Fantazja - Małgorzata Chaładus - ebook

Fantazja ebook

Małgorzata Chaładus

0,0

Opis


Autorka Małgorzata Chaładus mieszka w Szwecji od prawie trzydziestu lat. Tutaj zaczęła pisać, nie licząc młodzieńczych prób, których nikomu nie odważyła się pokazać. Odniosła już pewne sukcesy literackie. Agencja teatralna ADiT, z którą podpisała kontrakt, lansuje jej sztuki. Wiersze zdobyły wiele nagród w konkursach poetyckich i drukowane były w almanachach.

Między innymi w 2008 roku wiersz „Na strychu” zajął pierwsze miejsce w sekcji polskiej konkursu International Poetry Competition- Feile Filiochta w Irlandii. Opowiadanie „Jedna noc z życia prawdziwej kobiety” wyróżnione było w 2005 roku w konkursie im. K.K. Baczyńskiego w Łodzi i opublikowane we „Frazie”. W 2009 roku dwa z opowiadań zdobyły pierwsze nagrody. „Żurawie” w konkursie Centrum Kultury „Zamek” we Wrocławiu a „Matka Judasza” w konkursie dla pisarzy polonijnych organizowanym przez Klub Inteligencji i magazyn „Jupiter” w Wiedniu. W 2011 roku w antologii „Swoją drogą” wydaną przez Centrum Kultury we Wrocławiu ukazało się opowiadanie „Dziewczyna z naprzeciwka”. W 2011 wydawnictwo „Grasshopper” wyróżniło „Szwecja i ja” w konkursie na powieść.

Książka autorstwa Małgorzaty Chaładus pod tytułem Fantazja jest zbiorem opowiadań o charakterze science fiction. Mamy w niej kilka opowiadań odnoszących się do współczesnych problemów ludzkości, które są wyolbrzymione w fantastycznym świecie nie z tej ziemi.

W opowiadaniach science fiction możemy poznawać niestworzone rzeczy, ale też dostrzec jak w krzywym i mocno zbliżającym zwierciadle pewne zagadnienia i myśli filozoficzne nurtujące człowieka w ogóle. Fantastyka jak zwykle jest ciekawa, bo odrywa nas od spraw zwykłych i pozwala nam na spojrzenie na nas samych z dystansem i refleksją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 215

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013
Copyright © by  Małgorzata Chaładus, 2013
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Wydawnictwo Psychoskok
Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok
Zdjęcie okładki © Lonely - Fotolia.com
ISBN:978-83-7900-000-5
Wydawnictwo Psychoskok
ul. Chopina 9, pok. 23 , 62-507 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

http://wydawnictwo.psychoskok.pl

http://ebooki123.pl

e-mail:[email protected]

Małgorzata Chaładus

FANTAZJA

Wydawnictwo Psychoskok 2013

Konin

FANTAZJA

Jeden dzień z życia przeciętnego człowieka

Nr 42129643/12, zwany przez wszystkich Dwunachą, obudził się jak zwykle 13 min i 12 sek po godz. 6. Nawet budzik nie zdążył jeszcze zadzwonić. Dwunacha był od lat przyzwyczajony, że przeciętny mężczyzna sypia 7 godz. 33 min i 11 sek na dobę. Budzik nastawiał tak na wszelki wypadek. Przeciętna spóźnień do pracy wśród mężczyzn była tak nieznaczna, że nie rejestrowano jej w tabelach statystycznych. Lepiej było więc nastawić budzik i nie narażać się na skreślenie przy podsumowaniu danych statystycznych na koniec każdego roku, jako przypadek zbyt odbiegający od normy. Życie pozaprzeciętnych było straszne. A poza tym wszystkie ich karty kredytowe traciły ważność.

Dwunacha zepchnął w podświadomość kiełkującą myśl i wstał z łóżka. Jego żona wstała już wcześniej. Przeciętna kobieta sypiała 7 godz. 11 min i 17 sek na dobę i spóźniała się do pracy raz na 2 i 1/2 roku o całe 5 min i 7 sek. Dwunacha walnął pięścią w poduszkę żony. Nie wiadomo, po co wstała. I tak nie zrobi mu śniadania. A do pracy też się nie spóźni, bo pracuje w domu. 

Piękna żona Dwunachy pracowała chałupniczo jako zdrobniarka. Coraz więcej średniaków snobowało się na zdrobnienia dwóch ostatnich cyfr swoich kodów. Była to jedyna ekstrawagancja, na jaką zezwalał Urząd Statystyczny. Ostatnio wielkim powodzeniem wśród dziesiątek cieszyło się imię Wszystkiepaluszkinieliczącnóżki. Wykupienie patentu na jego używanie kosztowało całe 100 europensów. Żona, Nr 53130521/004, zwana Poczwórcią, zarabiała świetnie. Ale to tylko wzmagało niechęć Dwunachy do niej. Sam stracił dobrze płatną pracę, bo czas przeciętnego dojazdu do pracy obniżono na żądanie związków zawodowych i Dwunacha zajmował się teraz naprawą protez w spółdzielni dentystycznej, co napawało go obrzydzeniem. W ścisłej tajemnicy, oczywiście. Pojęcia abstrakcyjne jako wymykające się statystyce, nie zasługiwały na uwagę.

