Umysł w poszukiwaniu sensu - Jerzy Surdykowski - ebook

Umysł w poszukiwaniu sensu ebook

Jerzy Surdykowski

4,1

Opis

Najważniejszym z pytań, jakie zadaje sobie człowiek odkąd tylko zyskał świadomość i będzie sobie zadawał po kres dziejów jest pytanie o sens. Skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy? Jaki jest cel i sens naszego istnienia?

Wskazanie na humanistyczne dziedzictwo ludzkości, które pomnażamy i którego strzec będą nasi następcy nie jest w odpowiedzią w pełni „świecką”, bo też wymaga niedającej się udowodnić wiary w postęp i kumulację wartości. Tak więc nasze pytanie sprowadza się do dialogu wiar. Jeśli chcemy pozostać na gruncie „realiów”, to uzasadnieniem i celem życia byłoby zaledwie przetwarzanie pokarmu na fekalia i kolekcjonowanie drobnych przyjemnostek. Jeśli jednak Bóg, to jaki?

Autor przygląda się różnym koncepcjom i wybiera Boga, którego językiem jest matematyka, wywodzącego się z myśli Leibniza. Byłby to jednak Bóg zimny. Kluczem jest ewangeliczna opowieść o Chrystusie, który przyszedł na świat nie po to, aby swym męczeństwem przebłagać srogiego Ojca, ale w akcie solidarności Boga ze stworzonymi przez siebie istotami i ich pełnym cierpienia życiem. Nie rozumiemy jeszcze tego przesłania i pewnie nigdy nie pojmiemy do końca, ale jesteśmy więcej warci i Bogu bardziej na nas zależy, niż się to nam samym wydaje.

Nadchodzą znów czasy reformacji – konkluduje autor w ostatnim rozdziale – ale nie w duchu Lutra czy Kalwina, którzy gotowi byli wyklinać przeciwników w imię swoich dogmatów, ale Erazma z Rotterdamu, który nikogo nie wykluczał, najwyżej dobrotliwie wykpiwał. Głosił, że trzeba rozluźnić sztywne formułki religii, by zrobić więcej miejsca dla wiary przeżywanej przez serca i umysły wolnych ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 108

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (10 ocen)
6
1
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Trawicq

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna
00

Popularność




© Copyright by Jerzy Surdykowski & Copernicus Center Press, 2016
Korekta: ARTUR FIGARSKI
Projekt okładki: MARIUSZ BANACHOWICZ
Publikacja dofinansowana z grantu badawczego Science for Ministry in Poland przyznanego Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych przez John Templeton Foundation
ISBN 978-83-7886-234-5
Wydanie I
Kraków 2016
Copernicus Center Press Sp. z o.o. pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków tel./fax (+48 12) 430 63 00 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: http://en.ccpress.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Zazwyczaj obwiniamy nauki przyrodnicze i antyreligijną filozofię, że usunęły religię na margines życia. A przecież byłoby rzeczywiście bardziej uczciwie winić samą religię za jej porażki. Została ona nie tyle odrzucona, ile stała się po prostu zwietrzała, nieistotna, przygniatająca lub mdła, tak że ludzie nie żałują nawet utraty wiary. Kryzys religii wynika z braku świadomości pytań ostatecznych i niewierności względem tego, co stanowi jej istotę.

ABRAHAM JOSHUA HESCHEL,urodzony w Warszawie, zmarły w USAżydowski teolog i filozof

.

Kiedy w pradawnych czasach nierozumny jeszcze małpolud zdołał podnieść oczy ku górze i rozejrzeć się wokoło, wcześniej czy później musiał wybełkotać: „ja jestem...”. W tym momencie stał się człowiekiem, bowiem uzyskał świadomość własnego, odrębnego istnienia. Ale wkrótce potem kontynuował: „skąd jestem?”, a nawet „po co jestem?”. A były do dlań zagadki otchłanne. Tak właśnie pytanie o sens towarzyszy nam od prapoczątków, odkąd tylko opuściliśmy świat zwierząt, by zacząć budować świat ludzki, w którym rządzi już nie tylko strach i pożądanie, ale coraz bardziej usamodzielniający się Umysł.

Bóg uczłowieczył małpoluda, czy też może sam małpolud uzyskał człowieczeństwo snując swoje – najpierw plemienne, a potem coraz szlachetniejsze i humanistyczne – klechdy o Bogu?

Rozdział 1

WOŁANIE O SENS

Skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy? Jeśli już jesteśmy, to po co? Jaki jest cel i sens naszego istnienia? Czy tylko dla zaspokojenia pożądań, przyjemności nasycenia głodu i pragnienia, dla rozkoszy rozpłodu? Dla ocalenia skóry przed drapieżcą, a pozycji w plemiennym stadzie przed czyhającym na nią rywalem?

Małpoluda, któremu po raz pierwszy udało się wypowiedzieć „ja jestem...”, ogarnął najpierwotniejszy, egzystencjalny strach. Pojął bowiem swoją samotność w świecie tajemniczym, groźnym i nieprzyjaznym, a w najlepszym razie lodowato obojętnym. Ból uczłowieczenia, był równie straszny, przeszywający i nieusuwalny jak męka narodzin. Przerażonemu grzmotem burzy wydało się jednak, że słyszy w niej wołanie bożka i ten głos, albo to złudzenie było jedyną nadzieją w tak zarysowanym świecie, jedynym jako-tako skutecznym plasterkiem znieczulającym ból i trwogę. Od tej chwili praczłowiek poczuł się bezpieczniej w świecie dotąd niezrozumiałym i wrogim. Czując na karku oddech wygłodniałego zwierza, pomyślał, że może kieruje nim silniejszy odeń, choć niewidzialny duch. Pożar stepu, powódź, tropikalna burza lub pościg drapieżcy, to żywioł, uderzający niespodziewanie, niszczący dobytek, śmiercionośny. Żywiołu niczym nie obłaskawisz, nie powściągniesz wiszącego nad głową nieszczęścia. Bożka owszem; można go przebłagać modlitwą, ofiarą, zaklęciami szamana. Więcej: można go tymi rytuałami zadowolić, pozyskać, a nawet uczynić życzliwym. Groźny i nieprzyjazny świat staje się dzięki temu bardziej znośnym miejscem do życia; tym lepszym, im bardziej wiara w wyższe moce jest dla nas przewodnikiem i tarczą obronną. Czy zatrwożony burzą małpolud (przepraszam: od tego momentu już człowiek) stworzył w ten sposób Boga ma miarę swego – budzącego się dopiero do życia – umysłu, czy też może tym prymitywnym jeszcze umysłem, budzącą się intuicją, przeczuł istnienie Boga prawdziwego? „Bogów na świecie stworzył naprzód strach” – napisał już dużo później starorzymski poeta Publiusz Stacjusz. Duchowa historia ludzkości nie zaczyna się w chwili, gdy zwierzę wzięło do ręki krzemień i zaczęło go obrabiać; nie wtedy, gdy narzuciło na ramiona skórę ubitej kozicy, albo zrobiło z kija oszczep. Ona zaczyna się w momencie, gdy praczłowiek zaczął doszukiwać się w otaczających go przedmiotach i zjawiskach rzeczywistości nadprzyrodzonej, a przez to czynić świat zrozumiałym, a może nawet przyjaznym. W tym jednym przynajmniej ateista i osoba wierząca są ze sobą zgodni, obojętnie jak oceniają to, co przyszło potem wraz z wielkimi religiami i z tym, co niezbornymi głosami – nieraz przekrzykując i zagłuszając się nawzajem – usiłują nam one opowiedzieć o Bogu.

Albo inaczej: dlaczego ta ludzka potrzeba wiary, to doszukiwanie się Absolutu, to – jak ironicznie określił pewien przekonany ateista – „niepohamowane bogotwórstwo” nie zanikło wraz z postępami rozumu, wraz z dorastaniem człowieka coraz wyżej wyprostowanego nad ziemią, dysponującego coraz większą wiedzą i doskonalszymi narzędziami? Dlaczego wciąż – na podobieństwo małpoluda strachliwie rozglądającego się w nieprzyjaznym świecie – usiłujemy odurzać się tym „opium dla ludu” (w oryginale u Marksa jest „opium ludu”), dlaczego „w człowieku można zdusić wszystko, poza potrzebą absolutu” – jak trafnie napisał Emil Cioran, uciekinier z rumuńskiego totalitaryzmu, który znalazł schronienie we Francji? Mój nieżyjący już przyjaciel prof. Henryk Wiśniewski, jeden z tych wielkich Polaków, jakich nasz kraj dał Ameryce, w latach dziewięćdziesiątych dyrektor największego instytutu badań nad mózgiem w USA, nazywał to „teo-tropizmem”, na podobieństwo heliotropizmu sprawiającego, że rośliny zawsze kierują się ku słońcu.

Jeśli tak, to poszukiwanie Boga, albo chociażby bożków, jest głęboko zakodowane w ludzkiej naturze. Niektórzy twierdzą, że nawet w genach. Kroki Boga przez XXI-wieczną naukę byłyby więc echem wyciosywania plemiennych totemów, pogłosem przebłagalnych modłów składanych drzewu, kamieniowi albo zwierzęciu, które zostanie zabite? Czyżby dzisiejsze zatrwożenie naszą samotnością w Kosmosie miało być podobne wystraszeniu praczłowieka wobec ciemności, wichru i czających się drapieżników? Jeśli tak, to cała nauka nie jest niczym więcej, jak tylko propedeutyką religii.

Ale przecież my, ludzie oświeceni któregoś tam wieku (bo podobnie myślano i w wiekach minionych) nie musimy odurzać się legendami. My, ludzie oświeceni, którzy – dzięki własnemu rozumowi – wydobyliśmy się z – jak mawiał Immanuel Kant – „niezawinionego dziecięctwa”, nie musimy już szukać oparcia w wyimaginowanych zaświatach. „Sapere aude!” – miej odwagę posługiwania się własnym rozumem, jak wołał wielki filozof z Królewca. Już na początku XIX stulecia nie mniejszej rangi francuski fizyk i matematyk Pierre de Laplace na pytanie Napoleona o miejsce Boga w swoich teoriach powiedział: „Nie, Sire. Ta hipoteza nie jest mi do niczego potrzebna”. Twierdził on zresztą, że znając prędkości i kierunki ruchu wszystkich atomów wszechświata, nauka będzie w stanie przewidzieć całe następstwo jego dziejów, oczywiście także przyszłość ludzkości. Potomek zestrachanego małpoluda – osiągnąwszy w wyniku ewolucji poziom Laplace’a, Kanta i innych gigantów umysłu – jest w stanie nie tylko dostąpić spokoju i pewności w istniejącym świecie, bo jawi się on nareszcie jako przewidywalny, wolny od niespodziewanych zagrożeń i czyhających pułapek, więc nie trzeba zapełniać go bezlikiem bogów, bożków i duchów pośredniczących między nami a mocą natury. Jest w stanie osiągnąć jeszcze więcej: pozytywną nareszcie odpowiedź na dręczące go od pradawnych początków pytanie o sens. Skoro bowiem istnieje postęp zmierzający ku lepszemu jutru, a osiągnięcia ludzkiego ducha nakładają się na siebie i wzmacniają z pokolenia na pokolenie, to właśnie tutaj znajduje się sedno niewymagające tak kłopotliwego i niedającego się udowodnić Absolutu: sensem i celem jest tworzenie kultury coraz lepszej i coraz wyższej, a w niej nauki oferującej odpowiedzi na coraz więcej dręczących nas pytań, cywilizacji coraz wygodniejszej i sprzyjającej temu, co w nas najlepsze. To prawda, że nieraz błądzimy i cofamy się, popadamy w szaleństwa wojen i dyktatur, ale potrafimy z nich wybrnąć, choć nie bez ofiar, lecz uczymy się na błędach i postępujemy coraz dalej, a skuteczniej na tej drodze samozbawienia przez rozum. Nieprawdaż?

Niestety, odpowiedź nie jest łatwa, choć jakże kuszącą jest nadzieja usprawiedliwienia naszego istnienia i nadania mu sensu, obywająca się bez tego „niepohamowanego bogotwórstwa” wieków minionych, a ciemnych. Aby jednak uzyskać pozytywną odpowiedź na pytanie o sens – z takim ograniczeniem postawione – musielibyśmy wykazać, że postęp rzeczywiście istnieje, że cywilizacja zmierza ku coraz doskonalszym formom, że kumulują się nasze humanistyczne osiągnięcia, a przekazywane z pokolenia na pokolenie wartości coraz piękniej ubogacają ten godzien najwyższego szacunku skarbiec, z którego czerpiemy i którego strzec będą nasi następcy. Czy tak jest? W technicznym rozumieniu cywilizacji – na pewno. Gorzej już nawet z bytowym... A reszta? Moglibyśmy podyskutować, najwyżej... Zależy od tego, w co kto wierzy i jak bardzo optymistycznie lub wręcz przeciwnie patrzy na doświadczenia historii. Odpowiedź na pytanie o to, czy kumulacja kultury, nauki, cywilizacji i całego humanistycznego dorobku ludzkości wystarczy za sens i uzasadnienie naszego bytowania tutaj, zależy niestety od wiary. Ja wierzę, a przynajmniej mam nadzieję, że jest to wiara choć cokolwiek uzasadniona. Ale ty, on, my wszyscy? Udowodnić się tego nie da; jest wystarczająco wiele argumentów przeciwnych, mniej lub bardziej pesymistycznych.

Tu leży istota sprawy. Można z laplace’owskiego punktu widzenia zanegować istnienie Boga, jeśli tylko uznamy, że nauka kiedyś dojdzie do stadium rozwikłania wszelkich tajemnic uzyskując wszechwiedzę poznania i wszechmoc panowania nad światem. A jeśli nawet nie nasza nauka, to może kiedyś w odległym Kosmosie rozświetli się taka cywilizacja. Ale nie da się w podobny sposób odsunąć pytania o sens. Jeśli stoimy na gruncie tego, co można udowodnić bez zastrzeżeń i ponad wszelką wątpliwość, to odpowiedź pozytywna będzie rozpaczliwie trywialna na poziomie pierwotnych instynktów małpoluda, wzbogaconych najwyżej o dzisiejsze zabawki wirtualnej rzeczywistości Internetu. Inne stanowiska wymagają wiary: wiary w Boga albo wiary w ziemski humanizm. Nie łudźmy się, że to drugie jest „laickie” albo nawet „ateistyczne”. Nie, to tylko ucieczka przed przyznaniem, że wszelki dyskurs o sensie istnienia jest dialogiem wiar.

Ale i ten dylemat da się unieważnić – a przynajmniej puścić w niepamięć – kiedy w miejsce sensu podstawi się powodzenie. Sukces jako ideał życia, dowód wartości człowieka. Nieślubny bachor bogactwa i władzy, starszy brat rywalizacji, kuzyn nie tylko pogardy, ale i pychy. Wygrać w konkurencji, wyprzedzić rywala; no może niekoniecznie go zniszczyć, ale przynajmniej odepchnąć! Tak wygląda zloty cielec naszych czasów.

Jednym z najpaskudniejszych kłamstw naszej cywilizacji jest odrzucenie umiaru i płynącej zeń zgody na niedoskonałość świata, na zwodniczość postępu i omylność człowieka. Już w szkole tłumaczy się dzieciom, że żyją w najlepszym ze światów, który stworzony został na podobieństwo cyrkowej sceny dla ich zwycięstw. Na tej arenie sukcesu wszyscy są młodzi, piękni i nigdy się nie starzeją, cierpienie zdarza się najwyżej w jakichś zakazanych zakątkach globu, a śmierć nigdy nie będzie nas dotyczyć. Tak pojęty świat domaga się odnoszenia zwycięstw i demonstrowania doznanego szczęścia, ale nie pozwala na godne znoszenie tej umiarkowanej nieszczęśliwości bytu, jaka jest zwykłym i codziennym losem człowieka na ziemi. Na arenie sukcesu ta umiarkowana nieszczęśliwość przerywana tylko krótkimi epizodami radości jawi się jako stan nieznośny, od którego trzeba uciekać. Tylko dokąd?

Niegdyś ostrzegał Konfucjusz: „Żaden wiatr nie jest dobry dla okrętu, który nie zna portu przeznaczenia”. Co prościej ujął Seneka, nie wiedząc oczywiście o starszym parę wieków chińskim mędrcu: „Życie bez celu jest błądzeniem”. W naszych czasach Ralf Dahrendorf – jeden z najznakomitszych umysłów końca XX wieku – zakonkludował: „Demokracja i gospodarka rynkowa pozostawione swemu abstrakcyjnemu biegowi, wytwarzają ostatecznie gigantyczną próżnię moralną, co może nawet prowadzić do odrodzenia się potrzeby integralnych, totalitarnych, fundamentalistycznych wizji życia. (...) Społeczeństwa nie mogą żyć odrzucając solidarność”.

Tylko religie wciąż usiłują opowiadać ludziom coś innego. One mówią: umniejszaj się. Zapomniany świecki umiar też podobnie doradza: nie za dużo na raz, bo się udławisz. W antycznym wydaniu był bratem samorealizacji, powstrzymywał ją od pchania się na targowisko, ale już dawno został wyparty przez krzykliwe siostry: konkurencję i karierę. Współczesna kultura sukcesu podpowiada człowiekowi przeciwnie: ty jesteś najważniejszy, możesz mieć jeszcze więcej. Tu i teraz! W ten sposób najstarsze ludzkie pytanie o sens zostało zdeprawowane, a ból istnienia choć na chwilę znieczulony. Ale ta chwila przemija: sukces i uzyskany dzięki niemu awans spowszednieje, starość i brzydota nieuchronnie nadejdą. Tylko to najstarsze z pytań wiernie stoi obok nas, cierpliwie czekając na odpowiedź. A ona jest możliwa tylko poprzez dialog wiar.

Bóg jest więc odwieczną i nieuniknioną zagadką daną człowiekowi już przy narodzinach umysłu, albo jak można inaczej powiedzieć – duszy. Tak jak – wedle chrześcijaństwa – grzech pierworodny obciąża człowieka już z chwilą narodzin, tak nieść musimy przez życie ciężar tego pytania bez zadowalającej odpowiedzi. Nie da się żyć tak, jakby jego nie było, można najwyżej udawać beztroskę. Żaden ateizm nie usunie tej zagadki i tego niepokoju, tak jak żadne racjonalne wytłumaczenie nie usunie ludzkiego lęku przed Nieznanym i nadziei, że Tajemnica da się obłaskawić. Być może stała obecność tego dylematu jest cichym i nieusuwalnym głosem potwierdzającym zasadność wiary. Chociaż nie jest i nie może być dla niej dowodem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki