Lustrzane odbicie - Marylin Grand - ebook

Lustrzane odbicie ebook

Marylin Grand

2,0

Opis

"Lustrzane odbicie" to powieść kryminalna z romansem w tle. W sam raz na letnie wieczory i nie tylko! Rytuał corocznych siostrzanych spotkań zostaje zakłócony przez męża jednej z sióstr. W skutek niedopatrzenia perfidny plan zgarnięcia majątku może legnąć w gruzach. Co zrobi Samantha, by przeszkodzić mężowi w osiągnięciu celu?Jak zareaguje Greg i kto pomoże kobiecie ustrzec się przed samą sobą i swymi „bliskimi”? Debiutancka powieść Marlin Grand łączy w sobie nutkę erotyzmu i wyrafinowania. Bohaterowie – piękni i bogaci – zmierzają się z przeciwnościami losu oraz zmagają ze światem, w którym pieniądz równa się władzy. Konwencjonalny wizerunek szczęścia jakże często bywa tylko marzeniem.

W przygotowaniu następna powieść autorki: „Córeczka tatusia”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marylin Grand "Lustrzane odbicie"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2014 Copyright © by Marylin Grand, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Marylin Grand, Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © fotogestoeber - Fotolia.com

ISBN: 978-83-7900-206-1

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Marylin Grand
Lustrzane odbicie
Wydawnictwo

 

 

 

 

 

 

 

Dedykuję ją sobie:

 

Jeżeli nie potrafisz wybaczać - naucz się mścić.

 

- Tak, będę - Sabrina już miała dosyć tych telefonów od siostry bliźniaczki. Spotykały się raz w roku na tak zwanym siostrzanym weekendzie, z dala od miejsca zamieszkania i jednej i drugiej. Gdzieś w połowie drogi, w zacisznym hotelu, który dawał im 72 godziny dla siebie.

Sabrina Gray - smukła 35 - latka o czarnych, naturalnie kręconych włosach, od roku szczęśliwa mężatka. Lustrzane odbicie Samanthy Lisard - wygląd niczym nie różnił obu sióstr, ale sposób bycia, a raczej życia dawał dużo do myślenia. Sammy to luksusowa call girl. Dla każdego makler giełdowy – tyle że z giełdą papierów wartościowych nie miała nic wspólnego.

- Sammy, Sammy...  - lekki uśmiech zagościł na twarzy Sabriny, gdy jej mąż - o rok starszy Gregory objął ją w pasie i zaczął całować po szyi. - przecież się nie spóźniam.... ej.. to miał być tylko jeden pocałunek Greg, proszę...

- Mmmmm....  - nie przestawał jej całować, kiedy ręką odpinał zręcznie stanik - zostaw ten telefon, dziś sobie pogadacie - drugą dłonią rozpiął rozporek spodni.

- Sammy, muszę kończyć, ktoś puka.

Odkładając słuchawkę czuła na sobie dotyk mężczyzny. Byli małżeństwem od roku i nadal go pragnęła.

- Hej, hej… Greg - nie przestawała go całować i dotykać - mam mało czasu, przecież wiesz...  - on tymczasem ściągał z niej bluzkę.

- Wiem...  to tylko moment...

- Hej… - uśmiech zagościł na jej twarzy, potrząsnęła burzą loków... tylko tyle zajmie ci miłość z żoną?

- Ależ moja droga - Greg nie przestawał jej dotykać - to ty powiedziałaś, że nie masz czasu.

Sabrina wyrwała się z uścisku męża i zapięła bluzkę. Poszła w stronę jasnej i przestronnej kuchni w stylu art deco.

- To tylko jeden weekend - tłumaczyła - w niedzielę wracam i cała jestem twoja czy tego chcesz, czy nie.

Greg popatrzył na nią i na swoje spodnie.

- Kobieto, popatrz co robisz! Zostanie mi tylko oglądanie czasopism.

Perlisty śmiech rozbrzmiał w mieszkaniu. To raczej nie mieszkanie, a rezydencja. Rodzice Sabriny zginęli trzy lata temu, zostawiając córkom pokaźny majątek. Mogłyby do końca życia nie pracować. Samantha uciekła do Nowego Jorku. Sabrina osiedliła się w małym miasteczku. Tam też poznała Grega. Był, a raczej jest artystą - malarzem tylko jakiś pech - od dwóch lat nic nie sprzedał. Miał farta, że Brini potrzebowała pomocy przy renowacji dwóch starych obrazów. A ona miała pecha, że to Greg się tym zajął. Od słowa do słowa, od czynu do czynu i wyszło z tego małżeństwo. Ona zyskała faceta do opieki nad sobą i domem, a on wikt i opierunek. Sabrina w wolnych chwilach, a miała ich aż zanadto jeździła do Washington’u - tam bowiem znajdowała się sieć kafejek należących do jej rodziców, a że Samantha nie paliła się do pomocy, więc nie miała na kogo liczyć. Gdy Sabrina zajmowała się pomnażaniem majątku, Greg zajmował się trwonieniem pieniędzy. Hazard.... bo też go to pociągało, ale nie do wielkiego stopnia...  miał za to słabość do dziwek z klasą. Pod pretekstem szukania sposobności na wystawienie obrazów, spotykał się z luksusowymi kurwami. Samantha Lisard była na jego liście jako Blacky. Od trzech miesięcy miał jeszcze jedno hobby - młoda blond piękność o kocich oczach i takich samych ruchach i charakterze - Daphne Alligery - nauczycielka w szkole publicznej. Jej celem był Greg, a raczej majątek jego żony.

- No to bara bara musi zaczekać - mężczyzna poszedł do kuchni i nalała sobie kawy - Chcesz?

- Nie, nie mam czasu. Pada, a wiesz jak ja jeżdżę w deszczu - odparła uśmiechając się - zanieś mi torby do auta, ja w tym czasie zapakuje Samancie fotografie z Majorki, pewnie będzie chciała umieścić je w swoim albumie

- Tak... już to widzę - odparł cicho, aby żona nie usłyszała - album...  raczej wyrzuci je przy pierwszym skręcie w lewo w drodze powrotnej do Wielkiego Jabłka.

Zabrał torbę i zaniósł do bagażnika czarnego Lincolna Nawigator.

"No, skarbeczku...  za 72 godziny to ja do ciebie pojadę, a ty już nie będziesz potrzebowała czterech kółek."

Zerknął na ulice. Zobaczył Nissana Mini należącego do Daphne. Ukradkiem kiwnął głową. Ktoś stojący obok by tego nie zauważył, ale on dał znak siedzącej w samochodzie kobiecie. Wyciągnęła telefon komórkowy i wystukała sobie tylko znany numer.

- Kowboju, do dzieła! Masz do pokonania sto kilometrów więc rusz dupę w troki i skieruj swojego konia na zachód.

- Za takie pieniądze wybaczam ci ten ton - odparł mężczyzna po drugiej stronie linii - w poniedziałek, jak na koncie zobaczę pięć zer, nie znamy się Daffy, ale jak mnie wykiwasz...

- Przestań! - weszła mu w słowo - znamy się i to dobrze, nie wykiwam. Pieniądze Greg pobrał wczoraj. Na jakiś domek letniskowy czy coś…domek już ma...  - zaśmiała się cicho - fikcyjna transakcja więc ruszaj, bo czas nagli – rozłączyła się.

"Co za debil, ale tylko tacy nie wiedzą w jakie gówno się pakują". Obserwowała dom swojego kochanka. W myślach widziała siebie krążącą po patio, oczywiście zrobiłaby mały remoncik - wyrzuciłaby meble i wszystko, co wiązałoby się z poprzednią właścicielką. Już nigdy nie byłaby biedna. Praca nauczycielki? Po co jej to. Zaledwie kilka dni dzieliło Daphne od spełnienia marzeń. No tak, musiałaby odczekać kilka miesięcy zanim się na dobre by wprowadziła. Sprawa ucichnie, policja nie zajmuje się długo nieszczęśliwymi wypadkami i wio! Niech żyje bogactwo!

Kątem oka widziała jak Sabrina odjeżdża i macha ręką do męża" Nie, nie wejdę od razu, bo może się wrócić. Przecież na drugie ma "Zapomniałam" - uśmiechnęła się i zapaliła papierosa.

 

W tym samym czasie - Nowy Jork.

- Roberto, nie będzie mnie do niedzieli. Nie odbieraj telefonów. Wszystko się nagra na sekretarkę - Samantha wydawała polecenia swemu ochroniarzowi i przyjacielowi. Jak na luksusową prostytutkę posiadała własnego pomocnika dla siebie i domu. Płaciła mu za opiekę. Za sowite wynagrodzenie zobowiązał się ją chronić przed zbyt natarczywymi klientami.

- Może pojadę z panią? Jako obstawa? – spytał, podlewając kwiaty.

- Roberto...  - wystarczyło tylko spojrzenie, a się wycofał. Wiedział kiedy jest potrzebny, a kiedy nie - "To tylko spotkanie z siostrą" - pomyślała i zaraz zabrała się do zajęć.

Samantha w tym czasie wyprowadziła swego Lincolna. Jakoś intuicyjnie kupiła to samo auto co siostra. Czy bliźniaczki robią wiele rzeczy razem? Chyba tak. Nawet o tym nie wiedząc. Odkąd pamiętała zawsze coś robiły razem. Nazywały to lustrzanym odbiciem. Gdy jedna kupowała kolie z rubinów, druga, chociaż gdzieś w oddali takąż podobną przymierzała. Raz w roku, w cichym zakątku, z dala od zgiełku spotykały się. W hotelowym pokoju potrafiły godzinami wspominać dzieciństwo. Miały fart. Rodzice prowadzili w Washingtonie sieć kawiarenek, które przynosiły ogromny zysk. Dziewczęta skończyły prestiżowe uczelnie, ale gdzieś coś poszło nie tak. Sabrina zapragnęła zaznać wielkiej sielanki. Długo jej zajęło znalezienie domu. Nawet w pewnym momencie myślała o założeniu stadniny koni. Samantha... poznała kogoś, kto pokazał jak łatwo można zdobyć pieniądze i władzę. Sabrina szukała miłości na stałe, Samantha - na jedna noc. Przeniosła się do Nowego Jorku ku rozpaczy rodziców. Makler giełdowy?!To tylko przykrywka. Nie chciała być dziwką, ale pokochała dreszczyk emocji. Po śmierci rodziców już nic nie wiązało jej z Washingtonem. Swoje udziały oddała do dyspozycji siostrze. W zamian zawsze mogła na nią liczyć. Teraz też jechała po poradę. Zakochała się w jednym z klientów. Nieźle, co? Dla niego była tylko prostytutką biorąca 5 tysięcy dolarów za noc, a on dla niej - spełnieniem marzeń.

"No co? Myślisz Sammy, że zapomni o twojej przeszłości i poprowadzi do ołtarza?" - rozmyślała głośno, jadąc w stronę Scranton.

Autostrada była ruchliwa, ale kobieta potrafiła radzić sobie w każdej sytuacji. Szybko włączyła się do ruchu i puściła na głos Boba Dylana. Słuchając lat 60 - tych i 70 - tych rozluźniała się. Za niecałe dwie godziny zasiądzie z siostrą do kolacji i przy butelce wina. Opowie jej wszystko.

"Sabrina mnie zrozumie. Chyba. Skończę z przeszłością. Przeniosę się w inne miejsce - marzyła jadąc dość szybko, aby jak najwcześniej dotrzeć do celu.

 

Tymczasem Sabrina, kierowca przeciwieństwo siostry, zjechała za wcześnie z autostrady.

- No tak - popatrzyła na wskaźnik paliwa - nie dość, że bak pusty to jeszcze ten pierdolony zjazd - rzadko używała niecenzuralnych słów w obecności kogoś, lecz jak była sama to dawała popis swojej elokwencji - przecież mówiłam, żeby mi zatankował! Nie, nie mówiłam, miałam mu powiedzieć.

Znalazła się w małym miasteczku, które nic jej z nazwy nie mówiło. Szukając stacji paliw rozglądała się, obserwując kolonie domków.

- Cholera jasna! - ostre hamowanie i stuk - Jasna cholera! - chwila nieuwagi i przez zapatrzenie na czyjś ogród stuknęła w hydrant.

Sabrina wyszła ocenić szkody. Wgniecenie nie było duże, ale uniemożliwiło dalszą jazdę. Chłodnica do wymiany. Plama oleju już pokazała się na chodniku.

- Coś nie tak? - podszedł do niej mężczyzna z dzieckiem w wózku

- No...  raczej - obchodziła auto nerwowo wkoło - jakoś tak zafascynował mnie dom obok, a mój samochód zafascynował się hydrantem. Jestem w stanie pokryć szkody - zaczęła się tłumaczyć - nie dojadę sama, nie wiem gdzie jest warsztat, a poza tym...  - tu bezradnie rozłożyła ręce.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Zadzwonię do Toda. Ma swoją sieć naprawczą, a hydrant i tak nie działał - wyciągnął telefon i po chwili usłyszała jak wzywa swego kolegę do pomocy.

- No cóż - popatrzył się jeszcze raz - nic tu po mnie. Tod zaraz będzie i odholuje auto do warsztatu. Polecam pani w tym czasie coś zjeść. - spojrzał na numery auta - O, widzę, że stąd. Ma pani tu kogoś?

- Ależ nie - odgarnęła ręką loki - pomyliłam zjazd z autostrady, paliwo się skończyło, zapomniałam zatankować - zaczęła wymieniać - muszę być za...  - i tu spojrzała na zegarek - cholera jasna! Nie zdążę na czas.

W tej chwili pojawił się barczysty człowiek w koszulce z napisem: Tod do pomocy". Wysiadł z lawety i przywitał się z kolegą.

- John, stary...  co masz tu dla mnie? - szybko ocenił szkody jakie wyrządził hydrant - Tod Filton do usług - przedstawił się.

- Sabrina Gray - podała mu rękę - pomoże mi pan? Zapłacę każdą kwotę, ale to trzeba zrobić na wczoraj - głos miała lekko zdenerwowany. Próbowała już dwa razy dodzwonić się do siostry, ale nie było zasięgu. Postanowiła spróbować z budki obok. Grega nie chciała martwić, więc stwierdziła, że opowie mu o wszystkim po powrocie. Chociaż może nie o wszystkim, tylko część, bowiem w chwilach zdenerwowania nazywał ją gapą bądź nieudacznikiem.

- Dobra - skomentował Tod - biorę auto do siebie. Coś się zrobi - zaczepił hak i podciągał Lincolna na lawetę - a pani...  Pani nie stąd, prawda?

- Nie, ale zaraz pójdę coś zjeść- zaczęła się tłumaczyć - tylko niech pan powie gdzie i o której mam być po auto.

- Ha! - zaśmiał się mechanik - tu ma pani adres - podał jej wizytówkę - i radzę poszukać noclegu. Nie sądzę, abym na dziś to zrobił... kupa zaległości... wie pani.. - popatrzył na samochód - i widzi pani, chłodnica w Lincolnie to nie taka prosta sprawa no i te rysy - i tu postukał palcami w błotnik.

- Co?! - Na jej twarzy malowało się zdziwienie i rozpacz - Ale ja mam ważne spotkanie. Cały rok czekałam na to - sięgnęła ręka do torebki i wyciągnęła plik banknotów - Proszę, to dla pana - podała mu pięć setek - to za szybsze załatwienie sprawy.

Mężczyzna uśmiechnął się, ale pieniędzy nie przyjął.

- Doga pani - mówiąc to drapał się po wielkim brzuchu - rozliczymy się po wykonaniu usługi. Jestem prosty człowiek, ale uczciwy - w jego głosie słychać było nutę zdenerwowania - niech pani to zabierze. Proszę iść coś zjeść i poszukać noclegu. Chyba, że będzie pani spała w samochodzie - wsiadł do swojej furgonetki - ja biorę się do pracy, a pani...  ma pani numer telefonu to proszę za trzy godziny zadzwonić - zasalutował i odjechał z jej autem na lawecie.

Sabrina stała i patrzyła jak facet odjeżdża trąbiąc albo do niej albo do kogoś. Nie wierzyła we własny pech. Przecież to tylko głupia chłodnica. No tak, nie ona będzie poprawiać to, co właśnie ona zepsuła.

- Ej! - krzyknęła widząc, ze mężczyzna z dzieckiem się oddala - To gdzie mam zjeść?

- U "Elly" - odpowiedział z uśmiechem - zaraz za ratuszem. Znajdzie pani od razu, bo to jedyny bar u nas. Podają znakomite naleśniki z żurawiną - tymi słowami pożegnał się zostawiając ją przy uszkodzonym hydrancie.

Ludzie mijali Sabrinę i nikt nie zwrócił uwagi na felerny przedmiot. Jeszcze raz spróbowała połączyć się z Samanthą. I znów nic. Siostra była poza zasięgiem. Wybrała numer hotelu. Po dwóch sygnałach odebrała miła recepcjonistka.

- "Bonton", w czym mogę pomóc?

- Tak. Sabrina Gray - Przedstawiła się - czy Samantha Lisard już dotarła? Mam z nią umówione spotkanie. To znaczy - odgarnęła niesforny kosmyk z czoła - mamy pokój zarezerwowany.

- Momencik - recepcjonistka, młoda niespełna dwudziestoletnia dziewczyna zaczęła coś sprawdzać w komputerze. Hotel przykuwał swoją uwagę wytrawnością, a zarazem prostotą. W nim mógł każdy znaleźć chwilę samotności. Po kilku minutach ponownie słychać było glos dziewczyny - Nie, przykro mi, jeszcze nie dotarła. Czy coś przekazać jakby się pojawiła?

Sabrina zastanawiała się i doszła do wniosku, iż nie ma sensu recepcji tłumaczyć swego położenia, to i tak nic nie zmieni. Przekazała tylko, że się spóźni i prosi o kontakt. Siostra zna jej numer więc nie było sensu podawać. Tymi słowy zakończyła rozmowę i zamierzała udać się do sławnej "Elly". Liczyła na filiżankę kawy i jakiś niezbyt wyszukany posiłek. "Pokój na noc, phi!!!" - w myślach zaczęła się denerwować. Spojrzała na zegarek, licząc na fart. Jest szansa na kolację z siostrą. Ruszyła w stronę ratusza. Wszak nie można było go nie dojrzeć. Jedyny wielki budynek w całym miasteczku. Kochała od zawsze spokój i ciszę dlatego swoją rezydencję kupiła z dala od zgiełku. I ona i Greg byli tego samego zdania, co do prywatności. Wszak nie miała daleko do ulicy lecz za domem rozprzestrzeniał się piękny ogród. To jej przypomniało, żeby jednak zadzwonić do męża. Nie mówić prawdy, lecz powiedzieć, ze tęskni i kocha. Tylko jego telefon był wyłączony.

- Dziwne - rozmyślała idąc - albo siadła bateria albo jest w pracowni i maluje - no właśnie, od jakiegoś czasu coś zawsze malował tylko nie miał okazji tego sprzedać lub nikt nie chciał tego kupić.

Idąc w stronę jedynej kawiarni, restauracji lub pubu, czy jak to zwał widziała matki z dziećmi, spacerujących starszych mężczyzn, kobiety w ogrodach. Tak jakby tu czas się zatrzymał. Każdy każdemu się kłaniał, życzył miłego dnia. Sam raj. Gdzie jest wielkomiejski pośpiech? Zatrzymała się o jedną przecznicę dalej?

 

Samantha jechała dość szybko i odległość 150 kilometrów pokonała w zaledwie ponad godzinę. Było to dla niej coś nowego. Przeważnie nie przekraczała 90 – tki, a tu - raptem nie schodziła ze 120 kilometrów na godzinę. Wjeżdżając na parking hotelu nie zauważyła aby Sabrina już przyjechała. Było to dla niej dziwne, bowiem bliźniaczka zawsze starała się być przed czasem. Wysiadając z auta sięgnęła po torebkę.

- O cholera! - zaczęła jej szukać pod siedzeniem, z tyłu - gdzie do diabła jest ta pieprzona torba?! - bez dokumentów nie zamelduje się, bez prawa jazdy nie wróci - Boże! A jakby mnie zatrzymali? - rozmyślała łącząc się z Roberto. Odebrał po dwóch sygnałach.

- Halo, Roberto, nieszczęście! - zaczęła lamentować jak zawsze gdy coś poszło nie tak - czy gdzieś w domu nie ma mojej torebki? Taka czarna z kwiatem na boku. Szukałam w aucie, na próżno. Po drodze nie stawałam, więc zgubienie odpada.

Mężczyzna w tym czasie chodził po domu rozglądając się za czymś podobnym. Na dole nie było, więc schodami ruszył na górę. I wreszcie ją dojrzał, leżała na toaletce w sypialni.

- Mam ją! - krzyknął uradowany podnosząc torebkę do góry jakby chcąc pokazać kobiecie, że wywiązał się z zadania - cała i zdrowa leżała sobie w sypialni.

- Cudownie - nie kryła zdenerwowania - całą drogę przejechałam bez dokumentów, mam rezerwację, ale nie mam czym potwierdzić swojej tożsamości. Cholera jasna! Gdzie ja mam głowę?!

No, to jej rozmówca wiedział gdzie ma. Tajemnicą Poliszynela był fakt, że zadurzyła się w kliencie jak nastolatka.

- Jeśli mogę coś zasugerować - przerwał jej monolog - podrzucę ją pani. I tak nie mam nic do roboty, a jakbym teraz wyjechał to za niecałe dwie godziny będę. Droga powrotna też nie sprawi mi kłopotu - jak zawsze chętny do pomocy. Taki ochroniarz to skarb. Sammy wiedziała to i starała się na dłuższą metę tego nie wykorzystywać Dała mu pracę, kiedy jeden z jej byłych klientów zwolnił go za zbyt brutalne zachowanie wobec swojego wspólnika. A Roberto tylko bronił interesów podopiecznych.

- Kochany jesteś - na jej twarzy zagościł uśmiech. Była wdzięczna losowi, że zesłał jej tego Włocha. Wyciągnął ją już z tylu kłopotów nie komentując ani jednym zdaniem - Wynagrodzę ci to w formie premii.

Tymi słowy zakończyła rozmowę stwierdzając, że zaryzykuje próbę zameldowania się w hotelu. Wszak mogą poczekać na jej dokumenty. Idąc przez małą lecz wytworną recepcję widziała jak kilka par oczu zwróciło na nią uwagę. Była szykowna, a zarazem wyrafinowana. Miała styl - taka ekskluzywna elegancja z domieszką erotyzmu. W recepcji zastała młodego chłopaka, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w Samanthę.

- Hej - uśmiechnęła się czarująco do niego. Ta mina była zarezerwowana tylko w nagłych wypadkach. - Samantha Lisard. Mam pokój razem z siostrą, ale jej jeszcze nie ma. Czy dasz mi klucz? - znów uśmiech oraz delikatne oblizanie swoich purpurowych warg. To zawsze na mężczyzn działało, a ten wydał się jej podatny na erotyczne gesty.

Chłopak nie mógł oderwać od niej wzroku. Co za babka! I jaka klasa! - w myślach już widział reakcję kolegów jak im opowie, a jeszcze jakby miał fotkę w basenie...

- Tak, tak, oczywiście, ja... ja zaraz sprawdzę w bazie rezerwacji - motał się, włączając komputer. – Fakt, pokój numer 9 zarezerwowany na nazwiska Gray/Lisard. Mam! - wykrzyknął - Potrzeba tylko pani dokumentu tożsamości.

"Zaczyna się " - pomyślała.

- Wiesz co - westchnęła - jest mały problem.Za niecałe dwie godziny dam dokument. Zapomniałam torebki i ktoś mi ją przywiezie - pokazała swój następny seksowny i rozbrajający uśmiech, delikatnie dłonią wygładzając bluzkę. Ruch ten nie został niezauważony i młody recepcjonista wpadł w subtelnie zastawione sidła. Popatrzył się i licząc na sowity napiwek, rzekł:

- No dobrze, ale to wyjątek i musi zostać pomiędzy nami - tak jakby komukolwiek zależało na informowaniu personelu o czymś podobnym. - Jak tylko będzie miała pani torebkę, proszę się osobiście do mnie zgłosić - słowo "osobiście" mocniej zaakcentował, dając Samancie do zrozumienia, że to coś bardzo ważnego.

- Wspaniale - ucieszyła się - jesteś aniołem - ostatnio jego dziewczyna tak go nazwała jak dobierał się w kinie do jej majtek. Samantha wyciągnęła z kieszeni 50 dolarów i położyła na blacie - zapomnisz o tym tak szybko jak ja i nikt się nie dowie - popatrzyła na chłopaka, który patrzył dookoła i  szybko schował lewe pieniądze.

- Kluczyk - wyciągnęła dłoń i czekała, aż on poda klucz do pokoju.

- A... tak...  - zabrał z tablicy klucz numer 9 i podał jej troszkę dłużej przytrzymując go w dłoni.

Nikt nie zauważył siedzącego mężczyznę, który udawał, że czyta gazetę. Mężczyzna ubrany w strój kowboja, na tym terenie nie robił wrażenia. Śmiało mógł uchodzić za jednego z gości hotelowych, równie dobrze mógł być oczekującym na kogoś. Człowiek ów siedział dostatecznie daleko, by nie słyszeć treści rozmowy, ale dostatecznie dobrze widział, który klucz został kobiecie wręczony. W środku gazety miał fotografię. Przedstawiała ona dziewczynę o długich kędzierzawych włosach koloru ciemnej czekolady. Patrząc na zdjęcie obserwował przyjezdnych i z nich wyłowił Samanthę. Gdy ona poszła do pokoju, kowboj dalej siedział udając czytającego gazetę turystę. Po chwili złożył ją i wyszedł na zewnątrz. Spojrzał na zegarek. Dochodziła piata po południu. Czas gdy ludzie szli na spacer bądź jedli kolację w hotelowym barze. Jego samochód - czarny Pickup - stał przed bramą hotelową. Podszedł do auta i wyciągnął coś z torby. Jeszcze raz zerknął na fotografię.

- Może się najpierw zabawimy? - powiedział do siebie - wyglądasz na taką, która lubi ostrą jazdę, a jak nie lubi to polubi - szedł w stronę hotelu nucąc melodię z "Rio Bravo".

Wszedł przez nikogo niezauważony. Nawet młody recepcjonista nie zwrócił na niego uwagi. Był zajęty oglądaniem najnowszego numeru "Playboy'a". Nic by go nie odciągnęło od podziwiania kształtów Miss Września. Mężczyzna jeszcze raz rozglądnął się, ale nikt nie patrzył w jego stronę. Naciągnął głębiej kapelusz, z tylnej kieszeni spodni wyciągnął rękawiczki i je ubrał. Zawsze miał przygotowane rękawiczki ze skóry, stać go na to, aby do pracy brać tylko najlepszy ekwipunek. Pokój numer 9 znajdował się na drugim piętrze. Minął starsze małżeństwo, którym się ukłonił. Kobieta niosła na rękach małego Yorka. Odpowiedzieli kulturalnie sądząc, iż to jeden z bywalców hotelu. Wreszcie znalazł się na drugim piętrze. Cisza. Rozglądnął się, podchodząc po kolei do każdej pary drzwi. Nic nie słychać. Tak jakby tylko pokój numer 9 był zamieszkały. Aby upewnić się zapukał pod ósemkę. Nikt nie otwierał. Ponowił jeszcze raz. Tym razem głośniej. Odpowiedziała cisza.

- No to mamy czysty teren - nucąc pod nosem zapukał do pokoju numer 9.

Delikatne puk, puk. Nikt nie otworzył. Tym razem mocniej zastukał. Nic. Nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły. Zobaczył w pokoju torbę i kobiece ubrania na łóżku. Z oddali słychać było szum wody.

- No złotko, to jednak się zabawimy- uśmiechnął się, cicho zamykając drzwi. Przekręcił zamek by nikt się nie dostał, nawet przez przypadek. Postanowił, ze poczeka na ofiarę w salonie. Będzie miała niemiłą niespodziankę, ale za to mu płacą.

Usiadł na rustykalnym hotelowym fotelu, obok stał barek w kształcie globusa. Jak przystało na tej klasy pensjonat, zapełniony był wyszukanymi trunkami. Dłonie miał w rękawiczkach, więc spokojnie nalał sobie whisky, zawsze przed pracą, jak on to nazywał, lubił wypić coś mocniejszego. Czekając na ofiarę przechadzał się po salonie. Dotykał ubrań kobiety, wdychał jej zapach. Czuł perfumy - wyrafinowane, francuskie. Na stoliku leżały kolczyki i dwa pierścionki ze szmaragdem. Według instrukcji jaką dostał od Daphne miał również zabrać biżuterię, no to wsunął do tylnej kieszeni spodni to, co leżało. Stwierdził, że i tak nie odda tego zleceniodawcy. Nigdy tak nie robił. Była to premia za ryzyko związane z wykonaniem zadania. Wyciągnął z małej torby Magnum 45,zalożył tłumik - nie znosił hałasu. Był dobry dla amatora, a on należał do profesjonalistów. Usiadł i czekał.

W końcu usłyszał jak woda w łazience ucichła. Tylko minuty dzieliły zabójcę od ujrzenia kobiety. Wyczuł intuicyjnie jak wychodzi z pod prysznica. Oczami widział jej mokre ciało. Już miał ochotę wejść do łazienki, aby dotknąć ofiarę, lecz narobiłoby niepotrzebnego problemu. Mogłaby się za bardzo szarpać, krzyczeć. Poczeka.

Samantha nie spodziewając się, co ją czeka, ubrała szlafrok i wyszła z łazienki. Miała zamiar się przebrać i pójść na spacer. Wychodząc nie zauważyła człowieka w salonie.

- Witaj mała - Kowboj podniósł się z fotela kierując broń w jej stronę. Podchodził powoli - nie radzę krzyczeć, bo to pogorszy twoją i tak już złą sytuację.

Samantha zatrzymała się. Wzrokiem zaczęła szukać czegoś, czym mogłaby rzucić w napastnika. Zobaczyła przenośny laptop - własność hotelu.

- Nie, nie - uśmiechnął się - nawet o tym nie myśl.

Podchodził coraz bliżej, a ona zaczęła się cofać w stronę sypialni.

Szybko zagrodził jej drogę łapiąc kobietę za ramię.

- Aaaaa! –krzyknęła - Pomocy! Puszczaj! - zaczęła się wyrywać.

To tylko go bardziej zmobilizowało do ataku. Nie chciał, aby ktoś usłyszał jej krzyki. Uderzył Samanthę w twarz. Krew pojawiła się na białym szlafroku. Zaczęła płakać, błagać, aby przestał.

- Słuchaj, posłuchaj, mam pieniądze - zaczęła - dam ci je, ale nie krzywdź mnie! - cofała się w stronę balkonu.

- O tak, wiem, że masz pieniądze i wiem, że mi je dasz, a raczej da je twój mąż - wraz z tymi słowami pchnął ją na łóżko.

Zaskoczenie w oczach kobiety nie znaczyło dla zabójcy nic.

- Co?! Jaki mąż?!Ja nie mam męża! - podjęła próbę ratowania siebie - chyba pomyliłeś pokoje! Weź pieniądze, biżuterię...

- Już to zrobiłem - ponownie uderzył Samanthę - a teraz wezmę ciebie, a potem twoje życie. - usiadł na niej okrakiem, jedną ręką rozpinając spodnie, bowiem w drugiej trzymał broń skierowaną w stronę czoła Sammy.

- No mała, pokaż co masz dla tatusia! - rubasznie się zaśmiał, rozdzierając jej nogi. Broniła się, szarpała, ale za każdym szarpnięciem on uderzał ją w twarz. Miała w ustach krew, łzy spływały jej po policzkach, kiedy poczuła jak w nią wszedł.

Zamknęła oczy, łzy piekły, cieknąc po ranach. Już nie próbowała krzyczeć to i tak by nic nie dało. Widziała nad sobą twarz człowieka, który zadawał jej ból. Chciała się wyłączyć, odciąć swoje myśli - nieraz tak robiła. Tu się nie dało. Oprawca nic nie mówił, tylko coraz bardziej pchał, zadając ból. Wyczuła nawet, kiedy skończył i obróciła się na bok. Zapiął spodnie i uśmiechnął się krzywo do niej.

Chciała spojrzeć lecz nie potrafiła uciec wzrokiem.

- Dlaczego? - spytała się cicho - Co ja ci zrobiłam? Odejdź, zapomnę, ale odejdź – prosiła, czuła się jak sarna schwytana we wnyki. Cała obolała, a chęć do ucieczki ogromna. Nie miała sił się podnieść. Widziała jak kowboj odbezpiecza broń.

- Nie! Proszę! - zaczęła błagać, odsuwając się w kąt łóżka. Wiedziała, że nie ma szans, ale walczyła. Miała nadzieję, że on tylko próbuje zastraszyć, że za chwilę odejdzie, zostawiając ją ze strachem i bólem. Było to lepsze niż śmierć. Ale mężczyzna zbliżała się co końca łoża, skierował pistolet w stronę Samanthy.

- Pozdrowienia od Grega i Daphne! - tymi słowami wycofał się i oddał trzy strzały. Bang, bang, bang - ciche puknięcia. Już pierwszy strzał spowodował śmierć. Krew trysnęła na biały pomięty szlafrok. Trzy dziury w klatce piersiowej zabarwiły biel hotelowego łóżka. Kobieta leżała z rękoma na boku, jej włosy rozsypały się na pościeli. Kowboj podszedł i dotknął delikatnie palcem szyi. Nic nie wyczuł. Rozglądnął się po pokoju, oceniając swoją pracę. Musiało to wyglądać na rabunek, więc otworzył walizki i wysypał z nich zawartość. Szukał torebki - miał zabrać wszystko, biżuterię, pieniądze, dokumenty, wszystko co wskazywałoby na celowość morderstwa. Nigdzie nie widział dowodu tożsamości ofiary. Jedyne co mu przyszło na myśl to fakt, że kobieta zostawiła torebkę w aucie. Włamanie do Lincolna nie wchodziło w grę - zbyt duże prawdopodobieństwo, że zostanie zauważony. Zadowolił się tym, co miał - biżuterią, drobną sumką. Pieniądze wszak w ciągu 72 godzin pojawią się na jego lewym koncie.

Podszedł do drzwi, nadsłuchując czy nikt nie nadchodzi. Zabrał z szafki kartkę "Nie przeszkadzać" i powoli wyszedł na korytarz. Pusto. I o to chodziło. Powiesił kartonik na klamce zewnętrznej.

- Tobie i tak już nikt nie przeszkodzi - posłał martwej dziewczynie pocałunek w powietrzu i wyszedł tak cicho jak przyszedł. Po schodach nikogo nie minął. Szedł w stronę recepcji, chłopak siedzący z biurkiem nawet na niego nie spojrzał. Miss września była bardziej absorbująca.

Kowboj oddalił się z terenu hotelu. Ukradkiem zerknął na czarnego Lincolna. Auto było w zbyt widocznym miejscu, by mógł ryzykować jego otwarcie. Przez szybę nie widział torebki, ani żadnych dokumentów. Wrzucił kluczyki do kratki ściekowej i odszedł do swego Pickupa. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt go nie zatrzymał. W samochodzie schował broń do bocznej skrzyneczki.

- Daffy, ja cię nie zawiodłem, teraz ty nie zawiedź mnie - wyciągnął telefon komórkowy oraz dyktafon - przezorności nigdy za wiele - tymi słowami podłączył sprzęt do telefonu i wystukał numer zleceniodawczyni. Odebrała po trzech sygnałach.

- Miałeś nie dzwonić - słychać było zdenerwowanie w jej glosie - nie chcę mieć z tobą żadnych powiązań. Rozumiesz! – wiedziała, czym się mężczyzna zajmuje od dawna, ale jeśli miała być nową panią Gray i właścicielką majątku pana Gray, nie mogła pozwolić sobie na takie znajomości - O co chodzi? Mów szybko, bo nie mam czasu.

- Oooo...  coś taka niecierpliwa Daffy - bawił się jednym z pierścionków Samanthy - nie boisz się, że plany twoje legną w gruzach? Że nie będziesz żoną tego pieprzonego głupka? Tylko czego się obawiasz?

- Słuchaj – mówiła, rozglądając się pod domem, czy w pobliżu nie ma kogokolwiek, póki co była tylko kochanką Grega, nie chciała, by ktoś ją widział pod tym domem. - Zabrałeś to, co trzeba? Biżuterię, dokumenty, pieniądze, jakiś sprzęt hotelowy, który można by spieniężyć? - mówiąc to ściszonym głosem, zaczęła nerwowo obracać małą figurkę przy naszyjniku z perełek.

- Hej! Masz mnie za amatora? - odpalił auto i ruszył w stronę miasteczka - ta pani nie żyje jak chcieliście, ktoś się włamał, zabawił, okradł i zabił - minął go jakiś pojazd więc zjechał na bok aby dokończyć rozmowę - Nie żyje, powtarzam, a ty powtórz ile mi zapłacisz i kiedy.

Daphne weszła do domu i skierowała się w stronę kuchni. Zerkała do ogrodu. Nie mogła pozwolić sobie na jawne pokazywanie się u Grega. Jeszcze nie teraz. Ich romans trwał przeszło trzy miesiące, ale byli jak jedność - obydwoje nader wszystko kochali pieniądze, wbrew kanonom byli zdolni do najgorszych rzeczy, aby tylko je zdobyć.

- Mam gotówkę - powiedziała cicho - jeszcze dziś przeleję ci ją na podane konto, a ty w poniedziałek wybierasz kasę i likwidujesz konto, aha… i znikasz - w jej głosie można było wyczuć zdenerwowanie.

- I o to chodzi - odparł uśmiechnięty Kowboj po drugiej stronie słuchawki - Ciao Bella! - tymi słowy rozłączył się - Oszukaj mnie, a cię znajdę, wsadzę do pierdla, a wcześniej mi za to jeszcze zapłacisz.

Wbił się w stanową i ruszył do miasteczka oddalonego o dobrą godzinę od "Bonton". Wbrew opinii on nie lubił powracać na miejsce zbrodni. Po wykonaniu zadania odjeżdżał, zapominał i żył dalej. Prawdziwy zimny drań.

 

W tym czasie Sabrina po zjedzeniu faktycznie rewelacyjnej zapiekanki, postanowiła sprawdzić co z jej autem. Wszak według niej chłodnica to nie tak wielka awaria i jak na kobietę przystało stwierdziła, że naprawa powinna zająć około dwóch godzin. Nie kontaktowała się z siostrą, bowiem jeśli zostawiła w recepcji wiadomość to po jej odebraniu Samantha by do niej zadzwoniła. Mylne podejście. Nie zadzwoniła, bo nikt jej nic nie przekazał. Zresztą, teraz to i tak nie miało znaczenia. Padła ofiara fatalnej pomyłki.

Gdy Sabrina dochodziła do warsztatu naprzeciw wyszedł właściciel. z jego miny wywnioskowała, ze na nią czekał. I chyba nie ma dla niej zbyt dobrych wiadomości.

- Co? Pan raczy żartować?! - zaczął wiać wiatr, więc postawiła kołnierz marynarki - Może pan ma czas, ale do cholery nie ja - tym razem ją bardzo zdenerwował fakt, że jeszcze musi czekać - Płacę i to dobrze! Więc co pan robił przez ten pieprzony czas? Siedział i pił piwo na skrzynce po oponach?

- Słuchaj paniusiu - odpowiedział grzecznie, ale ton głosu mówił co innego - Po pierwsze w pracy nie piję, po drugie opon nie ma w skrzynkach, a po trzecie nikt ci nie powiedział, że to będzie zaraz - ostatnie słowo zaakcentował tak, że Sabrina nie miała już nic do powiedzenia.

Stała jakiś czas, wpatrując się w warsztat. Jakby myśli jej uciekły. Po chwili zobaczyła, ze jest sama - gruby mechanik oddalił się w stronę jej auta. Poszła za nim z zamiarem przeproszenia go.

- Halo, proszę pana - zaczęła, głos miała już nie aż tak pewny - wiem, poniosło mnie, przepraszam - wiatr wiał coraz bardziej i jej włosy falowały niczym aureola. - Bo wie pan, rok czekałam na spotkanie z siostrą - jakoś tłumaczenie nie wywarło o nim wrażenia. Zajął się naprawą jej auta - i wie pan...  to nie tak miało być. - Widząc, że nie zwraca na nią uwagi usiadła na starym krześle. Zaczęła rozglądać się. - To jak? Pomoże mi pan?

Grubas wstał i wycierając ręce w kombinezon zmierzył ją wzrokiem.

- Przecież właśnie to robię - Popatrzył na kobietę. Była piękna, miała w sobie i spokój i niepewność. Wszystko razem dawało niezłą mieszankę. Wiedział, ze jest mężatką, obrączka na lewej ręce aż zanadto o tym świadczyła. Gdyby spotkali się gdzie indziej, o innej porze...  Kto wie, może zaprosiłby ją na drinka. - Proszę dać mi jeszcze godzinę. Tyle powinno mi to zająć.

Nie miała wyboru. Czekać tu czy czekać gdzieś na mieście to bez znaczenia. I tak była spóźniona. Liczyła na zrozumienie Samanthy. A to że nie oddzwoniła wzięła za dobrą monetę. Widocznie też ją coś zatrzymało, wszak kolacja wcale nie musi być o konkretnej godzinie. Mają dla siebie cały weekend, aż do wieczornej niedzieli. Postanowiła jeszcze raz wstąpić do jedynej kafejki w miasteczku. Przynajmniej schroni się przed wiatrem.

 

Kobieta ubrana w czerwoną satynową koszulkę i majteczki tegoż koloru założyła wysokie skórzane kozaczki. Zamknęła torebkę i spryskała się perfumami nie tylko na nadgarstkach. Poprawiła swoje bujne blond włosy i weszła do salonu. Mężczyzna siedział na fotelu trzymając drinka.

- Mmmm...  cóż za przemiana - podszedł do niej, całując ją namiętnie - mamy co uczcić?

Podeszła. Objęła go oddając pocałunek. Drugą dłonią odebrała mu napój i postawiła na stoliku.

- Greg, mamy co uczcić - położyła nogę na sofie i delikatnie dotknęła uda. Mężczyzna przełknął ślinę wpatrzony w jej nogę - Już po wszystkim. Jesteśmy bogaci. - tymi słowy podeszła do niego i rozpięła mu koszulę. Paznokciami zaczęła drażnić sutki. Wzięła do ust kostkę lodu z drinka i przekazała mu ją przez pocałunek. Greg jednym ruchem zerwał z niej koszulkę. Stała tylko w filigranowych majteczkach i czerwonych szpilkach. Szybko pozbył się spodni. Chwycił ją za włosy i zniżył jej głowę do swojego podbrzusza. Wzięła go w usta. Ssała, lizała, aż wyczuła, że zbliża się do finału.

- Teraz ty popróbuj mojej muszelki - położyła się na sofie.

Mężczyzna szybko znalazł się między jej nogami. Niczym kot operował językiem. Daphne szczytowała w jego ustach. Wziął ją brutalnie, tak jak to lubiła. Wszedł mocno i gwałtownie.

- O tak! - dyszała - pieprz