Korona przeznaczenia - Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubielecka - ebook

Korona przeznaczenia ebook

Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubielecka

3,3

Opis

Były Mistrz Walk i jego ukochana uciekają ze Związku, aby rozpocząć wspólne życie na śnieżnej Północy, jednakże Przeznaczenie okazuje się silniejsze od marzeń. Przeszłość żąda od kochanków zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy.

Severo, by ratować ukochaną, zostaje zmuszony do zawarcia krwawego paktu oraz wzięcia udziału w politycznej rozgrywce, której stawką jest tron Cesarstwa. Tymczasem Mrok, wykorzystując naiwność ukochanej byłego Mistrza, uwalnia się z wiekowego więzienia, by dopełnić zemsty i zmienić Los Kontynentu. Czy miłość może usprawiedliwić zbrodnię? Czy każdą krzywdę można wybaczyć?

Bohaterowie Klątwy Przeznaczenia powracają w drugim, zamykającym serię tomie. Zmierz się z ciążącą nad nimi klątwą i poznaj zakończenie ich historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 986

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (42 oceny)
9
13
5
10
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NikaSztangierska

Dobrze spędzony czas

Pierwsza część zdecydowanie lepsza niż ta. Świat wykreowany super, ale potencjał w tej książce lekko zmarnowany
00
Kamilka8891

Z braku laku…

Książka jak dla mnie nie do przeczytania. Każda kolejna strona, to zmuszanie się do bólu. O ile pierwsza część tej historii mnie zainteresowała i byłam ciekawa co będzie dalej, to Korona Przeznaczenia od pierwszych stron budzi we mnie zdezorientowanie (przeskakiwanie akcji, po to by wrócić jednym zdaniem wyjaśniającym jak to się stało, że Ven i Damon nagle znaleźli się z Severo i Arienne) , niesmak ( no jak można się kurde nie zainteresować nawet tym co stało się z jego przyjaciółmi) i znudzenie. Zatrzymałam się na 1/3 książce. Może kiedyś wrócę do tego tylko po to by znać zakończenie.
00
Emperror

Nie polecam

W sumie przeczytałem coś około 180 książek z gatunku scfi/fantasy i w tej liczbie znajdzie się pare "młodzieżówek". Z tych 180 książek, ta jest zdecydowanie najgorsza. Jedyny plus, to dość interesujący świat, w którym toczy się cała historia, natomiast cała reszta, wszystko, co może tylko przyjść czytelnikowi do głowy, to po prostu całkowite nieporozumienie, niekończący się festiwal głupoty, absurdów, lania wody itd. itp. Nie ma tu dosłownie nic, co można by zaliczyć do plusów, poza tym już przeze mnie wymienionym.
00

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1615199064006634

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Były Mistrz Walk i jego ukochana uciekają ze Związku, aby rozpocząć wspólne życie na śnieżnej Północy, jednakże Przeznaczenie okazuje się silniejsze od marzeń. Przeszłość żąda od kochanków zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy. Severo, by ratować Ariadnę, zostaje zmuszony do zawarcia krwawego paktu oraz wzięcia udziału w politycznej rozgrywce, której stawką jest tron Cesarstwa. Tymczasem Mrok, wykorzystując naiwność wybranki byłego Mistrza, uwalnia się z wiekowego więzienia, by dopełnić zemsty i zmienić Los Kontynentu. Czy miłość może usprawiedliwić zbrodnię? Czy każdą krzywdę można wybaczyć?

BohaterowieKlątwy Przeznaczenia powracają w drugim, zamykającym serię tomie. Zmierz się z ciążącą nad nimi klątwą i poznaj zakończenie ich historii.

Copyright © 2018

Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubielecka

Wydawnictwo NieZwykłe

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Oświęcim 2018

Redakcja:

Anna Wasińska

Korekta:

Anna Kędra

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Projekt mapy:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-7889-814-6

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

– Jak śmiesz ingerować w moje wyroki?! – Staruszka o długich prostych włosach, spływających białą kaskadą po wyszczerbionych stopniach, które wiodą do jej tronu, koślawym palcem wskazuje na niezapowiedzianego i niechcianego gościa. – Nikt! Nikt do tej pory nie zakłócał mego spokoju, a ty co?! Postanowiłeś nadużyć mej wspaniałomyślności i cierpliwości, wykorzystując do tego tytuł, który ci nadałam?! I gdzież twe maniery? – Spogląda niezadowolona na stojącego przed nią na pożółkłym papierowym dywanie czarnowłosego mężczyznę.

Wszystko w przestronnej komnacie opuszczonego dworku jest spowite kurzem: drewniana posadzka, parapety i kominek, w którym już od wieków nie pali się ogień. W prostokątnym pomieszczeniu nie ma mebli, a jedyną ozdobę stanowią porozwieszane pod sufitem pajęczyny. W niewielkich, wysoko osadzonych nad posadzką oknach widnieją zakopcone szybki, przez które nie sposób zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz, ani oszacować obecnej pory dnia.

– Nim się odezwiesz, pokłon!

Severowi jednak nie udaje się nawet pochylić, gdyż nagle zmuszony jest łapać równowagę. Podłużny chodnik zaczyna raptownie uciekać spod jego stóp wprost pod fotel sędziwej damy, zwija się, zmniejsza i przybiera kształt, który idealnie wpasowuje się w kościstą dłoń wiekowej kobiety.

– To nigdy nie powinno trafić w wasze ręce! Nieodpowiedzialne małolaty! Ostatnia Bogini całkowicie zakpiła sobie ze mnie, wpraszając się do mego domu, a ty za nią! To już druga, której nie udało ci się dopilnować, Strażniku! Za niestawianie się w wyznaczonym mym wyrokiem czasie powinnam już na zawsze zamknąć przed wami wrota mej Krainy, smarkacze!

Wymuszony upadek na klęczki sprawia, że Mistrz Walk odzyskuje rezon. Jeszcze przed chwilą, wraz z upływem krwi, zapadał się w upragniony mrok, by nagle spokój jego Ducha zmąciła wizyta w tym przedziwnym miejscu i połajanka na powitanie z ust gospodyni. Patrzy na swe dłonie spoczywające w warstwie brudu, jakim oblepiona jest podłoga – ani śladu po samobójczych cięciach, zadanych sobie po śmierci ukochanej, za to ma rękawiczki, których zwykle używa w Podziemiach. Jego wzrok wędruje dalej i nagle Anturyjczyk rozumie, dlaczego jest mu tak niewygodnie – nosi strój Kata Związku, a nie odzienie, w jakie ubrała go Ariadna tuż przed ich nieudaną ucieczką. Długi powłóczysty płaszcz krępuje ruchy, kaptur najeżdża na oczy, zaś włosy związane są w wysoki kok tak mocno, że zdają się naciągać skórę skroni do granic wytrzymałości. Ośmiela się podnieść oblicze i spojrzeć na siedzącą na podwyższeniu staruszkę, której tożsamość powoli dociera do jego otumanionego umysłu.

– Przeznaczeniem Strażnika jest podążać za jego Panią. Ja podążyłem w ślad za swoją – odpowiada, nie mogąc znieść wzroku sędziwej damy, w której pustych oczodołach odbija się cała wieczność Wszechświata.

– Pouczasz mnie o Przeznaczeniu?! Mnie, która jest ponad nim, bo ze mną nawet sama Bogini Przeznaczenia nie wygra, gdyż w imię miłości przybrała śmiertelną postać? Ha ha ha! – Kobieta wpada w histeryczny śmiech, który niesie się piskliwym echem po surowym pomieszczeniu. Jak szybko jednak napad wesołości się zaczyna, tak nagle się kończy, a Severo nawet nie zauważa, kiedy rozmówczyni wymierza w niego zwój, który w sekundę wydłuża się tak, by pchnąć mężczyznę w głąb pomieszczenia. – Nie chcę cię tutaj! Idź stąd! Precz! Katem jesteś i oto twój Los!

– Nie! – odpiera hardo czarnowłosy, czując, jak ogarnia go złość, gdy potężna siła stara się wypchnąć go za drzwi, które otwierają się z łoskotem. – Nigdzie się nie wybieram! Moje miejsce jest u boku miłości mego życia, a ona jest tutaj. Więc zostaję w tej Krainie bez względu na twą wolę i plany co do mnie. Moją rolę na tamtym Świecie uważam za skończoną. – Stara się powstać, chwytając z całej siły za rozchybotaną framugę wrót. – Zresztą powinnaś się cieszyć i być mi wdzięczna, że dobrowolnie ci się oddaję, skoro już raz przed tobą skutecznie uciekłem dzięki poświęceniu Almy, choć byłaś mi pisana!

– Więc to tak! Stawiasz się?! Pomyślmy, co by cię przekonało?! Miłość, powiadasz? Skoro to potęga, która była w stanie odmienić mego najwierniejszego Kata, odpowiedz mi: dla której tu przybyłeś?

Kobieta uderza zwojem o posadzkę, wzniecając tuman kurzu, z którego za chwilę wyłaniają się bliskie Anturyjczykowi osoby. Białowłosy mężczyzna kłania się przed zasiadającą na tronie staruszką, nie bacząc na to, że sam nosi koronę, i niczym najzwyklejszy, zapatrzony w swą panią sługa, zaczyna masować jej bose, wychudzone stopy. Na schodach, po prawej stronie damy, zasiada młoda dziewczyna o śniadej karnacji. Ubrana w szkarłatną suknię o złotych haftach, majestatycznymi ruchami czesze długie włosy sędziwej niewiasty i huśta nogą mruczące w kołysce niemowlę. Po drugiej stronie gospodyni pojawia się Tahitanka, odziana w granatowe barwy swej ojczyzny. Roziskrzonym wzrokiem spogląda na swą dobrodziejkę i przemykając smukłymi palcami po harfie, śpiewa do jej ucha dźwięczne melodie, niesłyszalne jednak dla Severa.

– Powiedz mi, Strażniku, z którą chcesz spacerować po mej Krainie?!

Mistrz Walk za każdym razem, kiedy u boku staruszki materializuje się kolejna postać, wyciąga w jej stronę dłoń i bezgłośnie wypowiada imię Ducha. Nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu, gdyż wzruszenie dławi jego gardło.

Król Fenerii. Ferdynand Wielki. Ojciec, którego Severo utracił ponad trzydzieści lat temu, a o którego śmierci zapomniał wraz z wymazaniem mu pamięci przez Związek. Och, jakże pragnąłby z nim porozmawiać, znów poczuć bezpieczne objęcia rodziciela, usłyszeć mądrość płynącą z jego ust… Tylko czy znamienity poprzednik zaakceptowałby syna na jego obecnym etapie życia, gdy ten zarzucił schedę Arwernów i wybrał wygnanie zamiast walki o przynależny mu tron?

Alma zajmuje miejsce tuż nad poniżającym się władcą. Cała w szkarłacie i złocie – jak w wizji, która ukazała się w Zwierciadle Przeznaczenia podczas sądu Mistrza Walk przed Wielkim Zgromadzeniem. Piękniejsza nawet niż za życia, bo spełniona. Ta iskra w oku, ta radość malująca się na twarzy, choć i jej przyszło wykonywać uwłaczające królewskiej godności zajęcie wobec wszechwładnej staruchy. Jest matką. W tej Krainie ma upragnionego syna, który zostanie już przy niej na wieki. Severo nieświadomie robi kilka kroków w stronę kobiety. Ach, jakże chciałby zobaczyć kwilące w kołysce dziecko. Jego dziecko. Jego pierworodnego. Jego Lenarda…

Jednak gdy wzrok czarnowłosego podąża w przeciwną stronę, wszystko wokół traci znaczenie. To tylko mary z przeszłości, ludzie, którzy go kochali i których on kochał, gdy żył życiem Gerharda Agenora Arwerna. Nie dla nich popełnił samobójstwo. Nie dla nich stoi teraz przed obliczem przerażającej zjawy.

