Nowy Niewspaniały ład - Marta A. Winiarska - ebook

Nowy Niewspaniały ład ebook

Marta A. Winiarska

3,8

Opis

„…Wydawałoby się, że wroga powinno wypatrywać się poza granicami kraju, w odległych ziemiach o innej religii, kulturze, wyznających odmienne poglądy i wartości. Tymczasem to wewnątrz zrodził się wróg, który doprowadził do radykalnych zmian; zburzył porządek i sprawił, że człowiek utracił poczucie bezpieczeństwa. Doprowadził do upadku dotychczasową władzę, obalił prawo i sprawił, iż rządzić zaczął chaos...”

Po awansie na oficera, podporucznik Wadera znalazła się w świecie różniącym się od znanej jej koszarowej rzeczywistości. Szybko okazało się, iż korytarze pałacu rządowego i salony władzy kryją równie wiele niebezpieczeństw, co poligony treningowe. Jednak prawdziwy żołnierz służy państwu wszędzie tam, gdzie wyśle go rozkaz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 691

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
3
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© ‌Copyright by Marta ‌A. Winiarska & ‌e-bookowo

Projekt okładki: ‌Ewa ‌Cetnar-Tkaczyk

Grafika na ‌okładce: Anndr (Anna Pazyniuk)

Ilustracje: ‌Ewa Cetnar-Tkaczyk

Redakcja: Marcin ‌Fijołek

ISBN 978-83-7859-905-0

Wydawca: Wydawnictwo internetowe ‌e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: ‌[email protected]

Wszelkie ‌prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, ‌rozpowszechnianie ‌części lub całości

bez ‌zgody wydawcy ‌zabronione

Świat ‌stanął na głowie, stracił ‌równowagę ‌i upadł, rozbijając ‌dotychczasowy porządek. Przewartościowane zostały ‌wszelkie zasady i ‌reguły, ‌rozpadowi uległy dotychczasowe ‌organizacje, na ich miejscu ‌powstały nowe, ‌dążące do ‌odzyskania ‌spokoju.

Wydawałoby się, że ‌wroga powinno wypatrywać ‌się poza granicami kraju, ‌w odległych ziemiach ‌o innej religii, ‌kulturze, wyznających odmienne ‌poglądy i wartości. ‌Tymczasem to wewnątrz ‌zrodził się wróg, ‌który ‌doprowadził do radykalnych zmian; ‌zburzył porządek i sprawił, ‌że ‌człowiek utracił poczucie ‌bezpieczeństwa. Doprowadził do upadku ‌dotychczasową władzę, ‌obalił prawo i sprawił, ‌iż rządzić zaczął ‌chaos. 

Ta nagła rewolucja ‌dotknęła ‌nie tylko moją ojczyznę. ‌Rozprzestrzeniła się po ‌całym świecie, ‌szybko ‌przechodząc od jednego ‌państwa do ‌drugiego, ‌jak wirus zarażający przez ‌sam ‌dotyk. Najpotężniejsi politycy i ‌bogaci biznesmeni ‌nie zdołali przeciwstawić ‌się tej ‌nieoczekiwanej sile. ‌Poddali ‌się i upadli, ‌a ci, ‌którzy przyszli po nich, ‌musieli wszystko zaczynać od ‌początku. 

Nikt ‌obecnie nie jest ‌w ‌stanie dokładnie ‌wskazać ‌źródła tych ‌zmian. Czy była ‌to jakaś publikacja, czy ‌może ustalenia konferencji na wysokim szczeblu? Nie wiadomo. Za to doprowadziła do przemian i przewartościowań, również w moim wnętrzu.

Wewnętrzny idealizm i silny patriotyzm sprawił, iż zdecydowałam się na służbę w wojsku. Nie wyobrażałam sobie dla siebie lepszej drogi życia. Od dziecka broniłam słabszych, więc i w dorosłym życiu chciałam stać na straży bezpieczeństwa mojej ojczyzny.

Wybór padł na wojska lądowe. Już na wstępie sprawnością przewyższałam część rekrutów, dlatego trafiłam do brygady desantowo-szturmowej. Im dłużej przebywałam z drużyną, im więcej mieliśmy za sobą ćwiczeń, tym bardziej stawaliśmy się zżyci. Byliśmy naprawdę świetni. Gdy tylko obowiązki na to pozwoliły, podjęłam studia interesującej mnie dziedziny, historii sztuki. 

Niestety parę lat później musiałam zweryfikować, czym są dla mnie słowa przysięgi o obronie ojczyzny i jej obywateli. Nic nie było tym, czym powinno być.

W bazie nie przykładaliśmy większej uwagi do wiadomości z innych krajów, o szerzących się tam niepokojach społecznych i rozruchach. Byliśmy pewni, że naszą ojczyznę ominie kryzys, który rozszerzał się po całym świecie. Gdy jednak dotarły do nas wieści o demonstracjach i pikietach odbywających się przed budynkami rządowymi, nie tylko w stolicy, zostaliśmy odcięci od informacji. Za to postawiono nas w stan gotowości. W napięciu oczekiwaliśmy na rozwój wypadków, w końcu widzieliśmy, co działo się poza granicami naszego państwa. I mieliśmy nadzieję, że nie wyjdziemy na ulice.

W końcu przyszedł rozkaz. Naturalnym zdawał się fakt, że powinniśmy odzyskać stację radarową kontrolującą przestrzeń powietrzną państwa. Tylko dlaczego mieliśmy odbijać ją z rąk naszych kolegów, co prawda z pułku obrony przeciwlotniczej, lecz nadal żołnierzy tej samej armii? Przed wyruszeniem do akcji dowódca naszej brygady wygłosił mowę o konieczności obrony suwerenności i niezależności kraju. Wskazywał na zagrożenia wynikające z zajęcia radarów przez wrogów ojczyzny i wichrzycieli. Porwał wszystkich żołnierzy gotowych oddać życie za sprawę. Nie wspomniał tylko o jednym. Tymi wrogami byli obywatele, których przysięgaliśmy bronić, żołnierze, którzy nosili na ramieniu taką samą flagę, co my, i składali tę samą przysięgę przed tym samym godłem.

Widziałam żołnierzy z mojego oddziału strzelających do broniących się w stacji. Widziałam rannych padających zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Ale ja nie umiałam pociągnąć za spust. Dowódca oddziału zagroził mi sądem wojskowym, jeśli nie przystąpię do walki, lecz mi coś tu nie pasowało.

Tak naprawdę, to od kilku tygodni nie wiedzieliśmy, co dzieje się w kraju. Zaraz po pierwszych niepokojących doniesieniach odłączono telewizję, internet i telefony. Wstrzymano przepustki i zakazano opuszczania bazy. Z dostawcami z zewnątrz kontakt mieli wyłącznie wyznaczeni oficerowie. Jedyne, czego byliśmy pewni, to fakt, że rząd się chwiał, jak w wielu innych państwach w ostatnim czasie. Później tylko oficerowie przekazywali nam informacje z zewnątrz, organizując przy tym patriotyczne pogawędki.

Oczywiście nie zdobyliśmy radarów. Obrońcy dostali posiłki z zewnątrz, które nas otoczyły. Kto przeżył starcie, został wzięty do niewoli i wywieziony do ośrodka otoczonego lasem. Surowe budynki z zewnątrz nie zdradzały przeznaczenia. Mimo to stało się jasne, że znaleźliśmy się w więzieniu.

Przesłuchiwali wszystkich po kolei. W końcu przyszła pora i na mnie. Stojąca na stole lampa świeciła mi prosto w oczy, słyszałam tylko głosy, w kółko powtarzające te same pytania: skąd dostawaliśmy rozkazy, kto jest naszym dowódcą, gdzie stacjonują nasze jednostki, kim jest nasz przywódca i gdzie ma siedzibę, kto poprowadził szturm na radary. Nie wiedziałam, jak mam odpowiadać na te pytania. Naczelnym dowódcą sił zbrojnych był prezydent, rząd miał siedzibę w stolicy, wymieniłam nazwiska generałów i innych oficerów wysokiej rangi wojsk lądowych, chociaż nie byłam pewna, czy nadal zajmowali dotychczasowe stanowiska. Lokalizacja baz wojskowych nie była tajemnicą, więc i to podałam. Lecz nie były to odpowiedzi oczekiwane przez przesłuchujących mnie mężczyzn, gdyż za każdym razem otrzymywałam cios pięścią albo pałką. W końcu straciłam przytomność.

W trakcie kolejnego przesłuchania szukałam w oficerach oznak przynależności do obcych struktur. Mówili jednak zbyt czystym językiem, by być obcokrajowcami, z kolei krój ich mundurów świadczył, iż przynależymy do tych samych sił zbrojnych. Gdy zwróciłam na to uwagę, jeden z mężczyzn odparł: – Ze zdrajcami ojczyzny nie możemy być w jednej armii.

Ja nie zdradziłam ojczyzny, wykonywałam tylko rozkazy przełożonych. Do tego zobowiązywała mnie przysięga, a nie miałam podstaw, by odmówić wypełnienia polecenia. Wyjaśnił mi to ten sam oficer, że właśnie to było moją zdradą.

Jak wykonywanie rozkazów mianowanego przez prezydenta generała mogło być zdradą? Poruszyłam ten temat wśród zamkniętych ze mną kolegów z oddziału. Wtedy usłyszałam prawdę z ust starszego oficera: – Rząd upadł, usunięto prezydenta. Generałowie wystąpili przeciwko sobie, gdyż każdy miał inny pomysł na dalsze rządzenie. Dlatego dla nich jesteśmy zdrajcami, a oni dla nas. Trwa wojna domowa.

Kto dopuścił do upadku rządu? Jak można usunąć demokratycznie wybranego prezydenta? Historia pokazywała, że to wojskowi sięgali po władzę, gdy rządy cywili uważali za nieudolne. Siłą szturmowali kwatery rządzących, by zasiąść na ich miejscach. Zaprowadzali własną dyktaturę za pomocą wyszkolonej armii. Żołnierzy. A ja byłam jednym z nich. 

Straciłam wiarę we wszystko, co do tej pory wyznawałam. Wszystkie moje idee i poglądy legły w gruzach. Przysięgałam bronić legalnie wybranych władz, a tymczasem wzięłam, choć nieświadomie, udział w ich obaleniu. Załamały się wartości, według których starałam się do tej pory żyć. Kim zatem byłam, skoro stałam się narzędziem w dziele, przeciwko któremu chciałam walczyć? Nie wiedziałam nawet, jaki panował porządek poza murami, w których tkwiłam zamknięta. Dopadło mnie przygnębienie, poczułam, jak moja istota rozsypuje się. Ojczyzna, dla której gotowa byłam oddać życie, krwawiła w bratobójczej wojnie.

W trakcie kolejnych przesłuchań nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Zrezygnowana cierpliwie przyjmowałam ciosy czekając, aż ta męczarnia się skończy. Natomiast oficerowie koniecznie chcieli wyciągnąć ze mnie wszelkie informacje. Tyle że powiedziałam wszystko, co wiedziałam podczas pierwszej rozmowy. Pewnie sądzili, że wiem znacznie więcej, dlatego imali się każdego sposobu, by zmusić mnie do mówienia. Uważali, że bijąc, traktując prądem czy topiąc, zdołają wyciągnąć dodatkowe fakty. Lecz ja nie odezwałam się ani razu, nawet gdy siłą wlewali litry wody do mojego gardła. 

Zamknęłam się w sobie, przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Koledzy z oddziału, z którymi przez ostatnie pięć lat spędzałam niemal każdy dzień, stali się tak samo obcy, jak pozostali żołnierze zamknięci z nami w celi. Nie słuchałam wypowiadanych przez nich słów, nawet skierowanych do mnie. Również nawoływania i głośne krzyki, które dotarły do celi z zewnątrz, były dla mnie jedynie dalekim echem. Nie znaczyły dla mnie więcej niż cisza, która zapadła po warkocie silników szybko odjeżdżających pojazdów.

Otrzeźwienie przyszło, gdy długo nikt po mnie nie przychodził, by poprowadzić na kolejne przesłuchanie. Dopiero wtedy zauważyłam, że na korytarzu było zupełnie ciemno. I cicho. Po kamiennej posadzce nie rozchodził się miarowy krok wartownika. Zaczęłam wsłuchiwać się w szepty żołnierzy zamkniętych razem ze mną. Zrozumieliśmy, że zostaliśmy sami, zamknięci w wypełnionych po brzegi celach, bez możliwości wyjścia. Widmo śmierci stanęło nam przed oczami.

Warkot silników i kroki na korytarzach przyjęliśmy niczym zbawienie. Wszyscy poderwali się na dźwięk skrzypiącego zamka w metalowych drzwiach. Wpatrywaliśmy się w stojących w otworze żołnierzy jak w kosmitów, bo w pierwszej chwili byli tak samo nierealni. Bez słowa zamknęli drzwi i poszli dalej. Wkrótce dostaliśmy posiłek, a zaraz po nim zaczęto wyprowadzać więźniów. Wielu z nich już nie powróciło do celi. Byli to zarówno oficerowie, jak i szeregowcy, przez co nie byliśmy w stanie dopatrzeć się prawidłowości, jakimi kierowali się strażnicy. 

Również i na mnie przyszła kolej, by odwiedzić nowych nieprzyjaciół. Wprowadzono mnie do tego samego pokoju, w którym przesłuchiwano mnie pierwszy raz, tyle że tym razem był jasno oświetlony. Za biurkiem siedział kapitan w grafitowym mundurze. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego kroju, nie wiedziałam zatem, do jakiej formacji należy oficer. Przed sobą miał rozłożone papiery. Posadzono mnie naprzeciwko niego. 

Przesłuchanie zaczęło się tradycyjnie od pytania o nazwisko, stopień, jednostkę, w której służyłam, nazwisko dowódcy oddziału i innych przełożonych, okoliczności pojmania. Wątpiłam, by stanowiło to dla kapitana tajemnicę. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a on wszystko notował. Rozmowa prowadzona była w spokojnym tonie, mogłam zatem dokładnie przyjrzeć się mundurowi. Grafitowa kurtka, zapięta na metalowe guziki, kończyła się wysoką stójką. Do niej przypięte były korpusówki, na których znajdował się wytłoczony miecz. Na lewym ramieniu umieszczoną miał państwową flagą, natomiast na prawym znajdowała się czarna naszywka ze srebrnymi wilkami. To była z pewnością oznaka jednostki, lecz nic mi nie mówiła. Za to nie miał oznaki identyfikacyjnej z nazwiskiem nad klapą prawej kieszeni piersiowej, jak było to ogólnie przyjęte. Na blacie biurka leżała czapka garnizonowa, również grafitowa, z czarnym otokiem i srebrnym galonem na daszku.

Gdy oficer nie miał więcej pytań, rzekł: – Naszym celem nie jest przetrzymywanie żołnierzy chcących służyć ojczyźnie. Możesz stąd wyjść, pod warunkiem, że to podpiszesz – podsunął mi kartkę papieru.

– Co to jest?

– Zwykła przysięga.

Wczytałam się w tekst. Niby niewiele różnił się od przysięgi, którą składałam wstępując do wojska. To samo godło, flaga, czułam jednak, że to nie jest moja ojczyzna, której przysięgałam bronić.

– Już składałam przysięgę.

– Wiem, to tylko formalność. Rozumiesz, nowy porządek, nowe podpisy.

– Ja jednak pozostanę wierna staremu porządkowi. – Te słowa same wypadły ze mnie, choć w obecnej sytuacji wydawały się absurdalne. Domyślałam się, iż dotychczasowe układy w kraju nie istniały. I nie miałam pojęcia, jaki kształt przyjął nowy system, ani nawet, jaki obecnie panował ustrój. Na pewno nie było to to samo państwo, którego przysięgałam bronić. Tym bardziej nie powinnam upierać się przy wierności poprzednim układom. A jednak wewnętrzny idealizm kazał mi nie przyjmować nowej idei, lecz pozostać lojalną starej. W tej chwili właśnie tak czułam. 

– Zdajesz sobie sprawę z tego, co oznaczają twoje słowa?

– Wasi poprzednicy mówili, że jesteśmy zdrajcami. Ale ja myślę, że prawdziwymi zdrajcami są ci, którzy siłą przetrzymują żołnierzy, którzy chcąc służyć ojczyźnie, wykonywali tylko rozkazy przełożonych. I zmuszają ich do przyjęcia swoich poglądów.

Wtedy pierwszy raz oberwałam od nowych wrogów. Widać, że nikt nie lubi słuchać, iż jest zdrajcą. Oboje zrozumieliśmy, że łatwo nie dam się przekonać do podpisania tego dokumentu.

Odprowadzono mnie do celi, z której cały czas ubywało więźniów. Nikt prawie nie wracał. Teraz przynajmniej wiedziałam, co się z nimi działo. Moja druga rozmowa miała podobny przebieg. Z tą różnicą, że nie skończyło się na jednym ciosie, lecz serii kopnięć. Po kolejnej zaprowadzono mnie do małej klitki.

Tak rozpoczęła się seria spotkań, w trakcie których kapitan w grafitowym mundurze przekonywał mnie do przyjęcia nowego systemu. Stosował różne środki. Najpierw przedstawił zalety nowego ładu, pozytywne strony zmian. Zawsze umiałam znaleźć argument przeciwny, co wyprowadzało towarzyszy oficera z równowagi. Później przeszedł do gróźb i konsekwencji, jakie czekały mnie wobec braku współpracy. Długoletnie uwięzienie, nawet w połączeniu z karami cielesnymi, były dla mnie niczym wobec świadomości utraty sensu, motywacji, która kierowała moim dotychczasowym życiem.

Któregoś dnia w pokoju przesłuchań zamiast kapitana zastałam mojego byłego dowódcę. Wyglądał zdrowo, na dobrze odżywionego. Ubrany był w podkoszulek koloru khaki i spodnie moro. Nie mogłam więc po jego wyglądzie odgadnąć, w jakim charakterze się u mnie pojawił.

– Długo wytrzymaliście, sierżancie, lecz czas odpuścić i wrócić do domu – rozpoczął, siadając naprzeciwko. 

– Dlaczego?

– Bo dalszy opór nie ma sensu. Trzeba pogodzić się z tym, co się stało i przyjąć nowy porządek.

– Chciał mnie pan oddać pod sąd.

– Myliłem się wtedy.

– Może i tym razem się pan myli?

Kiedyś ten człowiek był dla mnie przykładem dobrego żołnierza, lojalny, sprawny, silny. Tym bardziej przy radarach nie mogłam pogodzić się z jego decyzją. Teraz pewnie zdołałby mnie przekonać, że dobrze byłoby podpisać nową przysięgę, ale zaparłam się w swoim postanowieniu. Długo próbował mnie namówić do zmiany decyzji, początkowo nawet odpowiadałam. W końcu przestałam reagować na jego argumenty. Zrezygnowany opuścił pokój, a mnie odprowadzono do celi.

Kapitan w dalszym ciągu pracował nade mną, bezskutecznie. Nie złamał mojego oporu, a raczej uporu. Strzępki informacji, jakie do mnie docierały, nie pokazywały nowego systemu jako czegoś z gruntu złego, wręcz dowodziły, iż mój sprzeciw wobec niego jest bezpodstawny. Mimo to ani prośby, ani groźby nie przekonały mnie do zmiany zdania. 

Ostatecznie przyszedł dzień, kiedy na nowo musiałam zdefiniować, jakie wartości powinnam wyznawać.

Po kilku dniach wytchnienia kapitan osobiście pojawił się w celi. Nie zabrał mnie na przesłuchanie, tylko wprowadził na piętro do łaźni. W spokoju mogłam się wykąpać i ubrać w czystą koszulę i spodnie. Gdy byłam gotowa, oficer stanął przede mną. 

– Wcale nie bawi mnie dręczenie ciebie, lecz sama wybrałaś taką ścieżkę nie przyjmując argumentów słownych. 

– Jak mogłam postąpić inaczej, skoro nowy system został mi narzucony? 

– Starego systemu też nie wybrałaś, urodziłaś się w nim, zostałaś wychowana. Chcąc nie chcąc, wyżej zawsze jest ktoś, kto za nas podejmuje decyzje. Rozumiem twój upór i szanuję twoją decyzję, ale czas wrócić do domu. 

– Puszczacie mnie? 

– Nie, to musi być twoja decyzja. Może to cię przekona do podjęcia właściwej. 

Ruchem ręki kapitan wskazał na drzwi znajdujące się na końcu korytarza. Ruszyłam w ich stronę nie wiedząc, czego mogę się za nimi spodziewać. Niepewna, na chwiejących się nogach, przekroczyłam próg pokoju i od razu upadłam na podłogę.

Moja matka natychmiast znalazła się przy mnie i pomogła usiąść na kanapie. Głośnymi słowami wyraziła radość, że w końcu mnie widzi i cieszy się, że nic mi nie jest. Wiele razy mówiła, jak bardzo za mną tęskni, że przygotowała dla mnie pokój i czeka, aż zamieszkam z nimi. Zalała mnie potokiem słów, a ja nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Gdy tylko zobaczyłam matkę, gardło ścisnęło mi się ze wzruszenia tak, iż nie mogłam wydobyć z niego żadnego dźwięku. Słuchałam tylko jej głosu, z całej siły wstrzymując napływające do oczu łzy.

Pojawienie się kapitana oznaczało koniec wizyty. Matka pożegnała się tak, jakbym miała za chwilę wrócić do domu, po czym wyszła. Natomiast oficer odprowadził mnie do celi. Na odchodnym zapowiedział, że w najbliższych dniach musi skończyć ze mną, lecz to, co się ze mną stanie, zależy wyłącznie ode mnie. 

Miałam kilka dni na przemyślenie sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Zrozumiałam, że kapitan mi nie odpuści, albo taki ma rozkaz. W każdym razie nie puści mnie, dopóki nie podejmę jakiejś decyzji. A musiałam coś zdecydować. Wciąż miałam mętlik w głowie, gdy prowadzono mnie na ostateczną rozmowę. 

Swoje musiałam wycierpieć w obronie własnego zdania. Wszelkimi siłami opierałam się przed przymusowym podporządkowaniem nowemu systemowi. I teraz ciężko mi było zapomnieć o tym przyjmując ich warunki. Z drugiej strony moja własna matka zapewniała, że w kraju nie dzieje się źle pod nowymi rządami. Ta prosta kobieta we wszystkich i wszystkim widziała tylko dobre cechy. To, co ją dotykało złego, przyjmowała z ufnością i nadzieją. Jak więc mogłaby zrozumieć, iż to, co stanowiło wyznacznik mojej osoby, legło w gruzach, że straciłam samą siebie? Czy nadal byłam tą samą osobą, co przed uwięzieniem? A może zmieniłam się zupełnie? Kim więc się stałam? I co powinnam odpowiedzieć? 

