłodze, a tratwa nie tonęła od jej ciężaru.

– Mam teraz swój statek! – powiedziała sama do siebie, raczej ze zdziwieniem, niż ze strachem, a w chwili gdy tratwa okazała się na szczycie kolejnej wodnej góry, Dorotka obejrzała się, próbując znaleźć statek, z którego fala ją zmyła.

Teraz był już całkiem daleko. Wydaje się, że nikt na statku nie zauważył, co się przytrafiło Dorotce i nikt nie spostrzegł jej nieobecności. Kurnik ponownie wpadł w morskie zagłębienia, a kiedy po raz kolejny znalazł się na szczycie fali, statek już znajdował się na skraju horyzontu i wydawał się małą zabawką. Minęła zaledwie kolejna chwila i całkiem zniknął we mroku. Dorotka gorzko westchnęła – tak bardzo nie chciała rozstawać się z wujkiem Henrykiem, zaczęła więc myśleć i zgadywać, co teraz z nią będzie.

Płynęła całkiem samotna po wzburzonym morzu, na chwiejnej tratwie – kurniku, zbitej z desek i belek, przez które nieustannie oblewała ją woda. Zastanawiała się, co będzie jeść gdy się wygłodzi? Stać się tak może już wkrótce. Nie miała co włożyć na siebie w zamian za przemokniętą sukienkę.

– Ale się narobiło! – zawołała z uśmiechem. – Trafiłam w niezłe tarapaty. Najważniejsze jest to, że nie mam zielonego pojęcia, jak się z tego się wydostać.

Zbliżająca się noc dodatkowo komplikowała i tak trudną sytuację. Chmury nad głową Dorotki zrobiły się czarne, ale wiatr, który już narozrabiał tyle ile chciał, przestał wznosić fale na oceanie. Uspokoił się i wydaje się, że postanowił odejść do innych krajów, żeby tam pokazać na co go stać.

Dorotka oczywiście bardzo się ucieszyła, że sztorm minął. Przecież, gdyby nadal buszował, to mimo całej odwagi, nie było by jej lekko. Niejedno dziecko na jej miejscu by gorzko zapłakało i nie wiedziałoby, co począć. Ale Dorotka w swoim życiu przeżyła już mnóstwo przygód, zdołała uniknąć tylu nieszczęść, że teraz nie odczuwała strachu.

Oczywiście, była przemoczona do ostatniej nitki, było jej niewygodnie, ale wydała tylko jedno ciężkie westchnienie, o którym już zapomniała. Ponownie, jak zwykle była pełna optymizmu i postanowiła, że trzeba zaufać losowi.

W tym czasie, czarne chmury całkiem się rozwiały, niebo się oczyściło i zaświeciły się nad nią maleńkie gwiazdki, a bezpośrednio nad głową ukazał się srebrny księżyc. Tratwa – kurnik już nie była rzucana po falach z boku na bok, płynęła i kiwała się powoli, jak kołyska. Fale już nie zalewały Dorotki od stóp do głowy. Zmęczona przygodami tego dnia, postanowiła, że wypada w końcu porządnie się wyspać – ranek będzie mądrzejszy od wieczora. Dno tratwy było w wodzie, Dorotka nie zdążyła wyschnąć, ale na szczęście wszystko się działo na ciepłych wodach, więc nie było obaw, że może zmarznąć.

Po usadowieniu się w zakątku kurnika, Dorotka oparła się plecami o ściankę i zanim zdążyła pocieszyć się gwiazdkami ma jasnym wieczornym niebie, zamknęła oczy i natychmiast mocno zasnęła.

2. Żółta kura

 

Dorotka przebudziła się z powodu jakichś dziwnych dźwięków. Otworzyła więc oczy i stwierdziła, że już dawno zrobiło się widno, że słońce świeci na błękitnym niebie. Przyśnił się jej sen, że ponownie jest w Kansas, na ojczystej farmie i bawi się w chlewie z cielakami. Zanim dziewczynka nie przetarła do końca ze snu swych oczu, ciągle jej się wydało, że tak jest naprawdę.

Potem ponownie rozległy się niezrozumiałe dźwięki, ale najdziwniejsze było to, że wyraźnie usłyszała gdakanie kury! Tak, to było gdakanie kury! Jednak oglądając się na zabudowę kurnika, widziała tylko bezkresny ocean. Teraz nie było wiatru, ale od razu przypomniała sobie o wczorajszym sztormie i kłopotach. Przypomniała, że podczas sztormu znalazła się za burtą statku i teraz płynie po morzu, w nieznanym kierunku.

Po chwili gdakanie rozległo się ponownie.

– Co to? – zawołała Dorotka, stając na nogi.

– Nic szczególnego. Po prostu zniosłam jajko – Dorotka usłyszała delikatny, ale wyraźny głos za swymi plecami. Wtedy się odwróciła i stwierdziła, że na drugim końcu kurnika usadowiła się Żółta Kura.

– Co się dzieje? – zdziwiła się Dorotka. – Byłaś tu cały czas?

– Oczywiście – odpowiedziała kura machając skrzydłami i ziewając. – W tym czasie, kiedy kurnik zrzuciło do morza, wepchałam się w kącik, złapałam się pazurami i dziobem za deski, bo zrozumiałam, że jeśli znajdę się w morzu, to obowiązkowo utonę.

Muszę powiedzieć, że mimo to omal nie utonęłam, bo woda cały czas zalewała kurnik. W ciągu całego swego życia nigdy tak nie zmokłam.

– No tak – zgodziła się Dorotka. – Musieliśmy trochę pocierpieć, ale jak się czujesz teraz?

– Bardzo średnio. Co prawda moje piórka wyschły na słońcu, ponadto zniosłam jajko, bo się przyzwyczaiłam robić to każdego poranka, ale nie wiem, jak długo będziemy pływać po tym ogromnym stawie?

– Też chciałabym wiedzieć – odpowiedziała Dorotka. – Powiedz jednak, jak się nauczyłaś mówić? Myślałam, że kury mogą tylko gdakać.

– Do dzisiejszego poranku ­– w zamyśleniu powiedziała kura – faktycznie tak było. Jeśli mnie pamięć nie myli, nie mogłam powiedzieć ani jednego słowa. Ale kiedy minutę temu zadałaś mi pytanie, to całkiem naturalnie na nie odpowiedziałam. Wtedy odezwałam się po raz pierwszy i teraz mi się wydaje, że powinno tak być. Dziwne to jakieś, czy nie tak?

– Bardzo – zgodziła się Dorotka. – Oczywiście, gdybyśmy byli w Krainie Oz, to wtedy to było by całkiem jasne. W tej zaczarowanej krainie wiele zwierząt umie rozmawiać. Ale jesteśmy na otwartym morzu i stąd, na pewno, bardzo daleko do Krainy Oz.

– Powiedz jeszcze, jak u mnie wygląda problem gramatyki – chciała wiedzieć Żółta Kura. – Czy prawidłowo mówię?

– Dobrze – Dorotka uspokoiła ją w pośpiechu. – Jak na początkującą, całkiem dobrze.

– Przyjemnie to słyszeć – odezwała się Żółta Kura z zaufaniem. – Skoro zaczęło się mówić, to należy mówić poprawnie. Nasz rudy kogut twierdził, że gdaczę wspaniale. Teraz jest przyjemnie usłyszeć, że mówię również nieźle.

– Chcę mi się jeść – przyznała się Dorotka. – Już dawno pora na śniadanie, a śniadania nie ma.

– Możesz zjeść moje jajko – zaproponowała kura. Ono mi do niczego nie jest potrzebne.

– Czy nie będziesz go wysiadywać? – zdziwiła się dziewczynka.

– Oczywiście, że nie. W tym celu potrzebne jest przytulne gniazdko i diabelski tuzin jajek, w żadnym wypadku mniej. Dla mnie jest to szczęśliwa liczba. Możesz zjeść to jajko całkiem spokojnie. Częstuj się!

– Nie jem surowych jajek! – zawołała Dorotka. – Mimo to dziękuję za propozycje.

– Nie ma za co dziękować – spokojnie odpowiedziała Kura i zaczęła czyścić swoje piórka.

Jakiś czas Dorotka patrzyła na oceaniczną przestrzeń. Nie dawał jej wciąż spokoju problem kury i jajka, aż w końcu zapytała:

– Powiedz, dlaczego znosisz jajka, jeśli nie masz zamiaru wysiadywać kurczaków?

– Cały problem w przyzwyczajeniu – usłyszała w odpowiedzi. – Przecież znieść jajko, to wielka przyjemność!... Prócz tego, jeśli nie zniosę jajka, to nie zdołam porządnie gdakać, a bez porządnego gdakania, psuje mi się usposobienie na cały dzień.

– Jakieś to dziwne – powiedziała Dorotka w zadumie. – Żeby to dobrze zrozumieć, trzeba koniecznie być kurą…

– To prawda.

Dorotka ponownie zamilkła. Oczywiście, dobrze, że obok była chociaż jakaś żywa istota, ale mimo wszystko nie czuła się dobrze w kurniku, który płynął gdzieś poprzez ogromny ocean.

Po jakimś czasie Żółta Kura wleciała na burtę kurnika i zaczęła się rozglądać po bokach. Dorotka siedziała na podłodze.

– Ziemia już blisko! – raptem zawołała Kura.

– Powiedz, z której strony? – zaniepokoiła się Dorotka i od razu podskoczyła na nogi.

– Tam – kiwnęła głową Kura, wskazując potrzebny kierunek – wydaje się, że prąd niesie nas właśnie w tamtym kierunku, więc po jakimś czasie ponownie znajdziemy się na lądzie.

– Byłoby wspaniale – westchnęła Dorotka, którą nieustannie oblewała fala. Miała tego już dosyć.

– Zgadza się – odezwała się towarzyszka podróży. – Na świecie nie ma bardziej żałosnej istoty, niż mokra kura.

Dziewczynka w pływającym kurniku nie mogła oderwać oczu od paska lądu, który faktycznie się przybliżał, bo z każdą minutą stawał się szerszy. Ten pasek ziemi wydał się Dorotce cudowny. Przy wodzie był pasek białego piasku i żwiru, a potem wznosiły się skaliste pagórki, jeszcze dalej zielenił się las. Nie było jednak żadnych domów, żadnych ludzi. Ciekawe, kto mieszkał w tym kraju?

– Mam nadzieję, że znajdziemy tu coś do jedzenia – powiedziała Dorotka, z nadzieją spoglądając na piękny brzeg, do którego zbliżali się powoli, ale pewnie. – Już dawno pora na śniadanie.

– Ja również trochę się wygłodziłam – zawiadomiła Żółta Kura.

– Więc dlaczego nie chcesz zjeść jajka? – zapytała dziewczynka. Przecież jesz surowe jedzenie…

– Nie zajmuję się zjadaniem kur! – z obrzydzeniem oświadczyła Kura. – Czy powiedziałam coś złego lub zrobiłam coś nie tak, że obrażasz mnie?!

– Proszę o wybaczenie, pani… Właśnie, jak pani ma na imię? – uprzejmie zapytała Dorotka.

– Bil. – ciągle jeszcze z poczuciem obrazy odpowiedziała Kura.

– Bill?! Przecież to męskie imię.

– I co z tego?

– Przecież jesteś kurą, a nie kogutem.

– Zgadza się, ale kiedy się wyłupiłam z jajka, nikt nie wiedział, czy jestem kurą, czy kogutem. Z tego powodu chłopiec z naszej farmy nazwał mnie Billem i zaczął bawić się mną, bo byłam żółta, a wszystkie pozostałe z lęgu były białe. Kiedy podrosłam, stało jasne, że nie będę śpiewała jak kogut i nie będę się biła, bo jestem kurą, a nie kogutem. Mimo to zostało stare imię. Wszystkie zwierzęta i ludzie na farmie nazywali mnie Billem. Wynika z tego, że to moje imię – Bill.

– Przecież to nie jest prawidłowo! – nie chciała się zgodzić Dorotka. – Jeśli to ci nie przeszkadza, będę nazywać cię Bielinką. To imię, jest przynajmniej trochę podobne do kobiecego.

– Mogę być Bielinką – zgodziła się Żółta Kura. – Tak naprawdę, nie ma znaczenia, jakie mam imię, ważne żeby było to imię moje, a nie kogoś innego.

– Wspaniale. Bielinko. Nazywam się Dorotka. Dla znajomych, po prostu Dorotka, a dla nieznajomych – pani Gejl. Jeśli chcesz, możesz do mnie zwracać się – Dorotka. Powiedz, jak sądzisz, czy można już dojść do brzegu po wodzie?

– Zaczekaj jeszcze trochę. Słońce tak przyjemnie grzeje, a nam się nie śpieszy. Pośpiech wskazany przy łapaniu pcheł.

– Ale mam całkowicie przemoczone nogi – zaprzeczyła Dorotka. – Sukienka, co prawda, już prawie wyschła, ale jeśli nogi są mokre, czuję się nieprzyjemnie.

Mimo to, posłuchała rady Kury i uzbroiła się w cierpliwość. Wkrótce dno wielkiego drewnianego kurnika zaszurało po kamieniach. Niebezpieczne pływanie się skończyło.

Wędrowcy szybko