– Przybyłem do ciebie z powodu Ariadny Alanis Merretti i dla niej tu pozostanę na zawsze. Jeśli zaś naprawdę chcesz się mnie stąd pozbyć, bym nadal służył twemu imieniu, uczynię to jedynie w jej towarzystwie. Innych zmarłych zostaw w spokoju, lecz ją mi oddaj, pozwól przebywać jej tutaj lub wśród śmiertelnych, gdyż to ona jest mą przyszłością. Reszta to przeszłość, a ta już się wydarzyła i miała swój czas – oznajmia, ruszając w stronę ukochanej i nie mogąc nacieszyć wzroku jej widokiem.

Tak. Oto ona. Jego Miłość. Miłość Severa, Kata i Mistrza ze Związku, która uświetnia go bardziej niż korona jego przodków!

– Nie tak szybko! – Nieoczekiwanie drogę zagradza mu dzierżony ręką o niebywałej sile zwój. – Nie powiedziałam, że możesz do niej dołączyć. – W jednym momencie wszystkie zjawy, oprócz nieświadomej obecności czarnowłosego Tahitanki, znikają. – Ona już jest moja, podobnie jak Księga, którą zresztą na razie sobie zachowam, wyświadczając wam tym samym wielką przysługę, bo w waszych rękach, durne dzieciaki, szkody więcej może wyrządzić niż dobra. Znaj jednak mą łaskę. Za twą dotychczasową wierną posługę pozwolę ci się połączyć z Ariadną. Zrobię nawet więcej. Sprawię, że twa Bogini nie będzie wiedziała o tym spotkaniu, by nie kompromitować cię w jej oczach! Lecz ty, Strażniku, odpowiesz za swą niekompetencję. A żebyś tym razem nie wymigał się od powinności, pozostawię wam coś, co będzie ci zawsze przypominać o twoim zobowiązaniu. Oczywiście możesz się nie zgodzić i wrócić tam, skąd przyszedłeś, lecz uczynisz to wówczas sam, bez tej, za którą tu przybyłeś. Moja Kraina jeszcze cię nie chce. Ale możesz też zaakceptować propozycję, jaką ci składam… Zainteresowany?

Widząc potwierdzające skinienie głowy czarnowłosego, kobieta kontynuuje:

– Pamiętasz, jak wysoką sumę ofiarował Sinister za twoją ukochaną? Cztery miliony to były, czyż nie? Tak bardzo cenił swą narzeczoną niekochający ją Cesarz. Ty więc, miłujący ją ponad wszystko, co udowodniłeś, idąc za nią aż tutaj, powinieneś postarać się co najmniej dwakroć bardziej. Nie na fenach mi jednak zależy, krnąbrny Strażniku, bo dla mnie nie pieniądze, lecz Dusze mają znaczenie. A konkretnie osiem milionów takowych. I ty uczynisz, co w twojej mocy, aby mi je dostarczyć!

Wielki Książę podąża w obstawie odprowadzających go mężczyzn, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że powód, dla którego przerwano bal – śmierć jego przyjaciela Frygilla – to nie koniec złych wieści na dzisiaj. Ogłoszenie następcy Arcymistrza, zgodnie z Regułą Bractwa, odbywać się winno jedynie w obecności samych Związkowców. Ci zaś, jak poinformowali znamienitych gości odziani w stroje haftowane w emblemat Skorpiona wojownicy, eskortujący ich do przygotowanych dla władców apartamentów, nie zawsze bywają zgodni co do decyzji podjętych przez poprzedniego przywódcę. Bywały wybory okupione krwią, lepiej więc, by monarchowie pozostali bezpieczni w swych komnatach do czasu, aż ostatecznie zaaprobowany zostanie następca Jego Świątobliwości. To nie wróży nic dobrego, w końcu w Twierdzy przebywają dwie najcenniejsze dla Damona osoby, które w obliczu zaistniałej sytuacji mogą się znaleźć w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– Deklarowałem chęć zobaczenia odtwórczyni roli królowej Alanis – odzywa się do dowódcy prowadzącego jego świtę anturyjski władca. – Sprowadźcie ją do mej komnaty! – rozkazuje, licząc, że dzięki temu sprytnemu zabiegowi przynajmniej jego bratanica będzie bezpieczna.

– Wasza Książęca Mość, możesz być pewien, że Milady Arienne wkrótce dołączy do ciebie – oznajmia z przekąsem mężczyzna, uśmiechając się krzywo. Jednocześnie ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy daje znać podwładnym, aby zaczęli działać.

Gdy czoło świty Merrettiego przechodzi za zakręt korytarza, kilku odzianych w złote zbroje i zamykających pochód rycerzy Damona zostaje błyskawicznie i bezgłośnie usuniętych z orszaku.

– Wybacz, panie – zabiera głos kroczący po prawej stronie Wielkiego Księcia Anturyjczyk – ale zdaje mi się, że ta droga wiedzie w przeciwną stronę, niż znajdują się przeznaczone tobie apartamenty.

Rosły wojownik przystaje i już chce dodać, że powinni zawrócić, kiedy uniemożliwia mu to dowodzący eskortą człowiek Wilbura. Widząc wahanie Złotego Rycerza, Związkowiec bez namysłu wyjmuje miecz zza pasa i wykorzystując zaskoczenie przeciwnika, zagłębia ostrze w jego gardle.

– Teraz! – krzyczy z całych sił, na co pozostali noszący wizerunek Skorpiona żołnierze przypuszczają atak na osłabioną świtę Wielkiego Księcia.

Kilka chwil wystarcza, by w brutalny sposób pozbyć się osłaniających władcę strażników. Krew śniadych mężczyzn zalewa posadzkę, a dowódca przykłada cieknące szkarłatną posoką ostrze do krtani przerażonego Damona i rozkazuje swym ludziom:

– Związać go! Niby jest schorowanym staruchem, ale kto wie, na co go stać, skoro ma siłę i chętkę zabawiać się z takimi młódkami jak ta wiedźma od Severa.

– Co się tu dzieje?! Jak śmiecie podnosić ręce na gościa Świętej Organizacji, i to w noc zawieszenia waśni?! Stronnicy Mityleny, tak? Chcecie mnie jej sprzedać, wykorzystując do tego zmianę na stanowisku waszego przywódcy? Zdrajcy! Anturia wam tego nie daruje! – wykrzykuje rozsierdzony monarcha, starając się za pomocą bursztynowej laski odpędzić od siebie niebezpiecznego przeciwnika, jednak opór władcy szybko zostaje powstrzymany przez otaczających go Związkowców.

– Do Podziemi! – decyduje dowodzący, gdy jego ludzie kończą pętać wyrywającego się i złorzeczącego Damona. – Niech posiedzi tam, gdzie nikt go nie będzie szukał, do czasu aż Eminencja nie wyda nam dalszych rozkazów co do jego osoby.

Po tych słowach eskorta wiodąca jeńca rusza ku schodom prowadzącym na niższe kondygnacje Twierdzy.

Mężczyźni w milczeniu przemierzają ponure korytarze lochów. Cisza zalegająca w mrocznym miejscu nie dziwi ludzi Skorpiona. W tak niskie rejony warowni nie dochodzą z zewnątrz żadne hałasy. Poza tym o tej porze więźniowie powinni już dawno spać, a wszyscy Związkowcy czekać na górze na odczytanie testamentu Frygilla i ogłoszenie nowego Arcymistrza. Dlatego w zdumienie wprawia ich męski głos, gdy wkraczają do przestronnej, oświetlonej blaskiem paleniska sali, stanowiącej rozgałęzienie podziemnych tuneli więzienia.

– To już? I co? Kogo wybrali? Czyżby nasz Gerhard zamiast Lwa będzie od tej pory nosił wisior ze Zwierzyńcem? W końcu był ulubieńcem Frygilla. – Pozostający tej nocy na straży Xan podnosi się z ławy i wychodzi ku przybyłym.

– Co ty tu robisz? – syczy rozwścieczony sługa Wilbura, spostrzegając, że nie wszystko idzie po jego myśli. – Dlaczego wszyscy ludzie Severa muszą być takimi popieprzonymi służbistami?!

Krótkie spojrzenie na zbliżającą się eskortę wystarcza podoficerowi Domeny Walk, by zorientować się, że coś jest nie w porządku. Przystaje przed żołnierzami Skorpiona i woła do towarzysza przebywającego w sąsiednim pomieszczeniu:

– Jovenie? Czy wiesz coś może o świeżej dostawie jeńców? Bo mi się zawsze wydawało, że na czas balu kończącego rok mamy wolne.

– Ratuj mnie! – wykrzykuje ponad ramionami swych ciemiężycieli spętany monarcha. – Jestem Damon Liwiusz Merretti, Wielki Książę Anturii, i hojnie obdaruję każdego, kto mnie uwolni, albowiem ci ludzie dokonali gwałtu na odwiecznych prawach rządzących Organizacją.

– Och, zamknij się, stary capie! – Jeden ze Związkowców podległych Skorpionowi z całej siły uderza głowicą miecza w twarz stojącego obok więźnia – A wy, szczury z Podziemi, faktycznie macie na dziś już wolne. Idźcie i napijcie się za zdrowie następcy Frygilla, bo jeśli tego nie uczynicie, wasze własne znajdzie się w niebezpieczeństwie – zwraca się z kpiną w głosie do podwładnych Severa, podczas gdy Damon na chwilę traci orientację pod wpływem ciosu. – To są sprawy nowego Arcymistrza i nic wam do tego, kogo i dlaczego zsyła na dół!

– Z tego, co mi wiadomo – obok Xana przystaje jasnowłosy oficer, który spędzał wieczór na uzupełnianiu danych w Księdze Podziemi przed złożeniem z niej corocznego raportu – to w noc kończącą stary rok od zawsze obowiązywała zasada zawieszenia broni. A nasz Mistrz nauczał nas, że mamy postępować tak, aby przynosić chlubę Świętej Organizacji. Nie pozwolimy więc, byście swym niecnym występkiem zhańbili dobre imię Związku.

– Nawet nasza dobrodziejka, Milady Arienne, nie złagodziłaby gniewu Lwa, gdyby się dowiedział, że was przepuściliśmy, bez względu na to, czyj rozkaz wami kieruje – dodaje oszpecony blizną podoficer.

– Na szczęście dla nas wszystkich nowy Arcymistrz zadbał i o to, by wasz Lew nigdy już nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy. – Uśmiecha się brzydko dowódca, jednak wesołość szybko znika z jego oblicza, gdy podwładny Severa wydobywa zza pasa miecz. – No proszę. A miał być wieczór bez bratobójczych starć – rzuca z kpiną, dając podwładnym znak do natarcia.

Kiedy przeciwnicy napierają na dwóch Związkowców, Joven natychmiast robi unik przed ciosem jednego z ludzi Eminencji, chwyta nieudolnie walczącego wojownika za nadgarstek i brutalnie wykręca mu dłoń. Miecz obolałego mężczyzny nie zdąża upaść na posadzkę, gdyż syn Wilbura zręcznie go przejmuje. Uzbrojonemu uczniowi Mistrza Walk wystarczy zaledwie kilka cięć, by skutecznie obezwładnić przeciwnika, a następnie przystąpić do ataku na jego towarzyszy. Starcie ciągnie się jeszcze kilka minut, aż w końcu szala zwycięstwa przechyla się na stronę pochodzących z Podziemi wojowników.

