Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poezje - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poezje - ebook

Adam Asnyk, polski poeta i dramatopisarz, ogłaszał wiersze w licznych zbiorach. Tom zawiera dziesiątki utworów poetyckich z lat 1876–1894.

Twórczość Asnyka można podzielić na dwa okresy, których nazwa wiąże się z miejscem zamieszkania poety. W okresie lwowskim autor przede wszystkim odwołuje się do przeszłości, wydarzeń związanych z klęską powstania styczniowego i katastrofą narodową, do której powstanie 1963 r. doprowadziło. Powstają wówczas wiersze pełne bluźnierstw, buntu przeciw Stwórcy i ustalonemu porządkowi świata, goryczy i zwątpienia czy w końcu krytycznego obrachunku z romantyzmem politycznym. Osobną grupę stanowi liryka miłosna, w której – odwołując się do praw serca – wyraża poeta protest przeciwko porządkom tej ziemi. Utwory te cechuje bogata paleta uczuć – od smutku i melancholii do miłości i delikatnych drgnień serca. Twórczość z okresu krakowskiego jest wyrazem pogodzenia się ze światem. Poeta poszukuje porozumienia ze współczesnością. Motywem wielu jego utworów jest krajobraz górski, zwłaszcza tatrzański.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7903-829-9
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Publiczność i poeci (1876)

Publiczność do poetów

Poeci do publiczności

Między nami nic nie było

Posyłam kwiaty...

Zwiędły listek

Ja Ciebie Kocham!

Sonet

Sonet

Życzenie

Ach, powiedz!

Ty czekaj mnie

Rezygnacja

Powrót piosenki

Tęsknota

Anielskie chóry

Bez granic

Płaczącej

Dziwny sen

Idź dalej

Na śniegu

Uwielbienie

Myślałem, że to sen

Wspomnienie

Pożegnalne słowo

Echo kołyski

Marzenie poranne

Do...

Zmarłej dziewicy

Szkoda!

Gdybym był młodszy...

Karmelkowy wiersz

Sonet

Ach, jak mi smutno!

Dwa spotkania

Na przedpieklu

Helenie Modrzejewskiej

Sen grobów (1865)

I

II

Epilog do Snu grobów

Podróżni

W zatoce Baja

Pijąc Falerno

Na Nowy Rok

Pamięci Józefa P...

Prośba

Toast w Poznaniu

Piosnka pijaka

Sonet

Sonet

Sonet

Bezimiennemu

J. I. Kraszewskiemu

Miejmy nadzieję!

Przeminął czas

Powrót do domu

Album pieśni

Preludium

Najpiękniejsze piosnki

Rozłączenie

Daremne żale

Zaczarowana królewna

Za moich młodych lat

Na początku

Miłość jak słońce

Nieśmiertelni

Panieneczka

Dzieje piosenki

Nie mów

W Tatrach

Wstęp

Ranek w górach

Morskie Oko

Kościeliska

Noc pod Wysoką

Letni wieczór

Podczas burzy

Limba

Wodospad Siklawy

Ulewa

Maciejowi Sieczce Przewodnikowi w Zakopanem

Giewont

Na zgon poezji

Oda

Do młodych

Kantata na jubileusz J. I. Kraszewskiego

W ciemności grobu

Dzisiejszym idealistom

Na grobie Wincentego Pola

W dwudziestopięcioletnią rocznicę powstania 1863 roku

Nad głębiami (1894)

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

XIII

XIV

XV

XVI

XVII

XVIII

XIX

XX

XXI

XXII

XXIII

XXIV

XXV

XXVI

XXVII

XXVIII

XXIX

XXX

Na obchód Słowackiego

W dzień złożenia zwłok Mickiewicza na Wawelu

Nie-bajka

Historyczna nowa szkoła

Sztuczne kwiaty

Kwiaty

Niezabudki kwiecie

Bławatek

Stokrotki

Róża

Powój

Lilie wodne

Fiołki

Pierwiosnki

Gałązka jaśminuPubliczność i poeci

(1876)

Publiczność do poetów

Wiecznie śpiewacie na tę samą nutę!

Śpiewacie rozpacz dziką i bezbrzeżną,

Serca przedwczesną goryczą zatrute

I melancholie mglistą a lubieżną,

Senne miłoście szpilkami przekłute,

Rany zadane jedną rączką śnieżną,

I omijacie skrzętnie każdą radość –

Strojąc się w duchów księżycową bladość.

