Przed ślubem - Ojciec Louis OSB - ebook

Przed ślubem ebook

Ojciec Louis OSB

3,8

Opis

Celem książki ojca Louisa OSB jest próba odpowiedzi na pytanie, jakie miejsce powinien zająć język ciała w budowaniu związku.

Czy dokonujący się we współżyciu seksualnym dar ciał może ukazać swoje prawdziwe znaczenie, jeśli jest on przeżywany w okresie przygotowywania do małżeństwa?

Czy pomaga we wzajemnym lepszym poznaniu się i rozeznaniu, czy do siebie pasujemy?

Czy jest uprzywilejowanym językiem miłości w jej pierwszym etapie, miłosnej namiętności, kiedy jesteśmy młodzi i pełni życia? Wiele par niespecjalnie się tą kwestią przejmuje i sypia ze sobą Przed ślubem. Dlaczego więc Kościół upiera się przy nauczaniu zasad moralnych, które wydają się przestarzałe i całkiem nieprzystosowane do dzisiejszej mentalności?

Książka nie zadowala się półprawdami, jest wymagająca i nie ulega atmosferze współczesnego świata. Pokazuje zarazem, że zawsze możliwa jest zmiana, pójście naprzód, jeżeli wybierzemy dziś – z pewnością stromą, ale jakże piękną – drogę czystości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (9 ocen)
4
1
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Czy doświadczyliście kiedyś bardzo silnej miłości? A może jesteście właśnie w trakcie budowania relacji, która ma szanse stać się wielką miłością waszego życia? Albo może marzycie o tym, aby któregoś dnia spotkać prawdziwą i głęboką miłość?

Niezależnie od formy, w jakiej odmieniacie czasownik „kochać”, wyczuwacie z pewnością, że miłość niesie z sobą wielką obietnicę szczęścia. Ale być może intuicyjnie przeczuwacie również, że miłość – podobnie jak wszystko, co cenne – jest krucha i byłoby naprawdę szkoda popsuć tak ogromny skarb.

Ta książka chciałaby pomóc wam uniknąć tego rodzaju nieszczęścia. Jej celem jest refleksja na temat miejsca, jakie powinien zająć język ciała w budowaniu związku. Czy dokonujący się we współżyciu seksualnym dar ciał może ukazać swoje prawdziwe znaczenie, jeśli jest on przeżywany w okresie przygotowywania do małżeństwa? Czy pomaga on we wzajemnym lepszym poznaniu się i rozeznaniu, na ile do siebie pasujemy? Czy chcielibyśmy wręcz stwierdzić, że jest on uprzywilejowanym językiem miłości w jej pierwszym etapie, miłosnej namiętności, kiedy jesteśmy młodzi i pełni życia?

Książka ta przeznaczona jest w szczególności dla narzeczonych, którzy zdecydowali się zawrzeć ślub w Kościele i którzy w okresie poprzedzającym ślubną ceremonię religijną zadają sobie następujące pytanie: „Po co czekać z małżeństwem, aby uprawiać seks?”. Pytanie wydaje się zasadne, ponieważ poza wszystkim, jeśli naprawdę kochają się już od dłuższego czasu i podjęli decyzję o tym, aby niebawem wziąć ślub, można by dojść do wniosku, że nie ma różnicy, czy przeżywają tę cudowną sprawę, jaką jest seksualna intymność, miesiąc przed czy dzień po uroczystości zaślubin! Czy nie jest najważniejsze, aby chwila ta była momentem pięknej miłosnej komunii, przeżywanej w pełnej szczerości i wolności?

Zresztą zdecydowana większość narzeczonych niespecjalnie się tą kwestią przejmuje, rozwiązując ją właśnie zgodnie z tego rodzaju logiką i bez większego problemu: sypiają ze sobą przed ślubem. Dlaczego więc Kościół upiera się przy nauczaniu zasad moralnych, które wydają się już naprawdę bardzo przestarzałe i kompletnie nieprzystosowane do dzisiejszej mentalności?

Czytamy w Katechizmie Kościoła katolickiego: „Narzeczeni są powołani do życia w czystości przez zachowanie wstrzemięźliwości. [...] Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej powinni zachować na czas małżeństwa”[1]. Innymi słowy, narzeczeni nie tylko nie powinni uprawiać przed ślubem seksu, ale muszą również unikać jakiegokolwiek intymnego gestu czułości, który prowadziłby do przyjemności seksualnej (chodzi o wszelkie miłosne gesty, które zazwyczaj przygotowują do cielesnego współżycia małżonków).

Jak zatem uzasadnić to oczekiwanie? Chyba nawet spośród tych rzadko spotykanych odważnych, którzy dokładają wszelkich starań, aby wprowadzić nauczanie Kościoła w życie, niewielu potrafi wyjaśnić swój wybór i zaświadczyć o spójności podjętego oczekiwania i szczęściu, jakie w nim odnajdują. Jeśli robią to tylko po to, aby przestrzegać moralnej reguły, ryzykują utratę motywacji do wytrwania w trudnym okresie oczekiwania aż do samego ślubu, natomiast świadectwo, jakie dają swoim przyjaciołom, jest mało przekonujące.

Dlatego ważne jest zrozumienie zasadności czekania: nie, nie chodzi w nim o przestarzały chrześcijański obyczaj, arbitralne prawo czy wymyśloną przez Kościół moralną regułę... jakby religia, bojąc się przyjemności, chciała stłumić spontaniczność miłości! Oczekiwanie do ślubu ze wzajemnym oddaniem się sobie we współżyciu seksualnym jest drogą wolności i spełnienia. Jest wręcz jedyną drogą prowadzącą do zbudowania małżeństwa trwałego, pełnego pięknej intymności i głęboko chrześcijańskiego. Te trzy punkty zostały szczegółowo rozwinięte w pierwszej części książki.

Druga część przedstawia najczęściej spotykane zastrzeżenia formułowane przez narzeczonych w odniesieniu do sensu oczekiwania oraz trudności przeżywania go w sposób pozytywny w kontekście współczesnych czasów. Ich argumenty zostały zebrane w kilkunastu konkretnych świadectwach, na każde z nich staramy się znaleźć rozjaśniającą i wyzwalającą odpowiedź. Ostrzegamy jednak czytelnika – to książka raczej słona niż słodka! A to oznacza, że nie zadowala się półprawdami, ale jest wymagająca i idzie pod prąd atmosferze współczesnego świata. Mimo to, nawet jeśli czytelnik nie przeżywa swoich miłosnych relacji w czystości, niech nie zamyka się w sterylnym poczuciu winy. Niezależnie od tego, jak kręta byłaby jego ścieżka i jak wielkie rany z przeszłości, najpiękniejsze przed nim i ciągle jeszcze, z Bożą pomocą, dostępne. Książka ta nie chce ani nikogo osądzać, ani zniechęcać, ale pragnie dać nadzieję, że zawsze możliwa jest zmiana, pójście naprzód, wyciągnięcie wniosków z przeszłości – jeżeli wybierzemy dziś – z pewnością stromą, ale jakże piękną – drogę czystości.

Chcielibyśmy, abyś kończąc czytać tę książkę, nabrał przekonania, że ten, kto przeżywa prawdziwy czas narzeczeństwa przed ślubem, „nie traci nic, absolutnie nic z tego, co czyni życie wolnym, pięknym i wielkim”, posługując się słowami pierwszej homilii papieża Benedykta XVI skierowanymi do młodych[2].

[1] Katechizm Kościoła katolickiego, nr 2350.

[2] Inauguracyjna homilia Benedykta XVI, 24 kwietnia 2005 roku.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dlaczego czekać?

1. ABY ZBUDOWAĆ TRWAŁE MAŁŻEŃSTWO

Cztery więzi, które należy zbudować

Małżonkowie przekazują sobie miłość za pomocą czterech „mostów”, które łączą ich ze sobą. Są to:

– więź ducha (miłość nadprzyrodzona) – wspólne przeżywanie wiary,

– więź umysłu (miłość duchowa) – posiadanie wspólnego ideału,

– więź serca (miłość uczuciowa) – komunikacja,

– więź ciała (miłość fizyczna) – obdarzanie się czułymi gestami wyrażającymi miłość.

Przyjrzyjmy się krótko każdej z tych więzi, których tworzenie ważne jest już w czasie narzeczeństwa.

Więź ducha

Polega na wzajemnym wspieraniu się w wierze i wspólnej modlitwie, oczywiście przy zachowaniu swojego bardzo osobistego sposobu modlitwy, z pewnością innego niż drugiej osoby. Żeby dobrze przygotować się do małżeństwa, ważne jest, aby narzeczeni wspólnie modlili się i każdego dnia odmawiali tę samą modlitwę (nawet i zwłaszcza wtedy, kiedy są od siebie oddaleni geograficznie). Fakt wspólnego, a nie indywidualnego przeżywania życia w sposób chrześcijański i wspólnego dążenia do świętości jest ważnym elementem przygotowania do sakramentu małżeństwa. Ale uwaga, nie chodzi tu o dążenie do zatarcia własnej indywidualności: posiadamy własne, indywidualne dusze, które Bóg prowadzi w sposób niepowtarzalny, dając każdemu inną łaskę. W tej kwestii, bardziej niż w jakiejkolwiek innej, konieczne jest obdarzenie ogromnym szacunkiem tajemnicy drugiego człowieka[1]. Rzecz więc nie w tym, by podążać naprzód w jednakowym tempie czy też tą samą duchową ścieżką, lecz aby wzajemnie wspierać się na drodze życia duchowego, starając się dzielić ze swoim przyszłym małżonkiem własną relacją z Chrystusem. To z kolei zakłada, że mamy czym się podzielić, to znaczy, że każdy z nas posiada żywą i osobistą relację z Jezusem.

Możemy więc na przykład dzielić się tym, jak wewnętrznie dotyka nas taki czy inny tekst, werset Ewangelii, słowo kapłana, rekolekcje lub pielgrzymka. Jest to sposób na pokazanie przyszłemu małżonkowi tajemnicy własnego życia wewnętrznego, będące znakiem wielkiej ufności i miłości. Druga osoba powinna cieszyć się tym i być wdzięczna, niekoniecznie pragnąc otrzymać taką samą łaskę lub przeżyć takie samo doświadczenie duchowe. Narzeczeni mogą nawet – stopniowo i bez przymusu – zwierzać się sobie wzajemnie z doświadczanych pokus, walk, upadków i zwycięstw. Tego rodzaju przejrzystość i intymność duszy jest Bożą łaską, o którą z pokorą należy prosić, ale nie pobudzać jej samemu. Możliwość życia w tak wielkiej bliskości i ufności jest pięknym Bożym darem, ale dar ten ofiarowany jest zazwyczaj tylko częściowo lub jedynie po długich latach wspólnego życia... Czasem jednak dzieje się to już w czasie narzeczeństwa. Taka jest tajemnica Bożych ścieżek!

Więź umysłu

Polega na tym, aby być możliwie jak najbardziej zgodnym wobec wszystkich głównych kierunków planu wspólnego życia, aby odbierać na tych samych falach w tym, co odnosi się małżeństwa i rodziny i co zamierzamy zbudować. Dotyczy to antykoncepcji, edukacji dzieci, relacji z teściami i przyjaciółmi, pracy jednego i/lub drugiego z małżonków, pieniędzy, miejsca zamieszkania, rytmu życia itd. Nawet jeśli niektóre z tych obszarów przeżywane będą dopiero za kilka lat (np. edukacja dzieci), fakt poruszania ich już w czasie narzeczeństwa umożliwia bogate, głębokie rozmowy i lepsze wzajemne zrozumienie. Co więcej, wszystko, co nie zostało na spokojnie omówione przed ślubem, może stać się źródłem konfliktu, kiedy na gorąco uświadomimy sobie rozbieżności poglądów i będzie trzeba zdecydować w jedną lub drugą stronę. Takie rozmowy pomagają nam wzajemnie dopasować się do siebie oraz wcześniej dostrzec, gdzie znajdują się nieuniknione kompromisy, które będą musiały zostać przed nas znalezione. Tego rodzaju komunia umysłów będzie łatwiejsza, jeśli oboje przyszłych małżonków pochodzi z tego samego środowiska i posiada wspólne wartości. W przeciwnym razie może być im trudno ustalić jednolity styl życia, edukacji dzieci, grono przyjaciół i wspólne strefy zainteresowań[2]. Prowadzi to bezpośrednio do trzeciej więzi, jaką jest małżeńska komunikacja.

Więź serca

Służy narzeczonym do ćwiczenia trudnej sztuki komunikacji. Jak wiele kłótni, separacji i wreszcie rozwodów ma swoje źródło w złej komunikacji! Nie potrafimy rozmawiać, wzajemnie siebie słuchać ani zrozumieć, co rodzi frustrację i nieporozumienia wynikające z poczucia bycia niezrozumianym i prowadzi w końcu do utworzenia między małżonkami przepaści.

Dlatego tak ważne jest uczenie się komunikacji i tego, jak funkcjonuje męska i kobieca psychika, odkrywanie drugiej osoby i dostosowywanie się do jej charakteru, poznawanie własnych i czyichś słabości. Możemy dzięki temu wyróżnić konkretne kwestie, nad którymi należy pracować w czasie narzeczeństwa, aby uniknąć zranień i ułatwić komunikację. Narzeczeni muszą też umieć wzajemnie sobie wybaczać, posiąść pokorną odwagę wypowiadania słowa „przepraszam”, i to jak najszybciej po każdej kłótni czy nieporozumieniu[3]. Aby zwrócić się z prośbą o przebaczenie, nie trzeba sobie uświadomić, że nie miało się racji; wystarczy zrozumieć, że nasze słowa lub zachowanie sprawiły komuś przykrość, nawet jeśli nie mieliśmy żadnej złej intencji.

Oto urocza przypowieść[4] na temat ogromu trudności porozumienia i zgodności między mężczyzną i kobietą.

Bóg wziął okrągłość księżyca i falistość węża, smukłość trzciny, czułe spojrzenie sarny i niestałość wietrznej bryzy, łzy chmur i radość słońca, płochość zająca i pychę pawia, słodki smak miodu i srogość tygrysa, zmieszał wszystkie te rzeczy i uformował kobietę! Była urokliwa i uwodzicielska! Widząc w niej istotę piękniejszą niż ibis lub gazela, dumny ze swego dzieła Bóg podziwiał ją. Po czym uczynił z niej prezent dla mężczyzny...

Tydzień później zbity z tropu mężczyzna zwrócił się nieśmiało do Boga: „Panie, stworzenie, które mi podarowałeś, zatruwa mi życie, nieustannie papla, bez powodu uskarża się na wszystko dookoła, płacze i śmieje się jednocześnie, jest impulsywne, wymagające, irytujące! Poza tym nie odstępuje mnie na krok i ani na chwilę nie daje mi spokoju... Błagam Cię, Panie, zabierz ją, albowiem nie da się z nią żyć”. I Bóg Ojciec zabrał kobietę.

Ale po tygodniu mężczyzna powrócił do Boga: „Panie, czuję się bardzo samotny, odkąd oddałem tę istotę... Śpiewała i tańczyła przede mną, i cóż za słodycz, gdy spoglądała na mnie, nie odwracając głowy, samymi kącikami oczu! Pieściła mnie czule, a żadne drzewo nie zrodzi owocu, który byłby równie słodki jak jej dotyk. Błagam Cię, Panie, oddaj mi ją, ponieważ nie mogę bez niej żyć...”. I Bóg zwrócił mu kobietę.

Minął kolejny tydzień, kiedy to Bóg zmarszczył brwi, widząc powracającego mężczyznę, który popychając przed sobą kobietę, rzekł: „Panie, nie wiem, jak to się dzieje, ale jestem pewien, że istota ta przynosi mi więcej kłopotów niż przyjemności. Zabierz ją, już jej nie chcę...”. Na te słowa Bóg rozgniewał się: „Mężczyzno, powróć z kobietą do swojej chatki i nauczyć się ją kochać. Jeśli bowiem zatrzymam ją, po tygodniu znowu będziesz mnie nachodził, chcąc, abym ci ją ponownie oddał”.

I mężczyzna wycofał się, mówiąc: „Jestem podwójnie nieszczęśliwy, ponieważ nie mogę żyć ani z nią, ani bez niej”.

Na szczęście czas narzeczeństwa to nie tylko czas zmagania się z nieporozumieniami i kłótniami. Warto również wykorzystać te chwile, aby dopomóc drugiej osobie w odkryciu jej osobistych zalet, jakiegoś szczególnego daru otrzymanego od Boga, konkretnego obszaru, w którym jest ona dobra, a który pozostaje czasem ukryty w niej głęboko niczym nieodkopane źródło. Objawienie komuś posiadanego daru, którego on sam nie rozpoznał, to jakby sprawienie, aby powtórnie się narodził, przyczynienie się do wydobycia jego prawdziwej osobowości. To w tym znaczeniu już miłość narzeczeńska jest płodna: narzeczeni wzajemnie przekazują sobie życie, wzrost życia. „Miłość jest tym, co sprawia, że drugi istnieje”[5].

Ta narzeczeńska płodność posuwa się jeszcze dalej, ponieważ narzeczeni nie powinni jedynie egoistycznie sami korzystać z przepełniającego ich szczęścia i promieniowania ich miłości, ale dzielić się nią z otoczeniem, rodziną, przyjaciółmi. To zresztą po tym znaku możemy rozpoznać jakość ich miłości: rozszerzające się serca narzeczonych powinny być jeszcze bardziej dyspozycyjne wobec innych, zwłaszcza tych, którzy są samotni lub doznają cierpienia.

Taką komunię serc rodzą również wszelkie wzajemne zwierzenia, do których powinno stopniowo dochodzić między narzeczonymi, w szczególności te dotyczące ich przeszłości, ponieważ każdy z nas jest owocem tego wszystkiego, co przeżył do tej pory. W ten sposób buduje się wzajemne zaufanie, które powinno prowadzić do całkowitej przejrzystości w relacjach: możliwości powiedzenia sobie wszystkiego, zwierzenia się sobie nawzajem z tego, co każdy mówi sobie w duchu, kiedy jest sam. Przyszłe odkrycie przed sobą ciał w związku małżeńskim będzie widocznym wyrazem tego właśnie otwarcia serc, świadczącego o tym, że nie mamy przed sobą nic do ukrycia.

Więź ciała

Tworzą ją wszelkiego rodzaju gesty fizyczne – od wyrażania czułości do stosunków seksualnych.

O roli czułych gestów i narzeczeńskiej czystości koniecznej do należytego przygotowania się do małżeństwa więcej powiemy w kolejnych rozdziałach książki. Nadmieńmy tutaj jedynie, że w przygotowaniach tych niezwykle ważna jest znajomość chrześcijańskiego rozumienia seksualności i daru ciała.

Narzeczeni muszą nauczyć się z podziwem spoglądać na tajemnicę prokreacji, odkrywając głębię znaczenia współżycia seksualnego w świetle Pisma Świętego, nauczania Kościoła oraz psychologii męskiej i kobiecej. Nie chodzi o to, aby uczęszczali na kurs z seksuologii, ale by mieli możliwość usłyszenia, jak o arcydziele stworzenia, jakim jest współżycie seksualne małżonków, mówi się w sposób piękny i przejrzysty, w języku, który z prostotą nie boi się nazywać rzeczy po imieniu i konkretnie opisywać toku cielesnej relacji. Chodzi o to, aby potrafić zarazić spokojem i słodyczą boskiego światła ten ziemski teren tak bardzo zabrudzony atmosferą współczesnego świata i zmącony naszymi grzechami i osobistymi zranieniami[6].

Miejsce więzi ciała

Więź ducha jest najbardziej tajemnicza, najmniej widoczna i najmniej oczywista: naszą naturalną tendencją jest myślenie raczej o ciele („ona jest taka ładna”; „mam ochotę, aby wziął mnie w ramiona”...), niż o duszy („Bóg nas kocha, ma dla nas plan, to On chciał, abyśmy się spotkali...”). Ale to właśnie więź ducha jest najmocniejsza i najtrwalsza.

Więź ciała jest najbardziej instynktowna i widoczna, i to ona pociąga nas w sposób spontaniczny; jest ona wyrazem i „wcieleniem” trzech pozostałych więzi. Dlatego też, jeśli pozostałe trzy więzi są niemal nieistniejące, związek ciał szybko staje się czymś czczym i pustym, zwykłym odprężeniem fizycznym, które szybko nuży się i staje rutyną: z łatwością zaznajamiamy się z ciałem drugiej osoby i nudzimy się nim, po czym mamy ochotę na zmianę partnera, który wniesie w relację trochę nowości. Odkrywanie głębi serca drugiego człowieka i jego tajemnicy jest za to nigdy niekończącą się przygodą... Dlatego kiedy istnieje prawdziwe porozumienie serca, umysłu i duszy, związek ciał zyskuje pełnię swojej wartości i ciągle na nowo ją odkrywa, ponieważ jest ona nieustannie ożywiana przez wewnętrzną miłość.

Widzimy zatem, jak iluzoryczna jest wiara, jakoby wszelkie małżeńskie problemy można było rozwiązać w łóżku. To, co dzieje się na poziomie cielesnym, jest odzwierciedleniem harmonii lub jej braku w pozostałej części życia małżeńskiego. Jest widoczną częścią góry lodowej. Kiedy więc współżycie seksualne w małżeństwie się nie układa, nie ma sensu poszukiwać rozwiązania w kamasutrze. Problem znajduje się często gdzie indziej, niż na poziomie seksualności. Jest to światełko sygnalizujące, że trudność znajduje się na poziomie więzi serc, umysłów i dusz[7].

Przerost wymiaru cielesnego

Kiedy gotuje się w nas młodość i kiedy namiętnie kochamy swojego narzeczonego (narzeczoną) ciągle jeszcze świeżą miłością, ewentualne współżycie i intymność seksualna wnoszą w nasze życie coś kompletnie nowego i niezwykle mocnego, zwłaszcza jeśli doświadczymy tego rodzaju intymności po raz pierwszy. Ten fizyczny aspekt miłości będzie w nieunikniony sposób bardzo obecny: narzeczeni po chwili niewidzenia się będą odczuwać silną potrzebę fizycznego wyrażenia miłości, narażając się na ryzyko zadowolenia się jedynie tym. Zakres, jaki przybierze ich miłość cielesna, może przyczynić się do zamaskowania trudności w relacji, które ostatecznie ujawnią się dopiero znacznie później, a czasem wręcz zbyt późno, to znaczy już po ślubie. Miłość, którą narzeczeni będą pragnęli wzajemnie wobec siebie wyrazić, będzie przekazywana jedynie za pomocą więzi ciała, pominięte natomiast zostaną pozostałe trzy więzi mniej oczywiste, mniej widoczne i mniej natychmiastowe, co stwarza ryzyko, że mogą zacząć stopniowo obumierać. Zresztą to właśnie często wtedy, „kiedy serca nie mają sobie nic do powiedzenia, dajemy mówić ciałom”[8].

Przeciwnie, jeśli narzeczeni zdecydują się na abstynencję od relacji cielesnych (nie zaniedbując bynajmniej gestów czułości i miłości), ich miłość będzie zmuszona do odnalezienia innych drzwi prowadzących do drugiej osoby, co stworzy doskonałą okazję do budowania trzech wewnętrznych więzi: serca, duszy, umysłu. Kiedy dobrze zbudowane zostaną te trzy więzi, jedność fizyczna, jakiej małżonkowie doświadczą po ślubie, nabierze całej swojej pełni i znaczenia, ponieważ ciało stworzone zostało po to, by wyrażać ducha. Zakochani, którzy od razu wyrażają miłość w sposób fizyczny, doznają w związku z tym najprawdopodobniej ogromnego szczęścia i przepełnia ich całkowicie nowe doświadczenie. Chłopakowi wystarczy jedynie, aby dziewczyna była przeciętnie ładna, a doświadczy on ogromnej i szybkiej przyjemności. Jeśli chodzi o dziewczynę, być może nie będzie miała tak wielkiej przyjemności fizycznej, ale dozna radości serca, będzie czuła się szczęśliwa, kochana, pożądana, przytulana, pieszczona i oboje dojdą do wniosku, że ponieważ odczuwają tak wielkie szczęście w swoich ramionach, zostali stworzeni do życia we dwoje.

Podobamy się sobie, czujemy do siebie pociąg, oddziałujemy na siebie i wierzymy, że jest między nami miłość. W tej uczuciowej magmie może obecna być także uprzejmość, porozumienie, uważność; ale to niczego nie oznacza. Ten, kto uważa, że to o czymś „świadczy”, narażony jest na wielkie rozczarowanie[9].

Ta przyjemność jest w rzeczy samej fałszywa i nie pozwala rozeznać, czy naprawdę jesteśmy do siebie dobrze dopasowani[10]. Sypiając z inną dziewczyną, chłopak doświadczyłby prawdopodobnie równie wielkiego szczęścia, ponieważ obejmowanie młodego kobiecego ciała zawsze będzie sprawiało mu przyjemność. Istnieje więc ryzyko, że będzie on kochał swoją narzeczoną jedynie za to, co ma ona wspólnego ze wszystkimi kobietami świata: za jej kobiece ciało. A przecież jeżeli decyduje się on poślubić tę konkretną kobietę, to właśnie dlatego, że jest ona inna niż wszystkie pozostałe.

Podobnie rzecz ma się z dziewczyną: niezależnie od tego, jaki chłopak będzie jej towarzyszył, zawsze sprawi jej radość bycie pożądaną, przytulaną, męska obecność zagwarantuje jej również poczucie bezpieczeństwa.

Jeżeli natomiast zakochani zrezygnują na jakiś czas z seksualnej intymności, dzięki której doświadczają natychmiastowej przyjemności, i mimo podjętego trudu wyrzeczenia ich miłość przetrwa, będzie to dowód, że istnieje pomiędzy nimi głębsze przyciąganie i że być może znaleźli swojego przyszłego małżonka.

Tak więc „wstrzemięźliwość” jest „poddaniem próbie”[11] potrzebnej, aby rozpoznać, czy są do siebie dopasowani.

Wspieranie się w trudnej

drodze czystości

To prawda, że wspólne dzielenie przyjemności łączy. Tak dzieje się w przypadku uprawianego we dwoje sportu, w tańcu, przy wspólnie spożywanym wyśmienitym posiłku i, w najwyższym stopniu, w ogromnej przyjemności płynącej z relacji cielesnych.

Wspólne podjęcie przez narzeczonych wysiłku abstynencji od przedślubnej intymności seksualnej może zbudować między nimi wspaniałe porozumienie. Jest on dla nich zaproszeniem do podjęcia rozmów na delikatny i osobisty temat seksualności, do opowiedzenia sobie nawzajem o tym, jakie miłosne gesty wywołują ich fizyczne reakcje, do zwierzenia się ze swoich słabości, pokus i trudności, do poproszenia o przebaczenie, kiedy zdarzy się ulec pokusie... Krótko mówiąc, do bycia wobec siebie przeźroczystymi i „wzajemnego pomagania sobie we wzrastaniu w czystości”, jak mówi Katechizm Kościoła katolickiego[12]. Oznacza to, że zwierzenia narzeczonych powinny odbywać się stopniowo, z rozwagą i rozpoznaniem, biorąc pod uwagę dojrzałość każdego z nich i starając się nie podżegać wyobraźni ani nie rozpalać pożądania drugiej osoby.

W tym wspólnym wysiłku narzeczonych niezwykle ważną rolę odgrywa dziewczyna: świadoma wrażliwości chłopaka w tej dziedzinie, powinna czuwać, aby swoim strojem lub zachowaniem nie powodować niczego, co mogłoby go podniecić. Chodzi o to, by chronić chłopaka przed nim samym. W danej chwili będzie on być może narzekał na surowość swojej dziewczyny, jednak w głębi duszy obdarzy ją podziwem i będzie jej wdzięczny za to, że okazała się tak wymagająca. Czy powściągliwość i skromność dziewczyny nie potęguje jej wdzięku?

I przeciwnie, czy dziewczyna, która zbyt łatwo uległaby pragnieniem chłopaka, dając mu natychmiastowe zadowolenie, nie naraża się w dalszej perspektywie czasu na ryzyko utraty szacunku w jego oczach?

Transparentność, do budowania której zaproszeni są narzeczeni, prowadzi ich do stopniowego wzajemnego zwierzania się sobie z tego, co już przeżyli w dziedzinie seksualności: rozmawiania o edukacji seksualnej, jaką otrzymali bądź nie, o trudnościach nastolatków, ewentualnych słabościach, upadkach, zranieniach itd. Zwierzenia te, tak ważne dla przyszłości pary, łatwiejsze będą dzięki narzeczeńskiej wstrzemięźliwości. Natomiast jeżeli narzeczeni od razu rozpoczną współżycie seksualne, będą mieli mniejszą skłonność do mówienia o tym. Trudne otwarcie się przed sobą, uczynione ze szczerością, prostotą i pokorą, umocni ich wzajemne zaufanie i doprowadzi do wzrostu miłości. Dużo trudniej jest rozebrać duszę niż ciało!... Ale intymność, która z tego wynika, jest dużo głębsza. Ponadto otwieranie się jest dobrym przygotowaniem do małżeństwa. Jak wiele małżeństw w rzeczy samej ma problem ze spokojnym i pozytywnym rozmawianiem na tematy intymne! Często idą oni drogą na skróty, która może stać się źródłem ogromnego cierpienia[13].

Poza tym, wspólne oczekiwanie i trudny wysiłek wstrzemięźliwości pozwolą narzeczonym wzmocnić silną wolę, co z kolei będzie bardzo cenne i potrzebne do tego, aby wspólnie stawić czoła życiowym trudnościom. Natomiast natychmiastowe poddanie się przyjemności bez próby podjęcia walki o czystość przyczyni się do stworzenia małżeństwa słabego i kruchego: kiedy tylko pojawi się jakieś wyzwanie, nadal będziemy wybierać najłatwiejsze rozwiązanie i łatwo opuścimy ręce, nie podejmując wysiłku, aby mu sprostać. A wszystko dlatego, że nie potrafiliśmy wykorzystać czasu narzeczeństwa do wykucia silnej, wytrwałej woli – co według eksperta od rodzinnej etyki jest zasadniczym czynnikiem trwałości małżeństwa:

Jakkolwiek ważne jest harmonijne dobranie się pod względem psychologicznym i minimum znajomości partnera (temu nie da się zaprzeczyć), to jednak ci, którzy stawiają przede wszystkim na ten aspekt sprawy, nie stawiają na właściwą kartę. Decydujący dla stałości i trwałości związku czynnik tkwi gdzie indziej. Należy go szukać w sile rozważnej decyzji, która wyraża zaangażowanie każdej ze stron w tworzenie od danego momentu wspólnej historii. Wszyscy zetknęliśmy się już kiedyś z takimi parami małżeńskimi, które rozpadły się przy pierwszej napotkanej przeszkodzie, mimo iż wiele je łączyło. W przeciwieństwie do tego modelu, znamy też i takie małżeństwa, które pomimo wielu niedoskonałości potrafiły zbudować związek trwały i szczęśliwy[14].

„Tak” możliwie jak najbardziej wolne

Z im większą wolnością wypowiadane jest małżeńskie „tak”, tym trwalsza będzie małżeńska wierność i tym lepiej małżonkowie wyposażeni będą w narzędzia służące im do tego, aby stawiać czoła zawieruchom. Dlatego ważne jest, by kiedy nadejdzie trudny okres, w którym będzie nas kusić, aby wszystko podać w wątpliwość, móc uchwycić się mocnego punktu zaczepienia: „Ja naprawdę w wolności chciałem(am) zaangażować się w związek z nią (nim) na całe życie, to ją (jego) wybrałem(am) z całą wolnością i świadomością”.

Z tego powodu seksualna intymność przedślubna przeszkadza w zaangażowaniu się w małżeństwo w sposób całkowicie wolny. A to dlatego, że tworzy ona między narzeczonymi niezwykle głębokie przywiązanie. Wspólne wejście w krąg seksualności umożliwia dotknięcie drugiej osoby w jej najintymniejszym wnętrzu, pozostawia w sercu niezatarty ślad: osoba ta i doświadczenie już na zawsze pozostaną w naszej intymnej pamięci. Dotyczy to zwłaszcza współżycia seksualnego, ten silny gest niezwykle mocno wpisuje się bowiem we wnętrze osoby, „znamy” drugiego, jak mówi Biblia, tak, że „nie posiada on już dla nas tajemnic, dotknęliśmy jego życiowej energii, aż do najgłębszego centrum”[15].

Od tego momentu nic nie może być już takie jak wcześniej: dwie osoby zostają połączone niezwykle silnym przywiązaniem. Przywiązanie to jest często u dziewczyny dużo głębsze niż u chłopaka, który w naturalny sposób jest bardziej „podzielny” (z jednej strony posiada motywacje głowy, z drugiej serca, a z jeszcze innej aspekt fizyczny); dziewczyna przeciwnie – scalona jest z sercem w jedno. Do tego stopnia, że w fizycznej intymności oddaje się ona zazwyczaj całościowo i dużo bardziej głęboko niż chłopak. Widzimy więc, że jeszcze przed wypowiedzeniem wolnego i totalnego małżeńskiego „tak”, chłopak i dziewczyna są już ze sobą tak bardzo wewnętrznie związani, że jest wręcz niemal niemożliwe, by powiedzieli „nie”. Jak w takim razie ich „tak” może być wyrazem dobrowolnego i prawdziwie wolnego wyboru, dojrzałej i odpowiedzialnej decyzji, mającej konsekwencje na całe życie?

Oto w rzeczy samej – nieco przerysowując – sposób, w jaki tworzą się dzisiejsze małżeństwa: chłopak i dziewczyna wspólnie studiują lub należą do jednej grupy przyjaciół. Dzięki temu, że często się spotykają, zakochują się w sobie i zaczynają ze sobą chodzić. Na razie zupełnie nie interesuje ich temat małżeństwa: druga osoba jest jedynie chłopakiem (dziewczyną), jesteśmy młodzi, korzystamy z życia, zaczniemy zastanawiać się później... Po jakimś czasie uczucia zdają się nieco silniejsze niż w innych miłosnych relacjach z przeszłości, nasze gołąbki kontynuują więc „chodzenie”, posuwając się do coraz bardziej śmiałych intymnych gestów, czasem śpią ze sobą w jednym łóżku, co najczęściej, prędzej czy później, prowadzi do współżycia seksualnego i wspólnego życia. „Przeszli z jednej sytuacji do drugiej bez podjęcia prawdziwej decyzji: flirt, współżycie seksualne, wspólne życie. Ale nie chcą podjąć żadnej decyzji. Pozwalają prowadzić się okolicznościom, nie myśląc o przyszłości”[16].

Po jakimś czasie, widząc, że ich miłość trwa, a koledzy dookoła zaczynają się żenić, zadają sobie w końcu pytanie: „Co robimy z tą miłosną relacją? Kontynuujemy czy kończymy? Ale jak zakończyć? To niemożliwe, jest już za późno! Zbyt mocno jesteśmy ze sobą związani. Jeśli zerwiemy – ponieważ nie jesteśmy być może dla siebie stworzeni, założenie rodziny nie było w ogóle naszym celem na początku związku – to narazimy się na ogromne cierpienie... Nie chcemy się rozstać, ponieważ byłoby to bardzo bolesne i smutno byłoby również narazić na cierpienie osobę, którą kochamy, dlatego lepiej będzie kontynuować bycie razem”.

Ale kontynuowanie wspólnego bycia oznacza ukierunkowanie się na małżeństwo; tyle, że takie małżeństwo nie jest zawierane w wolności: zakochani sami zdali sobie sprawę, że w zasadzie nie mogli zrobić inaczej, jak tylko kontynuować bycie razem. Małżeństwo nie jest więc aktem założycielskim ich pary, ale „zdaniem sobie sprawy z sytuacji, której właściwie nie chcieli, ale pozwolili, aby niepostrzeżenie stała się ona faktem”[17].

Co się stanie, kiedy już po ślubie przejdą oni kryzys i dopadnie ich pokusa podważenia sensu zawartego małżeństwa? Popatrzą wstecz i zdadzą sobie sprawę, że od początku pozwolili raczej tylko ponieść się sytuacji, w której się znaleźli, nie tworząc tak naprawdę związku przez podjęcie wolnej, dojrzałej, przemyślanej decyzji. Dużo trudniej będzie im przezwyciężyć kryzys, nie zbudowali bowiem swojego związku na skale założycielskiej, na której teraz mogliby się oprzeć.

Oczywiście, istnieją małżeństwa, które współżyły seksualnie przed ślubem, a mimo to są trwałe i głęboko ze sobą związane, ale istnieją również tacy małżonkowie, którzy mają wiele trudności i przyznają, że wzięli ślub bez dostatecznego rozeznania, dlatego że spodziewali się dziecka przed ślubem lub dlatego że zbyt szybko połączyło ich współżycie seksualne.

Uniknąć głębokich ran

w razie zerwania

Niewielka część par będzie być może miała odwagę raczej się rozstać niż zawrzeć nieudane lub narażone na porażkę małżeństwo. Ale związane to będzie z ogromnym cierpieniem! Zarówno chłopaka, jak i dziewczynę, która zostanie prawdopodobnie głębiej i na dłużej zraniona niż on, będzie to wiele kosztować. Do zabliźnienia się tego rodzaju ran potrzeba czasem lat. I właśnie dlatego że chłopak zdaje sobie sprawę z rozmiaru cierpienia dziewczyny (wobec której żywi uczucia), może nie ośmielić się zerwać z nią relacji, mimo iż wie, że nie jest ona udana.

W razie zerwania, każde z nich dozna trwałego uszczerbku w miejscu, które jest jego słabym punktem. U chłopaka jest nim nadmiar aspektu cielesnego, to znaczy nieumiejętność zapanowania nad własną seksualnością[18], a u dziewczyny nadmiar aspektu sercowego, to znaczy nieumiejętność zapanowania nad własną uczuciowością[19], nawet jeśli może zdarzyć się czasem sytuacja odwrotna, zwłaszcza w obecnym społeczeństwie, w którym naturalne tendencje mieszają się ze sobą.

Po tym, jak nawet przez wiele lat para przeżywała ze sobą chwile niezwykle intensywnej seksualnej intymności, teraz na skutek zerwania chłopakowi trudno będzie zapanować nad seksualnością, którą mógł do tej pory wyrażać w sposób dowolny, nie zadając sobie trudu, by ją powstrzymywać. Tym bardziej że w jego pamięci i wyobraźni niezwykle mocno obecne będą intymne chwile przeżyte z dziewczyną (pamięć ciała w dziedzinie seksualności jest wyjątkowo głęboka). Stąd narażony jest na ryzyko nieumiejętności oparcia się ewentualnym pokusom – czy to z inną dziewczyną, czy to samotnie przez masturbowanie się – co wiąże się z wieloma wewnętrznymi szkodami (zamknięcie w sobie, smutek, odraza, pogarda dla siebie, wstyd, poczucie winy).

Jeśli chodzi o dziewczynę, jej rana będzie, a być może nawet już jest, co najmniej równie głęboka. Po tym, jak w ciągu długich lat oddawała się chłopakowi całą sobą – ciałem i sercem, separacja będzie dla niej niemal jak rozwód. Ponieważ przyzwyczaiła się do męskiej obecności i intymnych relacji, bardzo źle zniesie samotność i poczuje się nieszczęśliwa. Nie chodzi tu jedynie o miłosne rozczarowanie, z którego podnosimy się po kilku tygodniach, morzu wylanych łez i godzinach chandry. Mowa tu o głębokiej ranie, która z jednej strony doprowadzi ją do stanu ogromnej wrażliwości, z drugiej narazi na pokusę znalezienia bez dostatecznego rozeznania schronienia w ramionach innego mężczyzny. Wystarczy, że scenariusz powtórzy się dwa, trzy razy, i dziewczyna zbliży się do czterdziestki, nie odnalazłszy życiowej stabilizacji.

Krótko mówiąc, zarówno u jednego, jak i drugiego zerwanie może wywołać negatywną spiralę, która zatruje umiejętność damsko-męskiego porozumienia przed małżeństwem, osłabi każdego z nich i sprawi, że zbudowanie nowej miłości będzie trudniejsze. Czy nie jest zatem zbyt wielką nieostrożnością charakteryzujące młodych ludzi pragnienie „korzystania z życia” bez zastanawiania się nad poważnymi konsekwencjami, na które są narażeni?

Oczywiście, opisana tutaj sytuacja jest jednym z najgorszych scenariuszy i – dzięki Bogu – to najgorsze nie zawsze się zdarza. Miłosna relacja, która nie rozpoczyna się we właściwym porządku i kończy źle, może również stać się okazją do wzrostu dojrzałości, lepszego poznania siebie i większej uważności w budowaniu w solidny sposób nowego narzeczeństwa, przy świadomości lekcji z przeszłości... Lekcji bolesnej, acz owocnej.

Nie pomijać trudnego, ale koniecznego okresu samotności

Większość licealistów i studentów jest zdania, że posiadanie chłopaka lub dziewczyny jest czymś normalnym, wynikającym z potrzeby serca, co ubogaca życie, przynosi szczęśliwe doświadczenie i jest koniecznym w studenckim życiu etapem, nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, że nie chodzi tu raczej o osobę, z którą założą rodzinę. W taki sposób tworzą się pary zakochanych, które, jak już to zostało powiedziane powyżej, bez należytego rozeznania powoli zmierzają w kierunku małżeństwa.

Damsko-męskie przyjaźnie są z pewnością niezwykle ubogacające – wnoszą w życie potrzebną równowagę i bardzo pomagają wzrastać. Ale czym innym jest posiadanie wielu dobrych przyjaciół, czym innym nawiązanie przyjaźni na wyłączność z jedną osobą, i to tylko po to, by przeżyć satysfakcjonującą przygodę lub ponieważ wszyscy tak robią, dlatego że tego rodzaju wyjątkowa przyjaźń przekształca się niechybnie w miłość. Oczywiście, może zdarzyć się, że jako bardzo młoda osoba spotkamy tego lub tę, którą poślubimy, i będzie to nasza jedyna miłość, na całe życie. W takim przypadku powstaje zazwyczaj wspaniały związek. Ale jest to bardzo rzadkie, ponieważ kiedy ma się kilkanaście lat, trudno jest o prawdziwe rozeznanie, każdy też będzie prawdopodobnie inaczej ewoluował.

Nasuwa się więc następujące pytanie: czy pragnę zaręczyć się i już teraz zaangażować w związek prowadzący do małżeństwa? A jeśli w tej chwili jeszcze tego nie pragnę, czy nie lepiej zadowolić się posiadaniem wielu przyjaciół, ale nie tego jednego, szczególnie bliskiego? Pozwoli to dobrze wykorzystać trudny, aczkolwiek niezbędny do właściwego wzrostu w dojrzałości, okres samotności.