– Co to miało być? – Rozsierdzony Xan przystaje przed przyjacielem, dysząc jeszcze od potyczki z zajadłym, lecz wreszcie rozgromionym dowódcą, który leży ogłuszony wśród bezwładnych ciał pozostałych żołnierzy Eminencji. – Myślałem, że zabawię się nieco dłużej z tym plugastwem! A ty odwaliłeś całą robotę, pozbawiając mnie tak rzadkiej przyjemności skopania tyłków tym patałachom!

Jovenowi jednak nie jest do śmiechu. Spogląda poważnie na towarzysza, mówiąc:

– Będziemy musieli o tym donieść Severowi. Do tego czasu zwiąż ich, na wypadek gdyby mieli odzyskać przytomność. Nasz Mistrz zadecyduje, co z nimi zrobić. – Po tych słowach oficer odwraca się w stronę Wielkiego Księcia, któremu w trakcie bójki Związkowców wróciła świadomość. – Panie, nie musisz się nas obawiać. Zadbamy o twoje bezpieczeństwo. – Mówiąc to, przecina więzy pętające nadgarstki władcy.

– Jestem wam dozgonnie wdzięczny.

Damon, rozcierając obolałe dłonie, szybko analizuje symbole znajdujące się na kaftanach swych dobroczyńców i nie potrafi ukryć entuzjazmu. Nie tylko uniknął niebezpieczeństwa ze strony nieprzyjaciela, ale też dobry Los pchnął go w ręce uczniów Lwa. A to, że podwładni Severa bez wahania odpowiedzieli na jego wołanie i wyrwali z rąk wroga, przemawia definitywnie za tym, że decyzja jego ukochanej siostry o zesłaniu i ukryciu Gerharda w Ravillonie była słuszna. Bo choć prawowity Cesarz przeszedł radykalną metamorfozę, wciąż ma w sobie charyzmę i kierują nim zbieżne z interesami anturyjskiego monarchy intencje.

– Mitylena obiecuje wiele fenów za moją głowę, lecz ja jestem gotów dać wam dużo więcej za wyprowadzenie mnie z murów Twierdzy na stały ląd. Zapewnię też dożywotni wikt i opierunek w Durevaldzie każdemu Związkowcowi, który dowiezie mnie całego i zdrowego do mych włości, gdyż dopóki tu przebywam, moje życie jest zagrożone, a większość mej świty została zabita.

– Panie, niestety my sami nie możemy podjąć takiej decyzji, choćby była nie wiem jak kusząca. Służymy Świętej Organizacji i podlegamy rozkazom Członków Wielkiego Zgromadzenia. Dlatego dopiero gdy nasz Mistrz wyda odpowiednie dyspozycje, będziemy mogli działać i pomóc ci opuścić Ravillon…

– Jovenie – jasnowłosemu oficerowi przerywa nagle nadbiegający korytarzem pobladły Hafran. – Zdrada! Szybko! Do broni!

– Mistrz potrzebuje pomocy? – Syn Wilbura ściąga brwi, domyślając się, że jego mentor wdał się znowu w konflikt z zielonookim czarodziejem.

– Od przedstawienia nikt go nie widział. Nie wiemy, gdzie jest… – Zadyszany młodzieniec przystaje na chwilę przed towarzyszami, niespecjalnie się nawet dziwiąc widokowi spętanych ludzi Skorpiona.

– Pewnie spędza sobie miło czas, zaszyty gdzieś ze swą Milady, ha ha – śmieje się Xan.

– Oby było, jak mówisz, w przeciwnym razie biada nam. – Hafran powoli odzyskuje normalny oddech. – Mistrzowie się poróżnili. Podczas obwieszczania ostatniej woli zmarłego doszło do awantury w apartamencie Arcymistrza. Część Mistrzów nie zgodziła się z wyborem Wilbura na następcę Frygilla, i nie wiem, jak wy, ale ja także nie zamierzam oddawać mu hołdu!

Nie czekając na odpowiedź, młody Związkowiec pospiesznie podąża do wnętrza pobliskiej celi, z której po chwili wyłania się z całym zapasem broni. Miecz chowa za pas, łuk przewiesza przez ramię, a sztylety zaczyna mocować do różnych części ubrania.

Joven stoi przez chwilę ze zwieszoną głową, analizując sytuację i usiłując pojąć słowa, które właśnie padły. W końcu dochodzi do siebie i podejmuje jedyną słuszną w swym mniemaniu decyzję:

– Nigdy nie przyklęknę przed mym ojcem i nie uznam go za Arcymistrza, gdyż nie jego traktuję jako swego przywódcę. Do broni zatem! – rozkazuje. – Zbierzmy, kogo się da, i zacznijmy przeczesywać Twierdzę w poszukiwaniu naszego Mistrza, a gdy już go odnajdziemy, opuścimy to parszywe miejsce na zawsze. Xan! – zwraca się do towarzysza. – Zabierz Jego Książęcą Mość do Sali Egzekucji. W obliczu tego, co zaszło, nikt postronny nie powinien się teraz tam kręcić, więc będziecie bezpieczni. Czekajcie tam na nas. Jeśli nie wrócimy w ciągu godziny, otwórz przejście pod dybami i wyprowadź Wielkiego Księcia na ląd!

Merretti blednie z przestrachu. W tej chwili bardziej drży o Gerharda niż wcześniej o własne życie, bo jeśli prawowitemu następcy tronu coś się stało, to legły w gruzach nadzieje władcy na zemstę. Do tego wszystkiego dochodzi lęk o bratanicę, której także może grozić niebezpieczeństwo w trakcie walk, jakie właśnie odbywają się w Twierdzy. Dlatego bez dłuższego namysłu kieruje spojrzenie ku odchodzącemu Jovenowi i prosi:

– Znajdźcie też jego partnerkę z balu! Obsypię was złotem Durevaldu, jeśli ją ocalicie i pomożecie nam w ucieczce!

Pierwszy oficer kiwa jedynie głową. Mało zainteresowany w tym momencie perspektywą wzbogacania się, a bardziej przejęty Losem swego nauczyciela, nie wdaje się w dłuższe rozmowy, aby nie tracić czasu, i wraz z Hafranem rzucają się biegiem ku wyjściu.

Mężczyzna leży skulony przed kominkiem. Nie ma sił, by wstać. Wykrwawia się od zadanej sztyletem rany w boku, a energia, którą wydatkował na czar, całkiem go powaliła. Pozostała mu jedynie świadomość. Jaźń, nakazująca się modlić do wszystkich znanych bogów o to, by jego towarzysze przetrwali tę noc. Oby Severo i Ariadna uszli bezpiecznie z Twierdzy, jak było to ich planem, a Moru, Gavin i Tessi szybko do nich dołączyli, zapewniwszy kochankom ochronę przed wrogiem. On zaś podda się swemu Losowi. Poniesie karę i zapewne straci życie za swój czyn, ale przecież nie mógł postąpić inaczej i dopuścić do rzezi przyjaciół. A do tej zapewne by doszło, gdyby nie przeciwstawił się mocy Eminencji i w chwili, gdy ten próbował uwięzić wszystkich Mistrzów w komnacie Frygilla, nie teleportował przyjaciół do innego skrzydła Twierdzy. Dalej nie mógł, ponieważ nie pozwoliły mu na to osłaniające Ravillon bariery magiczne, zaś zaklęcie dotyczące tylu osób pozbawiło go zmysłów. O dziwo, kiedy się obudził, nie zabito go, tylko rannego pozostawiono w apartamencie, nadal spowitym magią Skorpiona. Ven, wsłuchując się w każdy dobiegający z zewnątrz niepokojący odgłos, czeka więc na nadejście oprawców, którzy zakończą jego żywot i odpłacą mu za niewierność Wilburowi.

W pewnym momencie, gdy krzyki i nawoływania stają się nieco bardziej odległe, a na korytarzu sąsiadującym z komnatą Arcymistrza nie słychać żadnych kroków, czarodziej obserwuje, jak ściana, na której jeszcze przed chwilą znajdowały się usunięte przez zielonookiego maga drzwi, zaczyna zmieniać kolory. Przebiegają przez nią wielobarwne fale energii, burzą się i iskrzą, aż w końcu wybuchają oślepiającym blaskiem, zmuszającym Kota do przymknięcia powiek.

– Wstań. Musimy uciekać! – Harold, któremu w całym tym zamieszaniu udało się zawrócić w stronę pomieszczenia, gdzie jeszcze niedawno poprzysiągł wierność Wilburowi, wyciąga ku leżącemu ramię, by pomóc mu się podnieść. – Nie mogą tu zastać ani ciebie, ani mnie! Inaczej obaj będziemy zgubieni!

– Myślałem… – mag ostatkiem sił chwyta się rudowłosego – myślałem, że jesteś jak oni. A jednak myliłem się. Przepraszam. Mój wierny uczeń – stwierdza ze wzruszeniem, gdy młody mężczyzna pomaga mu stanąć na nogach i podtrzymuje, by nie upadł.

– Wydostanę cię stąd.

Mistrz Zielarstwa dochodzi do wniosku, że to nie moment na wyprowadzanie mentora z błędu. Owszem, pomoże mu uciec, bo zawsze go szanował i uważał za najwyższy autorytet, ale nie chce stale pozostawać w jego cieniu. Dlatego nie podąży za nim, lecz obejmie jego stanowisko. Takie, o którym od zawsze marzył i które daje więcej możliwości niż reprezentowana przez niego do tej pory Domena.

– Tylko nie teleportem – wyjaśnia, opuszczając z uwięzionym pomieszczenie – gdyż Skorpion zaraz wyczułby naruszenie barier ochronnych Ravillonu, ale wiem, gdzie będziesz bezpieczny. W Podziemiach jest pewna uchodząca za przeklętą cela, w której mógłbyś przeczekać chaos i w której nikt cię nie znajdzie, a kiedy już zamieszanie ucichnie, udasz się na przystań, gdzie przyszykuję ci łódź. Z opatrunkiem będziesz jednak musiał poradzić sobie sam…

Bezwładne ciało Mistrza jest tak ciężkie, że aż czterech mężczyzn z trudem daje sobie radę, by wnieść je po śliskich od mżawki stopniach na wykuty bezpośrednio w ravillońskiej skale taras. Starają się nie złorzeczyć, choć z zawiścią patrzą na idącego za nimi Shuna. Podoficer triumfalnie dzierży w ramionach maleńką czarodziejkę, podczas gdy na nich spadł niewdzięczny obowiązek dźwigania jej olbrzymiego kochanka.

To będzie dobry rok. Navin uśmiecha się do siebie, patrząc na orszak odzianych w stroje z emblematem Skorpiona Związkowców, wkraczających na podwyższenie, umieszczone na wysuniętym w morze kamiennym cyplu. Pierwsza ofiara dla bogów zawsze pochodzi od Arcymistrza, a dzisiejsza jest wyjątkowo obiecująca dla nowo mianowanego Najwyższego Związkowca, który już w pierwszych godzinach rządów rozprawił się ze swym największym wrogiem. W dodatku, choć oficer miał co do tego obawy, obyło się bez strat w jego ludziach. Dobrze się stało, że nasłany na Anturyjczyka magiczny morderca zawiódł i jadem zatruł tę małą Arienne. Zrozpaczony Severo w akcie desperacji targnął się na własne życie, oszczędzając wszystkim problemu ze swą przeklętą lodową magią i krewką naturą. Zniszczyło go Zakazane Uczucie. I dobrze. Jego historia posłuży za nauczkę dla innych Braci, by wiedzieli, jaki Los czeka szaleńców, którzy w imię żałosnych miłostek postanowią złamać podstawowe Kanony Kodeksu Związku i opuścić Świętą Organizację. Władcy, obecni jeszcze tego dnia w Czarnej Twierdzy, jakoś przetrawią nieobecność ich ulubieńca, jeśli tylko odpowiednio im się przedstawi jego niegodne postępowanie. A przecież martwi głosu nie mają, by stawać w swej obronie. Eminencja zaś, tfu, nowy Arcymistrz na pewno znajdzie już na to właściwe wyjaśnienie. Podobnie zresztą jak na fakt usunięcia z grona znamienitych gości Wielkiego Księcia Damona. Bo choć wciąż obowiązuje zawieszenie broni i nietykalność dla wrogich sobie monarchów, pojmanie głównego antagonisty Cesarskiej Rodziny Panującej bez wątpienia umocni pozycję nowej władzy w Czarnej Twierdzy oraz udobrucha Saula po wiadomości o śmierci Severa.

Otyły oficer rozkazuje podwładnym:

– Otwórzcie właz. Czas nakarmić boskie płomienie ciałami tych zdrajców! – Po tych słowach kilku Związkowców Skorpiona popycha z mozołem olbrzymi kołowrót, umieszczony poniżej podwyższenia w omywanej wysokimi falami skale. Zebranych na platformie dobiega odgłos skrzypiących łańcuchów, a centralna część posadzki tarasu, z wyrytym Znakiem Hybrydy Związku, rozsuwa się, ukazując wnętrze, w którym bucha wiecznie żywy ogień, dobywający się wprost z trzewi ziemi.

– Navinie, myślisz, że bogowie mieliby coś przeciwko, gdybyśmy rzucili im trochę mniej? Po co trupom takie strojne szaty? Wszystkie kobiety Ravillonu, jak również i te z Fos, będą same przed nami nogi rozchylać za możliwość przymierzenia choć na chwilę takiej sukni czy płaszcza. – Jeden z ludzi trzymających Lwa wskazuje głową na Arienne, ubraną w szaty o dworskim fasonie.

– Shun, możesz rozebrać tę wiedźmę. A wy jego. Wszelka biżuteria dla mnie. Za nią coś jeszcze może się dostanie, a fatałaszki zostawcie sobie, skoro tak wam na nich zależy.

Związkowcy posłusznie wykonują rozkaz, nie szczędząc przy tym komentarzy:

– Widzieliście ją?! I pomyśleć, że tak jej pilnie strzegł za życia!

– Jak gdyby naprawdę było czego!

– W sumie to nie ma. Wygląda jak młodzian, a nie niewiasta! A fe!

– Nie jest taka zła – ocenia, zerkając kątem oka, rosły mężczyzna, siłujący się ze zdjęciem kaftana z Severa. – Z pewnością lepsza od niego. Przynajmniej do rozdziania. Ech, co za ciężkie bydlę! – sapie, kończąc z pozostałymi przerzucać martwe ciało Anturyjczyka.

– Gotowi już?! Ile jeszcze będziemy tu sterczeć?! – ponagla Navin, trzymający w dłoni kilka zdobnych spinek, medaliony i diamentowe kolczyki, które wydały mu się najcenniejsze.

– A to? – Jeden z wojowników zwraca uwagę na lodowy wisior spoczywający na odsłoniętych piersiach Arienne.

Dowódca mruży oczy, przyglądając się misternie wykonanej błyskotce. I choć piękno biżuterii kusi go i nęci, wyrokuje:

– Niech idzie z nią w ogień. To wytwór nieczystych mocy tego szaleńca. – Wskazuje na czarnowłosego. – Lepiej nie zostawiać czegoś takiego w Twierdzy. Dobra. Nie zwlekajmy dłużej. Na trzy kończymy temat. Raz!

– Nie! Nie! Nie! – drze się niesłyszalnie dla ludzi jednooka Karla, latając nad zebranymi na cyplu Związkowcami, wiedząc, że wraz z tym rytuałem kończą się jej nadzieje na dostanie się do Krainy Białej Damy.

– Dwa!

Ludzie Skorpiona kołyszą nagim ciałem Mistrza Walk, stojąc nad otchłanią, gdy do ich uszu dobiegają wrzaski ze znajdującej się ponad ich głowami wieży, a zaraz potem niezliczone strzały zaczynają przeszywać powietrze w poszukiwaniu żywego celu.

– A cóż to, do cholery?! – Navin marszczy czoło, dostrzegając zamieszki na murach powyżej, i nagle odskakuje, by uchronić się od postrzelenia. – Trzy! – kończy pospiesznie, domyślając się, że zaraz przyjdzie mu zmierzyć się z buntownikami z Domeny Lwa, którzy jakimś cudem zorientowali się, co ludzie Wilbura zamierzają uczynić z ich umiłowanym Mistrzem i jego Milady.

Ciała kochanków jednocześnie zostają oddane na pożarcie płomieniom i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie…

– Kurwa, nawet umrzeć nie potrafią jak należy! – klnie oficer, który już wyciąga swój miecz z pochwy, szykując się do odparcia nacierających podwładnych Severa. Kątem oka zauważa bowiem, że w głębi otworu żar zniknął, a ogień ustąpił kipieli morskiej. – Nawet po śmierci sprawiają problemy! – Spluwa i swoim ludziom, czyniącym uniki przed atakiem z powietrza, wskazuje mieczem, jak mają się rozstawić do bitwy.

– Chyba trzeba donieść o tym Arcymistrzowi? – Shun zwraca uwagę na niebywałe zjawisko, gdyż po chwili wewnątrz otchłani ponownie bucha ogień.

– Najpierw trzeba przeżyć… – pada odpowiedź zwierzchnika.

Budzi go szarpanie i dziecięcy śmiech. Po omacku odpycha napastliwe dłonie, które nie chcą dać mu spokoju.

Mężczyzna stara się wziąć głębszy oddech, lecz jego nozdrza są zatkane. Podobnie jest z oczami, które skleja miałki pył. Krztusząc się, czarnowłosy usiłuje zetrzeć z oblicza piasek i unieść wyżej obolałą głowę. Czuje się, jakby znów napompowano go narkotykami. Do tego coś oblekającego jego ciało, bardzo ciężkiego od wilgoci utrudnia mu ruchy. Ślizgając się na mokrej powierzchni i walcząc z powłóczystym płaszczem, Severo staje wreszcie na wciąż miękkich nogach, a gdy udaje mu się ostatecznie zetrzeć z oblicza błoto, dostrzega, że znajduje się na plaży. Burzliwa noc ustąpiła miejsca pochmurnemu, dżdżystemu porankowi. Sztorm zmalał, a na zamglonym horyzoncie maluje się niewyraźny kształt Czarnej Twierdzy. Kiedy topielec nieoczekiwanie ożywa, zgromadzona wokół niego grupka odzianych w zgrzebne stroje dzieci ucieka z piskiem.

Anturyjczyk mruga oczami, które muszą przyzwyczaić się do jasności, a gdy wreszcie dociera do niego, gdzie się znajduje i że wciąż ma na sobie ubiór Kata, w który przyoblekła go Pani Zaświatów, czując niepewność, czy aby na pewno wszystko poszło po jego myśli, zmęczonym wzrokiem szuka upragnionej towarzyszki. Zauważając wyrzucone nieco dalej na brzeg ciało kobiety w koronacyjnych szatach, mimo odrętwienia rusza w jej stronę. Dopada do nieprzytomnej i sprawdziwszy, że ta znów oddycha, wykrzykuje radośnie niczym szaleniec:

– Udało się! Udało! Dobiłem z nią targu! Ha ha ha! Nawet ta Biała Dziwka nie mogła przejść obojętnie obok mego uroku, ha ha…

Ocierając twarz umiłowanej z mokrego piasku, zaczyna okrywać ją pocałunkami.

– Ariadno! Och, moja najdroższa. Obudź się! Jesteś znów przy mnie. Powiedz coś, zbudź się! Chciałaś mnie opuścić, niedobra! Ale ja nie dam ci nigdzie odejść beze mnie, nie pozwolę. Gdzie ty, tam i ja! Najdroższa! Nawet sama Śmierć sprzyja naszym planom, skoro znów trzymam cię w ramionach!

Śmierć? Jaka śmierć? Jakby z oddali dobiegają do mnie słowa ukochanego, a gdy ich dźwięk staje się coraz wyraźniejszy, ostrożnie otwieram oczy i nie mogę zrozumieć tego, co widzę. Gdzie my jesteśmy? To już ranek? Mieliśmy przecież uciekać, a potem ten skorpion stanął nam na drodze i jedyne, co pamiętam z późniejszych wypadków, to przeszywający ból i mrok ogarniający me myśli…

Nim udaje mi się wypowiedzieć pierwsze słowo, odchylam głowę na bok, aby pozbyć się zalegającej w ustach wody. Kiedy fala kaszlu ustaje i w końcu udaje mi się złapać oddech, ocieram wargi dłonią i wówczas zauważam, że rękaw mej sukni nie przypomina tego, w którym opuszczałam Ravillon. Unoszę się lekko i ze zdumieniem stwierdzam, że mam na sobie szaty dziedziczki tronu Tahitanii, a strój Severa także wygląda inaczej niż ten, w który go przyodziałam za pomocą magii jeszcze w Czarnej Twierdzy. Nic nie rozumiem! Nic! Ale to chyba sprawka mego Przeznaczonego i jakiegoś jego planu, z którego na dodatek jest bardzo zadowolony, skoro teraz trwa przy mnie taki rozradowany.

– Musisz trzymać mocniej. Zimno mi. – Uśmiecham się, czując, jak pod przemoczoną suknią dreszcz przeszywa me ciało.

Czarnowłosy wzmacnia uścisk i jeszcze jakiś czas tuli dziewczynę do piersi. Rozkoszuje się jej obecnością i pławi w samozachwycie, że oto osiągnął niemożliwe, i to bez mocy Bogini Przeznaczenia. Dopiero drżenie Ariadny przywraca go do rzeczywistości.

– Przeze mnie jest ci tylko chłodniej – stwierdza, odsuwając się od lubej i żałując skrycie, że powrót do świata śmiertelników nie pozbawił jego ciała lodowych właściwości. – Powinniśmy ruszać, nim rozchorujesz się z przemarznięcia lub ktoś nas nakryje. Mieszkańcy Fos nas znają. Wolę nie ryzykować rozpoznania, a w tych strojach tworzymy dość niezwykłą menażerię. – Wyciąga dłoń, by pomóc ukochanej powstać z piasku. – Jeśli nie masz siły czarować, ukradnę nam jakieś suche i zwyczajne odzienie. Zostawiłem Imperatora na polanie przy twoich ulubionych ruinach, zamieszkanych przez szczurzą brać – mówi żartobliwie. – Mam jeszcze trochę prowiantu w jukach, więc jakoś przetrwamy dzień w siodle. W sąsiedniej osadzie żyje zaprzyjaźniona ze mną rodzina, której powierzyłem tresurę twego konia. Oni nam pomogą i wyposażą na dalszą podróż. Myślę, że twoja klacz jest już gotowa do noszenia swej pani. – Uśmiecha się szeroko. – To miał być prezent z okazji nowego roku i twojego święta. W końcu dziś są twoje urodziny. Cieszę się, że od razu ci się przyda.