Po tysiąc razy te same westchnienia

Ślecie do oczu niebieskich lub czarnych,

Do drobnej nóżki, krągłego ramienia

I różnych kształtów mniej lub więcej zdarnych

I umieracie jak Tantal z pragnienia,

Pełni poświęceń i bohaterstw marnych,

A choć się który czasem w rymie potknie,

To jednak lubej ręką swą nie dotknie.

Zawsze ach ona! z tą twarzyczką cudną

Serca wam bierze na straszne tortury;

Spojrzy się... przeżyć jej spojrzenie trudno!

Odwróci oczy... świat się kryje w chmury,

Wszystko stracone, ona jest obłudną –

Dokoła ciemność i smutek ponury!

I nie zostaje nic... o srogi losie!

Jak ginąć w mękach na sonetów stosie.

Wiecznie te same klęski bezprzykładne

I te piękności boskie, nadzwyczajne,

Te bujne włosy, te ruchy układne,

Różane usta, słodkie, życiodajne,

Te oczy pełne miłości a zdradne,

Które wyczerpał brylantowy Heine,

Te brwi, te rzęsy, te perłowe ząbki,

Te kwiaty w włosach i szat białe rąbki.

I pełno wszędzie słów pieszczonych szmeru,

Co płyną jako śpiewne wodospady,

I pełno woni zbyt słodkiej eteru,

Pełno lamentów, zniszczenia, zagłady,

Zmarnowanego życia i papieru,

I potępieńców pośmiertnej biesiady...

Co wszystko snuje się z jednego wątka,

Z kapryśnej pozy ładnego dziewczątka.

Dosyć już mamy tych rozkoszy dreszczów

I tych uśmiechów niby ironicznych,

Bladych księżyców, mgły i krwawych deszczów,

Niezrozumiałych potęg demonicznych;

Dosyć już mamy tych łabędzich wieszczów,

Którzy konają w bólach ustawicznych,

I tych ubóstwień, rozanieleń, szataństw,

I tym podobnych rymowych szarlataństw!

Co nam do tego, że wam bohaterki

Przysięgną miłość, a potem was zdradzą?

Zapewne są to dość znaczne usterki,

Lecz wartoż za to świat malować sadzą?

I wulkaniczne puszczać fajerwerki,

Co się nikomu na nic nie przydadzą?

Warn się to piękne zdaje w waszym rymie,

A my się za to musi m krztusić w dymie.

Miłość jest piękną bez wątpienia rzeczą

I ma w poezji stare jak świat prawa –

Lecz trzeba, żeby miała twarz człowieczą,

Żeby tryskała życiem jej postawa:

Śmieszną się staje, gdy ją okaleczą

I kiedy wyjdzie wybladła i krwawa.

Co by ach! na to Afrodytę rzekła,

Gdyby widziała was i wasze piekła!

Nie zrozumiałaby zapewne wcale,

Że przemawiacie miłości językiem,

Widząc was w jakimś Orestowym szale,

Z spojrzeniem błędnem, pochmurnem i dzikiem,

Na samobójców chwiejących się skale,

Urągających niebu wykrzyknikiem...

Pewnie by pierś swą zasłoniła twardą

I porzuciła was z gniewem i wzgardą.

Wprawdzie dziś ona, ta naga, ta grecka!

Złej już opinii na świecie używa –

Sentymentalność górą dziś niemiecka,

Co się w mgłach kąpie i we mgłach rozpływa;

I cała młodzież porządna, kupiecka,

Przed jej posągiem oczy swe zakrywa

I marzy wsparta na łokciu w sklepiku –

O idealnym bardzo kaftaniku.

Wiemy, że trzeba kształty posągowe

Wy pełnić wyższy m tchnieniem ideału,

Na nagi marmur rzucić światło nowe,

Moc czarodziejską dać pięknemu ciału;

Wierzymy także w zachwyty duchowe,

Ale nie chcemy wiecznego rozdziału

Pomiędzy duchem nieschwyconym w locie –

A biednym ciałem, co się tarza w błocie.

Chcemy tej zgody, harmonii i ciszy,

Która piękności pierwszym jest warunkiem,

Chcemy tych dźwięków, które każdy słyszy

Na swoich ustach drżących pocałunkiem,

Ale nie wrzasku szalonych derwiszy,

Co upojeni narkotycznym trunkiem,

Kręcą się w kółko bez tchu i pamięci

I myślą, że to świat się cały kręci.

Chcemy tych natchnień, co by w życia zdroju

Ukazywały nową piękną stronę,

Które by naprzód biegły w każdym boju

Pokrzepiać serca słabe lub zmęczone,

Co by rzeźbiły w klasycznym spokoju

Dumne postacie, wawrzynem wieńczone,

I podnosiły wszystkie ludzkie cele,

Zdrowe pragnienia budząc w zdrowym ciele.

Lecz wy, księżyca kochankowie smutni,

Nie macie na to w piersiach dosyć siły!

Każdy z was wsparty na złocistej lutni,

Wpółpochylony do ciemnej mogiły,

Słucha z przestrachem dzikiej wichrów kłótni,

Nucąc o widmach, co mu się przyśniły,

A że ma głosik łagodny i cienki,

Lubią go słuchać młodziutkie panienki.

Przez to zyskuje do wielkości prawo

I na miłostkach, jako wieszcz, wyrasta,

Spogląda łzawo i śmieje się krwawo,

Bo już go chytra zdradziła niewiasta.

Pogardza światem, nauką, zabawą,

Tylko się gorzko uśmiecha i basta –

I poemata pisze ironiczne,

Bardzo piekielne, choć niegramatyczne.

Ironia wprawdzie ma swój wdzięk oddzielny

I może zasiąść na Parnasu szczycie;

Dużo jest prawdy w śmiałości bezczelnej,

Dużo piękności w jej bolesnym zgrzycie,

Gdy się na przedmiot targa nieśmiertelny,

Widząc, że wcielić nic zdoła go w życie,

Lub gdy odkrywa serc ludzkich sprzeczności

I śmiechem godzi dwie ostateczności.

Ale ironia, o panowie mili!

To nie gra w piłkę przyjemna i łatwa,

Którą by mogła zawsze, w każdej chwili,

Bawić się z szkoły wychodząca dziatwa;

Ten jeszcze Heinem nie jest, kto się sili

Śmiać się i płakać, i w rymie pogmatwa

Dużo utartych wyrażeń cynizmu,

Z romantycznego wziętych katechizmu.

Dlatego radzim wam, wieszczowie nasi,

Niech wasze Muzy w locie swym odpoczną;

Niech się z was żaden nie dręczy, nie kwasi

Ani też skacze w otchłań zwątpień mroczną

Dla tej niewdzięcznej Maryni lub Kasi,

Niechaj nie pędzi w przestrzeń nadobłoczną

Roztrącać gwiazdy... bo nam tchu nie staje

Zdążać za wami w tak dalekie kraje.

Chciejcie być skromni, zrozumiali, prości,

Panujcie myślą nad słuchaczów gminem

I budźcie w sercach pragnienie piękności;

Niechaj pieśń wasza będzie dobrym winem,

Co by nas mogło zagrzewać w starości,

Lecz nie szukajcie kłótni z Apollinem,

I gdy was rada nie powstrzyma nasza –

Wspomnijcie sobie losy Marsyasza!Poeci do publiczności

Z pokorą nasze pochylamy głowy

Przed twoim sądem, o publiko gniewna!

Bo chociaż wyrok bezwzględnie surowy,

Jednak jest słusznym w gruncie, to rzecz pewna;

I przyznać musim, że nasz chór harfowy

I nasza nuta szpitalno-cerkiewna

Z całym przyborem schorzałej fantazji

Jest dziś najgorszym rodzajem inwazji.

Po zgasłych wieszczach w ręce słabe, drżące,

Wzięliśmy lutnie, w których pieśń czarowna

Spoczywa w tonów ubrana tysiące,

Boleścią całych pokoleń wymowna.

Smutno nam słyszeć te echa mdlejące,

Smutno nam wiedzieć, że ta moc cudowna,

Potrząsająca niegdyś ludzi tłumem

Niezrozumiałym stała się dziś szumem.

Straszno nam strun tych dotykać natchnionych,

Co się prężyły jako serca żywe,

Co miały siłę rozbudzać uśpionych

I smagać biczem umysły leniwe;

Straszno nam stanąć wobec tych zniknionych,

Rozrzucających piękności prawdziwe,

I pieśń podnosić wśród gawiedzi syków,

Pieśń przygnębionych wstydem niewolników.

