4,90 zł
Opowieść napisana przez Iwonę Konarzewską - Bulczyńską to pełna optymizmu i dowcipu relacja z tego, co spotyka wielu Polaków, a mianowicie – z zarobkowego wyjazdu za granicę. Nie znajdzie się tu jednak ani mówienia o pieniądzach, ani klasycznego narzekania na zachodnich sąsiadów. Tutaj priorytetem jest człowiek, a w związku z tym wszelkie, będące nieodłączną częścią ludzkiego losu, perypetie – z gościnnym jednakże udziałem nadprzyrodzonym w postaci subtelnego kierownictwa Ducha Świętego. To On bowiem rzucił hasło, które sprawiło, że dzielna bohaterka emigracji postanowiła ostatecznie podjąć decyzję odmienną od tej, którą sugerował jej rozsądek. On również zdawał się udzielać niepozornej, lecz nieocenionej w swej wadze pomocy wtedy, gdy była ona najbardziej potrzebna. Opieka nad osobami starszymi nie brzmi bowiem jak zadanie błahe – i nie ma brzmieć, bo absolutnie takim nie jest. Co nie znaczy też, że jest katorgą i skaraniem boskim – bardzo często sytuacje są przecież tym, czym sami je uczynimy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 19
Iwona Konarzewska – Bulczyńska "Duch przychodzi, kiedy chce, czyli... Człowieku, jeszcze nie wiesz, co potrafisz"
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Iwona Konarzewska – Bulczyńska, 2013
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Iwona Konarzewska – Bulczyńska Zdjęcie okładki: © Iwona Konarzewska – Bulczyńska
ISBN: 978-83-7900-152-1
Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131
wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:
Dlaczego w lekkiej formie trudne treści? Bo Duch jest lekki i powiewny i „unosi się nad całą ziemią”.
Moja przygoda obdarowania Duchem Świętym rozpoczęła się, gdy… siostra „dziadka” spadła z drabiny. Dlaczego „dziadka” pisane w cudzysłowie? Bo to nie jest mój dziadek…
Ale, ale… zacznijmy od początku, czyli mniej więcej od środka.
Kiedy wychodziliśmy z cmentarza w Neunkirche (Niemcy), łzy zupełnie wbrew mojej woli i limitowi, lały mi się jeszcze po policzkach. Właśnie pożegnałam moją drugą niemiecką podopieczną, Almę.
Wieczorem tego samego dnia siedziałam już na kanapie w nowym domu. Gospodarze – starsze małżeństwo – podejmowało właśnie decyzję, czy to ja będę z nimi mieszkać i służyć im pomocą.
Stres po przeżyciach ostatnich tygodni bił 300% na liczniku. Jutro czekał mnie powrót do kraju, ale jeszcze dziś musiałam podjąć decyzję pod tytułem: „co dalej?”
Wszystkie opcje rozumowe, zdroworozsądkowe i prawne mówiły „nie”, to nie jest praca dla ciebie.
Ale… Zawsze w takich sytuacjach pojawia się jakieś „ale”. Tak więc pojawiło się i tym razem. Tak więc ale…. gdy usiadłam na kanapie w mrocznym pokoju, razem z obojgiem staruszków w kondycji, delikatnie mówiąc, „średniej”, w moim sercu usłyszałam ten właśnie Głos: „Tu jest twoje miejsce”.
No, naturalnie. Turbowałam się z owym Głosem. Kłóciłam się w duszy, opierałam się, wydając moje ludzko rozumowe argumenty, które brzmiały: babcia z dużą demencją, która to powoduje „reset” pamięci co 3 minuty, do tego jest niewidoma, troszeczkę chodząca i na dokładkę dziadek, który widzi troszkę na jedno oko, chorujący na serce, astmę, po akcji reanimacyjnej… podsumowując, OIOM w wersji domowej.
Pespektywa przedstawiona mi przez Mechtild, niemiecką pielęgniarkę, jest taka:
jak