Gdy znajduję się już w pionie, odkrywam, że złożona z wielu warstw suknia, ozdobiona na dodatek szlachetnymi kamieniami, ciąży mi niepomiernie i utrudnia stawianie kroków. Jeden czar mógłby to wszystko zmienić, ale chyba rzeczywiście nie mam siły na magię. Może to przez ukąszenie skorpiona? Czując zawroty głowy, wspieram się dłonią na ramieniu ukochanego, starając się pojąć i połączyć wszystko, co mi powiedział.

– Fos? Czyli udało nam się. Ale jak? Użyłeś mocy? Nie nosiliśmy takich szat, kiedy opuszczaliśmy Ravillon. Ja byłam ranna, Rozbójnik był z nami. – Rozglądam się, stwierdzając, że nigdzie nie widzę wilka. – I nasze bagaże… Severo! Musimy tam wrócić! Tam była Księga!

– Nie, Ariadno. Nie możemy – odpowiada poważnie mężczyzna, obejmując Tahitankę w pasie, by nie upadła, gdy ta potyka się na powłóczystym materiale swej strojnej kreacji. – Bramy Ravillonu zamknęły się dla nas na zawsze. To, co tam zostało, jest dla nas utracone. Ale nie martw się. Twojej Księgi nikt niepożądany już nie posiądzie, bowiem… nie ma jej w Czarnej Twierdzy.

– Jak to? Zabrałeś ją ze sobą? – Ze zdumieniem spoglądam w oczy umiłowanego, zastanawiając się, jak to możliwe, że wie o zwoju, przecież nie miałam okazji, by mu o nim powiedzieć. Zaraz jednak tłumaczę sobie, że pewnie jako Strażnik wyczuł koło mnie jego obecność. I żywię tylko nadzieję, że artefakt wciąż będzie mieć magiczne właściwości, mimo że przemókł, skryty w szatach mego rycerza. – Bo to dziś jest ten dzień! W dniu moich urodzin mogę wyczytać wszystko, co nam potrzebne! Dowiemy się, gdzie się udać i co nas może spotkać! – Czuję podekscytowanie na myśl o możliwościach, jakie daje nam Księga Przeznaczenia.

Anturyjczyk milczy przez chwilę, analizując słowa ukochanej. Ariadna mocno się rozczaruje, gdy pozna prawdę, ale przecież jej życie było cenniejsze niż jakiś tam zakurzony pergamin.

– To nierealne, kochanie. Nie mam ze sobą Księgi. Jest bezpieczna, lecz już poza naszym zasięgiem. W zasadzie to poza zasięgiem kogokolwiek. Może kiedyś wróci w twe ręce, na razie jednak musisz zaakceptować fakt, że nie będzie ci dane skorzystać z jej mocy. Zresztą po co nam ona? Wiemy wszakże, dokąd musimy podążyć. – Wskazuje dłonią na wyłaniającą się na moment spomiędzy kłębiastych chmur gwiazdę Bogini Przeznaczenia, wciąż widoczną mimo godzin porannych. – Tahitania. Przecież to oczywiste!

Dziwne uczucie rozczarowania, a może nawet złości zalewa moje serce. Jeden z głównych powodów, dla których zdecydowałam się na przybycie do Ravillonu, nagle zniknął!

– Ale przecież to nasza Księga. Dar Bogini. Och, zniszczyłeś ją, prawda?! Dlatego twierdzisz, że nikt z niej nie skorzysta?! Ale przecież mieliśmy jej strzec i użyć w mądry sposób, by…

– By… co, Ariadno? – Severo przystaje gwałtownie na środku plaży, patrząc dziewczynie prosto w oczy. – By kolejne wcielenie Bogini oddało kiedyś życie za zmianę Przeznaczenia? Nie. Tak się nie stanie. Nie dopuszczę do tego ponownie. Masz żyć. A ja będę cię strzegł i chronił. Księga to po prostu część zapłaty za to, że znów jesteśmy razem. Nie żałuję tego ani niczego, co obiecałem, by znów móc cię ujrzeć i utulić!

– Nie wierzę! Oddałeś ją?! Ale komu? I co jeszcze obiecałeś? – Wstrząśnięta, przystaję również i aż nie wiem, co powiedzieć. Nie zapytam „dlaczego”, gdyż już mi to wyjaśnił na swój pokrętny sposób, ale kto mógłby chcieć Księgi w zamian za podarowanie nam możliwości bycia razem? Wilbur?! Nie, to niemożliwe. W końcu mój miły jeszcze przed chwilą ponaglał nas do ucieczki, więc nie targował się z Eminencją. Kto zatem może chcieć czegokolwiek od Księgi, która w dodatku jest zupełnie bezużyteczna w cudzych rękach?! A co będzie, jeśli ten ktoś zorientuje się, że do odczytania Przeznaczenia potrzebna jestem ja? Czy wówczas nie będzie nas ścigał?

Podejrzliwie spoglądam na czarnowłosego, gdy ten oznajmia wzburzony:

– Oczywiście, że ją oddałem! I zrobiłbym to ponownie, gdyby od tego miało zależeć twoje życie! A co jeszcze przyrzekłem i komu, to tylko mało znaczące szczegóły wobec faktu, że jesteśmy znów razem i możemy się sobą cieszyć! Chyba że ten zatęchły pergamin znaczy dla ciebie więcej niż wspólna przyszłość ze mną u boku? – pyta naburmuszony.

Nie powie mi! Nie chce! Ale może wcale się nie myli?! Powinnam cieszyć się teraz razem z nim, że udało nam się zbiec, lecz zamiast tego czuję się… słaba, przemarznięta i sfrustrowana, że nie wszystko poszło według planu, a ja na dodatek tak niewiele rozumiem. Odstręcza mnie to, że Severo chce mieć przede mną sekrety! Inaczej wyobrażałam sobie tę naszą bliskość dusz.

– Nie, nie znaczy. – Pochylam zrezygnowana głowę. – Tylko że tak bardzo wierzyłam w tę Księgę. Ale pewnie masz rację, ruszamy na Północ, a tam zwój nie będzie nam potrzebny. W końcu co tam jest? Śnieg, śnieg i śnieg.

– Tylko szaleńcy lubują się w podobnej zimnicy. Zatem to idealne miejsce dla nas – burczy Anturyjczyk.

– To prawda, ale ważniejsze jest coś innego… – Rozpogadzam nieco oblicze na tę myśl, przekrzywiam głowę i uśmiecham się znacząco. – Będę potrzebować nowego białego płaszcza.

– Ach tak? To do tego byłaby ci potrzebna ta parszywa Księga? By sprawdzać stan moich uczuć na podstawie przyszłych czynów – stwierdza z przekąsem były Mistrz, choć rozbawienie szybko bierze górę nad jego złością. – Spisuj się dobrze, bądź grzeczna, nie wplątuj nas w kolejne tarapaty, a kto wie. Może następne futro białego niedźwiedzia upoluję dla ciebie własnymi rękoma.

– Nie marzę o niczym innym! – Śmieję się. – Będę posłusznie siedzieć przy kominku i dorzucać do ognia, a magii używać jedynie do przyrządzania ci potraw, gdyż tej czynności chyba nigdy nie opanuję do perfekcji. Ty zaś w tym czasie będziesz szukać dla nas zwierzyny w tahitańskich kniejach. Och, to całkiem kusząca perspektywa! – Ciągnę Severa za dłoń. – Ruszajmy więc! Do naszego domu!

Znaną sobie nadmorską ścieżką kochankowie podążają w stronę ukrytej w kniei polany. Droga zdaje się czarnowłosemu trwać w nieskończoność, ponieważ co chwila zmuszony jest przystawać i pomagać znużonej, a w dodatku chyba jeszcze nie do końca świadomej realiów, w jakich się znaleźli, Ariadnie. Wilgotna suknia utrudnia jej ruchy, a odziane w pantofelki na wysokim obcasie stopy wciąż potykają się na wystających korzeniach niskich krzewów lub utykają w piasku wydm. W końcu, poirytowany niezdarnością dziewczyny, lecz jednocześnie ujęty zaciętością, z jaką czarodziejka stara się brnąć naprzód, chwyta ją bez słowa w ramiona i niesie ku miejscu pozostawienia rumaka.

W pewnym momencie, gdy oboje znajdują się tuż u celu, a ruiny pradawnych budynków świątynnych wynurzają się spomiędzy sosen, ich uszu dobiegają podekscytowane męskie głosy. Anturyjczyk przystaje gwałtownie i czujnie nasłuchując, bezszelestnie stawia ukochaną na rozmiękłym od deszczu mchu.

– Zostań tu i czekaj na mój znak – decyduje, szeptem zwracając się do Ariadny. – Pójdę na zwiady. Ktokolwiek to jest, nie pozwolę mu odebrać naszych koni i resztek dobytku!

Skrada się pospiesznie w stronę pozbawionej drzew przestrzeni. Kiedy dostrzega między rzednącymi gałęziami kilkanaście uzbrojonych i zebranych wokół jego wierzchowca postaci, dociera do niego, że nie ma przy sobie żadnej broni. Trudno. Będzie improwizować. Przecież pieszo nie dojdą na Północ. Porusza głową i ramionami, by rozluźnić zmęczone od niesienia księżniczki mięśnie, po czym bez dłuższego wahania wynurza się z lasu i rusza wprost ku intruzom, gotów stawić im czoła.

Kobieta, jako jedna z niewielu, trzyma wysoko uniesioną głowę. Siekący znów od rana deszcz zmywa z niej brud i posokę, zalewa twarz, ona jednak nie opuszcza wzroku. Nie może. Właśnie giną ci, których szanowała przez wszystkie lata swej bytności w Czarnej Twierdzy, dokąd uciekła jako córka chłopów, mająca większe aspiracje niż tylko siejba i obdarzenie jakiegoś parobka gromadką dziatwy, głodującej potem przez toczącą jej rodzinę od pokoleń biedę. Jeden po drugim są pozbawiani życia podoficerowie i oficerowie zbuntowanych Członków Wielkiego Zgromadzenia. Bronili się przed liczniejszym wrogiem tak długo, jak mogli. Zabarykadowani w przynależnej adeptom części Twierdzy, dzielnie stawiali opór popierającym Wilbura oponentom. W końcu jednak, pozbawieni możliwości ucieczki przywódcy, musieli się poddać. Ileż to razy w chwilach zwątpienia Doris wpatrywała się w zawiązaną na nadgarstku czarną wstążeczkę, którą niegdyś otrzymała od Arienne. Zupełnie jakby ten skrawek materiału utrzymywał ją przy życiu i nakazywał walczyć. Patrząc na niego w tej chwili, przypomina sobie również, aby nosić dumnie trofeum po ukochanym Mistrzu. Nawet w czasie śmierci, która i tak zapewne zaraz nastąpi, zwłaszcza że większość ravillońskich zwierzchników ponosi właśnie karę. Nie ma więc co rozpaczać ani skupiać się na promieniującym od licznych ran bólu. Nie opuści spojrzenia. Nie ugnie się przed drastycznością sceny. Należy się to wszystkim wiernym Severowi – nowemu Arcymistrzowi – ludziom. Niech umrą, wiedząc, że nie są sami. Ona na nich patrzy, a jej oczy są oknem, przez które zagląda zmarły Anturyjczyk. Sama przejście do Krainy Białej Damy przyjmie z otwartymi ramionami. Po co ma żyć, skoro Lew podążył w Zaświaty?! Dlatego wojowniczka, choć smutek ściska jej serce na widok tego, co się przed nią rozgrywa, w głębi duszy marzy o chwili, gdy siepacze wroga zaczną rozprawiać się ze zwykłymi uczniami. Oby to nastąpiło jak najszybciej, a jej dane było w Krainie Białej Damy ujrzeć Mistrza Walk, w imię którego chce teraz umrzeć.

– No proszę, kogo tu mamy?! – Gritton podchodzi do kolejnej ze swych ofiar, wystawionych na pastwę kapryśnej aury na głównym dziedzińcu Ravillonu. Jeńcy, ustawieni w krąg, spętani sznurami, jedni z obszernymi obrażeniami całego ciała, inni ledwo draśnięci, wciąż szamocą się z trzymającymi ich sługami niskiego Skarbnika. – Mistrz Siły i Równowagi! – Mruży krótkowzroczne oczy i zadziera wysoko głowę, by przyjrzeć się lepiej wielkoludowi.

Zawsze go denerwowało, że Gavin przewyższa wszystkich wzrostem, i na dodatek jest w stanie zaspokajać skutecznie aż dwie kobiety naraz. Teraz natomiast ciągle wygląda za dobrze. Po tylu godzinach walk wciąż trzyma się prosto na nogach, choć z jego brzuszyska sączy się krew, a łyse czoło przecina czerwona pręga po cięciu mieczem.

– Nie będziesz więcej odbierać mnie i pozostałym zwierzyny na polowaniu, ty spaślaku jeden! Zabić! – syn Wilbura wydaje krótki rozkaz swym ludziom, siłującym się z utrzymaniem walecznego Niedźwiedzia.

– Ty pieprzony knypku! Stanąć do walki się boisz, co?! Tchórz, który nigdy nie będzie prawdziwym Mistrzem… – Zamiast dalszych słów z ust Członka Wielkiego Zgromadzenia wydobywa się charczenie, a on sam osuwa się na ziemię.

Trzech Związkowców jednocześnie zanurza miecze w jego ciele, aby go powalić.

– Kto następny?! – Skarbnik omiata zadowolonym spojrzeniem rozsierdzony tłum wiernych zbuntowanym Mistrzom uczniów.

– Ja! – Z szeregu pojmanych wysuwa się naprzód Mistrz Etykiety.

Moru z trudem panuje nad głosem i łzami, które napływają mu do oczu. I nie płacze ze strachu przed tym, co nastąpi, lecz z powodu przyjaciela. Utracił ukochanego Władcę, teraz zaś zginął Gavin, którego miał za najbliższego z towarzyszy.

– Jestem gotowy na wszystko, co zapisał mi Los. Nie chcę dłużej kalać swych źrenic widokiem… Nie, nie nazwę was mordercami, bo i to za wiele dla ciebie i twych sługusów, Grittonie. Jesteście bandą zwykłych zwyrodnialców. Niehonorowych bydląt, którym daleko jest do rycerzy Związku ze Starego Porządku! Zbrukałeś Kodeks Świętej Organizacji, zabijając Mistrza bez przysługującego mu prawa do obrony przed Członkami Wielkiego Zgromadzenia. I tym samym utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że jesteś niski. Niziutki. Niziuteńki. Nie tylko wzrostem, ale i moralnością, która, jak widać, idzie z nim w parze!

Twarz oprawcy pokrywa się purpurą, gdy ten słyszy nawiązanie do swego największego kompleksu.

– Topór! – wrzeszczy do swoich ludzi, po czym odzywa się do Mistrza ze Znakiem Łabędzia na kaftanie: – Za chwilę dostaniesz to, o co tak prosisz! Będziesz konał w męczarniach. Posłużysz też za przykład. Bo po tym, co z tobą zrobię – tu obraca się ku pozostałym pojmanym i wskazuje na nich palcem – nikt już mnie nie obrazi!

Gdy jeden ze sług noszących medalion Sroki przynosi w końcu ze zbrojowni wyczekiwaną broń, Skarbnik bierze ją do ręki i nakazuje:

– Na ziemię z nim!

Kiedy strażnicy posłusznie wykonują polecenie, robi zamach i z całych sił rąbie w nogę Moru. Najpierw prawą, parokrotnie powtarzając ruchy, aby ostatecznie oddzielić ją od ciała, potem lewą, klnąc pod nosem na trud, jaki mu sprawia ta czynność. Spocony, zalany krwią, prostuje się i usatysfakcjonowany wrzaskiem cierpiącego mężczyzny oraz wrzawą więźniów, decyduje:

– Do pionu go! – A gdy podwładni podnoszą okaleczonego, syn Wilbura śmieje się na całe gardło z niższego od niego jeńca. – I kto teraz jest knypkiem, co?!

– Puścić! – Na ten rozkaz strażnicy z ulgą zwalniają uścisk, a nieprzytomny z bólu Członek Wielkiego Zgromadzenia pada bezwładnie na ziemię.

Doris przez moment ma ochotę odwrócić wzrok, nie czyni tego jednak. Całą siłą woli skupia się na Grittonie. Dorwać go, zniszczyć, zabić. Jej myśli zamiast ku Krainie Białej Damy wędrują ku zemście. Ależ się pomyliła. Nie chce umierać. To znaczy może umrzeć, ale pod warunkiem, że najpierw policzy się z ciemiężcami jej Mistrza oraz jego przyjaciół. Och, gdyby była w stanie zmienić swój Los…

– Puśćcie mnie… Puśćcie mnie, do cholery!

Nagle na dziedzińcu, na którym po tak straszliwym potraktowaniu lubianego powszechnie ekscentrycznego Moru zapadła cisza, zakłócana jedynie przez krople deszczu uderzającego o dachówki wieńczące krużganki, rodzi się zamieszanie. Od strony zejścia do Podziemi na plac ciągnięty jest przez podwładnych Grittona były Mistrz Szpiegostwa. Wyrywa się i szarpie z trzymającymi go mężczyznami, jednak zamiera w bezruchu, widząc, do jakiej masakry tu doszło.

– Ty skurwielu! – wyje z rozpaczy, patrząc na krwawe dzieło syna Wilbura.

– Zdaje się, że nie słyszałeś tego, co dopiero powiedziałem o ubliżaniu mi! – mówi z sarkazmem Skarbnik. – Ale już ja ci przeczyszczę uszy!

Rozsierdzony do granic możliwości, odrzuca topór na bok, by następnie wyjąć zza pasa sztylet. Nad Wężem będzie się pastwił zdecydowanie dłużej niż nad jego zdziwaczałym przyjacielem. Powoli odetnie mu odstające części ciała, a zacznie od krocza tego irytującego fircyka, któremu zawsze – prócz wzrostu – zazdrościł urody. Przybliżając się szybkim krokiem do pupila Severa, już cieszy oczy wyobraźni widokiem pustej, krwawej otchłani w miejscu przyrodzenia kochanka Taidy, gdy nagle na dziedzińcu rozlega się tak dobrze znany mu głos, co niweczy wszystkie jego plany.

– Co to, do stu piorunów, ma znaczyć?! – Zielonooki czarodziej wychodzi spomiędzy podtrzymujących okalające dziedziniec balkony filarów i zmierza w stronę syna. – Kto ci pozwolił na wydawanie wyroków?! Tylko Arcymistrz ma prawo osądzać Mistrzów bez udziału Wielkiego Zgromadzenia!

Nowo nominowanemu przywódcy wystarczy jedno spojrzenie na zakrwawiony plac, aby zdecydować, że koniecznie musi przyznać swemu dziecku jakąś funkcję w Archiwum, gdyż do walki i strategii jego potomek w ogóle nie ma głowy!

– Jak ci się wydaje, Grittonie, do czego mi się przydadzą zmarli? – syczy przez zaciśnięte zęby.

Młodzieniec zamiera w przestrachu, słysząc naganę w głosie rodziciela. Opuszczając głowę i ryjąc czubkiem wysokiego buta w zebranym na dziedzińcu błocie, odpowiada zgodnie z prawdą:

– Jako nowy Eminencja chciałem zaspokoić mego Arcymistrza. Myślałem, że twoją wolą jest pozbycie się wszystkiego, co wiąże się z twym poprzednikiem oraz ze znienawidzonym Lwem. A ci tutaj – wskazuje dłonią na zmasakrowane ciała Mistrzów i szalejącego z wściekłości i rozpaczy Tessiego – z całą pewnością tylko by ci o nich niepotrzebnie przypominali. To zdrajcy i wiarołomcy, dlatego uznałem, że sąd jest im zbędny.

– Ale to także skuteczni, doskonale wyćwiczeni Związkowcy, zapomniałeś o tym?! Nie wiesz, ile lat trwa wytrenowanie najemnika, aby był naprawdę dobry w swej Domenie?! Ależ oczywiście, że nie, ponieważ nie musiałeś w ogóle ćwiczyć. Okazałeś się nieudolny w Domenie Walk, magicznych umiejętności też nie posiadasz, a to, co przed chwilą zrobiłeś i zamierzałeś robić dalej, świadczy jedynie o tym, że moim zastępcą też być nie możesz! Argus lepiej się sprawdzi na tym stanowisku! Ty zaś przejmiesz po Severze funkcję Sekretarza! Że też wszystko muszę robić sam!

Nim załamanemu i upokorzonemu publicznie Mistrzowi udaje się cokolwiek wymamrotać, przywódca Świętej Organizacji wskazuje mu laską z wizerunkiem Hybrydy wyjście.

– Odejdź! Nie będziesz mi już potrzebny!

Najwyższy Związkowiec spogląda na wciąż wierzgającego Tessiego i powala go jednym czarem, odbierając mu świadomość.

– Zabierzcie go do Podziemi! – rozkazuje swym ludziom. – Ścierwa tamtych dwóch dać na mury, ku przestrodze tym, którym jeszcze rebelia w głowach. – Wiecie już, do czego prowadzi bunt?! – zwraca się do pozostałych więźniów. – Arcymistrz Frygill odszedł, część Mistrzów zdecydowała się do niego dołączyć, jeśli wam jednak życie miłe, przyklęknijcie. Ocalę każdego, kto odda mi hołd oraz złoży przysięgę wierności i posłuszeństwa, uznając mnie za nowego przywódcę!

Wśród zebranych przechodzi szmer zdumienia. Cóż za łaskawość. Co za szczęśliwy Los. Nie będzie straszliwej kary za poparcie przegranych Członków Wielkiego Zgromadzenia. Bardzo szybko tłum reflektuje się i już po chwili cały plac pada na klęczki przed Wilburem. Jedynie Doris stoi wyprostowana, z nienawiścią wbijając oczy w znajdującego się na środku szpakowatego mężczyznę. Powinna coś zrobić, coś powiedzieć, jednak umysł nakazuje jej się poddać. Tylko pokora i cierpliwość w walce z silniejszym przeciwnikiem wydać mogą słodki owoc triumfu – przypomina sobie słowa swego Mistrza i natychmiast, nim nowy Arcymistrz zauważa jej niesubordynację, przyklęka. To nie jest jeszcze ta chwila. Ale zemsta nadejdzie. Tym razem kobieta opuszcza wzrok i wbija go w zawiązaną na ręce tasiemkę Severa.

Pod wpływem kojącej magii gorączka ustępuje, a zmysły stopniowo się wyostrzają. Damon powraca z krainy nieświadomości. Rozgląda się dokoła i stwierdza, że proste wnętrze drewnianej chaty nie jest mu znane. Nie ma pojęcia, jak się tu znalazł, ale w tej chwili to mało istotne, ponieważ oto pochylająca się nad nim i doglądająca jego stanu postać okazuje się bladolicym wcieleniem jego umiłowanej siostry, a on jak przez mgłę odtwarza w skołatanej głowie ostatnie wydarzenia: ratunek ze strony wiernych Gerhardowi Związkowców i ucieczkę z nimi podziemnym tunelem – trasę, którą przebył wsparty głównie na ich ramionach, nie będąc w stanie iść, powalony atakiem choroby, ale i wieścią, która wstrząsnęła Czarną Twierdzą. Mistrz Walk umarł, a wraz z nim odeszła jego Milady. Szok, jakiego doznał Wielki Książę, odbił się natychmiast na jego zdrowiu. Wraz z wydostaniem się na powierzchnię z podmorskiej przeprawy mężczyzna ostatecznie utracił świadomość, która później wracała mu tylko na ułamki sekund, a z tych wspomnieć może jedynie karkołomną jazdę konną i silne ramiona, które utrzymywały go w siodle. Teraz więc, gdy jego bratanica siedzi tuż obok na posłaniu, władca Anturii dochodzi do jedynej racjonalnej myśli.

– Umarłem, ale to dobrze – wyszeptuje do pięknej dziewczyny. – Wreszcie dane jest mi cię poznać, Ariadno. – Wyciąga dłoń w stronę ręki czarodziejki, by móc ją uścisnąć.

– Jesteśmy wciąż na ziemiach Fenian, Książę, a nie w Krainie Białej Damy.

Uśmiecham się delikatnie, czując ulgę, że oto podjęte działania w końcu przyniosły skutek i mój krewny się obudził. To bowiem oznacza, że sama będę mogła wreszcie odpocząć, gdyż dwa dni podróży w siodle, praktycznie bez postojów, całkowicie wyzuły mnie z sił. Dziwnie słabo się czuję, ale może to także z powodu nadużywania przez ten okres mocy do leczenia wuja i pozostałych rannych. Pośród uchodźców z Ravillonu spotkaliśmy także uratowanego przez ludzi Severa Vena, jednak po krwawej potyczce z Wilburem, o której nam opowiedziano, czarodziej na razie nie jest zdolny wydatkować magicznej energii na uzdrawianie, samemu będąc w złym zdrowiu, dlatego to ja podjęłam się opieki nad nim i anturyjskim władcą.

– Spotkaliśmy się na polanie, niedaleko Fos, ale pewnie tego nie pamiętasz. Związkowcy zabrali cię z objętej walką Czarnej Twierdzy, a że byłeś nieprzytomny, razem z Mistrzem Walk postanowiliśmy asystować ci w drodze do Durevaldu, do momentu, aż uda mi się ciebie uleczyć.

Damon przez chwilę milczy, a gdy wypowiedź Ariadny w pełni do niego dociera, prócz wielkiej radości, że oto widzi swą bratanicę wśród żywych, odczuwa także silny niepokój.

– A Gerhard? Co z Gerhardem? Myślałem, że umarłaś. On także. Uciekałem z Twierdzy w żałobie po waszej stracie.

– Gerhard?

Zaniepokojona, zastanawiam się, czy to możliwe, aby Severo ujawnił memu wujowi swą prawdziwą tożsamość. Ze mną nie rozmawiał o tym otwarcie, ale z moim krewnym tak? A może Książę wie o tym od kogoś innego? Dopóki nie wyjaśnię tego z ukochanym, chyba lepiej będzie poudawać niewiedzę.

– Pytając o zmarłego przed laty Cesarza, mylisz mnie ze swą siostrą, panie. Zapewne to przez niedyspozycję masz omamy, lecz przy mnie nie ma Gerharda. Opuściłam Ravillon wraz z Mistrzem Walk, Severem.

Och, czuję, jak pod wpływem rozgorączkowanego spojrzenia rozmówcy robi mi się niewygodnie. Wuj, którego nie pamiętam z okresu wczesnego dzieciństwa, kiedy mieszkałam w Durevaldzie, i którego nie miałam okazji później spotkać, może nie patrzeć przychylnie na pomysł związania się bratanicy z Członkiem Świętej Organizacji. Choć pewnie po obejrzeniu sztuki na balu domyśla się, że i tak już jestem oddana Związkowcowi.

Spoglądam niepewnie na Damona, obawiając się jego reakcji.

– Z Severem?! – wykrzykuje entuzjastycznie monarcha, podrywając się z posłania. – A więc żyje! Bogom dzięki, że widomość o waszej śmierci okazała się jedynie nieporozumieniem. Przeznaczenie czuwa nad wami. To Alma. To jej moc wam błogosławi, chroniąc was i łącząc ze mną! Teraz już będziecie bezpieczni. Nie pozwolę was skrzywdzić. Razem ruszymy do Durevaldu, gdzie jest wasze miejsce i dom! Zostawicie za sobą niecne ravillońskie życie, by rozpocząć egzystencję godną waszego urodzenia i majestatu. Otoczę was splendorem i zbytkiem, urządzę wam iście królewskie wesele oraz dam możliwość prawowitemu Cesarzowi zawalczyć o swą schedę! Dopiero co myślałem, że wszystkie moje plany i marzenia legły w gruzach, że to koniec, a teraz ty, najdroższa Ariadno, wlewasz w serce swego starego wuja nadzieję i otuchę. Och, niechże cię uściskam, drogie dziecko! – Wyciąga ramiona ku zdezorientowanej Tahitance.

Nie bardzo wiem, co zrobić w zaistniałej sytuacji. Oczywistym jest, że Książę nie potępia mej zażyłej relacji ze Związkowcem, gdyż posiada wiedzę na temat naszego pochodzenia. Nie będę z tym polemizować, ale wyprawa do stolicy Anturii? Walka o koronę? Nie takie były nasze plany…

Staram się jednak przyoblec twarz w przyjazny uśmiech, podnoszę się z krzesła ustawionego obok posłania i niepewnie przybliżam do siedzącego na łóżku władcy. Nagle, przestraszona niespodziewanym hukiem, odskakuję i zasłaniam oczy przed rozsypującymi się po izbie drobinkami szkła. Do środka wpada płonąca strzała, która wbija się w niewielki drewniany stół, blisko mnie, a ogień momentalnie ogarnia jego blat. Z zewnątrz zaczynają dobiegać krzyki i szczęk broni.

– Musimy uciekać! – stwierdzam spanikowana, gdy nie udaje mi się ugasić czarem rozprzestrzeniającego się w błyskawicznym tempie pożaru.

Anturyjski przysiółek! Aż dziw, że stetryczały Damon postanowił się skryć w tak łatwym do zlokalizowania miejscu. Dla Wilbura od początku było jasne, że to jedyny zakątek, w niedalekiej odległości od Fos, zamieszkały wyłącznie przez pobratymców władcy Anturii, gdzie Wielki Książę poszuka schronienia. W tutejszych lasach ciężko o oberżę czy zajazd, w których mógłby odpocząć podróżnik, a co dopiero człowiek o szlacheckim pochodzeniu oraz zdrowiu nadwyrężonym wiekiem i chorobą. Ta wieś, jedna z nielicznych nieopuszczonych jeszcze przez śniadych mieszkańców tych terenów, na pewno podjęła godnie swego pana, za co teraz spotka ją zguba.

Zielonooki czarodziej z wyrazem triumfu na twarzy przygląda się, jak jego ludzie zaczynają przeczesywać okolicę w poszukiwaniu Merrettiego. Świeżo mianowany Arcymistrz wziął ze sobą kilkudziesięciu najlepiej wyszkolonych Związkowców, dając im do wykonania proste zadanie – wybić zbiegów, dezerterów z Czarnej Twierdzy, którzy pomogli uciec Anturyjczykowi, samego zaś Damona przyprowadzić spętanego przed jego oblicze. Dobry nastrój maga szybko jednak ustępuje gniewowi, gdy dostrzega, jak jego podwładni, a raczej idioci niegodni wizerunku Skorpiona, zamiast dominować ustępują pola popłuczynom parszywego Severa. A co gorsza – siedzący na gniadym rumaku zwierzchnik Bractwa, ukryty w cieniu drzew otaczających wioskę, nie może uwierzyć w to, co widzi – oto zza jednej z chat wybiega jego największy wróg we własnej osobie, który przecież dopiero co zginął! Navin oraz kilku jego towarzyszy, którzy przeżyli nagły atak zwolenników Mistrza Walk w czasie jego egzekucji, poświadczyli o śmierci tego czarnowłosego pchlarza, więc albo Związkowcy kłamali, albo to sprawka lodowej mocy tego łotra. Wściekły do granic możliwości Wilbur mruży zjadliwie zielone oczy i wyjeżdżając z lasu, rzuca połyskującą szmaragdowym blaskiem magiczną kulę w stronę Lwa, gotów użyć całej energii, byleby tylko posłać go ostatecznie w Zaświaty.

Szybko ich dopadli. Severo klnie pod nosem i pochwyciwszy jednego z ludzi Skropiona, stającego mu w tej chwili na drodze, jego ciałem, niczym tarczą, osłania się przed magicznym atakiem, który doszczętnie spala nieszczęśnika. Właśnie szykował wraz z towarzyszami broń, prowiant oraz skradzione w Fos wierzchowce do dalszej karkołomnej jazdy, płacąc hojnie tutejszym mieszkańcom za ich pomoc bogactwem strojów, w jakich przybyli do wioski Damon i jego bratanica, gdy rozprzestrzeniający się błyskawicznie pożar oderwał ich od zajęć. I momentalnie cała radość Anturyjczyka z anonimowości i przekonania wrogów, że umarł wraz ze swą kochanką, pryskają, kiedy pośród atakujących dostrzega swego największego ravillońskiego nieprzyjaciela. Choć może to okazja, by ostatecznie rozprawić się ze Związkową przeszłością i definitywnie zamknąć ten rozdział w życiu? – przebiega przez myśl Severowi. Eminencja nie może bowiem wyjść cało z tej potyczki, ponieważ to oznaczałoby, że pogoń wciąż deptałaby jemu i Ariadnie po piętach, a wtedy trudno byłoby zrealizować wspólny sen o tahitańskim życiu. Mężczyzna wyrywa więc leżący przy zwłokach miecz powalonego właśnie przez Xana Związkowca i z bronią w ręku rusza ku pędzącemu na niego czarodziejowi. W ostatniej chwili zgrabnie uskakuje przed koniem Wilbura, podcinając jego popręg. Zielonooki mag traci równowagę w siodle i spada na ziemię naprzeciw szykującego się do natarcia wojownika, w którego oczach rodzi się karminowy blask.

– Severo!

Niewieści krzyk okazuje się zbawieniem dla Skorpiona. Pisk wywlekanej z jednej z chat Arienne skutecznie odwraca uwagę byłego Mistrza Walk, a przeciwnik łatwo unika zbyt późno wymierzonego ciosu. Bez chwili zastanawiania się nad tym, jak to możliwe, aby i ta wiedźma przeżyła, Arcymistrz postanawia wykorzystać przewagę.

– Opuść broń i każ to samo uczynić swym ludziom albo Navin podetnie gardło twojej suce!

Łysiejący dowódca wygina boleśnie ręce przerażonej dziewczyny i przykłada sztylet do jej mlecznobiałej szyi. Gdy tylko ją ujrzał, próbującą wydostać się z chaty, wiedział, z kim ma do czynienia, i nawet jej chłopskie odzienie go nie zmyliło. Trudno zresztą nie rozpoznać bladolicej, czarnowłosej Milady pośród śniadych mieszkańców wioski.

Anturyjczyk waha się tylko przez moment, lecz dostrzegając bezradny ruch głowy ukochanej, świadczący o tym, że nie ma na dziś sił więcej czarować, i widząc, jak zaraz po niej z wnętrza domostwa wyciągany jest ledwo stojący na nogach Damon, a po nim ciężko ranny i również niezdolny do korzystania z magii Ven, stwierdza, że jest tylko jedno możliwe wyjście z sytuacji. Wypuszcza miecz z dłoni, po czym krzyczy do podwładnych:

– Poddajcie się!

I choć wściekłość już ostatecznie rozpala karminem oczy czarnowłosego, a jego myśli mimo zaistniałej trudności rozpaczliwie krążą wokół sposobów na pokonanie znienawidzonego wroga, w tej chwili Severo jest bezradny. Ariadna jest za daleko, a jej życiu znów zagrożono! Strach o kobietę paraliżuje wojownika, pozostali Związkowcy zaś posłusznie wykonują rozkaz. Nie podoba im się opuszczenie broni, ale lata musztry nauczyły ich dawać posłuch słowom przełożonego bez kwestionowania ich zasadności. Krzywią się więc tylko, zawiedzeni, że oto koniec przygody ich życia. Będą musieli wrócić do Twierdzy, gdzie w najlepszym wypadku czeka ich kara, w najgorszym – śmierć. Rozgoryczeni, spoglądają na swego Mistrza, kajającego się przed znienawidzonym Eminencją, który, podniósłszy się z ziemi, wrzeszczy:

– Na kolana! Tyle lat byłeś w Związku i zapomniałeś, jak się oddaje hołd Arcymistrzowi? – A gdy jego żądaniu staje się zadość, kontynuuje: – Ta dziewka będzie twoją zgubą, wiedziałem o tym zawsze! I jak to dobrze, że mnie nie zawiodła! Ha, może nawet wymyślę jeszcze dla niej rolę, zanim oddam ją do Podziemi! A jeśli nie będzie chciała współpracować, spotka ją taki Los jak twoich przyjaciół!

Dostrzegając w oczach pokonanego już nie tylko wrogość i zaciekłość, ale także ból, postanawia pojątrzyć otwierającą się w sercu Anturyjczyka ranę.

– Szkoda, że tego nie widziałeś! Wolałeś udawać zmarłego, podczas gdy twoi przyjaciele wszczęli bunt i ginęli za ciebie, wierząc ślepo, że to ty powinieneś być Arcymistrzem! Najpierw porąbane ścierwa Niedźwiedzia i Łabędzia ozdobiły mury Ravillonu. Później moi ludzie zajęli się w Podziemiach Wężem. Chciałem oszczędzić Kota, bo zawsze darzyłem go pewną dozą szacunku – tu mężczyzna przenosi na chwilę spojrzenie na leżącego bez siły, przygniecionego do wilgotnej ziemi Vena – ale teraz widzę, że nie mam już po co. Zniszczyliście Zwierciadło Almy, więc jedyny mag, który umiał z niego czytać, stał się dla mnie bezużyteczny! Będzie się doskonale prezentował wśród swych towarzyszy ku przestrodze dla pozostałych mieszkańców Twierdzy! Ty zaś… – Wilbur spogląda znowu na klęczącego, napawając się jego porażką. Szpakowaty mężczyzna zna już prawdziwą tożsamość Severa. Dowiedział się wszystkiego o przemianie byłego Cesarza Fenian ze znalezionych przy zamordowanym Frygillu dokumentów, tym bardziej więc raduje jego serce fakt, że ma przed sobą tak cenną personę, która może otworzyć mu drogę do innego życia. – Ty zaś przydasz mi się jeszcze. Chwilowo żywy. Co nie znaczy, że musisz być zdrów. To za dawne czasy! – Gwałtownie rzuca w Severa wiązką zielonkawego światła.

W tym momencie krzyk rozpaczy wyrywa się z ust spętanej Ariadny, a zaraz potem dzieje się coś niespodziewanego. Magiczny cios wymierzony w byłego Mistrza Walk rozpryskuje się w powietrzu, zmieniając się w feerię barw, gdy trafia w otaczającą Anturyjczyka niewidzialną barierę. Czarnowłosy, przygnieciony opisem Losu, jaki spotkał jego najlepszych przyjaciół, unosi ze zdumieniem głowę i widzi, jak grad rozświetlonych czarem pocisków leci w kierunku zszokowanego Wilbura. Odwraca się w stronę ich źródła i ze zdumieniem stwierdza, że to nie Ven ani Ariadna, jak w głębi duszy liczył.

– Skoro tak świetnie znasz ludzki Los, powinieneś wiedzieć, że to ja okażę się zgubą dla ciebie… ojcze! – wykrzykuje rozsierdzony Joven, nie zaprzestając ataku. – Powinieneś mnie zabić przed laty zamiast zsyłać na służbę do Podziemi, które stały się moim domem, a Mistrz Severo rodziną, jakiej nigdy przy tobie nie miałem. Dlatego teraz to jemu służę i nie pozwolę, byś go skrzywdził!

Zielonooki czarodziej żałuje jak nigdy dotąd swego sentymentu i błędnej decyzji o zabraniu syna do Ravillonu. Nie mógł go porzucić, bo był przecież owocem jego niespełnionej miłości i ciążył na nim nałożony przez matkę dziecka obowiązek zajęcia się ich potomkiem, ale też widok jego twarzy, tak podobnej do oblicza kobiety, która wydała go na świat, nie pozwalał Eminencji zbliżyć się do pierworodnego. Rozsierdzony do granic możliwości tym, że jego dziecko ośmieliło się podnieść na niego rękę, w dodatku używając bardzo silnej energii, wyciąga w stronę podwładnego Lwa hebanową laskę z wizerunkiem Związkowego Zwierzyńca, by ta przejęła wielobarwne pociski przeciwnika.

– Wielka szkoda – syczy Arcymistrz – że twój Mistrz nie nauczył cię, że zwykła magia zawsze ulegnie tej Zakazanej!

Ledwo wypowiada te słowa, a przedmiot, który zebrał magiczną energię oficera, rozbłyska zielenią i zmienia się w potężnego skorpiona, gotującego się do ataku na nieprzyjaciela.

Severo, wykorzystując nieuwagę Wilbura, skupionego w tej chwili całkowicie na jasnowłosym Związkowcu, chwyta za porzucony miecz i doskakuje z nim do czarodzieja, gdy ten, kierując magicznym pajęczakiem, rzuca własnym synem o mur pobliskiej chaty. Wściekle tnie Eminencję w brzuch i ramię, po czym wali go głowicą rękojeści w twarz. Mag upada na rozmokłą murawę, tracąc kontrolę nad wyczarowanym stworem, przeistaczającym się na powrót w laskę. Widząc działania przywódcy, podlegli Anturyjczykowi wojownicy natychmiast odzyskują rezon i rzucają się w wir walki. Czarnowłosy zaś staje nad leżącym, jęczącym z bólu wrogiem i wznosząc nad nim pokrywający się szronem oręż, kieruje jego sztych w stronę serca samozwańczego Arcymistrza.

– Ostatnie życzenie? – Uśmiecha się brzydko, a jego oczy płoną Złem, gdy łączy wzrok ze spojrzeniem znienawidzonego mężczyzny.

Zaskoczony niespodziewanym atakiem Wilbur rozumie, że sobie z nim nie poradzi, zwłaszcza że kątem oka dostrzega, jak mimo otwartej rany na skroni Joven podnosi się, gotowy do kolejnego uderzenia.

– Zniszczę cię, Lwie! – cedzi przez zaciśnięte zęby i rozmywa się w powietrzu, a ostrze Severa zamiast w ciele maga zagłębia się w rozpulchnionej ulewami ziemi.

Anturyjczyk klnie, jednak zaraz zbiera się w sobie i rusza do pomocy towarzyszom, by jak najszybciej wyrwać z rąk wroga ukochaną i dopomóc Venowi oraz Wielkiemu Księciu.

Navin, widząc zbliżającą się ku niemu karminowooką bestię, torującą sobie drogę wśród rąbanych na kawałki ludzi Skorpiona, nie zwleka. Zbyt dobrze wie, co oznacza furia czarnowłosego. Natychmiast puszcza Tahitankę i dosiada najbliższego rumaka, po czym, porzuciwszy jak Wilbur podwładnych, pędem oddala się w stronę wybrzeża, uradowany w duszy, że Severo jest aż tak silnie pogrążony w Zakazanym Uczuciu, bo zamiast na jego osobie skupia się na swej kochance i dogląda, czy aby na pewno nic jej się nie stało.

Odprowadziwszy Ariadnę, jej wuja i przyjaciela do chaty oraz zapewniwszy im nadzór części swych ludzi, Anturyjczyk odnajduje Jovena, skupionego na oczyszczaniu wsi z trupów pomordowanych w walce Związkowców, i pochyla się nad nim, wciskając mu w dłoń niewielki kanciasty przedmiot.

– Proszę. Wiedz, że nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie uczyniłeś. Niech to będzie mą skromną zapłatą za twą wierność!

Oficer chce zaprotestować, lecz jego mentora już nie ma. Czarnowłosy bowiem szybkim krokiem odchodzi ku wierzchowcom, by doglądnąć pakowania bagaży i przyspieszyć chwilę opuszczenia tego niebezpiecznego miejsca. Syn Wilbura otwiera zaciśniętą pięść i ze zdumieniem stwierdza, że trzyma w niej drogocenny pierścień, który Wielki Książę ofiarował byłemu Mistrzowi Walk na kończącym rok balu.

Nikt mnie nie śledzi. Doskonale. Wreszcie będę mogła porozmawiać z ukochanym, gdyż było to niemożliwe podczas całego dnia jazdy. Po opuszczeniu wioski podróżowaliśmy wiele godzin bez ustanku, całą noc i poranek spędzając w siodle. Dlatego teraz, kiedy Severo zarządził w końcu postój i sam oddalił się od grupy, aby rozpoznać teren, postanawiam do niego dołączyć.

Przedzieram się przez leśną gęstwinę, zmuszona rozchylać gałęzie świerków i omijać wystające z ziemi grube korzenie pradawnych drzew. Zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy na skraju boru dostrzegam tak dobrze znajomą sylwetkę mężczyzny. Mój ukochany. Stoi nieruchomo tyłem do mnie, ze skupieniem obserwując przez lornetkę roztaczający się przed nim pagórkowaty krajobraz. Zawsze niestrudzony, zawsze pewny siebie i wyprostowany. Tylko odzienie zdradza, że ma za sobą długą przeprawę, no i ta jego zmierzwiona fryzura – jeszcze bardziej skręcone przez wilgotne powietrze loki, które wysuwają się spod niedbale zawiązanej wstążki i zdają się aż prosić, bym o nie zadbała. Tak jak o ich pana, który po ostatnich wydarzeniach, choć ze względu na swą dumę wojownika nigdy tego nie zdradzi, sam zapewne łaknie wypoczynku. Sądziłam, że kiedy przyjdę do niego, usiądziemy chwilę razem, by porozmawiać, ale teraz, gdy go widzę, moje własne zmęczenie ustępuje, czuję nagły przypływ energii, a serce zaczyna bić mi szybciej. O nie. Wcale nie mam chęci na konwersację!

W kilka sekund przemierzam dzielący nas dystans, przystaję przed Anturyjczykiem i z uśmiechem odsuwam sprzed jego twarzy lornetkę. I już chcę powiedzieć coś zabawnego, lecz pod wpływem roziskrzonego spojrzenia Severa cały dowcip gdzieś mi ucieka, a ja otwieram usta jedynie po to, by powoli przybliżyć je do warg kochanka i złożyć na nich nieśmiały pocałunek, który on natychmiast zamienia w namiętną pieszczotę.

Dotychczas