Znamy swą niemoc, węża, co nas dławi

I opasuje w swe skręty potworne;

Znamy ten obłęd, co nas z wolna trawi

I z piersi dźwięki dobywa niesforne;

Wiemy, że śmieszni jesteśmy, choć łzawi,

I tak bezkształtni, jako mgły wieczorne,

Ale uznając wszystkie nasze winy,

Chcemy wam złego odsłonić przyczyny.

Jesteśmy dziećmi wieku bez miłości,

Wieku bez marzeń, złudzeń i zachwytu,

Obojętnego na widok piękności,

A więdnącego z nudy i przesytu,

Wieku, co wczesnej doczekał starości,

Sam podkopawszy prawa swego bytu,

Wieku, co siły strwonił i nadużył,

Nic nie postawił, chociaż wszystko zburzył.

Wzrośliśmy także wśród dziwnego świata,

Co się zapału i uniesień wstydzi,

Co każdym wzniosłym uczuciem pomiata,

I wszędzie szuka śmieszności i szydzi;

Bawi go jeszcze arlekińska szata,

Lecz ani kocha, ani nienawidzi!...

I to jest nasze największe przekleństwo:

Otaczające nas dziś społeczeństwo!

Jego bezduszna, chłodna atmosfera

Już od kolebki duszę nam otacza,

Dziewiczą barwę szyderstwem z niej ściera,

Żadnej świętości marzeń nie przebacza;

Nic więc dziwnego, że ogień zamiera,

Że się fantazja krzywi i wypacza,

Bo tam, gdzie w sercach bezmyślność i bierność,

Krzewić się może jedna tylko mierność.

Każda epoka, co ze swego łona

Wydała pieśni potężnej olbrzyma,

Nosiła wyższej idei znamiona,

Pewien wzór piękna mając przed oczyma,

I sama była miłością natchniona,

Drżąca jak lutnia, którą śpiewak trzyma,

I on dlatego wielkim być nie przestał,

Że miał słuchaczów serca za piedestał.

On zbierał tylko marzenia tęczowe,

Które duch ludu z piersi swej wysnuwał,

Tylko im polot dawał i wymowę,

Ujmował w kształty i w przyszłość posuwał;

Więc kiedy stworzył potężną budowę,

Każdy jej wielkość i prawdę odczuwał,

Bo znalazł wszystko tam ubrane w ciało,

Co w jego piersi niewyraźne tlało.

Potrzeba było młodzieńczego wieku,

Pełnego ognia, wrażeń i prostoty,

Wykarmionego na cudownym mleku,

Zbrojnego w wszystkie bohaterskie cnoty;

Potrzeba było, ażeby w człowieku

Wykwitła siła nadziemskiej istoty,

Co dumnym czynem w niebiosa się wdziera,

Ażeby wydać ślepego Homera!

Potrzeba było dla niego tych czasów,

W których lud cały w pieśni rozkochany

Słuchał jej chciwie wśród laurowych lasów

I uzupełniał wątek podsłuchany.

I kiedy z długich pokoleń zapasów

Snuł się poemat wielki, niezrównany.

I gdy bohater i twórca rapsodu

Zarówno byli chlubą dla narodu!...

I zawsze w wieków minionym pochodzie

Z duchem społeczeństw szli śpiewacy w parze;

Co zakwitało w ludzkości ogrodzie,

To pieśń na swoje przeniosła ołtarze.

Grek hołdujący jasnych bóstw urodzie

Znalazł swój liryzm pieszczony w Pindarze,

A ile ognia tlało w jego łonie,

Tyle rozkosznych brzmień w Anakreonie.

Tak samo znowu, gdy po nocy długiej

Świat się odmłodził wiarą i krwią nową,

Gdy barbarzyńskiej ciosami maczugi

Zgruchotał całą przeszłość posągową,

Kiedy cudownie odżył po raz drugi,

Z całą fantazją świeżą, silną, zdrową,

Zaraz zaświecił podwójnym brylantem,

Wdzięcznym Petrarką i surowym Dantem.

Szekspir, gdy stanął na dramatu szczycie,

Miał pod nogami wielką ludzi wrzawę,

Wybuchające namiętnością życie,

Wielkie gonitwy o miłość i sławę.

A Goethe zastał myśl ludzką w rozkwicie,

Po złote runo wolności wyprawę,

Żądzę ziszczenia ideałów szczytnych

I uwielbienie wzorów starożytnych.

Lecz dziś gdzie znaleźć jaki sztandar wielki,

Który by porwał małoduszne zgraje?

Wszechwładnej niegdyś cudów rodzicielki:

Młodzieńczej wiary – świat już nie wyznaje;

Nikt się nie zwraca do tej karmicielki,

Co sercom ludzkim wieczną młodość daje,

I nie zostało nic z anielskich wizji,

Prócz niedowiarstwa albo hipokryzji.

Piętrzą się jeszcze gotyckie świątynie

I wieżycami pną się między chmury,

I dym kadzideł jeszcze w niebo płynie,

I lud się modli zimny i ponury;

Lecz nad tym jękiem, co bez echa ginie,

Nie ulatuje anioł srebrnopióry

I w chore serca pociechy nie leje,

I chłód śmiertelny z ciemnej nawy wieje...

Zabrakło wiary, zabrakło płomienia,

Który ożywiał niegdyś mężów dawnych,

Zabrakło cudów, zbrakło pokolenia,

Co cud mieściło w piersiach w stal oprawnych;

Dzisiaj choć widzi m smutne poświęcenia,

Choć widzi m ludzi krwią swą marnotrawnych,

Przecież to wszystko tak marnie opada

Jak kwiat, któremu wnętrze robak zjada.

Miłość ojczyzny?... Ta dziś pustym dźwiękiem,

Co nie brzmi wcale albo brzmi szaleństwem;

Nasi mężowie śpiąc na łożu miękkiem,

Biją w dzwon trwogi przed niebezpieczeństwem,

Gdy kto ten wyraz powie z cichym jękiem,

I obrzucają swój naród przekleństwem

Za to, że śmiał się targnąć na kajdany

I drgnął na chwilę własną krwią oblany.

Miłość ojczyzny! To przedmiot zużyty

I pogrzebany z poległym rycerstwem,

Starannie w trumnie gwoździami przybity

I przytrzaśnięty pleśnią i szyderstwem,

A nad nim klęczy postać jezuity,

Co umarłego gorszy się kacerstwem

I lud poucza, że modna pobożność –

Tę ziemską miłość uważa za zdrożność.

Miłość ojczyzny!... Staroświeckie tema

I rdzą grobowca zgryzione ze szczętem,

Zewsząd mu krzyczą wielkie anatema,

Pokryte słodkim świętoszków lamentem;

Więc żeby wznawiać rzeczy, których nie ma,

Trza być półgłówkiem albo też studentem

I z Don Kiszotem błądzić po manowcach,

By kruszyć kopie na spłoszonych owcach.

A dziś podobna marzeń wybujałość

Jest w naszym świecie wielce karygodną,

Nasze powagi widzą w tym zuchwałość,

Która być może w straszne skutki płodną;

Przyznają wtedy pieśni doskonałość,

Gdy jest jak oni bezbarwną i chłodną,

I tak strzyżoną, jakby ogród włoski,

Mając ucięte i myśli, i głoski.

Więc nie dziw, że nikt ręką swą nie sięga

Po ten skarb w lutni ukryty ojczystej;

Dla martwych widzów – martwa to potęga,

I może kruszyć tylko pierś lutnisty,

I stać zamkniętą, jak ta czarów księga,

Przez długie wieki w ciszy uroczystej,

Póki epoka nie nadejdzie nowa,

Godna odczytać jej cudowne słowa.

Cóż więcej znaleźć?... Sława?... tej nie mamy,

Wszyscy mniej więcej jesteśmy niesławni

I nosim znaczne na honorze plamy;

Pod każdym względem zawsze niepoprawni,

O czystą wielkość zwykle mało dbamy

I wtenczas właśnie jesteśmy zabawni,

Gdy się stroimy w kawałek łachmanu,

Co się nazywa dziś rozumem stanu.

Ten rozum stanu – wynalazek złoty!

Lepszy niż jaki płaszcz nieprzemakalny;

Pod nim bezpiecznie można szydzić z cnoty

I podkopywać przesąd idealny,

Można ojczyźnie różne czynić psoty

I łuk w nagrodę dostać tryumfalny,

Bo on zasłonić zdoła każdą sprzeczność,

Wszelki egoizm, wszelką niedorzeczność.

