Odnowiona nadzieja. Eseje o misji Kościoła - Robert Barron - ebook

Odnowiona nadzieja. Eseje o misji Kościoła ebook

Robert Barron

0,0
54,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bp Robert Barron lokuje katolicyzm na mapie współczesnej kultury intelektualnej Zachodu. Konfrontuje myśli wielkich współczesnych teologów (m.in. Hansa Ursa von Balthasara, Guardiniego, Ratzingera) z najważniejszymi postaciami nowożytności (m.in. Foucaultem, Habermasem). Wychodzi poza ramy suchego dyskursu akademickiego i dzieli się osobistym doświadczeniem wiary. Wnikliwie komentuje zmagania współczesnego Kościoła, w tym skandale seksualne, problemy liberalizmu i relatywizmu. Przygląda się obecności chrześcijaństwa w kulturze masowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 500

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Od­no­wio­na na­dzie­ja

Ro­bert Bar­ron

Od­no­wio­na na­dzie­ja

Ese­je o mi­sji Ko­ścio­ła

Prze­ło­ży­ła Do­mi­ni­ka Kru­pi­ńska

Wy­daw­nic­two W Dro­dze, Po­znań 2023

Ty­tuł ory­gi­na­łu

Re­ne­wing ou Hope. Es­says for the New Evan­ge­li­za­tion

Co­py­ri­ght © 2020

The Ca­tho­lic Uni­ver­si­ty of Ame­ri­ca Press

All ri­ghts re­se­rved

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two W dro­dze, 2023

Re­dak­cja na­uko­wa – prof. UAM dr hab. Ce­za­ry Ko­ściel­niak

Re­dak­tor pro­wa­dząca – Ewa Ku­biak

Re­dak­cja – Pau­li­na Je­ske-Cho­ińska

Ko­rek­ta – Li­dia Ko­złow­ska, Pau­li­na Je­ske-Cho­ińska

Kon­sul­ta­cja tłu­ma­cze­nia roz­dzia­łu ósme­go – dr Na­ta­sza Li­sow­ska

Skład i ła­ma­nie – Alek­san­dra Waw­rzy­niak

Re­dak­cja tech­nicz­na – Jó­ze­fa Kur­pisz

Pro­jekt okład­ki i lay­outu– Krzysz­tof Lor­czyk OP

Fo­to­gra­fia na okład­ce – DA­VIDRO­DRI­GO | unsplash.com

Fo­to­gra­fia (s. 2) – ADAMKRING | unsplash.com

ISBN 978-83-7906-519-6 (wer­sja dru­ko­wa­na)

ISBN 978-83-7906-520-2 (wer­sja elek­tro­nicz­na)

Wy­daw­nic­two Pol­skiej Pro­win­cji Do­mi­ni­ka­nów W drodze sp. z o.o.

Wy­da­nie I

ul. Ko­ściusz­ki 99, 61-716 Po­znań

tel. 61 850 47 52

sprze­daz@wdro­dze.pl

www.wdro­dze.pl

Sło­wo wstęp­ne

Nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści: ks. bp Ro­bert Bar­ron, bi­skup po­moc­ni­czy Los An­ge­les1, jest uta­len­to­wa­nym po­pu­la­ry­za­to­rem Do­brej No­wi­ny. Apo­sto­lat Word on Fire, jak rów­nież cy­kle pro­gra­mów Ka­to­li­cyzmi Pi­vo­tal Play­ers roz­sła­wi­ły jego na­zwi­sko w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Przy­ci­ąga­jąc na rów­ni wie­rzących i nie­wie­rzących, lu­dzi mło­dych, pra­cow­ni­ków Go­ogle, usta­wo­daw­ców w Kon­gre­sie i wszyst­kich, któ­rzy na­tra­fia­ją na jego fil­mi­ki wi­deo na YouTu­be, bp Bar­ron do­sko­na­li sztu­kę prze­ka­zy­wa­nia tego, co w ka­to­li­cy­zmie naj­lep­sze.

Bi­skup Bar­ron po­sia­da ta­lent si­ęga­nia po skom­pli­ko­wa­ne idee i uprasz­cza­nia ich. Po­da­je przy­kła­dy ze wspó­łcze­snej kul­tu­ry, sztu­ki czy ży­wo­tów świ­ętych, by od­po­wie­dzieć na to, czym żyją mężczy­źni i ko­bie­ty na­szych cza­sów. Pod­jąw­szy apel trzech ostat­nich pa­pie­ży, by za­an­ga­żo­wać się w nową ewan­ge­li­za­cję, gło­si na­ukę o Je­zu­sie w no­wych me­diach.

Te umie­jęt­no­ści wy­ra­sta­ją z głębo­kiej for­ma­cji in­te­lek­tu­al­nej. Przez dwa­dzie­ścia lat, jako wy­kła­dow­ca se­mi­na­ryj­ny i rek­tor Uni­wer­sy­te­tu St. Mary of the Lake (Se­mi­na­rium Mun­de­le­in), bp Bar­ron kszta­łto­wał i for­mo­wał umy­sły oraz ży­cie du­cho­we licz­nych ka­pła­nów, po­słu­gu­jących dziś w pa­ra­fiach Sta­nów Zjed­no­czo­nych i ca­łe­go świa­ta. Będąc nie­zmien­nie kry­ty­kiem „uprosz­czo­ne­go ka­to­li­cy­zmu”, od­sła­nia on swo­je zdol­no­ści in­te­lek­tu­al­ne w ksi­ążce Od­no­wio­na na­dzie­ja. Ese­je o mi­sji Ko­ścio­ła.

W lip­cu 2017 roku bp Bar­ron po­dzie­lił do­świad­cze­nie wie­lu z nas: opó­źnio­ny lot i spó­źnie­nie na prze­siad­kę. Z tego po­wo­du nie mógł być obec­ny na zje­ździe li­de­rów ka­to­lic­kich, któ­ry od­by­wał się w Or­lan­do na Flo­ry­dzie. Mu­siał wy­gło­sić swo­je prze­mó­wie­nie in­au­gu­ra­cyj­ne ze stu­dia za po­śred­nic­twem sa­te­li­ty. Słu­cha­jąc, jak bp Bar­ron zaj­mu­je się zja­wi­skiem „nie­przy­na­le­żących” – lu­dzi, któ­rzy nie wy­zna­ją żad­nej re­li­gii – w kon­te­kście no­wej ewan­ge­li­za­cji, za­po­zna­łem się ze sfor­mu­ło­wa­nym przez nie­go roz­po­zna­niem i kry­ty­ką trzech prze­szkód, sta­no­wi­ących jed­no­cze­śnie punkt wy­jścia do ewan­ge­li­za­cji: scjen­ty­zmu, kul­tu­ry „e tam” (tzn. re­la­ty­wi­zmu) oraz kul­tury au­to­kre­acji.

W ni­niej­szym zbio­rze ese­jów od­kry­wa­my, że bp Bar­ron nie tyl­ko re­agu­je na po­trze­bę ewan­ge­li­zo­wa­nia „nie­przy­na­le­żących”, lecz ta­kże an­ga­żu­je się w de­ba­tę teo­lo­gicz­ną w spra­wie skom­pli­ko­wa­nych za­gad­nień, ta­kich jak pro­sto­ta Boga. Jego ce­lem jest za­wsze ewan­ge­li­za­cja. Bar­ron od­sła­nia przed czy­tel­ni­kiem bo­gac­two i rolę Tra­dy­cji, szcze­gól­nie św. To­ma­sza z Akwi­nu. Świ­ęty To­masz nie jest dla nie­go czło­wie­kiem prze­szło­ści, lecz teo­lo­giem, fi­lo­zo­fem i świ­ętym, któ­ry może we­jść w spór z dzi­siej­szą kul­tu­rą, pod­su­wa­jąc od­po­wie­dź in­te­lek­tu­al­ną na ide­olo­gie ta­kie jak scjen­tyzm i re­la­ty­wizm, pro­po­nu­jąc obiek­tyw­no­ść jako an­ti­do­tum na kul­tu­rę au­to­kre­acji i otwie­ra­jąc dro­gę do dia­lo­gu z fi­lo­zo­fa­mi okre­su no­wo­cze­sno­ści, ta­ki­mi jak Ja­cqu­es Der­ri­da, w kwe­stii pro­ble­mu daru. Bi­skup Bar­ron uka­zu­je, jak istot­ne zna­cze­nie ma dzi­siaj tra­dycja teo­lo­gicz­na.

Ale Bar­ron nie ogra­ni­cza się do św. To­ma­sza. W ni­niej­szej ksi­ążce wi­dzi­my, że po­dej­mu­je re­flek­sję rów­nież nad wpły­wem wy­wie­ra­nym przez Han­sa Ursa von Bal­tha­sa­ra. Bar­ron często od­wo­łu­je się do es­te­ty­ki szwaj­car­skie­go teo­lo­ga w swo­ich po­pu­lar­nych pra­cach, ale tu­taj, w pi­ątym roz­dzia­le, Jak von Bal­tha­sar zmie­nił moje my­śle­nie, na­po­ty­ka­my opis jego prze­jścia od Rah­ne­ra do Bal­tha­sa­ra. Od­wo­ła­nia Bar­ro­na do Bal­tha­sa­ra w tej ksi­ążce, jak też in­nych pra­cach sta­no­wią przy­po­mnie­nie, że je­że­li Ko­ściół ma dzi­siaj pro­wa­dzić ewan­ge­li­za­cję, to będzie się ona od­by­wać dzi­ęki sile przy­ci­ąga­nia, atrak­cyj­no­ści Chry­stu­sa oraz pi­ęk­nu wia­ry. Lu­dzi w na­tu­ral­ny spo­sób przy­ci­ąga pi­ęk­no, do­bro i praw­da. Od­sła­nia­jąc przed czy­tel­ni­kiem zdro­wą teo­lo­gię, Bar­ron pro­wa­dzi go na spo­tka­nie Tego, któ­ry jest Do­brem i Pi­ęk­nem, i któ­ry jest Dro­gą, Praw­dą i Ży­ciem.

Ta au­ten­tycz­na prak­ty­ka dusz­pa­ster­ska wy­pły­wa wła­śnie ze zdro­wych za­sad teo­lo­gicz­nych, a cza­sem z ko­lei do­świad­cze­nie dusz­pa­ster­skie ob­ja­śnia i do­pra­co­wu­je nasz spo­sób for­mu­ło­wa­nia za­sad. Z tego po­wo­du pa­pież Fran­ci­szek kła­dzie na­cisk na rze­czy­wi­sto­ść kon­kret­nych ludz­kich uwa­run­ko­wań; to tu­taj Sło­wo Boże i do­bra teo­lo­gia mu­szą się prze­ni­kać. Teo­lo­gia nie może po­zo­sta­wać abs­trak­cyj­na; musi ona pro­wa­dzić in­nych do spo­tka­nia z ta­jem­ni­cą Boga, któ­ry może zmie­niać na­sze ży­cie, otwie­rać nowe ho­ry­zon­ty i wska­zy­wać nam kie­ru­nek. Przy­kła­da­mi tego ro­dza­ju teo­lo­gii prak­tycz­nej, do któ­rej wzy­wa pa­pież Fran­ci­szek, są dwa ese­je: W po­szu­ki­wa­niu „nie­przy­na­le­żących”i Ewan­ge­li­za­cja „nieprzy­na­le­żących”.

Bar­ron nie boi się si­ęgać w tych tek­stach po teo­lo­gię pa­pie­ża Fran­cisz­ka, pro­po­nu­jąc czy­tel­ni­ko­wi ob­co­wa­nie z roz­wa­ża­nia­mi Ojca Świ­ęte­go na te­mat cnót ży­wio­nych i pie­lęgno­wa­nych w ro­dzi­nie. Spo­sób po­de­jścia św. Tomasza do cnót często jest igno­ro­wa­ny w teo­lo­gii mo­ral­nej, a tym­cza­sem ma on za­sad­ni­cze zna­cze­nie dla ży­cia chrze­ści­ja­ńskie­go. Oj­ciec Świ­ęty przy­zna­je rów­nież, że to w ro­dzi­nie czło­wiek doj­rze­wa w cno­tach, roz­wi­ja­jąc ha­bi­tus. I wła­śnie przez ten pry­zmat – uwa­ża Bar­ron – po­win­ni­śmy sta­rać się zro­zu­mieć Amo­ris la­eti­tia. Bar­ron nie oba­wia się też ko­rzy­stać z my­śli je­zu­ic­kie­go my­śli­cie­la Ga­sto­na Fessarda, któ­ry obok Gu­ar­di­nie­go wy­wa­rł wpływ na pa­pie­ża Fran­cisz­ka, pro­wa­dzący do sfor­mu­ło­wa­nia przez nie­go czte­rech za­sad za­war­tych w Evange­lii gau­dium.

W świe­cie na­zna­czo­nym po­stępu­jącym se­ku­la­ry­zmem część ka­to­li­ków sądzi, że le­piej będzie wy­co­fać się z kul­tu­ry niż się w nią an­ga­żo­wać. W za­war­tych w ni­niej­szej ksi­ążce ese­jach bp Bar­ron po­da­je inną od­po­wie­dź: za­miast się wy­co­fy­wać, mu­si­my za­ufać w zdol­no­ść Ewan­ge­lii do re­ago­wa­nia na kul­tu­rę i oczysz­cza­nia jej za po­mo­cą tego wszyst­kie­go, co naj­lep­sze­go ka­to­li­cyzm ma do za­ofe­ro­wa­nia. Dia­lek­ty­ka mi­ędzy ob­ja­wie­niem a kul­tu­rą uze­wnętrz­nia się w tym to­mie w wy­gło­szo­nym w 2019 roku przez Bar­ro­na w ame­ry­ka­ńskim Kon­gre­sie prze­mó­wie­niu pt. Li­be­ra­lizm i ka­to­li­cyzm – dla­cze­go roz­ziew? oraz w wy­gło­szo­nym w 2018 roku w De­nver wy­kła­dzie za­ty­tu­ło­wa­nym Re­la­ty­wizm i jego nie­za­do­wo­le­nie.

Przy­jąłem tę pu­bli­ka­cję z ra­do­ścią. Sta­no­wi ona przy­kład na­ucza­nia gło­szo­ne­go przez bi­sku­pa, któ­ry jest jed­no­cze­śnie zna­ko­mi­tym teo­lo­giem. Wy­da­je mi się, że Ko­ściół w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i jego za­an­ga­żo­wa­nie w pro­wa­dze­nie no­wej ewan­ge­li­za­cji mogą od­nie­ść wiel­ką ko­rzy­ść z po­sia­da­nia zaj­mu­jących się teo­lo­gią bi­sku­pów. W ksi­ążce Od­no­wio­na na­dzie­ja. Ese­je o mi­sji Ko­ścio­ła bp Bar­ron ofia­ro­wu­je nam spo­strze­że­nia nie tyl­ko na te­mat prze­szkód w wie­rze, lecz ta­kże ist­nie­jących mo­żli­wo­ści gło­sze­nia Ewan­ge­lii. Prze­cież przed­mio­tem tego gło­sze­nia nie są je­dy­nie sło­wa, ale Sło­wo, Oso­ba Je­zu­sa Chry­stu­sa, któ­ry daje nam zba­wie­nie.

abp Chri­sto­phe Pier­re, nun­cjusz apo­stol­ski

1W 2022 roku zo­stał bi­sku­pem die­ce­zji Wi­no­na-Ro­che­ster.

Wstęp au­to­ra

Wszyst­kie tek­sty i prze­mó­wie­nia za­war­te w tym to­mie zo­sta­ły na­pi­sa­ne w ci­ągu ostat­nich pi­ęciu lat, to zna­czy w cza­sie, gdy po­świ­ęca­łem się przede wszyst­kim za­rządza­niu w Ko­ście­le jako rek­tor Se­mi­na­rium Mun­de­le­in (2012–2015), a pó­źniej jako bi­skup po­moc­ni­czy ar­chi­die­ce­zji Los An­ge­les (od 2015 roku). Wcze­śniej przez dwa­dzie­ścia lat pra­co­wa­łem na cały etat na uczel­ni, wy­kła­da­jąc przede wszyst­kim w Mun­de­le­in, lecz ta­kże w kil­ku in­nych in­sty­tu­cjach jako pro­fe­sor wi­zy­tu­jący. W ci­ągu tych dwóch dzie­si­ęcio­le­ci na­pi­sa­łem nie­mal tu­zin ksi­ążek oraz wie­le ar­ty­ku­łów po­świ­ęco­nych roz­ma­itym aspek­tom teo­lo­gii i du­cho­wo­ści. Jak­kol­wiek w ostat­nim okre­sie po­chła­nia­ła mnie po­słu­ga pa­ster­ska i nie by­łem w sta­nie po­świ­ęcić się dłu­go­tr­wa­łym ba­da­niom na­uko­wym, ja­ki­mi mo­głem się zaj­mo­wać wcze­śniej, sta­ra­łem się trzy­mać rękę na pul­sie, przyj­mu­jąc za­pro­sze­nia do prze­ma­wia­nia na kon­fe­ren­cjach czy pi­sa­nia tek­stów do prac zbio­ro­wych i cza­so­pism. Muszę stwier­dzić, że w tym okre­sie pe­łnie­nia obo­wi­ąz­ków rek­to­ra i bi­sku­pa ka­żda spo­sob­no­ść po­wro­tu do mo­ich ksi­ążek i na are­nę in­te­lek­tu­al­ną za­wsze do­star­cza­ła mi wiel­kiej ra­do­ści.

Ka­żdy, kto śle­dził moją pra­cę przez te lata, roz­po­zna w tym zbio­rze kil­ka zna­jo­mych te­ma­tów i za­in­te­re­so­wań, ta­kich jak teo­lo­gia Boga, szan­se i za­gro­że­nie w dzie­dzi­nie ewan­ge­li­za­cji oraz prze­jście od bar­dziej rah­ne­row­skie­go do bar­dziej bal­tha­sa­row­skie­go po­de­jścia do teo­lo­gii. Za­uwa­ży jed­nak rów­nież nowe ak­cen­ty: wkład pa­pie­ża Fran­cisz­ka w dys­kurs teo­lo­gicz­ny, po­trze­bę od­no­wy w ży­ciu se­mi­na­ryj­nym, za­gro­że­nia pły­nące z nie­tz­sche­ańskie­go pro­gra­mu au­to­kre­acji oraz za­po­ży­cze­nia chry­sto­lo­gicz­ne w nie­któ­rych naj­now­szych fil­mach. Przez całą ka­rie­rę au­to­ra prac teo­lo­gicz­nych sta­ram się podążać za moim men­to­rem, kar­dy­na­łem Fran­ci­sem Geo­r­ge’em, któ­ry był oczy­wi­ście su­ro­wym kry­ty­kiem tego, co uwa­żał za ele­men­ty dys­funk­cyj­ne we wspó­łcze­snym spo­łe­cze­ństwie, lecz sądził ta­kże, że nie da się w żad­nym ra­zie sku­tecz­nie ewan­ge­li­zo­wać kul­tu­ry, któ­rej się nie ko­cha1.

Pierw­sza część tego zbio­ru za­wie­ra kil­ka prze­mó­wień, wy­gło­szo­nych prze­ze mnie na te­mat „nie­przy­na­le­żących”, czy­li osób bez przy­na­le­żno­ści re­li­gij­nej, któ­rych licz­ba w ci­ągu ostat­niej de­ka­dy wzra­sta w po­stępie geo­me­trycz­nym. Nie będę tu wy­mie­niać szcze­gó­ło­wych da­nych za­war­tych w tych tek­stach, lecz wy­star­czy po­wie­dzieć, że je­stem prze­ko­na­ny, iż dra­ma­tycz­ny wzrost licz­by „nie­przy­na­le­żących” jest przy­naj­mniej po części gorz­kim owo­cem pod­jętej przez przy­wód­ców Ko­ścio­ła na­tych­miast po za­ko­ńcze­niu So­bo­ru Wa­ty­ka­ńskie­go II de­cy­zji o uprosz­cze­niu spo­so­bu pre­zen­to­wa­nia wia­ry. Wszyst­kie son­da­że po­ka­zu­ją, że ci, któ­rzy odłączy­li się od re­li­gii, uczy­ni­li to dla­te­go, iż nie wie­rzą w na­ucza­nie przed­sta­wia­ne przez kla­sycz­ne chrze­ści­ja­ństwo. Całe ich masy do przy­jęcia sta­no­wi­ska nie­wia­ry czy agno­sty­cy­zmu prze­ko­nał agre­syw­ny za­pał gło­si­ciel­ski no­wych ate­istów. Żeby od­po­wie­dzieć na ten ści­śle in­te­lek­tu­al­ny kry­zys, bi­sku­pi, ka­pła­ni, ka­te­che­ci, apo­lo­ge­ci i ewan­ge­li­za­to­rzy mu­szą za­jąć się swo­im teo­lo­gicz­nym za­da­niem na po­wa­żnie.

Ese­je przed­sta­wio­ne w dru­giej części ksi­ążki sta­no­wią pró­bę do­tkni­ęcia tego wła­śnie ro­dza­ju od­no­wy. Roz­dział szó­sty, po­świ­ęco­ny pro­sto­cie Boga, był pier­wot­nie za­pre­zen­to­wa­ny na sym­po­zjum aka­de­mic­kim, w któ­rym uczest­ni­czy­łem ra­zem z pro­te­stanc­kim fi­lo­zo­fem i apo­lo­ge­tą Wil­lia­mem Lane’em Cra­igiem. Cho­ciaż głębo­ko po­dzi­wiam wpraw­ny spo­sób, w jaki Cra­ig ście­rał się z no­wy­mi ate­ista­mi (w rze­czy sa­mej był on jed­nym ze sta­now­czo zbyt nie­wie­lu chrze­ści­ja­ńskich my­śli­cie­li, któ­rzy byli w sta­nie zdo­być prze­wa­gę nad Chri­sto­phe­rem Hit­chen­sem i Sa­mem Har­ri­sem), zde­cy­do­wa­nie sprze­ci­wiam się od­rzu­ce­niu przez nie­go dok­try­ny o pro­sto­cie Boga. W moim wy­stąpie­niu twier­dzę, że pro­sto­ta Boga jest pod­sta­wo­wą na­uką chrze­ści­ja­ńską, spoj­rze­niem, ku któ­re­mu kie­ru­je się bar­dzo wie­le in­nych dok­tryn – wcie­le­nia, stwo­rze­nia, sa­kra­men­tal­no­ści. W isto­cie rze­czy prze­ko­na­nie to sta­no­wi ma­try­cę teo­re­tycz­ną do ar­ty­ku­łu o apo­rii daru, któ­ry przed­sta­wi­łem na Uni­wer­sy­te­cie św. To­ma­sza z Akwi­nu w Rzy­mie. Twier­dzę, że w ra­zie po­mi­ni­ęcia pro­sto­ty Boga sta­je się na­praw­dę nie­mo­żli­we unik­ni­ęcie dy­le­ma­tów zwi­ąza­nych ze zdol­no­ścią Boga do ofia­ro­wa­nia au­ten­tycz­nych da­rów. Z tego po­wo­du, je­śli wy­eli­mi­nu­je­my kla­sycz­ne ro­zu­mie­nie na­tu­ry Boga jako ca­łko­wi­cie sa­mo­wy­star­czal­nej, upad­nie teo­lo­gia ła­ski. Tre­ść roz­dzia­łu dzie­wi­ąte­go, po­świ­ęco­ne­go pa­pie­żo­wi Fran­cisz­ko­wi i Ga­sto­no­wi Fes­sar­do­wi, za­pre­zen­to­wa­łem pier­wot­nie na kon­fe­ren­cji zaj­mu­jącej się często po­mi­ja­ny­mi aspek­ta­mi for­ma­cji in­te­lek­tu­al­nej tego pa­pie­ża. Pod­czas gdy wie­lu może za­uwa­żyć wpływ Gu­ar­di­nie­go na mło­de­go Jor­ge Ma­rię Ber­go­glie­go, to pra­wie nikt, na­wet w śro­do­wi­sku aka­de­mic­kim, nie do­strze­ga, jak głębo­ko jest on na­zna­czo­ny he­glow­sko-igna­cja­ńską in­ter­pre­ta­cją histo­rii Fes­sar­da.

Jako czło­wiek, któ­ry do­ra­stał, stu­dio­wał w se­mi­na­rium i spe­łniał funk­cje ka­pła­ńskie po So­bo­rze Wa­ty­ka­ńskim II, je­stem – co dość na­tu­ral­ne – za­ab­sor­bo­wa­ny kwe­stia­mi ekle­zjo­lo­gicz­ny­mi, i im po­świ­ęco­na jest trze­cia część ksi­ążki. Bez­sprzecz­nie naj­wi­ęk­szym za­gro­że­niem dla Ko­ścio­ła w ostat­nim ćwie­rćwie­czu jest skan­dal wy­wo­ła­ny nad­uży­cia­mi sek­su­al­ny­mi kle­ru, któ­re opi­su­ję jako mi­strzow­skie dzie­ło dia­bła. Od daw­na mnie nie­po­koi, że choć ana­li­zu­je­my ten kry­zys z praw­ne­go, in­sty­tu­cjo­nal­ne­go i psy­cho­lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, to za­nie­dbu­je­my ko­rzy­sta­nie z klu­cza in­ter­pre­ta­cyj­ne­go, któ­ry po­wi­nien oka­zać się naj­bar­dziej po­ucza­jący – mia­no­wi­cie sło­wa Bo­że­go. Pró­bu­ję to nad­ro­bić w roz­dzia­le dzie­si­ątym, pro­po­nu­jącym spoj­rze­nie na skan­dal nad­użyć sek­su­al­nych z punk­tu wi­dze­nia Bi­blii. Esej ten wy­gło­si­łem po raz pierw­szy pięć lat temu na sym­po­zjum na te­mat skan­da­li, któ­re od­było się w Rzy­mie.

Roz­dział dwu­na­sty, po­świ­ęco­ny ima­go Deii wy­gło­szo­ny jako wy­kład na Świa­to­wym Spo­tka­niu Ro­dzin w Fi­la­del­fii w 2015 roku, jest moją pró­bą roz­szy­fro­wa­nia kon­se­kwen­cji ka­pła­ńsko-pro­roc­ko-kró­lew­skiej an­tro­po­lo­gii chrzciel­nej, sfor­mu­ło­wa­nej na So­bo­rze Wa­ty­ka­ńskim IIi wci­ąż, w mo­jej opi­nii, w du­żej mie­rze nie­do­ce­nia­nej i nie­re­ali­zo­wa­nej w prak­ty­ce. Ko­ściół jest w ko­ńcu wspól­no­tą ochrzczo­nych, po­sła­nych, aby uświ­ęcać i na­uczać świat oraz rządzić nim zgod­nie z zamysłem Chry­stu­sa.

Prze­cho­dząc do tek­stów z czwar­tej i ostat­niej części, za­to­czy­my koło, gdyż po­ru­sza­ne w niej te­ma­ty mają istot­ne zna­cze­nie dla re­ewan­ge­li­za­cji lu­dzi, któ­rzy odłączy­li się od Ko­ścio­ła. Pierw­szy z tych roz­dzia­łów oma­wia po­sy­no­dal­ną ad­hor­ta­cję apo­stol­ską pa­pie­ża Fran­cisz­ka Amo­ris la­eti­tia. W te­kście tym, sta­no­wi­ącym pier­wot­nie wy­kład za­pre­zen­to­wa­ny na Świa­to­wym Spo­tka­niu Ro­dzin w Du­bli­nie w 2018 roku, stwier­dzam, że roz­wa­ża­nia pa­pie­ża po­świ­ęco­ne kszta­łce­niu w cno­tach, od­by­wa­jące­mu się w ro­dzi­nie, sta­no­wią naj­wła­ściw­szy pry­zmat her­me­neu­tycz­ny do lek­tu­ry ca­łej ad­hor­ta­cji, a zwłasz­cza kwe­stio­no­wa­ne­go roz­dzia­łu ósme­go. Roz­dział pi­ęt­na­sty, pre­zen­tu­jący krót­ką ana­li­zę li­be­ra­li­zmu i ka­to­li­cy­zmu (wy­gło­szo­ną pier­wot­nie przed człon­ka­mi Kon­gre­su w Wa­szyng­to­nie w 2019 roku), usi­łu­je po­ka­zać za­rów­no punk­ty stycz­ne, jak i kon­flik­ty mi­ędzy kla­sycz­nym ka­to­li­cy­zmem a We­ltan­schau­ung (świa­to­obra­zem) do­mi­nu­jącym w kul­tu­rze świec­kiej. Do­pó­ki nie poj­mie­my, co jest po­zy­tyw­ne, a co ne­ga­tyw­ne w li­be­ra­li­zmie, do­pó­ty nie zdo­ła­my na­wi­ązać kon­tak­tu z umy­sła­mi lu­dzi, któ­rzy go ca­łko­wi­cie przy­jęli. Jed­ną z ne­ga­tyw­nych kon­se­kwen­cji świa­to­po­glądu li­be­ral­ne­go – po­wie­dzia­łbym, że wręcz za­sad­ni­czą dla nie­go – jest etycz­ny i in­te­lek­tu­al­ny re­la­ty­wizm, któ­ry na­praw­dę głębo­ko pod­wa­żył mi­sję Ko­ścio­ła. Kwe­stią tą zaj­mu­ję się w roz­dzia­le szes­na­stym, Re­la­ty­wizm i jego nie­za­do­wo­le­nie; zo­stał on pier­wot­nie wy­gło­szo­ny jako wy­kład ar­cy­bi­sku­pi w De­nver w 2018 roku. Na ko­ńcu ana­li­zu­ję kil­ka fi­gur Chry­stu­sa, któ­re zo­sta­ły uka­za­ne w naj­now­szych fil­mach. Ele­men­tem mo­jej stra­te­gii ewan­ge­licz­nej w ostat­nich dwu­dzie­stu la­tach było wy­szu­ki­wa­nie se­mi­na ver­bi (zia­ren Sło­wa) za­rów­no w kul­tu­rze wy­so­kiej, jak i po­pu­lar­nej, i za­ska­ku­jąca ilo­ść tych zia­ren znaj­du­je się w fil­mach. Od­kry­łem, że przy wy­cho­dze­niu do „nie­przy­na­le­żących” obie­cu­jącą me­to­dą jest za­sto­so­wa­nie po­ci­ąga­jące­go, a mniej gro­źne­go trans­cen­den­ta­le, jakim jest pi­ęk­no.

Niech mi będzie wol­no na za­ko­ńcze­nie wy­ra­zić szcze­gól­ną wdzi­ęcz­no­ść za fakt, iż zbiór ten pu­bli­ku­je wy­daw­nic­two Ca­tho­lic Uni­ver­si­ty of Ame­ri­ca Press, po­nie­waż lata spędzo­ne na Ka­to­lic­kim Uni­wer­sy­te­cie Ame­ry­ki pod opie­ką na­uko­wą tak wspa­nia­łych wy­kła­dow­ców jak Tho­mas Pru­fer, John Wip­pel czy Ro­bert So­ko­low­ski głębo­ko ukszta­łto­wa­ły tre­ść i styl mo­je­go my­śle­nia. By­łbym za­chwy­co­ny, gdy­by czy­tel­ni­cy przy­jęli tę ksi­ążkę jako po­kor­ny hołd dla tych, któ­rzy daw­no temu ukszta­łto­wa­li za­rów­no mój umysł, jak i ser­ce.

1F. Geo­r­ge, The Dif­fe­ren­ce God Ma­kes: A Ca­tho­lic Vi­sion of Fa­ith, Com­mu­nion, and Cul­tu­re, The Cros­sro­ad Pu­bli­shing Com­pa­ny, New York 2009, s. 27–28.

Po­dzi­ęko­wa­nia

Au­tor chcia­łby wy­ra­zić wdzi­ęcz­no­ść za po­zwo­le­nie udzie­lo­ne przez wcze­śniej­szych wy­daw­ców jego prac, któ­re zo­sta­ły tu za­miesz­czo­ne za ich zgo­dą i z wszyst­ki­mi pra­wa­mi zastrze­żo­ny­mi.

Roz­dział 5: Jak von Bal­tha­sar zmie­nił moje my­śle­nie zo­stał wcze­śniej opu­bli­ko­wa­ny jako A Re­flec­tion on Christ, The­olo­gi­cal Me­thod, and Fre­edom, w: How Bal­tha­sar Chan­ged My Mind, red. R.A. How­sa­re, L.S. Chapp, The Cros­sro­ad Pu­bli­shing Com­pa­ny, New York 2008, s. 9–25. Co­py­ri­ght © Rod­ney A. How­sa­re and Lar­ry S. Chapp. Prze­druk na mocy umo­wy z The Cros­sro­ad Pu­bli­shing Com­pa­ny, www.cros­sro­adpu­bli­shing.com.

Roz­dział 9: Ga­ston Fes­sard a for­ma­cja in­te­lek­tu­al­na pa­pie­ża Fran­cisz­ka zo­stał wcze­śniej opu­bli­ko­wa­ny jako Ga­ston Fes­sard and Pope Fran­cis, w: Di­sco­ve­ring Pope Fran­cis: The Ro­ots of Jor­ge Ma­rio Ber­go­glio Thin­king, red. B.Y. Lee, T.L. Kno­ebel, Li­tur­gi­cal Press Aca­de­mic, Col­le­ge­vil­le (MN) 2019, s. 114–129.

Roz­dział 11: Opta­tam to­tiusa od­no­wa ka­pła­ństwa zo­stał wcze­śniej opu­bli­ko­wa­ny w The Re­cep­tion of Va­ti­can II, red. M. Lamb, M. Le­ve­ring, Oxford Uni­ver­si­ty Press, New York 2017, s. 191–207. © Oxford Uni­ver­si­ty Press. Prze­druk za po­zwo­le­niem li­cen­cjo­daw­cy za po­śred­nictwem PLScle­ar.

Roz­dział 17: Chry­stus w ki­nie: ewan­ge­licz­na moc pi­ęk­na zo­stał wcze­śniej opu­bli­ko­wa­ny pod ty­tu­łem Christ in Ci­ne­ma: The Evan­ge­li­cal Po­wer of the Be­au­ti­ful, w: The Oxford Hand­bo­ok of Chri­sto­lo­gy, red. F.A. Mur­phy, Oxford Uni­ver­si­ty Press, Oxford 2015, s. 475–487. © Oxford Uni­ver­si­ty Press. Prze­druk za po­zwo­le­niem li­cen­cjo­daw­cy za po­śred­nictwem PLScle­ar.

Część pierw­sza

Od­na­wia­nie na­szej mi­sji

Roz­dział pierw­szy

W po­szu­ki­wa­niu „nie­przy­na­le­żących”

Ka­żdy, kto od wie­lu lat śle­dzi moją dzia­łal­no­ść, wie, że głębo­ko in­te­re­su­ję się kwe­stią ewan­ge­li­za­cji, zwłasz­cza lu­dzi mło­dych. Wszyst­kich nas roz­cza­ro­wu­je nie­po­ko­jąca sta­ty­sty­ka do­ty­cząca „nie­przy­na­le­żących” – to zna­czy lu­dzi uwa­ża­jących, że nie mają żad­nej przy­na­le­żno­ści re­li­gij­nej. Żeby po­dać tyl­ko jed­ną licz­bę, do­bre pi­ęćdzie­si­ąt pro­cent osób wy­cho­wa­nych w Ko­ście­le ka­to­lic­kim, a ma­jących trzy­dzie­ści lat lub mniej, opu­ści­ło Ko­ściół, a wie­lu z nich fak­tycz­nie wy­rze­kło się ja­kiej­kol­wiek re­li­gii1. Fran­ci­szek w prze­mó­wie­niu na zgro­ma­dze­niu ogól­nym, któ­re w opi­nii wi­ęk­szo­ści ob­ser­wa­to­rów dało mu wy­bór na pa­pie­ża, wy­po­wie­dział słyn­ne sło­wa, że Ko­ściół wy­cho­dzi na zew­nątrz, na obrze­ża2, ale za mało osób za­uwa­ży­ło, iż cho­dzi­ło mu nie tyl­ko o pe­ry­fe­rie eko­no­micz­ne, lecz ta­kże eg­zy­sten­cjal­ne. Pa­pież pra­gnął, aby do­trzeć do tych, któ­rzy z roz­ma­itych przy­czyn zo­sta­li od­dzie­le­ni od Boga i w kon­se­kwen­cji utra­ci­li po­czu­cie sen­su oraz trans­cendent­ny cel.

Wkrót­ce po wy­bo­rze Fran­ci­szek udzie­lił swe­mu wspó­łbra­tu je­zu­icie wy­wia­du, w któ­rym przed­sta­wił Ko­ściół jako szpi­tal po­lo­wy3. Nie­mal wszy­scy ko­men­ta­to­rzy sku­pi­li się na mi­ło­sier­nej po­sta­wie Ko­ścio­ła, kry­jącej się w tym ob­ra­zie, ale nie­mal wszy­scy prze­oczy­li tra­gicz­ną oce­nę pa­pie­ża co do kon­dy­cji du­cho­wej wie­lu osób ży­jących w na­szej kul­tu­rze, któ­ra rów­nież kry­je się w tym ob­ra­zie. Fran­ci­szek mó­wił nie o przy­chod­ni, zaj­mu­jącej się ła­god­ny­mi in­fek­cja­mi, lecz o szpi­ta­lu usy­tu­owa­nym w po­bli­żu pola bi­twy, do­kąd przy­by­wa­ją, aby otrzy­mać po­moc, lu­dzie ma­jący roz­le­głe i za­gra­ża­jące ży­ciu rany – sła­nia­jący się lub nie­sie­ni przez in­nych. Po­łącz­my te dwa spo­strze­że­nia Fran­cisz­ka, a uzy­ska­my ja­sny, a rów­no­cze­śnie trze­źwi­ący opis obec­nej sy­tu­acji wie­lu lu­dzi na Za­cho­dzie, zwłasz­cza mło­dych. Za­stępy dwu­dzie­sto- i trzy­dzie­sto­lat­ków znaj­du­ją się w po­wa­żnym nie­bez­pie­cze­ństwie i wy­ma­ga­ją na­tych­mia­sto­wej i ca­ło­ścio­wej ku­ra­cji wła­śnie dla­te­go, że utra­ci­ły duchową orien­ta­cję.

Jed­no­cze­śnie ka­żdy, kto dzia­ła na tym polu, za­uwa­ża, że za py­ta­nia­mi, któ­re sta­wia­ją na­wet naj­bar­dziej agre­syw­nie i an­ty­re­li­gij­nie na­sta­wie­ni mło­dzi lu­dzie, kry­je się du­cho­wy głód i fa­scy­na­cja. Cza­sa­mi do­ku­czam moim za­ja­dle ate­istycz­nym czy agno­stycz­nym roz­mów­com w in­ter­ne­cie, że są „po­ta­jem­ny­mi He­ro­da­mi”. Po­dob­nie jak sta­ro­żyt­ny te­trar­cha Ga­li­lei z upodo­ba­niem słu­chał pro­ro­ka, któ­re­go za­mknął w wi­ęzie­niu (Mk 6,20), tak wie­lu sa­mo­zwa­ńczych wro­gów re­li­gii z za­pa­łem ob­ser­wu­je wy­po­wie­dzi oso­by zwi­ąza­nej z re­li­gią, bez prze­rwy wcho­dząc na moją stro­nę in­ter­ne­to­wą, aby ko­men­to­wać, kry­ty­ko­wać i wy­śmie­wać. W tej upar­tej od­mo­wie da­nia so­bie spo­ko­ju nie mogę nie wie­dzieć ob­ja­wu przy­ci­ąga­nia du­szy do Boga.

Moim zda­niem wszyst­kie po­wy­ższe spo­strze­że­nia po­twier­dza naj­now­sza ksi­ążka Chri­stia­na Smi­tha i jego ko­le­gów z Uni­wer­sy­te­tu No­tre Dame. W pra­cy pt. Understan­ding For­mer Young Ca­tho­lics: Fin­dings from a National Stu­dy of Ame­ri­can Emer­ging Adults au­to­rzy ci nie ogra­ni­cza­ją się do po­li­cze­nia „nie­przy­na­le­żących”, lecz wy­po­wia­da­ją się o nich dość wy­czer­pu­jąco, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć ich po­sta­wy, py­ta­nia, prze­ko­na­nia i punk­ty wi­dze­nia. Ich pu­bli­ka­cja sta­no­wi fa­scy­nu­jącą, choć nie­co przy­gnębia­jącą lek­tu­rę4. W ni­niej­szym ese­ju pra­gnę wy­ra­źnie po­ka­zać, że sy­tu­acja mło­dych by­łych ka­to­li­ków jest swe­go ro­dza­ju oska­rże­niem stra­te­gii edu­ka­cyj­nych i ka­te­che­tycz­nych, wy­ko­rzy­sty­wa­nych przez ostat­nie pi­ęćdzie­si­ąt lat. Jed­no­cze­śnie sta­no­wi ro­dzaj ka­iros – uprzy­wi­le­jo­wa­ny mo­ment na na­wi­ąza­nie kon­tak­tu z mło­dy­mi lu­dźmi oraz we­zwa­nie do dzia­ła­nia dla tych, któ­rzy pra­gną do nich dotrzeć z Ewan­ge­lią.

Smith przed­sta­wia swo­je od­kry­cia w sied­miu głów­nych częściach. Od­nio­sę się tyl­ko do tych, któ­re po­ci­ąga­ją za sobą bar­dziej bez­po­śred­nie teo­lo­gicz­ne czy ka­te­che­tycz­ne kon­se­kwen­cje, ale oprę po­rządek tego ese­ju na za­sad­ni­czej kon­strukcji jego pra­cy.

Byli ka­to­li­cy wci­ąż (prze­wa­żnie) wie­rzą w (pew­ną wer­sję) Boga i wcho­dzą z Nim w kon­takt

Pod kil­ko­ma względa­mi naj­bar­dziej nie­po­koi mnie pierw­sze od­kry­cie Smi­tha – mia­no­wi­cie, że wie­lu by­łych ka­to­li­ków wie­rzy w ja­kąś wer­sję Boga – nie dla­te­go, ja­ko­bym się z nim nie zga­dzał, lecz po­nie­waż może ono być uży­wa­ne jako pre­tekst do kon­klu­zji, że tak na­praw­dę nie jest wca­le tak źle. Sły­szę wie­le osób mó­wi­ących: „Cóż, je­śli ci mło­dzi lu­dzie na­dal wie­rzą w Boga, to nie zo­sta­li tak ca­łkiem utra­ce­ni”. My­ślę, że uwa­żne po­słu­cha­nie tego, co ci mło­dzi wie­rzący lu­dzie na­praw­dę mó­wią, odro­bi­nę po­ha­mu­je nasz opty­mizm. Smith utrzy­mu­je, że „za­ja­dły ate­izm jest na­dal dość wy­jąt­ko­wy wśród Ame­ry­ka­nów, i jest tak rów­nież w przy­pad­ku dwu­dzie­sto­lat­ków będących uprzed­nio ka­to­li­ka­mi”5. Jed­nak kie­dy po­słu­cha­my dość po­wierz­chow­nych i in­te­lek­tu­al­nie mdłych opi­sów Boga, po­da­wa­nych przez mło­dych by­łych ka­to­li­ków, to przy­pusz­czam, że nie­mal będzie­my wo­le­li so­lid­ny ate­izm! Przy­naj­mniej da­wa­łby nam on wi­ęcej punk­tów za­cze­pie­nia do kon­struk­tyw­nej roz­mo­wy.

Pew­na mło­da ko­bie­ta, Sara, na py­ta­nie, czy ma ja­kieś wie­rze­nia re­li­gij­ne, od­po­wia­da: „Nie sądzę, ale cza­sem, gdy pa­trzę na pew­ne spra­wy, my­ślę, że Bóg to roz­wi­ąże. – Śmie­je się. – Cza­sem czu­ję, że pew­ne rze­czy dzie­ją się z ja­kie­goś po­wo­du, wiesz, ja­kie­goś wy­ższe­go bytu. Znasz te kart­ki z fir­my Hal­l­mark: Kie­dy jed­ne drzwi się za­my­ka­ją, inne się otwie­ra­ją, czy też Bóg zo­sta­wia to dla wi­ęk­szych rze­czy – i my­ślę: słusz­nie!”. W cza­sie słu­żby w ma­ry­nar­ce za­częła po­dzi­wiać ka­pe­la­nów i to do­pro­wa­dzi­ło ją do prze­ko­na­nia, że „Bóg się tym zaj­mie. I po­my­śla­łam, że chcę oprzeć się na Bogu”6. I zno­wu: nie po­win­ni­śmy prze­oczać au­ten­tycz­ne­go du­cho­we­go sen­su i po­strze­ga­nia, ja­kie in­spi­ru­ją te sfor­mu­ło­wa­nia, ale nie mo­że­my też nie za­uwa­żyć dzie­cin­ne­go spo­so­bu wy­ra­ża­nia się oraz z grun­tu ego­cen­trycz­nej ce­chy du­cho­wo­ści: Bóg słu­ży przede wszyst­kim do roz­wi­ązy­wa­nia oso­bi­stych pro­ble­mów. My­ślę, że traf­ne będzie stwier­dze­nie, że na­wet naj­bar­dziej po­bie­żna lek­tu­ra Bi­blii po­ka­zu­je, iż Bóg ni­g­dy po pro­stu nie „roz­wi­ązu­je pro­ble­mów” Izra­ela ani nie daje gwa­ran­cji, że ci, któ­rzy za Nim idą, unik­ną cier­pie­nia; wręcz prze­ciw­nie. Inny mło­dy czło­wiek, Joe, któ­ry okre­śla się jako agno­styk, przy­znał, że mo­dli się od cza­su do cza­su, ale nie jest ca­łkiem pe­wien, do kogo ta mo­dli­twa jest kie­ro­wa­na: „Może do Wszech­świa­ta, a może do wiel­kie­go bia­łe­go czło­wie­ka z krza­cza­stą bro­dą”7. In­ny­mi sło­wy, przyj­mu­je on albo naj­bar­dziej pry­mi­tyw­ną for­mę pan­te­izmu, albo naj­bar­dziej na­iw­ny typ an­tro­po­mor­fi­zmu. Nie wy­da­je się, aby przy­szło mu do gło­wy, że ist­nie­je atrak­cyj­na ro­zu­mo­wo al­ter­na­ty­wa bi­blij­na dla tych mo­żli­wo­ści.

Smith mówi po­nad­to, że wi­ęk­szo­ść by­łych ka­to­li­ków, je­śli na­wet wie­rzy w Boga, to nie po­strze­ga Go jako „bytu oso­bo­we­go” i nie chce „zo­bo­wi­ązy­wać się do żad­ne­go okre­ślo­ne­go spo­so­bu wi­dze­nia Boga w tym mo­men­cie ich ży­cia”8. Czy wi­dać, dla­cze­go mó­wię, że ta „wia­ra” w Boga po­śród „nie­przy­na­le­żących”, będących by­ły­mi ka­to­li­ka­mi, nie jest ra­czej pod­sta­wą do opty­mi­zmu? Po­win­no być ja­sne, że znaj­du­je­my się z dala od cze­goś, co by choć mgli­ście przy­po­mi­na­ło bi­blij­ny ob­raz Boga Stwo­rzy­cie­la czy też Boga i Ojca na­sze­go Pana Je­zu­sa Chry­stu­sa. Je­śli ce­lem ewan­ge­li­za­cji jest roz­wi­ja­nie w lu­dziach rze­czy­wi­stej przy­ja­źni z Sy­nem Bo­żym, to ten ro­dzaj mgli­stej du­cho­wo­ści trud­no uznać za obie­cu­jący punkt wy­jścia.

Nie­wąt­pli­wie na­wet te głębo­ko nie­ade­kwat­ne sfor­mu­ło­wa­nia uka­zu­ją co naj­mniej – jak wska­za­łem po­wy­żej – głód Boga, fa­scy­na­cję Nim, ist­nie­jącą na­wet w ob­li­czu nie­od­po­wied­niej ka­te­che­zy i głębo­kie­go za­mętu. W mo­jej pra­cy ewan­ge­li­za­cyj­nej z mło­dy­mi lu­dźmi od­kry­łem, że an­tro­po­lo­gia au­gu­sty­ńska – „Stwo­rzy­łeś nas bo­wiem jako skie­ro­wa­nych ku To­bie. I nie­spo­koj­ne jest ser­ce na­sze, do­pó­ki w To­bie nie spo­cznie”9 – wci­ąż ma nie­ma­łą siłę przy­ci­ąga­nia. Lu­dzie in­stynk­tow­nie wie­dzą, iż żad­ne do­bra tego świa­ta nie za­spo­ko­ją w osta­tecz­ny spo­sób tęsk­no­ty za ra­do­ścią, któ­ra jest w nich za­ko­do­wa­na. Na­wi­ąza­nie do tego wspa­nia­łe­go nie­za­do­wo­le­nia, je­śli wol­no mi od­wo­łać się do mo­ty­wu z dzieł C.S. Le­wi­sa, zaj­mu­je cen­tral­ne miej­sce w ka­żdym pro­gra­mie ewan­ge­li­za­cji lu­dzi mło­dych. Ale jesz­cze raz – ta nie­ja­sna tęsk­no­ta czy du­cho­wa wra­żli­wo­ść ni­g­dy nie po­win­na być uwa­ża­na za coś w ja­kiś spo­sób „wy­star­cza­jące­go”. Ten sam Au­gu­styn, któ­ry mó­wił o po­wszech­nym gło­dzie Boga, stwier­dził ta­kże, że re­li­gia w sen­sie ogól­nym po­win­na być wy­ra­źnie od­ró­żnia­na od prawdzi­wej re­li­gii.

Skrępo­wa­nie wy­wo­ły­wa­ne stwier­dze­nia­mi na te­mat, kim lub czym jest Bóg

Kwe­stia ta pro­wa­dzi płyn­nie do na­stęp­nej ka­te­go­rii Smi­tha. Młod­si byli ka­to­li­cy, tak jak wi­ęk­szo­ść lu­dzi w ich prze­dzia­le wie­ko­wym, wy­da­ją się czuć nie­swo­jo w od­po­wie­dzi na wszel­kie moc­ne stwier­dze­nia z za­kre­su teo­lo­gii. W du­żym stop­niu jest to po­chod­na re­la­ty­wi­zmu, któ­ry pa­nu­je dziś prak­tycz­nie wszędzie. Wie­lu chęt­nie mó­wi­ło­by o „mo­jej praw­dzie i two­jej praw­dzie”, ale czu­ło­by w isto­cie skrępo­wa­nie w zwi­ąz­ku z ka­żdą roz­mo­wą o praw­dzie j a k ot a k i e j.  Na­zwa­łem to kul­tu­rą „e tam”, kul­tu­rą „wszyst­ko jed­no”. Zgod­nie ze sfor­mu­ło­wa­niem Smi­tha w jego ra­por­cie pod­su­mo­wu­jącym: „To, co dzia­ła w przy­pad­ku jed­nej oso­by, może nie za­dzia­łać w przy­pad­ku ko­goś in­ne­go”, a w kon­se­kwen­cji „mo­żna lub po­win­no się for­mu­ło­wać bar­dzo nie­wie­le – je­śli w ogó­le – ja­kich­kol­wiek ogól­nych stwier­dzeń na te­mat Boga, wia­ry czy moral­no­ści”10.

Jak su­ge­ru­je prof. Smith, ten re­la­ty­wizm prze­ja­wia się szcze­gól­nie w kwe­stiach re­li­gij­nych. Pe­wien były ka­to­lik sko­men­to­wał: „Czu­ję się bar­dzo do­brze z nie­pew­no­ścią. My­ślę, że nie­pew­no­ść jest pi­ęk­na. My­ślę, że naj­pi­ęk­niej­sze dzie­ła sztu­ki to te, któ­re skła­nia­ją cię do za­da­wa­nia py­tań, w prze­ci­wie­ństwie do tych, któ­re pró­bu­ją do­star­czać od­po­wie­dzi na te­mat, czym coś jest”11. Po­nad­to „isto­tą du­cho­wo­ści jest od­czu­wa­nie swo­bo­dy w ob­li­czu py­tań”12. Od­wa­żę się po­wie­dzieć, że sądzę, iż mło­dzi lu­dzie prze­czu­wa­ją de fac­to rzecz istot­ną dla ka­to­lic­kiej tra­dy­cji in­te­lek­tu­al­nej, a mia­no­wi­cie prze­ko­na­nie, że żad­ne stwier­dze­nie o Bogu nie jest ni­g­dy w pe­łni ade­kwat­ne. Zgod­nie ze słyn­nym po­wie­dze­niem św. Au­gu­sty­na: Si com­pre­hen­dis, non est Deus („Je­śli go poj­mu­jesz, to nie jest on Bo­giem” lub „Je­śli mo­żesz to po­jąć, to nie jest to Bóg”)13. Na­wet w naj­lep­szych na­szych sfor­mu­ło­wa­niach teo­lo­gicz­nych za­wsze kry­je się, i jest to zu­pe­łnie wła­ści­we, ele­ment nie­okre­ślo­no­ści. Jed­nak za­cząłem do­strze­gać, że ta nie­mal ca­łko­wi­ta ide­ali­za­cja po­szu­ki­wa­nia, zwłasz­cza wśród lu­dzi mło­dych, idzie ręka w rękę z wła­śnie wspo­mnia­nym re­la­ty­wi­zmem, po­nie­waż pod­jęcie de­cy­zji, czy to w kwe­stii mo­ral­nej, czy to in­te­lek­tu­al­nej, ozna­cza sfor­mu­ło­wa­nie de­fi­ni­tyw­ne­go stwier­dze­nia, któ­re wy­klu­cza wszyst­kie inne.

Żeby użyć ter­mi­no­lo­gii za­pro­po­no­wa­nej przez Ber­nar­da Lo­ner­ga­na, ide­ali­za­cja po­szu­ki­wa­nia za­my­ka nas na dru­gim eta­pie pro­ce­su epi­ste­micz­ne­go – mia­no­wi­cie in­te­li­gent­ne­go ba­da­nia hi­po­tez i praw­do­po­dob­nych sce­na­riu­szy, któ­re na­stępu­je po su­mien­nej ob­ser­wa­cji istot­nych da­nych14. Jed­nak ide­ali­za­cja ta unie­mo­żli­wia uczy­nie­nie na­stęp­ne­go i de­cy­du­jące­go kro­ku w ra­cjo­nal­nym po­stępo­wa­niu, to zna­czy wy­bo­ru spo­śród ró­żnych hi­po­tez tej, któ­ra jest fak­tycz­nie po­praw­na, któ­ra po­śród wie­lu świet­nych po­my­słów jest w isto­cie po­my­słem wła­ści­wym. A nie­po­wo­dze­nie za­cho­dzące w trze­cim kro­ku ozna­cza, że ni­g­dy nie do­trze­my na po­ziom czwar­ty, któ­rym jest od­po­wie­dzial­ne dzia­ła­nie na pod­sta­wie kon­se­kwen­cji pod­jęte­go osądu. Lo­ner­gan po­ma­ga nam do­strzec, dla­cze­go za­wie­sze­nie tego pro­ce­su na dru­gim eta­pie jest tak atrak­cyj­ne dla bar­dzo wie­lu osób: wy­klu­cza ono re­al­ną od­po­wie­dzial­no­ść. W stop­niu, w ja­kim nie je­stem w sta­nie lub nie będę po­dej­mo­wać de­cy­zji, mogę po­zo­sta­wać nie­zde­kla­ro­wa­ny. Kie­dy spoj­rzy­my na to w kon­te­kście re­li­gij­nym, za­uwa­ży­my od razu, do jak de­struk­cyj­nych skut­ków to pro­wa­dzi, po­nie­waż ozna­cza brak od­po­wie­dzial­no­ści w od­nie­sie­niu do naj­wy­ższych i naj­wa­żniej­szych rze­czy.

I cho­ciaż po­sta­wa ta wy­da­je się na­śla­do­wać cie­ka­wo­ść i otwar­to­ść nauk ści­słych, to w rze­czy­wi­sto­ści jest sprzecz­na z praw­dzi­wą me­to­dą nauk fi­zycz­nych. For­mu­ło­wa­nie hi­po­tez pro­wa­dzi do prze­pro­wa­dza­nia eks­pe­ry­men­tów wio­dących osta­tecz­nie do for­mu­ło­wa­nia sądów, z któ­rych wie­le sta­je się tym, co na­zy­wa­my „kon­sen­su­sem na­uko­wym”. Na­praw­dę nie jest tak, że bio­lo­gia, che­mia, fi­zy­ka i psy­cho­lo­gia po­zo­sta­ją sta­le w otwar­ciu, za­wsze uprzy­wi­le­jo­wu­jąc py­ta­nie nad od­po­wie­dzią. Ża­den od­po­wie­dzial­ny ko­smo­log nie my­śli, że po­win­ni­śmy być otwar­ci na su­ge­stię, iż Sło­ńce ob­ra­ca się wo­kół Zie­mi, ani ża­den in­te­li­gent­ny bio­log nie utrzy­mu­je, że kre­acjo­ni­ści wie­rzący w stwo­rze­nie świa­ta w sie­dem dni po­win­ni być za­pra­sza­ni do sto­łu dys­ku­syj­ne­go. Nie­pew­no­ść może rze­czy­wi­ście być pi­ęk­na, ale tyl­ko jako wpro­wa­dze­nie do głęb­sze­go ro­zu­mie­nia. Jak po­wie­dział G.K. Che­ster­ton, otwar­ty umy­sł przy­po­mi­na otwar­te usta, otwie­ra­jące się po to, by na­pe­łnić go czy­mś kon­kret­nym15. Za­sta­na­wiam się, czy spo­so­bem do­tar­cia do mło­dych lu­dzi, wy­so­ko ce­ni­ących na­uki ści­słe, mo­gło­by być uka­za­nie, jak moc­no to­tal­na ide­ali­za­cja po­szu­ki­wa­nia i nie­pew­no­ści jest sprzecz­na z praw­dzi­wy­mi osi­ągni­ęciami na­uko­wy­mi.

Byli ka­to­li­cy żyją w zró­żni­co­wa­nych re­li­gij­nie ro­dzi­nach i sie­ciach przy­ja­ciół

Na­wet naj­bar­dziej wy­ryw­ko­wy prze­gląd kul­tu­ry za­chod­niej uka­za­łby w niej ra­dy­kal­ne do­war­to­ścio­wa­nie ró­żno­rod­no­ści. Po­strze­gam to na tle naj­star­sze­go za­gad­nie­nia fi­lo­zo­ficz­ne­go, mia­no­wi­cie pro­ble­mu jed­no­ści i wie­lo­ści. Z roz­ma­itych po­wo­dów, któ­rych nie będę te­raz ana­li­zo­wać, prze­sko­czy­li­śmy dra­stycz­nie do stro­ny „wie­le” tego słyn­ne­go po­dzia­łu. Jak­kol­wiek kul­tu­ra kon­se­kwent­nie kła­dzie na­cisk na po­zy­tyw­ne ele­men­ty ró­żno­rod­no­ści, rzad­ko kie­dy – je­śli w ogó­le – do­strze­ga jej ciem­ną stro­nę. W przy­pad­ku jed­no­ści zaś jest od­wrot­nie. Je­śli użyć ter­mi­no­lo­gii Pau­la Til­li­cha, kon­se­kwent­nie pod­kre­śla­my in­dy­wi­du­ali­za­cję, a nie par­ty­cy­pa­cję, dy­na­mi­kę, a nie for­mę, wol­no­ść, a nie prze­zna­cze­nie16. Je­śli jed­nak Til­lich ma ra­cję, to ka­żde jed­no­stron­ne ak­cen­to­wa­nie w kon­te­kście tych bie­gu­no­wo­ści pro­wa­dzi nie­mal nie­uchron­nie do kry­zy­su i upad­ku. W isto­cie rze­czy wie­le cech na­szej dzi­siej­szej kul­tu­ry po­li­tycz­nej wy­ka­zu­je kszta­łto­wa­nie prze­sad­nych re­ak­cji w sto­sun­ku do par­ty­cy­pa­cji, for­my i przezna­cze­nia.

W kon­te­kście re­li­gij­nym bez­kry­tycz­ne do­war­to­ścio­wa­nie ró­żno­rod­no­ści przy­bie­ra wy­gląd aler­gicz­nej re­ak­cji na wszyst­ko, co ma po­smak or­to­dok­sji lub usta­lo­nej wia­ry. Smith pod­su­mo­wu­je tę po­sta­wę na­stępu­jąco: „Wia­ra w tyl­ko jed­ną re­li­gię lub wy­zna­wa­nie tyl­ko jed­nej wer­sji Boga pro­wa­dzi – we­dług spo­so­bu my­śle­nia wie­lu dwu­dzie­sto­lat­ków – do tego, że po­zo­sta­li lu­dzie są w błędzie lub zo­sta­ną osądze­ni przez Boga”17. Prak­tycz­ną kon­se­kwen­cją tego sta­nu jest to, iż „w domu o wie­le mniej mówi się o re­li­gii, po­nie­waż może ona się stać po­ten­cjal­nym źró­dłem kon­flik­tu”18. Jed­na­kże ewan­ge­li­za­cja, w od­ró­żnie­niu od, po­wiedz­my, bar­dziej abs­trak­cyj­nych form wy­po­wie­dzi czy po­szu­ki­wań re­li­gij­nych, jest na­kie­ro­wa­na na na­wró­ce­nie. Ewan­ge­li­za­tor jest siłą rze­czy zde­kla­ro­wa­nym wy­znaw­cą i pra­gnie on, aby ta­kże jego słu­cha­cze tacy się sta­li. Ewan­ge­li­za­cja żyje za­tem w co naj­mniej skom­pli­ko­wa­nej re­la­cji z ety­kie­tą ró­żno­rod­no­ści i ak­cep­ta­cji. Za­rów­no w kul­tu­rze wy­so­kiej, jak i po­pu­lar­nej sta­je­my raz za ra­zem w ob­li­czu ste­reo­ty­pu zwo­len­ni­ka re­li­gii jako oso­by agre­syw­nej, nie­to­le­ran­cyj­nej i ba­lan­su­jącej na gra­ni­cy prze­mo­cy. Pa­mi­ętam spo­tka­nie, ja­kie od­by­ło się kil­ka lat temu w Chi­ca­go, wkrót­ce po tym, jak kar­dy­nał Fran­cis Geo­r­ge mia­no­wał mnie swo­im wi­ka­riu­szem ds. ewan­ge­li­za­cji. W dia­lo­gu ży­dow­sko-ka­to­lic­kim je­den z uczest­ni­ków ze stro­ny ży­dow­skiej wy­po­wie­dział się, że kie­dy sły­szy sło­wo „ewan­ge­li­za­cja”, to na­tych­miast my­śli o lu­do­bój­stwie. Oczy­wi­ście zro­zu­mia­łem (i ro­zu­miem) w pe­łni upraw­nio­ne obu­rze­nie mo­ral­ne, któ­re było źró­dłem tego sko­ja­rze­nia w jego umy­śle, ale po­jąłem ta­kże (i poj­mu­ję), że mó­wił on bez ogró­dek ka­żde­mu po­ten­cjal­ne­mu ewan­ge­li­za­to­ro­wi, by za­prze­stał i za­nie­chał swo­jej dzia­łal­no­ści.

Ten punkt wi­dze­nia ule­ga wzmoc­nie­niu w re­zul­ta­cie re­du­ko­wa­nia re­li­gii do mo­ral­no­ści – ten­den­cji sil­nej na dzi­siej­szym Za­cho­dzie. Na­wia­sem mó­wi­ąc, mogę ją zin­ter­pre­to­wać jako nie­mal ca­łko­wi­te zwy­ci­ęstwo poj­mo­wa­nia re­li­gii jako ety­ki, ce­chu­jące­go Im­ma­nu­ela Kan­ta. Dla wiel­kie­go osiem­na­sto­wiecz­ne­go fi­lo­zo­fa ka­żdy aspekt wia­ry i prak­ty­ki re­li­gij­nej – li­tur­gia, mo­dli­twa, do­gma­ty, sa­kra­men­ty, kult świ­ętych itd. – mo­żna zre­du­ko­wać do do­pro­wa­dze­nia oso­by wie­rzącej do zgo­dy z wy­mo­ga­mi im­pe­ra­ty­wu ka­te­go­rycz­ne­go19. By prze­ło­żyć per­spek­ty­wę kan­tow­ską na bar­dziej wspó­łcze­sny język: do­pó­ki „by­cie do­brym czło­wie­kiem” jest je­dy­nym, co się li­czy w osta­tecz­nym ra­chun­ku, po co się trosz­czyć o ró­żni­ce dok­try­nal­ne? Lub, jak ujął to je­den z mło­dych roz­mów­ców Smi­tha: „Pan ma swo­je wie­rze­nia, a ja mam swo­je, i czy na dłu­ższą metę to na­praw­dę jest wa­żne?”20.

Za­sta­na­wiam się, czy mo­gli­by­śmy tu­taj osi­ągnąć pe­wien po­stęp, pro­po­nu­jąc ana­lo­gię z in­ny­mi dzie­dzi­na­mi za­in­te­re­so­wa­nia. Roz­wa­żmy naj­pierw sce­nę po­li­tycz­ną. Wąt­pię, czy zna­le­źli­by­śmy wie­lu lu­dzi, któ­rzy by bez­tro­sko za­uwa­ża­li, że „na­praw­dę nie ma zna­cze­nia, ja­kie masz po­glądy po­li­tycz­ne, do­pó­ki w głębi ser­ca je­steś miłą oso­bą”. Ile osób twier­dzi­ło­by spo­koj­nie: „Wiesz, je­stem de­mo­kra­tą, a ty re­pu­bli­ka­ni­nem, ale do­pó­ki je­ste­śmy przy­zwo­ity­mi lu­dźmi, to ki­mże je­stem, by ci mó­wić, co masz my­śleć?”. Wi­ęk­szo­ść zna­nych mi lu­dzi czu­je, że ist­nie­je przy­naj­mniej względ­nie po­praw­ny po­li­tycz­nie punkt wi­dze­nia, i są oni go­to­wi, skłon­ni i chęt­ni bro­nić go przy uży­ciu ar­gu­men­tów oraz prze­ra­biać swo­ich roz­mów­ców. W od­nie­sie­niu do tego wy­mia­ru ży­cia wy­da­ją się oni nie­wie­le trosz­czyć, że ich prze­ciw­ni­cy mo­gli­by się po­czuć po­tępie­ni lub wy­klu­cze­ni, je­śli oni będą się sta­ra­li ko­ry­go­wać ich za­ło­że­nia. Je­śli tak się dzie­je w przy­pad­ku po­li­ty­ki, to dla­cze­go ów ni­ja­ki in­dy­fe­ren­tyzm mia­łby czy po­wi­nien obo­wi­ązy­wać w od­nie­sie­niu do re­li­gii? Albo roz­wa­żmy are­nę spor­to­wą. Szcze­rze wąt­pię, czy na­mi­ęt­ny gol­fi­sta, spra­gnio­ny wci­ągni­ęcia zna­jo­me­go w przy­go­dę z tą naj­trud­niej­szą z gier, po­wie bez­tro­sko: „Cóż, za­mach­nij się ki­jem, jak tyl­ko chcesz. Tak na­praw­dę to nie ma zna­cze­nia, do­pó­ki będziesz mieć po­zy­tyw­ne na­sta­wie­nie”. W pe­łni uzna­jąc, że ka­żdy gracz roz­wi­nie cha­rak­te­ry­stycz­ny dla sie­bie za­mach, do­świad­czo­ny gol­fi­sta upie­ra­łby się jed­nak przy pew­nych obiek­tyw­nych ce­chach, cha­rak­te­ry­zu­jących uda­ne ude­rze­nie pi­łki. A jed­nak od­no­śnie do re­li­gii ist­nie­je przy­zwo­le­nie na pa­no­wa­nie nie­mal ca­łko­wi­tej subiek­ty­wi­za­cji.

Wy­da­je się, że wy­stępu­je tu ukry­te, choć rzad­ko uzna­wa­ne za­ło­że­nie, że w od­nie­sie­niu do twier­dzeń o cha­rak­te­rze re­li­gij­nym ist­nie­ją tyl­ko dwie mo­żli­wo­ści: ni­ja­ka to­le­ran­cja lub prze­moc. Chcia­łbym za­su­ge­ro­wać, że ist­nie­je jesz­cze trze­cia, ży­wio­ło­wa mo­żli­wo­ść – mia­no­wi­cie praw­dzi­wy spór re­li­gij­ny. Nie trze­ba sto­so­wać prze­mo­cy wo­bec opo­nen­ta ani zmu­szać go do zmia­ny po­glądów, ani nie trze­ba cho­wać się je­dy­nie za to­le­ran­cją lub in­dy­fe­ren­ty­zmem in­te­lek­tu­al­nym. Mo­żna ze­sta­wiać do­wo­dy, for­mu­ło­wać hi­po­te­zy, cy­to­wać au­to­ry­te­ty, po­da­wać po­ucza­jące ana­lo­gie i wy­ci­ągać wnio­ski. Jed­nym sło­wem, przy oma­wia­niu re­li­gii mo­żna sto­so­wać ar­gu­men­ta­cję. A wbrew temu, co sądził Kant, to, co my­śli­my na te­mat dok­try­ny, ma ogrom­ne zna­cze­nie, po­nie­waż im­pe­ra­ty­wy etycz­ne opie­ra­ją się w osta­tecz­nym ra­chun­ku na pew­nych prze­ko­na­niach me­ta­fi­zycz­nych i an­tro­po­lo­gicz­nych. Po­dob­nie jak kwia­ty w ko­ńcu uschną, je­śli zo­sta­ną od­jęte od ro­śli­ny, z któ­rej wy­ro­sły, tak za­sa­dy etycz­ne w isto­cie ulot­nią się, kie­dy zo­sta­ną od­dzie­lo­ne od ram dok­try­nal­nych.

Nie znam lep­sze­go wzo­ru pro­wa­dze­nia spo­rów re­li­gij­nych w kon­te­kście plu­ra­li­stycz­nym niż św. To­masz z Akwi­nu. Na­wet naj­bar­dziej po­bie­żna zna­jo­mo­ść pism Akwi­na­ty uka­zu­je, że za­cho­wu­je się on nad­zwy­czaj in­klu­zyw­nie, od­wo­łu­jąc się do sze­ro­kie­go wa­chla­rza re­li­gij­nych punk­tów wi­dze­nia. W rze­czy sa­mej duch pa­nu­jący na uni­wer­sy­te­cie pa­ry­skim w XIII wie­ku nie ró­żnił się znacz­nie od plu­ra­li­stycz­nej at­mos­fe­ry na­szych cza­sów. Ist­nia­ła na nim sze­ro­ka gama punk­tów wi­dze­nia, fi­lo­zo­fii i po­staw re­li­gij­nych. W trak­cie pu­blicz­nych dys­put oraz w swo­ich pi­smach Akwi­na­ta to­czył dia­log z wie­lo­ma chrze­ści­ja­ński­mi my­śli­cie­la­mi, z któ­ry­mi dzie­li­ły go ró­żni­ce po­glądów, nie­kie­dy bar­dzo po­wa­żne – Ory­ge­ne­sem, pseu­do-Dio­ni­zym i Ter­tu­lia­nem, by wy­mie­nić tyl­ko kil­ku – oraz wiel­ką licz­bą po­sta­ci świa­ta nie­chrze­ści­ja­ńskie­go – Pla­to­nem, Ary­sto­te­le­sem, Cy­ce­ro­nem, Mo­jże­szem Maj­mo­ni­de­sem, Awer­ro­esem, Awi­cen­ną i in­ny­mi. W jego pi­smach od­naj­du­je­my ist­ne se­mi­na­rium, na któ­rym dys­ku­to­wa­ne są roz­ma­ite punk­ty wi­dze­nia, ale za­wsze w pe­łen sza­cun­ku spo­sób. Jed­ną z cha­rak­te­ry­stycz­nych oznak sty­lu Akwi­na­ty było for­mu­ło­wa­nie ar­gu­men­tów jego prze­ciw­ni­ków traf­niej i bar­dziej prze­ko­nu­jąco, niż oni sami po­trafili to czy­nić.

Nie­mniej ce­lem po­dej­mo­wa­ne­go przez Akwi­na­tę dys­kur­su jest do­tar­cie do praw­dy re­li­gij­nej. Nie wy­star­cza mu, że od­by­ła się żywa i pe­łna sza­cun­ku wy­mia­na po­glądów. Pra­gnie, żeby dia­log wno­sił ja­sno­ść do oma­wia­ne­go za­gad­nie­nia. W po­dob­nym sen­sie kar­dy­nał Fran­cis Geo­r­ge często ma­wiał, że Ko­ściół nie jest klu­bem dys­ku­syj­nym, lecz mo­to­rem ewan­ge­li­za­cji21. Ostat­nia uwa­ga na te­mat Akwi­na­ty: jed­nym z de­cy­du­jących wa­run­ków umo­żli­wia­jących jego osi­ągni­ęcia in­te­lek­tu­al­ne była spo­łecz­no­ść zna­jo­mych, któ­rzy uzna­wa­li, że roz­mo­wa na te­ma­ty re­li­gij­ne ma naj­wy­ższą war­to­ść. W od­ró­żnie­niu od tego Smith re­la­cjo­nu­je, że „byli ka­to­li­cy wy­ró­żnia­ją się ta­kże pod tym względem, iż wi­ęk­szo­ść z nich po­da­je, że ża­den z ich przy­ja­ciół nie jest oso­bą re­li­gij­ną”22. Brak za­in­te­re­so­wa­nia oraz zde­kla­ro­wa­nych part­ne­rów do roz­mo­wy ozna­cza ko­niec owoc­ne­go re­li­gij­ne­go dia­lo­gu i spo­ru.

Byli ka­to­li­cy mają skłon­no­ść do opi­sy­wa­nia wia­ry re­li­gij­nej jako nie­lo­gicz­nej lub nie­nau­ko­wej

W Pew Fo­rum Stu­dium z 2016 roku jed­nym z po­da­nych przez mło­dych lu­dzi po­wo­dów, dla któ­rych po­rzu­ci­li oni re­li­gię i wia­rę, było to, że jed­na i dru­ga nie zga­dza się z na­uką23. Sta­ję wo­bec tego pro­ble­mu na co dzień w mo­jej dzia­łal­no­ści ewan­ge­li­za­cyj­nej. Od­kry­łem u Smi­tha szcze­gól­nie ude­rza­jącą sta­ty­sty­kę, któ­ra wska­zu­je, że spo­śród by­łych ka­to­li­ków bite trzy czwar­te zga­dza się lub zde­cy­do­wa­nie zga­dza się ze stwier­dze­niem, iż w ko­ńco­wym ra­chun­ku usta­le­nia na­uki i re­li­gii sto­ją ze sobą w konflik­cie24.

Z mo­je­go do­świad­cze­nia wy­ni­ka ja­sno, że za­stępy mło­dych lu­dzi przy­swo­iły gło­szo­ną przez no­wych ate­istów cha­rak­te­ry­sty­kę twier­dzeń re­li­gij­nych jako wy­so­ce przed­nau­ko­we­go non­sen­su, „mi­to­lo­gii epo­ki brązu”, roz­my­ślań igno­ran­tów, któ­rzy le­d­wie poj­mu­ją fi­zycz­ną dy­na­mi­kę wszech­świa­ta, i tak da­lej. Chri­sto­pher Hit­chens, Ri­chard Daw­kins, Sam Har­ris, Da­niel Den­nett, a na bar­dziej po­pu­lar­nym po­zio­mie Bill Ma­her re­gu­lar­nie na­śmie­wa­ją się z wia­ry re­li­gij­nej w taki wła­śnie spo­sób. Wy­wia­dy prze­pro­wa­dzo­ne przez Smi­tha po­twier­dza­ją moją in­tu­icję: „Jor­dan jest prze­ko­na­ny do swe­go ate­izmu, gdyż nie wi­dzi żad­ne­go so­lid­ne­go do­wo­du na­uko­we­go na ist­nie­nie chrze­ści­ja­ńskie­go Boga – nie bar­dziej niż, po­wiedz­my, na ist­nie­nie bo­ha­te­ra ko­mik­sów Tho­ra czy hin­du­skie­go bó­stwa Wisz­nu”25. Jor­dan dzie­li się rów­nież czy­mś, co uwa­ża za nie­zbi­ty za­rzut in­te­lek­tu­al­ny w sto­sun­ku do wia­ry te­istycz­nej: „Je­śli Bóg jest wszech­moc­ny, to czy może stwo­rzyć coś, cze­go nie będzie mógł pod­nie­ść?”26. A je­że­li obo­wi­ązu­je za­sa­da, że ka­żda rzecz po­cho­dzi od ja­kie­jś in­nej, to co spo­wo­do­wa­ło za­ist­nie­nie Boga? Smith wska­zu­je, że na­wet ci mło­dzi lu­dzie, któ­rzy kul­ty­wu­ją ja­kąś wia­rę w Boga, z za­kło­po­ta­niem się z tego tłu­ma­czą, jak­by była ona czy­mś, z cze­go po­win­ni do tej pory wy­ro­snąć: „Wiem, że to nie­nau­ko­we, ale…” – mówi je­den z jego roz­mów­ców. Inny, kie­dy go za­py­ta­no, czy „Bóg jest wy­ja­śnie­niem tego, cze­go nie daje się wy­ja­śnić”, od­po­wie­dział ze śmie­chem: „Tak, ale to bar­dzo nie­nau­ko­we”. Ko­lej­na roz­mów­czy­ni, któ­rej opi­nia ura­do­wa­ła­by ser­ce Lu­dwi­ga Feu­er­ba­cha, za­py­ta­na, czy jej prze­ko­na­nia do­ty­czące re­li­gii są nie­ra­cjo­nal­ne, sko­men­to­wa­ła: „Tak. Po pro­stu dla­te­go, że są jak coś, na czym mo­żna się oprzeć, ro­zu­miesz”27.

Być może pierw­sza ob­ser­wa­cja, jaka się na­su­wa, jest taka, że w na­szej kul­tu­rze fak­tycz­nie pa­nu­je scjen­tyzm, zwłasz­cza wśród mło­de­go po­ko­le­nia. Przez okre­śle­nie to ro­zu­miem re­du­ko­wa­nie ca­łe­go po­zna­nia do jego for­my na­uko­wej. To, co mo­żna po­znać dzi­ęki me­to­dzie na­uko­wej – to zna­czy za po­mo­cą ba­da­nia em­pi­rycz­ne­go, for­mu­ło­wa­nia i spraw­dza­nia hi­po­tez, pro­wa­dze­nia eks­pe­ry­men­tów i wy­ci­ąga­nia wnio­sków – zo­sta­je po pro­stu uto­żsa­mio­ne z rze­czy­wi­sto­ścią. Oczy­wi­sty suk­ces nauk fi­zycz­nych w zdo­by­wa­niu pa­no­wa­nia nad na­tu­rą oraz ogrom­na uży­tecz­no­ść to­wa­rzy­szących im tech­no­lo­gii spra­wi­ły, że w oczach wie­lu lu­dzi zaj­mu­ją one tę wia­ry­god­ną po­zy­cję. Pod­czas gdy fi­lo­zo­fie i re­li­gie wy­da­ją się uwi­kła­ne w nie­ko­ńczące się i nie­mo­żli­we do roz­wi­ąza­nia spo­ry, na­uki rze­czy­wi­ście po­sia­da­ją moc prze­wi­dy­wa­nia. A za­tem ze scjen­ty­stycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia ka­żde inne twier­dze­nie o po­sia­da­niu ra­cjo­nal­ne­go wglądu jest bez­pod­staw­ne; al­ter­na­ty­wą dla nauk fi­zycz­nych jest po pro­stu non­sens.

Mo­żna by wie­le po­wie­dzieć prze­ciw­ko temu punk­to­wi wi­dze­nia28. Wska­żę tyl­ko, że po pierw­sze, scjen­tyzm jest sa­mo­oba­la­jący się pod tym względem, że me­to­da na­uko­wa jako taka nie jest zdol­na do­star­czyć wnio­sku, iż nie­nau­ko­we for­my ro­zu­mo­wa­nia są nie­uza­sad­nio­ne. Gdzie do­kład­nie zo­sta­ło to em­pi­rycz­nie zwe­ry­fi­ko­wa­ne? Jak do­kład­nie prze­pro­wa­dzo­no eks­pe­ry­ment w celu spraw­dze­nia jego za­sad­no­ści? Po dru­gie, w fun­da­men­tal­nym zna­cze­niu re­li­gia i na­uka nie mogą być ze sobą sprzecz­ne, na­wet co do za­sa­dy, po­nie­waż Bóg nie jest rze­czą we wszech­świe­cie, ale pod­sta­wą ist­nie­nia wszech­świa­ta, po­wo­dem, dla któ­re­go ist­nie­je ra­czej coś niż nic. Bóg nie jest jed­ną spo­śród wie­lu kon­ku­ren­cyj­nych przy­czyn ani nie jest jesz­cze jed­ną rze­czą w splo­cie uwa­run­ko­wa­nych rze­czy. A za­tem me­to­dy wła­ści­we na­ukom ści­słym ni­g­dy nie będą od­po­wied­nie do roz­strzy­ga­nia kwe­stii do­ty­czących w ten czy inny spo­sób Boga.

Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że ra­cjo­nal­nych dróg pro­wa­dzących do Boga w ogó­le nie ma. Je­stem prze­ko­na­ny, że ka­żdy ka­te­che­ta, ewan­ge­li­za­tor i apo­lo­ge­ta po­wi­nien mieć w ma­łym pal­cu nie­mo­żli­we do od­par­cia ar­gu­men­ty prze­ma­wia­jące za ist­nie­niem Boga. Jak­kol­wiek mło­dzi lu­dzie są dzi­siaj sła­bo obzna­jo­mie­ni z fi­lo­zo­fią – lub przy­naj­mniej z jej nie­któ­ry­mi nie­re­la­ty­wi­stycz­ny­mi i nie­ni­hi­li­stycz­ny­mi wer­sja­mi – być może do­brze by­ło­by ich za­po­znać z nie­nau­ko­wym, ale głębo­ko ra­cjo­nal­nym po­de­jściem do Boga. Od­no­szę nie­złe suk­ce­sy ze zmie­nio­ną wer­sją ar­gu­men­tu z przy­god­no­ści, kla­sycz­ne­go ar­gu­men­tu za ist­nie­niem Boga. Punkt wy­jścia jest nie­zbi­ty: rze­czy przy­god­ne, czy też nie­ko­niecz­ne, ist­nie­ją. Je­śli ktoś się wzdra­ga na­wet przed tym, mo­żna go za­py­tać, czy miał ro­dzi­ców, czy je i pije, i czy od­dy­cha tle­nem. Rzecz przy­god­na wy­ma­ga przy­czyn ze­wnętrz­nych. Da­lej, czy te przy­czy­ny same są przy­god­ne, czy ra­czej sa­mo­wy­ja­śnia­jące się? Je­śli są przy­god­ne, to mu­si­my szu­kać ich przy­czyn ze­wnętrz­nych. Ten pro­ces nie może trwać bez ko­ńca; w prze­ciw­nym ra­zie nie spe­łni­my wy­ma­gań za­sa­dy ra­cji do­sta­tecz­nej. Mu­si­my w ko­ńcu do­jść do ja­kie­jś rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej ist­nie­nie sta­no­wi samą na­tu­rę, w któ­rej isto­ta i ist­nie­nie się po­kry­wa­ją29. Szcze­gól­ną ko­rzy­ścią tego wy­wo­du jest to, że wy­ra­źnie pro­wa­dzi on do wnio­sku o ist­nie­niu rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra nie jest jesz­cze jed­ną rze­czą w ma­te­rial­nym wszech­świe­cie, ale stwór­cą i pod­sta­wą skończo­ne­go świa­ta.

Po­dob­nie mu­si­my po­de­jść do prze­ka­zy­wa­nia wła­ści­we­go ro­zu­mie­nia sło­wa „wia­ra”. Jed­ne­go wie­czo­ru w pro­gra­mie Bil­la Ma­he­ra Real Time wi­dzia­łem, jak pe­wien wy­bit­ny dzia­łacz ewan­ge­li­kal­ny, czło­wiek in­te­li­gent­ny, sprze­czał się z pro­wa­dzącym. Ma­her po­wie­dział: „No więc jest pan czło­wie­kiem wia­ry, co ozna­cza, że jest pan kimś, kto przyj­mu­je nie­praw­do­po­dob­ne rze­czy na pod­sta­wie bra­ku do­wo­dów”. Ku mo­je­mu nie­sko­ńczo­ne­mu za­sko­cze­niu i roz­cza­ro­wa­niu czło­wiek ten po pro­stu kiw­nął gło­wą, że się zga­dza! Tym­cza­sem au­ten­tycz­nie poj­mo­wa­na wia­ra ni­g­dy nie jest pod­ra­cjo­nal­na, ale po­nadra­cjo­nal­na. Czy­li nie ma nic wspól­ne­go z prze­sądem, ła­two­wier­no­ścią lub na­iw­no­ścią. Sta­now­czo nie jest ak­cep­ta­cją twier­dzeń na pod­sta­wie bra­ku do­wo­dów. Zde­cy­do­wa­nie wolę cha­rak­te­ry­sty­kę wia­ry au­tor­stwa Joh­na Hen­ry’ego New­ma­na, jako „ro­zu­mo­wa­nie umy­słu re­li­gij­ne­go”30. Umy­sły re­li­gij­ne pro­wa­dzą em­pi­rycz­ną ob­ser­wa­cję, for­mu­łu­ją hi­po­te­zy, spraw­dza­ją je ró­żny­mi spo­so­ba­mi i po­rząd­ku­ją do­wo­dy. Ro­zu­mu­ją po pro­stu na te­mat in­nych rze­czy, lub le­piej, na te­mat in­ne­go wy­mia­ru rze­czy­wi­sto­ści.

Pro­ces, w wy­ni­ku któ­re­go ktoś po­zna­je do­brze, a na­wet in­tym­nie, dru­gą oso­bę, do­star­cza nad­zwy­czaj traf­nej ana­lo­gii dla re­la­cji mi­ędzy ro­zu­mem a wia­rą w od­nie­sie­niu do po­zna­nia Boga. Kie­dy ktoś pra­gnie się cze­goś do­wie­dzieć o dru­giej oso­bie, za­czy­na naj­pierw od spo­rej ilo­ści ba­dań ro­zu­mo­wych. Do­ko­nu­je wła­snych spo­strze­żeń, roz­ma­wia z in­ny­mi lu­dźmi, któ­rzy zna­ją daną oso­bę, wy­szu­ku­je in­for­ma­cje w Go­ogle, a być może na­wet spraw­dza jej przeszło­ść. W ko­ńcu spo­ty­ka po­ten­cjal­ne­go zna­jo­me­go i prze­pro­wa­dza wła­sną, bez­po­śred­nią oce­nę: ob­ser­wu­je, słu­cha, roz­wa­ża. Ale je­śli zna­jo­mo­ść po­głębi się wy­star­cza­jąco, to w de­cy­du­jącym mo­men­cie roz­mów­ca ob­ja­wi o so­bie coś, cze­go ni­g­dy by­śmy się nie do­wie­dzie­li za po­mo­cą me­tod ro­zu­mo­wych. Otwo­rzy przed nami swo­je ser­ce. W tym miej­scu trze­ba pod­jąć de­cy­zję, czy wie­rzy­my w to, co zo­sta­ło nam ob­ja­wio­ne. Je­śli zro­dzi­ło się wy­star­cza­jące za­ufa­nie, przyj­mu­je­my, zga­dza­my się, po­sta­na­wia­my uwie­rzyć. Coś bar­dzo po­dob­ne­go dzie­je się w kon­te­kście po­zna­wa­nia Stwór­cy. Ba­da­my ra­cjo­nal­nie to za­gad­nie­nie, ana­li­zu­je­my ar­gu­men­ty za ist­nie­niem Boga, za­da­je­my py­ta­nia i od­po­wia­da­my na nie po ko­lei oraz wy­py­tu­je­my tych, któ­rzy już wie­rzą. Ale w sprzy­ja­jącym mo­men­cie roz­wa­ża­my, co Bóg ob­ja­wił o so­bie w świa­dec­twie bi­blij­nym. To wte­dy wy­bie­ra­my, czy uwie­rzyć, po­dej­mu­je­my de­cy­zję o wie­rze. Po­win­no jed­nak być ja­sne, że nie ma to nic wspól­ne­go z na­iw­ną ła­two­wier­no­ścią ani przyj­mo­wa­niem nie­do­rzecz­nych pro­po­zy­cji na pod­sta­wie bra­ku do­wo­dów. Akt wia­ry opie­ra się na ro­zu­mie i jest nim uwa­run­ko­wa­ny. Oli­ver Wen­dell Hol­mes Jr. na­pi­sał pew­ne­go razu: „Je­dy­ną pro­sto­tą, za któ­rą da­łbym sze­ląga, jest ta, któ­ra znaj­du­je się po dru­giej stro­nie zło­żo­no­ści”31.

Znacz­na część do­mnie­ma­ne­go kon­flik­tu mi­ędzy re­li­gią a na­uką wi­ąże się oczy­wi­ście z na­iw­nym po­de­jściem do Bi­blii. Do­pó­ki ktoś będzie utrzy­my­wał, że Bi­blia, zwłasz­cza pierw­sze roz­dzia­ły Ksi­ęgi Ro­dza­ju, zaj­mu­je się fi­zy­ką i ko­smo­lo­gią we wspó­łcze­snym zna­cze­niu tych ter­mi­nów, do­pó­ty opis bi­blij­ny będzie mu się wy­da­wał zwy­czaj­nie pry­mi­tyw­ny. Dla­te­go klu­czem do roz­wi­ąza­nia tego pro­ble­mu jest za­po­zna­nie się z nie­li­te­ral­ny­mi stra­te­gia­mi in­ter­pre­ta­cji Bi­blii, któ­re są zna­ne w ży­ciu Ko­ścio­ła już od epo­ki pa­try­stycz­nej. Mo­że­my ta­kże mieć w pa­mi­ęci pro­ste spo­strze­że­nie o. Geo­r­ge’a Coy­ne’a, że sko­ro ostat­nia ksi­ęga Bi­blii zo­sta­ła na­pi­sa­na oko­ło roku 100, a no­wo­cze­sna me­to­da na­uko­wa roz­wi­nęła się do­pie­ro w XVI wie­ku, to jest po pro­stu nie­mo­żli­we, aby Bi­blia mo­gła za­wie­rać „na­ukę” w no­wo­cze­snym tego słowa zna­cze­niu32.

In­nym kro­kiem, tym ra­zem bar­dziej po­zy­tyw­nym, jest po­ka­za­nie, że no­wo­cze­sne na­uki fi­zycz­ne zro­dzi­ły się wła­śnie w teo­lo­gicz­nej ma­try­cy my­ślo­wej, cze­mu trud­no się dzi­wić, sko­ro po­wsta­ły na fi­nan­so­wa­nych przez Kościół uni­wer­sy­te­tach i przez nie zo­sta­ły za­po­cząt­ko­wa­ne. Pierw­sze za­ło­że­nie sta­no­wi­ące pod­sta­wę nauk mówi, że świat na­tu­ry jest od­ręb­ny od Boga. Do­pó­ki na­tu­ra jest ubó­stwia­na czy sa­kra­li­zo­wa­na, do­pó­ty nie może być obiek­tem ba­dań i eks­pe­ry­men­tów; jest ra­czej uwiel­bia­na czy też czczo­na. Dru­gie ko­niecz­ne za­ło­że­nie mówi, że świat na­tu­ry jest, jako ca­ło­ść, po­zna­wal­ny. Ka­żdy na­uko­wiec z do­wol­nej dzie­dzi­ny musi przy­stępo­wać do pra­cy z za­ło­że­niem, że rze­czy­wi­sto­ść, z któ­rą za­mie­rza się ze­tknąć, ce­chu­je się po­zna­wal­nym wzor­cem. Jest tak w przy­pad­ku fi­zy­ka, che­mi­ka, bio­lo­ga, psy­cho­lo­ga – ka­żde­go na­ukow­ca. Jed­na­kże oba te za­ło­że­nia opie­ra­ją się na bar­dziej pod­sta­wo­wym wkła­dzie teo­lo­gicz­nym – mia­no­wi­cie na dok­try­nie stwo­rze­nia. Je­śli świat jest Bo­żym stwo­rze­niem, to nie jest Bo­giem i dzi­ęki temu może być ana­li­zo­wa­ny. A jeśli świat jest stwo­rzo­ny przez Boga, któ­ry z ko­niecz­no­ści dzia­ła w in­te­li­gent­ny spo­sób, to musi się ce­cho­wać – we wszyst­kich swo­ich za­ka­mar­kach – poj­mo­wal­no­ścią. Jak ar­gu­men­to­wał mło­dy Jo­seph Rat­zin­ger w swo­im Wpro­wa­dze­niu w chrze­ści­ja­ństwo, po­wszech­na poj­mo­wal­no­ść wska­zu­je na ist­nie­nie pod­sta­wo­wej i stwór­czej In­te­li­gencji. Dla­te­go re­li­gia i na­uka, je­śli je od­po­wied­nio poj­mu­je­my, są nie tyl­ko zgod­ne, ale w pe­wien spo­sób wza­jem­nie im­pli­ka­tyw­ne33.

Po tych wy­ja­śnie­niach pra­gnę za­ko­ńczyć tę część ogól­niej­szą ob­ser­wa­cją. Te ko­men­ta­rze o ir­ra­cjo­nal­no­ści wia­ry ka­to­lic­kiej ła­mią mi ser­ce i wy­wo­łu­ją cri de co­eur. Jed­ną z cha­rak­te­ry­stycz­nych cech ka­to­li­cy­zmu w ci­ągu wie­ków było za­an­ga­żo­wa­nie w wy­ra­ża­nie wia­ry na spo­sób in­te­lek­tu­al­ny. Głów­ny nurt tra­dy­cji nie sprzy­mie­rzał się ze spo­strze­że­niem Ter­tu­lia­na o Ate­nach nie­ma­jących nic wspól­ne­go z Je­ru­za­lem34; nie prze­jęli­śmy od Lu­tra mia­żdżącej na­ga­ny ro­zu­mu jako „nie­rząd­ni­cy dia­bła”35. John Hen­ry New­man po­wie­dział, że jed­ną z naj­pew­niej­szych oznak wska­zu­jących, iż wia­ra roz­wi­ja się od­po­wied­nio, jest to, że ka­to­li­cy upar­cie my­ślą o da­nych ob­ja­wie­nia36. Maryja, któ­ra pie­czo­ło­wi­cie prze­cho­wu­je w ser­cu wy­da­rze­nia hi­sto­rii zba­wie­nia, roz­wa­ża­jąc je w du­chu me­dy­ta­cji, jest dla New­ma­na wzo­rem my­śle­nia teo­lo­gicz­ne­go37.

Jed­na­kże w ci­ągu kil­ku ostat­nich dzie­si­ęcio­le­ci, przy­naj­mniej na Za­cho­dzie, na­stępo­wa­ło wy­jąt­ko­we uprasz­cza­nie wia­ry, wy­bie­ra­nie raz za ra­zem tego, co wy­pły­wa z do­świad­cze­nia i emo­cji, kosz­tem tego, co in­te­lek­tu­al­ne. Częścio­wo sta­ło się tak wsku­tek zwy­ci­ęstwa, w la­tach na­stępu­jących po so­bo­rze, schle­ier­ma­che­row­skie­go „eks­pre­sy­wi­zmu em­pi­rycz­ne­go” (by użyć zwro­tu Geo­r­ge’a Lind­becka), pro­pa­go­wa­ne­go przez he­ro­sów teo­lo­gii li­be­ral­nej38. Jed­nak w du­żym stop­niu było to kon­se­kwen­cją klęski na po­zio­mie ka­te­che­tycz­nym, upar­te­go utrzy­my­wa­nia, że re­li­gia nie jest czy­mś, o czym mło­dzi lu­dzie po­win­ni po­wa­żnie my­śleć. Inne prio­ry­te­ty – wspól­no­ta, dzie­le­nie się uczu­cia­mi, za­an­ga­żo­wa­nie na rzecz spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej – wszyst­ko to prze­wa­ży­ło nad istot­nym zna­cze­niem teo­lo­gii. Dla­cze­go nasi ucznio­wie szkół śred­nich w szko­łach ka­to­lic­kich czy­ta­ją Szek­spi­ra na lek­cjach an­giel­skie­go, Ein­ste­ina na lek­cjach fi­zy­ki, We­rgi­liu­sza na lek­cjach ła­ci­ny – a na re­li­gii ksi­ążecz­ki o po­zio­mie ele­men­tar­nym? Je­śli mło­dzi lu­dzie mogą so­bie ra­dzić z Szek­spi­rem, Ein­ste­inem i We­rgi­liu­szem, to dla­cze­go do li­cha mie­li­by so­bie nie dać rady z Au­gu­sty­nem, Akwi­na­tą i Che­ster­to­nem? Dla­cze­go w tak wie­lu na­szych pro­gra­mach edu­ka­cji re­li­gij­nej czy przy­go­to­wa­niach do bierz­mo­wa­nia po­świ­ęca się nie­wie­le miej­sca stu­dio­wa­niu Wy­zna­nia wia­ry oraz brak jest apo­lo­ge­tycz­nych od­po­wie­dzi na za­strze­że­nia w sto­sun­ku do wia­ry, któ­ry są tak sze­ro­ko obec­ne w na­szej kul­tu­rze? Uprasz­cza­nie ka­to­li­cy­zmu jest – nie wa­ham się użyć tego wy­ra­że­nia – ka­ta­stro­fą dusz­pa­ster­ską pierw­szej ran­gi. I wy­ra­źnie do­strze­ga­my jej skut­ki w ko­lejnych ba­da­niach.

Ro­ze­zna­wa­nie po­wo­ła­nia

Wszyst­ko to, co po­wie­dzia­łem po­wy­żej, sta­no­wi trze­źwi­ące, ale roz­ja­śnia­jące tło dla roz­wa­żań nad głów­nym te­ma­tem nie­daw­ne­go sy­no­du – mia­no­wi­cie ro­ze­zna­wa­niem po­wo­ła­nia u mło­dzie­ży. Po­wo­ła­nie przez Boga jest jed­ną z naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych ka­te­go­rii bi­blij­nych. Wiel­ka ope­ra­cja ra­tun­ko­wa Boga za­czy­na się od po­wo­ła­nia Abra­ma. Po fa­tal­nym okre­sie, kie­dy lu­dzie wsłu­chi­wa­li się we wła­sny głos i wy­wo­ły­wa­li ka­ta­stro­fę za ka­ta­stro­fą, jak wi­dzi­my w roz­dzia­łach od czwar­te­go do je­de­na­ste­go Ksi­ęgi Ro­dza­ju, sły­szy­my w ko­ńcu o kimś, kto po­słu­chał gło­su Bo­że­go. Abram zo­stał wy­wo­ła­ny ze swe­go ro­dzin­ne­go kra­ju, z daw­ne­go spo­so­bu ży­cia i daw­ne­go kul­tu, i przy­wo­ła­ny na pu­sty­nię, by podążyć do no­we­go kra­ju i przy­jąć nową po­stać kul­tu. To po­wo­ła­nie Abra­ma na­da­je ton resz­cie bi­blij­ne­go ob­ja­wie­nia. Izra­el zo­stał we­zwa­ny od cze­goś sta­re­go i do czegoś no­we­go.

Taki jest sens sło­wa qa­halpo he­braj­sku: zwo­ła­nie lub zgro­ma­dze­nie. (Grec­kie tłu­ma­cze­nie tego ter­mi­nu to za­zwy­czaj sy­na­go­ga). W No­wym Te­sta­men­cie ter­min ek­kle­sia ma w du­żej mie­rze to samo zna­cze­nie, po­cho­dzi bo­wiem od słów eki ka­le­in (wy­wo­łać z). Izra­el jest lu­dem we­zwa­nym ze świa­ta i do wła­ści­wej re­la­cji z Bo­giem. Ko­ściół, będący no­wym Izra­elem, jest po­dob­nie we­zwa­ny z ko­smos (świa­ta) i do Cia­ła Chry­stu­sa, do ca­łko­wi­cie no­we­go spo­so­bu my­śle­nia, po­stępo­wa­nia i po­strze­ga­nia. „To dąże­nie niech was oży­wia; ono też było w Chry­stu­sie Je­zu­sie” (Flp 2,5)39 – za­chęca apo­stoł Ko­ściół w Fi­lip­pi. Ten, kto sły­szał we­zwa­nie Boga, wcho­dzi w po­jem­ną prze­strzeń „teo­dra­ma­tu” (je­śli wol­no mi za­po­ży­czyć ten ter­min od Han­sa Ursa von Bal­tha­sa­ra) i opusz­cza wąskie ogra­ni­cze­nia „ego­dra­ma­tu”40. Pa­weł wy­ra­ża tę myśl z cha­rak­te­ry­stycz­nym wi­go­rem: „Temu zaś, któ­ry mocą dzia­ła­jącą w nas może uczy­nić nie­sko­ńcze­nie wi­ęcej niż to, o co my pro­si­my czy ro­zu­mie­my” (Ef 3,20). W mo­wie in­au­gu­ra­cyj­nej w Ewan­ge­lii Mar­ko­wej Je­zus mówi o me­ta­noi, któ­ra kry­je w so­bie bar­dzo po­dob­ny sens: wy­jście poza po­sia­da­ne my­śle­nie (meta nous, Mk 1,15).

Prze­ana­li­zo­wa­li­śmy wspól­nie kil­ka spo­śród wie­lu czyn­ni­ków spra­wia­jących, że wie­lu dzi­siej­szym mło­dym lu­dziom tak trud­no jest dziś usły­szeć głos po­wo­ła­nia. Jak mogę wie­dzieć, czy głos Boga nie jest tyl­ko fan­ta­zją wy­ra­sta­jącą z pra­gnie­nia spe­łnie­nia się ży­czeń? Jak mogę uwie­rzyć w coś, co wy­da­je się sprzecz­ne z ro­zu­mo­wa­niem na­uko­wym? Jak mogę podążyć za jed­ną praw­dą, wy­klu­cza­jąc wszyst­kie inne? Czy za­ak­cep­to­wa­nie wy­ma­gań Boga nie do­pro­wa­dzi do prze­mo­cy? Pod pew­ny­mi względa­mi ży­je­my w sy­tu­acji kul­tu­ro­wej ana­lo­gicz­nej do tej z cza­sów He­le­go i Sa­mu­ela: Sło­wo Boże jest wy­jąt­ko­wo trud­ne do usły­sze­nia, a je­śli na­wet zdo­ła­my je usły­szeć, to nie roz­po­zna­je­my w nim gło­su Bo­że­go (1 Sm 3). Cze­go po­trze­bu­je dzi­siaj na­sza mło­dzież? Po­trze­bu­je star­szych, któ­rzy przyj­mą rolę He­le­go, tych, któ­rzy po­tra­fią usły­szeć głos Boga w wo­ła­niu o spra­wie­dli­wo­ść i rów­no­ść, w ra­dy­kal­nej przy­god­no­ści świa­ta, w opo­wie­ściach bi­blij­nych, w au­to­ry­ta­tyw­nym na­ucza­niu Ko­ścio­ła oraz w pięk­nie świ­ętych.

Czy mogę na ko­niec zgło­sić pew­ną su­ge­stię? Jak przed chwi­lą wska­za­łem, wie­lu mło­dych lu­dzi oży­wia głębo­kie pra­gnie­nie dzia­ła­nia na rzecz spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej oraz pro­mo­wa­nia in­klu­zyw­no­ści i rów­no­ści. Skąd po­cho­dzi to pra­gnie­nie? I do­kąd osta­tecz­nie pro­wa­dzi? Cze­mu po­je­dyn­czy czło­wiek mia­łby mieć tak wa­żne zna­cze­nie? Dla­cze­go po­win­ni­śmy trosz­czyć się o lu­dzi, od któ­rych dzie­li nas pół świa­ta i któ­rych cier­pie­nia ni­g­dy nas bez­po­śred­nio nie do­tkną? Po­sia­da­my pew­ne po­czu­cie nie­na­ru­szal­nej god­no­ści in­dy­wi­du­al­nej ludz­kiej isto­ty. Jed­nak skąd ono po­cho­dzi? Z pew­no­ścią nie było ono sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­ne w świe­cie kla­sycz­nym – i z pew­no­ścią nie jest po­wszech­nie wy­zna­wa­ne w no­wo­cze­snym spo­łe­cze­ństwie. Nie czer­pie ono ab­so­lut­nie żad­nych pod­staw z za­ło­że­nia, że lu­dzie są je­dy­nie przy­pad­ko­wym wy­two­rem śle­pe­go pro­ce­su ewo­lu­cyj­ne­go. Od­po­wie­dź po­ma­ga nam do­strzec Tho­mas Jef­fer­son: isto­ty ludz­kie „Stwór­ca ob­da­rzył (…) pew­ny­mi nie­na­ru­szal­ny­mi pra­wa­mi, (…) w skład tych praw wcho­dzi pra­wo do ży­cia, wol­no­ści i dąże­nia do szczęścia”41. Wła­ści­we sło­wo tu­taj to „Stwór­ca”. Osta­tecz­nie tyl­ko wia­ra w Boga za­do­wa­la­jąco wy­ja­śnia na­mi­ęt­ne pra­gnie­nie spra­wie­dli­wo­ści, in­klu­zyw­ności i rów­no­ści.

Czy my, star­si, mo­że­my dzi­siaj ode­grać rolę He­le­go w sto­sun­ku do Sa­mu­ela i po­móc mło­dym lu­dziom w zro­zu­mie­niu, że głos, któ­re­go wo­ła­nie sły­szą, jest w istocie gło­sem Boga?

1Pew Re­se­arch Cen­ter, Ame­ri­ca’s Chan­ging Re­li­gio­us Land­sca­pe: Chapter 2, 12 maja 2015, https://www.pew­fo­rum.org/2015/05/12/chap­ter-2-re­li­gio­us-swit­ching-and-in­ter­mar­ria­ge.

2N. Win­field, Pope’s 2013 Stump Spe­ech to Car­di­nals a Blu­eprint for Pa­pa­cy, APNews.com, 17 mar­ca 2017, https://ap­news.com/0d2ce8c37582475bb5065b16caca6c3b.

3A. Spa­da­ro, Ser­ce wiel­kie i otwar­te na Boga. Roz­mo­wa z Pa­pie­żem Fran­cisz­kiem, przeł. Z. Ka­sprzyk, Wy­daw­nic­two WAM, Kra­ków 2013.

4N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics: Fin­dings from a Na­tio­nal Stu­dy of Ame­ri­can Emer­ging Adults, Uni­ver­si­ty of No­tre Dame Press, No­tre Dame (IN)2014.

5Ta­mże, s. 6.

6Ta­mże.

7Ta­mże.

8Ta­mże, s. 8.

9Św. Au­gu­styn, Wy­zna­nia, przeł. Z. Ku­biak, In­sty­tut Wy­daw­ni­czy PAX, War­sza­wa 1978, ks. I, pkt 1, s. 5.

10N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics, s. 8.

11Ta­mże.

12Ta­mże, s. 9.

13St. Au­gu­sti­ne, Es­sen­tial Ser­mons, przeł. E. Hill, The Works of Sa­int Au­gu­sti­ne: A Trans­la­tion for the 21st Cen­tu­ry, Part III Ho­mi­lies, New City Press, Hyde Park (NY)2007, Ser­mon117.5, s. 197(PL38, 673).

14Krót­kie stresz­cze­nie mo­żna zna­le­źć w: B.J.F. Lo­ner­gan, Me­to­da w teo­lo­gii, przeł. A. Bronk, In­sty­tut Wy­daw­ni­czy PAX, War­sza­wa 1976, s. 14–16.

15G.K. Che­ster­ton, „Il­lu­stra­ted Lon­don News”, 10 pa­ździer­ni­ka 1908, w: Col­lec­ted Works, t. XXVIII, Igna­tius Press, San Fran­ci­sco 1987, s. 196; G.K. Che­ster­ton, Au­to­bio­gra­fia, przeł. M. Reda, Apo­sto­li­cum–Fron­da, Ząb­ki–War­sza­wa 2010, s. 270.

16P. Til­lich, Teo­lo­gia sys­te­ma­tycz­na, t. 1, przeł. J. Ma­rzęc­ki, Wy­daw­nic­two An­tyk, Kęty 2004, s. 163–166, 166–170, 170–173.

17N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics, s. 10.

18Ta­mże.

19Zob. I. Kant, Re­li­gia w ob­rębie sa­me­go ro­zu­mu, przeł. A. Bob­ko, wyd. 2, Wy­daw­nic­two Ho­mi­ni, Kra­ków 2007.

20N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics, s. 11.

21F. Geo­r­ge, The Dif­fe­ren­ce God Ma­kes: A Ca­tho­lic Vi­sion of Fa­ith, Com­mu­nion, and Cul­tu­re, The Cros­sro­ad Pu­bli­shing Com­pa­ny, New York 2009, s. 164–165.

22N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics, s. 11.

23Pew Re­se­arch Cen­ter, M. Lip­ka, Why Ame­ri­ca’s ‘No­nes’ Left Re­li­gion Be­hind, 24 sierp­nia 2016, https://www.pew­re­se­arch.org/fact-tank/2016/08/24/why-ame­ri­cas-no­nes-left-re­li­gion-be­hind.

24N. Man­glos-We­ber, Ch. Smith, Un­der­stan­ding For­mer Young Ca­tho­lics, s. 15.

25Ta­mże, s. 14.

26Ta­mże.

27Ta­mże, s. 17.

28Wi­ęcej na ten te­mat mo­żna zna­le­źć w rozdz. 2, Ewan­ge­li­za­cja „nie­przy­na­le­żących”, s. 60–61.

29Kla­sycz­ną wer­sję tego do­wo­du mo­żna zna­le­źć w: św. To­masz z Akwi­nu, Sum­ma the­olo­giaeI, q. 2, a. 3, wyd. pol. Trak­tat o Bogu. Sum­ma teo­lo­gii, kwe­stie 1–26, przeł. G. Ku­ry­le­wicz, Z. Ner­czuk, M. Ol­szew­ski, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2001.

30J.H. New­man, Ka­za­nie je­de­na­ste: na­tu­ra wia­ry w re­la­cji do ro­zu­mu, w: Ka­za­nia uni­wer­sy­tec­kie. Pi­ęt­na­ście ka­zań wy­gło­szo­nych przed Uni­wer­sy­te­tem Oks­fordz­kim mi­ędzy 1826a 1843 ro­kiem, przeł. P. Ko­sty­ło, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2000, nr 1, s. 195.

31O.W. Hol­mes Jr., Hol­mes-Pol­lock Let­ters: The Cor­re­spon­den­ce of Mr. Ju­sti­ce Hol­mes and Sir Fre­de­rick Pol­lock 1874–1932, t. 1, red. M. De­Wol­fe Howe, Ha­rvard Uni­ver­si­ty Press, Cam­brid­ge (MA)1942, s. 109.

32Zob. wy­wiad o. Coy­ne’a z Bil­lem Ma­he­rem na te­mat fil­mu Re­li­gulous(2008), do­stęp­ny on­li­ne pod ad­re­sem: https://www.youtu­be.com/watch?v=xRnA4S8xrlY(pol­ski ty­tuł fil­mu: Wia­ra czy­ni czu­ba).

33J. Rat­zin­ger, Wpro­wa­dze­nie w chrze­ści­ja­ństwo, przeł. Z. Włod­ko­wa, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2018, s. 153–156.

34Ter­tu­lian, Pre­skryp­cja prze­ciw he­re­ty­kom, przeł. M. Mi­chal­ski i in., Ul­tra Mon­tes (www.ul­tra­mon­tes.pl), Kra­ków 2012, s. 16.

35M. Lu­ther, Ti­schre­den, red. K. Aland, P. Rec­lam, Stut­t­gart 1981, s. 43.

36J.H. New­man, Ka­za­nie pi­ęt­na­ste: Teo­ria roz­wo­jów w dok­try­nie re­li­gij­nej, w: Ka­za­nia uni­wer­sy­tec­kie, nr 18–19, s. 298–299.

37Ta­mże, nr 1–4, s. 285–286.

38F. Schle­ier­ma­cher, The Chri­stian Fa­ith, red. H.R. Mac­Kin­tosh, J.S. Ste­wart, T&T Clark, Edin­burgh 1986, nr 15, s. 76; G. Lind­beck, The Na­tu­re of Do­ctri­ne, The West­min­ster Press, Phi­la­del­phia (PA)1984, s. 31.

39Cy­ta­ty bi­blij­ne za: Pi­smo Świ­ęte Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu. Bi­blia Ty­si­ąc­le­cia, wyd. pi­ąte, Wy­daw­nic­two Pal­lot­ti­num, Po­znań 2005.

40Zob. H. Urs von Bal­tha­sar, Teo­dra­ma­ty­ka, 5 to­mów, z cze­go po pol­sku: I, II/1, II/2, przeł. W. Szy­mo­na, Wy­daw­nic­two M, Kra­ków 2005–2008.

41T. Jef­fer­son, De­kla­ra­cja nie­pod­le­gło­ści Sta­nów Zjed­no­czo­nych, https://pl.wi­ki­so­ur­ce.org/wiki/De­kla­ra­cja­_nie­po­dle­gło­ści­_Sta­nó­w_Zjed­no­czo­nych.

Roz­dział dru­gi

Ewan­ge­li­za­cja „nie­przy­na­le­żących”

Kar­dy­nał Fran­cis Geo­r­ge kon­se­kwent­nie utrzy­my­wał, że So­bór Wa­ty­ka­ński II naj­le­piej mo­żna zro­zu­mieć jako so­bór mi­syj­ny, któ­re­go ce­lem było nie tyle ob­ja­śnia­nie spor­nych kwe­stii dok­try­nal­nych, ile uła­twie­nie nie­sie­nia lu­men Chry­stu­sa do gen­tes no­wo­cze­sne­go świa­ta1. Hans Urs von Bal­tha­sar w pro­gra­mo­wym te­kście na­pi­sa­nym w la­tach 50. XX wie­ku mó­wił o „bu­rze­niu ba­stio­nów” – to zna­czy oba­la­niu wy­so­kich śre­dnio­wiecz­nych mu­rów, za któ­ry­mi od­izo­lo­wa­ne były bo­gac­twa Ko­ścio­ła2. Pa­weł VI nie tyl­ko do­pro­wa­dził ten ewan­ge­li­za­cyj­ny so­bór do po­my­śl­ne­go za­ko­ńcze­nia, lecz ta­kże na­pi­sał tekst, któ­ry miał dać roz­kaz wy­mar­szu na na­stęp­ne pi­ęćdzie­si­ąt lat ży­cia Ko­ścio­ła – mia­no­wi­cie en­cy­kli­kę Evan­ge­lii nun­tian­di, któ­rej głów­nym ar­gu­men­tem jest to, że Ko­ściół z sa­mej swej na­tu­ry jest mi­syj­ny.

W ob­ra­dy sy­no­du bi­sku­pów po­świ­ęco­ne­go ewan­ge­li­za­cji, któ­ry po­prze­dził pu­bli­ka­cję Evan­ge­lii nun­tian­di, czyn­nie an­ga­żo­wał się ar­cy­bi­skup kra­kow­ski Ka­rol Woj­ty­ła. Nic więc dziw­ne­go, że kie­dy trzy lata pó­źniej zo­stał pa­pie­żem jako Jan Pa­weł II, uczy­nił nową ewan­ge­li­za­cję cen­tral­nym punk­tem swo­je­go na­ucza­nia oraz prak­ty­ki dusz­pa­ster­skiej. Be­ne­dykt XVI, któ­ry jako mło­dy czło­wiek był po­wa­żnym uczest­ni­kiem so­bo­ru Jana XXIII, a po­tem przez dwa­dzie­ścia lat pe­łnił po­słu­gę głów­ne­go urzęd­ni­ka od­po­wie­dzial­ne­go za dok­try­nę przy pa­pie­żu Ja­nie Paw­le II, z en­tu­zja­zmem kon­ty­nu­ował pro­gram swo­je­go po­przed­ni­ka. A pa­pież Fran­ci­szek, któ­ry jako kar­dy­nał Ber­go­glio prze­wod­ni­czył opra­co­wy­wa­niu wy­bit­nie ewan­ge­li­za­cyj­ne­go Do­ku­men­tu z Apa­re­ci­dy z 2007 roku, kon­ty­nu­uje dro­gę swo­ich po­przed­ni­ków, wy­da­jąc ad­hor­ta­cję apo­stol­ską Evan­ge­lii gau­dium, któ­rej ty­tuł wy­ra­źnie na­wi­ązu­je do Evan­ge­lii nun­tian­di, tek­stu, któ­ry pa­pież ten na­zwał „naj­wi­ęk­szym do­ku­men­tem dusz­pa­ster­skim, jaki zo­stał na­pi­sa­ny kie­dy­kol­wiek do dziś dnia”3. Wszyst­ko to po­ka­zu­je, że „nowa pod względem gor­li­wo­ści, me­tod i środ­ków wy­ra­zu”4 ewan­ge­li­za­cja była i na­dal jest pod­sta­wo­wą tro­ską Ko­ścioła ka­to­lic­kie­go.

To, że jest ona w na­szym kra­ju ko­niecz­na zwłasz­cza te­raz, po­twier­dzi­ły nie­któ­re świe­że i bar­dzo nie­po­ko­jące sta­ty­sty­ki. Jak do­tąd naj­szyb­ciej ro­snącą gru­pą „re­li­gij­ną” w Sta­nach Zjed­no­czo­nych są „nie­przy­na­le­żący” – to zna­czy oso­by utrzy­mu­jące, że nie mają żad­nej przy­na­le­żno­ści re­li­gij­nej. W naj­now­szym ba­da­niu Pew Fo­rum dwa­dzie­ścia sze­ść pro­cent lud­no­ści kra­ju – czy­li oko­ło 60 mi­lio­nów lu­dzi – stwier­dzi­ło, że nie wy­zna­je żad­nej for­mal­nej re­li­gii, i wzrost ten jest po pro­stu osza­ła­mia­jący5. W 1972 roku tyl­ko sie­dem pro­cent lud­no­ści okre­śla­ło sie­bie jako „nie­przy­na­le­żących”6, a w ci­ągu ostat­nich dzie­si­ęciu lat licz­ba ta wzro­sła z sie­dem­na­stu pro­cent do obec­nych dwu­dzie­stu sze­ściu. Je­śli sku­pi­my się na lu­dziach mło­dych, ob­raz sta­nie się jesz­cze bar­dziej przy­gnębia­jący. Czter­dzie­ści pro­cent osób okre­śla­nych jako mi­le­nial­si (to zna­czy uro­dzo­nych mi­ędzy 1981 a 1996 ro­kiem) to „nie­przy­na­le­żący”7, a spo­śród ka­to­li­ków w tej gru­pie wie­ko­wej całe pi­ęćdzie­si­ąt pro­cent opu­ści­ło Ko­ściół. Ozna­cza to, że co dru­gie ka­to­lic­kie dziec­ko, ochrzczo­ne lub bierz­mo­wa­ne w ci­ągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat, nie uczest­ni­czy już dzi­siaj w ży­ciu Ko­ścio­ła. Zda­ję so­bie spra­wę, że te sta­ty­sty­ki sta­no­wią pod wie­lo­ma względa­mi wy­trąca­jący z rów­no­wa­gi ko­men­tarz na te­mat nie­sku­tecz­no­ści na­szych stra­te­gii ewan­ge­li­za­cyj­nych, mimo wszel­kich za­chęt pa­pie­ży, so­bo­rów i en­cy­klik. Ale kon­cen­tru­jąc się na obec­nej sy­tu­acji, są one z pew­no­ścią sy­gna­łem do po­bud­ki dla na­uczy­cie­li, ka­te­che­tów, ewan­ge­li­za­to­rów, apo­lo­ge­tów, ka­pła­nów i bi­sku­pów. W tym wy­stąpie­niu chcia­łbym za­pro­po­no­wać kil­ka dróg, ja­ki­mi po­win­na podążać sku­tecz­na ewan­ge­li­za­cja. Moje pro­po­zy­cje są re­zul­ta­tem nie sa­mych teo­re­tycz­nych roz­wa­żań, lecz ta­kże nie­mal pi­ęt­na­stu lat prak­tycz­ne­go do­świad­cze­nia w za­kre­sie ewan­ge­li­za­cji „nie­przy­na­le­żących”, ate­istów, agno­sty­ków i po­szu­ku­jących, któ­rzy za­miesz­ku­ją męt­ną, ale fa­scy­nu­jącą prze­strzeń wir­tu­al­ne­go świa­ta, na­szą wer­sję Pa­wło­we­go Are­opa­gu (Dz 17,16–34).

Za­czy­na­jąc od pi­ęk­na

W swo­im wiel­kim teo­lo­gicz­nym tryp­ty­ku Hans Urs von Bal­tha­sar umy­śl­nie od­wró­cił kan­tow­ski układ trans­cen­den­ta­liów. Pod­czas gdy Kant prze­sze­dł od praw­dy (Krytyka czy­ste­go ro­zu­mu) do do­bra (Kry­ty­ka prak­tycz­ne­go ro­zu­mu), a na­stęp­nie pi­ęk­na (Kry­ty­ka wła­dzy sądze­nia), Bal­tha­sar od­wró­cił ten po­rządek, za­czy­na­jąc od pi­ęk­na (Chwa­ła), prze­cho­dząc do do­bra (Teo­dra­ma­ty­ka)i ko­ńcząc na praw­dzie (Teo­lo­gi­ka). Jak zręcz­nie po­ka­zał szwaj­car­ski teo­log, pi­ęk­no jest te­ma­tem kla­sycz­nej teo­lo­gii chrze­ści­ja­ńskiej co naj­mniej od cza­sów pseu­do-Dio­ni­ze­go, ale za­zwy­czaj zaj­mo­wa­ło pod­rzęd­ną po­zy­cję w sto­sun­ku do do­bra, a zwłasz­cza praw­dy. Bal­tha­sar prze­czuł coś w po­ło­wie XX wieku, wła­śnie wte­dy, kie­dy po­wsta­wa­ła kry­ty­ka po­no­wo­cze­sna – mia­no­wi­cie, że ini­cjo­wa­nie pro­jek­tu teo­lo­gicz­ne­go od praw­dy lub do­bra zmie­rza ku nie­po­wo­dze­niu, po­nie­waż re­la­ty­wizm i scep­ty­cyzm w od­nie­sie­niu do tych trans­cen­den­ta­liów jest na­praw­dę po­tężny. Je­śli ów su­biek­ty­wizm i re­la­ty­wizm był sil­ny w la­tach 50. ostat­nie­go stu­le­cia, to stał się prze­mo­żny na po­cząt­ku XXI wie­ku; rat­zin­ge­row­ska „dyk­ta­tu­ra re­la­ty­wi­zmu” jest te­raz po­strze­ga­na jako rzecz oczy­wi­sta8. Ka­żde twier­dze­nie o zna­jo­mo­ści praw­dy obiek­tyw­nej czy też ka­żda pró­ba za­pro­po­no­wa­nia obiek­tyw­ne­go do­bra spo­ty­ka się obec­nie za­zwy­czaj z nie­do­wie­rza­niem w naj­lep­szym wy­pad­ku, a gwa­łtow­ną po­sta­wą obron­ną w naj­gor­szym: „Ki­mże je­steś, by mi mó­wić, co mam my­śleć lub jak po­stępo­wać?”. Na­to­miast coś mniej gro­źne­go, a bar­dziej po­ci­ąga­jące­go dzie­je się w przy­padku pi­ęk­na.

Głębo­ki wpływ na Bal­tha­sa­ra wy­wa­rł Paul Clau­del, któ­ry, jak po­wszech­nie wia­do­mo, prze­żył po­wrót do ka­to­li­cy­zmu w dniu Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1886 roku, kie­dy stał w ka­te­drze No­tre Dame, wpa­tru­jąc się w pó­łnoc­ną ro­ze­tę i słu­cha­jąc śpie­wu nie­szpo­rów9. To nie ar­gu­men­ta­cja do­pro­wa­dzi­ła go do od­no­wie­nia wia­ry, lecz in­stynk­tow­ne do­świad­cze­nie pi­ęk­na. Bar­dzo po­dob­ną dy­na­mi­kę od­naj­du­je­my w ksi­ążce, któ­rą uwa­żam za naj­lep­szą ka­to­lic­ką po­wie­ść XX wie­ku, Po­wrót do Bri­de­she­ad Eve­ly­na Waugha. Char­les Ry­der, nar­ra­tor opo­wie­ści, jest scep­ty­kiem, zde­kla­ro­wa­nym agno­sty­kiem prze­ko­na­nym, że re­li­gia jest mniej lub bar­dziej nie­mod­ną mi­to­lo­gią oraz funk­cją „dzie­dzi­ny »kom­plek­sów« i »za­ha­mo­wań«”10. Od­kry­wa jed­nak, że po­ci­ąga go cie­le­sne pi­ęk­no ko­le­gi z Oks­for­du, Se­ba­stia­na, któ­ry z ko­lei za­bie­ra go do swe­go ro­dzin­ne­go domu, ma­jąt­ku ziem­skie­go o na­zwie Bri­de­she­ad. Świ­ęty Pa­weł na­zwał Chry­stu­sa Gło­wą Jego Ob­lu­bie­ni­cy, Ko­ścio­ła, za­tem oka­za­ła re­zy­den­cja przy­wo­dzi na myśl Ko­ściół w jego ró­żnych wy­mia­rach11. Wspo­mi­na­jąc pierw­szy let­ni po­byt w Brideshe­ad, Char­les za­uwa­ża: „Miesz­ka­nie w tych mu­rach było edu­ka­cją es­te­tycz­ną”12. Tak więc wie­lu lu­dzi w ci­ągu stu­le­ci do Ewan­ge­lii przy­ci­ągnęła po­cząt­ko­wo es­te­ty­ka. W dal­szej części po­wie­ści wi­dzi­my, że Char­les zo­sta­je przy­ci­ągni­ęty do świa­ta za­sad mo­ral­nych tego domu, a w ko­ńcu, po dłu­giej wal­ce, do ak­cep­ta­cji re­pre­zen­to­wa­nej przez nie­go praw­dy. Bal­tha­sa­row­ski rytm, od pi­ęk­na przez do­bro ku praw­dzie, uka­zu­je się tu wy­ra­źnie.

Ale cze­mu do­kład­nie to ma dzia­łać? W jaki spo­sób ewan­ge­li­zu­je pi­ęk­no? Idąc za Die­tri­chem von Hil­de­bran­dem, po­win­ni­śmy po­wie­dzieć, że praw­dzi­we pi­ęk­no jest war­to­ścią obiek­tyw­ną, któ­rą na­le­ży jed­no­znacz­nie od­ró­żniać od tego, co je­dy­nie su­biek­tyw­nie za­do­wa­la­jące13. Ozna­cza to, że pi­ęk­no nie jest tyl­ko czy­mś da­jącym roz­ryw­kę; ono ogar­nia, wy­bie­ra i prze­mie­nia tego, komu ra­czy­ło się uka­zać. Nie ule­ga po­chło­ni­ęciu przez su­biek­tyw­no­ść, ale zmie­nia jej upo­rząd­ko­wa­nie i ukierunko­wa­nie, wy­sy­ła­jąc ją na szlak pro­wa­dzący ku sze­ro­kie­mu oce­ano­wi Pi­ęk­na jako ta­kie­go. Bio­rę ten ob­raz oczy­wi­ście z mowy Dio­ty­my w Uczcie Pla­to­na, we­dług któ­rej kon­kret­na pi­ęk­na rzecz otwie­ra umy­sł na roz­wa­ża­nie co­raz wy­ższych form pi­ęk­na, pro­wa­dząc w ko­ńcu do źró­dła i pod­sta­wy wszel­kie­go Pi­ęk­na, for­my tego, co pi­ęk­ne14. Jest to ta sama tra­jek­to­ria, któ­rą Ja­mes Joy­ce ilu­stru­je w słyn­nej sce­nie na pla­ży w Por­tre­cie ar­ty­sty z cza­sów mło­do­ści. Za­uwa­żyw­szy pi­ęk­no dziew­czy­ny sto­jącej po ko­la­na w mo­rzu nie­da­le­ko brze­gu, joy­ce’owski Ste­fan De­da­lus podąża wzro­kiem za jej spoj­rze­niem ku otwar­te­mu oce­ano­wi, po czym wzdy­cha: „Ojcze Nie­bie­ski!”15.

Dla­te­go w na­szych ra­dy­kal­nie re­la­ty­wi­stycz­nych cza­sach wy­da­je się wska­za­ne, by ini­cjo­wać pro­ces ewan­ge­li­za­cji od po­ci­ąga­jącej atrak­cyj­no­ści pi­ęk­na, a dzi­ęki Bogu ka­to­li­cyzm ma pod tym względem bar­dzo dużo do za­ofe­ro­wa­nia. Jak wska­zał Ewert Co­usins, częścią ge­niu­szu ka­to­lic­kie­go jest to, że ni­g­dy „ni­cze­go nie wy­rzu­cał”16. A za­tem Ko­ściół po­sia­da ce­chę „bab­ci­ne­go stry­chu”. W swo­im naj­lep­szym wy­da­niu od cza­sów Jana Da­ma­sce­ńskie­go tra­dy­cja ka­to­lic­ka sprze­ci­wia się po­ku­sie iko­no­kla­zmu i dla­te­go po­sia­da­my ka­te­drę w Char­tres, Sa­in­te Cha­pel­le, skle­pie­nie ka­pli­cy Syk­sty­ńskiej, po­zo­sta­jące w pa­mi­ęci iko­ny Wscho­du, Dan­te­go, Mo­zar­ta oraz cu­dow­ny ob­raz Mat­ki Bo­żej z Gu­ade­lu­pe. Ta ostat­nia uwa­ga ma przy­po­mnieć, że przy­ci­ąga­jące pod względem ewan­ge­li­za­cyj­nym pi­ęk­no ist­nie­je nie tyl­ko na po­zio­mie wy­ra­fi­no­wa­nym, lecz ta­kże po­pu­lar­nym. Jan Pa­weł II ży­wił na­tu­ral­nie głębo­kie upodo­ba­nie do naj­bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych sztuk pi­ęk­nych, ale po­sia­dał też nie­za­wod­ne wy­czu­cie form po­bo­żno­ści i re­li­gij­no­ści lu­do­wej. To samo mo­żna po­wie­dzieć o pa­pie­żu Fran­cisz­ku, któ­ry bar­dzo lubi nie­miec­ką ope­rę, ale ce­chu­je się też roz­wi­ni­ętą du­cho­wo­ścią czer­pi­ącą z prak­tyk na­bo­żnych i po­bo­żno­ści zwy­kłych wier­nych, ta­kich jak pro­ce­sje, re­li­kwie, fi­gu­ry i ob­ra­zy świ­ętych. Oczy­wi­ście, jak do­strze­gł w szcze­gól­no­ści Jan Pa­weł II, Ko­ściół jest naj­pi­ęk­niej­szy w swo­ich świ­ętych. Po­dob­nie jak mo­że­my uczyć mło­de­go czło­wie­ka ja­kie­goś spor­tu, uka­zu­jąc mu przy­kła­dy naj­lep­szych za­wod­ni­ków z