Kampania 1814 - Henry Houssaye - ebook

Kampania 1814 ebook

Henry Houssaye

4,5

Opis

Praca poświęcona jest przede wszystkim trzeciej części kampanii francuskiej 1814 roku. Okres ten rozpoczyna się 27 lutego bitwą pod Bar-sur-Aube i kończy 30 marca bitwą o Paryż. Jest to najmniej znany fragment dziejów kampanii 1814 roku, ale najbardziej dramatyczny. W publikacji przedłużono opis zdarzeń aż do abdykacji Napoleona (6 kwietnia), łącząc szczegóły historii militarnej z wydarzeniami z dziejów politycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 959

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
peterpancio1

Dobrze spędzony czas

pięknie napisane, ale ...już w czasie troszku zwietrzała
00

Popularność




Tytuł oryginału:

1814

Tłumaczenie z wydania XXXIV z roku 1900

Copyright for Polish Edition ©

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2014

Tłumaczenie:

Dominik Jednorowski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-525-1

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

PRZEDMOWA

Kampania francuska, w której nieustępliwość żołnierzy dorównywała geniuszowi ich wodza, składała się z trzech różnych części. Trwający od 25 stycznia do 8 lutego okres pierwszy odznacza się groźnymi postępami aliantów. Na próżno Napoleon odnosi zwycięstwo pod Brienne, na próżno przez dwanaście godzin utrzymuje się pod La Rothière, walcząc przeciwko trzykrotnie większym siłom, w końcu i tak zarządza odwrót. Sytuacja wydaje się katastrofalna, koniec wojny bliski, a jej rezultat – przesądzony. Napoleon czuje się już niezdolny do zatrzymania Armii Czeskiej i Śląskiej, które zdążyły się do tego czasu połączyć. Na swoje wojska liczy tylko w takim stopniu, w jakim liczy jeszcze na siebie, a jego jedyna i największa nadzieja tkwi w błędzie przeciwnika.

Znaczony tyloma zwycięstwami i wypełniony tyloma nadziejami okres drugi rozpoczyna się 9 lutego i kończy 26 lutego. Wszystko się zmienia, gdyż alianci popełnili tak wyczekiwany przez Napoleona strategiczny błąd. Zamiast maszerować na Paryż koncentrycznie, szli na niego odśrodkowo. Armie alianckie są rozdzielone. Cesarz rzuca się więc najpierw na Blüchera i pokonuje go w czterech kolejnych bitwach, a potem zwraca się przeciwko Schwarzenbergowi, który, także zwyciężony, wycofuje się na Chaumont i Langres. 26 lutego sytuacja jest więc następująca: armie koalicji są pobite i rozproszone, Armia Czeska jest w trakcie odwrotu na wschód, zaś Armia Śląska ma w swoim marszu zagrożone skrzydło i ryzykuje tym swoje kompletne zniszczenie. Napoleon, zwycięzca dziewięciu bitew w ciągu dwudziestu dni, przywrócił równowagę. Jest w ofensywie i ma nadzieję na zwycięstwo.

Trzeci okres rozpoczyna się 27 lutego bitwą pod Bar-sur-Aube i kończy się 30 marca bitwą o Paryż. Rzeczywistość obraca się przeciwko cesarzowi. Wydarzenia go zawodzą. Jego cudowne manewry i najwyższy wysiłek jego żołnierzy doprowadzają co prawda do zwycięstw, ale „tak krwawych, że aż śmiertelnych”. Pomimo to podczas trzeciej fazy wojny jest jeszcze dużo szans i jest jeszcze wielka nadzieja. Trzy razy niepohamowany geniusz Napoleona odzywa się, kiedy fortuna znowu zaczyna przypominać o sobie, i trzy razy alianci są w niebezpieczeństwie, a być może są już nawet zgubieni. Jednak przypadek staje po ich stronie, pomaga im i w końcu ich ratuje.

Opowiadamy przede wszystkim o tym ostatnim okresie kampanii, najmniej znanym, ale też i najbardziej dramatycznym, przedłużając opis aż do abdykacji i łącząc szczegóły historii militarnej z wydarzeniami z historii politycznej. Nie zaniedbaliśmy zresztą przy tym pokazania początków inwazji. W początkowych rozdziałach będziemy podążać za armiami alianckimi od Renu do rzeki Aube, za Napoleonem w jego mądrych odwrotach i błyskawicznych zwrotach oraz za dyplomatami w Châtillion w trakcie ich pracowitych negocjacji. Będziemy patrzeć na Francję zrujnowaną i upokorzoną, podburzaną przez niezadowolonych i spiskowców, grabioną przez kozaków i Prusaków, najpierw zaskoczoną i cierpliwą, a później zbuntowaną i mściwą.

Przy pisaniu tej książki posługiwaliśmy się wyłącznie dokumentami źródłowymi. Zaledwie na około dziesięciu stronach udawało nam się ciągnąć opowieść bez odwoływania się do tekstów historyków. Piszemy „do tekstów”, a nie „do dzieł”, ponieważ choć w archiwach francuskich i zagranicznych znajdywaliśmy bez liku dokumentów, to równie wielką liczbą oryginałów uraczyli nas historycy niemieccy i rosyjscy. Na przykład Krieg in Frankreich autorstwa Carla von Plotho jest właściwie tylko zbiorem rozrządzeń i rozkazów marszowych. Warto zresztą przy tym zauważyć, że wszystkie dokumenty źródłowe, choć równie autentyczne, nie są jednak tak samo wiarygodne. Łatwo jest stwierdzić czy prawdziwszy jest rozkaz napisany o poranku przed bitwą, kiedy najmniejszy błąd w wyznaczeniu godziny albo miejsca mógłby spowodować najstraszniejszą katastrofę, czy też raport opracowany następnego dnia po akcji. To samo dotyczy korespondencji ministra i jego rękopiśmiennych bądź drukowanych memuarów i taka sama różnica zachodzi pomiędzy raportem policyjnym i artykułem w gazecie. Jest także jasne, że świadectwo za lub przeciw Cesarstwu ma mniejszą lub większą wiarygodność w zależności od tego czy jest pisana piórem rojalisty jak Gain de Montagniac, Rosjanina jak Danilewski, republikanina jak Dardenne czy też bonapartysty jak Lavalette. Dodajmy, że jeśli w naszych przypisach cytujemy zazwyczaj dwa albo trzy dokumenty, podczas gdy wydawałoby, że jeden byłby wystarczający, to robimy tak na mocy powiedzenia: testis unus, testis nullus1.

Prawdy dociekaliśmy sumiennie. Ryzykując narażenie się wszystkim, nie chcieliśmy niczego pominąć, ukryć ani złagodzić. Jednak bezstronność w żadnym wypadku nie oznacza obojętności. W tym opracowaniu, w którym widzieliśmy przede wszystkim wielką i okaleczoną Francję, nie mogliśmy nie drżeć z litości i gniewu. Nie będąc w po stronie Cesarstwa, cieszyliśmy się jednak z sukcesów cesarza i cierpieliśmy z powodu jego porażek. W roku 1814 Napoleon nie jest już władcą, jest generałem, jest pierwszym francuskim żołnierzem. Zjednoczyliśmy się pod jego sztandarem, mówiąc jak stary chłop z dóbr Godefroya Cavaignaka; „Tu już nie chodzi o Bonapartego. Napadnięto na naszą ziemię. Idziemy się bić”.

H. H.

Paryż, 25 marca 1888 r.

1 Jeden świadek, żaden świadek (łac.) – przyp. tłum.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ IFRANCJA NA POCZĄTKU ROKU 1814

Po samych zwycięstwach nastały same klęski. Francja napoleońska, ta Francja, która liczyła 130 departamentów, w tym departament Lemanu ze stolicą w Genewie, departament Rzymu ze stolicą w Rzymie, departament Zuiderzee ze stolicą w Amsterdamie, departament Ujścia Łaby ze stolicą w Hamburgu; ta Francja która miała pod swoją kontrolą uzależnione od siebie Włochy, Królestwo Neapolu, Illirię, Hiszpanię, Związek Reński, tj. księstwa Bergu, Hesji, Badenii, oraz Wirtembergię, Bawarię, Westfalię, Saksonię i połowę Polski; ta Francja, której rozległe imperium było teraz rozczłonkowane, a armie zewsząd wyparte, zobaczyła swojego wroga – całą Europę – na wschodzie u stóp Wogezów i Jury oraz na południu po tej stronie Pirenejów. Francja napadnięta, ogołocona z ludzi i pieniędzy, znowu, podobnie jak zimą 1709 r., przeżywała ponure dni, gdyż to właśnie za czasów Ludwika XIV doznawała takiego samego strasznego jutra po wielkich zwycięstwach oraz nagłych i okrutnych zwrotów znudzonej fortuny.

Od stepów Możajska do szpitali Moguncji tysiące trupów znaczyło drogę, którą podążała Wielka Armia. W roku 1812 175 tys. Francuzów przekroczyło Niemen, potem w roku 1813 Ren przekroczyło dodatkowe 400 tys. rekrutów, a od jesieni 1813 r. nowe dekrety powołały pod broń jeszcze 796 tys. ludzi1. Blokada kontynentalna, pola leżące ugorem, zamknięte fabryki, kompletna stagnacja w interesach i robotach publicznych, wstrzymanie wypłaty 25 procent kwot pensji i emerytur innych niż wojskowe2, olbrzymia podwyżka podatków3, wszystko to na bogatych sprowadziło kłopoty, a biednych przywiodło do nędzy. Renta spadła z 87 do 50 franków, akcje Banku Francji wyceniane kiedyś na 1430 franków kosztowały teraz 715, kurs wymiany biletów bankowych wynosił 0,012 za srebro i 0,05 za złoto. Gotówka w obiegu stała się tak rzadka, że musiano do 1 stycznia 1815 r. zawiesić przepis, który ustalał stopę procentową na wysokości 5,6 procent, i każdy mógł teraz pożyczać na taki procent, jaki sobie życzył4. W Paryżu nie handlowano niczym poza żywnością i noworocznymi cukierkami5. Na prowincji armatorzy trzymali swoje statki w portach, fabrykanci mieli pełne magazyny, a piwnice winiarzy pękały w szwach. Prawdą jest też, że ci ostatni mieli należności u Niemców: czy w ogóle będą spłaceni? W oczekiwaniu przynoszono do banków pobożnych6 srebrne zastawy, meble, bieliznę. Wszędzie dochodziło do licznych bankructw. Lotne oddziały przetrząsały lasy w poszukiwaniu uchylających się od służby wojskowej i zakładały kwatery w ich rodzinnych domach7. W niektórych okolicach ziemię uprawiały już tylko kobiety i dzieci8. Zresztą czyż minister spraw wewnętrznych nie miał wkrótce zarządzić w prasie, że kobiety i dzieci mogą skutecznie zastępować mężczyzn przy pracach polowych i że orka łopatą powinna uzupełniać pług, który i tak stał się bezużyteczny z powodu braku koni9.

W takich warunkach jedyną myślą, jedyną nadzieją i jedynym życzeniem całej zrujnowanej i zdziesiątkowanej ludności Francji był pokój. To jednomyślne błaganie miast i wsi, a nawet sztabów generalnych, docierało też do stóp cesarskiego tronu10. Od czasu kampanii lat 1808 i 1809, a przede wszystkim od momentu odwrotu z Rosji, Francja była zmęczona wojną. Katastrofy nad Berezyną i pod Lipskiem oraz pochód nieprzyjaciela ku granicom sprawiły, że ocknęła się ona ze swoich marzeń o sławie, tak jak piętnaście lat wcześniej hekatomba Wielkiego Terroru i chaos czasów Dyrektoriatu wyleczyły ją ze snów o wolności. Po 25 latach rewolucji i wojen chciała odpoczynku. Jednak przy tym wszystkim Francja, a rozumiemy przez to ogromną większość kraju, bo aż cztery piąte społeczeństwa, w żadnym wypadku nie życzyła sobie upadku Napoleona. Nawet o tym nie myślała!

Szlachta i część burżuazji widziały, prawdę mówiąc, te sprawy nieco inaczej. Szlachta, pomimo że mnóstwo jej przedstawicieli przyłączyło się do cesarza, nigdy się do końca nie uspokoiła. Jednak na prowincji małe tajne sprzysiężenia zawieszały swoją działalność na czas nieoznaczony, gdy nazwisko komisarza policji zostało nieoczekiwanie ogłoszone przez jednego ze spiskowców. Co do arystokracji, zadowalała się one prowadzeniem małych wojenek z docinkami używanymi w charakterze nabojów. Kiedy gazety ogłaszały „ostatnie zwycięstwo cesarza”, dowcipnisie, wykorzystując grę słów, wznosili w towarzystwie toast: „Pijemy za ostatniezwycięstwo cesarza!”. Nie było to zbyt szkodliwe. Niebezpieczniejsi byli liberałowie, ponieważ było ich dużo, a poza tym wielu z nich zasiadało w Parlamencie i pracowało w administracji. Ci ostatni płaszczyli się służalczo, kiedy cesarz był panem wszystkiego, natomiast gdy rozpoczął się okres jego porażek, zaczęli przeklinać okrucieństwo jego ambicji, szaleństwo marzeń, despotyzm rządów. Oskarżali służalczy Senat, którego wielu z nich było członkami, iluzoryczną reprezentację, której niektórzy byli częścią, tyrańską administrację, w której niejeden się wyróżniał, ministra policji, którego rękę ściskali wszyscy, a który 25 lat po Rewolucji Francuskiej wciąż zachowywał się jak de Sartines11, bez sądu wysyłając pisma skazujące, przeznaczając książki na przemiał, relegując, skazując na banicję, arbitralnie wsadzając do więzienia12. Ta irytacja liberałów, która tak silnie manifestowała się przy okazji raportu Lainégo13, była wprawdzie uzasadniona, niemniej protest ten był spóźniony i zupełnie nie na czasie. Deputowani powinni byli dokonać krytyki i zgłosić swoje żądania dwa lata wcześniej, czyli wtedy, kiedy mogli jeszcze uniemożliwić agresję, tymczasem teraz przeszkadzali już tylko w obronie kraju.

Odroczenie posiedzenia Ciała Ustawodawczego (31 grudnia 1813 r.) oraz obraźliwe słowa Napoleona do deputowanych podczas pożegnalnej audiencji przed ich rozjechaniem się do domów (1 stycznia 1814 r.) zwiększyły tylko niezadowolenie burżuazji. Deputowani, którzy pozostali w Paryżu, nie kryli powodów odroczenia posiedzenia Parlamentu i wyolbrzymiając słowa i idee, powtarzali przemówienie cesarza. To samo robili na prowincji, dokąd wielu z nich wróciło w pierwszych dniach stycznia. W Bordeaux, Marsylii i w wielu innych miastach Lainé, Raynouard i inni rozpowszechniali rękopiśmienne kopie słynnego raportu. Komentarze pojawiały się szybko: cesarz mógł zawrzeć pokój, ale nie chciał, oskarżano go więc o upór, pychę i tyranię14.

Opinie takie, które opanowały miasta od salonów do sklepików, nie dotknęły jednak ani zakładów rzemieślniczych, ani wsi. Cierpiano tam okrutnie z powodu ówczesnego stanu rzeczy, chciano pokoju, ale cesarza nie obwiniano. Choć nienawidzono wojny, to ten autor tylu wojen wcale nie stał się niepopularny. Nie myślano o skojarzeniu przyczyn i skutków ani o zestawieniu tych dwóch prawie tożsamych słów: wojna i Napoleon. Chłopi krzyczeli równocześnie „Precz z podatkami pośrednimi!15” i „Niech żyje cesarz!”16. Lud, który ze względu na łatwość jego zastąpienia, był właściwie jedynym płacącym krwią za sławę Napoleona, dochowywał mimo wszystko swojej wiary cesarzowi. W korespondencji prefektów i raportach policyjnych z początków stycznia 1814 r., czyli w dokumentach, w których przecież nic się nie ukrywa ani nie kłamie w kwestiach biedy, panującej frustracji, rojalistycznych afiszy, dezercji, buntów przeciwko poborcom podatkowym, nieprzychylnych rozmów burżuazji – w dokumentach tych więc próżno szukać okrzyków nienawiści lub gróźb wobec cesarza wypowiadanych przez społeczeństwo. Wręcz odwrotnie, wiele świadectw potwierdza słowa Molliena: „Masy ludzkie uznawały tylko cesarza i Cesarstwo17… Cesarz, tak przecież godny potępienia, jak to tylko było możliwe, nie tylko nie stracił nic ze swojego uwielbienia wśród ludu. Mimo że tak przegrany, jakim był w rzeczywistości, zachowywał ciągle czar niezwyciężonego wodza. Wyobrażano sobie, że to on jest panem pokoju, o który go tak nieśmiało błagano, i że to on może udzielić go łaskawie aliantom. Jeśli więc mimo wszystko nie zawiera tego tak pożądanego pokoju, to widocznie dlatego, że jest pewien zwycięstwa. Myślano jak ci żołnierze z garnizonu drezdeńskiego, którzy idąc do niewoli, nie zważając na warunki kapitulacji, zniszczyli swoją broń na stokach twierdzy, krzycząc przy tym: „Napoleon jeszcze nie umarł!”.

Tymczasem pierwszy z tych wielkich poborów zadekretowanych na jesieni 1813 r. przeszedł dość gładko18. Cesarz zażądał 160 tys. ludzi ze spisów lat od 1808 do 1814, a ogołocona Francja i tak dała mu ich 184 tys.19. Drugi pobór (160 tys. z klasy roku 1815) także nie spotkał się z oporem poza kilkoma zachodnimi i południowo-zachodnimi departamentami20. Jednak pobór ten, który miał dostarczyć tylko mężczyzn w średnim wieku 19 lat, właśnie z tego powodu nie mógł być efektywny. Administracja, biura rekrutacyjne, magazyny mundurowe, a przede wszystkim arsenały nie mogły zajmować się tyloma poborami na raz. A przecież cesarz też wolałby dwudziestopięcioletnich poborowych od dziewiętnastoletnich. Rozpoczęty po tym 160-tysięcznym poborze zaciąg ze spisu na rok 1815 był więc daleki od zakończenia nawet przy końcu wojny21.

Trudności pojawiły się przy powoływaniu 300 tys. ludzi. Pobór tych ludzi z roczników z lat od roku XI do 1814, był, jak by to powiedział Vauban, „wyciąganiem wielu rodzajów zbóż z jednego worka”. Mężczyźni z pierwszej rejestracji z lat od XI do 1807 mieli zostać spisani po raz drugi; ci z lat 1808, 1813 i 1814 po raz trzeci; ci z lat od 1809 do 1812 po raz czwarty! Poza 160 tys. ludzi ze zwykłego poboru, domagano się jeszcze ludzi z pierwszej rejestracji w roku 1809 i z każdej z trzech następnych pierwszych rejestracji: jednej czwartej z ich nadzwyczajnego poboru z 11 stycznia 1813 r., co dawało 25 tys. ludzi; jednej siódmej z ich nadzwyczajnego poboru z 9 października 1813 r., co dawało 38 tys. ludzi; jednej trzynastej z nadzwyczajnego poboru z 15 listopada 1813 r., co dawało 24 tys. ludzi. Razem: 247 tys. mężczyzn, co oznaczało kompletne ogołocenie całego pokolenia22. Poprzednie pobory sukcesywnie zabierały kawalerów, później bezdzietnych wdowców, a na potrzeby poboru 300 tys. mężczyzn, trzeba było wziąć jedynych żywicieli rodzin, a nawet pewną liczbę żonatych mężczyzn. Operacja ta toczyła się wolno i źle. Listy były niewłaściwie sporządzone, znajdowały się tam osoby już zwerbowane podczas poprzednich poborów jako zastępcy albo jako szaserzy i grenadierzy kohort gwardii narodowej. Lasy wypełniły się uchylającymi się od służby wojskowej. W niektórych stolicach okręgów jedynie czwarta część powołanych pojawiła się w merostwach23. I tak podczas gdy pobór 160 tys. mężczyzn dał na 31 stycznia nadwyżkę 24 tys. ludzi, to pobór 300 tys. ludzi dał na ten sam dzień deficyt 237 tys. ludzi i do tego czasu tylko 63 tys. poborowych mogło wyruszyć w drogę24.

Jeszcze bardziej niepopularna i trudniejsza była organizacja legionów gwardii departamentalnej przeznaczonych do utworzenia armii rezerwowej. W istocie był to ukryty pobór, ponieważ po uformowaniu w brygady gwardia narodowa nie różniła się zbytnio od regularnego wojska25. Opierała się w zasadzie wyłącznie na mężczyznach żonatych, którzy uniknęli wcześniejszych poborów, i na mężczyznach powyżej 33 roku życia, prawie wszystkich także żonatych, przynajmniej na wsi. Była możliwość wykupienia się, ale zastępcy byli drodzy i było o nich coraz trudniej. Większość bezrobotnych robotników z dużych ośrodków przemysłowych już w tej roli wykorzystano26. Spośród burżuazji wiele osób opuściło departamenty, w których były zarejestrowane jako wyborcy. Ten obyczaj rozpowszechnił się do takiego stopnia, że administracja zmuszona została do odmawiania paszportów aż do momentu ostatecznego sformowania kontyngentów. Chłopi nie byli chętniejsi. Uważali się wprawdzie za gotowych do obrony swoich domów, ale w żadnym wypadku nie chcieli wstępować do armii. Pod wpływem buntów i łez swoich żon oświadczali, że nigdzie nie pójdą. Wybuchały zamieszki i 25 stycznia w ośrodkach szkoleniowych można było zgromadzić zaledwie około 20 tys. milicji27. Te różne kontyngenty z nowych poborów dały w połowie stycznia razem co najwyżej 175 tys. ludzi mających dołączyć do Armii Renu, Północnej i Pirenejów albo do francuskich ośrodków zapasowych od Vannes do Rzymu. Niestety nie były one w ogóle gotowe do natychmiastowego wykorzystania. Przed poprowadzeniem tych rekrutów na wroga trzeba było ich przeszkolić, umundurować i uzbroić. Na szkolenie brakowało czasu i w styczniu 1814 r. w ośrodkach szkoleniowych pozostawało jeszcze aż ośmiu na dziesięciu wcielonych28. Jeśli chodzi o umundurowanie i uzbrojenie, to magazyny i arsenały dawnej Francji już nie wystarczały. Od roku 1811 czerpano z nich bez miary, aby zaspokoić te miejsca na froncie za Renem, gdzie koncentrowano wszystkie siły, a już kampania saska ogołociła je do cna. Była jeszcze wprawdzie broń w Hamburgu, Szczecinie, Moguncji, Wezel, Magdeburgu, ale nie było jej już w Metzu i w Paryżu. W ostatnich latach ściągano już nawet karabiny z prowincjonalnych gwardii narodowych. W większości w złym stanie stanowiły w zasadzie jedyny zapas tej ostatniej armii cesarskiej, a cesarz podobno powtarzał bez przerwy: „Dlaczego ukrywano przede mną stan arsenałów?”. Sytuacja w dywizjach potwierdzała ten stan rzeczy. W styczniu wiele batalionów miało co prawda pod dostatkiem materiałów i broni, ale jakie pustki były w ośrodkach zapasowych! Ilu żołnierzy było w takim stanie, jak ci opisywani przez generała Prévala, komendanta głównego ośrodka zapasowego kawalerii w Wersalu: „Właśnie przyjechała do mnie konno kompania szaserów, która nie ma nic oprócz stajennych kamizelek i spodni”29. Średnio dwóch ludzi na trzech było ubranych30 i, rzecz ze wszystkich najważniejsza, tylko jeden człowiek na dwóch był uzbrojony. Ośrodki zapasowe 1. Okręgu Wojskowego (Paryż) liczyły 1 stycznia obecnych 9195 ludzi i 6530 karabinów dla nich; ośrodki zapasowe 16. dywizji – 15 789 ludzi i 9470 karabinów. W Rennes, w Tour, w Perpignan, we wszystkich garnizonach na zachodzie, w centrum i na południu było jeszcze gorzej: 5. pułk lekki miał 545 ludzi i 150 karabinów, 153. liniowy – 1088 ludzi i 142 karabiny, 142. – 324 ludzi i 41 karabinów, 115. – 2334 ludzi i 289 karabinów. Brakowało także broni białej. 1. pułk szwoleżerów miał 202 szable na 234 ludzi, 17. dragonów – 187 pałaszy na 349 ludzi, 8. kirasjerów – 92 pałasze na 154 ludzi, z których tylko 110 posiadało pistolety!31. W takim samym stopniu brakowało też koni. W ośrodku zapasowym w Wersalu były 6284 konie na 9786 kawalerzystów32.

Aktywne kohorty gwardii narodowej, których umundurowanie i wyekwipowanie, a nawet, z powodu niskich stanów arsenałów, uzbrojenie obciążało administrację cywilną, nie były lepiej zaopatrzone. Ludzie ci nosili bluzy, wielu z nich okrągłe kapelusze, niemal wszyscy maszerowali w sabotach. Najbardziej militarnymi aspektami ich ubioru były czako, ładownica i tornister33. Podczas kampanii cesarz wydał rozkaz ubrania milicji w płaszcze i czaka jeńców, wyrzucanych później z powodu robactwa, które się tam zalęgło34. W przypadku gwardii narodowej połowa uzbrojenia składała się z nienajlepszych karabinów do polowania, i tak zdobytych z wielkimi trudnościami w wyniku rekwizycji. Niektóre bataliony przybywały do ośrodków koncentracji w ogóle nieuzbrojone. 16 lutego tysiąc gwardzistów narodowych uzbroiło się karabinami nieprzyjaciela dopiero na polu bitwy35.

Na próżno cesarz mnożył pobory, podwajał podatki, ogałacał swój prywatny skarb na różne potrzeby wojny36, a także przyspieszał produkcję broni i amunicji oraz prace fortyfikacyjne – czasu i pieniędzy i tak brakowało na wszystko. Wielkim problemem była przy tym szybkość inwazji. Pośpieszne wejście aliantów na terytorium macierzyste Francji zaskoczyło ją w trakcie przygotowań do obrony. Ten śmiały krok wstrzymał rekrutację i pobór podatków w jednej trzeciej departamentów, wprawił w kłopoty i trwogę resztę kraju oraz zmusił Napoleona do grania swoją koroną w jednej jedynej bitwie, jego, który wygrał sto bitew!

Inwazja wprawdzie przeraziła społeczeństwo, mimo to powalona Francja nie miała w sobie nic z buntowniczego drżenia. Metafizyczna idea Ojczyzny zgwałconej, która w roku 1792 miała, jakkolwiek by tego nie powiedzieć, tak duży wpływ na człowieka młodego lub też odmłodzonego przez wolność, idea ta teraz już nie pobudzała do wojny człowieka starego, zmęczonego poniesionymi ofiarami i chciwego odpoczynku. Aby obudzić wściekłość i nienawiść, trzeba było faktu brutalnej i ciężkiej okupacji cudzoziemskiej z towarzyszącym jej orszakiem zła: rekwizycjami, grabieżą, gwałtami, śmiercią i pożarami. Tymczasem jednak daleko jeszcze było do tego, aby pierwsze dni inwazji wzburzyły serca i dały cesarzowi siłę moralną, na której mógłby się oprzeć i której tak potrzebował. Na razie nastroje społeczne jeszcze bardziej się obniżały. Wprawdzie w niektórych miastach, jak Dôle, Chalon-sur-Saône, Bourg-en-Bresse, miejska gwardia narodowa przyjęła Austriaków salwą karabinową37, jednak prawie wszędzie wystarczyło aliantom się pokazać i na przyklad Épinal poddało się pięćdziesięciu kozakom, Mâcon pięćdziesięciu huzarom, Reims plutonowi, Nancy zwiadowcom Blüchera, a Chaumont jednemu kawalerzyście wirtemberskiemu! Langres i Dijon po dumnym zamknięciu bram szybko skapitulowały: Langres po drugiej salwie z dział, a Dijon po drugim parlamentariuszu38. Natomiast na wsi na okrzyk: „kozacy!” wielu mieszkańców uciekało do lasów, unosząc swoje najlepsze meble i poganiając przed sobą świnie i krowy. Inni, ufając proklamacjom aliantów, którzy obiecali szanować własność i utrzymywać surową dyscyplinę, nie opuszczali swoich wiosek i starali się uniknąć gwałtów poprzez pospieszne spełnianie potrzeb żołnierzy i żądań oficerów39.

Prawda była taka, że wszędzie małe korpusy francuskie wycofywały się przed wielkimi alianckimi armiami, a generałom kierującym powszechną mobilizacją w departamentach granicznych nie udało się dotrzeć do miejsc docelowych przed nieprzyjacielem40. Na podstawie pilnego polecenia cesarza prefekci i podprefekci opuszczali te regiony razem z ostatnimi wojskami francuskimi. Bez dowódców, niezorganizowani i w większości bez broni, czyż wieśniacy mogli opierać się pochodowi 250 tys. żołnierzy? Byli zresztą i tak niezbyt skłonni do ewentualnej walki. Bieda w jakiej się znajdowali, ofiary jakie już zdążyli ponieść, ich ziemia leżąca ugorem i dzieci zabite pod Lipskiem lub zmarłe w Moguncji wprawiły ich w stan rezygnacji. „Uległość mieszkańców ośmielała aliantów” pisał 31 stycznia z Châtillion książę Vicenzy41. „We Francji nie ma już energii”, pisał jeszcze 3 lutego. „Wszędzie jest ta sama bierność”, pisał z Chaumont marszałek Mortier. „Ludzie, pisał podprefekt Vervins, są już tylko ulegli i podli. Widzę u wszystkich mieszkańców brak energii i ochoty do walki, są zupełne nieczuli na ten wstyd, jakim jest ta inwazja”42.

Tymczasem 6 i 7 stycznia spadła na Paryż i departamenty pograniczne wiadomość o przekroczeniu przez aliantów Renu. Dotarła tam już nawet niewielka liczba egzemplarzy proklamacji Schwarzenberga43. Celem tego bardzo zręcznego manifestu, napisanego stylem dyplomaty, nie było tylko spowodowanie bierności społeczności wiejskiej poprzez jej uspokojenie. Zdradziecko komentowany wzniecił w większości wsi nowe i niepokojące uczucie. „Proklamacja aliantów, pisał 8 marca książę Vicenzy, uczyniła nam więcej złego niż ich wojska”44. Proklamację z Lörrach, opracowaną zresztą w tym samym duchu co deklaracja frankfurcka, streścić można było w dwóch punktach: pokój dla Francji, a wojna dla Napoleona. Niezadowoleni nie omieszkali wykorzystać rozróżnienia, jakie nadali alianci krajowi i jego władcy, i porównywali tę deklarację do faktu odroczenia posiedzenia Ciała Ustawodawczego. Czyż cesarz, według nich, wydając audiencję pożegnalną nie ogłosił tym samym swojego rozwodu z Francją? W tej cichej zmowie pomiędzy liberałami i rojalistami jedni, ciągle nie zamierzając się powstrzymać, wyrażali swoje resentymenty, a drudzy, całkowicie zapatrzeni w cel, jaki chcieli osiągnąć – swoje nadzieje. Dla tych drugich alianci nie byli wrogami, ale wyzwolicielami. „Stronnicy Burbonów, pisze pani de La Rochejacquelein, nie postrzegali żadnej wojny rozpoczętej przez Bonapartego bez nadziei na jego porażkę”. Niestety, Francuzi zawsze wygrywali. Tym razem jednak zostali pobici i rojaliści podnieśli głowy. Można już nazwać spiskami te tajne zgromadzenia i manifestacje stronników burbońskich, którzy w ostatnich miesiącach 1813 r. i w styczniu roku 1814 porozumiewali się niemal w całej Francji, nigdzie przy tym jednak nie osiągając większego znaczenia. Organizacja ta miała swoje wady: komunikacja była utrudniona, nie wyznaczono przywódców i nie wiedziano, do kogo można się bezpiecznie zwrócić45. W Bordeaux było kilkaset osób działających tylko na hasło. Mimo że rojalistów w rzeczywistości było bardzo mało, to nawet bez świadomości tego każdy z nich służył sprawie, ten ubolewając nad stanem Francji, tamten powtarzając alarmujące wiadomości, inny smutno, ale prawdziwe opisując zdarzenia mające miejsce na wojnie. Tego rodzaju konspiracja, która nie była przecież konspiracją ściśle polityczną, czyniła współspiskowcami także urzędników poprzez ich zniechęcanie i pozbawianie energii.

W efekcie czuli drżenie ziemi pod stopami, myśleli o jutrze i ich gorliwość słabła. Czy warto z góry narażać się dla przegranej sprawy? W połowie Francji prefekci okazywali już tylko swoją słabość: tu, porzucając swoje departamenty, mimo że wojska jeszcze się utrzymywały, tam, nie wykonując rozkazów zatrzymania spiskowców, odwlekając jak najpóźniej egzekucje i bez entuzjazmu do nich przystępując46. „Trudno o większe niezadowolenie niż moje teraz z Pana prefektów” pisał Napoleon do Montaliveta47. Merowie umyślne przygotowywali niekompletne listy powołanych, inni opuszczali swoje urzędy w obliczu zbliżającego się nieprzyjaciela, jeszcze inni ukrywali karabiny i odmawiali zaopatrywania w nie tych, którzy chcieli się bronić, kolejni, służalczy aż do zdrady, wysyłali w imieniu aliantów rozkazy rekwizycji do sąsiednich jeszcze nie zajętych wiosek48. W Lyonie wyszydzano na wszystkie sposoby prefekta Bondy, mera i radnych miejskich za ich bierność i małoduszność. O senatorze Chaptalu, który nie potrafił nic zorganizować i który popełnił błąd manifestując zbytnio swój niepokój, mówiono: „Oto komisarz nadzwyczajny, bardzo nadzwyczajny”49.

Wielu urzędników okazywało się mało energicznymi z powodu zniechęcenia, albo żeby się w żaden sposób nie narazić, albo też, jak poczciwy Panurge, ze „strachu przed strzałami”. Wielu jednak życzyło sobie także upadku cesarstwa50, jak na przykład Lynch, mer Bordeaux, który spiskował z La Rochejacqueleinem, i jak Anglès, prawa ręka księcia Rovigo51, który brał udział w intrygach Dalberga52. La Tour de Pin, prefekt departamentu Sommy, wstrzymał wyjazd poborowych, oficerów gwardii narodowej wybrał spośród dawnych emigrantów, a na dowódcę kohorty nominował jawnie skompromitowanego i inwigilowanego przez policję rojalistę53. Wysoki urzędnik prefektury Sekwany wymyślał w kawiarni przeciwko cesarstwu, dodając przy tym: „Moja opinia jest niezależna od miejsca mego zatrudnienia”. Prokurator cesarstwa ośmielił się powiedzieć na cały salon: „Jeśliby alianci zechcieli zapłacić za głowę Napoleona jeden albo dwa miliony, wkrótce by im ją dostarczono”54.

Choć nieliczni, rojaliści byli jednak bardzo aktywni. W pierwszej kolejności starali się przypomnieć Francuzom zapomniane imię Burbonów – tych „upiorów”55, jak dowcipnie mówiła markiza de Coigny56. Codziennie w kilku miastach, w Bordeaux 28 grudnia, w Troyes 29, w Rennes 4 stycznia, w Abbeville 6, w Cambrai 8, w Agen 9, w Dax i Dieppe 10, w Évreux i Tulonie 11, w Marsylii 12, w Amiens, 14, w Paryżu, Quimper, Douai i Angers 15, w Moulins 17, w Châteauroux 22, w Rouen i Laval 28 wywieszali plakaty albo kolportowali proklamację mówiącą, że alianci walczą za Burbonów i respektują domy rojalistów oraz że wraz z przywróceniem na tron prawowitego króla obiecują pokój, zniesienie podatków pośrednich i zwolnienie z poboru57. „Francuzi, czytamy w powyższej proklamacji Ludwika XVIII, nie spodziewajcie się po waszym królu żadnych wyrzutów, żadnej skargi, żadnego przypominania przeszłości. Chce on z wami rozmawiać tylko o pokoju, łasce i przebaczeniu… Wszyscy Francuzi mają prawo do chwały i godności. Król może panować tylko przy współpracy narodu i jego przedstawicieli… Przyjmijcie jak przyjaciół tych szlachetnych aliantów, otwórzcie im bramy waszych miast, zapobiegnijcie gwałtom, które z pewnością sprowadziłby na was bezprawny i bezcelowy opór, niech ich wejście do Francji spotka się z wyrazami radości”. – „Francuzi, czytamy w proklamacji księcia Kondeusza, Ludwik XVIII, wasz prawowity monarcha, właśnie został uznany przez mocarstwa europejskie. Ich zwycięskie armie posuwają się w kierunku naszych granic… Będziecie mieli pokój i przebaczenie. Nietykalność własności zostanie uszanowana, podatki zostaną obniżone, wasze dzieci zostaną przywrócone rolnictwu i oddane w wasze ramiona”58. Pokój, zniesienie podatków i zwolnienie z poboru, stronnicy Burbonów nie mieli ograniczać się tylko do zachwalania tych argumentów, najlepszych ze względu na nastroje społeczne i prawa boskie. Wkrótce, jak Vitrollowie, d’Escarowie, Poligniakowie, mieli też informować sztaby alianckie o poglądach na obronę Paryża i jego środkach obronnych; jak Lynch, hrabia cesarstwa, mieli przekazać Bordeaux w ręce Anglików, jak kawaler de Rougeville, „pełen zapału dla aliantów”59, i jak kawaler Brunel „gotowy umrzeć dla kozaków”60 mieli prowadzić nieprzyjacielskie kolumny przeciwko armii francuskiej.

Burboni ze swojej strony także nie pozostawali bierni. Ośmieleni wiadomościami, które dochodziły do nich z Francji, prorokującymi restaurację monarchii artykułami w dziennikach angielskich, a nawet niemieckich61, wyrazami sympatii wyrażanymi przez księcia regenta Anglii62, niejasnym stosunkiem innych monarchów alianckich, którzy, nie obiecując wprawdzie niczego pewnego, dalecy byli jednak od niweczenia ich nadziei, przygotowywali się do osobistego wsparcia wysiłków rojalistów. 1 stycznia hrabia Prowansji napisał, podpisując się już jako król Francji, drugą proklamację z Hartwell. W tym miesiącu książę de Berri przybył na Jersey, skąd miał najbliższej do Bretanii, a hrabia Artois i książę Angoulême63 zaokrętowali się na statki, pierwszy, aby przez Holandię i Szwajcarię dotrzeć do Franche-Comté, drugi, aby po francuskiej stronie Pirenejów dołączyć do kwatery głównej Wellingtona. Inwazja otworzyła im Francję.

Zachęty do buntów, bierność urzędników, a przede wszystkim wiadomości o pochodzie nieprzyjaciela, który codziennie zajmował nowe terytorium, spowodowały upadek nastrojów. Wszędzie ujawniło się wzburzenie i chaos. Pobór do armii i gwardii narodowej napotykał nadzwyczajny opór. Nikt już nie chciał wyjeżdżać. Aktywne kohorty z Rouen zostały utworzone wyłącznie z zastępców, dla których nie można było nawet znaleźć oficerów64. Jeden przez drugiego dawano przykłady niesubordynacji. W departamentach Nord, w Pas-de-Calais, Calvados, Eure-et-Loire, Landes, Haute-Garonne, a przede wszystkim w Mayenne, Deux-Sèvres, Maine-et-Loire i Loire-Inférieure każda próba losowania65 kończyła się zamieszkami. Powołani do służby narzekali, krzyczeli i grozili. W Tuluzie został wywieszony następujący plakat: „Pierwszy, który zgłosi się na losowanie, zostanie powieszony”. 20 stycznia na prośbę obawiającego się buntu prefekta Nantes pobór roku 1815 został odłożony o piętnaście dni. Prefekt Maine-et-Loire pisał: „Istnieje obawa przed powstaniem w całym departamencie”. Prefekt Calvados: „W Caen wszystko jest gotowe do rewolucji”66. Pomimo żandarmów, garnizonów, lotnych oddziałów, powiększała się liczba dezerterów, uciekinierów i uchylających się od służby wojskowej. Wysyłka poborowych z Seine-Inférieure licząca przy wyjeździe 177 ludzi po przybyciu na miejsce miała już tylko 35 osób67. I choć nawet żołnierzom brakowało broni, to uciekinierzy umieli ją jakoś znaleźć. Jak w czasach szuanów grupy liczące 50, 200, 1000, a nawet 1500 osób przemierzały Artois, Maine i Anjou, potykając się z wojskiem, zatrzymując dyliżanse, napadając na wioski w celu zmuszenia poborowych do dołączenia do nich oraz splądrowania kas poborców podatkowych. Inne bandy złożone z 10-20 dezerterów rabowały powozy i karetki pocztowe na drodze do Lyonu, Marsylii, Tuluzy, Montpellier68.

Taki sam opór, jak powoływanie do wojska, wywoływało ściąganie podatków. 12 stycznia w wyniku wielkiego oburzenia wybuchają zamieszki w Orne, gdzie rząd zamierza zaradzić sytuacji poprzez zabieranie co poniektórym srebrnych zastaw, biżuterii, obrusów i pościeli. W Gers były giermek hrabiego Prowansji przemierza wsie, zachęcając chłopów do niepłacenia dodatkowych podatków. W Marmande plakat informuje, że „jak przyjdą Anglicy, poborcy podatków pośrednich zostaną powieszeni”. W departamentach Haut-Rhin, Nord, Somme, Loire-Inférieure, wydaje się, że wszystko jest już gotowe, żeby nie czekać z egzekucją aż do przyjścia Anglików: poborcom podatków pośrednich grozi się, znęca nad nimi, są narażeni na śmierć. Prefekt Angers donosi: „W żadnej gminie nie działa pobór podatków”69. W ten sposób podatki bezpośrednie, choć podniesione niemal dwukrotnie, przyniosły w pierwszym kwartale 1814 r. 33 743 000 franków w porównaniu z 75 500 000 franków zebranych w tym samym okresie w roku 181070.

Tymczasem w Paryżu Chateubriand zaczął pisać broszurę pt. Buonaparte i Burbonowie. Niezadowolenie rosło, a w salonach, w kawiarniach, na giełdzie, w pustych korytarzach teatrów nie bano się już mówić tego, co myślano. Powtarzano po dwadzieścia razy dziennie słowa przypisywane Talleyrandowi: „To początek końca”71. Dyskutowano szanse Burbonów, zapewniano, że intencją aliantów jest przywrócenie dawnej monarchii, że król zostanie ukoronowany w opanowanym już przez nieprzyjaciela Lyonie72. Krążyły karykatury, na których kozacy wręczali cesarzowi wizytówkę cara. Pewnego ranka znaleziono na podstawie pomnika Wielkiej Armii kartkę ze słowami: „Szybko przechodzić, zaraz runie”73.

Podczas gdy zwykły lud, który przecież nie miał zbyt wiele do stracenia, bardzo obawiał się grabieży i podpaleń, wśród szlachty z mniejszym strachem oczekiwano „wskrzesicieli tronu”. Wśród burżuazji, szczególnie wśród kobiet, pomiędzy dwiema partiami pikiety mówiono: „Kozacy nie są tacy źli, jak piszą w gazetach. Po ich wejściu do Mâcon, alianci urządzili święto i wydali mnóstwo pieniędzy. Akurat w samą porę przyjdą do Paryża, gdzie już przecież nie ma ani grosza, będą oddawać się tu przyjemnościom i folgować swojemu bogactwu”74. Mimo to chowano złoto i srebro na dnie piwnic75, a wiele osób opuszczało Paryż, biorąc przykład z dwóch córek księcia Rovigo, które ten wysłał do Tuluzy razem z ruchomościami ze swojego pałacu na ulicy Cerrutti76. – Był to ze strony ministra policji szczególny sposób uspakajania nastrojów społecznych!

Nikt nie wierzył gazetowym opisom zwycięstw odnoszonych nad nieprzyjacielem przez garnizony na prawym brzegu Renu ani też w rysunki, na których przedstawiano słabość armii alianckiej, patriotyczne uniesienie na wsi i niezmierzone siły, które zbierały się z w Châlons. Natomiast wszyscy dawali wiarę wiadomościom rozpowszechnianym przez panikarzy, Niemców zamieszkałych w Paryżu, o których wcześniejszym wydaleniu policja nawet nie pomyślała, a także przez zagraniczne gazety dochodzące do stolicy pomimo podjętych, a przynajmniej zarządzonych, działań77. Czego to mówiono! Murat zdradził, milion żołnierzy przekroczyło Ren, alianci walczą za Burbonów, cesarzowa nie chciała uznać króla Rzymu78, co było przyczyną wejścia Austrii do koalicji, Józef79 dołączył do rady regencyjnej tylko po to, aby szpiegować pozostałych członków, a wszystko to w porozumieniu z Wiedniem, jeśli cesarz będzie wygrywał, gwardia narodowa będzie mogła narzucić mu swoją wolę80. Inne rozmowy były poważniejsze. Ludziom, którzy twierdzili, że kongres pokojowy byłby gotów do zebrania się, jak tylko książę Vicenzy podpisałby pokój, odpowiadano, całkowicie zresztą zgodnie z prawdą: „Żadne z mocarstw nie chce pokoju; jeśli byłby tam nawet taki, który by się do tego skłaniał, to lord Castlereagh, który przecież wchodzi w skład kwatery głównej tylko po to, aby przeszkadzać w jakichkolwiek uzgodnieniach, pokrzyżowałby te plany”81. Mówiono także jakby czytano w księdze przepowiedni: „Paryż jest celem aliantów i tam skierują wszystkie swoje wysiłki, gdyż pewnego dnia władcy Paryża będą władcami imperium”82.

Na próżno gazety mnożyły wezwania do patriotyzmu, na próżno rozkazano katarynkom grać Marsyliankę83, tak długo przecież zakazaną, ani muzyka, ani słowa nie odbijały się żadnym echem. W merostwach gromadziły się prośby o zwolnienie z gwardii narodowej Paryża, w tym też takie dopisywane na marginesie pism najważniejszych osób w cesarstwie. „Najzdrowsze osoby oświadczają, że są chore” pisze baron Pasquier84. Trzy kompanie artylerii gwardii narodowej miały zostać utworzone ze studentów prawa i medycyny. Odpowiedzialny za ich powołanie generał Lespinas, przyjęty wrzaskami, musiał odwołać to formowanie85. Mówiono w Paryżu, że nawet armia nie chce już walczyć, powoływano się na dezercje młodych żołnierzy, ich samookaleczenia i samobójstwa. Zapewniano, że w Bordeaux przechodzący mostem oddział piechoty wrzucił swoją broń do Żyrondy. Według innego opisu, kiedy jeden z batalionów idący na wojnę defilował na ulicy Saint-Denis, krzyczano do żołnierzy, że idą na rzeź, a wielu wtedy odpowiadało: „Idziemy szukać ludwika86, po pierwszym wystrzale przejdziemy na stronę wroga”87. Prawda to była czy nie? Raport policyjny, który to relacjonuje, wydaje się raczej podawać to w wątpliwość. To natomiast, co jest niewątpliwe, to rozpaczliwa sytuacja rekrutów po ich przybyciu do głównego ośrodka zapasowego w Courbevoie. Poborowi nie tylko nie znaleźli tam chleba, dla wielu z nich zabrakło nawet noclegu. I nic nie dawały skargi do obarczonych pracą oficerów, tracących głowę wśród tylu poborowych mających być wcielonych i we wszystko zaopatrzonych. Słyszano tylko takie odpowiedzi: „Wynosić mi się stąd! Nie mam czasu się wami zajmować”88.

A jednak spośród 50 tys. poborowych, którzy w ciągu trzech miesięcy przeszli przez koszary w Courbevoie, zdezerterował tylko jeden na stu89. Jakież to świadectwo honoru żołnierskiego z roku 1814! Te dzieci, ci świeżo poślubieni mężowie, którzy, ciężko mówić, opuścili chaty, gdzie płakały osamotniona matka i żona karmiąca niemowlaka, szybko zmieniali się na widok sztandaru. Starych wiarusów, tych ludzi-herosów, którzy ze śpiewem na ustach podbili całą Europę, uczyli wielkiego uczucia ofiarności i szczęśliwego poczucia beztroski, składających się razem na duch bojowy. I kiedy w dniu przeglądu lub w dniu bitwy cesarz przejeżdżał przed nimi, ulegali jego fascynacji i z nią szli się bić, nie tylko wspierani obowiązkiem, nie tylko powodowani patriotyzmem, ale też najszczerzej, jak to możliwe, dla Napoleona. Nazywano ich żołnierzami Marii Ludwiki90, tych biednych, małych żołnierzyków nagle wyrwanych z domu rodzinnego i 15 dni po wcieleniu rzuconych w ogień bitewny. To słynne imię zapisali własną krwią na wspaniałej karcie historii. To oni, ci kirasjerzy ledwo umiejący się utrzymać na koniu, którzy pod Valjouan rozbili pięć szwadronów i rąbali pałaszami z taką furią, że nikomu nie chcieli darować życia. To oni, ci szaserzy, o których generał Delort powiedział w momencie zbliżania się do nieprzyjaciela: „Myślę, że ktoś tam upadł na głowę, że kazał mi szarżować z taką kawalerią!”, a którzy przejechali przez Montereau jak trąba powietrzna, obracając w perzynę Austriaków tłoczących się na ulicach. Jednym z nich był też ten piechur, który nie zważając na melodię kul padających dookoła niego, niewzruszenie stał w miejscu pod morderczym ostrzałem, samemu nie odpowiadając przy tym ogniem, i który powiedział marszałkowi Marmontowi: „Strzelam tak samo dobrze jak i inni, ale nie umiem nabić karabinu”. Także jeden z nich to ten szaser, który pod Champaubert wziął do niewoli generała Ołsufiewa i nie wypuścił go aż przed Napoleonem. Żołnierze Marii Ludwiki, ci poborowi z 28. pułku liniowego, którzy podczas bitwy pod Bar-sur-Aube bronili jeden przeciwko czterem lasu Levigny, używając do tego celu tylko bagnetów! Ci woltyżerowie z 14. pułku Młodej Gwardii, którzy w czasie bitwy pod Craonne utrzymywali się trzy godziny na szczycie płaskowyżu w bliskim zasięgu baterii nieprzyjacielskich i z których na 920 kartacze zmiotły 650!91. Przy ośmiu stopniach mrozu byli bez płaszczów, maszerowali po śniegu w złych butach, prawie nie mieli chleba92, ledwo umieli posługiwać się bronią i codziennie uczestniczyli w najbardziej śmiercionośnych walkach! I podczas całej kampanii nawet jeden okrzyk nie wydobył się z ich szeregów, który nie byłby owacją dla cesarza. – Cześć wam, o żołnierze Marii Ludwiki!

Chateaubriand napisał w Pamiętniku zza grobu: „Miałem tak wysokie mniemanie o geniuszu Napoleona i waleczności naszych żołnierzy, że obca inwazja, pomyślna aż do końca, nie mogła mi się pomieścić w głowie. Myślałem jednak przy tym, że inwazja ta, budząc we Francji poczucie zagrożenia w czasie, kiedy ambicje Napoleona zostały już zmniejszone, mogłaby wreszcie wywołać wewnętrzne poruszenie i że wyzwolenie Francuzów leżałoby w ich własnych rękach”. Zła diagnoza, złudne nadzieje. Ewentualny pokój zawarty w Châtillon, w kilku swoich warunkach, jakie by się tam znalazły, nie dawałby Napoleonowi żadnych powodów do niepokoju o Francję, oswobodzoną i przywróconą do swoich macierzystych granic i problemów. Nieprzyjaciel wyrzucony za Ren jeszcze bardziej zmniejszyłby obawy Napoleona o Francję, uniesioną i dumną z tych nowych zwycięstw. Pomimo wezwań do buntu i pięknych obietnic z plakatów rojalistów, pomimo codziennych nieszczęść i ponurych czasów, nie było czegoś takiego jak spisek wszystkich Francuzów mający na celu upadek Napoleona ani też ich radosnego drżenia na każdy dźwięk imienia Burbonów. Jak zresztą mógł ten nieznany im król stać się popularny? Sami ci, którzy głosili jego powrót, nie mogli porozumieć się co do jego konkretnej osoby. Wspominaliśmy już tutaj hrabiego Prowansji, ale był to hrabia Artois, a gdzie indziej książę Angoulême93. Jeśli nawet cesarski despotyzm zwiększał liczbę niezadowolonych, to jednak z drugiej strony ci niezadowoleni nie byli też gotowi zdać się całkowicie na królewską „łaskę”. Skoro chciano wolności, to żądano także zachowania równości. Nie lubiano zbytnio podatków dodatkowych i pośrednich, ale z drugiej strony obawiano się też dziesięciny, tyranii lokalnych hreczkosiejów, wpływów kleru i rewindykacji majątku narodowego. Na wsi skarżono się na wojnę i podatki i dlatego nie chciano tam polityki. Niech parlament będzie milczący, Senat służalczy, książę Rovigo samowolny, niech sobie książka pt. Niemcy zostanie przeznaczona na przemiał, a „pani Récamier” albo „pani de Rohan” albo „pan de Sabran” zostaną wydaleni na podstawie zwykłej decyzji administracyjnej – naprawdę rzeczy te najmniej obchodziły mieszkańców wsi!

W samym Paryżu cesarz zachował wielu zwolenników. Cały lud był za nim94. Trzy razy, 24 grudnia, 26 grudnia i 22 stycznia, Napoleon przeszedł na piechotę przez gęsto zaludnione dzielnice, a jego spokojna twarz wlała w tłum poczucie bezpieczeństwa, którym sam zdawał się emanować. Był pozdrawiany, robotnicy zbliżali się do niego, oferując mu do walki swoje ręce. „Tylko kilku przedstawicieli burżuazji, mówi raport policyjny, uznało za właściwe przyjąć postawę milczącej dezaprobaty”95. 23 stycznia cesarz przyjął na uroczystej audiencji dopiero co powołanych oficerów paryskiej gwardii narodowej. Żaden z nich nie był w najmniejszym stopniu gorliwym sympatykiem rządu. Przecież nawet Bourrienne96 nosił epolety kapitana. Oficerowie ci w liczbie dziewięciuset skierowali się do Sali Marszałkowskiej. Zjawił się cesarz, a wkrótce weszły cesarzowa i pani de Montesquiou, niosąca na swoich rękach króla Rzymu. Cesarz powiedział, że stanie na czele armii i że, z pomocą Bożą i swoich walecznych wojsk, ma nadzieję na wyparcie nieprzyjaciela poza granice kraju. I biorąc cesarzową pod jedną rękę, a króla Rzymu na drugą, dodał: „Ufam odwadze gwardii narodowej, cesarzowej i królowi Rzymu”. – „Mojej żonie i mojemu synowi” dokończył cichym głosem. Na te ostatnie słowa głośny okrzyk: Niech żyje cesarz! – „okrzyk, od którego sypią się sklepienia” – wypełnił salę. Szeregi się złamały. Wszyscy oficerowie, wielu ze łzami w oczach, zbliżyli się do tej dostojnej grupy, tym spontanicznym ruchem zaświadczając o swoim uczuciu97. Tego samego wieczora w legionach został podpisany adres do cesarza, choć komendant twierdzy, generał Hullin, w imię dyscypliny usiłował się temu sprzeciwić. Pośród różnych zapewnień o zaufaniu i poświęceniu zawierał on takie charakterystyczne zdanie: „Na próżno nieprzyjaciel powziął obelżywą nadzieję na podzielenie narodu. Jego nienawiści i zawziętości powodowanych strachem przed twoim geniuszem, twoi wierni podwładni przeciwstawią swoją miłość i zaufanie, których nie zniweczyły zmienne koleje losu”. Następnego dnia wrażenie słów cesarza było ciągle tak duże, że kilku intelektualistów podjęło się zadania jego złagodzenia. Według nich wspaniała scena w Sali Marszałkowskiej była tylko komedią, którą Talma98 przygotował wcześniej stosownymi próbami99.

Wyjazd cesarza do wojsk w dniu 25 stycznia o godzinie 4 rano dodatkowo wzbudził nadzieje. Nie można było nie wierzyć, że wódz przez tak długi czas niezwyciężony nie odnajdzie na napadniętej ziemi Francji znowu swojego szczęścia. Mówiono, że ma wszelkie szanse na sukces, że w Châlons ma 200 tys. żołnierzy, że tajne porozumienie z Ferdynandem VII ma mu oddać do dyspozycji doświadczone wojsko znajdujące się w Aragonii i Katalonii100, że przerażeni alianci życzą sobie już tylko zawarcia pokoju101. Po pierwszych wiadomościach o walkach pod Saint-Dizier (27 stycznia) i pod Brienne (29 stycznia), które rządowe gazety –czyż wszystkie nie były takie? – przedstawiały jako wielki sukces102, giełda wzrosła w ciągu trzech dni o ponad dwa franki103. 1 lutego w operze, gdzie wystawiono po raz pierwszy operę Oriflamme, licznie zgromadzona i entuzjastycznie nastawiona publiczność spodziewała się zobaczyć cesarzową, króla Józefa, a nawet króla Rzymu, i usłyszeć ze sceny oficjalne ogłoszenie wielkiego zwycięstwa104.

Próżna radość, płonne nadzieje. Następnego dnia, 2 lutego, niepokój zaczęła szerzyć notatka z „Monitora”, który pisze o walkach pod Brienne, jako o zwykłej potyczce ariergard. 4 lutego wiadomość o przegranej pod La Rothière i odwrocie armii cesarskiej powoduje konsternację. Renta roczna spada do 47,75. Kurs wymiany biletów bankowych rośnie do 0,04-0,05 za srebro i do 0,09-0,1 za złoto; przy czym wielu nie chce sprzedać złota za żadną cenę. Tłum dobija się Banku Francji w celu wymiany biletów bankowych, która uchwałą z 18 stycznia nie może przekroczyć 500 tys. franków dziennie. W banku pobożnym najwyższą kwotę pożyczki ustala się na 20 franków, niezależne od wartości zastawianego przedmiotu. Urzędnicy prefektury policji nie mogą poradzić sobie z prośbami o paszport: 1300 zgłoszeń napłynęło w ciągu jednego dnia. Wiele sklepów jest zamkniętych, inne ograniczają swój asortyment. Murarze znowu znajdują pracę, gdyż zatrudnia się ich do wybijania skrytek w ścianach. Z obawy, że drogi zostaną odcięte przez nieprzyjaciela mieszkańcy zaopatrują się jak do oblężenia. 10 kg ziemniaków sprzedaje się po 2 franki, gdy wcześniej było to 10 su. Ceny ryżu, suszonych warzyw, solonej wieprzowiny podwajają się. Lud, któremu przez tę nagłą podwyżkę głód zajrzał w oczy, szemrze: „Skoro bogaci zabierają jedzenie biednym, pójdziemy go u nich szukać”105. W rządzie panuje olbrzymi niepokój. Cesarzowa zarządza 40-godzinne modlitwy u Świętej Genowefy. Król Józef mnoży swoje listy do cesarza, prosząc go o instrukcje na wypadek podejścia nieprzyjaciela pod Paryż. Dyrektor muzeów desperacko błaga o zezwolenie na zapakowanie obrazów znajdujących się w Luwrze. Już jedna partia cesarskiego skarbu stoi załadowana na wozy na środku dziedzińca Pałacu Tuileries106. Blisko granic miasta słyszy się takie okrzyki: „Kozacy nadchodzą! Zamykać sklepy!”107.

Panika trwała osiem dni. Mówiono, że armia francuska jest w rozsypce, Troyes w płomieniach, marszałek Mortier zabity, a książę-wicekonetabl108 poważnie ranny. Sześćset dział wpadło w ręce wroga. Młodzi żołnierze uciekli, a cesarz porąbał ich pałaszami swoich konnych grenadierów. Alianci zażądali przyjęcia przez Napoleona tytułu króla i oddania Belgii, Włoch, Alzacji, Franche-Comté, Lotaryngii i Bresse. Regencja, dodawano, straciła już wszelką nadzieję. Król Józef, cesarzowa i ministrowie właśnie wyjeżdżają do Blois lub Tours, a księżna Neufchâtel, księżne Rovigo i Montebello już wyjechały. Jeśli ktokolwiek ośmielał się wyrażać swoje wątpliwości, co do bliskiego już wejścia nieprzyjaciela do Paryża, był podejrzewany o bycie opłacanym przez policję. Wśród arystokracji precyzowano nawet dzień przybycia aliantów. Miało się to stać 11 lutego, 12 albo nieco później109.

11 lutego nie zobaczono jednak armii alianckiej wchodzącej do Paryża, przyszedł za to oficjalny komunikat o bitwie pod Champaubert. Kuriera z kwatery cesarskiej Józef przyjął o godzinie 10, w czasie gdy przeprowadzał na dziedzińcu Tuileriów przegląd sześciu tysięcy grenadierów i szaserów gwardii paryskiej. Wiwaty i oklaski milicji powtarzał tłum, który towarzyszył przeglądowi na Placu Carrousel. Okrzyki wzmogły się, kiedy mały król Rzymu w mundurze gwardii narodowej pokazał się w jednym z okien pałacu. Tłum na okrzyk: „Niech żyje cesarz”110, przełamując kordon, rzucił się do przedsionków pałacu. Na giełdzie, gdzie renta wzrosła o ponad trzy franki, trzy salwy oklasków – jedna salwa za jeden frank – uczciło lekturę komunikatu. Na bulwarach, na ulicach, na Polach Elizejskich słyszane były grzmoty z dział z Placu Inwalidów, milczących od tak długiego czasu, a wszyscy podchodzili do siebie, aby rozmawiać o bitwie i przepowiadać nowe zwycięstwa111. „Ani jeden obcy, mówiono, nie przekroczy z powrotem Renu”112. Na tarasach Pałacu Tuileries policja wyrwała z rąk tłumu człowieka, który popełnił nieostrożność, mówiąc że „wszystko skończyłoby się dużo szybciej, gdyby nieprzyjaciel wszedł do stolicy”113. Wieczorem we wszystkich teatrach publiczną lekturę komunikatu przerywały okrzyki i oklaski po każdym zdaniu, a nawet po każdym słowie wypowiedzianym przez aktora. W operze natychmiast po skończeniu czytania orkiestra zaintonowała Zwycięstwo należy do nas, a śpiewacy i chórzyści w kostiumach rycerzy – grano Armidę – skoczyli z kulisów na scenę, powtarzając z orkiestrą: Zwycięstwo należy do nas!114. Paryż był odmieniony. Radość, która wybuchła tego pięknego wieczoru, była całkiem uzasadniona: od sześciu miesięcy nie było zwycięskiej bitwy, a to nie było to, do czego przyzwyczajono się za czasów Cesarstwa.

Po komunikacie o bitwie pod Champaubert przyszły te informujące o bitwach pod Montmirail, Château-Thierry, Vauchamps, Nangis, Moutereau, Troyes. Każdego dnia jedno nowe zwycięstwo ożywiało entuzjazm, który i tak był już pobudzony przez poprzednie. Mówiło się teraz, że pokoju nie będzie bez zwasalizowania Antwerpii. Tak wielka była przy tym wiara w sukces cesarza, że ubolewano nad odwrotem Austriaków nad rzekę Aube, ponieważ, twierdzono, Schwarzenberg uniknął dzięki temu całkowitej klęski115. 16 lutego pierwsza kolumna 5 tys. jeńców rosyjskich i pruskich, eskortowana przez grenadierów i gwardię narodową, weszła do Paryża i przedefilowała jego bulwarami. Wszyscy mieszkańcy, powiadomieni wcześniej przez gazety, udali się na ich spotkanie, nawet giełda opustoszała. Generałowie rosyjscy, którzy jechali na czele wojska konno i bez szpad, zostali przyjęci okrzykami: „Niech żyje cesarz! Niech żyje Maria Ludwika! Precz z kozakami!”. Na ulicy Napoleona i na placu Vendôme krzyczano „Wiwat kolumna!” w patriotycznym proteście przeciwko projektowi zniszczenia tego pomnika116, o co podejrzewano aliantów. Kilkakrotnie żandarmi z eskorty musieli odpychać tłum, kiedy jakieś osoby zaczęły miotać wyzwiska i groźby117. Zachowania takie skończyły się, kiedy zaczęli przechodzić zwykli żołnierze, których bieda i brud wzbudzały litość. Odziani w łachmany, które nie przypominały już mundurów, niemal wszyscy mieli głowy odkryte lub owinięte strzępami brudnej bielizny, nieśli wielkie garnki na plecach i bardziej byli podobni do grupy cyganów niż do konwoju jeńców wojennych118. Wyciągali ręce do tłumu i wskazywali na swoje otwarte usta, próbując tymi desperackimi gestami pokazać, że są głodni119. Pobiegnięto więc do handlarzy na bulwarach i na przyległych ulicach i wkrótce można było rozdać tym nieszczęśnikom chleb, zapasy, pieniądze, ubrania, które przyjmowali z różnego rodzaju dzikimi okrzykami i podnosząc rękę do serca120. 17 lutego, 18 i każdego innego dnia tygodnia nowe kolumny jeńców przechodziły przez Paryż, wywołując tę samą litość, skłaniając do takiej samej jałmużny, a jednocześnie utwierdzając ufność w końcowy triumf cesarza121. Ta wiara wzrastała z tego powodu, że jeńcy rosyjscy i pruscy z jednej strony oraz austriaccy z drugiej okazywali sobie wzajemną niechęć. Pierwsi mówili, że zawdzięczali swoje porażki powolności Austriaków, na co drudzy odpowiadali, że to głupia zarozumiałość Blüchera doprowadziła Armię Śląską do zasłużonych klęsk. Nazywali się „kozakami” i „pożeraczami kiszonej kapusty”, przechodzili od obelg do gróźb i od gróźb do razów. Generał Hullin wydał rozkaz separowania ich podczas marszu i na kwaterach. Wnioskowano z tej niezgody, że nieporozumienia panują także w armiach i w sztabach generalnych – co zresztą było prawdą – i bardzo sobie tego życzono dalej na przyszłość122.

Paryż odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Rozpoczęły się żarty z tych, którzy wysłali swoje ruchomości na prowincję albo ukryli je w piwnicach. Żywność zgromadzoną podczas dni paniki rozdawano rannym i jeńcom. Znowu zaczęły się zabawy, a nawet interesy. W ostatki po bulwarach biegali ludzie w maskach. Huczne bale w operze gromadziły tłumy, „choć, jak pisze dość naiwnie prefekt policji, w towarzystwie było bardzo mało kobiet”. Pałac Królewski123 znowu miał w sobie diabła. Tańczono na Wauxhallu, na balu Tarare, w cyrku na ulicy Saint-Honoré. W salonach rozmawiano o śmierci Bernardina de Saint-Pierre, o śmierci Geoffroya, znanego felietonisty piszącego w „Débats”, i o memuarach młodego Villemaina O zaletach i wadach krytyki, które ostatnio nagrodziła Akademia Francuska. Panowie Aignan i Baour-Lormian, aktualni kandydaci do Akademii, jakby nigdy nic składali wizyty. Pan Denon, który skupił w swoim ręku dyrekcję muzeów i mennic, nie myślał już więcej o ratowaniu obrazów z Luwru, teraz chodziło mu bardziej o to, aby wybić medal na okoliczność bitwy pod Champaubert! Teatry odzyskały publiczność. Wiele osób przychodziło tam, tak samo zresztą jak i na giełdę, w uniformach gwardii narodowej. – W codziennej modzie kobiecej było chodzenie w poszarpanym ubraniu. – Na okolicznościowych spektaklach oklaskiwano kuplety i patriotyczne mowy124. W operze wystawiano Oriflamme, w Teatrze Cesarzowej Heroiny z Belfortu, w Variétés Jeanne Hachette, w Ambigu Filipa Augusta, w Gaeté Karola Młota, w Cyrku Francuskim Marszałka de Villars, w Teatrze Feydeau Bayarda w Mézières:

Słuchaj kawalerze zuchwały!

Mury Mézières krzyczą do Ciebie;

Przynieś twój miecz na pole chwały

Ojczyźnie usyp szaniec z siebie!

Comédie Française zapowiadała Okup za Duguesclina z Talmą i panną George125. Vaudeville grał Kozacką uczciwość Désaugiersa, satyrę na rzekome pokojowe intencje monarchów alianckich i dyscyplinę wśród ich żołnierzy. Na wszystkich scenach śpiewano Rondo gwardii narodowej Emanuela Dupaty’ego:

Strzeżmy je dobrze, to dziecię, którego moc

Naszemu duchowi ma służyć za wsparcie!

Odpoczywaj w spokoju, szlachetna nadziejo Francji

A my, przyjaciele, w cieniu i w ciszy

Strzeżmy je dobrze!

We dnie były też inne widowiska: przeglądy i defilady wojsk aż wreszcie 27 lutego prezentacja przed cesarzową sztandarów wroga zdobytych w walkach pod Champaubert, Montmirail i Vauchamps. Cały garnizon Paryża zgromadził się na placu Carrousel, orszak utworzyły oddziały gwardii narodowej, gwardii cesarskiej i jednostki liniowe na czele z generałem Hullin, dowódcą 1. Okręgu Wojskowego. Dziesięciu oficerów z różnych armii niosło dziesięć sztandarów: jeden austriacki, pięć rosyjskich i cztery pruskie. Wojska prezentowały broń, grały werble. Cesarzowa otoczona przez najwyższych dygnitarzy i ministrów przyjęła sztandary w Sali Tronowej. Zgodnie z napuszonymi słowami Clarke’a, który czuł się zobligowany przypomnieć przy tym Karola Młota i Saracenów, Maria Ludwika wypowiedziała się piękne i prosto: „Patrzę na te trofea ze wzruszeniem. Są w moich oczach gwarancją ocalenia ojczyzny…”126.

Bez wątpienia wielu nie uważało tych zwycięstw za decydujące i spodziewało się mimo wszystko wcześniejszego lub późniejszego odrzucenia cesarza na Paryż127. Jednak w obliczu nowych nastrojów panujących wśród ludu nie ośmielali się oni wyrażać na głos swoich myśli. Panikarze też zawiesili swoją aktywność128. Najbardziej wiarygodne świadectwa zwracają uwagę na polepszenie się nastrojów spowodowane odgłosem dział spod Champaubert i Vauchamps. Baron Mortemart pisał do cesarza: „Paryż zaskakująco się zmienił. Odrętwienie, w jakim go zostawiałem, zastapiły radość i entuzjazm. Jest zupełnie bezpiecznie”129. Odporny na iluzje generał Hullin pisze w jednym ze swoich raportów: „Nastroje są dobre i z każdym dniem coraz lepsze”130. Prefekt Pasquier, jeszcze mniejszy optymista niż Hullin, pisał ze swojej strony: „Nigdy entuzjazm nie był ani żywszy, ani powszechniejszy”131. Z kolei także nieprzyjaciel stwierdza metamorfozę Paryża. „Nagła zmiana dokonała się w nastrojach, pisze angielski oficer, jeniec na parol. Największe przygnębienie przemieniło się w ufność bez miary”132. „Od tego momentu – pisze Hiszpan Rodriguez w książce, która od pierwszej do ostatniej strony jest ohydnym pamfletem na cesarza – radość i zabawa, którym paryżanie nie mogli się oddawać przez bardzo długi czas, zaczęły się odradzać i ujawniać podczas spektakli, w towarzystwie i wszędzie indziej”133. Istnieje wreszcie jeszcze inne świadectwo, nie mniej rozstrzygające, czyli giełda, która nie kieruje się uczuciami ogółu ani duchem poświęcenia. Renta, której kurs 8 stycznia oscylował pomiędzy 48 i 50 frankami, a która 4 lutego na wiadomość o porażce pod La Rothière spadła do 47,75, 11 lutego na wieść o zwycięstwie pod Champaubert wzrosła do 56,50 i do 3 marca jej kurs utrzymywał się pomiędzy 57 i 54134. Taka hossa dowodziła, że przywrócona została wiara w napoleońską fortunę – bóstwo, któremu starożytni wznosili ołtarze. Rozumowanie, że sukcesy cesarza odwlekały tylko jego upadek i wcale mu nie zapobiegały, nie przekonywało nikogo. Jeśli giełda myślałaby w ten sposób, spadłaby na wieść o francuskich zwycięstwach, ponieważ te odraczały tylko definitywny triumf aliantów, czyli pokój. Jak i cała Francja giełda też chciała pokoju, ale miała nadzieję na pokój zwycięski, i jak wszyscy Francuzi widziała go jako narzuconego aliantom przez zwycięskiego cesarza.

Podczas gdy zwycięskie bitwy poruszyły serca i pobudziły ducha w Paryżu i na prowincji135, w zajętych departamentach zbrodnie kozaków i Prusaków136 wywoływały mściwy gniew. Przekraczając Ren, alianci wydali wprawdzie uspokajające proklamacje i nawet w pierwszych dniach inwazji udawało im się utrzymywać dyscyplinę. Jednak już przechwałki oficerów, ich obraźliwe wypowiedzi, ich dobór słów, kiedy mówili, że przyszli „nałożyć kaganiec” Francji137, zrażały mieszkańców i tak rozdrażnionych już wielkością rekwizycji. W Langres, poza artykułami żywnościowymi niezbędnymi do wyżywienia wojska, musiano dostarczyć w terminie dziesięciu dni tysiąc koszul, tysiąc par getrów, pięćset płaszczy z czarnego sukna dla kawalerii, pięćset płaszczy z brązowego sukna dla piechoty i 2200 par spodni, z czego tysiąc błękitnych. Trzy tygodnie później okręgi Langres, Chaumont i Vassy obciążone zostały nowymi daninami w postaci 26 tys. łokci sukna i 50 tys. łokci płótna, wszystko niezależnie od normalnych rekwizycji nałożonych na poszczególne gminy138. Vicq, które liczyło zaledwie tysiąc mieszkańców, dostarczyło Rosjanom w ciągu ośmiu dni 560 tys. funtów chleba, 28 tys. funtów mięsa, 360 baryłek wina i wódki, 40 tys. funtów ziemniaków, proporcjonalną ilość owsa i furażu, wreszcie 650 sągów suchego drzewa i 500 funtów świec139. Takie same rekwizycje występowały na całym terytorium okupowanym, tj. w departamentach Meurthe, Côte-d’Or, Yonne, Seine-et-Marne, w Aube, gdzie miastu Troyes został przez księcia Hohenlohe narzucony podatek w wysokości 150 tys. franków w srebrze oraz 18 tys. kwintali mąki, 12 tys. baryłek wina, 3 tys. baryłek wódki, tysiąca wołów, 18 tys. kwintali siana, 344 dziennych porcji owsa, w departamencie Marny, gdzie piwnice zostały opróżnione do cna, czy w Aisne, gdzie wróg zabrał 6 tys. koni, 7 tys. sztuk bydła rogatego i 40 tys. owiec140. W dodatku alianci żądali zapłaty świadczeń wstecznych za rok 1813 oraz zaległych z roku bieżącego. Poborcy podatkowi, podobnie zresztą jak i inni urzędnicy publiczni, zostali utrzymani w służbie aliantów, tak jak służyli rządowi francuskiemu. Na miejsce wielu zbiegłych przedstawicieli administracji generałowie mianowali nowe osoby, które musiały pod groźbą natychmiastowej deportacji zaakceptować powierzone im funkcje141.

Rekwizycje były dobre do zapewnienia armii przeżycia czy nawet ubrania na poziomie minimalnym, ale nie były wystarczające, aby w pełni zadowolić żołnierzy. W miarę jak koalicjanci posuwali się w głąb kraju142, ale przede wszystkim w trakcie ich pierwszych odwrotów, maszerowali oni plądrując, gwałcąc i paląc.– „Myślałem, powiedział pewnego dnia generał Yorck do swoich dowódców dywizji i brygad, że mając zaszczyt dowodzić korpusem armii pruskiej, nie będę przy tym dowodził zwykłą bandą zbójów”143. Trzeba jednak przyznać, że żołdactwo często działało na przekór proklamacjom i rozkazom dziennym generałów oraz pomimo wysiłków oficerów144. Niestety, te piękne proklamacje i surowe rozkazy dzienne były wydrukowane po francusku. Kozacy, Baszkirzy czy Kałmucy nie rozumieli tego języka, a członkowie Tugendbundu145 udawali, że go zapomnieli. Z drugiej strony, wśród tego tłumu ludzi z różnych nacji, z powodu różnic panujących między nimi te pisemne ostrzeżenia nie były respektowane, a autorytet oficerów był prawie zerowy, często nawet zupełnie nieuznawany. Wieczorem po bitwie pod Fère-Champenoise żona pułkownika francuskiego zabitego podczas działań wpadła w ręce kozaków. Osobisty adiutant sir Charlesa Stewarta, który chciał ją uwolnić, został niemal zatłuczony i od tego czasu nigdy już nie słyszano o tej nieszczęśnicy146. Inny przykład, nie tak tragiczny: merowi z okolic Pont-sur-Yonne, wezwanemu przez jednego z generałów, wartownicy zdjęli buty przed samymi drzwiami jego kwatery i musiał on wejść boso do salonu147. Książę Metternich, który z upodobaniem litował się nad nieszczęściami tej kampanii, pisał do Caulaincourta: „Mieszkańcy Mesgrigny mają szczęście, że to właśnie ja mieszkam u nich w ratuszu, naprawdę mają szczęście, bo ich przynajmniej nie łupię. Ta wojna to ohyda, mój książę, a to głównie dlatego, że prowadzimy ją przy pomocy 50 tys. Kozaków i Baszkirów”148. Oficerowie jednej armii wszystkie ekscesy i wszystkie gwałty zrzucali na żołnierzy innych armii i odmawiali interwencji, jeśli ich właśni żołnierze nie byli w to zamieszani. W Moret austriacki generał odpowiedział merowi, który błagał go o wstrzymanie plądrowania miasta przez kozaków: „To Rosjanie, nie mam nad nimi żadnej władzy”. W Chaumont Wielki Książę Konstanty poruszony łzami nieszczęsnego ogrodnika, któremu grabiono dom, wyszedł z nim na ulicę. Tam rozpoznał z daleka mundury austriackie: „Och, powiedział wybuchając śmiechem, to są żołnierze mojego teścia! Nie mogę tu nic rozkazywać”149. Ileż to zresztą razy miasta i wioski były grabione na umyślne rozkazy generałów! Informowano wojsko, że zezwala się na plądrowanie przez dwie godziny, cztery godziny, cały dzień. Żołnierze ma się rozumieć zawsze robili to dłużej niż było uzgodnione. Troyes, Épernay, Nogent, Sens, Soissons, Château-Thierry, ponad dwieście miast i wsi zostało dosłownie wydane na ich łup150. „Naoczni świadkowie mówią, że generałowie alianccy traktowali grabieże jak dług, który spłacali żołnierzom”151.

Żołnierze raz uganiali się za łupem z dziką żądzą, raz czynili to z zimną krwią, spokojnie i systematycznie. Czasami raczyli się nawet pobawić. Jedną z ich ulubionych rozrywek było rozebranie do naga mężczyzn i kobiet i ganianie ich batem po polach przykrytych śniegiem. Nie mniej bawili się, kiedy zmuszali, ciągnąc szczypcami za nosy, do biegania dookoła stołu miejscowych notabli, mera, proboszcza, lekarza albo też kiedy na dziedzińcu szkoły chłostali rozebranego dyrektora na oczach zgromadzonych uczniów152. Zwykłe te zabawy wszystkie razem były dobre do wypełnienia wolnego czasu garnizonów. Jednak kiedy wieczorem po zwycięskiej bitwie, następnego dnia po przegranej, a nawet po jakimkolwiek przemieszczeniu się Kozacy czy Prusacy wchodzili do miasta, do wsi, na folwark czy do zamku, wszystkie możliwe nieszczęścia wkraczały razem z nimi. Nie szukali tylko łupu. Chcieli zostawić ruinę, żałobę, rozpacz. Byli pijani winem i wódką, ich kieszenie były pełne biżuterii – znaleziono pięć zegarków przy trupie jednego z kozaków – ich tornistry i olstra były przepełnione wszelkiego rodzaju przedmiotami, wozy jadące za kolumnami były załadowane meblami, brązami, książkami, obrazami153. I to jeszcze nie był koniec. Jeśli mimo wszystko nie mogli zabrać reszty, musieli dzieło grabieży zakończyć kompletnym zniszczeniem. Rozbijano drzwi, okna, lustra, rąbano boazerie, zdzierano tapety, podpalano stodoły, palono pługi, których część żelazną wyrzucano, wyrywano drzewa owocowe i winorośle, robiono ogniska z mebli, łamano narzędzia rzemieślnicze, wrzucano do rynsztoków ampułki i słoiki aptekarskie, wybijano dna w beczkach z winem i wódką oraz podpalano piwnice154. W Soissons 50 domów zostało całkowicie spalonych, 60 w Moulins, 107 w Mesnil-Sellières, 160 w Nogant, 75 w Busancy, w Château-Thierry, Vailly i Chavignon ponad 100, a w Athies, Mesbrecourt, Corbény i Clacy – wszystkie!155. Wierni naukom Rostopczyna156 kozacy zaczynali od palenia pomp strażackich. A łuny pożarów oświetlały akty okrucieństwa. Mężczyźni byli bici szablami i bagnetami. Rozebrani do naga i przywiązani do nóg łóżek musieli asystować przy gwałtach dokonywanych na ich żonach i córkach; inni byli torturowani, chłostani, „podgrzewani” aż wyjawili, gdzie są tajne skrytki. Proboszczowie Montladon i Rolampont (Haute-Marne) zostali zabici na miejscu i tak zostawieni. W Bucy-de-Long kozacy przypiekli nogi służącego nazwiskiem Leclerc pozostawionego celem pilnowania zamku. Ten krzyczał, więc wepchnęli mu do ust siano i podpalili. W Nogant Hubert, handlarz tekstyliami, ciągnięty za cztery kończyny przez dziesięciu Prusaków został już prawie rozerwany na kawałki, gdy dobroczynna kula zakończyła jego cierpienia. W Provins, aby zmusić matkę do mówienia, wrzucono jej dziecko do ognia. Ani wiek dziecięcy, ani starość nie znajdowały łaski u chciwości i lubieżności. Dwudziestoczteroletnia kobieta nosiła diament na palcu. Pierścionek przylegał ściśle, więc cięcie szablą obcięło cały palec. Gwałcone były siedemdziesięciolatki i dwunastoletnie dziewczynki. Tylko w okręgu Vandeuvre liczbę zabitych płci obojga w wyniku gwałtów i strzelanin ocenia się na 550. Wiejska Lukrecja157, pani Ollivier, czując wstręt do swojego ciała zbezczeszczonego przez kozaków, miała utopić się w rzece Barse158. 12 lutego w Château-Thierry Rosjanie i Sasi rozpoczęli plądrowanie w ciągu dnia, a Prusacy od Yorcka kontynuowali je w nocy i rano dnia następnego. Wszystko zostało tam złupione. Tak jak w Moskwie Rosjanie otworzyli więzienia z tłumem złoczyńców, aby ci pomogli im w tym piekielnym dziele. Napadali na domy, przytułki, szkoły, klasztory i kościoły, grabiąc, gwałcąc, masakrując, rabując sklepy, rozbijając skarbonki i tabernakula, kradnąc święte przedmioty, uderzając grotami pik księży i zakonników. Naliczono w tym mieście siedemnastu zabitych. Starsza kobieta została zgwałcona na trupie swojego męża, młoda dziewczyna po takim samym czynie dostała cios piką, od którego zmarła następnego dnia, a inne wrzucono do śluzy. Zmuszony do wskazywania drogi mężczyzna był prowadzony z postronkiem na szyi i pod batem. Po przyjściu na miejsce wpakowano mu kulę w głowę. – W nocy Prusacy weszli do pensji dla dziewcząt. Dyrektorka, wychowawczynie i służące zostały przez nich zgwałcone. Następnie, usłyszawszy krzyki uczennic zamkniętych w sypialni, wyważyli drzwi. Oszalałe ze strachu, prawie nagie nieszczęśnice uciekły w głąb sali i tłoczyły się jedna na drugiej „jak stado wystraszonych owiec”. Scena ta poruszyła w sercach Prusaków resztki pozostałych tam litości i honoru i wstydząc się siebie i powoli jeden po drugim wycofali się, z najwyższą starannością złupiwszy wcześniej cały klasztor159.

Do Montmirail w dzień targowy przybyło pięćdziesięciu kozaków: „Było mnóstwo ludzi na ulicach, opowiada jeden z mieszkańców, ale wszyscy uciekli. Dowódca strzelił w powietrze i wyjaśnił, że można swobodnie chodzić, po czym kozacy wyjechali. Po równej godzinie wrócili w liczbie czterystu lub pięciuset, zaszarżowali na tłum, pobili szablami i pikami, tratując tych, którzy się przewrócili; wielu ludzi zostało poważnie rannych. Wtedy zeszli z koni i schwytali trzydzieści osób. Jednego z nich rozebrano do naga i przywiązano do krzesła, z nogami w wiadrze z roztopionym śniegiem, naprzeciwko własnego domu i w ten sposób był on obecny przy jego grabieniu i niszczeniu. Kozacy ujęli także piętnastu notabli, rozebrali ich do naga i dali każdemu po pięćdziesiąt batów. Rozbierali kobiety i mężczyzn. Ja zostałem ograbiony przez dowódcę, na którego pasowały moje ubranie i buty. Większość kobiet i dziewcząt została zgwałcona, nawet na ulicy. Były takie, które rzuciły się przez okno, aby uchronić się przed znieważeniem. Ojcom cięciami szabel odcinano ręce, kiedy chcieli swoje córki wyciągnąć z rąk tych zbirów”160. W Crézancy zwiad gwardii, wpadłszy znienacka do wsi, zobaczył następującą scenę: mer przywiązany za szyję do kolumny łóżka, u jego nóg jego młoda żona zgwałcona i nieprzytomna, a pod kołyską dziecka podpalona wiązka chrustu. A w sadzie obok pijani kozacy zmuszali nieszczęsne chłopki do tańczenia z nimi, do muzyki ze skrzypiec miejscowego grajka, którego plecy krwawiły pod knutem161.

W Sens grabież trwała dziewięć dni – od 11 do 20 lutego. „Ci szaleńcy, opisuje jeden z urzędników, przechodzą przez miasto w dzień i w nocy, wchodzą do wszystkich domów włamują się do szaf, sekreter, komód, przywłaszczają sobie srebro, biżuterię, tkaniny, rozbijają lustra i meble. Wszelkiego rodzaju przyrządy i narzędzia są zabierane właścicielom, łamane, palone i rozrzucane. Zakonnice są znieważane, świątynie profanowane, tabernakula wyłamywane, święte naczynia kradzione. Kobiety i ledwo dorosłe dziewczęta są gwałcone na oczach mężów i rodziców… Te przerażające sceny powtarzają się przez całe dnie aż do opuszczenia miasta”162. – Najbardziej ironiczne było to, że książę następca tronu Wirtembergii, piękny jak młody bóg, opuszczając Sens, gdzie kierował plądrowaniem, zarekwirował 24 pary białych rękawiczek163.

Te oburzające ludność postępki okrutników i podpalaczy uzbroiły najmniej wojowniczych i z powrotem przywiodły do Napoleona jego największych wrogów. Profesor nazwiskiem Dardenne, zażarty republikanin, pisał z Chaumont: „Dziwicie się zmienności moich poglądów. Wiecie jak mało lubię tego dzikiego wojownika, od którego po dzień dzisiejszy zależy los Francji… Ale cóż! Dzisiaj modlę się do Boga o powodzenie dla jego armii, gdyż wielki wstyd z oglądania mojego kraju we władzy tych odrażających kozaków bierze we mnie górę nad innymi uczuciami”164. Generał Allix pisał z Auxerre: „Nastroje wśród ludu wciąż się pogarszają, a nieprzyjacielscy podżegacze nie śmią podnieść głosu”165. W końcu prefekt departamentu Seine-et-Marne podsumował ogólne nastroje tymi słowami: „Mieszkańcy wybaczyli przeszłe nieszczęścia i są gotowi do nowych poświęceń, byleby tylko wymierzono sprawiedliwość kozakom”166.

A skoro chłopi, tak okrutnie odarci ze złudzeń wywołanych proklamacjami, zaklinali się, że są gotowi „ścigać wrogów jak dzikie zwierzęta”167, to nie były to już czcze groźby. Lotaryńczycy, mieszkańcy Franche-Comté, Burgundczycy, Szampańczycy, Pikardyjczycy chwytali za widły, stare karabiny do polowań uchronione przed rekwizycjami prefekturalnymi, tak samo jak i przed rewizjami aliantów, zbierali z pól bitewnych karabiny zabitych168 i rzucali się na wroga, jeśli nie prezentował on zbyt wielkiej siły lub gdy się wycofywał. W Montereau, w Troyes w ostatnich godzinach walki mieszkańcy zrzucali na głowy Austriaków deszcz dachówek i mebli, strzelali z boku z okiennic i okienek piwnicznych. W Château-Thierry robotnicy pod kulami pruskimi skierowali barkę na posterunek żołnierski. Podczas rabunku Soissons służąca raniła dwóch Prusaków, którzy chcieli ją skrzywdzić, a rzeźnik uzbrojony w nóż kuchenny, schroniwszy się w dole schodów piwnicznych w ciemnościach zarzynał łupieżców. Mieszkańcy nabrzeży dolnej Marny przez cztery dni wstrzymywali 250 Rosjan i Prusaków. Następnego dnia po bitwie pod Champaubert trzynastoletnie dziecko przyprowadziło na posterunek VI Korpusu dwóch rosyjskich grenadierów”. – „Ci wesołkowie tam nie chcieli się zgodzić, powiedziało, wywijając wielkim nożem rzeźnickim, ale bez problemu zmusiłem ich do marszu”. Na drodze z Chaumont do Langres chłopski oddział uwolnił czterystu żołnierzy Oudinota wziętych do niewoli w bitwie pod Bar-sur-Aube. Między Montmédy i Sézanne na linii ponad czterdziestu mil169 wioski zostały zupełnie opuszczone przez mieszkańców, którzy w lasach przygotowywali zasadzki. W Burgundii, Delfinacie, Ardenach całych objętych powstaniem, w Lesie Argońskim, przejść przez który strzegło dwa tysiące partyzantów, w Nivernais, w Brie, w Szampanii chłopi, zorganizowani w luźne grupy lub zbiegający się na dźwięk alarmu, walczyli u boku wojsk regularnych170.

Proboszcz Pers, niedaleko Montagris, uczynił się dowódcą partyzantów. Na czele dziesiątki ludzi uzbrojonych w dwururki bronił swojej wioski, daleko od niej przygotowywał zasadzki i zatrzymywał konwoje. Jako dowódca jeździł na koniu w podkasanej sutannie z szablą u boku i karabinem za pasem, ale przy najmniejszym alarmie schodził na ziemię i w celu ośmielenia swoich ludzi zawsze oddawał pierwszy strzał171. W