Istny talizman, który dobre wróżki

Roznoszą same jako płód krajowy

I polskiej szlachcie kładą pod poduszki,

A ta się naraz budząc z bólem głowy,

Na suchych wierzbach umie szczepić gruszki

I cycerońskiej nabiera wymowy.

Tak więc bez pracy, nauk i zachodu

Kraj się zapełnia gwiazdami narodu.

Przedmiot gotowy dla wieszczów przyszłości,

Będzie go można w gładkie rymy włożyć

I parafialne pozbierać wielkości,

I epopeję narodową stworzyć,

Co pozostanie Iliadą śmieszności;

Lecz my nie pragniem owej chwili dożyć

I wolim raczej na swych lutniach drzymać,

Niż próżny pęcherz powietrzem nadymać.

Cóż więc zostaje?... Pieśni erotyczne?

Ale i dla tych braknie w świecie wzorów,

Pogasły w piersiach ognie romantyczne,

Pełne świetności i pięknych kolorów,

A miłość cierpi suchoty chroniczne

I potrzebuje pomocy doktorów,

Co podtrzymują jej zbyt wątłe życie

Przez różnych środków drastycznych użycie.

Nasze anioły i nasze kobiety

Są w sentymenta ubrane po kostki,

Lubią poezję zajadać na wety

I lubią także bawić się w miłostki.

Któż by wyliczył ich wszystkie zalety?

Jednej im tylko brak jeszcze drobnostki –

Prawdy w uczuciu... Lecz to rzecz zbyteczna,

Niemodna dzisiaj – nawet niebezpieczna...

Tym, czym są teraz, nie wzniecą tej walki,

Co się toczyła koło murów Troi;

Żadna nie zginie z rąk swojej rywalki,

Żadna się losów Julietty nie boi,

Bo każda z wdziękiem norymberskiej lalki

W balowej sukni na wystawie stoi

I z pochyloną, rozmarzoną główką –

Czeka na kupca, co płaci gotówką.

A Romeowie nasi nowocześni –

Są jak z żurnalu wycięte figurki;

Tacy bezduszni, tacy bezcieleśni,

Że z nich zaledwie zostały tużurki,

Które do taktu salonowej pieśni

Skaczą kadryle, walce i mazurki,

Wzdychając przy tym od czasu do czasu

Do diamentów, gazy i atłasu.

Krew tam nie kipi purpurowym warem

I nie upiększa ciał swoim szkarłatem,

Zmysły namiętnym nie owiane czarem

Nie zakwitają egzaltacji kwiatem;

A to, co wschodzi, jest tak zwiędłem, starem,

Tak arlekińskiem i tak karłowatem,

Że może służyć na pastwę dewotkom,

Co się pobożnym poświęcają plotkom.

Ale dla pieśni nie ma tam oparcia:

Tyle tam ziarna, co w pustym orzechu.

Te straszne dzisiaj czułych serc rozdarcia

Na drugi tydzień goją się w pośpiechu;

Do tragicznego zanim przyjdzie starcia,

Cała tragedia kończy się na śmiechu,

Skąd i poezja nasza nosi znamię,

Że jest szyderczą, gdy uczuć nie kłamie.

Trudno wymagać, by na takiej roli

Wytrysła natchnień prawdziwych obfitość;

Trudno geniuszu żądać aureoli

Tu, gdzie się tuczy sama pospolitość,

I trudno miłość śpiewać wśród swawoli,

Co budzi tylko wzgardę albo litość.

Trudno, ach! żądać dziś Anakreona,

Kiedy świat cały na bezkrwistość kona...

Potrzeba śmiać się więc na równi z wami

I razem z wami nad przepaścią pląsać;

Potrzeba kryć się ze swoimi łzami

I z własnych uczuć głośno się natrząsać,

Karmić się co dzień skandalem, plotkami,

Różować twarze i przechodniów kąsać,

Wszystko szlachetne zdeptać, sponiewierać,

Potrzeba śmiać się... śmiać się i umierać...

Jeśli nas teraz potępić pragniecie,

Za nasze niemoc, nasze niedołęstwo,

Za rozrzucone poetyczne śmiecie,

Za skoszlawione pieśni czarnoksięstwo,

Godzim się na to... Potępcie, gdy chcecie;

Przy was jest słuszność, przy was jest zwycięstwo

Lecz tę rozważcie smutną okoliczność:

Tacy poeci, jaka jest publiczność!

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: