Metazoa. Od szklanych gąbek i morskich smoków do ukrytej krainy umysłu - Peter Godfrey-Smith - ebook

Metazoa. Od szklanych gąbek i morskich smoków do ukrytej krainy umysłu ebook

Peter Godfrey-Smith

5,0

Opis

Wyobraź sobie wycieczkę do zielonego lasu, gdzie wszystkie drzewa kichają i kaszlą, wyciągają kończyny i bacznie Cię obserwują swoimi niewidzialnymi oczami. Widzisz pozostałości wczesnych form zwierzęcego życia. Odwiedzasz swoich dalekich kuzynów – gąbki, osłonice i koralowce, będących produktami tej samej ewolucyjnej historii, która dała początek człowiekowi.

Pasjonat nurkowania, filozof i badacz, Peter Godfrey-Smith, w poszukiwaniach pierwszych śladów świadomości łączy relacje ze swoich podwodnych wypraw z refleksjami filozoficznymi i najnowszymi odkryciami biologicznymi. Zaciera granicę między lądem a oceanem, przeplatając historie szklanych gąbek, miękkich koralowców, morskich smoków, boksujących krewetek, ośmiornic i ryb ze światem owadów, ptaków i ssaków takich jak my. Obserwuje i opisuje zachowania każdego z tych zwierząt oraz ich interakcje z otaczającym je światem. Z ich pomocą szuka odpowiedzi na odwieczne pytanie o początki umysłu.

Tak właśnie powstała Metazoa, książka, która wypełnia lukę między umysłem i ciałem, skupiając się na jednym z najważniejszych problemów filozoficznych – na pochodzeniu świadomości. Jest to opowieść równie bogata i różnorodna, jak tętniące w oceanach życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 495

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CybirbV

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne rozwinięcie poprzedniej książki autora, w której również pochylał się nad świadomością , jej genezą i przejawami. Tamta pozycja pt. „Inne światy” skupiała się na ośmiornicach. Tutaj mamy podróż śladami ewolucji od pojedynczych komórek, przez gąbki i koralowce, po stawonogi, mięczaki i kręgowce. Lektura dość wymagająca , ale dająca sporo do myślenia.
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2023 Co­py­ri­ght © Pe­ter God­frey-Smith, 2020 All ri­ghts re­se­rved
Ty­tuł ory­gi­nalnyMe­ta­zoa: Ani­mal Life and the Birth of the Mind
Ad­iu­sta­cja i ko­rektaDa­riusz Nie­zgoda
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychSzy­mon Drob­niak
SkładME­LES-DE­SIGN
ISBN 978-83-7886-689-3
Wy­da­nie I
Kra­ków 2023
Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kim tym, któ­rzy stra­cili ży­cie w po­ża­rach

au­stra­lij­skiego bu­szu la­tem 2019–2020, oraz tym,

któ­rzy wal­czyli z ogniem.

Po­zwól­cie, bym was go­rąco prze­strzegł na tym miej­scu, wła­ści­ciele okrę­tów z Nan­tuc­ket! Strzeż­cie się przyj­mo­wa­nia do swego rze­mio­sła, wy­ma­ga­ją­cego ta­kiej czuj­no­ści, ja­kie­go­kol­wiek mło­dzieńca o ścią­głej twa­rzy i za­pad­nię­tych oczach, skłon­nego do nie­wcze­snych roz­my­ślań (...) „No cóż, ty mał­po­lu­dzie? – po­wie­dział pe­wien har­pun­nik do jed­nego z tych mło­dzień­ców. – Już pra­wie trzy lata krą­żymy po mo­rzu, a tyś jesz­cze nie wy­pa­trzył ani jed­nego wie­lo­ryba. Jak tylko wle­ziesz na górę, za­raz się oka­zuje, że wie­lo­ry­bów jest skąpo ni­czym zę­bów u kury”. Może tak i jest – a może były ich całe stada na da­le­kim ho­ry­zon­cie; wsze­lako sto­piony rytm fal i my­śli uko­ły­sał tego roz­tar­gnio­nego mło­dzieńca wtrą­ca­jąc go w tak opiu­mową apa­tię, pełną czczych, nie­świa­do­mych ma­rzeń, że na ko­niec za­traca on swoją oso­bo­wość, bie­rze mi­styczny ocean roz­cią­gnięty u swo­ich stóp za wi­domy ob­raz głę­bo­kiej, błę­kit­nej, bez­den­nej du­szy, prze­ni­ka­ją­cej ludz­kość i przy­rodę, a każda dziwna, pół­wi­dzialna, nie­uchwytna, piękna rzecz, która mu się wy­myka, każda le­d­wie do­strze­galna, wzno­sząca się płe­twa ja­kie­goś nie­roz­po­zna­wal­nego kształtu zdaje mu się być wcie­le­niem tych nie­po­chwyt­nych my­śli, co za­lud­niają du­szę tylko dzięki temu, że stale przez nią prze­la­tują. W tym za­cza­ro­wa­nym na­stroju duch od­pływa tam, skąd przy­był; roz­pra­sza się w cza­sie i prze­strzeni, two­rząc na­resz­cie, na po­do­bień­stwo roz­sia­nych, pan­te­istycz­nych po­pio­łów Cran­mera[1*], cząstkę każ­dego z wy­brzeży, jak świat długi i sze­roki.

Her­man Me­lville, Moby Dick, czyli Biały Wie­lo­ryb(przeł. Bro­ni­sław Zie­liń­ski)

Pro­to­zoa

Scho­dząc głę­biej

Po skal­nych stop­niach wy­rzeź­bio­nych w fa­lo­chro­nie zstę­pu­jesz dzie­sięć stopni w dół, wprost do wody, te­raz spo­koj­nej i gład­kiej w szczy­to­wej fa­zie przy­pływu. Dźwięk i gra­wi­ta­cja ustę­pują, a świa­tło roz­ta­pia się w miękką zie­leń, kiedy za­nu­rzasz się pod po­wierzch­nię. Je­dyne, co w tej chwili sły­szysz, to twój wła­sny od­dech.

Po chwili tra­fiasz do ogrodu gą­bek, do gma­twa­niny kształ­tów i ko­lo­rów. Nie­które gąbki wy­glą­dają jak bulwy lub wa­chla­rze, ro­snąc w górę z mor­skiego dna. Inne roz­ra­stają się na boki po każ­dej na­po­tka­nej po­wierzchni, two­rząc nie­re­gu­larną, po­kry­wa­jącą wszystko war­stwę. Wśród gą­bek wy­ra­sta też coś, co wy­gląda jak pa­pro­cie czy kwiaty, oraz osło­nice – ró­żowe, sy­fo­no­kształtne struk­tury o wnę­trzu jakby po­kry­tym szkli­wio­nym wzo­rem. Sy­fony przy­po­mi­nają prze­wody wen­ty­la­cyjne wi­dy­wane na po­kła­dach stat­ków, choć tu­taj ich rurki kie­rują się we wszyst­kie strony. Po­kryte są one naj­róż­niej­szymi splą­ta­nymi for­mami ży­cia – czę­sto są nimi tak bar­dzo obu­do­wane, że bar­dziej zdają się być ele­men­tami kra­jo­brazu, w któ­rym roz­grywa się ży­cie, niż or­ga­ni­zmami z praw­dzi­wego zda­rze­nia.

Jed­nak żywe – osło­nice się nie­znacz­nie po­ru­szają, jak gdyby śpiąc i przez sen na wpół wy­czu­wa­jąc twoją obec­ność. Od czasu do czasu, co nie­zmien­nie odro­binę mnie za­ska­kuje, ciało ja­kiejś osło­nicy za­pada się w so­bie i wy­rzuca na ze­wnątrz wodę zgro­ma­dzoną we­wnątrz zwie­rzę­cia, jakby wzru­szyw­szy ra­mio­nami i wes­tchnąw­szy. Kra­jo­braz ożywa i na swój spo­sób „mówi”, gdy prze­pły­wasz obok.

Oto­czony przez ży­cie pły­niesz przez coś, co przy­po­mina las. Ale w le­sie wszystko, co spo­ty­kasz na swo­jej dro­dze, jest wy­ni­kiem in­nej ewo­lu­cyj­nej ścieżki: ro­ślin­nej. W ogro­dzie gą­bek więk­szość tego, co wi­dzisz, to zwie­rzęta. Wszyst­kie te zwie­rzęta (z wy­jąt­kiem sa­mych gą­bek) mają swój układ ner­wowy, nitki prze­wo­dzące elek­trycz­ność cią­gnące się przez ich ciała. Ciała te po­ru­szają się i ki­chają, się­gają i się wa­hają. Nie­które re­agują na twoje przy­by­cie gwał­tow­nie. Ro­baki z grupy wie­losz­cze­tów wy­glą­dają jak pęczki po­ma­rań­czo­wych piór za­tknię­tych na ra­fie; pióra te, jak się oka­zuje, po­kryte są oczami i na­tych­miast cho­wają się, je­śli pod­pły­niesz za bli­sko. Wy­obraź so­bie wy­cieczkę do zie­lo­nego lasu, gdzie wszyst­kie drzewa ki­chają i kaszlą, się­gają przed sie­bie koń­czy­nami i bacz­nie cię ob­ser­wują nie­wi­dzial­nymi oczami.

Ta pod­wodna wy­prawa z dala od brzegu od­sła­nia przed tobą po­zo­sta­ło­ści i bli­skich krew­nych wcze­snych form zwie­rzę­cego ży­cia. Nie od­wie­dzasz prze­szło­ści – gąbki, osło­nice czy ko­ra­lowce są współ­cze­snymi zwie­rzę­tami, pro­duk­tami tej sa­mej ewo­lu­cyj­nej hi­sto­rii, która dała po­czą­tek czło­wie­kowi. Nie od­wie­dzasz więc przod­ków, ale da­le­kich ku­zy­nów, od­le­głych, ży­ją­cych krew­nych. Ogród do­okoła cie­bie zbu­do­wany jest przez szczy­towe ga­łę­zie jed­nego wiel­kiego drzewa ro­dzin­nego.

Da­lej w głąb oce­anu, pod skalną półką, kryje się kłę­bek czuł­ków i szczy­piec: to pa­sia­sta kre­wetka. Jej ciało, czę­ściowo prze­zro­czy­ste, ma za­le­d­wie kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów, ale dłu­gie czułki i od­nóża prze­dłu­żają jego wy­miary przy­naj­mniej trzy­krot­nie. To zwie­rzę jest pierw­szym ze wspo­mnia­nych przeze mnie do tej pory, które może wi­dzieć cię jako obiekt, za­miast je­dy­nie re­ago­wać na zmiany na­tę­że­nia świa­tła i kon­tury nie­okre­ślo­nych, mrocz­nych kształ­tów. Jesz­cze da­lej, na szczy­cie rafy, nie­ru­cho­mieje ośmior­nica, roz­cią­gnięta jak kot – nie­zwy­kle do­brze za­ka­mu­flo­wany kot – z kil­koma ra­mio­nami roz­po­star­tymi, a in­nymi cia­sno zwi­nię­tymi. To zwie­rzę rów­nież cię ob­ser­wuje, bar­dziej osten­ta­cyj­nie niż kre­wetka, uno­sząc głowę z uwagą, gdy prze­pły­wasz obok.

Ma­te­ria, ży­cie i umysł

W 1857 roku HMS Cyc­lops wy­do­był coś z głę­bin pół­noc­nego Atlan­tyku. Próbka wy­glą­dała jak muł z mor­skiego dna. Po wy­do­by­ciu zo­stała ona za­kon­ser­wo­wana w al­ko­holu i prze­słana do bio­loga T.H. Hux­leya[2*][1].

Próbkę prze­słano do Hux­leya nie dla­tego, że wy­da­wała się ona w ja­kiś spo­sób nie­zwy­kła, ale ze względu na po­wszechne w tam­tym cza­sie za­in­te­re­so­wa­nie – za­równo od strony na­uko­wej, jak i prak­tycz­nej – mor­skim dnem. Prak­tyczna strona tego za­in­te­re­so­wa­nia zwią­zana była z pro­jek­tem ukła­da­nia głę­boko na dnie oce­anu ka­bli te­le­gra­ficz­nych. Pierw­szy taki ka­bel, zdolny do prze­sy­ła­nia wia­do­mo­ści przez Atlan­tyk, ukoń­czono w 1858 roku – nie­stety prze­trwał on je­dyne trzy ty­go­dnie. Jego izo­la­cja szybko za­wio­dła i nio­sący sy­gnał prąd elek­tryczny roz­pro­szył się w mor­skiej wo­dzie.

Hux­ley obej­rzał próbkę mułu, za­no­to­wał obec­ność pew­nych jed­no­ko­mór­ko­wych or­ga­ni­zmów oraz za­gad­ko­wych, okrą­głych struk­tur, po czym scho­wał ją na ko­lejne dzie­sięć lat.

Po tym cza­sie po­sta­no­wił on wró­cić do niej z lep­szym mi­kro­sko­pem. Tym ra­zem za­ob­ser­wo­wał dyski i kule nie­zna­nego po­cho­dze­nia, a także ob­le­wa­jącą je ślu­zo­watą sub­stan­cję, „przej­rzy­stą ślu­zo­watą ma­te­rię”. Ba­dacz za­su­ge­ro­wał, że oto od­krył on nowy ro­dzaj or­ga­ni­zmu o wy­jąt­kowo pro­stej for­mie. We­dług jego ostroż­nej in­ter­pre­ta­cji dyski i kule były twar­dymi ele­men­tami pro­du­ko­wa­nymi przez żywą ga­la­re­to­watą sub­stan­cję. Hux­ley na­zwał od­kryty or­ga­nizm na cześć Ern­sta Ha­ec­kla, nie­miec­kiego bio­lo­gia, ilu­stra­tora i fi­lo­zofa. Nowa forma ży­cia otrzy­mała na­zwę Ba­thy­bius Ha­ec­ke­lii.

Ha­ec­kel był za­chwy­cony za­równo sa­mym od­kry­ciem, jak i zo­sta­niem jego oj­cem chrzest­nym[2]. Był on świę­cie prze­ko­nany, że taki ro­dzaj ży­cia po pro­stu mu­siał ist­nieć. Po­dob­nie jak Hux­ley – Ha­ec­kel był za­cie­kłym zwo­len­ni­kiem teo­rii ewo­lu­cji za­pro­po­no­wa­nej przez Dar­wina i ogło­szo­nej w pracy pod ty­tu­łem O po­wsta­wa­niu ga­tun­ków w 1859 roku. Hux­ley i Ha­ec­kel byli wio­dą­cymi pro­pa­ga­to­rami dar­wi­ni­zmu, każdy w swoim wła­snym kraju (An­glii w przy­padku Hux­leya i w Niem­czech w przy­padku Ha­ec­kla). Oby­dwaj rów­nież z pa­sją drą­żyli pro­blemy, co do któ­rych roz­wią­za­nia Dar­win zbyt­nio nie spe­ku­lo­wał[3], z wy­jąt­kiem kilku krót­kich frag­men­tów książki – w szcze­gól­no­ści kwe­stie do­ty­czące po­cho­dze­nia ży­cia oraz sa­mych po­cząt­ków ewo­lu­cji bio­lo­gicz­nej. Czy ży­cie na Ziemi po­wstało tylko raz, czy może kil­ka­krot­nie? Ha­ec­kel był prze­ko­nany, że spon­ta­niczne po­wsta­nie ży­cia z ma­te­rii nie­oży­wio­nej[4] było moż­liwe oraz że mo­gło ono za­cho­dzić nie­prze­rwa­nie. Od­kry­cie Ba­thy­biusa uznał on za od­na­le­zie­nie fun­da­men­tal­nie pro­stej formy ży­cia, mo­gą­cej po­ten­cjal­nie wy­ście­lać ogromne ob­szary głę­bo­kiego dna mor­skiego; dla Ha­ec­kla or­ga­nizm ten był po­mo­stem po­mię­dzy kró­le­stwem ży­cia i kra­iną mar­twej ma­te­rii nie­orga­nicz­nej.

Tra­dy­cyjna kon­cep­cja or­ga­ni­za­cji ży­cia, w umy­słach obecna od cza­sów sta­ro­żyt­nych Gre­ków, wy­róż­niała je­dy­nie dwa ro­dzaje or­ga­ni­zmów ży­wych: zwie­rzęta i ro­śliny. Wszystko co żywe mu­siało wpa­so­wać się w ten po­dział. Kiedy szwedzki bo­ta­nik Ka­rol Lin­ne­usz opra­co­wał w XVIII wieku nowy sche­mat kla­sy­fi­ka­cji ży­cia[5], umie­ścił on ro­śliny i zwie­rzęta obok trze­ciego, nie­oży­wio­nego „kró­le­stwa skał”, zwa­nego La­pi­des. Ta trój­dzielna kla­sy­fi­ka­cja wciąż wi­doczna jest w zna­jomo brzmią­cym py­ta­niu „zwie­rzę, ro­ślina czy mi­ne­rał?”[3*].

Do cza­sów Lin­ne­usza or­ga­ni­zmy mi­kro­sko­pijne już za­ob­ser­wo­wano, po raz pierw­szy do­ko­nał tego w la­tach 60. XVII wieku ho­len­der­ski su­kien­nik An­toni van Le­eu­wen­hoek za po­mocą naj­po­tęż­niej­szego z wcze­snych mi­kro­sko­pów. Lin­ne­usz uwzględ­nił w swo­jej kla­sy­fi­ka­cji stwo­rzeń cał­kiem sporo ma­leń­kich, mi­kro­sko­pij­nych or­ga­ni­zmów, uj­mu­jąc je w zbior­czej ka­te­go­rii „ro­ba­ków”. (Dzie­siąte wy­da­nie jego Sys­tema Na­tu­rae, da­jące po­czą­tek łącz­nej kla­sy­fi­ka­cji tak ro­ślin, jak zwie­rząt, roz­po­czy­nała grupa na­zwana przez niego Mo­nas: „ciała bę­dące za­le­d­wie punk­tem”).

Z cza­sem, gdy roz­wój bio­lo­gii po­stę­po­wał, w kla­sy­fi­ka­cji ży­cia za­częły po­ja­wiać się za­gad­kowe przy­padki – zwłasz­cza w ska­lach mi­kro­sko­po­wych. Ogólną ten­den­cją były próby umiesz­cza­nia ich albo wśród ro­ślin (jak np. glony), albo wśród zwie­rząt (np. pier­wot­niaki) – in­nymi słowy po jed­nej lub dru­giej stro­nie ba­ry­kady. Cza­sami jed­nak trudno było po­wie­dzieć, gdzie nowo od­kry­wane stwo­rze­nia po­winny na­le­żeć, a każda taka ka­te­go­ry­za­cja zda­wała się sta­wiać pod zna­kiem za­py­ta­nia stan­dar­dowy sys­tem kla­sy­fi­ka­cji.

W 1860 roku bry­tyj­ski przy­rod­nik John Hogg stwier­dził[6], że naj­wyż­szy czas skoń­czyć z pro­wi­zorką i stwo­rzyć czwarte kró­le­stwo dla or­ga­ni­zmów naj­mniej­szych, co­raz po­wszech­niej uzna­wa­nych za jed­no­ko­mór­kowe, i nie­bę­dą­cych ani ro­śli­nami, ani zwie­rzę­tami. Na­zwał je on Pro­toc­ti­sta i umie­ścił w kró­le­stwie Re­gnum Pri­mi­ge­num (kró­le­stwo pier­wotne), lo­ko­wa­nym gdzieś obok zwie­rząt, ro­ślin i mi­ne­ra­łów. (Ukuty przez Hogga ter­min Pro­toc­ti­sta zo­stał póź­niej skró­cony przez Ha­ec­kla do współ­cze­snej wer­sji Pro­ti­sta[7]). Hogg wi­dział rów­nież, że gra­nice mię­dzy po­szcze­gól­nymi kró­le­stwami są dość płynne, a je­dy­nym ostrym po­dzia­łem jest ten mię­dzy mi­ne­ra­łami i in­nymi for­mami ży­cia.

Prze­ta­so­wa­nia ka­te­go­rii, o któ­rych do­tąd wspo­mi­na­łem, były zwią­zane z ży­ciem jako ta­kim, a nie z or­ga­ni­za­cją umy­słu. Ale ży­cie i umysł od dłuż­szego czasu zda­wały się być po­łą­czone w ja­kiś spo­sób, na­wet je­śli wi­doczna za­leż­ność mię­dzy nimi nie była sta­bilna. We­dług twier­dzeń Ary­sto­te­lesa sprzed po­nad dwóch ty­sięcy lat du­sza po­winna łą­czyć w jedno tak ży­cie jak umysł[8]. Dla Ary­sto­te­lesa du­sza jest ro­dza­jem we­wnętrz­nego bytu kie­ru­ją­cego ak­tyw­no­ściami ciała, ist­nie­ją­cym na róż­nych po­zio­mach zło­żo­no­ści u róż­nych or­ga­ni­zmów ży­wych. Ro­śliny po­bie­rają sub­stan­cje od­żyw­cze, by utrzy­mać się przy ży­ciu – co wska­zuje na obec­ność ja­kie­goś ro­dzaju du­szy. Zwie­rzęta rów­nież to ro­bią, a do­dat­kowo po­tra­fią od­bie­rać swoje oto­cze­nie zmy­słami i na nie re­ago­wać – to już inny ro­dzaj du­szy. Lu­dzie, obok dwóch wspo­mnia­nych zdol­no­ści, po­tra­fią rów­nież ro­zu­mo­wać, mają więc trzeci ro­dzaj du­szy. We­dług Ary­sto­te­lesa na­wet obiekty nie­oży­wione nie­po­sia­da­jące du­szy czę­sto za­cho­wują się w zgo­dzie z pew­nymi ce­lami i prze­zna­cze­niem, dą­żąc do za­ję­cia na­tu­ral­nego dla nich miej­sca.

Jed­nym z ele­men­tów od­rzu­ce­nia tej ary­sto­te­le­sow­skiej wi­zji rze­czy­wi­sto­ści w cza­sie sie­dem­na­sto­wiecz­nej re­wo­lu­cji na­uko­wej było zde­fi­nio­wa­nie tych za­leż­no­ści na nowo. Czę­ścią tej zmiany było umoc­nie­nie kon­cep­cji fi­zy­kal­no­ści – prze­ko­na­nia, że ma­te­ria za­cho­wuje się w czy­sto me­cha­niczny, ki­ne­tyczny spo­sób z nie­wiel­kim lub żad­nym udzia­łem prze­zna­cze­nia i ce­lo­wo­ści – oraz uwznio­śle­nie i udu­cho­wie­nie kon­ceptu du­szy. Du­sza, u Ary­sto­te­lesa bę­dąca in­te­gral­nym ele­men­tem każ­dej ży­ją­cej ma­te­rii, stała się bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nym i in­te­lek­tu­al­nym two­rem. Du­sze mo­gły rów­nież być zba­wiane przez Bo­ską in­ter­wen­cję, uzy­sku­jąc tym sa­mym ja­kiś ro­dzaj wiecz­nego ży­cia.

Dla Kar­te­zju­sza, bę­dą­cego szcze­gól­nie wpły­wową po­sta­cią tam­tego okresu[9], po­dział mię­dzy fi­zycz­no­ścią i umy­sło­wo­ścią za­wsze był ostry, a czło­wiek wi­dziany był przez niego jako kom­bi­na­cja tych dwóch ja­ko­ści: jako lu­dzie je­ste­śmy by­tami fi­zycz­nymi i umy­sło­wymi. Udaje nam się po­sia­dać oby­dwie te ce­chy, po­nie­waż te dwie rze­czy­wi­sto­ści spo­ty­kają się w ma­łym or­ga­nie w na­szym mó­zgu. Tym wła­śnie jest kar­te­zjań­ski du­alizm. We­dług Kar­te­zju­sza inne zwie­rzęta nie były wy­po­sa­żone w du­szę i były two­rami czy­sto me­cha­nicz­nymi – pies nie po­siada uczuć, nie­za­leż­nie od tego, czego do­świad­cza. Du­sze de­cy­du­jące o spe­cjal­nej po­zy­cji czło­wieka nie były już – choćby na­wet w bar­dzo szcząt­ko­wej for­mie – udzia­łem zwie­rząt lub ro­ślin.

W XIX wieku, w cza­sach Dar­wina, Hux­leya i Ha­ec­kla, po­stępy bio­lo­gii i in­nych nauk ści­słych co­raz bar­dziej osła­biały zna­cze­nie kar­te­zjań­skiego du­ali­zmu. Prace Dar­wina stwo­rzyły ob­raz świata, w któ­rym gra­nica mię­dzy czło­wie­kiem i in­nymi zwie­rzę­tami nie była już tak ostra. Różne formy ży­cia wy­po­sa­żone w różne zdol­no­ści umy­słowe mo­gły ro­dzić się drogą stop­nio­wej ewo­lu­cji bio­lo­gicz­nej, szcze­gól­nie na dro­dze ad­ap­ta­cji do wa­run­ków śro­do­wi­ska i roz­dzie­la­nia się li­nii ewo­lu­ują­cych ga­tun­ków ma­cie­rzy­stych. Je­śli tylko cały pro­ces miał oka­zję wy­star­to­wać – wy­star­czał on do wy­ja­śnie­nia na­ro­dzin za­równo ciała, jak i umy­słu.

Klu­czowe tu­taj było wła­śnie to „je­śli”. Ha­ec­kel, Hux­ley i im po­dobni mieli na ten te­mat swoje zda­nie. Uwa­żali oni, że musi ist­nieć coś, ele­ment obecny we wszyst­kich or­ga­ni­zmach ży­wych, po­zwa­la­jący na ewo­lu­cję za­równo ży­cia jako ta­kiego, jak i po­cząt­ków umy­słu. To coś miało być fi­zyczne, nie­nad­na­tu­ralne, jed­no­cze­śnie jed­nak od­mienne od zwy­kłej ma­te­rii. Gdy­by­śmy po­tra­fili to wy­izo­lo­wać, mo­gli­by­śmy na­brać łyżkę tego cze­goś – i wciąż po­zo­sta­łoby to tym spe­cjal­nym czymś. Na­zwali oni ten czyn­nik „pro­to­pla­zmą”[10].

Może się to wy­da­wać dziwne, ale było mo­ty­wo­wane po czę­ści wni­kli­wymi ob­ser­wa­cjami ko­mó­rek i pro­stych or­ga­ni­zmów. Kiedy lu­dzie za­glą­dali do wnę­trza ko­mó­rek, wy­da­wało się, że nie ma tam wy­star­cza­ją­cej or­ga­ni­za­cji[11] – nie ob­ser­wo­wano tam wy­star­cza­ją­cej róż­no­rod­no­ści skład­ni­ków, by ko­mórki mo­gły ro­bić to, co ewi­dent­nie są w sta­nie zro­bić. To, co wi­dzieli ba­da­cze, wy­da­wało się tylko sub­stan­cją, prze­zro­czy­stą i miękką. An­giel­ski fi­zjo­log Wil­liam Ben­ja­min Car­pen­ter, opi­su­jąc swoje ob­ser­wa­cje w 1862 roku, zdu­mie­wał się tym, co po­tra­fią osią­gnąć or­ga­ni­zmy jed­no­ko­mór­kowe: „ak­tyw­no­ści ży­ciowe”, które wi­dzi się jako „wy­ko­ny­wane przez skom­pli­ko­wany apa­rat” zwie­rzę­cego ciała, są do­ko­ny­wane przez „małą grudkę po­zor­nie jed­no­rod­nej ga­la­rety”. Ob­ser­wo­wano, jak ta cząstka ga­la­retki „trzyma swój po­karm bez człon­ków, po­łyka go bez ust, trawi go bez żo­łądka” i „prze­miesz­cza się z miej­sca na miej­sce bez mię­śni”. Skło­niło to Hux­leya i in­nych do stwier­dze­nia, że za ak­tyw­no­ścią ży­ciową nie stoi wy­jąt­kowa or­ga­ni­za­cja zwy­kłej ma­te­rii, ale inny skład­nik, który był z na­tury żywy: „or­ga­ni­za­cja jest wy­ni­kiem ży­cia, a nie ży­cie jest wy­ni­kiem or­ga­ni­za­cji”.

Na tym tle Ba­thy­bius mógł być od­kry­ciem szcze­gól­nie obie­cu­ją­cym. Wy­da­wał się być próbką czy­stej „ma­te­rii ży­cia”, sub­stan­cji być może cią­gle po­wsta­ją­cej w spo­sób spon­ta­niczny, two­rzą­cej wciąż od­na­wia­jący się or­ga­niczny dy­wan na dnie mo­rza. Opi­sano też ko­lejne próbki. Ba­thy­bius z Za­toki Bi­skaj­skiej po­sia­dał zdol­ność po­ru­sza­nia się. Oczy­wi­ście nie wszy­scy bio­lo­dzy byli prze­ko­nani do ist­nie­nia tej rze­komo bar­dzo pier­wot­nej formy ży­cia i na­ra­sta­ją­cych wo­kół niej spe­ku­la­cji. Jak na przy­kład Ba­thy­bius utrzy­my­wał się przy ży­ciu na ta­kich głę­bo­ko­ściach? Co mógł jeść?

W tym sa­mym cza­sie roz­po­czy­nała się eks­pe­dy­cja Chal­len­ger[12] – czte­ro­letni pro­jekt or­ga­ni­zo­wany przez The Royal So­ciety w Lon­dy­nie w la­tach 70. XIX wieku, ma­jący na celu po­bra­nie prób z mor­skiego dna z se­tek lo­ka­li­za­cji na ca­łym świe­cie. W za­mie­rze­niu pro­jekt ten miał stwo­rzyć pierw­szy kom­pletny in­wen­tarz głę­bo­ko­mor­skiego ży­cia. Wio­dący ba­dacz eks­pe­dy­cji, Char­les Wy­ville Thom­son, chciał za­jąć się py­ta­niami do­ty­czą­cymi Ba­thy­biusa, choć pod­cho­dził do nich ostroż­nie. Chal­len­ger nie zdo­łał do­star­czyć no­wych, świe­żych prób, co do­pro­wa­dziło dwóch pra­cu­ją­cych na po­kła­dzie statku ba­daw­czego na­ukow­ców do po­dej­rzeń (po­par­tych wy­ni­kami pro­stych ma­ni­pu­la­cji), że Ba­thy­bius nie był or­ga­ni­zmem ży­wym, na­wet tylko czę­ściowo. Za po­mocą se­rii eks­pe­ry­men­tów wy­ka­zali oni, że Ba­thy­bius był ni­czym wię­cej, jak tylko pro­duk­tem re­ak­cji che­micz­nej za­cho­dzą­cej mię­dzy wodą mor­ską i al­ko­ho­lem wy­ko­rzy­sty­wa­nym do kon­ser­wa­cji prób, co miało do­ty­czyć rów­nież sta­rej próby Hux­leya po­bra­nej przez HMS Cyc­lops.

Ba­thy­bius umarł. Hux­ley na­tych­miast przy­znał się do swo­jego błędu. Ha­ec­kel, znacz­nie bar­dziej przy­wią­zany do Ba­thy­biusa jako po­ten­cjal­nego „bra­ku­ją­cego ogniwa”, nie­stety trwał przy swoim przez ko­lejne dzie­sięć lat[13]. Po­most, jaki pró­bo­wał prze­rzu­cić, jed­nak za­wiódł.

W póź­niej­szym cza­sie inni ba­da­cze wciąż mieli na­dzieję na od­na­le­zie­nie po­łą­cze­nia po­dob­nego ro­dzaju, sub­stan­cji mo­gą­cej być po­mo­stem mię­dzy ży­ciem i ma­te­rią nie­oży­wioną. W ko­lej­nych la­tach tego typu po­dej­ścia stop­niowo jed­nak za­ni­kały. Za­stę­po­wane one były w po­wol­nym pro­ce­sie na­uko­wego od­kry­cia, który osta­tecz­nie po­zba­wił ak­tyw­ność ży­ciową ja­kiej­kol­wiek ta­jem­ni­czo­ści. Wy­ja­śnie­nie po­wsta­nia ży­cia, które w ten spo­sób suk­ce­syw­nie się ugrun­to­wało, po­szło do­kład­nie tą drogą, któ­rej Hux­ley i Ha­ec­kel nie chcieli za­ak­cep­to­wać: drogą ukry­tej or­ga­ni­za­cji zwy­kłej, nie­oży­wio­nej ma­te­rii.

Jak zo­ba­czymy póź­niej, taka ma­te­ria nie jest „zwy­kła” pod każ­dym wzglę­dem, ale jest zwy­kła, je­śli cho­dzi o jej pod­sta­wowy skład. Or­ga­ni­zmy żywe zbu­do­wane są z tych sa­mych che­micz­nych skład­ni­ków co reszta Wszech­świata i pod­le­gają tym sa­mym pra­wom i za­sa­dom co świat nie­oży­wiony. Obec­nie nie wiemy, jak do­kład­nie po­wstało ży­cie, ale jego po­wsta­nie nie jest dzi­siaj ta­jem­nicą tak wielką, że skła­nia­łaby ona nas do uwie­rze­nia w ist­nie­nie ja­kiejś do­dat­ko­wej sub­stan­cji od­po­wia­da­ją­cej za stwa­rza­nie świata oży­wio­nego.

Taki ob­rót spraw oka­zał się trium­fem ma­te­ria­li­stycz­nego punktu wi­dze­nia w bio­lo­gii – spoj­rze­nia, które nie do­pusz­cza ist­nie­nia żad­nych nad­na­tu­ral­nych skład­ni­ków ży­cia. Był to rów­nież triumf po­dej­ścia uzna­ją­cego jed­ność ca­łego świata fi­zycz­nego pod ką­tem jego pod­sta­wo­wych skład­ni­ków. Ży­cia nie da się wy­ja­śnić na ba­zie ist­nie­nia ja­kie­goś ta­jem­ni­czego skład­nika, ale je­dy­nie w opar­ciu o skom­pli­ko­waną struk­turę i zło­żo­ność ist­nie­jącą w nie­zwy­kle ma­łych ska­lach prze­strzen­nych. Skale ta­kie są nie­malże nie­moż­liwe do wy­obra­że­nia. Weźmy na przy­kład ry­bo­somy, bę­dące waż­nymi ele­men­tami ko­mó­rek, od­po­wie­dzialne za skła­da­nie i pro­duk­cję czą­ste­czek bia­łek. Ry­bo­somy same w so­bie ce­chują się dość skom­pli­ko­waną bu­dową. Jed­no­cze­śnie po­nad sto mi­lio­nów ry­bo­so­mów mo­głoby zmie­ścić się na po­wierzchni kropki wy­dru­ko­wa­nej na końcu tego zda­nia[14].

Wy­daje się za­tem, że ży­cie zna­la­zło swoje miej­sce w hi­sto­rii na­uki. W przy­padku umy­słu wciąż wiemy znacz­nie mniej.

Luka

Od końca XIX wieku, z dar­wi­now­ską re­wo­lu­cją na­bie­ra­jącą tempa, utrzy­ma­nie du­ali­stycz­nego wi­dze­nia umy­słu, cha­rak­te­ry­stycz­nego dla Kar­te­zju­sza, wy­da­wało się co­raz trud­niej­sze. Du­alizm ma sens je­dy­nie w ra­mach pew­nego szer­szego punktu wi­dze­nia uj­mu­ją­cego czło­wieka jako uni­ka­tową i szcze­gólną część na­tury, w pe­wien spo­sób bli­ską Bogu. W ta­kiej in­ter­pre­ta­cji wszystko inne, żywe czy mar­twe, może być czy­sto ma­te­rialne, pod­czas gdy my mamy ten do­dat­kowy „skład­nik”. Ewo­lu­cyjna per­spek­tywa w pa­trze­niu na czło­wieka, do­strze­ga­jąca cią­głość mię­dzy nami sa­mymi i in­nymi zwie­rzę­tami, czy­niła ideę du­ali­zmu pro­ble­ma­tyczną – choć nie nie­moż­liwą. Wszystko to wska­zy­wało na po­trzebę roz­wi­nię­cia ma­te­ria­li­stycz­nego spoj­rze­nia na umysł, które mo­głoby wy­ja­śnić po­cho­dze­nie my­śli, do­świad­czeń i uczuć na dro­dze pro­ce­sów fi­zycz­nych i che­micz­nych. Sam fakt, że wy­ja­śnia­nie ży­cia po­szło drogą po­dej­ścia ma­te­ria­li­stycz­nego, był w pe­wien spo­sób mo­ty­wu­jący – trudno jed­nak po­wie­dzieć, jak bar­dzo zmiana ta po­mo­gła, a w szcze­gól­no­ści – jaki mógł być zwią­zek suk­cesu bio­lo­gicz­nego ma­te­ria­li­zmu z roz­wią­zy­wa­niem za­ga­dek umy­słu.

Pa­trząc na hi­sto­rię na­uki, mo­żemy roz­róż­nić dwie al­ter­na­tywne ścieżki, które od tam­tych cza­sów bie­gną nie­prze­rwa­nie do te­raz. Ary­sto­te­les wy­mie­nił kilka „sta­diów” du­szy, łą­cząc w ten spo­sób ze sobą ro­śliny, zwie­rzęta i nas sa­mych. To, co na­zy­wamy umy­słem, jest w tym uję­ciu roz­sze­rze­niem – albo od­mianą – ak­tyw­no­ści ży­cio­wej jako ta­kiej. Spoj­rze­nie Ary­sto­te­lesa nie było oparte na ewo­lu­cji, ła­two jed­nak by­łoby umie­ścić je w ta­kich ka­te­go­riach. Ewo­lu­cja zło­żo­nego ży­cia w spo­sób na­tu­ralny da­wa­łaby po­czą­tek umy­słowi, po­przez roz­wój ce­lo­wych ak­tyw­no­ści i wraż­li­wo­ści na ota­cza­jące śro­do­wi­sko.

Z dru­giej strony Kar­te­zjusz wi­dział ży­cie jako jedną rzecz, a umysł – jako coś zu­peł­nie od­ręb­nego i in­nego. W tym dru­gim spoj­rze­niu trudno było się spo­dzie­wać, że po­stęp w ro­zu­mie­niu ży­cia miałby w ja­ki­kol­wiek spo­sób mieć zna­cze­nie dla py­tań za­da­wa­nych o istotę umy­słu.

W ciągu ostat­niego stu­le­cia więk­szość po­dejść do te­matu umy­słu miała cha­rak­ter ma­te­ria­li­styczny, ale pod jed­nym wzglę­dem wszyst­kie one zbli­żyły się do idei Kar­te­zju­sza. Od po­łowy XX wieku teo­re­tycy umy­sły stop­niowo od­cho­dzili od wi­dze­nia bli­skich po­łą­czeń mię­dzy na­turą ży­cia i umy­słu. Pro­ces ten uła­twił roz­wój no­wo­cze­snych kom­pu­te­rów. Tech­no­lo­gia kom­pu­te­rowa w swoim roz­woju od po­łowy XX wieku pro­po­no­wała nowy, inny po­most mię­dzy tym, co umy­słowe, i tym, co fi­zyczne – po­most oparty na lo­gice, a nie na ży­ciu. No­wa­tor­ska me­cha­ni­za­cja ro­zu­mo­wa­nia i pa­mięci – czyli kom­pu­te­ry­za­cja – wy­da­wała się lep­szą drogą. Z cza­sem, gdy roz­wi­jano sys­temy tzw. sztucz­nej in­te­li­gen­cji (AI, od ar­ti­fi­cial in­tel­li­gence), two­rzono układy, które mo­głyby być uznane za nieco in­te­li­gentne – mimo że w żad­nym wy­padku nie na­le­żało o nich my­śleć jako o „ży­wych”. Wy­da­wało się więc, że zwie­rzęce ciała nie były umy­słowi zu­peł­nie po­trzebne – w za­sa­dzie zda­wały się być zu­peł­nie opcjo­nalne. Istotą i sed­nem było tu­taj opro­gra­mo­wa­nie. Mózg po pro­stu wy­ko­nuje pe­wien pro­gram, który może dzia­łać rów­nież na in­nych ma­szy­nach (lub ukła­dach nie­bę­dą­cych ma­szy­nami w ogóle).

W tym sa­mym cza­sie za­ostrzył się rów­nież po­dział na kwe­stie umy­słowe i fi­zyczne. „Umysł” ro­zu­miany jako ła­mi­główka zo­stał za­stą­piony kon­kret­niej­szym pro­ble­mem. Nowy po­gląd gło­sił, że pewne czę­ści umy­słu można dość ła­two wy­ja­śnić w ka­te­go­riach ma­te­ria­li­stycz­nych, pod­czas gdy inne jego aspekty są bar­dziej na ta­kie po­dej­ście od­porne. Opór ma­te­ria­li­zmowi sta­wiały, na przy­kład, su­biek­tywne do­świad­cze­nia oraz świa­do­mość. Weźmy choćby pa­mięć. Mo­żemy wy­ka­zać, że różne ro­dzaje zwie­rząt mają pa­mięć – za­pi­sują dzięki niej ślady prze­szło­ści w swo­ich mó­zgach i wy­ko­rzy­stują je póź­niej, gdy de­cy­dują o tym, co ro­bić. Nie­trudno so­bie wy­obra­zić, jak mózg może coś ta­kiego osią­gnąć. Wiele do­ty­czą­cych ta­kiej pa­mięci py­tań po­zo­staje bez od­po­wie­dzi, ale z pew­no­ścią wy­glą­dają one na roz­wią­zy­walne. Po­win­ni­śmy być w sta­nie zro­zu­mieć, jak tego ro­dzaju pa­mięć fak­tycz­nie działa. U lu­dzi ist­nieją jed­nak pewne ro­dzaje pa­mięci, które nie tylko za­pi­sują in­for­ma­cję, ale rów­nież wy­wo­łują uczu­cia. Jak ujął to Tho­mas Na­gel w 1974 roku[15], po­sia­da­nie umy­słu jest czymś, co się „czuje” jako by­cie sobą. Czymś zu­peł­nie in­nym jest pa­mię­ta­nie ja­kie­goś do­brego do­świad­cze­nia, a in­nym – złego. Prze­twa­rza­ją­cej in­for­ma­cję stro­nie pa­mięci (czyli kom­po­nen­cie za­pi­su­ją­cej i od­twa­rza­ją­cej uży­teczne in­for­ma­cje) taka uczu­ciowa kom­po­nenta może to­wa­rzy­szyć lub nie. Trud­ność w opi­sy­wa­niu re­la­cji umysł–ciało leży wła­śnie w wy­ja­śnie­niu tej do­dat­ko­wej kom­po­nenty, opi­sa­niu w ka­te­go­riach bio­lo­gicz­nych, fi­zycz­nych lub kom­pu­te­ro­wych tego, jak w fi­zycz­nym świe­cie może ist­nieć do­świad­cze­nie od­czu­wa­nia umy­słem.

Pro­blem ten jest wciąż por­tre­to­wany przez pry­zmat kilku kla­sycz­nych in­ter­pre­ta­cji. Główna li­nia po­działu wciąż usta­wia ma­te­ria­lizm (lub fi­zy­ka­lizm) po jed­nej stro­nie, i du­alizm po dru­giej. Ist­nieją rów­nież bar­dziej skrajne moż­li­wo­ści. Panp­sy­chizm twier­dzi, że cała ma­te­ria, łącz­nie z tą bu­du­jącą obiekty ta­kie jak na przy­kład stoły[16], ma w so­bie aspekt umy­słowy. Nie su­ge­ruje ona, że cały Wszech­świat zbu­do­wany jest z do­świad­czeń – to byłby ide­alizm. Panp­sy­chizm przyj­muje fi­zyczną kon­struk­cję rze­czy­wi­sto­ści wi­doczną na pierw­szy rzut oka, jed­no­cze­śnie jed­nak za­kłada, że ma­te­ria bu­du­jąca świat fi­zyczny ma swój ulot­nie umy­słowy skład­nik. Ten umy­słowy skład­nik ma­te­rii daje po­czą­tek do­świad­cze­niu i świa­do­mo­ści, gdy ta or­ga­ni­zuje się, two­rząc mózg. Po­mimo swo­jej ewi­dent­nej eks­tra­wa­ganc­ko­ści panp­sy­chizm ma za­cie­kłych obroń­ców. Wspo­mniany wcze­śniej Tho­mas Na­gel uważa, że panp­sy­chizm po­wi­nien być utrzy­many na równi z in­nymi teo­riami, po­nie­waż każde po­dej­ście ma swo­jej pro­blemy – a te do­ty­czące panp­sy­chi­zmu nie są wcale po­waż­niej­sze od tych ce­chu­ją­cych inne fi­lo­zo­fie. Er­nest Ha­ec­kel, w po­st­ba­thy­biu­so­wym okre­sie swo­jej pracy, rów­nież skła­niał się ku panp­sy­chi­zmowi. Hux­ley z ko­lei orę­do­wał za jesz­cze in­nym, nie­po­pu­lar­nym po­dej­ściem[17]. Po­dej­rze­wał on, że świa­do­mość może być re­zul­ta­tem zja­wisk ma­te­rial­nych, ale ni­gdy ich przy­czyną. Był to jesz­cze je­den, inny ro­dzaj du­ali­zmu – i ma on swo­ich ad­wo­ka­tów rów­nież dziś.

Czymś, co ja­skrawo rzuca się w oczy w tej dzi­kiej me­na­że­rii wi­zji rze­czy­wi­sto­ści i co wi­doczne jest rów­nież w bar­dziej przy­ziem­nych dys­ku­sjach o umy­śle, jest ogromna róż­no­rod­ność po­my­słów na to, skąd umysł się bie­rze. Dla jed­nych umysł jest wszę­dzie lub pra­wie wszę­dzie. Dla in­nych jest on ogra­ni­czony do lu­dzi i być może kilku in­nych ga­tun­ków zwie­rząt po­dob­nych do nas. Je­den czło­wiek, spo­glą­da­jąc na pan­to­felka – jed­no­ko­mór­kowy or­ga­nizm żwawo pły­wa­jący w war­stewce wody – stwier­dzi: to, co dzieje się w tym or­ga­ni­zmie, wy­star­cza do tego, by miał on uczu­cia. Pan­to­fe­lek re­aguje na bodźce i ma swoje cele. Na ma­leńką skalę – gro­ma­dzi do­świad­cze­nia. Z ko­lei ktoś inny nie tylko po­gar­dzi pan­to­fel­kiem, ale spoj­rzy rów­nież na bar­dziej zło­żone zwie­rzę, na przy­kład na rybę, i po­wie: praw­do­po­dob­nie nie ma ona żad­nych uczuć. Ryba wy­ka­zuje wiele od­ru­chów i in­stynk­tów, i sporo dość skom­pli­ko­wa­nych czyn­no­ści mó­zgo­wych, ale cała ta ak­tyw­ność jest swego ro­dzaju „błą­dze­niem w ciem­no­ści”. Je­śli ta druga osoba się myli – dla­czego nie ma ona ra­cji? Je­śli panp­sy­chizm rów­nież jest błędny i nie ma na­wet śladu czu­cia w naj­mniej­szym zia­renku pia­sku – jak uza­sad­nimy błęd­ność ta­kiego po­dej­ścia? Czy rze­czy­wi­stość fak­tycz­nie mo­głaby być tak skon­stru­owana? Lu­dzie mogą twier­dzić, co im się tylko po­doba. Gdy­bym miał zgad­nąć, ja­kie jest obec­nie prze­wa­ża­jące po­dej­ście lu­dzi za­py­ta­nych o to, czy (i które) żywe or­ga­ni­zmy „do­świad­czają” rze­czy­wi­sto­ści – po­wie­dział­bym, że naj­pow­szech­niej­szą od­po­wie­dzią jest „tak” w przy­padku ssa­ków i pta­ków, „być może” w od­nie­sie­niu do ga­dów i ryb oraz „nie” dla wszyst­kich in­nych or­ga­ni­zmów. Je­śli jed­nak za­czy­namy prze­ko­ny­wać się do roz­sze­rze­nia tej gra­nicy (np. w kie­runku ro­ślin, mró­wek czy pan­to­felka) lub do jej za­wę­że­nia (tylko do ssa­ków) – cała dys­ku­sja na­gle staje się nieco zbyt luźna. W jaki spo­sób mo­gli­by­śmy stwier­dzić, kto tak na­prawdę ma ra­cję?

Po­czu­cie ar­bi­tral­no­ści opi­sy­wa­nego pro­blemu zwią­zane jest z czymś, co fi­lo­zof Jo­seph Le­vine na­zwał „luką wy­ja­śnia­jącą” (expla­na­tory gap)[18]. Na­wet je­śli by­li­by­śmy pewni, że umysł ma czy­sto fi­zyczne pod­stawy, bez żad­nych nie­ma­te­rial­nych do­dat­ków – chcie­li­by­śmy mimo wszystko wie­dzieć, dla­czego kon­kretna ma­te­ria fi­zyczna daje po­czą­tek kon­kret­nemu spo­so­bowi do­świad­cza­nia, a nie zu­peł­nie in­nemu. Dla­czego po­sia­da­nie ta­kiego, a nie in­nego mó­zgu, w taki, a nie inny spo­sób pod­le­ga­ją­cego za­cho­dzą­cym w nim pro­ce­som, wy­wo­łuje te kon­kretne do­świad­cze­nia i uczu­cia? Na­wet je­śli trud­no­ści zwią­zane z in­nymi punk­tami wi­dze­nia prze­ko­nają nas, że ma­te­ria­lizm musi być prawdą – wciąż trudno bę­dzie zro­zu­mieć, jak jest on praw­dziwy, w jaki spo­sób rze­czy­wi­stość może funk­cjo­no­wać wła­śnie tak.

To jest wła­śnie grupa pro­ble­mów, któ­rymi chciał­bym za­jąć się w tej książce. Ce­lem nie jest od­po­wiedź na py­ta­nie Le­vine’a o kon­kretne od­czu­cia i do­świad­cze­nia – na przy­kład które ak­tyw­no­ści mó­zgu zwią­zane są z wi­dze­niem ko­loru albo czu­ciem bólu. Tym zaj­muje się neu­ro­bio­lo­gia. Moim ce­lem jest na­to­miast zro­zu­mie­nie, dla­czego czu­jemy się tak, a nie ina­czej, bę­dąc ma­te­rial­nymi by­tami, ja­kimi je­ste­śmy. To „my” jest tu­taj po­my­ślane dość sze­roko: moim ob­sza­rem za­in­te­re­so­wa­nia nie są wy­łą­cze­nie za­wi­ło­ści ludz­kiej świa­do­mo­ści, ale także do­świad­cze­nia i od­czu­cia ro­zu­miane ogól­nie, coś, co może do­ty­czyć wielu in­nych grup zwie­rząt. Chciał­bym za­jąć się pro­ble­mem do­świad­cze­nia w spo­sób re­du­ku­jący po­czu­cie ar­bi­tral­no­ści, o któ­rym pi­sa­łem wcze­śniej – po­czu­cie, które po­zwa­la­łoby nam przy­tak­nąć men­tal­no­ści bak­te­rii czy od­mó­wić umy­słu pta­kom, w za­leż­no­ści od na­szego wi­dzi­mi­się.

Moje po­dej­ście do pro­blemu umy­słu i ciała jest bio­lo­giczne i jed­no­cze­śnie ma­te­ria­li­styczne. Dla wielu okre­śle­nie „ma­te­ria­lizm” rów­no­znaczne jest z po­dej­ściem bar­dzo prak­tycz­nym, prag­ma­tycz­nym: świat jest mniej­szy, niż ci się wy­da­wało, mniej uni­ka­towy i mniej uświę­cony, wszystko to rap­tem atomy zde­rza­jące się nie­ustan­nie ze sobą. Zde­rza­jące się ze sobą mo­le­kuły są w isto­cie nie­zwy­kle ważne, ale nie chciał­bym bu­do­wać mo­jej hi­sto­rii w na­stroju ja­kiejś za­twar­dzia­ło­ści czy ogra­ni­cze­nia. Świat fi­zyczny czy ma­te­rialny to coś znacz­nie wię­cej niż rze­czy­wi­stość dud­nią­cych zde­rzeń i su­chej, ści­słej struk­tury. Po­win­ni­śmy przy­go­to­wać się na ko­lejne nie­spo­dzianki, ja­kie on w so­bie za­wiera.

Punkt wi­dze­nia, jaki przyj­muje ta książka, to bio­lo­giczny ma­te­ria­lizm, ale pod wie­loma wzglę­dami sed­nem mo­jego spoj­rze­nia jest szer­sza per­spek­tywa zwana cza­sem mo­ni­zmem. Mo­nizm ozna­cza prze­ko­na­nie o ist­nie­niu pew­nej fun­da­men­tal­nej jed­no­ści w na­tu­rze[19], na naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych po­zio­mach jej zło­żo­no­ści. Ma­te­ria­lizm jest jed­nym z ro­dza­jów mo­ni­zmu, po­nie­waż za­kłada on, że zja­wi­ska umy­słowe, w tym su­biek­tywne do­świad­cze­nia, są ma­ni­fe­sta­cjami bar­dziej pod­sta­wo­wych pro­ce­sów opi­sy­wa­nych przez bio­lo­gię, che­mię i fi­zykę. Ide­alizm, kon­cep­cja za­kła­da­jąca ist­nie­nie pier­wiastka umy­sło­wego we wszyst­kim, rów­nież jest ro­dza­jem mo­ni­zmu, in­nym spo­so­bem opi­sa­nia jed­no­ści. (Ide­ali­sta musi być w sta­nie do­wieść, jak to, co po­zor­nie fi­zyczne i przy­ziemne, jest w isto­cie urze­czy­wist­nie­niem ja­kie­goś umy­słu czy du­cha). Wresz­cie ko­lej­nym odła­mem mo­ni­zmu jest twier­dze­nie, że to, co na­zy­wamy „fi­zycz­nym”, i to, co na­zy­wamy „umy­sło­wym” – wszystko to są ma­ni­fe­sta­cje cze­goś jesz­cze in­nego i pod­sta­wo­wego; po­dej­ście ta­kie okre­ślamy mo­ni­zmem neu­tral­nym. Za­miast wy­ja­śniać umy­sło­wość w ka­te­go­riach fi­zycz­nych lub fi­zycz­ność w ka­te­go­riach umy­sło­wych – kon­cep­cja ta pró­buje ob­ja­śnić oby­dwie te rze­czy w ka­te­go­riach cze­goś in­nego. To inne „coś” po­zo­staje owiane ta­jem­nicą. Gdy­bym nie był ma­te­ria­li­stą – pew­nie był­bym neu­tral­nym mo­ni­stą[20], choć ewen­tu­al­ność taka jest w moim przy­padku mało praw­do­po­dobna. Swoje ro­zu­mo­wa­nie po­pro­wa­dzę, za­czy­na­jąc od ży­cia – ro­zu­mia­nego w spo­sób ma­te­ria­li­styczny – pró­bu­jąc na­stęp­nie po­ka­zać, jak ewo­lu­cja bio­lo­giczna ukła­dów ży­wych może dać po­czą­tek umy­słowi. Chciał­bym w ten spo­sób, przy­naj­mniej czę­ściowo, za­mknąć lukę po­mię­dzy tym, co umy­słowe, i tym, co fi­zyczne.

Za­nim jed­nak za­czniemy, przyj­rzyjmy się bli­żej umy­sło­wej stro­nie ukła­danki i słow­nic­twu, ja­kiego uży­wamy do jej opi­sy­wa­nia. Część umy­słu, do któ­rej od­no­sił się Na­gel, mó­wiąc, że się ją czuje jako by­cie sobą, na­zy­wamy świa­do­mo­ścią. (Sam Na­gel od­no­sił się do niej w ten spo­sób). W tym sen­sie je­steś świa­domy, je­śli w ja­kiś spo­sób czu­jesz, że je­steś sobą. Nie­mniej jed­nak ter­min „świa­do­mość” jest czę­sto my­lący, bo su­ge­ruje on coś dość skom­pli­ko­wa­nego i wy­ra­fi­no­wa­nego. To, o czym mó­wił Na­gel, po­winno uwzględ­niać obec­ność od­czuć do­wol­nego ro­dzaju. W ja­kiś spo­sób czu­jesz się sobą – lub rybą, lub ćmą – je­śli czę­ścią two­jego ży­cia są choćby naj­lżej­sze, naj­sub­tel­niej­sze po­ru­sze­nia od­czu­cia. To, że słowo „świa­do­mość” su­ge­ruje wię­cej – jest przy­czyną wielu pro­ble­mów.

Neu­ro­bio­lo­dzy na przy­kład czę­sto twier­dzą, że wy­ka­zy­wa­nie świa­do­mo­ści za­leży od po­sia­da­nia kory mó­zgo­wej, po­fał­do­wa­nej, po­wierzch­nio­wej czę­ści na­szych mó­zgów – cze­goś, co po­sia­dają je­dy­nie ssaki i nie­które inne krę­gowce. Oto, co po­wie­dział kie­dyś le­karz i ese­ista Oli­ver Sacks[21], opi­su­jąc przy­pa­dek pa­cjenta, który w wy­niku in­fek­cji stra­cił cał­ko­wi­cie zdol­ność za­pa­mię­ty­wa­nia no­wych wspo­mnień. Sacks py­tał: „Jaki jest zwią­zek mię­dzy wzor­cami ak­tyw­no­ści i pa­mię­cią pro­ce­du­ralną, za­leż­nymi od względ­nie pier­wot­nych czę­ści układu ner­wo­wego, a świa­do­mo­ścią i od­czu­wa­niem, po­le­ga­ją­cymi na ko­rze mó­zgo­wej?”. Sacks za­daje tu­taj py­ta­nie, ale też wer­ba­li­zuje za­ło­że­nie: świa­do­mość i zdol­ność od­czu­wa­nia zwią­zane są z korą mó­zgową. Czy Sacks miał na my­śli, że je­śli ktoś lub coś nie po­siada kory mó­zgo­wej, taki byt – w ca­łym bo­gac­twie swo­jego „je­stem tu­taj” – nie po­sia­dałby rów­nież świa­do­mo­ści, choć mógłby po­sia­dać ja­kieś uczu­cia? Czy też uważa on, że bez kory mó­zgo­wej ist­nieje tylko ciem­ność i każde ta­kie stwo­rze­nie po­zba­wione by­łoby ja­kich­kol­wiek zdol­no­ści do od­czu­wa­nia – na­wet je­śli mo­głoby ono wy­ka­zy­wać ja­kieś za­cho­wa­nia? Więk­szość zwie­rząt, a w szcze­gól­no­ści więk­szość zwie­rząt opi­sa­nych w tej książce, nie po­siada kory mó­zgo­wej. Czy do­świad­czają one świata w spo­sób inny od na­szego – czy też zu­peł­nie po­zba­wione są do­świad­czeń?

Nie­któ­rzy uwa­żają, że bez kory mó­zgo­wej w ogóle nie ma mowy o od­czu­wa­niu. Być może w przy­szło­ści zo­sta­niemy zmu­szeni do przy­ję­cia ta­kiego punktu wi­dze­nia[22], ale tak na­prawdę szcze­rze w to wąt­pię. Mu­simy sta­rać się uni­kać wpa­da­nia w na­wyk wy­wo­dze­nia wszyst­kich form od­czu­wa­nia z uwa­run­ko­wań, które znamy u lu­dzi. Gdy okre­śle­nia „świa­do­mość” uży­wamy dla opi­sa­nia ogól­nej idei od­czu­wa­nia, ła­two jest zbo­czyć z wła­ści­wej drogi. Obec­nie wielu jed­nak używa „świa­do­mo­ści” – lub ja­kiejś mo­dy­fi­ka­cje tego ter­minu, na przy­kład „sa­mo­świa­do­mo­ści” – wła­śnie w ta­kim sze­ro­kim zna­cze­niu. Nie mam za­miaru być wy­bredny, je­śli cho­dzi o ter­mi­no­lo­gię, poza tym żadne na­zew­nic­two nie jest do­sko­nałe. W pew­nym stop­niu „czu­cie” jest do­brym okre­śle­niem dla tej szer­szej de­fi­ni­cji. Mo­żemy py­tać: czy zwie­rzęta czują? To jest – lub może być – py­ta­niem zu­peł­nie in­nym od za­sta­na­wia­nia się nad tym, które zwie­rzęta są świa­dome. Z dru­giej strony „od­czu­wa­nie” czę­sto jest uży­wane w kon­tek­ście kon­kret­nych ro­dza­jów do­świad­cza­nia – na przy­kład w przy­padku przy­jem­no­ści czy bólu, a także po­krew­nych do­świad­czeń war­to­ściu­ją­cych rze­czy­wi­stość we­dług spek­trum po­mię­dzy „do­brze” i „źle”. Do­świad­cze­nia ta­kie z całą pew­no­ścią są ważne, i pew­nie ma sens my­śle­nie o nich jako o nie­za­leż­nych od bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych od­mian świa­do­mo­ści. Praw­do­po­dob­nie nie są to jed­nak je­dyne ro­dzaje pro­stych, pod­sta­wo­wych spo­so­bów od­czu­wa­nia. W jed­nym z ko­lej­nych roz­dzia­łów przyj­rzę się kon­cep­cji, we­dług któ­rej do­świad­cze­nia zmy­słowe oraz oce­nia­jące są do pew­nego stop­nia różne od sie­bie – re­je­stro­wa­nie tego, co dzieje się wo­kół nas, może być czymś in­nym od oce­nia­nia, czy jest to do­bre czy złe. „Czu­cie” nie jest z re­guły uży­wane do okre­śle­nia zmy­sło­wej strony tego po­działu.

In­nym ter­mi­nem jest nie­po­radne „su­biek­tywne do­świad­cze­nie”[4*]. Po­ję­cie to wy­gląda na zbędne (ist­nieje coś ta­kiego, jako do­świad­cze­nie nie­su­biek­tywne?), nie po­siada też ła­twej do uku­cia wer­sji przy­miot­ni­ko­wej, jak w przy­padku „świa­do­mego” czy „czu­ją­cego”. Su­biek­tywne do­świad­cze­nie idzie jed­nak w do­brą stronę, su­ge­ru­jąc rolę „su­biek­tyw­no­ści”, a więc pod­mio­to­wo­ści od­czu­wa­ją­cej jed­nostki. W pew­nym sen­sie książka ta do­ty­czy wła­śnie ewo­lu­cji „su­biek­tyw­no­ści” – czym ona jest i jak po­wstała. Do­świad­cze­nia za­wsze do­ty­czą jed­no­stek, to tam mieszka czu­cie.

Cza­sami będę też pi­sać po pro­stu o umy­śle, w końcu to wła­śnie to, co bę­dziemy pró­bo­wali zro­zu­mieć w ca­łej tej hi­sto­rii: ewo­lu­cję umy­słu i to, jak wpa­so­wuje się on w ota­cza­jącą nas rze­czy­wi­stość. Będę la­wi­ro­wał mię­dzy róż­nymi ter­mi­nami i okre­śle­niami bez usta­na­wia­nia sztyw­nych praw. Nasz obecny po­ziom zro­zu­mie­nia ewo­lu­cji umy­słu nie jest wy­star­cza­jąco do­bry, by upie­rać się przy tej czy in­nej ter­mi­no­lo­gii.

Pro­jekt, który sta­ram się zre­ali­zo­wać, można opi­sać na wiele róż­nych spo­so­bów, ale jest to nie­zmien­nie trudne bez względu na to, jak na niego spoj­rzymy. Sed­nem pro­jektu jest po­ka­za­nie, że w ja­kiś spo­sób istne uni­wer­sum pro­ce­sów, które same w so­bie nie są umy­słowe ani świa­dome, może zor­ga­ni­zo­wać się w spo­sób, który daje po­czą­tek od­czu­wa­nym do­świad­cze­niom. W ja­kiś spo­sób część, czę­sto bez­myśl­nych, pro­ce­sów two­rzą­cych rze­czy­wi­stość dała po­czą­tek umy­słom.

Du­alizm i panp­sy­chizm oraz różne inne punkty wi­dze­nia twier­dzą, że to się nie mo­gło wy­da­rzyć; nie da się skon­stru­ować umy­słu – w każ­dym ra­zie nie do końca – z cze­goś in­nego, z zu­peł­nie „nie­umy­sło­wych” skład­ni­ków. Umysł musi być obecny we wszyst­kim albo musi być do­dany na sa­mym końcu – nie jako ostatni ele­ment ukła­danki, ale jako do­da­tek do fi­zycz­nego sys­temu, który w za­sa­dzie byłby kom­pletny bez niego. Ja za­miast tego my­ślę, że mo­żesz – lub ewo­lu­cja może – zbu­do­wać umysł z cze­goś in­nego. W pew­nych kon­kret­nych oko­licz­no­ściach, które same w so­bie nie za­wie­rają „umy­słu”, po­ja­wia się on nie­jako zni­kąd. Umy­sły są two­rami ewo­lu­cji, po­wsta­łymi z or­ga­ni­za­cji in­nych, nie­umy­sło­wych skład­ni­ków na­tury. Pro­ces ten jest wła­śnie te­ma­tem tej książki.

Po­wie­dzia­łem, że umysł jest pro­duk­tem ewo­lu­cji i czymś skon­stru­owa­nym, ale chciał­bym jed­no­cze­śnie za­po­biec po­pa­da­niu w ko­lejny, po­wszechny błąd. Ma­te­ria­li­styczny po­gląd nie głosi wcale, że umysł jest efek­tem fi­zycz­nych pro­ce­sów za­cho­dzą­cych w na­szych mó­zgach, ich kon­se­kwen­cją lub wy­two­rem. (Wy­daje się, że Hux­ley tak wła­śnie my­ślał). Za­miast tego cho­dzi o to, że do­świad­cze­nia i inne pro­cesy umy­słowe mają pod­łoże bio­lo­giczne, a co za tym idzie – rów­nież fi­zyczne. Na­sze umy­sły to układy i ma­szy­ne­rie oparte na ma­te­rii i ener­gii. Układy te są pro­duk­tami ewo­lu­cji; wy­ła­niają się na dro­dze po­wol­nych prze­mian. Ale kon­struk­cje te, kiedy już za­ist­nieją, nie są przy­czyną ist­nie­nia umy­słów; one są umy­słami. Pro­cesy mó­zgowe nie są przy­czyną po­wsta­wa­nie my­śli i do­świad­czeń; one same są my­ślami i do­świad­cze­niami.

To wła­śnie jest wielki pro­jekt bio­lo­gicz­nego ma­te­ria­li­zmu, taki, ja­kim wi­dzę go ja – po­ka­zu­jąc jed­no­cze­śnie, że taki punkt wi­dze­nia rze­czy­wi­ście ma sens i jest naj­praw­do­po­dob­niej spo­so­bem, w jaki rze­czy­wi­stość umy­słów funk­cjo­nuje. Ce­lem tej książki jest pój­ście tą ścieżką, jak naj­da­lej się tylko da. Nie są­dzę, aby jed­nym po­cią­gnię­ciem pióra, ru­chem wy­cią­ga­ją­cym kró­lika z ka­pe­lu­sza, udało się od­kryć roz­wią­za­nie pro­blemu. Opo­wieść ta bę­dzie ra­czej stop­nio­wym gro­ma­dze­niem fak­tów. W miarę biegu tej książki po­sta­ram się roz­wi­nąć pe­wien po­gląd, szkic od­po­wie­dzi, która po­łą­czy trzy ele­menty w je­den ob­raz ma­jący moim zda­niem sens. Nie każde jed­nak py­ta­nie znaj­dzie swoją od­po­wiedź, a wiele za­ga­dek po­zo­sta­nie nie­roz­wią­za­nych. Spo­sób, w jaki – jak są­dzę – opo­wieść się po­to­czy, jest żywo wy­ra­żony we frag­men­cie, który przez lata pracy nad tek­stem trak­to­wa­łem jako epi­graf[5*] do tej książki. Frag­ment ten jest au­tor­stwa Alek­san­dra Gro­then­diecka, ma­te­ma­tyka[23].

Mo­rze po­suwa się nie­zau­wa­żal­nie i w ci­szy, nic – zda­wać by się mo­gło – się nie dzieje i nic nie jest za­kłó­cane. (...) Ale w końcu ota­cza ono upartą ma­te­rię, a ta stop­niowo staje się pół­wy­spem, po­tem wy­spą, po­tem wy­sepką, która sama w końcu zo­staje za­to­piona, jakby roz­pusz­czona przez ocean roz­cią­ga­jący się jak okiem się­gnąć.

Gro­then­dieck pra­co­wał nad bar­dzo abs­trak­cyj­nymi pro­ble­mami – na­wet jak na stan­dardy czy­stej ma­te­ma­tyki. Po­wyż­szy cy­tat od­daje jego po­dej­ście do ich roz­wią­zy­wa­nia. Za­gadka, z jaką się mie­rzymy, zdaje się opie­rać tra­dy­cyj­nym me­to­dom. To, co mo­żemy w ta­kiej sy­tu­acji zro­bić, to bu­do­wać wie­dzę i po­zna­nie wo­kół pro­blemu, li­cząc, że dzięki temu ła­mi­główka ule­gnie prze­kształ­ce­niu i wresz­cie znik­nie zu­peł­nie. Trud­ność, z jaką się mie­rzymy, ulega zmia­nie i staje się osta­tecz­nie pro­sta do zro­zu­mie­nia. Me­ta­forą, któ­rej użył on, by opi­sać to po­dej­ście, było za­nu­rza­nie obiektu, ja­kie­goś kształtu, w wo­dzie.

Mia­łem ten ob­raz w swo­jej gło­wie od dłuż­szego czasu. Nie uwa­żam – jak nie­któ­rzy fi­lo­zo­fo­wie – że za­gadki w mo­jej dzie­dzi­nie są wy­łącz­nie ilu­zjami, które mo­żemy prze­zwy­cię­żyć, je­śli tylko bę­dziemy o nich roz­ma­wiać nieco ina­czej. Mu­simy na­uczyć się no­wych rze­czy. Jed­nak samo ich ucze­nie się zmie­nia ba­dany pro­blem i spra­wia, że stop­niowo on znika.

Wi­zja Gro­then­diecka zda­wała się tak urze­ka­jąca, że na po­czątku uży­łem jej jako otwar­cia książki. Póź­niej jed­nak ob­raz ten ob­rósł w nowe sko­ja­rze­nia, w cza­sie, kiedy top­nie­nie ziem­skich czap po­lar­nych za­częło za­gra­żać ist­nie­niu cen­nych wysp Pa­cy­fiku. Bio­rąc pod uwagę te nowe sko­ja­rze­nia, wy­dało mi się błę­dem otwie­rać książkę w ten spo­sób[24]. Me­ta­fora Gro­then­diecka wciąż jed­nak pro­wa­dzi moje my­śle­nie, a per­spek­tywa w niej wy­ra­żona de­ter­mi­nuje spo­sób, w jaki swoją hi­sto­rię roz­wija ta książka. Me­ta­zoa po­dej­muje za­gadkę umy­słu i ciała, eks­plo­ru­jąc na­turę ży­cia, hi­sto­rię zwie­rząt oraz różne spo­soby by­cia zwie­rzę­ciem, ja­kie wi­dzimy do­okoła nas. Po­zna­jąc bio­lo­gię zwie­rząt, bu­du­jemy na­szą wie­dzę wo­kół tej za­gadki i spra­wiamy, że ulega ona trans­for­ma­cji i stop­niowo znika.

Książka ta jest też kon­ty­nu­acją pro­jektu, który roz­po­czął się z na­pi­sa­niem in­nej, za­ty­tu­ło­wa­nej Inne umy­sły. Była to eks­plo­ra­cja ewo­lu­cji umy­słu pro­wa­dzona przez ob­ser­wa­cje pew­nej kon­kret­nej grupy zwie­rząt – gło­wo­no­gów, do któ­rych na­leżą mię­dzy in­nymi ośmior­nice. Inne umy­sły za­częły się dzięki spo­tka­niom z tymi zwie­rzę­tami w wo­dzie, pod­czas nur­ko­wa­nie i snor­ke­lingu. Spo­ty­ka­nie ich tam, w ich mor­skiej, mie­nią­cej się ko­lo­rami zło­żo­no­ści, do­pro­wa­dziło mnie do prób zro­zu­mie­nia pro­ce­sów, które mo­gły w nich za­cho­dzić. To z ko­lei spra­wiło, że śle­dząc ich ewo­lu­cyjną hi­sto­rię, do­tar­łem do klu­czo­wego zda­rze­nia w dzie­jach zwie­rząt, sta­ro­żyt­nego roz­wi­dle­nia się ewo­lu­cyj­nych ście­żek gdzieś na drze­wie ge­ne­alo­gicz­nym ży­cia. To roz­dzie­le­nie ge­ne­alo­gii do­pro­wa­dziło po­nad mi­liard lat temu do po­wsta­nie dwóch ga­łęzi, jed­nej wio­dą­cej do (mię­dzy in­nymi) ośmior­nic, dru­giej – do nas.

Nie­które idee na te­mat umy­słów, ciał i do­świad­cze­nia za­ry­so­wa­łem już w tam­tej książce, za­in­spi­ro­wany zwie­rzę­tami, które śle­dzi­łem. W tej książce idee te roz­wi­jam i roz­bu­do­wuję. Wszystko to jest re­zul­ta­tem bliż­szego przyj­rze­nia się fi­lo­zo­ficz­nej stro­nie pro­blemu, eks­plo­ra­cji ko­lej­nych ga­łęzi drzewa ży­cia oraz mo­krych, pod­wod­nych go­dzin spę­dzo­nych z no­wymi zwie­rzę­cymi krew­nia­kami czło­wieka. Pod­czas gdy w In­nych umy­słach nie­ustan­nie po­wra­ca­łem do ośmior­nic, w tej książce moim ce­lem jest spo­tka­nie się z wie­loma in­nymi gru­pami zwie­rząt, za­równo bliż­szymi, jak i dal­szymi krew­nia­kami na­szego ga­tunku na drze­wie ży­cia. Dla nie­któ­rych z nich ja sam by­łem by­tem, który mo­gły one spo­tkać i ob­ser­wo­wać; dla in­nych moja obec­ność nie była ni­czym wię­cej niż sen­nym ma­rze­niem. Zbli­ża­jąc się do końca książki, za­czniemy mieć do czy­nie­nia z co­raz nam bliż­szymi krew­nymi, z cia­łami i umy­słami co­raz bar­dziej przy­po­mi­na­ją­cymi na­sze. Ba­lans uję­cia hi­sto­rycz­nego w książce jest jed­nak prze­su­nięty w stronę wcze­śniej­szych eta­pów ewo­lu­cji, a moim ce­lem jest przede wszyst­kim zro­zu­mie­nie tego, jak do­świad­cze­nie w ogóle po­ja­wiło się na Ziemi, naj­pierw w jej wo­dach, a na­stęp­nie na lą­dach.

Tak wła­śnie wy­glą­dać bę­dzie ścieżka, którą po­dą­żymy w tej książce. Prze­wę­dru­jemy – prze­peł­zamy, wzro­śniemy, prze­pły­niemy – przez dzieje zwie­rzę­cego ży­cia od sa­mych jego po­cząt­ków, jako prze­wod­ni­ków obie­ra­jąc me­na­że­rię współ­cze­snych stwo­rzeń. Uczyć bę­dziemy się od każ­dego z nich, ob­ser­wu­jąc ciało każ­dego z nich, to, jak ono czuje, jak wcho­dzi w in­te­rak­cję ze świa­tem. Z ich po­mocą po­sta­ramy się zro­zu­mieć nie tylko hi­sto­rię, ale także różne ro­dzaje su­biek­tyw­no­ści w ota­cza­ją­cym nas świe­cie. Moim ce­lem nie jest zbu­do­wa­nie en­cy­klo­pe­dii za­wie­ra­ją­cej opis każ­dego zwie­rzę­cia na Ziemi. Sku­piam się ra­czej na tych przy­kła­dach, które sta­no­wią sta­dia przej­ściowe w ewo­lu­cji umy­słu, szcze­gól­nie sta­dia, które w ogóle do­pro­wa­dziły do jego po­wsta­nia. Więk­szość z nich to or­ga­ni­zmy mor­skie, ży­jące w oce­anie. A za­tem – zejdźmy po ka­mien­nych stop­niach pro­wa­dzą­cych do wody.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

1. Pro­to­zoa

[1] Moim głów­nym źró­dłem w spra­wie „tak­sonu” Ba­thy­bius jest Phi­lip F. Reh­bock, Hux­ley, Ha­ec­kel, and the Oce­ano­gra­phers: The Case of Ba­thy­bius ha­ec­ke­lii, „Isis” 66, nr 4 (1975): 504–33. Ar­ty­kuł Hux­leya z 1868 roku opu­bli­ko­wany zo­stał pod ty­tu­łem On Some Or­ga­ni­sms Li­ving at Great Dep­ths in the North Atlan­tic Ocean, „Qu­ar­terly Jo­ur­nal of Mi­cro­sco­pi­cal Science” 8 (1868): 203–12. To tam Hux­ley pi­sze, że we­dług niego od­kryta sub­stan­cja to „pro­to­pla­zma”, tam też na­daje jej na­zwę Ba­thy­bius Ha­ec­ke­lii (uży­wa­jąc wiel­kiej li­tery „H”, tak jak ja w tek­ście, za­miast ma­łej li­tery zwy­cza­jowo uży­wa­nej dla na­zwy ga­tun­ko­wej).

[2] Pi­sząc o Ha­ec­kelu, opie­ram się na bio­gra­fii Ro­berta J. Ri­chardsa, The Tra­gic Sense of Life: Ernst Ha­ec­kel and the Strug­gle Over Evo­lu­tio­nary Tho­ught (Chi­cago: Uni­ver­sity of Chi­cago Press, 2008), oraz zna­ko­mi­tym szkicu jego syl­wetki z pracy Geo­rgy’ego S. Le­vita i Uwe Hoss­felda Ernst Ha­ec­kel in the Hi­story of Bio­logy, „Cur­rent Bio­logy” 29, nr 24 (2019): R1276–84. Tuż przed tym ar­ty­ku­łem, na stro­nach R1272–76, znaj­duje się praca o słyn­nych ilu­stra­cjach Ha­ec­kela: The En­thu­sia­stic Ob­se­rver – Ha­ec­kel as Ar­tist Flo­riana Ma­der­spa­chera, opi­su­jąca m.in. kon­tro­wer­sje do­ty­czące ich na­uko­wej ści­sło­ści.

Ha­ec­kel, po­dob­nie jak wielu ów­cze­snych bio­lo­gów, wie­rzył w hie­rar­chię ra­sową, na któ­rej szczy­cie znaj­do­wać się mieli biali Eu­ro­pej­czycy. Jego po­glądy łą­czono cza­sami z na­ro­dzi­nami na­zi­zmu w Niem­czech. Ri­chards obala te twier­dze­nia (nie upie­ra­jąc się jed­nak jed­no­cze­śnie, że po­glądy Ha­ec­kela były cał­ko­wi­cie oświe­cone) w Ernst Ha­ec­kel’s Al­le­ged Anti-Se­mi­tism and Con­tri­bu­tions to Nazi Bio­logy, „Bio­lo­gi­cal The­ory” 2 (2007): 97–103. Naj­wyż­sza w hie­rar­chii klasa lu­dzi u Ha­ec­kela obej­mo­wała, na przy­kład, Ży­dów i Ber­be­rów (Ber­be­ren i Ju­den umiesz­czeni byli tam obok Ro­ma­nen i Ger­ma­nen). Ri­chards za­uważa rów­nież, że Ha­ec­kel był bli­skim przy­ja­cie­lem pro­gre­syw­nego ak­ty­wi­sty ho­mo­sek­su­al­nego i ba­da­cza seksu Ma­gnusa Hir­sch­felda, który po­świę­cił Ha­ec­ke­lowi swoją książkę Na­tu­ral Laws of Love (1912).

[3] Naj­bar­dziej zna­nym frag­men­tem jest ostrożna myśl z li­stu z 1871 roku do J.D. Ho­okera: „Czę­sto mówi się, że wszyst­kie wa­runki ko­nieczne do po­wsta­nia pierw­szego ży­wego or­ga­ni­zmu są speł­nione, tak jak były naj­pew­niej obecne od za­wsze. Je­śli jed­nak (i jest to praw­dzi­wie wiel­kie «je­śli») mo­gli­by­śmy wy­obra­zić so­bie w ja­kimś cie­płym ma­łym sta­wie – peł­nym wszel­kiego ro­dzaju soli amo­niaku i fos­foru, świa­tła, cie­pła, elek­trycz­no­ści itp. – po­wsta­nie zło­żo­nego związku biał­ko­wego, go­to­wego do pod­da­nia się ko­lej­nym prze­mia­nom che­micz­nym, ma­te­ria taka zo­sta­łaby w dzi­siej­szych cza­sach na­tych­miast po­żarta lub wchło­nięta, co oczy­wi­ście nie mo­głoby mieć miej­sca przed po­wsta­niem pierw­szych ży­wych stwo­rzeń” (Dar­win do J.D. Ho­okera, Down, Kent, 1 lu­tego 1871; w: Dar­win Cor­re­spon­dence Pro­ject, dar­win­pro­ject.ac.uk/let­ter/DCP-LETT-7471.xml).
[4] We­dług Reh­bocka Hux­ley za­prze­czył, ja­koby jego praca po­twier­dzała ten po­gląd.
[5]Sys­tema Na­tu­rae Lin­ne­usza opu­bli­ko­wano w wielu wy­da­niach po­cząw­szy od 1735 roku. Póź­niej­sze edy­cje obej­mo­wały za­równo zwie­rzęta, jak i ro­śliny, a na­stęp­nie mi­ne­rały.
[6]Zob. Hogg, On the Di­stinc­tions of a Plant and an Ani­mal and on a Fo­urth King­dom of Na­ture, „Edin­burgh New Phi­lo­so­phi­cal Jo­ur­nal” 12 (li­piec–paź­dzier­nik 1860): 216–25. Dla Hogga, jak pi­szę w książce, gra­nice mię­dzy kró­le­stwami oży­wio­nymi były roz­myte, pod­czas gdy gra­nica mię­dzy ży­wym i nie­oży­wio­nym była ostra; na stwo­rzo­nym przez sie­bie dia­gra­mie za­zna­czył on tę li­nię szcze­gól­nie mocno.
[7] Na­wet ten ostatni ter­min jest obec­nie po­strze­gany jako wąt­pliwy, po­nie­waż nie wska­zuje on ani jed­nej okre­ślo­nej ga­łęzi drzewa ży­cia (Pro­ti­sta to grupa „pa­ra­fi­le­tyczna”). Wiele ter­mi­nów uży­tych w ni­niej­szej książce jest kon­tro­wer­syj­nych z tego sa­mego po­wodu. Trudno jed­nak pi­sać bez uży­wa­nia ter­mi­nów ta­kich jak „ryby” czy „sko­ru­piaki”, choć do­ty­czą ich po­dobne kon­tro­wer­sje.

[8] Zob. zwłasz­cza De Anima Ary­sto­te­lesa. In­ter­pre­ta­cja tego dzieła jest kon­tro­wer­syjna. Ja trak­tuję pro­po­zy­cję Ary­sto­te­lesa jako nie­du­ali­styczną, ale jest też wiele du­ali­stycz­nych jego od­czy­tań, a De Anima samo za­wiera wiele za­ga­dek. Zob. Chri­sto­pher Shields, The First Func­tio­na­list, w: „Hi­sto­ri­cal Fo­un­da­tions of Co­gni­tive Science”, red. J.-C. Smith (Do­rdrecht, Ho­lan­dia: Klu­wer, 1990), 19–33.

We­dług Ju­stina Smi­tha: „Przed wcze­snym okre­sem współ­cze­snym spo­so­bem na po­ra­dze­nie so­bie z pa­ra­dok­sem było od­ma­wia­nie zwie­rzę­tom po­sia­da­nia du­szy. W końcu słowo „zwie­rzę” [ani­mal] jest po pro­stu przy­miot­ni­kową formą ła­ciń­skiego rze­czow­nika „anima”, co ozna­cza „du­sza”, za Ju­stin E.H. Smith, Ma­chi­nes, So­uls, and Vi­tal Prin­ci­ples, w: The Oxford Hand­book of Phi­lo­so­phy in Early Mo­dern Eu­rope, red. De­smond M. Clarke i Ca­the­rine Wil­son (Oxford, Wielka Bry­ta­nia: Oxford Uni­ver­sity Press, 2011), 96–115.

[9] Czer­pię tu z ha­sła „René De­scar­tes” au­tor­stwa Gary’ego Hat­fielda w The Stan­ford En­cyc­lo­pe­dia of Phi­lo­so­phy, red. Edward Zalt, 2018, plato.stan­ford.edu/ar­chi­ves/su­m2018/en­tries/de­scar­tes. Tu­taj znowu po­ja­wiają się kon­tro­wer­sje in­ter­pre­ta­cyjne, a sam Kar­te­zjusz nie opu­bli­ko­wał wszyst­kich swo­ich prze­my­śleń na ten te­mat. Hat­field pi­sze: „«Me­cha­ni­zu­jąc» kon­cep­cję istot ży­wych, Kar­te­zjusz nie za­prze­cza roz­róż­nie­niu mię­dzy isto­tami ży­wymi i by­tami nie­oży­wio­nymi, prze­for­mu­ło­wał jed­nak gra­nicę mię­dzy isto­tami ob­da­rzo­nymi du­szą a isto­tami jej po­zba­wio­nymi. Jego zda­niem wśród ziem­skich istot tylko lu­dzie po­sia­dają du­szę. W ten spo­sób zrów­nał on du­szę z umy­słem: du­sze od­po­wia­dają za in­te­lekt i wolę, w tym świa­dome do­świad­cze­nia zmy­słowe, świa­dome do­świad­cza­nie ob­ra­zów i świa­do­mie do­świad­czane wspo­mnie­nia”. Dzię­kuję w tym miej­scu Ali­son Sim­mons za po­moc w roz­wią­za­niu tych pro­ble­mów.

W swoim tek­ście prze­ciw­sta­wiam po­gląd Ary­sto­te­lesa po­glą­dowi Kar­te­zju­sza. Waż­nym eta­pem po­śred­nim po­mię­dzy ich spoj­rze­niami jest in­ter­pre­ta­cja „scho­la­styczna”, która po­łą­czyła Ary­sto­te­lesa z chrze­ści­jań­stwem, z istot­nymi kon­se­kwen­cjami tego faktu dla ro­zu­mie­nia istoty du­szy. To­masz z Akwinu był cen­tralną po­sta­cią tam­tego okresu. Ar­ty­kuł w Stan­ford En­cyc­lo­pe­dia of Phi­lo­so­phy na jego te­mat au­tor­stwa Ral­pha McI­nerny’ego i Johna O’Cal­la­ghana jest tu wy­jąt­kowo po­mocny (plato.stan­ford.edu/en­tries/aqu­inas).

[10] Ob­szer­nie opie­ram się tu­taj na ar­ty­kule Tre­vora Pe­irce’a „Pro­to­plasm Fe­els”: The Role of Phy­sio­logy in Char­les San­ders Pe­irce’s Evo­lu­tio­nary Me­ta­phy­sics, „HO­POS: The Jo­ur­nal of the In­ter­na­tio­nal So­ciety for the Hi­story of Phi­lo­so­phy of Science” 8, nr 1 (2018): 28–61. Ar­ty­kuł fak­tycz­nie do­ty­czy fi­lo­zofa C.S. Pe­irce’a, ale od­nosi się też do wielu in­nych za­gad­nień. Cy­tat Wil­liama Car­pen­tera po­cho­dzi z ar­ty­kułu T. Pe­irce’a.

Twier­dze­nie Hux­leya, że „or­ga­ni­za­cja jest wy­ni­kiem ży­cia, a nie ży­cie wy­ni­kiem or­ga­ni­za­cji” cy­to­wane jest w ar­ty­kule Reh­bocka o Ba­thy­biu­sie i po­cho­dzi z Hun­te­rian Lec­tu­res on the In­ver­te­brata (1868) Hux­ley’a, co po­twier­dza „Bri­tish Me­di­cal Jo­ur­nal”. We­dług T. Pe­irce’a Ha­ec­kel był po­cząt­kowo ostrożny w kwe­stiach do­ty­czą­cych umy­słu, ale od po­łowy lat 70. XIX wieku za­czął on przy­pi­sy­wać ro­dzaj sa­mo­świa­do­mo­ści sa­mej ma­te­rii: „Każdy atom ma czu­cie i zdol­ność do po­ru­sza­nia się” (za T. Pe­ir­cem).

[11] Dłu­go­let­nia tra­dy­cja fi­lo­zo­ficzna za­chę­cała nas do my­śle­nia o zwy­kłej ma­te­rii jako o za­wie­ra­ją­cej ukryte światy o skom­pli­ko­wa­nych for­mach, być może nie­skoń­cze­nie po­dziel­nych. Sie­dem­na­sto­wieczny fi­lo­zof Got­t­fried Le­ib­niz twier­dził, że ma­te­ria musi być zor­ga­ni­zo­wana w ten spo­sób. Od­wie­dza­jąc Ho­lan­dię, Le­ib­niz miał wpraw­dzie oka­zję spoj­rzeć przez mi­kro­skop van Le­eu­wen­ho­eka – upie­rał się jed­nak, że miał bar­dziej ogólne po­wody, by ob­sta­wać przy wi­zji świa­tów za­war­tych w świa­tach. Idea struk­tury ma­te­rii w tych naj­mniej­szych ska­lach już wtedy była więc na stole. Mo­żemy jed­nak po­dej­rze­wać, że lu­dzie ob­ser­wu­jący ko­mórki przez mi­kro­skop w cza­sach Dar­wina i Hux­leya być może nie trak­to­wali jej po­waż­nie – na­wet je­śli byli świa­domi ist­nie­nia owych spe­ku­la­tyw­nych kon­cep­cji. Pa­trzysz więc na ma­leńką prze­zro­czy­stą grudkę, i ta przej­rzy­sta kro­pla wy­daje się ro­bić nie­sa­mo­wite rze­czy. Stąd po­kusa do przy­ję­cia idei pro­to­pla­zmy.
[12] Nie­które z naj­pięk­niej­szych ilu­stra­cji Ha­ec­kela przed­sta­wiają okazy od­kryte w cza­sie tej eks­pe­dy­cji; zob. Art Forms from the Abyss: Ernst Ha­ec­kel’s Ima­ges from the Chal­len­ger Expe­di­tion, red. Pe­ter J. le B. Wil­liams i in. (Mo­na­chium: Pre­stel, 2015). Amy Rice za­su­ge­ro­wała, że Ba­thy­bius mógł mimo wszystko mieć cha­rak­ter or­ga­niczny, bę­dąc jed­nak ra­czej po­zo­sta­ło­ściami plank­tonu, a nie spe­cy­ficz­nym or­ga­ni­zmem (Tho­mas Henry Hux­ley and the Strange Case of Ba­thy­bius ha­ec­ke­lii; A Po­ssi­ble Al­ter­na­tive Expla­na­tion, „Ar­chi­ves of Na­tu­ral Hi­story” 2 (1983): 169–80).
[13] Zob. jego Ba­thy­bius and the Mo­ners, „Po­pu­lar Science Mon­thly” 11 (paź­dzier­nik 1877): 641–52. Tu rów­nież mówi on pra­wie to samo, co cy­to­wany wy­żej Hux­ley: „Dla­tego też to nie ży­cie jest wy­ni­kiem or­ga­ni­za­cji, lecz vice versa”.
[14] W How You Con­sist of Tril­lions of Tiny Ma­chi­nes, „The New York Re­view of Bo­oks”, 9 lipca 2015, Tim Flan­nery pi­sze: „Aż 400 mi­lio­nów ry­bo­so­mów zmie­ści­łoby się na po­wierzchni jed­nej kropki na końcu zda­nia wy­dru­ko­wa­nego w «The New York Re­view». Czte­ry­sta mi­lio­nów? Mu­sia­łem spró­bo­wać zre­kon­stru­ować tę liczbę, naj­le­piej jak tylko po­tra­fię. Do­ko­nu­jąc pro­stego po­rów­na­nia ob­sza­rów (igno­ru­jąc kwe­stie na­kła­da­nia się lub mar­no­wa­nia prze­strzeni), ry­bo­somy eu­ka­rio­tyczne mają śred­nicę około 25 na­no­me­trów – 25 mi­lio­no­wych czę­ści mi­li­me­tra. Okrąg o tej śred­nicy ma po­wierzch­nię około 500 nm2. Kropka ma śred­nicę około jed­nej trze­ciej mi­li­me­tra, co od­po­wiada po­wierzchni około 85 mi­liar­dów nm2. To około 170 mi­lio­nów ry­bo­so­mów na kropkę. Bio­rąc po­prawkę na zmien­ność wiel­ko­ści dru­ko­wa­nej kropki i na różne moż­liwe uło­że­nia ry­bo­so­mów, rze­czy­wi­ście je­ste­śmy bli­sko po­da­nej war­to­ści.
[15] Za T. Na­gel What is it like to be a bat?, „The Phi­lo­so­phi­cal Re­view” 83, nr 4 (1974): 435–50.
[16] „Panp­sy­chizm” jest pod­sta­wo­wym ar­gu­men­tem Na­gela, np. w jego Mor­tal Qu­estions (Cam­bridge, UK: Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 1979), 181–95. Ga­len Straw­son rów­nież jest zde­cy­do­wa­nym obrońcą tego po­glądu; zob. Re­ali­stic Mo­nism: Why Phy­sy­ca­lism En­ta­ils Panp­sy­chism, „Jo­ur­nal of Con­scio­usness Stu­dies” 13, nr 10–11 (2006): 3–31. Da­vid Chal­mers sym­pa­ty­zuje z po­krew­nym spoj­rze­niem, które na­zywa „pan­pro­top­sy­chi­zmem”; zob. Panp­sy­chism and Pan­pro­top­sy­chism, w: Con­scio­usness in the Phy­si­cal World: Per­spec­ti­ves on Rus­sel­lian Mo­nism, red. To­rin Al­ter i Yujin Na­ga­sawa (Oxford, Wielka Bry­ta­nia: Oxford Uni­ver­sity Press, 2015). Ja­sny i pro­sty wy­kład zna­leźć można w wy­wia­dzie z Phi­li­pem Gof­fem prze­pro­wa­dzo­nym przez Ga­re­tha Co­oka dla „Scien­ti­fic Ame­ri­can” (14 stycz­nia 2020, scien­ti­fi­ca­me­ri­can.com/ar­ticle/does-con­scio­usness-per­vade-the-uni­verse).
[17] Po­gląd ten na­zywa się epi­fe­no­me­na­li­zmem, a jego obronę (w pew­nym sen­sie nie­ła­twą do zin­ter­pre­to­wa­nia) zna­leźć można w On the Hy­po­the­sis that Ani­mals Are Au­to­mata, and Its Hi­story, prze­mó­wie­niu wy­gło­szo­nym w 1874 roku (zob. A. Hux­ley, Col­lec­ted Es­says, tom 1 (Cam­bridge, Wielka Bry­ta­nia: Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 2011), 199–250).
[18] Zob. Ma­te­ria­lism and Qu­alia: The Expla­na­tory Gap Pa­ci­fic, „Phi­lo­so­phi­cal Qu­ar­terly” 64 (1983): 354–61. Cza­sami to Hux­ley­owi przy­pi­suje się wcze­sne sfor­mu­ło­wa­nie pro­blemu, ale my­ślę, że wy­ra­żał on coś mniej spre­cy­zo­wa­nego: „Spo­sób, w jaki dzieje się coś tak nie­zwy­kłego, jak stan świa­do­mo­ści po­ja­wia­jący się w wy­niku po­draż­nie­nia tkanki ner­wo­wej, jest tak samo nie­wy­tłu­ma­czalny, jak po­ja­wie­nie się Dżina po po­tar­ciu lampy przez Ala­dyna” Les­sons in Ele­men­tary Phy­sio­logy (Lon­dyn: Mac­mil­lan, 1866), 193.
[19] Ter­min ten był uży­wany w od­nie­sie­niu do wielu po­glą­dów na­le­żą­cych do tej sa­mej ro­dziny. Ha­ec­kel na­zy­wał sie­bie „mo­ni­stą”; jego panp­sy­chizm był ro­dza­jem mo­ni­zmu. Zob. Our Mo­nism: The Prin­ci­ples of a Con­si­stent, Uni­tary World-View, „The Mo­nist” 2, nr 4 (1892): 481–86.
[20] Oma­wiam to w Ma­te­ria­lism: Then and Now, pracy, która ukaże się w zbio­rze ar­ty­ku­łów na te­mat teo­rii umy­słu Da­vida Arm­stronga i roz­woju ma­te­ria­li­zmu w XX wieku.
[21] Za The Abyss, „The New Yor­ker”, 24 wrze­śnia 2007.
[22] Od­kła­da­jąc na bok py­ta­nia do­ty­czące zwie­rząt i roz­wa­ża­jąc tylko przy­pa­dek lu­dzi, neu­ro­nau­ko­wiec Björn Mer­ker opi­suje dzieci, które ba­dał i z któ­rymi miał kon­takt, a które cier­pią na tra­giczny de­fekt zwany hy­dra­nen­ce­fa­lią, w któ­rym kora mó­zgowa i wiele in­nych czę­ści mó­zgu ulega nie­malże cał­ko­wi­temu znisz­cze­niu, czę­sto w wy­niku udaru prze­by­tego w okre­sie pło­do­wym. Dzieci ta­kie są po­waż­nie upo­śle­dzone pod wie­loma wzglę­dami i praw­do­po­dob­nie nie mają ta­kiego ży­cia psy­chicz­nego, ja­kie ma więk­szość lu­dzi. Czy jed­nak są zu­peł­nie po­zba­wione zdol­no­ści do do­świad­cza­nia? Mer­ker uważa, że jest to mało praw­do­po­dobne, o czym świad­czą ich śmiech oraz coś, co wy­daje się ulotną, ale praw­dziwą in­te­rak­cją tych dzieci ze zna­nymi im oso­bami. Mer­ker twier­dzi, że nie ma po­wodu, by uzna­wać ich umy­sły za cał­ko­wi­cie pu­ste, tylko i wy­łącz­nie z po­wodu braku kory mó­zgo­wej. Ar­gu­menty Mer­kera trak­tuję jako sen­sowne. Zob. jego Con­scio­usness Wi­thout a Ce­re­bral Cor­tex: A Chal­lenge for Neu­ro­science and Me­di­cine, „Be­ha­vio­ral and Brain Scien­ces” 30, nr 1 (2007): 63–81. An­to­nio Da­ma­sio ar­gu­men­to­wał rów­nież, że do­świad­cze­nie nie za­leży od kory mó­zgo­wej; zob. Da­ma­sio i Gil B. Ca­rvalho, The Na­ture of Fe­elings: Evo­lu­tio­nary and Neu­ro­bio­lo­gi­cal Ori­gins, „Na­ture Re­views Neu­ro­science” 14 (2013): 143–52.
[23] Frag­ment ten po­ja­wia się w ję­zyku fran­cu­skim w jego Récol­tes et Se­ma­il­les, s. 553. Fran­cu­ska wer­sja znaj­duje się na stro­nie: nca­tlab.org/nlab/show/R.col­tes+et+se­ma­il­les. Czę­sto przy­ta­cza­nym od­nie­sie­niem do dys­ku­sji i an­giel­skim tłu­ma­cze­niem tego frag­mentu jest: Co­lin McLarty, The Ri­sing Sea: Gro­then­dieck on Sim­pli­city and Ge­ne­ra­lity, w: Epi­so­des in the Hi­story of Re­cent Al­ge­bra (1800–1950), red. Je­remy J. Gray i Ka­ren Hun­ger Par­shall (Pro­vi­dence, RI: Ame­ri­can Ma­the­ma­ti­cal So­ciety, 2007). Tłu­ma­cze­nie, które po­daję, zo­stało nieco zmie­nione (z po­mocą Jane Shel­don). Nie je­stem ma­te­ma­ty­kiem i nie twier­dzę, że śle­dzę prace ma­te­ma­tyczne Gro­then­diecka.
[24] Je­śli cho­dzi o frag­ment z Me­lville’a, który fak­tycz­nie roz­po­czyna książkę: John Wy­cliffe był teo­lo­giem an­giel­skim, jed­nym z pierw­szych kry­ty­ków Ko­ścioła ka­to­lic­kiego, ży­ją­cym w XIV wieku. Zmarł śmier­cią na­tu­ralną i zo­stał po­cho­wany, ale trzy­dzie­ści lat póź­niej pa­pież po­le­cił wy­ko­pać i spa­lić jego ciało, a pro­chy wrzu­cić do rzeki. W pierw­szym ame­ry­kań­skim wy­da­niu swo­jej książki Me­lville umie­ścił (Tho­masa) Cran­mera w miej­scu Wy­cliffe’a. Cran­mer był ko­lej­nym an­giel­skim re­for­ma­to­rem, ży­ją­cym po­nad sto lat póź­niej pod­czas re­for­ma­cji, stra­co­nym osta­tecz­nie przez spa­le­nie na sto­sie. Kry­tycy uwa­żają, że to sam Me­lville do­ko­nał zmiany z Cran­mera na „Wic­kliffa”, który po­ja­wił się w wy­da­niu an­giel­skim, i była to zwy­czajna po­prawka. Wy­da­nie an­giel­skie po­mija rów­nież słowo „pan­te­istyczny”, ale nie­które póź­niej­sze wy­da­nia kry­tyczne przy­wra­cają je, w efek­cie ze­spa­la­jąc wer­sję ame­ry­kań­ską z an­giel­ską. Je­stem wdzięczny Joh­nowi Bry­an­towi za po­moc w roz­wią­za­niu tego pro­blemu.
[1*] Zob. przyp. 24, s. 325.
[2*] Na końcu książki zna­leźć można bo­gata li­stę przy­pi­sów i od­nie­sień wska­zu­ją­cych źró­dła przy­ta­cza­nych in­for­ma­cji, a cza­sem też eks­plo­ru­ją­cych ja­kieś za­gad­nie­nie znacz­nie głę­biej.
[3*] Od­nie­sie­nie do bry­tyj­skiego pro­gramu te­le­wi­zyj­nego Zwie­rzę, ro­ślina czy mi­ne­rał? (Ani­mal, Ve­ge­ta­ble or Mi­ne­ral?) emi­to­wa­nego w la­tach 50. XX wieku przez BBC; w pro­gra­mie grupa eks­per­tów (ar­che­olog, hi­sto­ryk i przy­rod­nik) iden­ty­fi­ko­wała obiekty z bry­tyj­skich mu­zeów, opo­wia­da­jąc o ich hi­sto­rii (przyp. tlum.).
[4*] W swo­jej książce au­tor nie­zwy­kle czę­sto używa okre­śle­nia expe­rience lub con­scious expe­rience od­no­sząc się do ma­ni­fe­sta­cji umy­słu i świa­do­mo­ści. Tłu­ma­czę je w więk­szo­ści przy­pad­ków jako „(świa­dome/umy­słowe) do­świad­cze­nie” – zgod­nie z ten­den­cją do uży­wa­nia ter­minu „do­świad­cze­nie” w li­te­ra­tu­rze pol­skiej do­ty­czą­cej kwe­stii umy­słu i świa­do­mo­ści. Cza­sami jed­nak pro­po­nuję formę „do­świad­cza­nie” lub „zdol­ność do do­świad­cza­nia” – w sy­tu­acjach, gdy ory­gi­nał su­ge­ruje nie tyle pewną abs­trak­cyjną „ja­kość” umy­słu, ale re­alną zdol­ność/czyn­ność re­je­stro­wa­nia (zmy­sło­wych i in­nych) do­świad­czeń (przyp. tłum.).
[5*] Cy­tat, frag­ment dzieła lub wier­sza, sta­no­wiący motto książki lub roz­działu (przyp. tłum.).