Sabin - Adrian K. Antosik - ebook

Sabin ebook

Adrian K. Antosik

4,2

Opis

Poza czasem i materią otworzyła oczy potężna istota. Na jej ludzkiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Spojrzała na dwie osoby przed nim. Kobieta była w strasznym stanie. Długie ciemne włosy były poplątane, pozlepiane zaschniętą krwią. Ubranie miała brudne i poplamione. Siniaki i wybroczyny szpeciły niegdyś piękną twarz. Natomiast mężczyzna miał szeroko podcięte gardło. Przy krawędzi rany wciąż jeszcze pojawiały się czerwone bąbelki. Stwór poruszył się i zaczął mówić głębokim, gardłowym głosem:

- Więc oferujecie mi dusze w zamian za ochronę waszego syna… Aby nic mu się nie stało…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
2
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Adrian K. Antosik

Sabin

© Copyright by Adrian K. Antosik & e-bookowo

 

Projekt okładki: Agnieszka Barć

korekta: Patrycja Żurek

 

ISBN 978-83-7859-670-7

 

 

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

KSIĘGA I

Cień Wilka

Mity i legendy powstały po to, aby człowiek mógł łatwiej przyswoić sobie to, co było dla niego niezrozumiałe oraz niepojęte. Jednak nikt nie mówi o tych legendach, „o których nie powinno się mówić”. O tych, o których świat postanowił zapomnieć. Tych lokalnych, które nie zostają wypuszczone poza obręb miasteczek. Miasteczek takich jak Pardwy położonym gdzieś w górach sudeckich. Mówiono, że zbudowała je ludność napływowa i nie mieszkała tam żadna rodzina polska. Aż do pewnego październikowego dnia, kiedy na skraju łąki, niedaleko miasteczka, postanowiła osiedlić się jedna. Miał to być ich nowy, szczęśliwy dom, lecz szczęście nie było im pisane…

Spotkanie

Nagły błysk rozświetlił wejście do jaskini, a ciszę rozdarł grzmot. Na zewnątrz szalała burza. Młody wilczek podniósł powoli główkę i spojrzał przed siebie. Ciemność na ułamek sekundy rozjaśniła się w blasku błyskawicy. Malec zobaczył szary kształt, powoli idący w stronę jaskini. Szczeniak warknął i wcisnął się w kąt, starając się być jak najmniej widocznym. Kolejny grzmot przerwał ciszę. Zapadła nieprzenikniona ciemność, serce wilczka zaczęło bić szybciej. W jaskini rozległ się odgłos przemoczonych butów uderzających o podłoże. Wnętrze groty znów się rozjaśniło. Ludzka postać wpatrywała się w młodego szczeniaka, który obnażył złowrogo kły i zjeżył sierść. Głuchy odgłos upadającego ciała uciszył instynkt obronny zwierzęcia. Powoli, kroczek po kroczku, zaczął się zbliżać do nieruchomego ciemnego kształtu. Wilczek trącił łapką dziwnego przybysza i odskoczył ze strachu, jakby dziwna ludzka postać miała się nagle poderwać z ziemi. Jednak nic takiego się nie stało. Nieśmiało podszedł, obwąchując leżące przed nim ciało. Szczeniak położył się przy zimnym człowieku i zasnął spokojnie…

W tym samym momencie w przestrzeni poza czasem i materią otworzyła oczy potężna istota. Na jej ludzkiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Spojrzała na dwie osoby przed nim. Kobieta była w strasznym stanie. Długie ciemne włosy były poplątane, pozlepiane zaschniętą krwią. Ubranie miała brudne i poplamione. Siniaki i wybroczyny szpeciły niegdyś piękną twarz. Natomiast mężczyzna miał szeroko podcięte gardło. Przy krawędzi rany wciąż jeszcze pojawiały się czerwone bąbelki. Stwór poruszył się i zaczął mówić głębokim, gardłowym głosem:

– Więc oferujecie mi dusze w zamian za ochronę waszego syna… Aby nic mu się nie stało…

Para skinęła głowami na znak potwierdzenia.

– Dobrze – powiedział spokojnie potwór. – Bardzo dobrze…

Błysk rozświetlił wejście do jaskini. Gdzieś z ciemnego zakamarka wyszedł wysoki mężczyzna. Spojrzał na leżącego chłopca i wilczka. Na jego ustach pojawił się demoniczny uśmiech. Okrył płaszczem zziębnięte ciało. Szczeniak wskoczył na pierś chłopca. Mężczyzna podniósł nieprzytomne dziecko i szczeniaka, który wsunął się mu pod koszulę. Wyprostował się i powolnym krokiem wyszedł z jaskini w deszcz, niosąc na rękach młode ledwo tlące się życie. Na ułamek sekundy zapadła nieprzenikniona ciemność. Gdy blask kolejnej błyskawicy rozjaśnił wnętrze jaskini, w zasięgu wzroku nikogo już nie było.

Siedem lat później

– Harry, mówię ci, to będzie wspaniałe polowanie – powiedział mężczyzna w skórzanej czapce, idący polną drogą. – Tak jak za dawnych czasów. Ty, ja i Lopeer. Zapolujemy sobie na jakieś zwierzątko, tak jak nasi dziadowie niegdyś.

Harry spojrzał w gęsty las, do którego wystarczyło wyciągnąć rękę i już się w nim było. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Dawno już nie polował. Prawie siedem lat minęło od ostatniego razu. Ale nie czuł się z tego powodu szczególnie szczęśliwy. Tamta zwierzyna nie była trudną zdobyczą, za to po jej zabiciu przez całe siedem lat nie mógł dojść do równowagi psychicznej. Lopeer miał rację, jego stara dobra niemiecka krew została rozrzedzona.

– Może masz rację, Rulf – odparł.

Spojrzał na idącego obok Lopeer’a, który niósł strzelbę gotową do strzału i rozglądał się na boki.

„Od razu widać, że Hiszpan w gorącej wodzie kąpany” – pomyślał Harry. Nagle zamarli w bezruchu. Bezszelestnie obrócili się i wkroczyli w las. Nie potrzebowali ze sobą rozmawiać. Każdy dobrze wiedział, co ma robić. Gdzieś tu kryła się zwierzyna i to dość pokaźnych rozmiarów. Powoli zwiększali odstęp. Harry szedł w środku, ostrożnie stawiając kroki. Spojrzał w lewo i zobaczył Lopeer’a. Odwrócił się w prawo, gdzie spokojnie szedł Rulf. Na jego twarzy malował się uśmiech. „Tak, Rulf – pomyślał Harry – jak za dawnych lat.” Z uśmiechem spojrzał znów na Lopeer’a i stanął jak wryty. Jego przyjaciel leżał na ziemi, a nad nim pochylał się jakiś stwór. Przez chwilę nie mógł rozpoznać, co to jest. Bestia powoli wyprostowała się. Jej postawa przypominała ludzką, jednak wilczy pysk ociekający krwią świeżej ofiary mówił zupełnie coś innego. Mężczyzna zaczął się mimowolnie cofać. Spojrzał na prawo. Ku jego przerażeniu nad ciałem nieżywego Rulfa stał wielki, czarny wilk szczerzący zakrwawione kły. Harry oparł się plecami o pień wielkiego dębu. Rozdygotanymi dłońmi próbował naładować broń, jednocześnie nerwowo przenosząc wzrok z jednej bestii na drugą. Gdy za gardło chwyciła go łapa zakończona ostrymi pazurami, nie wydał z siebie żadnego dźwięku…

Zuzia siedziała w małej knajpce, przeglądając stare pożółkłe kartki. Miasteczko ją nużyło, a w duchu przeklinała samą siebie, że dała się wysłać tutaj redaktorowi naczelnemu gazety. „Zrób reportaż o miasteczku w Polsce, w którym nie mieszka żaden Polak, odkąd zostało zbudowane” – powiedział. Korpulentna kelnerka podeszła i uśmiechając się serdecznie, powiedziała:

– Jeszcze jedną filiżaneczkę kawy, słoneczko?

Dziewczyna nieświadomie uśmiechnęła się i skinęła potakująco głową, odpowiadając:

– Tak, bardzo dziękuje.

– Coś cię trapi, słoneczko? – spytała, nalewając kawę kelnerka.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w inteligentne oczy starszej kobiety. Delikatnie skinęła głową i z ciężkim sercem powiedziała:

– Muszę zrobić reportaż o miasteczku, w którym nie żył żaden Polak, choć jest ono w granicach Polski – mówiąc to, Zuzia westchnęła.

– Słoneczko – powiedziała kelnerka, uśmiechając się z matczyną dobrocią. – To trochę naciągane. Jeszcze parę lat temu żyła tu jedna rodzina polskiego pochodzenia. Niestety, pewnej burzliwej nocy zdarzyło się coś strasznego i wszyscy zginęli.

– Gdzie mogłabym znaleźć o tym więcej informacji? – spytała Zuzia z zapałem.

– W miejskiej bibliotece, słoneczko. Prowadzona jest tam księga dziejów miasteczka. Znajdziesz w niej wszystko – odparła z uśmiechem i odeszła od stolika.

– Dziękuję.

Dziewczyna wzięła filiżankę kawy i powoli zaczęła pić czarny jak smoła napój. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zarośnięty mężczyzna w stroju moro.

– Rulf, Harry i Lopeer zginęli w lesie. Szeryf zaraz będzie wydawał oświadczenie w tej sprawie – wykrzyczał.

Wszyscy jak na znak poderwali się z miejsca i zaczęli wychodzić na zewnątrz.

Mężczyzna w średnim wieku wyszedł na podwyższenie, wokół którego zebrał się tłumek ludzi. Wszyscy spoglądali nerwowo to na niego to na trzy prostokątne kształty przykryte białym prześcieradłem. Wśród zgromadzonych panowało niezwykłe napięcie.

– Proszę o ciszę – powiedział Szeryf, podnosząc do góry dłonie.

Szmer nerwowych szeptów ucichł. Wszyscy skupili się na nim. Zuzia delikatnie dotknęła ramienia stojącej obok kelnerki.

– Przepraszam, dlaczego nazywacie tego człowieka Szeryfem?

– To taki pseudonim – odparła. – A teraz cicho, bo zaraz zacznie mówić.

Mężczyzna rozejrzał się po zgromadzonych wokół ludziach, a następnie z udręką na twarzy zaczął mówić spokojnym i opanowanym tonem:

– Dziś stała się straszna rzecz. Znaleźliśmy ciała trojga mężczyzn naszej małej społeczności brutalnie zabitych przez wilki. Jutro z samego rana szykujemy nagonkę na te dzikie bestie. Jednak nim te potwory zostaną zabite i las znów będzie bezpiecznym miejscem, chcę przestrzec wszystkich i każdego z osobna, aby nie udawał się tam. Na potwierdzenie moich słów zobaczcie, co się przytrafiło naszym przyjaciołom.

Gwałtownie odwrócił się i ściągnął prześcieradło. Przez tłum przebiegły stłumione szepty. Ich oczom ukazał się straszny widok. Mężczyzna z rozerwanym gardłem leżał w prostej sosnowej trumnie. W jego oczach zastygło przerażenie i strach. Plamy krwi lśniły w słońcu. Zaraz zostały odsłonięte kolejne dwa ciała. Gdy pierwsze wrażenie minęło, a Szeryf opuścił podium, tłum zaczął się rozchodzić. Ku zdziwieniu Zuzi nikt nie zadawał pytań i nie drążył tematu. Wszyscy spokojnie się rozeszli. Dziennikarka chciała pobiec za przedstawicielem prawa, ale zniknął gdzieś w tłumie. Niewiele myśląc, udała się do miejskiej biblioteki, nie zauważając, że ona również wbrew pozorom podeszła do sprawy obojętnie.

John poderwał się na równe nogi. Rozejrzał się przerażony. Dopiero po chwili zrozumiał, że spał na ganku.

– Znowu mi się śnił tamten dzień – szepnął do siebie.

Niechętnie się rozejrzał, badając okolicę starej chaty. Wszystko było jak zawsze. Stary bujany fotel ustawiony był na wprost ścieżki wychodzącej z lasu. Osiedlił się tu po tamtej aferze. Chciał mieszkać z dala od miasteczka. Powoli usiadł i odchylił się do tyłu, zamykając zmęczone oczy. Chciało mu się spać. Nagle poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Otworzył oczy i zamarł w bezruchu. Cztery metry przed nim stał wielki wilk. Wpatrywał się w niego wściekłymi ślepiami. Gdy mężczyzna ruszył delikatnie ręką, zwierzę zawarczało, szczerząc białe kły. Trwali w bezruchu. Jakaś deska jęknęła. John odwrócił się w tamtą stronę. W tym samym momencie poczuł potężny ból w okolicy skroni. Cały świat zawirował i zrobiło mu się ciemno przed oczami.

Gdy Zuzia zaczęła szukać informacji, nie myślała, że może to być aż tak absorbującym zajęciem. Podniosła głowę znad wielkiej księgi, którą właśnie wertowała. Przez okno zaglądało zachodzące słońce. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. „Biblioteka – pomyślała. – Strasznie duże słowo jak dla pokoju z dwoma stołami i czterema regałami książek.” Nagle jej oczy spotkały się ze smętnym wzrokiem otyłej bibliotekarki. Natychmiast przywołała uśmiech, aby nie okazać zdegustowania zachowaniem starszej kobiety. Ta odpowiedziała skrzywieniem warg, które miało uchodzić za odwzajemniony uśmiech. „Boże, a ja myślałam, że to mnie tu zesłano za karę” – przemknęło jej przez myśl gdy ponownie zagłębiała się w lekturze. Jej źrenice rozszerzyły się z radości, gdy zaczęła czytać kolejny wpis.

Lincz

Ulicami miasteczka przeszło dwudziestu zamaskowanych mężczyzn z pochodniami. Wszyscy kierowali się w stronę nowo postawionego domu. Mieszkała w nim pierwsza w długoletniej historii Pardw polska rodzina. Młodzi mężczyźni włamali się do środka i w brutalny sposób zabili Grzegorza B. (34 lat) i Milenę B. (28 lat). Gdy na miejsce przyjechała policja, napastnicy zniknęli, nie pozostawiając po sobie śladów. Przypuszcza się, że byli to mieszkańcy miasteczka, którym nie podobało się, iż nowymi mieszkańcami mają być Polacy. Mimo starań policji, sprawców nie odnaleziono.

Jednocześnie zaginął Sabin B. (10 lat), syn Grzegorza i Mileny B. Wszczęto poszukiwania chłopca, który najprawdopodobniej podczas całego zamieszania uciekł do lasu.

Gdy skończyła czytać, uśmiechnęła się dumnie. Chwyciła za długopis i zaczęła pisać. Kiedy wychodziła z biblioteki za oknami było ciemno.

Z samego rana szesnaścioro mężczyzn z psami ruszyło do lasu. Szli powoli w linii prostej, obserwując wszystko, co jest przed nimi. Marsz zaczęli bardzo wcześnie od miejsca, w którym znaleziono ciała mężczyzn. Nagle jedno z zwierząt zatrzymał się i wyszczerzył zęby. Gwałtownie ruszył z miejsca, ujadając. W jego ślad poszyły wszystkie pozostałe. Gdy dobiegli do wielkiego dębu, psy zamilkły nagle zgubiły trop. Jakaś gałązka strzeliła i wszyscy ludzie jak na znak podnieśli strzelby w stronę drzewa. Za nim pojawił się cień, na który skierowano lufy. Po chwili, opierając się jedną ręką o pień, wyszedł z cienia John. Miał rozszarpane gardło, z którego ściekała obficie krew. Mglistym wzrokiem odnalazł Szeryfa. Wyciągnął ku niemu rękę.

– Szeryfie… To jest zems… – mężczyzna charcząc, osunął się na kolana.

Z jego ust spłynęła strużka krwi. Bezwładnie upadł na ziemię. Coś poruszyło się w krzakach po prawej stronie. Między nimi na ułamek sekundy pojawił się kształt i zniknął. Ciszę panującą w lesie przerwały strzały. Gdzieś z lewej strony strzeliła gałązka. Wszyscy mężczyzn zaczęło strzelać w tamtym kierunku.

W lesie coraz częściej rozbrzmiewały kanonady wystrzałów. Nagle rozległ się skowyt ranionego zwierzęcia.

Zuzia weszła do kawiarni i usiadał w tym samym miejscu, co wczoraj. Zaraz podeszła do niej kelnerka.

– Jak się spało, słoneczko?

– Właściwie to dobrze – odparła z uśmiechem. – Choć obudziły mnie huki i trzaski dochodzące gdzieś z lasu. No i oczywiście ofiary, które wczoraj widziałam, nie pozwalały mi zasnąć. Straszny widok.

Starsza pani nalała filiżankę kawy i postawiła przed nią.

– Wiesz, jesteś tutaj tylko przejazdem, ale Pardwy to bardzo zżyta społeczność. Wszyscy wiedzą prawie wszystko o tym, co się tu dzieje...

Zuzi aż pojawiły się iskierki zaciekawienia w oczach.

– To trochę dziwne, co pani mówi – zaczęła powoli. – Bo gdy doszło tu do prześladowania, jakoś nikt nie potrafił wskazać ludzi, którzy popełnili zbrodnię.

Kobieta wpatrzyła się w oczy młodej dziennikarki.

– Widzę, że poszłaś za moją radą i wybrałaś się do biblioteki – powiedziała, starając ukryć drżenie głosu. – Do dziś dzień, jak przypomnę sobie tamte wydarzenia, to ciarki przechodzą mi po plecach. Ech… To było straszne…

Rozmawiały jeszcze