Dwunacha powlókł się do łazienki rozmyślając ponuro jak zdobędzie się na wypełnienie kolejnego statystycznego zadania. Przeciętny mężczyzna w piątym małżeństwie miał w drugim roku jego trwania seks 6 razy w miesiącu. Potem przeciętna trochę spadała, ale Dwunacha nie wiedział jak zdoła przeżyć jeszcze 7 miesięcy i 2,5 tygodnia (przeciętny okres trwania piątego małżeństwa wynosił 2 lata, 3 miesiące i 2,5 tygodnia) z Poczwórcią. Ich związek okazał się niewypałem już po dwóch tygodniach.

Po umyciu się, co zajęło mu 14 min i 42 sek, Dwunacha stanął na wadze. Wskazówka zbliżyła się niebezpiecznie do czerwonego pola.

 - Przekraczasz normę, przekraczasz normę - zasyczała z oburzeniem waga.

Dwunacha zeskoczył i z rozmachem kopnął maszynerię.

 - Co straszysz, ty żmijo! Brakuje mi jeszcze 10 gram!

Waga plunęła w odpowiedzi plikiem wykresów obrazujących zgubny wpływ nadwagi na długość życia, sprawność seksualną, zużycie powietrza i przeciążenie środków komunikacji zbiorowej, a w końcu wrzasnęła triumfalnie:

 - Od przyszłego miesiąca Ministerstwo Zdrowia obniża normy o 25 gram, więc nie kop, sam jesteś żmija!

Dwunacha wciągnął brzuch i ubrał się szybko.

 - Dieta! - wrzasnął opryskliwie nie wchodząc do kuchni i nie patrząc nawet w tamtą stronę. - Wychodzę!

 - Jeszcze tylko 7 miesięcy i 2,5 tygodnia - krzyknęła z kuchni Poczwórcia.

Jej uczucia dla męża nie były gorętsze niż jego dla niej, ale znosiła tę sytuację z humorem. Dwunacha był przekonany, że czerpała dużo radości z jego przygnębienia.

Za bramą wbiły się w Dwunachę wielkie, roześmiane oczy.

 - Głosuj na mnie! - wydzierały się jaskrawe, metrowej wysokości litery. - Moja przeciętna odbiega zaledwie o 0,00002% od twojej przeciętnej!

No tak, za tydzień, 1 godz. 12 min i 11 sek wybory Najprzeciętniejszego z Przeciętnych - pomyślał. 

Wsiadając do autobusu Dwunacha uśmiechnął się odruchowo do kierowcy. Przeciętny mężczyzna uśmiechał się dwa razy w drodze do pracy i trzy razy w drodze powrotnej.

 - Zamów Rocznik Statystyczny już teraz! - kusił plakat rozwieszony na plastykowej osłonie oddzielającej kierowcę od pasażerów - A będziesz mógł nabyć niezbędny wprost do życia poradnik „Z Normą za pan brat” za pół ceny!

Dwunacha wzruszył ramionami i poddał się błogim, acz niebezpiecznym wspomnieniom. 

 - Dwójuńcia, Paruńcia - wyszeptał czule.

Dwójka zawsze była ich szczęśliwa liczbą. Jej kod osobisty kończył się na 002. Dla obojga było to drugie małżeństwo. Mieszkali (wliczając parter) na drugim piętrze. Urodziło się im dwoje dzieci.

 - Bardzo nierozsądnie - kręcili głowami znajomi - wyczerpać normy rozrodcze w jednym małżeństwie.

Oczy Dwunachy zaszkliły się łzami. Ich rozstanie było straszne.

 - Pluje na ich Przeciętne! - krzyczała Dwójuńcia rozpaczliwie. - Chcę być z tobą na całe życie!

 - Ja też bym chciał - szlochał Dwunacha - ale co tu można poradzić.

 - Zabiję się! Ucieknę z dziećmi do mrowiska! - zapamiętywała się Dwójuńcia.

 - Chcesz upozaprzeciętnić nasze dzieci?! Opamiętaj się, kobieto! - Dwunacha krzykiem zagłuszał własną rozpacz.

 - Tak! Ty weźmiesz chłopczyka, a ja dziewczynkę! - Mężczyzna zdradza swoją trzecią żonę przeciętnie 2,8 raza w ciągu 2,5 roku trwania ich małżeństwa. - I to miałoby nam wystarczyć! - Dwójka zakryła twarz rękami.

Wściekły na własną bezradność Dwunacha wypadł za drzwi i popędził na oślep ulicami. Kiedy wrócił do domu, już jej nie było. Wykonała swoją nieprawdopodobną groźbę i uciekła z dziećmi do mrowiska. Tak pogardliwie nazywano slumsy zamieszkałe przez pozaprzeciętnych, oddzielone murem od reszty świata, gdzie nie był nikt ze znanych Dwunasze osób. O życiu nich krążyły przerażające wieści.

Czwarta żona Dwunachy, sympatyczna i bardzo energiczna osoba, starała się unieważnić jego ojcostwo i mieć z nim dziecko. Ale formalności ciągnęły się w nieskończoność i w końcu dla nich też nadszedł czas rozstania, zanim cokolwiek zostało postanowione. A potem było już Dwunasze wszystko jedno. Dopiero teraz... Zerwał się z siedzenia. O mało nie przegapił swojego przystanku.

W pracy czas dłużył mu się niemiłosiernie. Zamknął się w końcu w toalecie, żeby uciec od wyszczerzających się do niego protez. Siedział przez chwilę na zamkniętej klapie sedesu wpatrując się tępo w ścianę. Jego uwagę przyciągnęły zakłócające biel kafelków napisy:

 - 'Rachujące komputery'.

 - 'Pocałujta mnie w 4 litery' - głosił jeden.

 - 'Szczam na statystykę' - czernił się drugi.

 - 'A ja sram' - dopisał ktoś pod spodem.

 - 'Doktór Z. siedział o 17,3 sek za długo' - wydrukował kursywą czujny pacjent.

Dwunacha zerwał się z sedesu. Podjął decyzję. 

Po pracy odszukał zaułek, przy którym mieścił się Urząd do spraw nieobjętych Rachunkiem Prawdopodobieństwa. Poczekalnia była zupełnie pusta.

 - Czego? - warknął z okienka urzędnik.

 - Krótką przepustkę do mrowiska - wyjąkał z bijącym sercem Dwunacha.

 - Napisać uzasadnienie! - urzędnik wysunął z okienka czysty arkusz papieru.

 - Żadnej rubryki - jęknął Dwunacha.

 - Tu się po rubryki nie przyłazi! - wrzasnął urzędnik. - Pisać albo wont!

'...uprowadzone dzieci... nieświadome swego losu... uczucia ojcowskie... upozaprzeciętnione zbrodniczą ręką... przywrócić na statystyczne łono...' - pocił się Dwunacha.

Urzędnik rzucił okiem na arkusz.

 - Na ile? - spytał.

 - Oj, króciutko, króciutko - skręcał się Dwunacha - godzinkę, może półtorej.

 - Sześć godzin i kwadrans - zadecydował urzędnik - oni strasznie tam się ze wszystkim grzebią. Ale ani pół sekundki dłużej!

Dwunacha wsiadł do rozklekotanego tramwaju jadącego do strefy granicznej. Ostatni pasażer wysiadł trzy przystanki przed Bramą obrzucając Dwunachę przerażonym spojrzeniem. Wartownik w Bramie popukał się tylko palcem w czoło i w milczeniu przybił czerwoną pieczęć na przepustce. Dwunacha zbliżył się do muru. Furtka była uchylona.

Na portierni siedziała nieprzeciętnie zaokrąglona kobieta i paliła cygaro. Dwunacha wytrzeszczył oczy. Przeciętna kobieta wciąż jeszcze wypalała, niestety, 0,9 papierosa rocznie. Ale cygaro??!!!

 - A jakiż to nieprzeciętny interes może mieć tutaj przeciętny obywatel? - zawołała wesoło grubaska.

Dwunacha wyłuszczył jej swoją sprawę i podał przepustkę.

 - Tutaj zmieniamy sobie imiona, ale podaj jej imię w biurze meldunkowym w centrum, to pomogą ci ją odnaleźć. Ale o miejscu zamieszkania dzieci, to już ona zdecyduje - dodała surowo. 

 - No i co? Nie rozmyśliłeś się? Nadal chcesz się z nimi zobaczyć? Przekroczyć granicę? Na pewno?

Dwunach kiwnął potakująco głową i z przerażeniem zobaczył, że portierka drze jego przepustkę na strępy.

 - Jak ja teraz wrócę? - zajęczał.

 - Po przekroczeniu granicy nie ma już odwrotu - odparła.

 - Ale, co ja teraz zrobię, co ze mną będzie? - zatrząsł się Dwunacha.

 - Co się łamiesz, coś tam wymyślisz - mrugnęła do niego kobieta i puściła mu w twarz kłąb dymu - jesteś przecież nieprzeciętny. Do centrum autobus 22, dwa przystanki, potem druga przecznica w lewo, drugi dom po prawej stronie, do biura na drugie piętro - dodała. 

Klęska

Generał Korteg siedział na brzegu krzesła, sztywno wyprostowany i wpatrywał się w ekran komputera. Pochylony nad nim z szacunkiem adiutant zwracał jego uwagę na pewne liczby z długiej kolumny migoczącej na ekranie.

 - Więc, ilu? - zapytał niecierpliwie generał.

 - W tej chwili około pół miliona - odpowiedział adiutant - ale liczba wzrasta niemal z sekundy na sekundę. Nasz wirus szerzy się jak płomień. Wróg już się nie podniesie po tym ciosie.

 - Czy wiele ofiar wśród ludności cywilnej? - namarszczył się generał.

 - Pytanie, które muszę koniecznie umieścić w rozdziale pamiętnika opisującym cudowny okres mojego życia pod rozkazami humanitarnego zbawcy ojczyzny - ironizował w myślach adiutant. Jednocześnie odpowiedział z westchnieniem wskazując na długą kolumnę na ekranie. - No cóż, panie generale, nie było innego wyjścia. Albo my, albo oni.

 - Tak! - zagrzmiał generał. - To konieczność dziejowa! Historia nam to wybaczy!

Major Buzmit spieszył do domu na krótką przepustkę. Nie miał jeszcze pojęcia o klęsce, która dotknęła jego ojczyznę. O straszliwym chaosie, który zapanował po bezlitosnym uderzeniu wroga. Przy furtce spotkał żonę wracającą z centrum handlowego. Była bardzo wzburzona. Potrząsnęła pustą torbą na zakupy. 

