Odprowadzam ciszę - Masłowska-Burnos Alicja - ebook + książka

Odprowadzam ciszę ebook

Masłowska-Burnos Alicja

5,0

Opis


Odprowadzam ciszę” Alicji Masłowskiej-Burnos to druga część "Trylogii ciszy", powieści obyczajowo - psychologicznej, w tle z subtelną nutą erotyzmu.

Majka Karewicz, bohaterka znana z pierwszej części "Nie wchodź w moją ciszę", próbuje uwolnić się od bolesnych wspomnień, ogarnięta jest smutkiem, żalem, złością i niepewnością. Rany duszy nie zabliźniły się, co nie pozwala kobiecie na bardziej racjonalne podejmowanie decyzji, priorytetem staje się konfrontacja z faktami, tragedią i rozpaczą. Maja powoli patrzy w przyszłość. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że czasami trzeba coś nieodwołalnie stracić, aby później docenić w pełni to, co oferuje los.

Maja i Adam - żona i mąż, para kochanków, pracoholiczka i charyzmatyczny deweloper, po raz kolejny będą musieli zmierzyć się z bezwzględnymi i mściwymi ludźmi. Powtórnie ich wielkie i namiętne uczucie zostaje wystawione na próbę. Układy, szantaże i groźby stanowią podstawę całej fabuły. Traumatyczna przeszłość powraca, odciska swe piętno na teraźniejszości, czy niesie ze sobą konsekwencje na przyszłość? Czy Majce uda się rozpalić płomień miłości w małżeństwie, zlikwidować powstały mur przemilczania, wyjaśnić wszelkie tajemnice i niedomówienia, zwłaszcza teraz, kiedy oboje z mężem tak bardzo siebie potrzebują?

Skomplikowane relacje i doświadczenia zawodowe zostały zebrane w taki sposób, iż stanowią bardzo subtelny charakter powieści, mimo bardzo mocno rozwiniętego wątku kryminalnego. Konsekwencją tego jest książka bardzo dojrzała, koncentrująca się zarówno na życiu wewnętrznym bohaterów, jak i na skomplikowanej akcji. Proporcje pomiędzy tymi elementami są doskonale wyważone, a następujące po sobie wydarzenia i wielowątkowa intryga przyciągają naszą uwagę i zmuszają do głębokiej koncentracji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Nie oderwiesz się od lektury

Alicja Masłowska po raz kolejny, oddaje czytelnikowi powieść, którą czyta się jednym tchem, spójna narracja i niejednoznaczność, głównych bohaterów, coraz poważniej fascynuje i intryguje. To głęboka opowieść o człowieku o jego sile, o jego lęku, ale przede wszystkim, o tym że nawet z największej opresji, jest w stanie uratować nas już tylko miłość. POLECAM
00

Popularność




Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2016

Alicja Masłowska-Burnos „Odprowadzam ciszę”

Copyright © by Alicja Masłowska-Burnos, 2016

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016

Wydanie II poprawione (2017)

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Robert Rumak

Korekta: Bożena i Janusz Sigismundowie, Justyna Dopytalska

Ilustracje na okładce: © yanmingzhang – Fotolia.com

ISBN: 978‒83‒7900‒664‒9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Książkę dedykuję wszystkim

mężczyznom potrafiącym kochać…

Podziękowania

Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy, dziękuję z całego serca za serdeczność

jaką mnie obdarowujecie, za wszystkie wpisy na Facebooku, za

maile, za gratulacje… Za obecność na moich spotkaniach autorskich.

Dziękuję Wam, kochani…:)

Dziękuję mojemu Mężowi i mojemu Synkowi za to, że nauczyli mnie

kochać…

Dziękuję mojej Mamie za to, że nauczyła mnie marzyć, za to, że wciąż

mi powtarza: „dziecko, siadaj i pisz…”

Dziękuję mojej starszej Siostrze za to, że nauczyła mnie przełamywać

mój własny strach.

Dziękuję moim nieżyjącym już Dziadkom za to, że ukształtowali mój

charakter. Za ich mądrość życiową i pracowitość…

Dziękuję wszystkim osobom, których fachowe porady i konsultacje stały

się bezcennymi wskazówkami przy tworzeniu powieści; moja powieść

bez Waszych doświadczeń i ogromnej względem mnie życzliwości nie

byłaby tak wyrazista i wiarygodna.

Ewelinie Kozińskiej, mojej przyjaciółce, za pomoc w uzyskaniu konsultacji

prawnych, Piotrowi i Kamili Pilskim, Tomaszowi Ślizowi i Marcinowi

Walkowiakowi za wszelkie informacje związane z przebywaniem

w więzieniu i w areszcie śledczym osób zatrzymanych na terenie Polski.

Piotrowi Szetelnickiemu – lekarzowi, specjaliście w dziedzinie medycyny

ratunkowej za konsultację medyczną. Właścicielowi i wszystkim

pracownikom pracującym w Sky Tower – Wrocław za udostępnienie

inspirujących miejsc i zakątków wieżowca. W szczególności dziękuję

Łukaszowi Drozdowi z Concierge. Dorocie Gronkowskiej i wielu innym

osobom kochającym i promującym literaturę w naszym kraju…

Wydawnictwu Psychoskok za nieustający doping i wiarę w moje pisarskie

zdolności, w szczególności pragnę podziękować paniom Renacie

Grześkowiak, Justynie Dopytalskiej i Agnieszce Marzol.

Dziękuję, Ala:)

…Nie wie nikt, co się może stać

Nie wie nikt, co się jeszcze zdarzy

Gdy ból skrzywi bladą twarz

To i tak zostaniemy z tym sami

Ja nie mówię, że to ma sens. Ja nie twierdzę też, że to na

nic

Tylko życie tak trudne jest

Potrzeba siły, by sobie z nim radzić

To jest wielka tajemnica:

Co dla kogo zapisane?

W gwiazdy patrząc – nie odmienisz nic…

Monika Urlik

Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń rzeczywistych

są niezamierzone i przypadkowe. Jednak poza obiektami

i firmami medycznymi większość opisywanych przeze

mnie miejsc jest autentyczna.

Rozdział 1

1 marca 2015 r. – niedziela

Szminka ochronna do ust Neutrogena, krem nawilżający Clinique Superdefense, żel pod prysznic Vichy, antyperspirant, szczoteczka do zębów, pasta… Suchy szampon do włosów Batiste…

Szary dres z białą lamówką Adidas, trampki czarno-białe Pumy i piżamy bawełniane, no i może jeszcze płaszcz kąpielowy i jakaś mała, bawełniana koszulka nocna. Wyliczam pod nosem, pakując swoją sportową torbę do szpitala.

–           Dokąd ty się już wybierasz, Majka? Przecież operacja miała być za dwa tygodnie, prawda? Dobrze pamiętam?

–           Tak, dobrze pamiętasz – odpowiadam mojej zatroskanej o mnie starszej siostrze. Tylko dzwonił do mnie lekarz w piątek, że niebawem wyjeżdża na szkolenie do Francji i że może wykonać tę operację jutro albo dopiero za miesiąc. Nie chcę dłużej czekać, ta ręka cholernie mnie boli.

–           A Adam? Gdzie on właściwie jest, Maja?

–           Adam poleciał wczoraj rano do Berlina, wróci we wtorek wieczorem, jak ja już będę po planowanym przez doktora Kuszewskiego zabiegu.

–           Nic z tego właściwie nie rozumiem, Maja. – Anna podchodzi do mnie i przewraca z irytacją wielkimi oczyma. Spojrzenie ma groźne, pytające – zatroskane. Jej oczy stają się koloru butelkowej zieleni, idealnie współgrającej z odcieniem porcelanowej, nieskazitelnej i lekko ostrzykniętej osoczem bogatopłytkowym skóry, w okolicy tak zwanych lwich zmarszczek. Chyba wczoraj była na zabiegu – jak dobrze pamiętam.

–           Co z tym Adamem? Majka, odpowiedz, do cholery, bo zaraz sama do niego zadzwonię i solidnie go ochrzanię. Co, nagle interesy stały się ważniejsze od ciebie? Mało mu jest jeszcze pieniędzy? Okazał się jednak egoistą, pan wspaniały. Niezawodny i nieskazitelny Adam! – Jej zdenerwowanie i wygłaszany monolog powoli stawały się nie do opanowania.

–           Uspokój się, do cholery, i przestań się na nim wyżywać! – krzyczę do niej coraz głośniej. To nie jest tak jak myślisz, Anka!

–           No, to jak jest? Odpowiedz mi, proszę. No, jak jest?!

–           Adam o niczym nie wie, on nie wie, że mój zabieg został przełożony, jest przekonany, że mam planowo operację dopiero za dwa tygodnie. Rozumiesz?

–           Jak to nic nie wie? To jednak ty jesteś nienormalna, nie on… Dlaczego on o niczym nie wie?

Próbuję zmienić temat rozmowy, niestety Anna zdominowała mnie całkowicie swoim podniesionym tonem. Co zwykle mało komu się udaje.

–           Majka, dlaczego Adam o niczym nie wie? Co ty kombinujesz, przecież będziesz go potrzebować! – wykrzykuje.

–           W czym, w czym będę go potrzebować? Operację mam we Wrocławiu w prywatnej klinice doktora Kuszewskiego. Zdecydowałam się na takie rozwiązanie, bo na Narodowy Fundusz Zdrowia musiałabym czekać kilka miesięcy, jeżeli nie lat… Zamówię rano taksówkę. Mam być w klinice o ósmej rano, w okolicy południa mam planowaną operację. Lekarz poinformował mnie, że jeśli nie będzie żadnych komplikacji podczas zabiegu, to wypisze mnie po dwóch – trzech dobach z zaleceniami, jak mam leczyć się dalej.

–           I ciekawe, jak sobie poradzisz sama z nieczynną, bolącą ręką po operacji?

Jej irytacja sięga zenitu, chyba nie będę w stanie jej dłużej powstrzymać przed wykonaniem telefonu do Adama.

–           Dzwonię do Adama, nie zostawię tego tak, rozumiesz? Nie zostawię. Jesteś okropna, nieobliczalna i kompletnie niereformowalna w swoich zachowaniach, Majka!

–           Nie, Aniu. Proszę cię, błagam, nie dzwoń do niego. Wszystko ci spokojnie wyjaśnię.