Jak za pierwszym razem, tak i teraz kapitan miał przed sobą rozłożone papiery. Gdy posadzono mnie naprzeciwko, podsunął mi dokumenty do podpisu. Były to dwie oddzielne kartki, każda z własnym tytułem i miejscem na podpis.

– Co to jest? – zapytałam patrząc to na jeden, to na drugi tekst.

– To jest twój awans. – Kapitan wskazał na pierwszy dokument. – A to wyrok śmierci.

– Wyrok śmierci? – Nie dało się ukryć, że to mnie zaskoczyło. 

– System nie może pozwolić sobie na trzymanie żywego kogoś, kto go nie przyjmuje. To jest zbytnie ryzyko, iż taka jednostka z czasem może stać się zarzewiem buntu.

Miało to sens, musiałam to przyznać. W mojej sytuacji z honorem przyjęłabym śmierć, w końcu to przysięgałam wstępując do wojska. Walczyć do końca za wyznawane idee, taka właśnie byłam, ale przed spotkaniem z matką. Żyło się jej dobrze, dlaczego zatem miałabym zasmucać ją swoim odejściem? Wyszło na to, że rodzina była dla mnie najważniejszą wartością, której tylko powinnam zostać wierna. 

Cokolwiek się działo poza murami więzienia, to nie był czas na indywidualizm. Musiałam zachować spokój i zimną krew, i podążać razem z watahą. Gdy kapitan zapytał o moją decyzję, odparłam: – Przyjmuję awans. Gdzie mam podpisać?

Kapitan podał mi długopis i wskazał na podkreślone miejsce. Zaczęłam pewnie podpisywać dokument. Lecz gdy skończyłam ostatnią literę imienia, zawahałam się. Do tej pory byłam pewna każdego następnego dnia. A teraz, nawet nie wiedziałam, jaki zastanę świat po opuszczeniu ośrodka.

– Co się stało? Czyżbyś zmieniła zdanie? – zapytał kapitan, gdy zobaczył moje wahanie.

– Nie. Po prostu się zastanawiam, co teraz się ze mną stanie. 

– Wstąpisz do korpusu bezpieczeństwa narodowego, jak ja i wielu twoich kolegów z celi.

A zatem miałam służyć w korpusie bezpieczeństwa narodowego, o którym nic nie wiedziałam, oprócz tego jak wygląda mundur noszony przez jego członków. Miałam podlegać rozkazom oficerów, choć przez tyle czasu opierałam się przed przyjęciem ich warunków. Już raz skazali mnie na śmierć, więc z pewnością nie zawahają się ponownie, jeśli im podpadnę. Wypadało więc wymownie pokazać, że uznaję ich wyższość i zwierzchnictwo. Jak lepiej to pokazać, jeśli nie zmieniając nazwisko?

– Kobieta wkraczając na nową ścieżkę życia przeważnie zmienia nazwisko. 

– Proszę bardzo, skoro tak to widzisz – kapitan podszedł do mojej sugestii bardzo swobodnie.

Dokończyłam podpis nazwiskiem odpowiednim do zaistniałej sytuacji i oficer wziął dokument do ręki.

– Gratuluję awansu, sierżancie Kingo Wadera. Za kilka dni dostaniecie nowy mundur i rozkazy.

– Dziękuję, panie kapitanie – powstałam i zasalutowałam. Skoro pozostałam w szeregach armii, musiałam podporządkować się panującej hierarchii. 

Nie sprowadzono mnie do celi, tylko zaprowadzono do pokoju na piętrze, z widokiem na las. Okno się otwierało, mogłam więc odetchnąć świeżym powietrzem pierwszy raz od akcji pod radarami. Miałam również możliwość swobodnie się wykąpać i dostałam zwyczajny posiłek, choć lekkostrawny. Mój żołądek musiał przyzwyczaić się do normalności, zresztą ja również.

Kilka dni później otrzymałam pakunek. W środku znajdował się grafitowy mundur, taki sam jak kapitana. Jedyne, co w nim rozpoznawałam, to gwiazdki podporucznika na naramiennikach kurtki i państwowa flaga na lewym ramieniu. Nie spodziewałam się awansu do korpusu oficerów, dlatego zapytałam kapitana, który osobiście przyniósł mi paczkę: – Czy to na pewno dla mnie?

– W sztabie uznali, że skoro ktoś tak wytrwale broni swoich poglądów, zasługuje na bycie oficerem korpusu bezpieczeństwa narodowego. Wykazałaś się nie tylko hartem ducha, ale również lojalnością i ogólną świadomością. Potrzebujemy takich ludzi. Jutro przyjedzie po ciebie ktoś, kto zabierze na kurs oficerski korpusu.

Po przekazaniu tego polecenia kapitan opuścił pokój. Od razu przymierzyłam mundur. Był co prawda za luźny, ale spodziewałam się w krótkim czasie odzyskać masę. Oprócz flagi i wilków na prawym ramieniu, kurtka nie posiadała żadnych innych oznak. 

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, pojawił się u mnie kolejny kapitan korpusu. Jak zawsze, wejście oficera sprawiło, że stanęłam na baczność.

– Spocznijcie, poruczniku. Jestem kapitan Mędrzycki. Zabiorę was do ośrodka szkoleniowego dla oficerów, gdzie jestem wykładowcą. 

– Tak jest.

– Widzę, że trochę pracy będziemy mieli. Wasze bagaże są już w samochodzie, możemy więc ruszać od razu.

– Rozkaz – założyłam czapkę i wyszłam za kapitanem. 

Przed budynkiem stała czarna limuzyna z emblematem korpusu bezpieczeństwa narodowego na drzwiach. Na nasz widok stojący przy pojeździe sierżant zasalutował i otworzył drzwi. Nie dało się ukryć, że jego zachowanie zaskoczyło mnie. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że to mnie oddaje się honory. W końcu sama niedawno nosiłam ten stopień. Kapitan Mędrzycki był obyty z takim zachowaniem, oddał salut i ruchem ręki zaprosił do samochodu.

– Lepiej przyzwyczajcie się do tego. Teraz będą wam salutować nawet oficerowie innych służb – rzekł kapitan, gdy usadowiliśmy się w samochodzie.

– Czym właściwie jest korpus bezpieczeństwa narodowego? – zapytałam, kiedy samochód ruszył.

– Władzą i służbą porządkową. Ktoś musiał posprzątać bałagan, który zrobił się po puczu. I potrzebował do tego narzędzi. Na szczęście dobro kraju leżało na sercu większej liczbie oficerów, dlatego dosyć sprawnie i szybko udało się zorganizować podstawy struktur korpusu.

– A nie można było wykorzystać istniejącej formacji umundurowanej?

– Nie, gdyż wyróżnienie którejkolwiek formacji mogłoby doprowadzić do jej wywyższania się. Nie pomogłoby to w zaprowadzeniu spokoju. Do tego potrzebna była nowa formacja, która stanęłaby ponad dotychczasowymi.

To nawet brzmiało logicznie. Skoro bunt zaczął się na najwyższych szczeblach, trudno byłoby się spodziewać, że zwykły żołnierz samodzielnie podejmie decyzję, czyich rozkazów słuchać.

– Jak długo byliście w odosobnieniu, poruczniku?

– Pod koniec jesieni szturmowaliśmy radary. Teraz jest lato w pełni.

– Wiecie, co działo się w tym czasie?

– Nawet nie wiem, co działo się na kilka tygodni przed. Zostaliśmy całkowicie odcięci od informacji. Nie sądziłam, że w dzisiejszych czasach jest to w ogóle możliwe. 

– Jak mieliśmy okazję zobaczyć, wszystko jest możliwe. Mam nadzieję, że nie przeżyjecie zbyt dużego szoku, gdy się o wszystkim dowiecie.

– A co teraz się dzieje?

– Mamy nowego prezydenta, co prawda tymczasowego, ale jest potrzebny, by dokończyć reformy. Jego twarz jest nam potrzebna. Prace trwają w wielu dziedzinach, zmiany muszą nastąpić przede wszystkim u podstaw prawa. 

– Czyli poprzednie prawo poszło do kosza?

– Okoliczności wymusiły zmiany. Nie chcemy, by sytuacja się powtórzyła, dlatego prowadzone są prace nad tym, by w przyszłości uniemożliwić oficerom organizację puczu. 

– Nie wystarczy wrócić do poprzednich ustaw?

– To za mało. Poprzedni system musi zostać całkowicie zmieniony. Nie był doskonały.

– Może i nie był doskonały, ale za to wolny. Nie można zmieniać go siłą.

– Wielu uważa tak samo. Nie rozumieją, że chcemy dla nich jak najlepiej, i że to nie my zorganizowaliśmy pucz. I teraz, chcąc nie chcąc, musimy siłą tłumić przejawy buntu. To nie my obaliliśmy poprzedni system, my tylko sprzątamy.

– My?

– Korpus bezpieczeństwa narodowego. Teraz też do niego należycie, poruczniku. 

– Nie do końca z własnej woli.

– Ale wybór mieliście. Posłuchajcie, nikomu nie podoba się to, co działo się w ciągu ostatniego roku. Lecz ani wy, ani ja nie mieliśmy wpływu na ogarniający nasz kraj kryzys. Teraz, jedyne co możemy zrobić, to pomóc w przezwyciężeniu chaosu i uporządkowaniu bałaganu. Taka jest główna misja korpusu bezpieczeństwa narodowego. Rozumiecie to?

Musiałam przyznać kapitanowi rację. Nie można winić ludzi za to, że chcą naprawić to, co zepsuli inni, nawet jakby wyglądało to inaczej.

W trakcie podróży nie starałam się zorientować, gdzie byłam ani dokąd jadę. Skupiłam się na obserwowaniu zmian. Bo wbrew pozorom trochę ich było. Po drogach nie poruszało się tyle samochodów, co kiedyś, służby mundurowe były widoczne na ulicach miast, zarówno jako patrole, jak i posterunki kontrolne. Przy najważniejszych miejscach służbę pełniki żołnierze korpusu. Mijaliśmy punkty kontrolne praktycznie bez kontroli. Przywilej oficerów korpusu. W niewielu miejscach dostrzegłam ślady po w końcu niedawnych działaniach zbrojnych. Nikt jeszcze nie zabrał się za naprawianie zniszczeń.

– Wielu ludzi wciąż jest złych na władzę za to, co się stało – oznajmił kapitan, gdy w jednym z miast mijaliśmy wychodzącą na chodnik kolejkę do piekarni.

– Kiedy zobaczą, że nowe jest lepsze od starego, przestaną być źli. Muszą odczuć, że to, co się dzieje, prowadzi jedynie do lepszego.

– Skąd taki wniosek?

– Ponieważ ja tak właśnie czuję.

Ryzykowny wniosek jak na świeżo upieczonego oficera z wyrokiem śmierci na karku. W tym jednak momencie poczułam, że niczym nie ryzykuję, a milczeć też nie powinnam.

– Trzeba wysiłku, by postawić kraj na nogi po blisko roku chaosu.

– Oby ci, którzy się za to wzięli, nie zmarnowali sposobności. Przykłady z historii pokazują, że wielu było takich, co porywało tłumy do obalenia niesprawiedliwej władzy. A gdy sami dochrapali się do niej, zapominali o własnych słowach i robili to samo. 