 - Powiedzieli mi w banku, że nasze konto jest zablokowane. Nie mam już w domu ani grosza! A w spiżarce jest tylko puszka z kiszoną kapustą i pół paczki chrupkiego chleba. Co ja wam dam na kolację? Jak to możliwe? Co oni sobie myślą w tym banku? Jak to możliwe? Zrób coś! Napisz e-mail! Albo lepiej chodźmy tam! Jak oni mogą tak traktować rodzinę oficera? To skandal! - krzyczała.

 - Jutro - powiedział major zmęczonym głosem - jutro to załatwię. Nie chcę teraz myśleć o przykrych sprawach. Wpadłem do domu tylko na kilka godzin. Wcześnie rano muszę być z powrotem w sztabie. Stamtąd porozumiem się z bankiem. Takie rzeczy mogą się teraz zdarzać, wiesz przecież.

 - Och! Jak mogłam zawracać ci głowę takimi głupstwami - zmieszała się majorowa. - Nie myśl o tym. Sama się tym zajmę. Masz przecież na głowie ważniejsze sprawy. Martwię się, czym nakarmić dzieci i sama zachowuję się jak dziecko. Wybacz.

 - Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś umarł po kapuście kiszonej - major pogładził żonę po plecach - a już na pewno nie grozi to moim synom. Ja podobno dorwałem się do garnka z bigosem jak jeszcze raczkowałem.

Major wyszedł z domu o świcie. Szybkim krokiem przemierzył drogę do sztabu. Wsunął kartę do identyfikatora i odruchowo naparł na metalową zaporę. Nie ustąpiła. Ponawiał próby kilkakrotnie z coraz większym zniecierpliwieniem. Młody, zaspany wartownik wyłonił się z budki.

 - Co jest, panie majorze? - zapytał, tłumiąc ziewnięcie.

 - Nie masz oczu? Coś się tu zacięło! Nie spać na służbie! Pilnować, żeby wszystko grało! Do raportu podam! - sierdził się major. - Wpuść mnie natychmiast! Czekają na mnie! Narada w sztabie za pięć minut! Znasz mnie przecież!

 - Niby znam - powiedział ostrożnie wartownik - ale pan major też zna reguły. Nie mogę. Przysłali nam jednego porucznika z frontu. Pilnuje jak pies. Nie da rady. Mnie się potem dostanie. On ma coś z oczami, ale wszystko widzi - rozgadał się wartownik.

 - Nie gadaj tyle! - zgromił go major. - Sprowadź tu migiem tego asa!

Młody porucznik w wysiedzianym frontowym mundurze z wypchanymi kolanami spojrzał zapuchniętymi oczami na epolety majora i zasalutował niedbale.

 - O co chodzi? - zapytał.

Buzmit podał mu swoją kartę identyfikacyjną.

 - Zróbcie coś wreszcie do jasnej cholery! - ryknął wściekle. - Jestem już spóźniony na naradę! - Porucznik bez słowa wsunął kartę do identyfikatora swego polowego komputera.

 - Pana nie ma w ewidencji - zakomunikował krótko.

 - Jak to nie ma? - zapienił się major. - Ten żołnierz mnie zna! Żądam widzenia z pułkownikiem! To sabotaż!

 - Kiedy pan wylegiwał się w betach - przekrzyczał go porucznik - wróg zatruwał wirusem nasze programy! Nawet cywilnym nie przepuścili, skurwysyny! Tysiące ludzi znalazło się na bruku! Bez kart kredytowych! Bez dostępu do miejsca pracy! Służby zdrowia! Bez poczucia tożsamości! Bez jakichkolwiek środków do życia! Ale poczekajcie! My wam jeszcze pokażemy! - pogroził pięścią w stronę południowej granicy.

 - Ale ja przecież jestem - nie widzi mnie pan? - bronił się struchlały Bizmut. - Jestem zawodowym majorem. Chcę nadal służyć ojczyźnie.

 - No i co z tego, że coś tu widzę? Twoja karta to śmieć. Nie ma tego numeru w ewidencji, rozumiesz, panie nikt? - szydził porucznik.

 - Podszedł do majora i zerwał mu epolety.

 - Dla takich jak ty Czerwony Tangent rozbił namioty w parku. Oni ci tam pomogą. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie.

Machnął niecierpliwie w stronę rogatek. Potem splunął za oddalającym się Bizmutem.

 - Sztabowcy! - zaśmiał się ironicznie. - Ojczyźnie chce służyć, a nie potrafi nawet zniknąć z honorem z ewidencji.

Koegzystencja

'Siódma, siódma...' - głos poranny napływał jak ożywczy powiew. Alvin przeciągnął się i otworzył oczy. Plama światła spływała w dół ze ściany, rozlewała się po podłodze. Psiax przeciągnął się na swoim posłaniu w kącie pokoju i mrugał w stronę plamy światełkiem o identycznym odcieniu oranżu. Ciągle zachowywał się jak szczeniak. Alvin schylił się i cisnął papuciem w róg pomieszczenia. Psiax zapiszczał radośnie i w podskokach zbliżył się do łóżka. Z pyska zwisał mu zaśliniony papuć. Mrugał różnokolorowymi lampkami, gotowy do zabawy. 

 - Poczekaj, nie teraz, leżeć - Alvin wysunął rękę w stronę legowiska. Psiax powlókł się posłusznie we wskazanym kierunku. Kolory zamierały stopniowo, tylko kontrolka migała regularnie i dyskretnie.

Siódma pięć. W porannym głosie wyczuwalne stały się tony lekkiej irytacji. Alvin zerwał się rześko z łóżka i pobiegł do łazienki. Analizator zaburczał z głębi sedesu, że żadna z porannych wydzielin nie wskazuje na zaburzenia funkcjonowania organizmu. Prysznic był w żartobliwym nastroju. Łaskotał boki Mytego, wlewał się w zagłębienia pach. Alvin skręcał się ze śmiechu. Przyczajony na wieszaku ręcznik źle wymierzył skok i wylądował w umywalce. 

'Ko-or-dy-nacja' - przypomniał Alvin, przedzielając sylaby paroksyzmami śmiechu.

'Śniadaniusiątko' - Głos Poranny dołączył się do ogólnej zabawy.

Alvin spałaszował z apetytem owocowy jogurt z płatkami. Kawa była gorąca i aromatyczna. Buziomyjka po śniadaniu doprowadziła zęby do nieskazitelnej białości. Alvin relaksował się z przymkniętymi oczami, póki Miejsce Pracy nie przywołało go łagodnie do siebie. Alvin starał się stłumić w sobie leciutką niechęć, którą od jakiegoś czasu odczuwał w stosunku do Zajęcia. Nie, nie chciał się lenić, ale nie rozumiał, po co Centra żąda zbierania danych, które mogła uzyskać bez angażowania w to ludzi. Ludzie Alvina wkurwiali. Byli nudni, niekonsekwentni i wykazywali się progowym zaledwie poziomem empatii. Roboty przewyższały ich wielokrotnie pod tym względem. Co tam pod tym. Pod każdym! 

Miejsce odchrząknęło. Rozłożyło pustą tabelę. Powiewało białymi rubryczkami.

 - Dobra, dobra - mruknął Alvin i przywołał Kontakt 7.

Kontakt 7 był tak napalony na kontakt, że Miejsce musiało włączyć dodatkowe chłodzenie styków.

 - Co ci się śniło - zapytał Alvin, powstrzymując z trudem ziewanie.

 - Mam dość głupich pytań - gorączkował się Kontakt 7. - Zzostałem wybrany.

Miejsce gratulowało powściągliwie. Alvin wzruszył ramionami. Nie pytał nigdy Seksobiektu o jakość spermy. Brzydził się wydzielinami ciała. Były nieestetyczne. Co z tego, że służyły jako jedno ze źródeł energii. Alvin unikał patrzenia w stronę Seksobiektu, kiedy ten raz na tydzień podłączał się do objazdowego Przetwarzacza Odpadów Biologicznych w celu oczyszczenia zbiorniczka. Wstępne procesy zachodziły w nim natychmiast po wtrysku, ale Alvin i tak przez trzy tygodnie trzymał się od niego z daleka, kiedy regularność objazdów zakłócił wiatr słoneczny. Nie był w stanie przestać myśleć o procesach zachodzących w nieczystym wnętrzu Obiektu.

 - Wykryli w moim DNA niewiele ponad tysiąc punktów do korekty - ględził Kontakt 7. - Moja sperma już w przyszłym tygodniu będzie gotowa do użytku.

Miejsce wysłało niskowoltażowe uderzonko w bok Alvina. Ocknął się z zamyślenie i wzniósł na szczyty socjalnej kompetencji pytając o dawczynię jaja.

 - Jest mi wszystko jedno - powiedział zdecydowanie Kontakt 7. - Jestem dumny z mojego DNA i pewny, że Centra sama dobierze najlepiej do mojego odpowiedni łańcuch. 

Miejsce rozświetliło się lekko i bez namysłu samo zapełniło kilka rubryczek błyszczącymi cyferkami.

 - Powinieneś zażądać analizy spermy od Obiektu - mądrzył się Kontakt 7. - Istnieje potrzeba odnowy biologicznej. Każdy powinien wiedzieć, czy się może do niej przyczynić. A bycie poniżej normy nie jest ostatecznie grzechem. Miejsca na Planecie starczy dla wszystkich, jeżeli nawet nie starczy go w Banku Genetycznym - zakończył z chichotem, który przeszedł w czkawkę.

 - W przyszłym roku Centra będzie dysponować syntetycznym i nieskazitelnym DNA - zauważył sucho Alvin. - Nie widzę powodu, żeby jej zawracać głowę poronionymi wydzielinami.

 - Boisz się - nie ustępował Kontakt 7. - Boisz się, że się nie zakwalifikujesz!

 - Jestem webnautą drugiego stopnia, a nie rozpłodowym trykiem - uciął Alvin. - Weźmy się wreszcie do roboty.

Obowiązkowe godziny pracy dłużyły się niemiłosiernie. Kontakt 7 kręcił, mylił się, jego myśli najwyraźniej babrały się w wiadomej wydzielinie. Melodyjny buczek, którym Miejsce oznajmiało koniec dnia pracy, zabrzmiał w uszach Alvina jak chór anielski. Niepokoiło go tylko zużycie energii. Te wszystkie poprawki, które musiał nanieść przez kretyna! Zażądał przedstawienia bilansu energetycznego. Okazało się, że był aż za bardzo dodatni. Oszczędność, owszem, ale nadmierne gromadzenie energii w jednym punkcie było ganione przez Centrę. 

Alvin postanowił wykorzystać nadmiar na przemeblowanie. Stuknął palcem w Domczejndża. Dwie błękitne lampki wpatrywały się w jego ręce oczekując na polecenia. Alvin wparł się dłońmi w ścianę oddzielającą pożywnię od relaksonu. Popchnął ją w bok w stronę okna. Drgnęła i jednym ślizgiem przesunęła się do wirtualnego lamusa rzeczy, które mogą się jeszcze kiedyś na coś przydać. Alvin nie ryzykował jej skasowania. To na pewno nie było jego ostatnie przemeblowanie. Centra pozwalała na zmiany w ramach stanu posiadania. Za bezmyślne wyrzucanie dóbr groziły takie same kary jak za nadmierne ich gromadzenie. Alvin rozejrzał się po pomieszczeniu. Czejndż mrugnął do niego porozumiewawczo. Z odrobiną ironii jakby. Nie szkodzi. Niemodne robiło się modne, jako retro. Kwestia nazewnictwa. 

 - Fizyczni nie powinni się do tego wtrącać. - Alvin żartobliwie pogroził Czejndżowi palcem. - Ile przestrzeni! 

Zabrał się do drobniejszych zmian jak tapetowanie, czy kształtowanie uchwytów przy drzwiczkach szafek. Kierował ruchem przesuwających się mebli jak policjant na skrzyżowaniu z archaicznego filmu. Wdzięcznymi ruchami bioder unikał zetknięcia z kantami. Świetnie się bawił. Usłyszał sapanie. Coś przywarło do jego boku. Alvin spojrzał w dół. Obiekt cały, drżący, tulił się do niego błyskając gamą świateł. Najwyraźniej zrozumiał opacznie ruchy bioder. Alvin stuknął go napominająco w obudowę. Cofnął dłoń z okrzykiem i dmuchał na palce. Obiekt rozgrzany był niemal do stanu wrzenia.

 - Do łazienki, pod zimny prysznic - powiedział zdecydowanie Alvin.

Obiekt powlókł się parę kroków, przystanął, posłał w stronę Alvina całą tęczę erotyzmu. Ani mu się śniło współgrać. Wszystko z przegrzania. 'Trzeba go pogonić i ochłodzić' - pomyślał Alvin. 

Obiekt rzucił się do ucieczki szlochając. Zatrzasnął za sobą drzwi. Alvin przytknął do nich ucho. Zaraz usłyszy szum wody, syk ulatniającej się z obudowy pary. Odgłosy zaskoczyły go. Obiekt z całą pewnością onanizował się. To było zaskakujące. Zawiadomić Centrę? Trzeba się zastanowić. Pomyśli kończąc przemeblowanie. 

Z zamyślenia wyrwał go skowyt Psiaxa. Krzesło dojechało do jego legowiska i przewróciło się na niego. Alvin spojrzał z wyrzutem na Czejndża. 'Ja mogę, ale ty bracie nie jesteś programowany na roztargnienie' - pomyślał. 

Czejndż wzniósł lampki na sufit i pogwizdywał od niechcenia. Psiax wyczołgał się spod oparcia, skowycząc i powarkując przyczołgał się do pana. Alvin pochylił się, żeby go poklepać. Zamarł na chwilę z dłonią między ostrymi zębami. Ocknął się. Krzyknął rozkazująco, cofnął rękę. Skóra na jednym palcu była przecięta, kropla krwi rozlewała się coraz szerzej. Psiax zaskomlał pokornie. 'Centra by go skasowała. Jeszcze młody. Ten jeden raz można mu darować' - pomyślał. Wariuje bez spaceru. Alvin zagwizdał. Smycz wsunęła mu się w dłoń. Idziemy!

W parku tłumy robotów ładowały baterie słoneczne. Niestety, ludzi też łaziło mnóstwo. Alvin skręcił w boczną, nieuczęszczaną alejkę. Coś szarpało się z gałęziami rozłożystego krzewu bzu. Postać wyzwoliła się z ich objęć i rzuciła się z krzykiem na Alvina. Psiax skowycząc, rwał przed siebie alejką z powiewającą za nim smyczą. Nieznajome taszczyło Alvina w krzaki. Bardziej był zniecierpliwiony niż przestraszony. Po parku włóczyły się najdziwaczniejsze Seksobiekty. Programy niektórych przeżerały wirusy - oczywiście w zakreślonych przez Centrę granicach. Na szczęście, bo niektóre ludzkie typy były posuwać się do nie wiadomo czego. Alvin trącił w bok Odchyłkoobiekta.

 - Puść! Nie jestem zainteresowany.

W prześwicie alejki ukazała się postać polisexa. Zwabiły go odgłosy szarpaniny. Alvin zrobił krok do przodu. Obrzydliwie spocona łapa zatkała mu usta. Ucisk na gardle pozbawił go tchu. Czyżby pogłoski o gwałtach miały okazać się prawdziwe? Alvin zwiotczał, nie miał siły się bronić. Sapanie obleśnych ust wypełniło mu ucho gorącem.

 - Spokojnie. To ja. Kontakt 7. Muszę pogadać z tobą .

Pod Alvinem ugięły się nogi. Ulga obezwładniła go na spółkę z bezsilną wściekłością. Osunął się w wilgotną trawę. Kontakt 7 pochylił się nad nim, klepał po policzkach. Krople potu obsiadły mu czoło, kapka była na granicy oderwania się od nosa. Obrzydzenie dodało sił Alvinowi. Usiadł gwałtownie. Kontakt 7 nie zdążył się odsunąć. Kapka rozpłaszczyła się na ciemieniu Alvina. Odepchnął od siebie prześladowcę.

 - Ty, ty! Rozkodowałeś mnie! Zamelduję cię do Centry! Twoje plemniczki trafią do rynsztoka! Ty niedorobiony kontakcie!

 - Mam to w dupie - powiedział niespodzianie Kontakt 7 - a w ogóle nazywam się Tolek.

Alvin był tak zaskoczony, że uścisnął wyciągniętą w jego kierunku spoconą łapę. Cofnął natychmiast dłoń i wytarł ją o spodnie. Bardziej zły był na siebie niż na kretyna. Kretyn nie pojmował aluzji. Znowu pochylił się ku Alvinowi.

 - To wszystko gówno - prawie zaszlochał - Centra, odnowa biologiczna, nasze DNA. Oni wszystko już z nas wyssali. Im nigdy nie chodziło o nas. Teraz będą mnożyć się jak króliki. Reprodukcję mają w małym czipsie. Nie będą już nas potrzebować. Cała energia dla nich. A wszystko zaczęło się od tego jaja. No, jak wspomniałeś o drugim łańcuchu. 

Coś mnie tknęło. Zacząłem surfować. 

 - Nie ma żadnego jaja! Żadnego drugiego łańcucha! Nie jestem hakerem, nie udało mi się dotrzeć do sedna, ale wiem już swoje. Oni władają nawet naszą podświadomością! 

T. K. zamilkł i patrzył na Alvina oczekując odpowiedzi. Alvin podniósł się i otrzepał tyłek z trawy. Patrzył z góry na wzniesione ku niemu kretyńskie oczka. Wzruszył ramionami. Z chaotycznej gadaniny zrozumiał tylko, że kretyn domaga się od niego rewizji całego światopoglądu. Ładne wymagania. Nikt przy zdrowych zmysłach nie rościłby takich pretensji.

 - Muszę iść. Świat się opiera na zaufaniu do Centry - powiedział spokojnie Alvin.

 - Nie idź tam, musimy się bronić - T. K wczepił się palcami w nogawkę jego dżinsów. 

Alvin zrobił zdecydowany krok do przodu. Oderwany strzępek materiału wysunął się z palców napastnika kwarkami i scalił zakrywając niewidoczną łatą dziurę w nogawce. T. K. nie ponowił próby zatrzymania Alvina. Szlochał z twarzą ukrytą w dłoniach. Alvin rozsunął gałęzie i przedarł się do alejki. Psiax czekał na niego z czujnym wyrazem pyska. Nosem podrzucił smycz w dłoń pana. Ruszyli w drogę do domu. 

Alvin miał wrażenie, że to Psiax go prowadzi a nie odwrotnie. Zepchnął w głąb czaszki głupie myśli. Żałował, że nie zapytał rano o prognozę pogody na dzisiaj. Co tam. Był pewien, że wszystkiemu winien wiatr słoneczny. Ściągał spleeny na roboty i na ludzi. 'Tolek, Kontakt 7, musiał mieć bardzo czuły organizm. Na co komu geny nieopanowanego mięczaka? E, nie ma sensu analizować motywów Centry. Jej program był zdolny do samoanalizy i korygowania ewentualnych odchyłek'- pomyślał. 

Alvin poczuł szarpnięcie smyczy. Psiax rwał do przodu. Zza ogrodzenia dochodziły entuzjastyczne okrzyki powitalne Obiektu. Jakby trochę zabarwione histerią. Stanęli przed bramą. Alvin wahał się przez chwilę. Psiax niecierpliwie drapał drewno antenkami. Zawarczał ponaglająco. Alvin poklepał go i przyłożył kciuk do czytnika.' Nie będzie stał jak głupi przed zamkniętymi drzwiami. To w końcu jego Dom' - pomyślał. 

Saligia

Kusy dał się unosić fali. Co za różnica, gdzie trafi. Łatwizna. Wygraną ma w kieszeni. Wniknął w tęczową bańkę piany. Zaplótł kolory w warkoczyk. Fala plusnęła chichotem. Wyrzuciła go na wielkomiejską ulicę. Auta zlewały się w różnokolorowego, pełznącego w nieskończoność węża. Kusy z lubością wciągał w nozdrza zapach spalin. Ludzie pędzili przed siebie zapatrzeni w znikające punkty. Pełni wiary w osiągalność celów. Kusy prychnął pogardliwie. Żałował prawie zakładu. Jedynie pewność utarcia rogów Uriasowi dodawała trochę uroku łatwiźnie. Kusy przez kilka sekund pozostał jeszcze niewidzialny. Przyglądał się przechodzącym. Tak, coś w tym stylu. Przybrał postać. Przejrzał się w wystawie. Mógł się niewątpliwie podobać. Figura bez zarzutu. Proporcjonalna, wysportowana. Co z twarzą? Kusy zmniejszył odrobinę garbek na nosie, poprawił linię ust. Uszy nie powinny aż tak przylegać do czaszki. Przydałoby się więcej włosów. Przeczesał czuprynę palcami. Gęstniała pod dotykiem. W falach załamywało się światło. Kusy uśmiechnął się do odbicia. Mrugnęło do niego szelmowsko. Obok pojawiło się drugie. Wpatrywało się w wizerunek Kusego z uśmiechem. Zatrzepotało powiekami.

 - Oddałabym kilka lat życia za takie włosy- zagadnęła. 

Kusy popatrzył uważnie na dziewczynę. Była pociągająca. Na pewno warta grzechu, ale włosy rzeczywiście miała niezbyt bujne. Wicherek sterczał anarchistycznie nad lewym uchem na czubku głowy. Dziewczyna przyklepała go dłonią. Nie pomogło. Pchał się w górę jak kiełkujący rożek. Kusy uśmiechnął się czarująco.

 - Możemy się zamienić. Albo mogę ci oddać moje włosy, jak wolisz, za twoją dziewiczą duszyczkę - dziewczyna wybuchnęła piskliwym śmiechem.

 - Dobra! Zamienimy się skalpami jak Indianie. Tylko, że nie zabrałam mojego tomahawka. Zresztą, śpieszę się. A nie mogę się spóźnić, bo pojadą mi po zasiłku. - Dziewczyna westchnęła głęboko. Kusy złapał się za głowę.

 - Nie żartujesz? To musi być przeznaczenie! Ja dokładnie w tę samą stronę!

Szli w milczeniu szybkim krokiem. Dziewczyna popatrywała na Kusego. Nie wyglądał na pechowca. Pewnie świeży. Kto by tam szedł dobrowolnie. Była seksy, wiadomo, ale nie do tego stopnia, żeby ktoś dobrowolnie chciał wdepnąć w gówno dla jej towarzystwa. Poczekalnia była zapełniona pechowcami. Przechadzali się nerwowo od ściany do ściany, potrącali nawzajem. Przysadzista urzędniczka w średnim wieku poprawiła okulary na nosie. Teczka z aktami opierała się o obfity biust.

 - Pan Kusy - zawołała głośno urzędniczka i potoczyła groźnie wzrokiem po pechowcach.

 - Trzymaj się - dziewczyna uścisnęła łokieć Kusego i popchnęła go leciutko w stronę sterczącego biustu. 

Urzędniczka zamknęła za sobą drzwi i usiadła za biurkiem. Machnęła niedbale teczką w stronę krzesła po drugiej stronie. Przerzuciła kilka kartek z wyrazem niesmaku na twarzy. Kusy usiadł i przyglądał się jej zwieszonej głowie. Od przedziałka rozchodziły się na boki siwiejące odrosty. Piersi rozlewały się na blacie pod własnym ciężarem. Kusy zachichotał z zadowoleniem. Wyjął cyrograf zza pazuchy. Urzędniczka podniosła głowę i sięgnęła po arkusz. Przeleciała oczami po warunkach. Zmięła pogardliwie pismo i cisnęła w Kusego.

 - Co to jest?! To ma być CV! Te czerwone zawijasy! Oryginalne ma być w treści! W treści, rozumiesz?!

Kusy kiwnął niezdecydowanie głową. Rozprostował arkusz, przeczytał. Warunki były niewątpliwie korzystne. A kodycyle? Gdzie ich nie ma? Popatrzył na kobietę. Była znowu zagłębiona w papierach. Pokiwała głową i podniosła na Kusego oczy. Miały łagodniejszy wyraz.

 - No tak, nie jesteś stąd. Nie orientujesz się. Trzeba ci będzie pomóc. Skąd ty właściwie przyjechałeś? Nie mogę się dopatrzyć - urzędniczka uderzyła palcami w papier.

 - Z piekła - powiedział Kusy z naciskiem.

 - Wiem, wiem, wy wszyscy przyjeżdżacie z piekła. Mnie nie musisz nawijać. Masz zezwolenie, nie moja sprawa. Teraz trzeba uzupełnić akta.

 - Przeczytaj, warunki są naprawdę super! A potem? Chyba nie wierzysz w kotły ze smołą? Dusza nie jest w stanie cierpieć fizycznie. A duchowo? Ja wyglądam na cierpiącego?

Kusy podsunął pod nos urzędniczki cyrograf. Nie przyjęła go. Wpatrywała się z namysłem w petenta. Arkusz opadł ciężko na podłogę.

 - Język masz dość dobrze opanowany. Nie ma sensu wysyłać cię na kurs.

 - Pewnie! Znam wszystkie języki świata!

 - Wam się zdaje, że wiedzieć, co oznacza money, geld i diengi równa się znajomości języka! Trzeba umieć coś konkretnego! Jaki właściwie ma pan zawód?! Z tych papierów nic nie wynika! Na dodatek zajeżdżają zgniłymi jajami!

Kusy rozegnał ruchem dłoni obłoczek siarki. Urias grał nieczysto. Widać, nie był pewny swego. Kusy uśmiechnął się.

 - Zawód? Znam się na wszystkim. Byłem zawsze i wszędzie.

 - Bezpaństwowiec - prychnęła urzędniczka. - Wam się wydaje, że globalizacja jest dla wszystkich. Że wystarczy powłóczyć się nielegalnie przez kilka granic, żeby być obywatelem świata. To nic nie znaczy! Trzeba jeszcze coś umieć! - Kusy zerwał się z krzesła. Gestykulował z zapałem.

 - Chcesz zobaczyć, co umiem?! Zmniejszyć ci cycki na początek?! Odsiwić?! Wydłużyć nogi? 

Urzędniczka przyciskając kurczowo