Magia wynalazków. O tym, jak połączyła nas stal, miedź dała głos, a krzem odmienił nasze umysły - Ainissa Ramirez - ebook

Magia wynalazków. O tym, jak połączyła nas stal, miedź dała głos, a krzem odmienił nasze umysły ebook

Ramirez Ainissa

4,1

Opis

Jak dążenie do precyzyjnego działania czasomierzy poskutkowało zmianą modelu spania? Jak sieć torów kolejowych przyczyniła się do komercjalizacji świąt Bożego Narodzenia? Jak wymuszona zwięzłość depesz wpłynęła na prozę Hemingwaya?

Ainissa Ramirez analizuje osiem wynalazków: zegary, stalowe tory, miedziane druty telekomunikacyjne, błonę fotograficzną, żarówki, twarde dyski, szkło laboratoryjne i krzemowe chipy. Opowiada historię kobiety, która handlowała czasem, fotografa-wizjonera, który jako pierwszy uchwycił na zdjęciu ruch, krewkiego przedsiębiorcy pogrzebowego, którego wynalazek utorował drogę powstaniu komputerów. Te fascynujące i inspirujące historie dają nam nowe spojrzenie na związki człowieka z techniką.

Ramirez pisze nie tylko o tym, jak różne materiały były kształtowane przez swych wynalazców, lecz również o tym, jak one same kształtowały naszą kulturę. Magia wynalazków uzmysławia, że nowatorstwo jest wszechobecne – każdy człowiek może stworzyć coś nowego, czy to przycinając takty za pomocą talerzy gramofonowych i mikrofonu, czy przycinając geny za pomocą próbówek i CRISPR.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (16 ocen)
6
7
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Greski

Nie polecam

Liczne, nieznośne powtórzenia, spodziewałem się czegoś innego, a to co dostałem jest takie se
00
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemność czytania a do tego niezwykle interesująca
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2022
MIT Press first pa­per­back edi­tion, 2021 © 2020 Ainis­sa Ra­mi­rez
Ty­tuł ory­gi­na­łuThe Al­che­my of Us. How Hu­mans and Mat­ter Trans­for­med One Ano­ther
Re­dak­cja języ­ko­wa i ko­rek­taMi­ro­sław Rusz­kie­wicz
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wychAnna Płot­ko
Gra­fi­ka na okład­ce© koy­ash07/Ado­be Stock
SkładME­LES-DE­SIGN
ISBN 978-83-7886-671-8
Wy­da­nie I
Kra­ków 2022
Wy­daw­ca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pa­ński 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla mo­jej mamy i bab­ci

Cze­go tyl­ko do­ty­kasz,

To zmie­niasz.

Co tyl­ko zmie­niasz,

To zmie­nia cie­bie (...)

Octa­via E. Bu­tler

Wstęp

Od kie­dy sko­ńczy­łam czte­ry lata, chcia­łam być na­ukow­cem – dość nie­ty­po­we pra­gnie­nie dla dziew­czyn­ki w moim ro­dzin­nym New Jer­sey. By­łam cie­kaw­skim stwo­rze­niem, któ­re pra­gnęło wie­dzieć, dla­cze­go nie­bo jest nie­bie­skie, dla­cze­go li­ście się prze­bar­wia­ją, dla­cze­go płat­ki śnie­gu mają sze­ść bo­ków. Z tej nie­na­sy­co­nej cie­ka­wo­ści oraz na pod­sta­wie pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych z prze­ło­mu lat sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych wy­kie­łko­wał w ko­ńcu we mnie po­my­sł, że po­win­nam zo­stać na­ukow­cem. Uwiel­bia­łam wte­dy se­ria­le Star Trek (ze Spo­ckiem), Agent­ka przy­szło­ści i The Six Mil­lion Dol­lar Man, jed­nak pro­gra­mem, któ­ry sce­men­to­wał moje aspi­ra­cje na­uko­we, był nada­wa­ny w te­le­wi­zji pu­blicz­nej 3-2-1 Con­tact. Pro­wa­dze­nie jed­ne­go z jego sta­łych blo­ków po­wie­rzo­no mło­dej Afro­ame­ry­kan­ce, któ­ra roz­wi­ązy­wa­ła ró­żne za­da­nia – kie­dy pa­trzy­łam, jak ko­rzy­sta ze swo­je­go umy­słu, wi­dzia­łam od­bi­cie sie­bie.

W dzie­ci­ństwie za­gad­nie­nia na­uko­we były dla mnie nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem pod­niet i fa­scy­na­cji. Jed­nak po kil­ku la­tach moje ma­rze­nia o tym, by zo­stać na­ukow­cem, nie­ma­lże le­gły w gru­zach, gdy dłu­gie go­dzi­ny spędza­ne w au­lach uni­wer­sy­tec­kich przy­pra­wia­ły mnie o płacz. Wy­kła­dy były jak naj­dal­sze od da­wa­nia in­te­lek­tu­al­nych pod­niet czy wzbu­dza­nia fa­scy­na­cji. Za­jęcia na pierw­szym roku pro­wa­dzo­no bez po­lo­tu, sztam­po­wo, z ewi­dent­ną in­ten­cją od­sia­nia zbyt licz­nie zgro­ma­dzo­nych stu­den­tów. Ćwi­cze­nia la­bo­ra­to­ryj­ne z che­mii przy­po­mi­na­ły od­twa­rza­nie prze­pi­sów z ksi­ążki ku­char­skiej, na me­cha­ni­ce ana­li­zo­wa­ło się sil­nik pa­ro­wy, a kurs ma­te­ma­ty­ki był zu­pe­łnie de­mo­ty­wu­jący. Wie­dzia­łam, że te przed­mio­ty są cie­kaw­sze niż to, jak były na­ucza­ne, więc ja­koś prze­brnęłam przez nie dzi­ęki opie­ku­no­wi stu­diów, ko­re­pe­ty­to­rom i wie­lu go­dzi­nom w bi­blio­te­ce. W ko­ńcu zna­la­złam kie­ru­nek, któ­ry przy­wró­cił mi po­czu­cie fa­scy­na­cji: mało zna­ną dzie­dzi­nę zwa­ną ma­te­ria­ło­znaw­stwem, dzi­ęki któ­rej do­wie­dzia­łam się, w jaki spo­sób za wszyst­ko w na­szym świe­cie od­po­wia­da od­dzia­ły­wa­nie ato­mów.

Ma­te­ria­ło­znaw­stwo przy­po­mi­na tro­chę mój ro­dzin­ny stan New Jer­sey, bo jest wbi­te jak klin mi­ędzy dwa bar­dziej zna­ne byty. W przy­pad­ku New Jer­sey są to me­tro­po­lie Nowy Jork i Fi­la­del­fia, a w przy­pad­ku ma­te­ria­ło­znaw­stwa – che­mia i fi­zy­ka. I po­dob­nie jak New Jer­sey, rów­nież ma­te­ria­ło­znaw­stwo nie zdo­ła­ło prze­ko­nać opi­nii pu­blicz­nej do tego, jak jest w isto­cie wspa­nia­łe. Gdy­by nie było Mia­sta Bra­ter­skiej Mi­ło­ści (jak na­zy­wa się Fi­la­del­fię) czy Wiel­kie­go Ja­błka, war­to­ść New Jer­sey jako pi­ęk­ne­go i zna­czące­go sta­nu by­ła­by po­wszech­nie uzna­wa­na. Zna­ko­mi­cie od­na­la­zło­by się ono, po­ło­żo­ne tro­chę da­lej na za­chód, na przy­kład przy Io­wie. Ma wła­sną hi­sto­rię, wła­sną kul­tu­rę i wła­sną, cha­rak­te­ry­stycz­ną men­tal­no­ść, po­zo­sta­je jed­nak w cie­niu swych po­tężnych sąsia­dów. Po­dob­nie jest z ma­te­ria­ło­znaw­stwem.

Po­mi­ja­jąc moje upodo­ba­nie do nie­do­ce­nia­nych sta­nów i dzie­dzin wie­dzy, po­ko­cha­łam ma­te­ria­ło­znaw­stwo po części z po­wo­du my­śli, jaką wy­gło­sił mój pro­fe­sor na Uni­wer­sy­te­cie Brow­na i któ­ra głębo­ko mnie za­in­spi­ro­wa­ła. „To, że nie za­pa­da­my się przez podło­gę, że moja blu­za jest nie­bie­ska, że świe­cą ża­rów­ki, wszyst­ko to wy­ni­ka z in­te­rak­cji ato­mów – mó­wił pro­fe­sor L. Ben Freund. – Je­śli zdo­ła­cie zro­zu­mieć, w jaki spo­sób się to dzie­je, będzie­cie ta­kże mo­gli zmie­nić to od­dzia­ły­wa­nie i spra­wi­cie, że ato­my będą ro­bić coś in­ne­go”. Po usły­sze­niu tych słów zo­ba­czy­łam wszyst­ko wo­kół sie­bie w no­wym świe­tle. Spoj­rza­łam na ołó­wek, któ­ry jest w sta­nie zo­sta­wiać zna­ki na pa­pie­rze, po­nie­waż na­kła­da­ją się na sie­bie war­stwy ato­mów węgla. Spoj­rza­łam na swo­je oku­la­ry, któ­re po­ma­ga­ły wi­dzieć moim krnąbr­nym oczom dzi­ęki ugi­na­niu pro­mie­ni świa­tła bie­gnących ku siat­ków­ce. Spoj­rza­łam na gu­mo­we po­de­szwy bu­tów, któ­re za­pew­nia­ły kom­for­to­wą amor­ty­za­cję sto­pom dzi­ęki spręży­no­wo po­skręca­nym cząstecz­kom. Wszyst­ko to było dzia­ła­nie ato­mów. Do­wie­dzia­łam się cze­goś, co wpro­wa­dzi­ło po­rządek do mo­je­go ob­ra­zu ca­łe­go świa­ta. Po­wró­ci­ło po­czu­cie fa­scy­na­cji, lecz sta­ło się to do­pie­ro po uko­ńcze­niu prze­ze mnie kil­ku lat stu­diów pierw­sze­go stop­nia. Gdy­bym się znie­chęci­ła na za­jęciach wstęp­nych z nauk ści­słych, ta szan­sa pew­nie by mnie omi­nęła. Po uzy­ska­niu dy­plo­mu przy­rze­kłam więc so­bie, że zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy, by lu­dzie nie mu­sie­li uczyć się tych przed­mio­tów z nie­chęcią. Ta ksi­ążka jest moją pró­bą spe­łnie­nia tej obiet­ni­cy.

Po­my­sł jej na­pi­sa­nia przy­sze­dł mi do gło­wy dwa­dzie­ścia lat pó­źniej, dłu­go po tym, jak zo­sta­łam już pra­cow­ni­kiem na­uko­wym. W do­ro­słym ży­ciu na­dal po­szu­ki­wa­łam ró­żnych fa­scy­na­cji, wy­bie­ra­jąc ta­kie, któ­re by­ły­by emo­cjo­nu­jące, a jed­no­cze­śnie po­zwa­la­ły się cze­goś na­uczyć. Do ta­kiej ka­te­go­rii za­li­cza­ło się dmu­cha­nie szkła, za­pi­sa­łam się więc na warsz­ta­ty.

Gdy in­struk­tor Ray po­ka­zy­wał, jak kil­ko­ma ener­gicz­ny­mi ru­cha­mi mo­żna prze­kszta­łcić grud­kę masy szkla­nej na przy­kład w ga­lo­pu­jące­go mu­stan­ga, by­łam ocza­ro­wa­na. A za­raz po­tem prze­szły mi po ple­cach ciar­ki, Ray prze­strze­gł bo­wiem, że kro­pel­ki masy szkla­nej, któ­re upusz­czam na po­sadz­kę, mogą z ła­two­ścią wy­to­pić dziu­rę w po­de­szwie bu­tów. Pra­cu­jąc ze szkłem, zy­ska­łam głęb­sze ro­zu­mie­nie ma­te­ria­łu, o któ­rym uczy­łam się na stu­diach. Nie­ba­wem mia­łem się zaś do­wie­dzieć cze­goś, cze­go się zu­pe­łnie nie spo­dzie­wa­łam.

Pew­ne­go śro­do­we­go wie­czo­ru przy­by­łam na warsz­ta­ty w wy­jąt­ko­wo bo­jo­wym na­stro­ju. Za­wsze za­cho­wy­wa­łam jak naj­wy­ższy re­spekt dla roz­to­pio­ne­go szkła. Na wszyst­kich in­nych za­jęciach za­nu­rza­łam pisz­czel hut­ni­czą w ka­dzi, na­bie­ra­łam nie­du­żą por­cję masy szkla­nej, wy­dmu­chi­wa­łam małą ba­ńkę wiel­ko­ści pi­łecz­ki gol­fo­wej i for­mo­wa­łam wa­zo­nik. Ale tym ra­zem nie po­stąpi­łam tak ase­ku­ra­cyj­nie.

Tego dnia wzi­ęłam na pisz­czel trzy razy wi­ęk­szą por­cję masy, któ­ra ście­ka­ła kro­pla­mi na po­sadz­kę, i wy­tęży­łam nie­mal całe płu­ca. Raz ko­zie śmie­rć! Na­dmu­cha­łam ba­ńkę wiel­ko­ści dwóch pi­łek ba­se­bal­lo­wych, po czym ogrze­wa­łam ją i for­mo­wa­łam, ogrze­wa­łam i ob­ra­ca­łam, ogrze­wa­łam i for­mo­wa­łam. Kie­dy wresz­cie mój dzi­wo­ląg na­brał kszta­łtów, stwier­dzi­łam, że jest to je­den z naj­lep­szych wa­zo­nów, ja­kie uda­ło mi się zro­bić. Na ostat­nim eta­pie, gdy trzy­ma­łam pisz­czel z wa­zo­nem w pie­cu, za­częłam roz­ma­wiać z in­nym uczest­ni­kiem kur­su. Roz­pro­szy­łam się – i wte­dy, o nie!

W trak­cie po­ga­węd­ki szkło po­zo­sta­wa­ło zbyt dłu­go w pie­cu. Kie­dy je wy­jęłam, było roz­ża­rzo­ne do po­ma­ra­ńczo­wo­ści i smęt­nie zwi­sa­ło na ko­ńcu pisz­cze­li. Cała duma z mo­je­go do­ko­na­nia pry­sła. Ob­ró­ci­łam bry­łę o sto osiem­dzie­si­ąt stop­ni, ale wa­zon za­re­ago­wał ob­wi­śni­ęciem w dru­gą stro­nę. Ob­ró­ci­łam po­now­nie. Znów ob­wi­sł. Ob­ró­ci­łam jesz­cze raz. Ob­wi­sł. Jesz­cze raz. Ob­wi­sł. Na czo­le za­częły mi się zbie­rać kro­ple potu.

Po­my­śla­łam, że z tego ża­ło­sne­go po­ło­że­nia mó­głby wy­ba­wić mnie po­dmuch mro­źne­go po­wie­trza z ze­wnątrz, któ­re schło­dzi­ło­by i utwar­dzi­ło wa­zon. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał jed­nak tro­pi­kal­ny upał za­pew­nia­ny przez go­rące pie­ce. By­łam w krop­ce i naj­wy­ra­źniej szkło to wy­czu­wa­ło.

W ko­ńcu wa­zon po­sta­no­wił prze­jąć ini­cja­ty­wę. Kie­dy po­now­nie ob­ró­ci­łam pisz­czel, ru­nął na po­sadz­kę. Spraw­dzi­łam, czy od­pry­ski masy szkla­nej nie wy­lądo­wa­ły na mo­jej skó­rze, ale wszyst­ko było w po­rząd­ku. Nie­ste­ty tego sa­me­go nie mo­żna było po­wie­dzieć o pul­su­jącym na zie­mi wa­zo­nie.

Za­wo­ła­łam Raya, któ­ry pod­bie­gł w azbe­sto­wych ręka­wi­cach hut­ni­czych. Ze­brał wa­zon z po­sadz­ki, po­now­nie przy­mo­co­wał go do pisz­cze­li, wsa­dził do pie­ca i po chwi­li przy­nió­sł z po­wro­tem do mo­je­go sta­no­wi­ska. Spraw­nie kręcąc pisz­czel raz w pra­wo, raz w lewo, roz­wa­rł za­mkni­ęty wlot do wa­zo­nu, a drew­nia­nym bur­gul­cem za­okrąglił spłasz­czo­ny bok. Szkło prze­trzy­ma­ło te prze­jścia, choć przy­jęło te­raz nową for­mę.

Po tym, jak w ko­ńcu i ono, i ja ochło­nęli­śmy, za­sta­no­wi­łam się przez chwi­lę nad zda­rze­nia­mi i przy­szła mi do gło­wy pew­na myśl. Ja kszta­łto­wa­łam szkło, a ono kszta­łto­wa­ło mnie. Nada­wa­łam mu for­mę na­wet wte­dy, gdy upu­ści­łam je na po­sadz­kę, a jed­no­cze­śnie ro­bie­nie wa­zo­nu w zi­mo­wy wie­czór nie tyl­ko da­wa­ło mi wy­tchnie­nie po kiep­skim dniu, lecz ta­kże po­głębi­ło moje ro­zu­mie­nie i po­sza­no­wa­nie szkła oraz ró­żnych in­nych ma­te­ria­łów. Re­flek­sja ta mia­ła cha­rak­ter wręcz eg­zy­sten­cjal­ny, a całe zda­rze­nie sta­ło się in­spi­ra­cją do na­pi­sa­nia tej ksi­ążki. Spo­strze­że­nie, że ma­te­ria­ły i lu­dzie wza­jem­nie się mo­de­lu­ją, za­chęci­ło mnie do prze­śle­dze­nia tego, jak roz­ma­ite sub­stan­cje for­mo­wa­ły nas na prze­strze­ni dzie­jów.

W Ma­gii wy­na­laz­ków uka­zu­ję, jak ró­żne ma­te­ria­ły były kszta­łto­wa­ne przez swo­ich twór­ców. Ka­żdy roz­dział jest za­ty­tu­ło­wa­ny sło­wem, któ­re będzie na­bie­rać no­wych zna­czeń w zwi­ąz­ku z pre­zen­to­wa­ny­mi prze­mia­na­mi tech­nicz­ny­mi. W szcze­gól­no­ści ksi­ążka ta tłu­ma­czy, jak kwar­co­we ze­ga­ry, sta­lo­we tory, mie­dzia­ne dru­ty te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­ne, srebr­ne kli­sze fo­to­gra­ficz­ne, węglo­we żar­ni­ki, ma­gne­tycz­ne twar­de dys­ki, szkla­ne na­czy­nia la­bo­ra­to­ryj­ne i krze­mo­we chi­py ra­dy­kal­nie zmie­ni­ły na­sze prak­ty­ki in­te­rak­cji, ko­mu­ni­ka­cji, trans­por­tu, utrwa­la­nia zda­rzeń, wi­dze­nia świa­ta, do­ko­ny­wa­nia od­kryć na­uko­wych i my­śle­nia. Ma­gia wy­na­laz­ków wy­pe­łnia lukę zo­sta­wia­ną przez wi­ęk­szo­ść ksi­ążek o tech­ni­ce, przed­sta­wia bo­wiem hi­sto­rie mniej zna­nych wy­na­laz­ców oraz inne spoj­rze­nie na naj­wi­ęk­sze sła­wy. Zde­cy­do­wa­łam się za­jąć tymi bia­ły­mi pla­ma­mi, prze­mil­cza­ny­mi frag­men­ta­mi dzie­jów, po­nie­waż one też wie­le mó­wią o me­cha­ni­zmach kul­tu­ry. Wska­zu­ję na udział lu­dzi kul­tu­ro­wo „in­nych”, by jak naj­wi­ęcej czy­tel­ni­ków do­strze­gło w opi­sy­wa­nych po­sta­ciach swo­je od­bi­cie. Po­słu­gu­ję się „ga­wędziar­stwem” z in­ten­cją za­cie­ka­wie­nia na­uką sze­ro­kie­go gro­na od­bior­ców.

Mam na­dzie­ję, że po jej prze­czy­ta­niu w nowy spo­sób do­ce­nisz ota­cza­jące nas zdo­by­cze tech­ni­ki, a ta­kże że za­ra­żę cię pew­nym po­de­jściem. Aby jak naj­le­piej się roz­wi­jać, mu­si­my na­uczyć się kry­tycz­nie my­śleć o ota­cza­jących nas na­rzędziach. Ksi­ążka ta ma na celu umac­nia­nie ta­kiej per­spek­ty­wy. Znaj­dziesz tu spo­ro cie­ka­wo­stek, któ­ry­mi mo­żna się po­pi­sać na spo­tka­niu to­wa­rzy­skim, ale rów­nież ma­te­riał do re­flek­sji.

Ogól­nie mó­wi­ąc, Ma­gia wy­na­laz­ków ma dać nowe spoj­rze­nie na świat, hi­sto­rię i nas sa­mych. Oczy­wi­ście pro­ble­ma­ty­ka re­la­cji mi­ędzy na­uką a kul­tu­rą może przy­pra­wiać o za­wrót gło­wy swo­ją ska­lą, ale wy­bit­na dwu­dzie­sto­wiecz­na so­cjo­lo­żka Ma­don­na świet­nie ją wy­śpie­wa­ła, oznaj­mia­jąc: we are li­ving in a ma­te­rial world – ży­je­my w ma­te­rial­nym świe­cie. Mia­ła stu­pro­cen­to­wą ra­cję. Wszyst­ko, co nas ota­cza, jest z cze­goś zło­żo­ne, a my nie tyl­ko ży­je­my w ma­te­rial­nym świe­cie, lecz po­zo­sta­je­my też w nie­ustan­nej wspó­łza­le­żno­ści z jego ma­te­rią. Kszta­łtu­je­my ją, a ona ze swej stro­ny kszta­łtu­je nas. To była lek­cja, któ­rą owe­go pa­mi­ęt­ne­go zi­mo­we­go wie­czo­ru chciał mi prze­ka­zać zde­for­mo­wa­ny wa­zon. Niech jego ofia­ra nie pój­dzie na mar­ne; przyj­rzyj­my się, jak wy­gląda­ją te za­le­żno­ści.

dr Ainis­sa Ra­mi­rez

New Ha­ven, CT

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki