Ród Rodrigandów. Ród Rodrigandów. La Pendola - Karol May - ebook

Ród Rodrigandów. Ród Rodrigandów. La Pendola ebook

Karol May

4,0

Opis

„La Pendola” opowiada o dalszych losach doktora Sternaua, znanego z tomu „Cyganie i przemytnicy”. Bohaterowie ruszają w morską podróż tropem pirata Landoli, na którego napotykają w okolicach Kapsztadu. Dochodzi tam do zaciętej bitwy, której wynik wcale nie jest z góry przesądzony. Bohaterom przyświeca też tajemniczy cel: chcą odwiedzić meksykański grobowiec Rodrigandów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol May

Ród Rodrigandów, Tom 4, La Pendola

Warszawa 2016

Stary Rodenstein

Niedaleko Moguncji, obok wsi Kreuznach, stała leśniczówka. Był to budynek obszerny, wysoki, zbudowany na kształt zamku. Dawniej mieszkało tu wiele osób, ale w roku 1848 jedynie stary nadleśniczy Rodenstein, nazywany powszechnie ze względu na rangę, otrzymaną kiedyś w wojsku, kapitanem. Tak mu dokuczyła samotność, że zwrócił się do jednej ze swych dalekich krewnych z prośbą, by wraz z córką przeniosła się do niego. Krewną tą była pani Sternau, matka doktora. Wdowa chętnie przyjęła tę propozycję.

Obok zamku mieszkała rodzina sternika Ungera. Składała się z ojca, który rzadko bywał w domu, matki i ośmioletniego chłopca. Kurt, tak bowiem miał na imię mały urwis, był beniaminkiem otoczenia.

Tego dnia wczesnym rankiem kapitan siedział w swej kancelarii pochylony nad jakimiś wykazami. Nie lubił tej pracy, toteż ze złością marszczył brwi, gotów złajać każdego, kto do niego zagada. W pewnej chwili zapukano do drzwi.

– Wejść! – powiedział ostrym tonem.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Ludwik, pomocnik nadleśniczego, jego prawa ręka i totumfacki. Służył niegdyś w kompanii kapitana i dotychczas przestrzegał wojskowej dyscypliny. Nie odezwał się więc słowem, tylko mocno stuknął obcasami.

– I cóż? – mruknął kapitan.

– Dzień dobry, panie kapitanie.

– Dzień dobry. A to wstrętna historia!

– Co takiego? Znowu skradziono drzewo?

– Ależ skąd! Mówię o tych przeklętych wykazach.

– Tak, to gorsze od złodziei. Chwała Bogu, że nie jestem nadleśniczym.

– Tego by jeszcze brakowało! Znasz się na tym jak kura na pieprzu. Ale o co chodzi?

– Jakiś pan czeka na dole. Chce mówić z panem kapitanem. Powiada, że tylko panu wyjawi swoje nazwisko.

– Przyślij go do mnie.

– Rozkaz, panie kapitanie.

Po chwili wszedł do kancelarii bez pukania wysoki, szczupły mężczyzna w olbrzymich niebieskich okularach na haczykowatym nosie i zapytał:

– Czy to pan jest nadleśniczym Rodensteinem? Teraz dopiero kapitan znalazł okazję do wyładowania swej złości.

Wstał, podszedł do drzwi i wskazując na nie, powiedział:

– Niech pan wyjdzie.

– Dlaczego?

– Dlaczego? Po prostu dlatego, że sobie tego życzę.

– Ale nie widzę powodu...

– Proszę wyjść! – ryknął kapitan. Nieznajomy cofnął się kilka kroków.

– No już, co dalej? – spytał.

– Niech pan zamknie za sobą drzwi, wejdzie jeszcze raz i przywita się po ludzku.

Po chwili rozległo się pukanie.

– Wejść! – zawołał nadleśniczy.

Nieznajomy, przestąpiwszy próg pokoju, odezwał się z ironicznym uśmiechem na ustach:

– Panie leśniczy, mam pewne powody, dla których ustąpiłem panu. A więc dzień dobry.

– Dzień dobry.

– Czy mogę prosić o urzędową rozmowę? Jestem komisarzem policji.

– Niech pan siada i streszcza się. Mam mało czasu.

– W pańskim domu mieszka niejaka pani Sternau?

– Tak.

– Razem z córką?

– Tak.

– W jakim charakterze mieszkają te panie?

– Do wszystkich diabłów! W charakterze ludzi. I kwita.

– Zwracam panu uwagę, że mam prawo żądać uprzejmych odpowiedzi.

– Czy moje są nieuprzejme?

– Czy pani Sternau ma jeszcze inne dzieci?

– Tak, syna, lekarza.

– Gdzie on przebywa?

– Mój panie, nie mam ani czasu, ani ochoty wdawać się w sprawy zupełnie mi nie znane. Co jest z tym doktorem Sternauem?

– Rozesłano za nim listy gończe.

– Co takiego? Co pan powiada?

– To, co pan słyszy. Poszukują go w Hiszpanii za usiłowanie morderstwa, kradzież i uprowadzenie.

Kapitan obrzucił komisarza badawczym spojrzeniem.

– Tylko za te drobnostki?

– To pan nazywa drobnostkami?

– Pan mnie nie zrozumiał. Plecie mi komisarz tutaj jakieś duby smalone. Otóż oświadczam panu, że doktor Sternau to dzielny i zacny człowiek. Prędzej mógłbym przypuścić, że to pan jest mordercą, uwodzicielem albo złodziejem. A zresztą, czy pan jest naprawdę komisarzem, czy ma pan jakiś dokument?

– Jak pan śmie mnie legitymować!

– Nie znam przecież pana, a każdy oszust może się podać za komisarza. Niech pan wyjdzie i proszę nie wracać bez legitymacji służbowej!

– Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co robi?

– Doskonale. Jeżeli pan nie odejdzie dobrowolnie, każę pana wyrzucić.

– Wrócę tu w asyście. A ponadto zaskarżę pana za stawianie oporu władzy. Nie powinien się pan uważać za udzielnego księcia.

Kapitan zadzwonił. Wszedł Ludwik.

– Ludwiku!

– Słucham, panie kapitanie.

– Wyprowadź tego pana i to już!

– Rozkaz, panie kapitanie – odpowiedział Ludwik, po czym wziął rzekomego komisarza pod ramię i sprowadził ze schodów. Na dole stało kilku służących. Widząc, co się dzieje, pomogli starszemu koledze: komisarz opuścił dom z szybkością pośpiesznego pociągu. Znalazłszy się poza obrębem zamku, zacisnął pięści, przysięgając nadleśniczemu zemstę.

Na dziedzińcu bawił się Kurt, ubrany w piękny zielony strój myśliwski.

– Ludwiku – zapytał – dlaczego wyrzuciłeś tego człowieka? Co on zrobił?

– Obraził pana kapitana.

– A niech go...! Zasłużył na dobrą porcję śrutu! Zastrzelę każdego, kto obraża pana kapitana.

Ludwik nie dając poznać po sobie, że jest zadowolony z odwagi malca, powiedział surowo:

– Do ludzi nie wolno strzelać. Ale mógłbyś na przykład strzelić do lisa.

– Do lisa? – uradował się chłopiec. – Gdzie jest?

– Niedaleko stąd, w dąbrowie. Wytropiłem go wczoraj. Dziś wezmę moje jamniki i pójdę jeszcze raz.

– Czy mogę iść z tobą?

– Dobrze, ale jeżeli mama pozwoli.

– Zaraz zapytam.

Jak strzała pobiegł do matki, która zajęta była karmieniem drobiu na podwórzu. Wpadł między ptactwo i nie stropiony tym, że rozegnał je na cztery strony, zawołał:

– Mamo, mamo, zabiję go!

– Kogo?

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.