– Słuszne słowa.

Odpowiedź kapitana uświadomiła mi, że ostatnią myśl wypowiedziałam głośno. Przyzwyczajenie z celi, które będę musiała zwalczyć. W długich godzinach samotności mówiłam na głos, by nie zwariować. Pozwalało mi to również skupić się na czymś innym niż ból.

Jeszcze przed obiadem dotarliśmy na miejsce. Ośrodkiem szkolenia oficerów korpusu okazał się kompleks należący niegdyś do szkoły policyjnej. Miał w sobie wszystko, co było niezbędne do nauki, sale lekcyjne i gimnastyczne, tory przeszkód i strzelnice. No i akademiki ze stołówką. To właśnie przed budynkiem mieszkalnym zatrzymał się kierowca. Stojący przy schodach kapral w grafitowym mundurze otworzył drzwi samochodu, po czym wyjął z bagażnika dwie duże walizki i postawił przy mnie. Zaskoczona spojrzałam na nie.

– Jedną z zasad korpusu jest to, że żołnierz, a zwłaszcza oficer, zawsze musi nosić mundur, nawet idąc rano biegać. W walizkach znajduje się wszystko, czego możecie potrzebować przez najbliższe trzy miesiące, poruczniku – odpowiedział kapitan na mój pytający wzrok. – Gdybyście mieli jakieś pytania, przyjdźcie do mnie bezpośrednio. A teraz kapral zaprowadzi was do pokoju.

Zasalutowałam, po czym podążyłam za kapralem niosącym moje walizki. Moje. Dziwne uczucie, wzbogaciłam się o dwie wypełnione walizki w jeden dzień. A na początku niewoli odebrano mi wszystko, co miałam przy sobie.

Wyjętym z kieszeni kluczem kapral otworzył drzwi, przy których znajdowała się tabliczka z moim nowym nazwiskiem. Jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam, chociaż składało się tylko z sześciu liter. Postawiwszy bagaż przy łóżku, a klucz zostawiwszy na biurku, żołnierz wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zostałam sama w niedużym, ale funkcjonalnie wyposażonym pokoju. Biurko z krzesłem, łóżko i szafa z dwiema szufladami na bieliznę było wszystkim, czego obecnie potrzebowałam.

Skoro miałam mieszkać tu przez najbliższe miesiące, od razu zabrałam się za rozpakowywanie walizek. Przy okazji mogłam przejrzeć ich zawartość. Oprócz bielizny i przyborów higienicznych, w środku znajdowały się komplety mundurów z butami na każdą okazję, od galowego, poprzez wyjściowy, po strój sportowy. Wszystko było w kolorze grafitu i w odcieniach szarości. Wyglądało na to, że stanowiły barwy korpusu. W jednej z walizek znalazłam niewielką szkatułkę. Zawierała nieśmiertelnik, oznakę identyfikacyjną z nowym nazwiskiem i sygnet z wilkami. Nie miałam wątpliwości, że powinnam go nosić.

Zaskoczyło mnie pukanie do drzwi. Przez ostatnie miesiące o wejściu kogoś uprzedzało zgrzytnięcie klucza. Gdy się powtórzyło, zaprosiłam do środka. Weszła młoda dziewczyna w grafitowym mundurze chorążego.

– Pani porucznik, zaraz zacznie się obiad – zasalutowała stając na baczność. – Mam zaprowadzić panią porucznik do kantyny.

– Chodźmy zatem – wstałam i założywszy czapkę, udałam się za podoficerem.

Przekraczając próg jadalni, ogarnął mnie gwar licznych rozmów prowadzonych przy stołach. Tylko rzuciłam okiem, a zauważyłam, że byli to sami oficerowie, a podoficerowie krzątali się roznosząc posiłek. Panowała specyficzna atmosfera, która przez pięć lat kazała młodszemu podoficerowi trzymać się z dala od takich miejsc. Chorąży poprowadziła mnie do stolika, przy którym znajdowało się wolne miejsce. Siedziało tam pięciu mężczyzn, podporuczników. Przywitali się ze mną jak ze spóźnionym kolegą.

Z rozmów przy posiłku dowiedziałam się, że moi nowi towarzysze byli nieco starsi ode mnie. Niektórzy służyli w starym wojsku w stopniach podoficerskich. W trakcie puczu zdołali uniknąć walk. Pod tym względem mieli wiele szczęścia. Przenieśli się do korpusu widząc w nim szansę na stabilizację, gdzie dostali możliwość awansu. Byli też absolwenci uczelni wyższych z różnymi tytułami, którym przed kryzysem do głowy nie przyszłoby zaciągnąć się do wojska. 

Szybko zorientowałam się, że korpus zrywa z wieloma zasadami obowiązującymi w starym wojsku. Chociażby to, że uczestnik kursu oficerskiego przybywa już w stopniu podporucznika, by odczuć wyjątkowość służby w tej formacji. Może faktycznie to korpus i jego oficerowie zostali powołani do zaprowadzenia w kraju spokoju i ładu, który pozwoli na rozwój i stateczne życie obywateli. Silna organizacja na pewno nie zostanie uwikłana w spory o władzę i sprawi, że obywatelom zacznie się lepiej żyć.

W trakcie dalszych rozmów zrozumiałam, że nikt tutaj nie wie, skąd przyjechałam, za wyjątkiem kapitana Mędrzyckiego. Nikt wtedy nie pytałby, co skłoniło mnie do wstąpienia do korpusu. Nie mogąc zdradzić prawdziwego powodu, zaczęłam powtarzać pierwsze usłyszane wyjaśnienie. Odkryłam również, że jestem jedną z nielicznych kobiet oficerów w korpusie.

Dwa dni później zaczęły się zajęcia. Na początku poznaliśmy zasady, jakimi powinien kierować się oficer korpusu. Nie wiem, kto je układał, ale pewnie chciał uczynić z korpusu nie tylko elitarną jednostkę wojskową, lecz również elitę społeczeństwa. Oficer korpusu powinien być przykładem i wzorem do naśladowania. Tylko czy mogło się to udać, mając do dyspozycji przypadkowych ludzi? Chyba że w naborze do korpusu obowiązywał klucz, o którym nic nie wiedziałam.

Poznaliśmy również idee, jakie przyświecają obecnie rządzącym w trakcie przeprowadzania reform i tworzenia nowych praw. Najwyższe władze dążyły do zaprowadzenia pokoju, poprawy życia obywateli i utrzymania niezależności państwa. Nie było w tym niczego złego, jeśli tylko przeciętny człowiek nie będzie przez to cierpiał.

Żadna część teorii nie była dla mnie tak trudna, jak zajęcia sprawnościowe. Od czasu szkółki dawałam radę w biegu na trzydzieści kilometrów w pełnym rynsztunku. A teraz dostałam zadyszki po trzech kółkach wokół bieżni. Po czwartym nie mogłam dalej biec. Miesiące zamknięcia i dręczenia, fizycznego i psychicznego, odbiły się na mojej kondycji osłabieniem.

– Co jest, żołnierzu? Kamyczek wpadł do bucika, czy może sznurówki plączą się między nogami? – sierżant stanął nade mną i zaczął krzyczeć. Znał się na szkoleniu rekrutów. Dawno nie miałam okazji słyszeć podobnego tonu.

– Nie… mogę… dalej… – wysapałam, starając się nie wypluć płuc.

– Ile zrobilibyście kółek? Cztery? To nie miejsce dla słabeuszy, tu trafiają najlepsi z najlepszych, a nie takie ofermy. Wynocha z bieżni!

Poddawanie się nie leżało w mojej naturze. Lata harówki na treningach nie mogły przecież pójść na marne. Wtedy parłam do przodu, chociaż nieraz mięśnie paliły bólem. Teraz też powlekłam się dalej, dodatkowo umotywowana krzykami sierżanta. 

Dopiero po przebiegnięciu zadanych kółek upadłam na trawę. Wypiłam całą butelkę wody. W duchu miałam nadzieję, że trener nie wymyśli żadnych wysiłkowych ćwiczeń na resztę zajęć. Jeszcze pamiętałam, na co stać było sierżanta w szkółce. Potrafił poganiać na torze przeszkód. 

– Nie warto się zaharowywać, by coś komuś udowodnić – rzekł sierżant stając nade mną. – Lepiej sobie od razu odpuścić. 

– Nie boję się… wycisku,… a i tak zamierzam… wrócić… do dawnej kondycji – odparłam, choć wciąż ciężko było mi złapać oddech. – Muszę się tylko wdrożyć.

– Każdy kursant ma miesiąc na dorównanie wymogom. Zalecam trening indywidualny. Jak pływanie?

Nie znam żadnego szeregowca, któremu podarowane by były ćwiczenia z oddziałem. Nie mówiąc już o indywidualnych treningach. Tutaj oficerowie faktycznie mieli wyjątkowe przywileje. 

– Kiedyś potrafiłam unosić się na wodzie.

– W takim razie spotkamy się na basenie godzinę po obiedzie.

Przystałam na to, bo i mnie zależało na odzyskaniu kondycji. Już w dzieciństwie wiedziałam, że założę mundur, dlatego dużo trenowałam, uprawiałam różne sporty. Utrzymywałam sprawność fizyczną, co docenili koledzy z oddziału.

Na pływalni oprócz mnie pojawiło się jeszcze czterech mężczyzn. Nie znałam ich, z czego wywnioskowałam, że należeli do innej grupy. Sierżant przygotował wszystkim plan ćwiczeń, które miały pomóc w zdobyciu formy. W moim przypadku pływanie wspomagało bieganie, z kolei ćwiczenia na siłowni zaczynały się od kilku powtórzeń, systematycznie zwiększanych. Ścisłe trzymanie się rozpiski, w połączeniu z pożywnymi posiłkami sprawiło, iż opuszczałam ośrodek z większą wagą i w lepszej kondycji zdrowotnej, niż przyjechałam do niego.

Pobyt w ośrodku pozwolił mi również na zapoznanie się z wydarzeniami ostatniego roku. W końcu dowiedziałam się, co dokładnie się działo. Szalejący w innych krajach kryzys, który przyczyniał się do załamania władzy, dotarł również do mojej ojczyzny. Niestabilność gospodarcza doprowadziła do niepokojów społecznych. Obywatele naciskali na rząd, który zaczął się chwiać. To z kolei zagrażało bezpieczeństwu wewnętrznemu i zewnętrznemu państwa. Oficerowie, mający posłuch wśród żołnierzy, przy ich pomocy zaczęli przejmować władzę, co ostatecznie doprowadziło do upadku rządu i sprzeciwu innych dowódców. Jedni chcieli przejąć władzę dla siebie, widząc w zbrojnych rządach korzyści dla siebie samych. Innym jednak zależało na dobru państwa i obywateli, których przysięgali bronić. Ci ostatni zawiązali sojusz, tworząc naczelny sztab dowództwa formacjami mundurowymi. Siłami podległych żołnierzy obalili buntowników. I zaczęli wprowadzać porządek. Aby nie doprowadzać do niesnasek pomiędzy pochodzącymi z różnych jednostek żołnierzami, powołali korpus bezpieczeństwa narodowego, który miał zapewnić spokój, gdyż nie był powiązany z żadną ze stron konfliktu. 

Gdy korpus już działał w swoim zakresie, naczelny sztab przystąpił do kolejnych prac. Spośród swojego grona, które w międzyczasie powiększyło się o kolejnych oficerów popierających idee przyświecające założycielom sztabu, wybrali naczelnika sił zbrojnych. Jako zwierzchnik odpowiadał za organizację armii i jej działania. Następnie powołana została rada państwowa. W jej skład weszli zarówno mundurowi, jak i cywilni specjaliści wielu dziedzin. To oni uchwalali ustawy, które na nowo kształtowały rzeczywistość w kraju. Na czele rady stanął prezydent. Jako cywilny reprezentant obywateli i rzecznik, który przemawiał do narodu, docelowo miał być wybierany w głosowaniu powszechnym, obecnie był to jeszcze człowiek wskazany przez naczelny sztab. 

Pamiętając tak niedawny kryzys władzy i wciąż obserwując sytuacje w innych krajach, oficerowie naczelnego sztabu pozostawili sobie możliwość nadzoru nad pracami rady państwowej, a w razie wątpliwości ocenianie jej decyzji. Ich głosem w radzie został naczelnik, który zyskał realny wpływ na jej funkcjonowanie. Tak władza znalazła się pod nadzorem armii, a korpus stał się kręgosłupem, na którym się oparła. 

Te wszystkie zmiany nastąpiły, gdy ja byłam w zamknięciu, ale pucze mają to do siebie, że dzieją się bardzo szybko i ogarniają najważniejsze miejsca i instytucje. Nic dziwnego, że bezwiednie mnie ominął. Również w tym czasie wydarzyło się coś, co mnie mocno zaskoczyło.

Wieczorem, po wszystkich zajęciach, mogliśmy zasiąść przed monitorami, by obejrzeć wiadomości z kraju i świata. Protesty obywateli domagających się chleba jakoś mnie nie dziwiły. Każdy z nich był szeroko omawiany, po czym pojawiała się odpowiedź prezydenta zapowiadającego zmiany, lecz proszącego również o cierpliwość, gdyż poprawa warunków życia wymaga czasu. Tymczasem my codziennie dostawaliśmy mięso i świeże pieczywo. Między innymi dlatego korpus nie był popularny i jednocześnie przyciągał tak wiele młodych osób. 

Inny powód, dla którego obywatele mogli nienawidzić mundurowych, był tylko wzmiankowany i wspominany ogólnikowo. Buntem, o którym wcześniej mówił kapitan Mędrzycki, była tak naprawdę wojna. W kraju wciąż trwały walki. Trudno było dopatrzyć się w ogólnodostępnych wiadomościach szczegółowego omawiania działań zbrojnych, które dotykały części terytorium państwa. W natłoku innych informacji mogły być wręcz niedostrzegalne. Więcej mówiło się o walkach u sąsiadów.

Zaczęłam mieć wątpliwości. Rozumiałam pobudki walczących przeciwko korpusowi żołnierzy, sprzeciwiali się narzuconemu im systemowi. Pewnie sama znajdowałabym się między nimi, gdybym miała ku temu okazję. Co sprawiało, że dalej walczyli? Co zrobiły nowe władze, że walczący nie chcieli się im podporządkować?

Musiałam to zrozumieć, by móc służyć w korpusie. Podjęłam ryzyko i udałam się do kapitan Mędrzyckiego. Wokół mnie nie było nikogo innego, z kim mogłam porozmawiać nie zdradzając, że przez rok pozostawałam w zamknięciu, pozbawiona bieżących informacji z kraju. Pomimo późnej pory zastałam oficera w jego gabinecie. Gdy zaprosił mnie do środka, w dalszym ciągu pracował.

– Panie kapitanie, czy mogę zająć chwilkę? 

– Siadajcie.

Usiadłam w jednym z dwóch foteli ustawionych przed włączonym monitorem. Pokazywał walki w jakimś mieście, grupa żołnierzy w grafitowych mundurach próbowała zdobyć budynek, z którego byli ostrzeliwani. Trudno było rozeznać się w sytuacji, gdyż dźwięk został wyłączony. Zdecydowanie nie była to transmisja w oficjalnym kanale. 

– Paskudna sprawa – rzekł kapitan wstając zza biurka. – Szkoda tych młodych ludzi, którzy tam giną. 

– Trzeba przerwać te walki – odparłam z zapałem, ale przypominając sobie szturm na stację radarową zrozumiałam, że to nie takie łatwe zadanie.

– Próbowaliśmy wszystkiego, lecz długie rozmowy nie przyniosły żadnego efektu. Napijecie się?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, kapitan wręczył mi szklankę z rudym alkoholem. Trzy razy powtórzyłam w myślach, że jestem oficerem, nim wzięłam łyk. 

– Chcę, muszę zrozumieć, co to wszystko znaczy – wyjaśniłam. 

– Trwa wojna domowa – rozpoczął kapitan.

– Trwała, gdy atakowałam radary.

– To był inny konflikt, który naczelny sztab zdołał opanować niemal w zarzewiu. Może trochę zbyt radykalnie oficerowie wzięli się do pracy, ale za to skutecznie. Przejęli wiele takich miejsc, jak to, w którym się znajdowaliście, zarówno utworzonych przez jedną, jak i drugą stronę. Chociaż można by mówić nawet o trzeciej i czwartej stronie. Pierwsze miesiące po upadku rządu były prawdziwym chaosem. Dlatego łatwiejsze zdawało się być stworzenie nowej formacji, niż uporządkowanie istniejących. Jak myślicie, dlaczego jestem kapitanem korpusu uczącym nowych oficerów, chociaż formacja działa od niedawna?

– Zapewne był pan kapitanem gdzie indziej.

– Dokładniej mówiąc w marynarce. Osobiście rozkazałem swoim ludziom, by podporządkowali się korpusowi, lecz wstąpili do niego tylko, jeśli chcieli. Długo przekonywałem ich, że to jest słuszna decyzja, która doprowadzi do zaprowadzenia ładu w państwie. Nim jednak to zrobiłem, uważnie wsłuchałem się w słowa wysłannika naczelnego sztabu, jego wyjaśnienia, argumenty i plany zmian. Musiał najpierw mnie przekonać, bym oddał mu ludzi. Za to właśnie znalazłem się tutaj. Każdy miał wybór co do dalszej służby. Bez problemu można było nawet opuścić służbę.

– Czemu oni nie dali się przekonać, skoro pomysły sztabu były takie dobre? – wskazałam na monitor.

– Słyszę drwinę w waszym głosie. 

– Gdybym była wolna, dołączyłabym do nich. 

– Moglibyście też, gdybyście od razu podpisali dokumenty. Po kilku dniach dostalibyście wybór, łącznie z odejściem do cywila. Tak postąpiło wielu jeńców, których przejął korpus. Lecz im dłużej trwaliście w uporze, tym mniejszy mieliście wybór.

– Narodowy buntowniczy charakter.

– To samo ich dopadło. Nowy system wprowadza zmiany, musi zatem być zły. Ale czy naprawdę jest zły, to dopiero historia pokaże. Póki co, rzesza ludzi głowi się nad tym, jak przywrócić prawidłowe funkcjonowanie państwa, inna rzesza próbuje zakończyć te walki. Założę się, że wielu z walczących spędziło trochę czasu w niewoli. To są wyszkoleni żołnierze, a nie cywile, którzy przez przypadek chwycili za karabiny, gdy najechały ich obce wojska. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy zmuszeni tworzyć obozy dla uchodźców. Obozy uchodźców obywateli własnego państwa. Czyż to nie jest absurd?

– Jakie tereny zajmują? 

– Głównie przemysłowe, gęsto zabudowane. Dlatego sztabowi tak zależy na tym, by jak najszybciej zakończyć ten konflikt. 

– W ogóle się o tym nie mówi. Sztab coś ukrywa?

– Gdyby coś ukrywał, w ogóle by nie mówiono o konflikcie. Ta informacja jednak się pojawia, nie jest utajniona.

– Ale też nie jest szerzej omawiana. Więcej można dowiedzieć się o walkach w innych krajach.

– By niepotrzebnie nie niepokoić pozostałych obywateli, bezpośrednio nie związanych z walkami. Nowe władze chcą zapewnić obywatelom jak największe poczucie bezpieczeństwa. Po co nadmiernie mówić o walkach, skoro teren działań zbrojnych jest pod kontrolą i nie grozi rozszerzeniem?

– Ja to widzę inaczej. Nie mówi się o wojnie zbyt obficie, by obywatele nie myśleli o niej. I nie zechcieli dołączyć do walczących wzniecając nowe ogniska walk w innych częściach kraju. 

– Czy gdybyście nie byli tutaj, podjęlibyście taką walkę?

Kapitan zadał trafne pytanie. Tym wymowniej dotarł do mnie sens przedstawionych mi do wyboru rozwiązań. 

– Zapewne tak.

– Czy gdybyście nie byli żołnierzem, pomyślelibyście w ogóle o walce?

Moja siostra brzydziła się każdą formą walki, nawet boksem sportowym czy judo. Tym bardziej nie wzięłaby karabinu do ręki, by strzelać do rodaków. Starając się ją zrozumieć, znalazłam odpowiedź.

– Raczej nie. 

– Większość ludzi tak naprawdę nie chce wojen. Woli się nie mieszać. Tym bardziej nie mają powodów występować przeciwko sobie. 

– Ktoś chce walczyć. Wiadomo, kto to jest?

– Tak. To pułkownik Niezgoda, który nie przyjął propozycji służby w korpusie. Nim się obejrzeliśmy, a zebrał grupę ochotników i zajął kilka strategicznych punktów. To było jak wezwanie, na które wielu odpowiedziało.

– Gdybym je usłyszała, pewnie też bym do niego dołączyła.

– Możliwe. Lecz głównie to przez niego dostaliście tak ograniczony wybór.

– Korpus albo śmierć.

– Niestety, ale każdy chce się bronić przed niebezpieczeństwem, nawet system państwowy. Łatwiej jest mieć kogoś na oku, jeśli wejdzie w te same struktury.

– Czy wiadomo, przeciwko czemu walczy pułkownik Niezgoda?

– Przeciwko nowym władzom i nowemu systemowi.

– Jest aż tak zły?

– W ogólnie panującym chaosie? Tak naprawdę trudno ocenić.

W końcu to zrozumiałam. Ja nie sprzeciwiłam się nowemu porządkowi, bo był dobry lub zły, lecz dlatego, że był obcy, nieznany.

– To, czy nowy porządek okaże się dobry czy zły, zależy tylko od nas – oświadczyłam. – Będzie taki, jakim go ukształtujemy.

– Szybko to pojęliście. Teraz trzeba to im wyjaśnić – kapitan wskazał na monitor.

Czy naprawdę tylko o to chodziło? Czy mój bunt rzeczywiście wywodził się z tego, że nie poznałam, nie chciałam poznać nowego systemu? Przecież kapitan próbował wyłożyć mi ideę przyświecającą ludziom wprowadzającym zmiany w kraju, ale zamknęłam się na jego słowa. 

Idee mają taką cechę, że same potrafią przekonywać do siebie. Może gdybym poznała tę ideę z innej pozycji, przyjęłabym ją bez oporu. W sytuacji, w jakiej się znajdowałam, obudził się we mnie bunt przeciwko narzuconej z góry agresji. Na kursie uważnie słuchałam wykładów. Dzięki temu ją zrozumiałam.

W zrozumieniu i zaakceptowaniu obecnego systemu państwowego pomógł mi również kapitan Mędrzycki. Zgodził się, bym częściej przychodziła do niego oglądać relacje z linii frontu. Dzięki temu dowiedziałam się, że oficerowie korpusu, mając do dyspozycji żołnierzy formacji zbrojnych pozostałych po starym ustroju, starali się utrzymać konflikt na dotychczasowym terenie, robiąc wszystko, by się nie rozprzestrzenił. Nawet nie starali się na siłę odzyskiwać strategicznych miejsc. Nie atakowali, lecz odpowiadali na ataki.

Oglądając relacje z walk często zastanawiałam się, czy moi koledzy z oddziału też tam są? I po której stronie? Czy gdy stanęli naprzeciwko siebie, potrafili strzelić? Buńczucznie oświadczyłam, że gdybym miała taką możliwość, dołączyłam do buntowników. Czy umiałabym strzelić do rodaka tylko dlatego, że założył grafitowy mundur? Nie potrafiłam tego pod radarami, chociaż wmawiano nam, że to byli nasi wrogowie.

Nie dało się ukryć, że nastały ciężkie dni, nie tylko dla mojej ojczyzny. Chaos i anarchia ogarnęły znaczną część świata, niepokoje i walki w dalszym ciągu nękały większość regionów. W odróżnieniu od wielu innych państw, u nas znalazła się grupa ludzi, którzy mieli wspólny pogląd na przyszłość. Zrozumieli, że bez gruntownych zmian w kraju nie zapanuje ład i spokój. I byli na tyle charyzmatyczni, że przekonali innych do konieczności wprowadzenia reform. Pociągnęli za sobą rzeszę ludzi, gotowych podjąć trud i odpowiedzialność, by naprawić to, co zostało zepsute. I w dalszym ciągu ich przybywało. 

Nie brakowało jednak i przeciwników nowej władzy. Kapitan Mędrzycki miał rację mówiąc, że w tym momencie trudno oceniać, skoro prace nad nowymi prawami wciąż trwały. A dopóki choć jeden człowiek będzie sprzeciwiał się uznaniu nowego systemu, dopóty niepokoje w kraju będą trwały i przywrócenie całkowitego ładu i bezpieczeństwa będzie niemożliwe. Teraz najlepsze, co można zrobić, to przyłączyć się do prac nad stworzeniem jak najlepszego dla wszystkich obywateli państwa. Skoro już założyłam mundur korpusu, postanowiłam być przydatnym elementem pomagającym w odbudowie ojczyzny. 

Zaakceptowawszy nowy system i porządek, odnalazłam również swoje miejsce. Wewnętrzny głos, domagający się buntu przeciwko narzuconej władzy, ucichł. Uznałam nawet, że nie było powodów do zmiany nazwiska. Jednakże spasowało mi ono. Poza tym nie chciałam mieszać powrotem do starego. Byłam kim byłam i tak powinno zostać. 

Ustalenie własnej tożsamości pomogło mi w nauce oficerskiej etykiety. Na kursie poznałam wiele przydatnych rzeczy, pomocnych w dalszej służbie dla ojczyzny. „Zasady dowodzenia” i „Elementy fundamentalnych praw człowieka” należały do podstawowych przedmiotów, na których opierało się całe szkolenie. Z pozostałych zajęć niewątpliwie wyróżniały się „Techniki przesłuchań”. Był to temat przeze mnie najlepiej opanowany, wszak osobiście doświadczyłam większości omawianych metod. 

Z kolei po miesiącu indywidualnych ćwiczeń dołączyłam do grupy, choć pozostawałam na szarym końcu. Trenowanie w grupie obudziło chęć rywalizacji, co motywowało mnie do większego wysiłku, by dorównać innym. 

W trakcie szkolenia przekonaliśmy się również, iż przynależność do elitarnej formacji nie wiąże się jedynie z przywilejami. Któregoś dnia wszyscy oficerowie i podoficerowie zostali wezwani na plac apelowy. Przed nami, otoczony eskortą, pojawił się żołnierz, chociaż nie wiedzieliśmy w jakim stopniu. Nie został przedstawiony, nie miał też na sobie kurtki. Natomiast odczytany został wyrok. Za niewykonanie rozkazu na linii frontu, skazany został na batożenie i napiętnowanie. Po przywiązaniu do pręgierza kara została wykonana. Po tym nikt już nie miał wątpliwości, że korpus również wymaga.

Po trzech miesiącach nauki każdy, kto przeszedł egzamin końcowy, dostawał certyfikat ukończenia szkolenia dla oficerów i nowy przydział. Ci, którym się to nie udało, powracali do stopni podoficerskich. Dla mnie nowy przydział wiązał się z udaniem do stolicy. Ku mojemu zaskoczeniu, mieszkać miałam razem z rodzicami. 

Przydziały do służby miały formę rozkazu. Każdy, kto zaliczył egzamin, dostawał szarą kopertę, imienną i zaklejoną. Nikt ze szkoły nie wiedział, jaki przydział dostaną młodzi oficerowie. Gdzie kto pójdzie było wiadome w momencie, gdy otwarta została koperta. Mnie przydział przyniósł osobiście kapitan Mędrzycki. 

– Dostałem wytyczne, by przekazać wam, że za dwa dni przyjedzie po was samochód. Będzie w południe, macie zatem być gotowi.

– Dokąd idę? – zapytałam odbierając kopertę.

– Nie mam pojęcia. To jest decyzja sztabu korpusu.

Po odejściu kapitana rozerwałam kopertę. Decyzją sztabu korpusu zostałam adiutantem generała Króla. W oznaczonym dniu miał przyjechać kierowca, który zabierze mnie do stolicy. Nie oczekiwałam takiego wysokiego stanowiska. Raczej zakładałam, że zostanę wysłana na linię frontu. Kilku podporuczników z mojej grupy dostało przydział właśnie w rejonie walk. W kopercie znajdowały się również oznaki korpusu osobowego. Niewielkie metalowe znaczki miały wytłoczone buławy. Od razu przypięłam je do stójki kurtki. 

Wieczorem przed wyjazdem odwiedziłam kapitana Mędrzyckiego. Oficjalnie żeby się pożegnać, ale tak naprawdę to chciałam się czegoś dowiedzieć o nowym przełożonym.

W trakcie szkolenia przyzwyczaiłam się do oficerskiego stopnia. Nauczyłam się, jak powinnam się zachowywać i co mówić w różnych sytuacjach. Dlatego spotkanie towarzyskie z innym oficerem nie wzbudzało już we mnie początkowego zmieszania. Kapitan Mędrzycki miał swoje prywatne mieszkanie na terenie ośrodka. Praktycznie go nie opuszczał. Służba była dla niego wszystkim, dlatego nigdy się nie ożenił. A teraz wychowywał nowe pokolenie oficerów.

– No i kolejny kurs zakończony. Zostaje mi czekać na następną grupę oficerów – podjął kapitan z nostalgią w głosie.

– Kiedy przyjadą?

– Nie wiem. To zależy od sztabu korpusu. Pewnie kiedy zacznie brakować młodszych oficerów na froncie.

Ataki buntowników wciąż były intensywne, co niestety pociągnęło za sobą straty w rządowych siłach. Prawdopodobnie szykowali się do zimy.

– Przyznam się, że sama spodziewałam się przydziału na front.

– A gdzie jedziecie?

– Do stolicy. Mam być adiutantem generała Króla, a nawet nie wiem, kto to jest.

– To fakt, rzadko występuje publicznie. Generał Król jest właśnie naczelnikiem sił zbrojnych, stoi na czele naczelnego sztabu dowództwa formacjami mundurowymi i wchodzi w skład rady państwowej. Jednym słowem trzyma rękę na wszystkim, co dzieje się w kraju.

– To brzmi jak rządy wojskowe.

– Pozór, który jednak sprawdza się w tych trudnych czasach. Ludzie czują większy respekt przed wojskowymi niż cywilami. A w radzie zasiadają również cywile, między innymi prezydent, pamiętasz? Są to specjaliści, którzy mają za zadanie postawić państwo na nogi, a nie politycy, którzy niemal doprowadzili kraj do ruiny. Nie ma biurokratycznych ministerstw, tylko osoby odpowiedzialne. Działają przez pracowników urzędu administracyjnego, który jest organem typowo wykonawczym. Pracują w nim zwykli ludzie, którzy realizują zadania powierzone im ze względu na posiadane umiejętności lub doświadczenie. Nie liczy się przynależność partyjna, a to, co kto potrafi.

– To brzmi niemal jak utopia. Lecz nie wszystkim się to podoba.

– Bo człowiek taki już jest. Jak ma za dobrze, to też mu źle.

Kapitan miał rację. Człowiek zawsze dąży do lepszego. A wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego. Kiedy to lepsze nastawało, okazywało się niedostatecznie dobre. 

– Przeciętny człowiek i tak nie ma wpływu na wygląd świata.

– Wy będziecie mieli. 

– Jak to?

– Jako adiutant naczelnika będziecie kontrolować prowadzone przez niego sprawy, a co za tym idzie, będziecie mieli wgląd w sprawy państwa. No i może będziecie mieli możliwość wyrażenia swojej opinii. Mało kto może powiedzieć, że znalazł się tak blisko tworzącej się historii. 

– Nie myślałam o tym w ten sposób.

– Jeśli mogę udzielić wam rady, nie mówcie o dotychczasowej służbie. Zapewne wielu członków korpusu ma za sobą krótszą bądź dłuższą niewolę, to nie jest wskazane wspominać o tym doświadczeniu. Lepiej puścić takie rzeczy w niepamięć.

– Nie będzie z tym problemu, skoro trzy miesiące temu podporucznik Wadera jeszcze nie istniała.

– Jesteście bystrą osobą. Do tego młodą i inteligentną. Możecie zrobić karierę w korpusie, jeśli się postaracie.

– Nigdy nie dążyłam do awansów. Wstąpiłam do wojska, by służyć, a nie robić karierę.

– Nie zawsze dostajemy to, co chcemy. Ja w was wierzę, poruczniku – kapitan poklepał mnie po ramieniu. 

Z uznaniem przyjęłam gest kapitana. Szanowałam go za siłę, postawę, wiedzę i doświadczenie. Każdą jedną decyzję dokładnie analizował. Wiele przeszedł, na jego oczach rozsypały się siły narodowe, jako oficer i dowódca brał odpowiedzialność za podwładnych. Mimo to trwał na posterunku gotowy uczyć kolejnych kandydatów na oficerów. I nigdy nie okazywał przy innych słabości, nawet po alkoholu. 

– Zrobię wszystko, by sprawdzić się na tym stanowisku – zapewniłam. 

Tak naprawdę nie wiedziałam, czy sprawdzę się jako adiutant naczelnika. A co za tym idzie, czy kiedykolwiek dostanę awans. I tak dotarłam daleko jak na dwudziestopięciolatkę. Robiło się coraz później. Pożegnałam kapitana, gdyż musiałam się jeszcze spakować. Jutro czekał mnie ważny dzień, więc wcześnie położyłam się spać. 

Punktualnie w południe pojawił się w moim pokoju kapral meldując, że przybył po mnie kierowca. Zabrawszy moje walizki, poprowadził przed budynek.

Na podjeździe czekała limuzyna. Czarny pojazd błyszczał w jesiennym słońcu. Oprócz emblematu na drzwiach, do maski miał przyczepione dwie chorągiewki, z jednej strony z flagą państwową, z drugiej granatową z buławą, taką samą, jak na moich korpusówkach. Może i po drogach nie poruszało się zbyt wiele samochodów, ale najlepsze znajdowały się w rękach korpusu. Stojący przy pojeździe żołnierz z trzema krokiewkami na naramiennikach zasalutował na mój widok i zameldował:

– Starszy sierżant Owczarek melduje gotowość do drogi, pani porucznik.

– Więc ruszajmy.

Sierżant otworzył tylne drzwi i zajęłam miejsce w eleganckim wnętrzu limuzyny. Nigdy w życiu nie myślałam, że kiedykolwiek będę poruszać się takim samochodem. Gdy kapral zatrzasnął klapę bagażnika, sierżant uruchomił silnik i wywiózł mnie z ośrodka. Wprost do mojego nowego życia.

Nie miałam pojęcia, co mnie czeka, ani gdzie sierżant Owczarek mnie wiezie, za to on zdawał się doskonale to wiedzieć. Wolałam jednak nie zadawać żadnych pytań, by nie zdradzić, że nie do końca wiem, co się wokół mnie dzieje. Co ma być to będzie, teraz i tak miałam na to niewielki wpływ. 

Jesienny krajobraz tylko kolorami drzew różnił się od tego, jaki widziałam z samochodu jadąc do ośrodka szkoleniowego. Chorągiewki na masce naprawdę ułatwiały przejazd. Pokonywaliśmy kolejne kilometry praktycznie nie zmieniając prędkości. Na każdym punkcie kontrolnym zauważałam żołnierzy stojących na baczność, gdy ich mijaliśmy. A gdyby ktoś zdecydował się zatrzymać samochód do kontroli, w kieszeni kurtki munduru miałam rozkaz poświadczający, kim jestem i na jakim stanowisku. 

Po blisko dwóch godzinach jazdy kierowca odezwał się do mnie po raz pierwszy od wyruszenia w drogę.

– Czy mam się zatrzymać, pani porucznik?

– Nie, ale jeśli macie potrzebę zrobić przerwę, to możemy się zatrzymać.

– Jestem przyzwyczajony do długich podróży. A jako kierowca naczelnika muszę cały czas być do dyspozycji. Poza tym za jakąś godzinę będziemy na miejscu.

– W takim razie jedźmy dalej.

Sierżant był miej więcej w moim wieku. Zastanawiałam się, czy przed kryzysem i puczem służył w wojsku, czy trudna sytuacja zmusiła go do wstąpienia do korpusu. Musiał być za to świetnym kierowcą, skoro woził naczelnika. Na stójce nosił korpusówki transportu w kształcie kierownicy.

– Długo służycie w korpusie, sierżancie? – zapytałam.

– Niemal od samego początku. Przyszedłem razem z moim dowódcą.

– A gdzie służyliście wcześniej?

– W kompanii zaopatrzenia przy dywizji zmechanizowanej.

Czyli tak jak ja, podlegał dowództwu wojsk lądowych.

– Dowódca naciskał was na wstąpienie do korpusu?

– Skądże znowu. Wstąpiłem do korpusu dobrowolnie. Wtedy była to najbardziej stabilna formacja, która była w stanie zaprowadzić porządek w kraju. 

– A teraz jak jest, waszym zdaniem?

– Należycie wywiązuje się z powierzonego zadania. 

Sierżant zdawał się obiektywnie oceniać sytuację. Zastanowiło mnie tylko, czy nie była to postawa na pokaz przed nowym oficerem, lecz nie widziałam sensu rozstrzygać tego w tej chwili. Na pewno będziemy częściej się widywać. A wtedy poznam go lepiej i dowiem się, kim jest.

Od czasu puczu nie miałam okazji dokładnie przyjrzeć się ziemiom, na których toczyły się walki. I teraz, jadąc niemal pustymi drogami, nie widziało się zniszczeń powstałych w wyniku działań zbrojnych. Domyślałam się tylko, że one gdzieś tam były, w głębi kraju, poza zasięgiem wzroku. Dzisiaj przed moimi oczami rozciągały się jedynie lasy, mieniące się różnymi odcieniami brązu, czerwieni i żółcieni. Aż trudno było uwierzyć, że to państwo przeżywa jakikolwiek kryzys. W ten słoneczny dzień nie widziało się tego. 

W dzieciństwie uwielbiałam wyglądać przez okno pojazdu, którym podróżowałam, przyglądając się zmieniającym się krajobrazom. Ich różnorodność zawsze mnie fascynowała do tego stopnia, iż zaczęłam przy pomocy farb odzwierciedlać piękno przyrody. Najbardziej byłam dumna z tych rysunków, na których udało mi się uchwycić ruch i wynikające z niego rozmycie elementów pierwszego planu. Jakbym uwieczniła mijany widok na zdjęciu. 

W wojsku nie miałam czasu na rysowanie, ani nawet warunków. Nieliczne szkice, które w tym czasie zrobiłam, zapewne przepadły, gdy po opuszczeniu bazy już do niej nie wróciłam. Najcenniejsze dla mnie rzeczy trzymałam w pudle w domu rodziców, ale tyle wydarzyło się w ciągu ostatniego roku, iż nie wiedziałam, czy ten kartonowy pojemnik nadal istnieje i gdzie ewentualnie się znajduje. Wprawdzie pochodzę ze wsi, gdzie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie znajdowały się ważne ani strategiczne obiekty, lecz pierwsza fala walk była mocno nieregularna i nawiedzała najmniej oczekiwane tereny. Mogła więc trafić również w moje rodzinne strony. W trakcie wizyty matka zapewniała mnie, że u nich wszystko jest w porządku, kto jednak w dzisiejszych czasach może być czegokolwiek pewny?

Z zamyślenia wyrwał mnie głos sierżanta oznajmiający, że jesteśmy prawie na miejscu. Wjechaliśmy właśnie do jednej z wielu wiosek otaczających stolicę. Tutaj widać było, że niedawno trwała wojna. Wiele domów miało ściany poznaczone seriami z karabinów. Niektóre stały zburzone po uderzeniu pocisku artyleryjskiego. Na ulicy dostrzegłam więcej mundurowych niż cywili.

Nieco inaczej wyglądało samo miasto. Wprawdzie na przedmieściach widniały jeszcze ślady po walkach, lecz centrum uporządkowano. Nic tam nie wskazywało na istnienie jakichkolwiek kłopotów, a jednak panująca atmosfera pozwalała to odczuć. Widziani przeze mnie przechodnie na chodnikach zdawali się gdzieś spieszyć. Nieliczne sklepy były otwarte i to tylko te z najpotrzebniejszymi artykułami. Może i stolica próbowała wracać do normalnego życia po dniach kryzysu, ale miała przed sobą jeszcze długą drogę.

– Zgodnie z wytycznymi, mam panią porucznik przywieźć do pałacu rządowego dopiero w poniedziałek – oznajmił sierżant wjeżdżając na ulice dzielnicy willowej. – Do tego czasu pani porucznik ma wolne.

– Dziękuję, sierżancie.

– Naczelnik oczekuje pani porucznik o dziesiątej, będę pół godziny wcześniej.

– W tej kwestii zdaję się na was, sierżancie. Wygląda na to, że doskonale wiecie co i jak.

A nawet to, gdzie mieszkam – dodałam w myślach. Z trudem powstrzymywałam się od zapytania, dokąd sierżant mnie wiezie. Z założenia powinnam wiedzieć, gdzie mieszkam. W końcu każdy oficer na kursie skądś przybył.

Dom, przed którym zatrzymał się sierżant, z powodzeniem mógł być willą znanego aktora czy muzyka. Chociaż minęliśmy kilka okazalszych rezydencji. Wysoki parkan z metalowymi prętami otaczał dwupiętrowy budynek o żółtej elewacji i duży ogród z przystrzyżoną trawą i zadbanymi krzewami. Wybrukowany podjazd półkołem podchodził pod drzwi wejściowe i bramę garażu. Białe kolumny podtrzymywały zadaszenie nad wejściem, które jednocześnie tworzyło balkon frontowego pokoju. Tutaj z pewnością zmieściłaby się wieloosobowa rodzina. Marzenie z dzieciństwa, by mieć własny pokój.

Miałam właśnie zapytać, czy sierżant dobrze mnie przywiózł, kiedy w drzwiach pojawiła się moja matka. Z rozłożonymi rękoma zaczęła mnie witać, przytulać i całować. Zrobiło mi się niezręcznie, gdyż całą scenę musiał widzieć sierżant. Odsunęłam matkę, by pożegnać kierowcę, który w międzyczasie wyjął moje walizki. Wręczył mi mały kluczyk zanim odmeldował się i odjechał. Nie zapytałam, co ma otworzyć, już zauważyłam, że na moje pytania odpowiedzi same się znajdują.

– Tak się cieszę, że już jesteś – matka ponownie mnie objęła. – Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócisz do domu.

– To raczej nie jest nasz dom. Przynajmniej nie mój z dzieciństwa – odparłam może nieco ozięble, ale obecnie każde miejsce było dla mnie tak samo obce.

– Taki dostaliśmy w przydziale. Wiesz, twój ojciec dostał posadę w centralnym urzędzie administracyjnym.

– Tutaj z powodzeniem mogłoby zamieszkać kilka rodzin.

– Bogumił i Kamila z rodzinami mieszkają z nami. Nie stójmy tak. Wejdźmy do środka.

Nim zdążyłam schylić się po walizki, z domu wysunęły się dwie dziewczyny w uniformach służących i zabrały bagaż.

– Przywilej urzędników. Mogą zatrudniać służbę – wyjaśniła matka, gdy zaskoczona patrzyłam za odchodzącymi dziewczynami.

– Kto im płaci?

– Urząd. Z resztą ja nie znam się na tym. Ojciec wszystkim się zajmuje.

Jakżeby inaczej. Ojciec wszystko chciał mieć pod kontrolą, nic nie miało prawa odbyć się bez jego wiedzy i przyzwolenia. Interesował się wszystkim, co działo się nie tylko w naszej wiosce, ale i w szeroko pojętej okolicy. Gdzie mógł, tam się angażował. Szkoda tylko, że przy tym tak mało wiedział o swojej własnej rodzinie. Wydawał tylko polecenia, które musieliśmy wykonywać bez sprzeciwu. Z taką postawą nie dziwiłam się, że ze zwykłego rolnika awansował na urzędnika. Ciekawe tylko, czyim kosztem.

Minąwszy drzwi wejściowe znalazłam się w otwartym salonie wielkością dorównującemu powierzchni całego dawnego domu. Po przeciwległej stronie przeszklona ściana stanowiła wyjście na taras i ogród. Na lewo znajdowała się kuchnia z jadalnią i schody na piętro, po prawej kominek, przed którym stał skórzany komplet wypoczynkowy. Jak się później okazało, za schodami znajdował się korytarz z dwoma pokojami. W jednym mieszkały służące, drugi czekał na mnie. Pierwsze piętro zajmował Bogumił z rodziną i rodzice, drugie Kamila.

– Ojciec i Kamila wrócą dopiero po szesnastej, wtedy będzie obiad. Jeśli jesteś głodna, każę ci coś przygotować.

– Nie trzeba, odświeżę się w międzyczasie.

– Jak chcesz. Dzieciaki są jeszcze na spacerze, więc nie będą ci przeszkadzać. Zaprowadzę cię do twojego pokoju.

Nie zwróciłam uwagi, gdzie znikły służące, więc chętnie skorzystałam z propozycji mamy. Był to przestronny pokój w pełni wyposażony. W szafie wisiały nawet mundury. Zauważyłam kilka kompletów mundurów wyjściowych i tyle samo polowych. Ponadto stroje sportowe i mundur galowy. Do tego identyczne szare koszule bez kołnierzyka, zapasowy pas z kaburą, czapki, czarne rękawiczki i kilka płaszczy na każdą porę roku. Srebrne gwiazdki na naramiennikach i czarnych otokach czapek błyszczały nowością. Nad prawą kieszenią piersiową każdej kurtki mundurowej przypięta była oznaka z nazwiskiem, na prawym ramieniu widniały wilki, a lewym flagi. Stójki przyozdobione były korpusówkami z buławami. Wysokie oficerki błyszczały i pachniały nowością.

– Dwa dni temu był tu kapitan korpusu z rzeczami dla ciebie. Twierdził, że to wszystko ci się przyda. 

– Z pewnością tak jest. 

– Zostawił też neseser, którego zabronił ruszać. Jest na biurku.

Srebrna walizeczka z metalu na pewno nie zawierała niczego błahego. A na pewno zawierała odpowiedź o przeznaczenie otrzymanego klucza.

– Wszystko jest ładne. Szkoda tylko, że nie ma niczego z dawnego domu. 

– Ojciec nie chciał niczego zabierać. Twierdził, że w stolicy wszystko dostaniemy. Lecz kilka rzeczy zabrałam. Są pod łóżkiem. To ja już pójdę. Gdybyś czegoś potrzebowała, wystarczy zawołać służącą.

Gdy zostałam sama, zabrałam się za dokładne oględziny pokoju i zawartości pozostałych szafek. Znalazłam same przydatne rzeczy, od pościeli i bielizny, po zestaw długopisów, ołówków i zeszytów różnego formatu i gramatury. Odkryłam również własną łazienkę z kompletem artykułów higienicznych i podstawowych kosmetyków.

Biała wanna kusiła, by od razu z niej skorzystać. Po odkręceniu kurka z zadowoleniem stwierdziłam obecność gorącej wody. W ośrodku szkoleniowym nieraz byliśmy zmuszeni brać zimne prysznice. Samą przyjemnością było zanurzenie się w ciepłej wodzie. Po raz pierwszy od bardzo dawna mogłam porządnie się odprężyć. Wręcz czułam, jak każdy mięsień mojego ciała się rozluźnia.

Długo nie opuszczałam przytulnie ciepłej łazienki. W końcu jednak musiałam wyjść z wody. Straciłam poczucie czasu, a nie chciałam spóźnić się na obiad. W wojsku już tak było, że na posiłki przychodziło się punktualnie. Kiedy spojrzałam na zegarek, okazało się, że mam jeszcze sporo czasu. Wzięłam się za przeglądanie zawartości neseseru. Na samym wierzchu znajdował się wyciąg z obowiązków oficera korpusu bezpieczeństwa narodowego. Znajdowały się w nim takie punkty jak: zawsze chodzić w mundurze, nigdy nie rozstawać się z bronią i dokumentami osobistymi, postawą godnie reprezentować siły zbrojne. W skórzanym etui znalazłam swoje dokumenty: książeczkę wojskową, oczywiście nową ze zmienionym nazwiskiem, dowód tożsamości, uprawnienia do kierowania pojazdami. Jednym słowem dokumentację wszystkich zdobytych do tej pory kwalifikacji i uprawnień, lecz na nowe nazwisko. 

Na samym dnie znajdował się czarny pistolet automatyczny, jedyna taka broń tego producenta. W odróżnieniu od zwykłych pistoletów samopowtarzalnych, ten model mógł strzelać seriami. Przełącznik rodzaju ognia znajdował się w przełączniku zabezpieczenia. Zasilany był najbardziej popularnymi nabojami dziewięć milimetrów. W komplecie znajdowały się zapasowe magazynki, zarówno krótkie na siedemnaście pestek, jak i długie na trzydzieści trzy. Ze względu na swoje parametry nie była to może broń dobra w prowadzeniu ognia ciągłego, za to skutecznie mogła odstraszyć mniej zawziętych napastników. W czasie wojny, w trakcie ogólnego zagrożenia, tego typu pistolety były praktyczne, idealnie pasowały oficerom korpusu bezpieczeństwa narodowego. W trakcie szkolenia zauważyłam, że korpus zdołał wyposażyć się w najlepszy dostępny sprzęt.

Od razu zabrałam się za czyszczenie broni, nawyk niemal każdego mundurowego. Samo jej rozłożenie sprawiało, iż zapoznawało się z pistoletem, nawiązywało więź. Lecz i tak dopiero po pierwszym strzelaniu można było powiedzieć, ile jest wart.

Pracę nad pistoletem przerwało pukanie. Przykrywszy części broni ścierką, zaprosiłam do wejścia. W drzwiach pojawiła się jedna ze służących, zgrabna blondynka.

– Pani kazała zapytać, czy pani porucznik niczego nie potrzebuje? – zapytała lekko dygając.

– Nie, dziękuję. W tej chwili niczego nie potrzebuję.

– To ja nie będę przeszkadzać.

– Jak masz właściwie na imię? – zapytałam, nim dziewczyna opuściła mój pokój.

– Dominika.

– Ile masz lat?

– Dziewiętnaście.

Dawno minęły czasy, gdy dziewczyny w tym wieku, pochodzące z klasy robotniczej, służyły w domach wielkopańskich. Mimo to ta sytuacja właśnie taką myśl mi nasunęła.

– A twoja koleżanka?

– Justyna.

– Dobrze się wam tu pracuje? Dobrze was traktują?

– Tak, państwo są bardzo mili, chociaż...

Zawieszenie głosu często wiąże się z niechęcią do ujawnienia trudnych i spornych kwestii. Wręcz z utrzymaniem tajemnicy.

– Nigdy nie ukrywajcie niczego przede mną, zwłaszcza, jeśli dzieje się wam krzywda. To, że komuś służycie nie oznacza, że jesteście gorsze od tej osoby. Rozumiemy się?

– Tak, pani porucznik.

– Możesz odejść.

Dziewczyna skłoniła się i wyszła. 

Pomału zbliżała się szesnasta. Złożyłam pistolet i zaczęłam ładować naboje do magazynka, lecz się zawahałam. Przecież ja nie chciałam krzywdzić rodaków, nie oddałam ani jednego strzału w stronę żołnierzy prowadzących ogień do moich towarzyszy. A noszenie przy sobie ostrej amunicji zwiększało ryzyko. W chwili zagrożenia mogłam przecież zadziałać instynktownie i broniąc się kogoś zabić. Do tej pory zachowałam czyste konto i chciałam, by w tym konflikcie to się nie zmieniło. Odłożyłam więc naboje do pudełka, a do pistoletu załadowałam pusty magazynek. Razem z trzema innymi schowałam do kabury przypiętej do szerokiego pasa. Czarna skóra idealnie pasowała do grafitowego munduru.

Na pierwszą kolację z rodziną od wielu lat wyjęłam z szafy nowy mundur wyjściowy. Zarówno proste spodnie, jak i kurtka ze stójką pasowały idealnie. Nic dziwnego, skoro ledwie przed dwoma tygodniami krawiec zdjął miarę. Co prawda brakowało mi trochę do wcześniejszej kondycji, ale wątpiłam, że jeszcze przybiorę na masie. Założywszy oficerki i zapiąwszy pas, ubrana stanęłam przed lustrem. Sama musiałam przyznać, że w czapce garnizonowej i z rękawiczkami zatkniętymi za pas prezentowałam się znakomicie.

Zapach smażonego mięsa wypełniał cały dom. Wokół stołu uwijały się służące rozkładając nakrycia. Porcelanowe talerze wyglądały na ręczną robotę, z kolei sztućce lśniły srebrnym blaskiem. Ich ułożenie, rozmieszczenie zastawy stołowej, a nawet bukiet kwiatów w wazoniku przywodziło na myśl stolik w ekskluzywnej restauracji. I nawet obsługa była. Przygotowano jedenaście miejsc. 

Śmiech dzieci wywabił mnie na taras. Pomimo jesiennego chłodu po ogrodzie biegała czwórka dzieci. Dwie dziewczynki, najstarsza i najmłodsza, należały do Kamili. Chłopczyk i trzecia dziewczynka były dziećmi Bogumiła. Tylko z najstarszą Anią miałam kontakt. Pozostałe urodziły się, gdy ja już służyłam w wojsku. 

Dzieci bawiły się pod czujnym okiem Teresy, żony Bogumiła. Siedząc w wiklinowym fotelu przyglądała się im moja mama, a ich babcia. Na mój widok podniosła się. 

– Kinga, wyglądasz tak poważnie. 

– Dziękuję – odparłam, choć nie miałam pewności, czy to był komplement. 

– Pamiętasz Teresę? 

– Oczywiście. Bratowej nie sposób zapomnieć. 

– Witaj w domu – Teresa przywitała mnie pocałunkiem w policzek. Następnie zwołała wszystkie dzieci i przedstawiła nas sobie. 

Tęższa służąca wyszła na taras i poinformowała nas, że pan i pani Kamila wrócili. Jakoś nie umiałam oswoić się z tym, że dziewczyny w ten sposób zwracają się do mojego ojca. Jeszcze dwa lata temu był zwykłym rolnikiem, a teraz odnosiły się do niego jak do co najmniej bogatego przemysłowca sprzed ponad wieku.

Ja osobiście nigdy nie miałam z ojcem dobrego kontaktu. Pomijam fakt, że nigdy nie było go w domu, bo wiecznie brał zlecenia przy różnych budowach, by dorobić. Na poważnie zepsuło się między nami, gdy oznajmiłam, że po maturze chcę wstąpić do wojska. Już przy wyborze szkoły średniej miał pretensje. Upierałam się przy profilu wojskowym, a co najmniej sportowym. Ojciec z kolei chciał, byśmy poszli na najlepsze studia, by później dostać dobrze płatną posadę za biurkiem w jakiejś wielkiej korporacji. Nie rozumiał, że pieniądze dla mnie się nie liczyły, że ja chciałam służyć innym.

Swoim zachowaniem nie pomógł również Bogumiłowi w osiągnięciu takiego sukcesu, jakiego oczekiwał, czego nie rozumiał i obwiniał go o niepowodzenia w nauce. A sam się do tego przyczynił. Gdy tylko siedział w domu, zawsze był zbyt zmęczony i myślał o tym, by napić się piwa. Tak więc całe gospodarstwo znajdowało się na głowie Bogumiła, łącznie z różnymi naprawami. Ojciec chciał sam dokonywać wszelkich napraw, nie było mowy o wezwaniu specjalisty. Uważał, że sam najlepiej wszystko zrobi, tyle że nigdy nie miał na to czasu. Bogumił miał osiem lat, kiedy ja się urodziłam. Już wtedy zajmował się mną i czteroletnią Kamilą. Wiem, gdyż widziałam to dwa lata później, po urodzeniu się Bartka. Opiekował się nie tylko nami, ale pomagał też w domowych pracach, co odbijało się na jego nauce. Naprawdę nie miał na to czasu. Z niskimi stopniami nie chcieli przyjąć go nawet do technikum. Skończył zawodówkę o kierunku elektrycznym, a gdy zaczął pracować, poszedł do technikum wieczorowego.