Uff, udaje mi się ją na chwilę spacyfikować. Nie wiem jednak czy na długo, dlatego pospiesznie bełkocząc, zaczynam jej wyjaśniać swoje zachowanie.

–           Aniu, Adam ma poważne kłopoty. Jego firma traci zlecenie na budowę domków jednorodzinnych pod Berlinem… Jest bardzo zdenerwowany, nie spał wcale przez dwie ostatnie noce. Ciągle gdzieś dzwonił i wyjaśniał. Poleciał na miejsce z prawnikami i ojcem. Nie wiadomo, co właściwie się stało. Wyjaśniają to na miejscu z Marcinem. Zrozum, on ma bardzo poważne kłopoty, nie mogę go obarczać takim stresem, zwłaszcza teraz. Aniu, ja nie mogę być taką egoistką. Nic się nie zmieni, jeżeli pójdę sama na ten cholerny zabieg, a dla niego to bardzo ważne zlecenie, jedno z większych, jakie kiedykolwiek miał.

–           Mówisz prawdę? Jest aż tak źle z tym zleceniem pod Berlinem? – Siada obok mnie na łóżku w sypialni. Patrzy na mnie z niekłamaną troską, martwi się, zaczyna marszczyć brwi o nic jednak mnie więcej nie wypytuje, chyba w końcu akceptuje moją decyzję.

–           Aniu, jest źle – po chwili odpowiadam.

Pękam, zaczynam płakać, głos mi się trzęsie w nieznośny, nie do opanowania sposób. Siadam obok niej na łóżku, składam w obolałych dłoniach zapłakaną twarz. Nie zwracam uwagi nawet na to, jak bardzo boli mnie ręka. Nie zawracam sobie głowy jutrzejszym zabiegiem. Czeka mnie fizyczny ból, przecież o tym wiem. Jednak to nie przez operację płaczę, to nie przez Adama problemy w pracy, to nie jest tego rodzaju płacz, to płacz z samej głębi mnie. Taki płacz, który jest nie do wytrzymania dla osób, które mnie kochają. Dlatego też tak rzadko sobie na niego pozwalam. Teraz pękłam, nie potrafię już dłużej i nawet nie chcę już dłużej udawać, że jest dobrze. Nie tego wieczoru i nie przy niej. Ona zbyt dobrze mnie zna.

–           Maju, co się dzieje? Przecież minęło już trochę czasu. Musisz, musisz o niej zapomnieć! Przechodzisz teraz przez żałobę, wiem to i to rozumiem, tylko spójrz na siebie. Przecież ty masz dla kogo żyć! – Podnosi mnie z łóżka i zaczyna przytulać do siebie z typową siostrzaną czułością. Martwimy się, Maju, o ciebie, bardzo się martwimy. Ja, moi chłopcy i mama. Rzadko się odzywasz. Nie wiemy, co się z tobą dzieje. Adam częściej do nas dzwoni niż ty. Nie gniewaj się, ale to tak nie do końca jest normalne. Jesteś najbliższym członkiem rodziny. Nie możesz się przed nami zamykać, nie teraz, Majka… Zrozum to w końcu! Jesteś młoda, poczekaj kilka miesięcy, wylecz rękę i działajcie z Adamem. Starajcie się o dziecko, inaczej nigdy nie wyjdziesz z tej traumy. Nigdy!

–           Ania, nie mów do mnie w ten sposób! – Patrzę na nią groźnie, moje spojrzenie staje się mroczne, nieprzyjemne, straszne.

Oczy podchodzą ponownie łzami.

–           No w jaki, w jaki sposób mam do ciebie nie mówić, co?

–           Nie uznaję metody „klina klinem”. Nigdy nie uznawałam. Może jeszcze powinnam sobie szczeniaczka, kurwa mać, kupić, co? Może pieska małego, którego będę mogła sobie poprzytulać i dzięki niemu szybciej zapomnę o tym, kogo straciłam. Co, nie myślałaś o tym, żeby mi pieska przywieźć?

–           Nie, nie myślałam – spogląda na mnie z politowaniem…

Sama, biedna, już nie wie, co ma mi powiedzieć. Ja sama już powoli tracę równowagę nad swoim własnym zachowaniem. To wszystko wymyka mi się spod kontroli. Wiem o tym doskonale.

–           A może… terapia, może to jest jakieś wyjście dla ciebie? Przecież, nie gniewaj się, ale nie ciebie jedną to spotkało. Jest wiele kobiet, które straciły swoje dziecko w najróżniejszych okolicznościach. Może to jest jakaś myśl, może to by i tobie pomogło.

Grupa wsparcia, terapia. Przecież i tak nie masz nic lepszego do roboty. Już kiedyś byłaś na terapii, to była inna sprawa, ale tamta lekarka kilkanaście lat temu, ona chyba ci pomogła? Do pracy tak szybko nie wrócisz, najprędzej pewnie za jakieś trzy– cztery miesiące. Jak zakończysz rehabilitację ręki. W „Medical” jest przecież nowy prezes, a Lenkiewicza nadal szukają?

–           Tak, nadal. Przepadł jak kamień w wodę. Policja obiecywała, że znajdą jego i Romańskiego, a na razie żadnych nowych wieści. W „Medical” część kobiet wycofała zeznania obciążające tego rudego skurwiela. Podejrzewam, że je zastraszył, tak jak i mnie próbował zastraszyć, Romański.

–           No dobrze, ale jest nowy prezes i zarząd, tak?

–           Ania, tak, jest i co z tego? To dla mnie niczego nie zmienia. Nie potrafię tam nawet pójść, żeby się z nim spotkać. Nowy prezes pisał do mnie kilka maili z proponowanym terminem spotkania. Dzwonił też do mnie trzy, może cztery razy, ani razu nie odebrałam. I jeszcze ta Ewa, też mi się napraszała jakieś dwa tygodnie temu. Nie chcę, nie potrafię tam iść, zamknęłam się w sobie… Walczę, potrzebuję czasu, żeby wypędzić własne demony, żeby je pokonać. Nieustannie, każdego ranka, gdy patrzę na Adama, powtarzam sobie, że mi się uda. Robię to dla was i dla niego. Inaczej już dawno bym się najzwyczajniej poddała. Nie wiem, zaczęłabym pić albo sama nie wiem co. Nie robię tego, spójrz na mnie z nieco innej perspektywy, proszę. Nie oceniaj mnie tak srodze.

Znowu łamie mi się głos, zaczynam pękać. Ja, chłodna, nieobliczalna i poukładana, żelazna, fasadowa – po raz kolejny zaczynam płakać.

–           Nie potrafię ci powiedzieć, ile to wszystko będzie jeszcze trwać, Aniu. Nie potrafię tego zaplanować. Nie rozpiszę sobie mojego bólu na rzecz ważną bądź mniej ważną do przeżycia. Nie określę ram czasowych tego, kiedy oswoję swój ból. Ważne jest to, że walczę, że staram się go oswoić, pokonać. Nie wiem też, co będzie dalej, czy będę w stanie wrócić do firmy. Powrót będzie się wiązał na pewno z częściowym przebywaniem w klinice na Bielanach. A na to nie jestem chyba jeszcze gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę gotowa spojrzeć na potworne schody, które śnią mi się prawie każdej nocy. Na terapię też nie pójdę! Z całym szacunkiem do pracy terapeutów, oni nie będą w stanie mi pomóc. Już kiedyś to przerabiałam i nie chcę do tego wracać! Znasz mnie, jestem kompletnie nie do nagięcia… Sama muszę sobie jakoś poradzić! Co, stanę i powiem: „Mam na imię Maja, jestem pracoholiczką, pracoholizm mnie zniszczył?”

–           Niepotrzebna jest ci ta ironia, Maju. Terapia by ci pomogła.

–           Spogląda na mnie. W jego głosie brzmi nadzieja.

–           Daj spokój, proszę!

Ania w jednej chwili staje się bezradna. Doskonale wie o tym, że jestem w stanie zakwestionować każdy jej argument. Wzdycha dłuższą chwilę pod nosem, po czym zawiesza wzrok na szafce nocnej, na której stoi otwarte pudełko po tamtej roztrzaskanej bransoletce Pandory. A w nim jedyne, jakie mam, zdjęcie USG mojego dziecka. Mój największy skarb, którego nikomu nie pokazuję i nikomu nie pozwalam dotykać, nawet Adamowi! Zdjęcie jest moje, tylko moje i nikogo innego. Oglądam je każdego wieczoru w tajemnicy przed Adamem. Zapomniałam je schować, pierwszy raz zapomniałam.

–           Co to jest – pyta?

Widząc, że staję się coraz bardziej nerwowa, ściąga je szybkim ruchem z szafki nocnej. Jest ode mnie szybsza, nie udaje mi się jej go wyrwać.

–           Co to jest, pytam?

Otwiera głębiej pudełko. Jest przerażona. Teraz to już ewidentnie uważa mnie za wariatkę. Opowie o wszystkim mamie i Adamowi i będę ich tu wszystkich mieć na głowie razem z psychiatrą.

–           Zajebiście, Majka. Gratuluję.

Spogląda na zdjęcie, do oczu podpływają jej łzy. Zamyka białe, przewiązane wstążeczką w kolorze pudrowego różu pudełeczko i stawia je na szafce nocnej.

–           Schowaj je, Maju. Pochowaj je, proszę, na samym spodzie swojej duszy. Błagam cię, tak bardzo cię proszę. Rozstań się z nim dla swojego dobra – zaczyna płakać, płaczemy razem…

Nie potrafię, nie potrafię się z nim rozstać, nie jestem w stanie. Jeszcze nie jestem w stanie pochować go na dnie własnej duszy. Jeszcze nie, kiedyś to zrobię, przyrzekam ci to!

* * *

Nazajutrz wstałam bardzo wcześnie, nie pozwoliłam siostrze zostać ze mną i zawieźć mnie do kliniki doktora Rafała Kuszewskiego. Bardzo nalegała, wiedziała jednak, że nie wygra z moim wrodzonym uporem i determinacją. Kategorycznie nakazałam jej wracać do Opola, do męża i dzieci, gdyż poświęciła mi wczoraj zbyt wiele czasu. Czasu, który powinna była poświęcić swoim chłopakom. Czuję się oczyszczona po wczorajszej rozmowie z nią. Upewniam się jeszcze bardziej w przekonaniu, że żadna terapia nie jest mi do niczego potrzebna. Wiem, że mój ból trwa długo, ale przecież chyba, do cholery, nikt jeszcze nie określił, żaden terapeuta ani żaden lekarz, ile może trwać ból po stracie własnego dziecka. Gdyby tak było, to faktycznie pewnie bym była uznana za furiatkę. Zrzuciłam na nią w nieco egoistyczny sposób moje własne cierpienie. Teraz i ona cierpi podobnie do mnie, zwłaszcza że od kilku lat jest matką. Może powinnam była się zastanowić nad tym, co wczoraj mówiłam i co robiłam… Nie, nie wolno mi tak myśleć. To jest moja siostra, bardzo mi bliska osoba. Ona i mama martwią się o mnie, a to, co się wczoraj pomiędzy nami dwiema wydarzyło, nie będzie miało wpływu na to, czy zaczną się martwić mniej lub więcej, bo obie doskonale czują, że jest ze mną źle. Tak, przyznaję się sama przed sobą, że jest źle. Przyznaję się sama przed sobą, że jest, kurwa, tak źle, jak jeszcze nigdy nie było. Wszyscy obok mnie muszą się pogodzić z moją decyzją, muszą zaakceptować fakt, że rozprawiam się sama ze swoją samotnością! Podejmuję walkę każdego dnia, bo wiem, że mam dla kogo żyć…

Podchodzę z przyzwyczajenia do ekspresu z kawą, nasypuję ulubionej ziarnistej arabiki, po czym dopiero po chwili uświadamiam sobie niewygodną do zaakceptowania tego poranka kwestię. Cholera, przecież nie mogę. Doktor zabronił, na ostatniej wizycie dał mi ten świstek ze wszystkimi zaleceniami, do których mam się zastosować przed dzisiejszą operacją. Sięgam po kalendarz, kalendarz jest pusty, w tym roku brak w nim listy to do, brak skrupulatnych podziałów na priorytety, zadania ważne i mniej ważne. Drażni mnie mój kalendarz, nie przywykłam do tej jego przerażającej pustki. Jego kolor też jest w tym roku przypadkowo dobrany, jakiś taki lekko sraczkowaty. Nie jest kalendarzem w skórzanej, ciemnej, eleganckiej i połyskującej oprawie perfekcyjnej, poukładanej pracoholiczki.

Karta wypada na podłogę, podnoszę ją, kręci mi się w głowie, brudzę kartkę krwią. Z trudem podnoszę głowę, biegnę po apteczkę. Znowu ta krew z nosa, zalałam nią kartkę. Udaje mi się jednak odratować jej najważniejszy fragment. Odczytuję, mrucząc pod nosem sama do siebie, że:

•         mam być na czczo,

•         mam nie mieć na sobie biżuterii,

•         mam mieć szczepienie przeciw żółtaczce,

•         aktualne badania,

•         zmyty makeup i żadnego lakieru na paznokciach…

Dochodzi szósta rano, szybkim krokiem wchodzę do łazienki, sięgam po zmywacz, zmywam swoje starannie wypielęgnowane paznokcie. Czuję się naga bez lakieru, to chyba pierwszy raz, kiedy go na sobie nie mam dłużej niż kilka minut pomiędzy kolejnym ich malowaniem. Bez makijażu tym razem też nie wyglądam dobrze. Kości policzkowe przesadnie mi sterczą, oczy są lekko podkrążone, powieki pokryte fioletową poświatą. Widać, że wczoraj płakałam, widać, że nie jestem w formie, nigdy chyba tak źle nie wyglądałam. Trudno, przez jakiś czas będzie jeszcze gorzej, stracę sporo krwi podczas zabiegu, ból też zrobi swoje. Nie pozostaje mi nic innego jak to zaakceptować i się z tym pogodzić. I jeszcze mama teraz dzwoni, ona to ma zawsze wyczucie. Muszę odebrać, bo się o mnie zamartwi, Ania już jej pewnie opowiedziała co nieco. Odbieram nachalnie dzwoniący telefon.

–           Cześć, mamo.

–           Cześć, skarbie – słyszę jak lekko popiskuje do słuchawki, zwykle tak ma gdy jest zdenerwowana. Słyszałam, że jesteś sama, że Adam wyjechał w interesach i że on o niczym nie wie…

–           Tak, mamo. Ale nie chce mi się teraz tego wszystkiego jeszcze raz i tobie tłumaczyć. Przepraszam, za dwie godziny mam być w klinice, idę właśnie pod prysznic, nie gniewaj się, ale nie mam czasu rozmawiać i tłumaczyć się ze swoich decyzji…

–           Dobrze, wiem że, z tobą nie wygram, pamiętaj tylko, że jesteś uczulona na pyralginę, to bardzo ważne, Majka. Zapisz to sobie gdzieś!

–           A, faktycznie. Dobrze, że mi przypomniałaś, nie mam ochoty znowu się dusić jak przed laty – śmieję się do słuchawki.

–           Nie śmiej się, Maja. Jeśli podadzą ci kroplówkę z pyralginą, to możesz umrzeć. To nie są żarty! Zapisuj w tej chwili i od razu powiedz anestezjologowi, jak będzie przeprowadzał z tobą wywiad przed zabiegiem. Zresztą ja sama tam zadzwonię i przekażę pielęgniarkom. W końcu jestem lekarzem, a sprawa jest poważna i dotyczy mojego dziecka… – Mamo, przestań. Poradzę sobie!

–           Słuchaj, Maju, o której masz planowo operację?

–           Doktor mówił, że chyba około południa, wszystko potrwa jakieś dwie – trzy godziny.

–           Dobrze, to ja przyjadę do ciebie około południa.

–           Nie, dzisiaj nie! – kategorycznie zabraniam. Ton mam władczy i pewny, jestem zdenerwowana jej telefonem i chęcią kontrolowania mnie, jakbym była małą dziewczynką. Wczoraj Ania, a dzisiaj ona. Zaczynam czuć się przez nie obie osaczana.

Nie podoba mi się to.

–           Dlaczego dzisiaj nie? A Adam? Kiedy on wraca?

–           Adam wraca jutro wieczorem, doktor powiedział, że spędzę u niego w klinice dwie doby, to i tak długo, bo zwykle zabiegi tego typu w jego klinice przeprowadzają w trybie jednodniowym. Mamo, daj spokój, proszę cię. Ja dzisiaj będę nieprzytomna. Nafaszerują mnie lekami i będę spać. Przecież sama doskonale wiesz, jak to wszystko będzie wyglądać. Jesteś przecież lekarzem…

–           Dobrze, widzę, że cię nie przekonam. Przyjadę jutro z samego rana, zadzwonię tylko po południu do pielęgniarek, żeby się zapytać, jak się masz. Dobrze? Tak może być? Czy też nie?

Ma bardzo poirytowany głos, jest na mnie obrażona, doskonale znam ten jej typowy ton i lekkie popiskiwanie, kiedy jest wnerwiona na mnie.

–           Tak, mamo. Tak może być. Zgadzam się, ale teraz już kończę i idę pod prysznic.

–           A, Majka, tylko zmyj paznokcie, koniecznie – pokrzykuje do słuchawki.

–           Pa, mamo. Wszystko będzie dobrze! – rozłączyłam się.

Super. Ledwo odłożyłam słuchawkę i zdążyłam ściągnąć koszulkę nocną, dzwoni Adam. Czy oni wszyscy zwariowali? Jest szósta rano. Odbiorę lepiej, bo za chwilę zadzwoni do mojej mamy, a ta oczywiście od razu skorzysta z natrafiającej się okazji i mu powie, że moja operacja została przesunięta na dzisiaj.

–           Cześć, skarbie, jak spałaś? – pyta z typową dla niego troską w głosie.

–           Dobrze, Adam – odpowiadam, perfidnie kłamiąc.

–           Obudziłem cię, wiem. Ale nie mogłem już dłużej wytrzymać bez ciebie, musiałem cię usłyszeć.

–           Adam, jak twoje sprawy? – celowo zmieniam temat rozmowy.

–           Maja, to nie jest rozmowa na telefon, będę jutro wieczorem we Wrocławiu to porozmawiamy. Wiem, że nie dasz rady po mnie wyjechać z tą swoją biedną, chorą ręką, dlatego wezmę taksówkę. Będę w domu około 20.00, to spokojnie porozmawiamy.

–           Czyli jest bardzo źle?

–           Jest źle, ale razem z Marcinem coś wymyślimy, żeby z tego wyjść. Obiecuję.

–           Straciłeś to zlecenie na budowę osiedla domków jednorodzinnych?

–           Maju, porozmawiamy jutro. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że wieczorem mam ważne spotkanie i nie będę mógł rozmawiać. Napiszę ci tylko SMS-a, że dotarłem do hotelu. Widzimy się jutro. Pa, kochanie.

–           Pa.

Uff, co za ulga. Już myślałam, że wie o moim dzisiejszym zabiegu.

Po szybkim prysznicu zakładam jeansy i jakieś mało wyraźne, wygodne sportowe ciuchy. Nie wyglądam dobrze i to nawet nie jest kwestia braku makijażu czy biżuterii. Wyglądam słabo, wyglądam na chorą. Nagle do drzwi apartamentu ktoś zadzwonił. Nie, no ja zaraz chyba zwariuję, kto jeszcze? Kogo tu licho niesie z samego rana? Nerwowo szarpnęłam drzwiami.

–           Dzień dobry, pani Maju. Przepraszam, że tak z samego rana, ale czy może czegoś pani potrzebuje? Pan Adam będzie dopiero jutro wieczorem – zagadnął chłopak z Concierge, asystent Adama do zadań specjalnych. Tak jakby był kawałkiem mózgu Adama, odpowiedzialnym za funkcję udogadniania jego życia…

–           Dzień dobry, panie Michale, czy jak tam pan ma na imię – burknęłam nieelegancko. Młody mężczyzna o nienagannych manierach nie dał jednak poznać po sobie irytacji moim dalekim od dobrych manier zachowaniem.

–           Mam na imię Łukasz. Michał to mój drugi kolega – odpowiedział spokojnie.

–           Przepraszam. Faktycznie, tamten jest chyba trochę wyższy od pana. Przepraszam za moje zachowanie, ale trochę się spieszę. Dziękuję panu, niczego nie potrzebuję – cedziłam słowa, chcąc jak najszybciej się go pozbyć.

Pan Łukasz przyglądał się mojej chorej ręce. Nigdy nie pojawiał się u nas z samego rana, no chyba że Adam po niego zadzwonił. Tym bardziej było to dziwne tego poranka.

–           A jak pani ręka, może chociaż zakupy pani przyniosę?

–           Nie, dziękuję panu. Ja za chwilę – zawahałam się, aby nie powiedzieć mu zbyt wiele. – Ja za chwilę wychodzę. Umówiłam się w mieście. Adam będzie jutro, pan o tym przecież wie, więc spokojnie sobie poradzę ze wszystkim. Jeszcze raz bardzo panu dziękuję, panie Łukaszu.

Uff, zatrzasnęłam za nim drzwi w nadziei, że uwierzył w moje kłamstwa. Swoją drogą, to niebywała jest ta lojalność pracowników wobec mieszkańców apartamentów. Oni są nienachalni, załatwiają tyle spraw Adama, a tak w zasadzie to po raz pierwszy zamieniłam z tamtym młodym chłopakiem jakiekolwiek zdanie poza grzecznościowymi zwrotami… No dobra, dzwonię po taksówkę, mam niewiele czasu. Taksówkarz podjechał po niespełna piętnastu minutach. Przyglądał mi się z lekkim politowaniem. Po kilkunastu minutach podwiózł mnie pod budynek kliniki ortopedycznej doktora Kuszewskiego. Weszłam do środka, nigdy wcześniej tu nie byłam. Lekarz udzielał konsultacji i kwalifikował do operacji w państwowym wrocławskim szpitalu, gdzie, niestety, kolejka na mój zabieg sięgała prawie roku. Dlatego zdecydowałam się zapłacić. Doktora znam z polecenia, pracowaliśmy też trochę razem w szpitalu w Opolu, on kiedyś przyjmował tam na konsultacjach. Mieliśmy więc już okazję się spotkać w nieco przyjaźniejszych dla nas obojga warunkach. On chyba mnie takiej słabej jeszcze nigdy nie widział. Nie lubię siebie takiej, nienawidzę przyznawać się do własnego bólu. Tutaj nie mam wyjścia, muszę im zaufać, z tym też mam pewien problem. Lubię mieć wszystko pod kontrolą, wszystko zaplanowane. Pomimo ostatnich przejść, nie udało mi się pozbyć tej cholernej cechy. Niestety, mniej więcej wiem, na czym będzie polegać zabieg. Oglądałam przebieg podobnych operacji na YouTube. Będzie mi trudno się im wszystkim poddać, duszę się na samą myśl o znieczuleniu, o tym, że nie będę czuła własnej ręki, o tym, że oni – personel – będą mnie przewozić i przekładać. Źle mi jest, jak tylko pomyślę o tym, że będę zmuszona prosić ich o pomoc, o leki. Najchętniej to bym się chyba sama zoperowała. No nic, muszę jakoś przez to wszystko przejść. Powolnym i niepewnym krokiem zmierzam w kierunku rejestracji. Już źle się zaczyna!

Na plakatach widnieją reklamy fizjoterapii, szyn do ćwiczeń biernych pacjenta czy jakoś tak i reklama egzoszkieletów. Tych, które pozostały w przychodni neurologicznej na Bielanach. Czuję, jak moje ciśnienie wzrasta. Chyba nie dam rady tu pozostać. Kurwa mać! Musiały mnie tu dopaść, nawet teraz, kiedy jestem słaba, kiedy mnie właściwie nie ma. Ta cholerna przeszłość bez mojej absolutnej zgody dopada mnie. Na jednym z plakatów chyba jest mąż Ewy – sekretarki Lenkiewicza, to znaczy byłej jego sekretarki. Ciekawe, czy się pogodzili z mężem? A tak właściwie to mnie to chyba nie obchodzi, tak samo jak kompletnie mnie nie obchodzi to wszystko, co się dzieje w „Medical”. Zmieniłam numer telefonu, więc nowy prezes wziął się na sposób i wysyła mi średnio dwa maile tygodniowo z prośbą o pilne spotkanie – wszystkie lądują w spamie. Na plakacie widnieje też ten fizjoterapeuta, kolega po fachu mordercy mojego dziecka. Nie pamiętam, jakie nosił imię, ale to ewidentnie on. Nie dam rady tu pozostać, nie dam rady! Zaczynam nerwowo drapać się po wystającym obojczyku, kładę na niebieskawym linoleum, jakim wyścielona jest cała recepcja, utrzymana w błękitno-granatowych kolorach, moją sportową torbę. Podchodzę do dystrybutora z wodą, żeby jej sobie nalać. Nabieram głęboko powietrze i co? Kubki się skończyły. Zdenerwowana omijam dystrybutor, sięgam po drobne i podchodzę do automatu z ciepłymi napojami, wybieram samą wodę. Piję bardzo szybko, niemalże się krztusząc, rozpinam zamek błyskawiczny w sportowej Parce, szybkim ruchem luzuję apaszkę na szyi. Siadam i próbuję się uspokoić, zanim podejdę do rejestracji i zrezygnuję z zabiegu definitywnie. Muszę mieć jakiś logiczny argument. Spanikowana rozglądam się we wszystkie strony wystraszonymi oczyma, nie potrafię wstać. Pielęgniarki w recepcji zaczynają się mną interesować, zaraz tu jakaś podejdzie. Oczywiście jest pośród nich ruda. Ruda pielęgniarka, sporo po czterdziestce, jakaś nowo przyjęta chyba, bo pozostałe dwie, dużo od niej młodsze i ładniejsze, wszystko jej pokazują. Nie wydaje się inteligentna, ma nieobecne rybie oczy, żywo natomiast interesuje się mną. Trochę się jej boję, bo wydaje mi się nieco podobna do Lenkiewicza. Ma to samo kaprawe spojrzenie i przedramiona pokryte rudymi plamami. Włosy ma bujne, lekko kręcone, upięte w kucyk. To bardzo nieatrakcyjna kobieta. Boże, Majka, ogarnij się! Takie jest życie. Będziesz spotykać rudych i będziesz spotykać fizjoterapeutów, zwłaszcza po swojej operacji. Dociera do mnie, że chyba popadam w lekką paranoję. Wstaję, sięgam po torbę sportową i niepewnym krokiem podchodzę do zaokrąglonej lady recepcji.

Zza szarych szaf kartotecznych, sterty dokumentów i otwartych aplikacji z programami do sprawdzania w systemie e-WUŚ i rejestracji pacjenta, wyłania się ona. Ruda, brzydka i w nieładny sposób starzejąca się postać pielęgniarki z nierówno opiłowaną płytką paznokciową, lekko pożółkłą (widać, że pali sporo papierosów). I jeszcze ten niemodny pierścionek z równie nieatrakcyjnym odcieniem rudego bursztynu przypominającym jej włosy. – Maja, ogarnij się – powtarzam sobie jak mantrę!

–           Słucham panią. W czym mogę pomóc? – pyta z autentycznym zainteresowaniem. Jeszcze bardziej zaczyna mi przypominać Lenkiewicza. Nie jest w sumie podobna, ale ma podobne spojrzenie, włosy i skórę typową dla rudych osób… Jest wysoka, a ten skurwiel nie był za wysoki…

–           Jestem umówiona z doktorem Kuszewskim na zespolenie złamania Collesa.

–           Czego? – pyta mnie w bardzo „profesjonalny” sposób.

Nie dość, że brzydka, to jeszcze głupia – w jednej chwili pomyślałam o niej, nie ukrywając irytacji w spojrzeniu, jakim ją obdarowałam.

Inicjatywę przejęła na szczęście druga pielęgniarka, młoda i ładna, mająca lekko chrypliwy, ale miły dla ucha głos.

–           Odsuń się, weź od pani dowód i sprawdź e-WUŚ – wymamrotała pod nosem nerwowym tonem do rudej. – Proszę wybaczyć. Koleżanka jest od tygodnia w pracy, uczy się nadal wszystkiego.

–           Spokojnie, ja to rozumiem – odpowiadam z grzeczności, jednak obie doskonale wiemy, że myślę zupełnie inaczej.

–           Pani Maja Karewicz, tak?

–           Tak – odpowiadam.

–           Proszę podać dowód osobisty. Postaramy się niektóre procedury medyczne podpiąć pod rozliczenie z NFZ. Doktor z pewnością panią o tym poinformował, dlatego potrzebujemy sprawdzić pani ubezpieczenie. Postaramy się, aby nie za wszystko musiała pani sama zapłacić. Zgoda?

–           Tak, oczywiście. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania, dziękuję pani bardzo.

No, nareszcie jakieś pozytywne zdarzenie, pomyślałam.

Podaję dowód osobisty, ruda „profesjonalistka” wszystko skrupulatnie sprawdza.

Otwierają się drzwi do przychodni. Energicznym i zdecydowanym krokiem wchodzi doktor Kuszewski. Jak zwykle jest przed czasem. Zegar pokazuje, że zbliża się godzina ósma. Lekarz krok ma sprężysty, pewny siebie, wygląd natomiast lekko niepozorny, jak na ortopedę przystało. To dość drobny, przystojny brunet z idealnie równo ogoloną twarzą. Ma na sobie białą koszulę z długim rękawem i sweter, spod którego wystają sztywno wyprasowane mankiety. Sweter jest szary, wygląda na kupiony w londyńskim Burberry. Szyku i elegancji dodają mu zamszowe mokasyny i zegarek, na moje oko od Alberta Riele… Już mam do niego zaufanie. To pedant, a ja lubię pedantów. Kolejny raz w schematyczny sposób oceniam człowieka. Cholera, to moje zachowanie już nawet mnie samą drażni.

–           Dzień dobry, pani Maju – podchodzi do mnie i serdecznie się ze mną wita. Jak się pani dzisiaj czuje? Wyspała się pani?

–           Dziękuję, doktorze. Dobrze, to znaczy… – przerywam na chwilę. Kuszewski czuje, że się boję. Łapie mnie za zimną dłoń i patrzy głęboko w oczy, tym samym przeszywając mnie całą na wskroś…

Czuję się lekko onieśmielona, tym bardziej że jeszcze kilka minut temu chciałam uciekać. Widać to chyba po mnie albo doktor jest aż tak dobrym psychologiem.

–           Przyjechała pani sama? – pyta z niedowierzaniem, rozglądając się wokół mnie, jakby szukał mojego towarzysza.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok