Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Nigdziegęści. Solenopsis” Andrzeja Baczewskiego to pierwsza część powieści autora o elitarnych jednostkach do zwalczania przestępczości zorganizowanej w świecie wirtualnym.
Na planecie Alekandzie, zarządzającej przez piękną Idriss, dochodzi do najazdu przez obce cywilizacje. Życie na niej zostaje zagrożone, a samozwańczy król Solenopsis chce zagrabić i zawładnąć nowymi ziemiami. Do walki o wolność i spokój mieszkańców Alekandy staje oddział Nigdziegęstych – formacji sił specjalnych, w którym panują reguły rodem ze średniowiecza. Walka z obcą cywilizacją okazuje się niełatwym zadaniem, ale dzięki pomocy plemion pustynnych i zjednoczeniu królestw dowodzący żołnierzami Phiatyl może rozpocząć bitwę o uwolnienie mieszkańców spod tyrańskiego jarzma Solenopsisa. Dodatkowo, dzięki swym umiejętnościom i sprytowi, Phiatyl zostaje mianowany królem jednego z plemion, dzięki czemu zyskuje rozgłos i szacunek, a także zwiększa swe możliwości militarne. Niestety nie wie, że ma w swych szeregach zdrajcę, który spiskuje z Solenopsisem. Czy w takiej sytuacji uda mu się doprowadzić swych żołnierzy do zwycięstwa? Jakie będą skutki zaciętych walk między Nigdziegęstymi, zrzeszonymi plemionami, a armią przeciwnika, wyposażoną w nowoczesną i technologicznie zaawansowaną broń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 132
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Andrzej M. Baczewski "Nigdziegęści: Selenopsis"
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Andrzej M. Baczewski, 2014
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Studio Graficzne Cydrus Ilustracje: Studio Graficzne Cydrus Redakcja i korekta: Agnieszka Pawlikowska
ISBN: 978-83-7900-328-0
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242
Serdeczne podziękowania dla dwóch osób
wspierających proces tworzenia: mojej córki
Katarzyny oraz cierpliwego recenzenta
Andrzeja Witowskiego.
Nie ma znczeania, w jaikej, klejności napsziemy
lietry wenąwtrz wryazu, blye tlkyo pirwesza
i otstaina lreita błyy na soiwch mijsecach.
A diezje się tak dlteago, że nie cztaymy kżdaej
z lteir odelndziie, ale wrayz jkao cłoaść.
Nigdiezęgstego też ropozznasz tyklo wedty, gdy
ogaiernsz caołść.
Andrzej M. Baczewski
Nigdziegęści to elitarna formacja sił specjalnych do zwalczania zorganizowanej przestępczości w świecie wirtualnym.
Została podstępnie wciągnięta do świata gier, opanowana przez wirusy, ale jej zadania w światach gier wcale się nie zmieniły. Ma teraz chronić wirusy, które z ludzkimi duszami żyją jako czarnodzieje w światach tworzonych przez Wielkiego Bela Zurwana. Tworzy on światy z regułami średniowiecza, gdzie czarnodzieje, często walcząc między sobą, sprawują różne funkcje i zdobywają królestwa. Na jednym ze światów - planecie Alekanda - Nigdziegęści natrafiają na nowych przeciwników.
– Proszę cię, Al Millu. Przydziel mi okarynę i pozwól przenieść się do tego świata. Otrzymaliśmy wyraźny sygnał od mojej siostry bliźniaczki, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo – prosi S3ga, asystentka Wielkiego Bela Zurwana.
– Wiesz przecież, że nie mamy jeszcze stuprocentowej dokładności i możesz wylądować w jakimś niebezpiecznym miejscu.
– Dla siostry muszę zaryzykować – nalega S3ga.
– Nie musisz, bo już wcześniej wysłałem tam Zielarkę, a zaraz dołączy do niej inny Nigdziegęsty. Pamiętacie Phiatyla? Już zakończyłem przygotowania do jego ponownego wybudzenia. Właśnie on został tam wysłany z zadaniem uratowania twojej siostry i wybadania sytuacji. To najlepszy agent, jakiego mamy aktualnie do dyspozycji. Jedyny umiejący dokonywać przeskoków i gotowy do walki z nieznanym wrogiem, który więzi 100krotkę – uspokaja Al Mill.
– To cały czas się potwierdza, naprawdę jesteś genialny – wtrąca asystent Bela Waju, Italianiec Mc Aron. – Ale już pora na naradę. Zjawili się Bel Zurwan i Bel Waju.
– Co wiemy? – rozpoczyna bez zbędnych wstępów Bel Zurwan.
– Ostatnie przekazane przez okarynę informacje są takie: w nadzorowanym świecie gwałtownie wzrosła liczba niekontrolowanych otwarć złocistych portali. Niepokojące sygnały przekazuje również okaryna Idryss. 100krotka udała się tam, żeby wszystko sprawdzić, i wygląda na to, że została uprowadzona. To standardowy świat z życiem w okresie średniowiecza, z dużą liczbą czarnodziejów utrzymujących względny porządek. Pokonać i co dziwniejsze, uwięzić Nigdziegęstą mógł tylko ktoś o równych albo wyższych umiejętnościach! Nie zabili jej, bo byśmy ją mieli w śpiączce na Solinie.
Wysłałem tam wcześniej Zielarkę, a dzisiaj Phiatyla. Boję się jednak, że trzeba wzmocnić ten skład – odpowiada Al Mill.
– a kogo możemy jeszcze posłać?
– Anosika i Leonardo. Obydwaj już potrafią dokonywać przeskoków i nie wyobrażam sobie, kto mógłby pokonać ten cały zespół.
– To się dopiero okaże. Przecież też nie wyobrażaliśmy sobie, że ktoś może pokonać 100krotkę – zastanawia się Bel Zurwan.
– Przypomina mi to dziwnie wcześniejszą sytuację, kiedy to my dodawaliśmy swoje złociste portale. Teraz ktoś nam robi dokładnie to samo. Widać, że odrobił lekcje.
– Ile wiedzieli 100krotka, Zielarka i Phiatyl? – dopytuje się Bel Waju.
– Tylko tyle, ile musieli. To dla bezpieczeństwa. Anosik i Leonardo wiedzą już o ultimatum przekazanym przez okarynę 100krotki: „Zostawcie nas w spokoju, bo zniszczymy cały ten świat!”.
– Mamy więc nieznanego przeciwnika, który rozpoczyna od poważnej groźby. Oczywiście nie mamy wyjścia. Musimy podjąć walkę, bo może to rzeczywiście zrealizować w każdej chwili.
Na planecie Alekanda, Phiatyl, wychodząc ze złocistego portalu, od razu czuje, że coś jest nie tak. Uderzające pioruny wywołują ogromny hałas, ale coś innego przeszkadza Phiatylowi. Jakiś rodzaj hipnozy próbuje zdezintegrować jego umysł. Wszystkie przebyte treningi i szkolenia oraz natychmiastowa autohipnoza pozwalają mu z wirujących strzępków świadomości poskładać chwilowo tylko niepełny obraz własnej osoby.
Nazywam się Phiatyl i jestem Nigdziegęstym – cokolwiek to znaczy. a musi to być coś ważnego.
Gdzieś kołacze się w jego głowie krzyk, żeby ratować umiejętności. Kładzie się na trawie, odpręża i każe wszystkim komórkom swojego ciała zachować jak najwięcej informacji. Czuje się tak zrelaksowany, że zapada w krótką drzemkę, z której budzi go dźwięk jakiegoś instrumentu. Niezmiernie zdziwiony wyciąga z kieszeni okarynę, która pogwizduje cichutko.
No, coś jednak pamiętam. Tylko Al Mill daje okaryny na drogę.
Okaryna mruczy wyraźnie zadowolona. Phiatyl wstaje i przeciera oczy ze zdumienia. Przed nim stoi najdziwniejsza rogata postać, jaką kiedykolwiek widział.
– Jestem Moloch. Widzę, że nigdy nie widziałeś demona. Zastanawiam się, czy cię nie spalić?
Phiatyl traktuje go energią z ręki, ale nie uchodzi jego uwadze ogromne zdziwienie Molocha, widoczne na krowim pysku tuż przed jego zniknięciem.
Co to, do cholery, było?
Phiatyl idzie łąką w kierunku dymu snującego się w oddali. Chociaż wydawało się, że to niedaleko, droga zajmuje mu sporo czasu. Okolica sprawia wrażenie zupełnie wymarłej, bo nawet ptaków jest tu wyjątkowo mało. Gdy ostatecznie dochodzi już wystarczająco blisko, widzi ludzi palących trawę, a w oddali niechętnie cofające się przed płomieniami ogromne mrówki ogniowe. Jest zdziwiony, a nawet przestraszony ich rozmiarami, bo podnosząc się na tylnych odnóżach, dorównują wzrostem człowiekowi, a masą na pewno go przewyższają. Przygląda się im z zafascynowaniem, nim dociera do niego, że kilkanaście pędzi w jego kierunku.
Przecież mrówki nie atakują ludzi?!
Biegnie co sił w nogach w kierunku ognia, ale pierwsze mrówki są coraz bliżej. Nagle spada na nie grad strzał siejących ogromne spustoszenie. Phiatyl w lekko płonącym ubraniu dociera do ludzi, którzy rozstępują się przed nim z szacunkiem.
– Witam cię, czarnodzieju – uprzejmie odzywa się przystrojony w ptasie pióra i rzemyki wysoki mężczyzna, jakąś mokrą szmatą gaszący na nim resztki ognia. – Zwą mnie Festin i jestem wodzem tego plemienia.
– Szczerze dziękuję za uratowanie życia. Nigdy nie widziałem takich ogromnych mrówek. Do tego z metalowym opancerzeniem.
– Przecież jako czarnodziej mogłeś się uratować ucieczką zielonym portalem. a w ogóle to chyba nie jesteś tutejszy?
– Miałem bolesny uraz głowy, wskutek którego moje umiejętności nie są już takie jak dawniej – wymiguje się Phiatyl.
– Zapraszamy na małe przyjęcie. a te mrówki, jak mówisz, tutaj nazywamy mrówami. No to idziemy – kończy powitalne ceregiele wódz Festin.
Na środku małego placu, pośród namiotów zrobionych z jakichś gałęzi i ptasich piór, pali się ogień pod zawieszonym na łańcuchach olbrzymim kotłem. Wszyscy ciemnoskórzy mają pióropusze i ciała poprzebijane w różnych miejscach zaostrzonymi pędami jakiejś rośliny. Kobiety dodatkowo przystroiły się naszyjnikami z kwiatów. Gościowi podano posiłek z kurczaka i mocny alkohol, którego pochodzenia Phiatyl nie potrafił zidentyfikować. Zabawa się rozkręca i na początek tańczą wojownicy, z wprawą wymachujący długimi dzidami. Gdy czarnodziej spotyka się wzrokiem z siedzącym naprzeciwko mężczyzną, ten kiwa na niego ręką i wygląda, że chce mu coś powiedzieć. Phiatyl siada blisko, ale musi uważać na nagłe ruchy głową tego wojownika: ma on fantazyjnie przebite policzki i nos, za pomocą równoległych, dość długich kijków.
– Nie możesz trochę skrócić tych ozdób? – pyta grzecznie Phiatyl.
– Im dłuższe, tym lepsze – odpowiada ten trochę naburmuszony.
– No cóż. Słyszałem inną wersję, ale nie chciałem cię urazić – próbuje załagodzić sytuację.
– Musieliśmy uciekać z wioski, bo zalała nas fala błota po ulewnych deszczach. Teraz wędrujemy na południe, ale nie wiemy, co tam nas spotka. Podobno tamte tereny okupują czambuły montarskie. Dolinę musimy ominąć szerokim łukiem, bo jest wyjątkowo niebezpieczna. Gdybyś się do nas przyłączył, może potrafiłbyś nas obronić. Widzisz, nasz wódz jest za dumny, żeby cię o to prosić. Ja tu jestem szamanem. Ale co będziemy gadać po próżnicy. Wypijmy kolejkę – zachęca.
Udekorowany szaman klaszcze i natychmiast zjawia się dziewczyna z dwoma pucharami. Gdy je osuszają, Phiatylowi już lekko szumi w głowie.
Tymczasem na środek wybiega następna grupa, składająca się z samego kwiatu plemienia. Młode dziewczęta, przyozdobione tylko wiankami, tańczą zmysłowo w takt bębnów i piszczałek, do których przyłączają się wesołe dźwięki okaryny. Szaman podchwytuje zachwycone spojrzenie Phiatyla i lekko kiwa głową czekającemu spokojnie wodzowi.
Phiatyl budzi się rano i ze zdziwieniem przygląda się czterem usługującym mu dziewczynom.
Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Ale pigułki gwałtu na pewno nie musieli mi podsuwać.
Obóz zwijany jest zadziwiająco szybko i niedługo są już w drodze. Nagle otwiera się przed nimi zielony portal i wychodzi z niego mała grupa dziwnych czarnodziejów. Torując sobie drogę wśród otaczających Phiatyla wojowników, podchodzą do niego bez wahania.
– Słyszeliśmy o piorunach i złocistym portalu. Zjawiliśmy się najszybciej, jak to było możliwe. Ja jestem Deseń – przedstawia się wyglądający na przywódcę wysoki mężczyzna. – To Szelma, Kuglarka, Tawir i Zielarka.
– a ja jestem Phiatyl – przedstawia się Nigdziegęsty.
Podchodzi do całej grupy i kolejno podaje im rękę.
Przecież przybyłem tu z misją, jak mogłem zapomnieć.
– Przybyłem tutaj z misją ratowania naszej agentki 100krotki, uwięzionej na tej planecie. Ci, którzy zechcą, mogą udać się ze mną na ratunek. Wiem, że jeszcze żyje i zamierzam jej pomóc. Więzi ją król Solenopsis.
– Nic nie wiesz o tutejszym świecie, Phiatylu. To, jak okiem sięgnąć, jest Mroczna Dolina. Grasują tu specjalnie hodowane mrówy i brutalne czambuły najemnika Mara Soldata. w wysokich górach, przy mieście Vortnoks, jest forteca czarnodzieja, króla Solenopsisa. To on włada całą tą dużą doliną i górami. Przy pomocy ordy z Ołumu emira Aztuchbeja napada, grabi i plądruje przygraniczne tereny kalifatu Amanu i cesarstwa Chipangu. Ostatnio wynajęte przez niego w Hamirze statki przewiozły wojska ordy aż pod granicę z królestwem Mugao-Kai, również tam rozpoczynając grabieże. z wykupu jasyru z tych wszystkich terenów gromadzi prawdziwą fortunę. Bezpośredni atak na najemników w Mrocznej Dolinie jest niemożliwy, bo mają w skórze feromon, który powoduje, że mrówy ich nie atakują. Dla wszystkich innych stworzeń są agresywne i niepokonane. Tępią wszystko w okolicy gór i zamku. Taka garstka nie może z nimi walczyć! – stanowczo stwierdza Deseń.
Phiatyl nie może mu nic odpowiedzieć, bo nagle wokół rozpętuje się piekło. Zewsząd lecą strzały i Nigdziegęsty ze zdziwieniem zauważa próbującą go zasłonić Zielarkę, która z przestrzelonym ramieniem pada na ziemię. Jego samego strzała trafia w nogę, co powoduje, że też się przewraca. Widzi, jak zielonymi portalami znikają jego niedoszli partnerzy. Nie słyszy nawet krzyków zabijanych ludzi i przygląda się wszystkiemu coraz bardziej nieobecnym wzrokiem.
Ta strzała musiała być zatruta.
w ostatniej chwili dostrzega leżącą daleko kobietę i ledwo udaje mu się dokonać przeskoku w jej ciało. Nowymi oczyma widzi rzeź plemienia i śmierć swoich wczorajszych gospodarzy. z życiem uchodzą tylko jeńcy: zakuwani w kajdany wojownicy i kobiety. Duża grupa otaczająca wodza Festina broni się jednak skutecznie, strzelając z łuków i rzucając dzidami. Walki ustają, bo jak się okazuje, napadu dokonał zwiad czambułów, a nie regularna armia. Ponieważ zwiad ponosi duże straty, dowódca nakazuje odwrót. Gdy Phiatyl chce się poruszyć, ze zgrozą zauważa strzałę w swojej nodze. Na następny przeskok i otwarcie zielonego portalu nie ma już sił. Zanim zabierają go z pola bitwy, Phiatyl patrzy po drodze w puste oczy szamana, leżącego z wystającymi z piersi strzałami.
Wieczorem wszystkie nowe niewolnice są myte i stają przed dowódcą Marem Soldatem. Phiatyla muszą podtrzymywać strażnicy. Dowódca przygląda się im badawczo i każe dwu wystąpić, wskazując na nową postać Phiatyla i jeszcze jedną niewolnicę.
Podchodzi do Nigdziegęstego i zauważa:
– Wyglądasz na czarnodziejkę – potem zwraca się do drugiej kobiety: – i ty też.
Phiatyl ze zdziwieniem rozpoznaje Zielarkę.
– Jak się nazywasz? – to pytanie znowu do Phiatyla, który przezornie milczy.
Stojący za dowódcą strażnik uderza go silnie w twarz.
– Co ty wyprawiasz?! Solenopsis chce je żywe i w dobrym stanie. i rzeczywiście będą. Dać im po dzbanuszku nalewki, to zaraz ozdrowieją. Potem przyprowadzić obie do mnie do namiotu – decyduje Mar Soldat.
Raz na wozie. Raz nawozem.
Rano Phiatyla, który nie może spać i ciągle układa w głowie swoją czarną listę, na której niepodzielnie króluje jego bardzo dobry już teraz znajomy Mar Soldat, szturcha koleżanka niedoli.
– Mnie zatruta strzała nic nie zrobiła, bo byłam przygotowana i od razu łyknęłam odtrutkę. Ale portalu już nie mogłam otworzyć. Teraz wracam do sił, więc niedługo uciekniemy. a ty, po aurze widzę, że jesteś czarnodziejką, też nie zdążyłaś otworzyć? – mówiąc to, Zielarka jednocześnie podaje Phiatylowi swoją miksturę.
– Właśnie, nie zdążyłam.... Ich konnica wpadła tak szybko. Czy po miksturze powinno mi być lepiej?
– Powinna ci pomóc po kilku chwilach.
– Jednak czuję, że nie pomaga. Jest coraz gorzej. Może to ta wczorajsza nalewka zmieszana z trucizną tak mnie powala?
Phiatyl nie może się nawet już poruszać. Czarnodziejka jest tym wyraźnie zaniepokojona.
– Dodałam też zioła usuwające toksyny, więc niedługo powinnaś być zdrowa. Wtedy uciekniemy.
Do namiotu wchodzi Mar Soldat ze swoim adiutantem Sukursem.
– Jak tam humorki dzisiaj? – pyta z lubieżnym uśmiechem.
– Kurwa mać! – Phiatyl aż cały dygoce ze złości. – Ty popieprzony zboczeńcu!
Wszyscy włącznie z Zielarką są niepomiernie zdumieni tym wybuchem, ale nagle wypadki zaczynają rozgrywać się z niewiarygodną szybkością. Nowe ciało Phiatyla wygina się w łuk i opada bezwładnie, a adiutant Sukurs nagle wyciąga sztylet i podrzyna gardło swojemu dowódcy.
– Teraz już możemy uciekać – mówi Sukurs do zdezorientowanej Zielarki, która próbuje połapać się w tej dziwnej sytuacji. Dopiero po dłuższej chwili rozumie, czego dokonała niepozorna czarnodziejka. Dotychczas tylko słyszała o takich możliwościach.
Pomogła mi okaryna, którą Sukurs trzymał w kieszeni. Musiał ją znaleźć przy moim ciele i zabrać z pola bitwy.
Oboje zaciągają ciało Mara do wielkiej skrzyni i starannie zamykają, przykrywając ją jeszcze sporym dywanikiem. Wcześniej wyciągają ze skrzyni jakieś papiery i Phiatyl bierze kilka z nich. Jeden jest podpisany in blanco przez Mara Soldata. Jest też dokument z prośbą o udzielanie okazicielowi wszelkiej pomocy, podpisany i opatrzony pieczęcią przez króla Solenopsisa. Gdy mają już wychodzić, intuicja każe Phiatylowi przyjrzeć się jeszcze raz swemu poprzedniemu opakowaniu. Leżąca dziewczyna oddycha równo i wygląda, że nic jej nie dolega. Ale coś cały czas niepokoi Phiatyla. Okaryna cichym gwizdem potwierdza jego obawy.
– Musimy ją jednak zabrać. Duża część mojej świadomości tam została.
Zielarka jest wyraźnie zaskoczona, bo nigdy wcześniej nie widziała przeskoku, nie mówiąc już o pozostawieniu części świadomości w innym umyśle. Postanawia jednak niczemu się nie dziwić i wykonywać wszystkie polecenia „Sukursa”. Czarnodziej szybko pozbywa się munduru i zakłada jakieś znalezione w namiocie cywilne ubrania Mara. Na szczęście pasują.
– Spokojnie wychodzimy. Będę prowadził cię na łańcuchu, żeby nikt się nie dziwił. Do pomocy w ciągnięciu noszy weźmiemy jeszcze jakąś niewolnicę. Jak tylko wydostaniemy się poza obóz, otwieramy zielony portal i dajemy dyla.
Phiatyl wybiera ładną niewolnicę Gutanę, której uroda może się jeszcze przydać. Nie niepokojeni przez nikogo opuszczają obóz czambułu i Zielarka otwiera zielony portal. Próba otwarcia portalu przez Phiatyla kończy się niepowodzeniem. Gutana z szeroko otwartymi oczami przypatruje się wszystkiemu, ale na razie niczego nie komentuje.
– Przenosimy się w miejsce, w którym, jak sądzę, będziemy bezpieczni przez jakiś czas. Tam też zastanowimy się, co robić dalej – oświadcza Zielarka. – Wiesz, że otwieranie portalu bez zagrożenia życia jest związane ze znacznym osłabieniem czarnodzieja. Następny będę mogła otworzyć dopiero po kilku dniach.
– Trudno. Otwieraj!
Wychodzą z portalu na skraju ogromnej polany, przez nikogo niezauważeni. Ludzie tłoczą się wokół, oglądając walki niewolników. Jeden ze spotkanych wartowników prowadzi ich do Kolonosa, przywódcy największego z obecnych tu plemion. Wódz siedzi na środku namiotu w postawie pełnej arogancji i pewności siebie, jakby nie zdawał sobie sprawy z chaosu panującego wokół i niebezpieczeństwa, które w każdej chwili może im grozić ze strony mrów i czambułów.
Jest to potężny mężczyzna, ma wielkie ramiona i duży brzuch. Podobnie jak pierwsi gospodarze Phiatyla, Kolonos ma skórę poprzebijaną w różnych miejscach długimi kawałkami roślin. Ten sterczący w nosie jest tak duży, że czarnodziej zastanawia się, jak wódz może kręcić głową.
Chyba to jest powodem jego bezruchu.
– Czego tutaj chcecie? – obcesowo pyta wódz.
– Ledwo uciekliśmy przed mrówami i czambułami – odpowiada Phiatyl. – Teraz chcemy znaleźć miejsce, w którym będziemy bezpieczni. Możemy pomóc wam bronić się przed zagrożeniem. Na własne oczy widziałem, że ogniska mogą odstraszać mrówy, a w czambułach walczą zwykli ludzie, których można pokonać. Gdybyśmy wspólnie stawili im czoła…
– z nikim nie będziemy walczyć! – warczy wódz.
– Jesteś pewien, że to dobra decyzja, wodzu? – pyta Phiatyl, zastanawiając się, co jest jej powodem.
– Wszyscy, którzy próbowali z nimi wojować, zginęli albo dostali się do niewoli: w tym mój głupi brat Jelitus, który wcześniej był wodzem naszego plemienia. Przez jego bezsensowny upór większość wojowników zginęła. Gdyby nie ja i kilka innych trzeźwo myślących osób, nikt by nie ocalał. Jeżeli więc nie masz jakichś innych rad pod ręką, czarnodzieju, to dobrze by było, żebyś opuścił ten obóz.
Phiatylowi przychodzi do głowy, że gdyby był sprawny, mógłby dokonać przeskoku i poprowadzić plemiona do walki. z drugiej strony, nie jest gotowy do życia z tyloma dziurami w całym ciele. Ponieważ strażnicy grzecznie, ale stanowczo wypychają już ich z namiotu, nie odzywa się i wychodzą.
Rodzice obu braci chyba nie przepadali za medykami.
Phiatyl próbuje rozmawiać z wodzami innych plemion, ale nikt nie chce przeciwstawić się Kolonosowi. Niestety, większość z nich to kolaboranci i tchórze, którzy wolą spokojnie ukrywać się tutaj, niż zrobić cokolwiek, żeby odeprzeć napastników.
Siadają sobie z dala od reszty, żeby znowu się naradzić. Zielarka oświadcza:
– Na początek muszę ci powiedzieć, że tutaj nasze drogi się rozchodzą. Ja mam inne zadania i jak tylko już będę w stanie, to otwieram portal i wracam