Dzienniczek zakręconej nastolatki cz.5 - Renata Opala - ebook

Dzienniczek zakręconej nastolatki cz.5 ebook

Renata Opala

4,8

Opis

Aśka rozpoczyna naukę w gimnazjum i jest jeszcze bardziej zakręcona niż dotychczas. Nowa szkoła, nowi znajomi i nowe zagadki, które nieustannie zajmują jej głowę: kto zostawia pogróżki w szkolnej szafce? Dlaczego Ludwika i Szymon wciąż się kłócą? Jaką tajemnicę skrywa Groszek? Czemu na apelu pojawia się policja? I najważniejsza: którego z trzech chłopaków wybrać? 

Piąta część zapisków zakręconej nastolatki to pasjonująca lektura!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 101

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (9 ocen)
8
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




   © Copyright by Renata Opala         Edycja © Copyright by Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski, Kraków 2009
Wydanie elektroniczne 2014
Zespół redakcyjno-korektorski:
Joanna Skóra
Skład:
Wydawnictwo Skrzat
Ilustracje:
Agnieszka Kłos-Milewska
ISBN 978-83-7915-144-8

Poniedziałek, 27 sierpnia

Super! Wakacje prawie się kończą, urlopy rodziców też, ale nie wiadomo czemu, znowu jestem w domu sama, chociaż tym razem wcale mnie to nie martwi. W radiu leci piosenka „Horyzont”. Mrozu śpiewa:…połączymy nasze linie papilarne…

Czy Czarny (Piotrek) trzymał mnie za rękę? Czy łączyliśmy nasze linie papilarne? Jak to możliwe, że nie pamiętam? …zostawimy z tyłu cienie, cienie…

Czarny to już tylko cień? Rzeczywiście. Nic nie zostało. To już nawet nie cień. Nie mgiełka nawet. I bardzo dobrze. O, holender, że też nie skojarzyłam: Czarny Piotruś! Najgorsza z możliwych kart. Ale mi się trafiło! A skojarzyło dopiero teraz.

Ciekawe, kogo spotkam w nowej, całkiem nowej szkole. Oczekiwanie to też pewnego rodzaju przyje-mność.

Szymon zabrał moją starszą siostrę, Ludwikę, do kina. W jego szkole zajęcia zaczęły się już piętnastego sierpnia, ale na razie ma jeszcze trochę luzu. Matura, która go czeka w tej International School, to nie byle co. Zdaje z sześciu przedmiotów, w tym trzech poszerzonych, testowo, pisemnie i ustnie i wszystko po angielsku. że angielski ma w małym palcu? Wcale mu nie zazdroszczę, ale Ludwice to imponuje.

Wtorek, 28 sierpnia

Ledwie wstałam, przyszła moja, teraz już sześcioletnia „koleżanka”, Mysia z żabcią. W tym roku jeszcze nie pójdzie do szkoły, tylko będzie w przedszkolu w grupie sześciolatków. Przyniosła swój „zeszyt” (kartki zszyte grubą nicią to pewnie robota jej babci Petroneli) i pokazała, że umie pisać.

Więc czytam. Czytam głośno:

Jadzika wyszła na słonice.

– Ty wcale nie umiesz czytać – zaśmiała się Mysia. – Ja przecież napisałam: Jadźka wyszła na słońce!

Przeczytałam jeszcze kilka następnych, pełnych błędów wyrazów, napisałam je poprawnie i kazałam Mysi przepisać po dwa razy, żeby zobaczyła i zapamiętała. Usiadła przy kuchennym stole i z językiem wysuniętym na brodę zabrała się za przepisywanie. żabcia (jamnikopodobna znajdka, biała w rude łatki), zwinąwszy się w rogalik, smacznie zasnęła, a ja ugotowałam czekoladowy budyń, który zjadłyśmy z Mysią, kiedy tylko trochę ostygł.

Środa, 29 sierpnia

No, nareszcie! Nareszcie objawiła się moja koleżanka, Ola. Ma obcięte całkiem krótko włosy, wyhodowane paznokcie jak szpony, nad kostką prawej nogi tatuaż (chwilowy) w postaci czerwonej różyczki na zielonej łodyżce i – o mało się nie przewróciłam – sukienkę! Białą sukienkę w czerwone róże. Powiedziała, że w Hiszpanii, gdzie była z rodzicami przez dwa tygodnie, każda elegancka kobieta nosi suknie. Fasony i kolory różne, w zależności od okazji, ale suknie. I ona się właśnie dostosowała. Dostosowała się do najnowszej mody.

Zadzwoniłyśmy po Adę. Najpierw wybrałyśmy się do Palmiarni, bo kwitnącą wiktorię królewską najlepiej oglądać rano. Jej kwiaty rozwijają się tylko na dwie noce i w tym czasie zmieniają barwę z białej na różową. W Polsce tę roślinę mają jeszcze tylko poznański i krakowski ogród botaniczny. Jej liście osiągają średnicę do dwóch metrów. Są od spodu bardzo kolczaste i potrafią utrzymać ciężar do 50 kg. Pewnie to z tego powodu w Palmiarni było dosyć tłoczno. Potem poszłyśmy na Stary Rynek. Przy jednej z fontann, pod transparentem KIERMASZ SZKOLNY, rozłożyły się stragany. Pooglądałyśmy, co tam mają, ale nie mogłyśmy niczego kupić, zanim w nowych szkołach nie dostaniemy odpowiednich instrukcji. Bo a nuż pani od wf-u zarządzi czerwone podkolanówki?

Ada zaproponowała, żebyśmy znowu poszły na deser malinowy, ale Ola zaprotestowała.

– Masz węża w kieszeni? – spytałam z przekąsem.

– Gorzej – Ola jęknęła i przewróciła oczami. – To chyba anakonda. Pożera wszystko.

– Nie to nie – sarknęła Ada. – Nie nada, kanada.

I poszłyśmy kupić malinowe lody.

Czwartek, 30 sierpnia

Szkoła zacznie się dopiero w poniedziałek. Zostało więc jeszcze trochę luzu. Posprzątałam swój pokój i, bez przymusu (ale dziwne!), kuchnię. I nie wmiotłam śmieci pod dywan w pokoju Ludwiki, tylko wrzuciłam je do plastikowego wiaderka stojącego pod zlewem. Sprawdziłam też zawartość lodówki i dobrowolnie poszłam po masło, chleb i bułki. W drodze powrotnej natknęłam się na Mikołaja, który właśnie wybrał się do mnie „z wizytą”. (Kurczę, ale szczęście, że posprzątałam). Wpuściłam go do gościnnego, położyłam na stole białe serwetki, obok talerzyk z herbatnikami, dostawiłam cukierniczkę i przyniosłam herbatę w porcelanowych filiżankach (ostrożnie – rodzinny zabytek). Powspominaliśmy Łebę, jego ciocię i wujka, i niektóre spotkane tam osoby, ale celowo chyba unikaliśmy imion Piotrek i Bogna. Przyniósł mi zdjęcia. Cały plik. Obejrzałam z ciekawością, stwierdziłam (w myślach), że podobam się sama sobie, i pochwaliłam jego talent fotograficzny. Zebrałam rozsypane fotografie i chciałam mu je oddać, ale położył je na stole.

– Są dla ciebie. – Przesunął ręką po włosach i zarumienił się, co było widać nawet przez opaleniznę.

– Wszystkie? – zdziwiłam się głośno.

– Wszystkie – potwierdził, kiwając głową. – Czego się nie robi dla przyjaciela.

– Dziękuję – odpowiedziałam speszona i pobiegłam do kuchni po następne filiżanki herbaty.

Piątek, 31 sierpnia

Od świtu pada. Najpierw był deszcz ulewny, który powoli cichł, a teraz pada drobny kapuśniaczek. Ludwika nałożyła kalosze, wzięła parasolkę i poszła na przechadzkę, bo taka pogoda podobno dobrze robi na skórę. Dlatego właśnie Angielki mają taką piękną cerę (choć same są niezbyt urodziwe) – tam w powietrzu jest dużo wilgoci. Tylko czy akurat jej taki spacer jest potrzebny? Przecież na pływalni, gdzie trenuje kilka razy w tygodniu, wilgoci jest wystarczająco. To ja powinnam pójść pospacerować. Ale mi się nie chce. Dlatego całe przedpołudnie spędziłam przy kompie. Pooglądałam nowe ciuchy, poczytałam trochę wieści ze świata zwierząt, trafiłam na kilka prześmiesznych filmików o kotach (kot na huśtawce, na zjeżdżalni, w słoiku) i przeczytałam kilka przepisów na tarty z owocami.

W południe przyszła Zuza. Miała na sobie dżinsowe, wykończone frędzelkami spodenki do kolan i bluzkę z długimi rękawami, granatową w białe groszki, w której jej opalenizna wydawała się ciemniejsza. Wróciła właśnie z obozu harcerskiego, gdzie „funkcyjnymi” byli jej rodzice. I nie był to obóz z wygodami. Raczej szkoła przetrwania. Namioty na polanie w głębokim lesie, woda (do wszystkiego) w jeziorze, jedzenie – jakie sobie przygotowali, takie zjedli, podchody, nocne wyprawy, podkradanie sobie sztandarów, totemów, „porywanie” wartowników, wieczorne ogniska, piosenki, pląsy, skecze… Bardzo się jej podobało. Poznała wielu chłopaków z innych miast, w tym kilku naprawdę sympatycznych (?).

Teraz będziemy widywały się rzadziej, bo ona idzie do Gimnazjum Sióstr Urszulanek, które znajduje się prawie w centrum miasta, a ja zostaję na Winogradach. Ale spotykać się będziemy – od czasu do czasu.

Wróciła Ludwika. Przyniosła nanizane na sznurek obwarzanki. Przeniosłyśmy się więc do kuchni, zrobiłyśmy sobie po szklance herbaty i te obwarzanki zjadłyśmy w przerażającym tempie. Do ostatniej okruszyny. Takie były dobre.

Sobota, 1 września

Wieczorem przy kolacji rozmawialiśmy o wojennych losach naszej rodziny. To znaczy opowiadał głównie tata, a ja z Ludwiką tylko słuchałyśmy, jak jeden z pradziadków wysadził wagon wyładowany bronią, inny w skrzynce za tapczanem przechowywał granaty, prababcia na dnie torby wypełnionej ziemniakami przenosiła kilka pistoletów, a jej siostra „organizowała” partyzantom jedzenie i papierosy. Siedzieliśmy prawie do północy, a nasz nastrój określiłabym jako zadumany.

Niedziela, 2 września

Ludwika zrobiła przegląd swoich ciuchów i okazało się, że z niektórych wyrosła. Stanęła w drzwiach mojego pokoju i spytała, czy chcę wziąć jej trzy spódnice: czerwoną, granatową i marengo. Czemu nie? Od przybytku głowa nie boli (tylko w mojej niedużej szafie zrobi się ciasno), a ona tak swoje ciuchy szanuje, że wcale nie widać, by były używane. Za to moja spódnica w kratę zrobiła się jakby za krótka. Można, co prawda, odwinąć dół, ale przecież nie będę tego robiła w święty dzień, w niedzielę. (A może trafi się, że przyjedzie babcia Urszula, wtedy problem będę miała z głowy).

Zadzwonił Mikołaj. Podjechał do szkoły rowerem i przeczytał ogłoszenie, że rok szkolny rozpocznie się apelem o godzinie dziewiątej. O ósmej trzydzieści mam być gotowa, bo po mnie wstąpi. Fajnie, że o tym pomyślał. Ja pewnie poszłabym tam na ósmą. Rozmawialiśmy dłuższą chwilę, kiedy na moment przerwał, bo coś do niego powiedziała mama, i poprosił mnie, żebym wpadła do niego po obiedzie. Nie byłam pewna, czy mama mnie puści, ale wstępnie zaproszenie przyjęłam.

Moja mama nie miała nic przeciwko, więc krupnik i gołąbki „wrąbałam” w ciągu pięciu minut i pobiegłam z paczką słonych paluszków w kieszeni.

Ale trafiłam! Formuła 1. Całe szczęście – ostatnie trzy okrążenia. Mikołaj wpatrzony w ekran wskazał mi miejsce obok siebie. Jego mama przyniosła nam lody waniliowe z prawdziwymi wiśniami. Bardzo dobre. Wyścig wygrał Alonso. Kiedy zdjął kask i kamera pokazała jego twarz, stwierdziłam, że pomimo obfitego potu na skórze i potarganych włosów jest bardzo przystojnym mężczyzną. Tak, tak. Bardzo przystojnym. Potem poszliśmy do pokoju Mikołaja. Znowu obejrzeliśmy w komputerze fotografie z wakacji. Przy zdjęciach Piotrka poczułam jakby drobny żal, ale trwało to bardzo krótko, a przy zdjęciach Bogny nawet lekko roześmialiśmy się oboje. Później jeszcze pograliśmy w kulki, wygrał oczywiście Mikołaj, a potem musiałam wracać, zgodnie z daną mamie obietnicą.

I tak minęła cała niedziela – ostatni dzień przed pójściem do nowej szkoły.

Poniedziałek, 3 września

Nałożyłam otrzymaną w spadku po Ludwice granatową spódnicę i bardzo porządną, kremową bluzkę z granatowym kołnierzykiem i dużymi granatowymi guzikami. Stanęłam przed lustrem, pokiwałam głową na boki, aż rozhuśtał się mój koński ogon, i zawróciłam do łazienki. Pożyczyłam sobie z kosmetyczki mamy trochę tuszu do rzęs, niedużo, żeby zbytnio nie przesadzić, przypudrowałam nos i policzki, żeby się nie świeciły, i skropiłam wewnętrzną stronę nadgarstków odrobiną perfum. Ponownie sprawdziłam, jak wyglądam, zarzuciłam na ramię granatową torebkę z białą lamówką (spakowałam do niej długopis, kilka kartek papieru, paczkę chusteczek, pudełko tic-taków) i byłam gotowa do wyjścia akurat w momencie, kiedy do drzwi zadzwonił Mikołaj.

Oboje jesteśmy w klasie pierwszej A. Zarówno w klasie A, jak i w B jest po dwadzieścioro pięcioro uczniów. Najpierw spotkaliśmy się w gabinecie języka angielskiego, bo naszą wychowawczynią będzie anglistka. Wygląda sympatycznie. Ma ciemne włosy z grzywką, ciemne oczy, zadbane ręce bez obrączki i ładne paznokcie. Miała na sobie ciemnoróżową sukienkę, a pasek i sandały na koturnie – w kolorze pistacji (oj! Kolor przypominał mi wasabi). Dziwny zestaw, odważny, ale mnie się podobał.

Pani podała nam plan lekcji na najbliższy dzień, powiedziała kilka zdań na temat tego, czego w tej szkole nauczyciele będą od nas wymagać, i o dziesiątej zebraliśmy się wszyscy w przestronnym holu na apelu. Był uroczysty poczet sztandarowy, odśpiewaliśmy hymn, a potem wysłuchaliśmy, co ma nam do powiedzenia pani dyrektor.

No i jak zwykle: bla, bla, bla, szkoła jest nowiuteńka, starajcie się nie niszczyć, uczcie się pilnie, mamy wiele kółek zainteresowań, pracownie tematyczne, koła sportowe, zawody, współzawodnictwo itd. itp. – ale trwało to ponad godzinę. I nic ciekawego więcej. W drodze powrotnej wstąpiliśmy z Mikołajem na lody.

Wtorek, 4 września

Dwie pierwsze godziny mieliśmy z Anglicą. Podała nam tymczasowy plan zajęć na dziesięć dni, a potem sprawdzała obecność w ten sposób, że każdy wyczytany uczeń musiał wstać, by pokazać się klasie i powiedzieć kilka słów o sobie: którą podstawówkę skończył, gdzie mieszka, jakie ma hobby, gdzie był na wakacjach, czym chciałby się ewentualnie zajmować poza lekcjami i co tam jeszcze sam uważa za istotne. Jedynym, który mówił ciekawie, był Mikołaj, bo zamiast powiedzieć o pobycie nad morzem, powiedział krótki dowcip: pchła pyta pchłę, gdzie była na wakacjach, a ta jej odpowiada, że na krecie!

Reszta chłopaków to sztampa. Za to dziewczyny… niby to przypadkiem, niby niechcący, każda w jakiś sposób się przechwalała (ja oczywiście też). W klasie jest trzynaście dziewczyn i dwunastu chłopaków, prawie po równo. Niektóre dziewczyny mają oryginalne, rzadkie imiona: Grażyna, Kornelia (jak lalka Mysi), Magdalena, Sonia, Natalia, Laura, Łucja, Maura… Są też cztery „zabite” koleżanki: Dorota, Dominika, Danuta i Daria, które przyjaźnią się od pierwszej klasy podstawówki. No i ja. Zwykła Aśka. A może powinnam jakoś podrasować swoje imię? Jo? Joana? Jana? Dżoana? żanna? Nic ciekawego nie przychodzi mi do głowy.

Potem był wf. Osobno dziewczęta, osobno chłopcy. I miałam rację, żeby niczego przedtem nie kupować. Pan Antkowiak powiedział, że preferowanym strojem są granatowe spodenki, granatowa koszulka i granatowe podkolanówki. Buty zaś – jakie kto ma, oczywiście sportowe. Lekcję przesiedziałyśmy w sali i dowiedziałyśmy się co nieco o historii tenisa.

O matematyce nie wspomnę i o polskim też. Po co psuć sobie humor!

Środa, 5 września

Na polskim dostaliśmy spis lektur.

Informatyka – w pracowni informatycznej. Każdy ma swój komputer.

Dwie godziny upłynęły szybko i przyjemnie.

Po powrocie do domu sama zjadłam obiad i zrobiłam wiśniowy kisiel.

Ludwika wróciła ze szkoły w kiepskim humorze – trzasnęła drzwiami i zamknęła się (bez obiadu) w swoim pokoju. Z jej wczorajszych rozmów telefonicznych (nie podsłuchiwałam, ale w bloku wszystko słychać) i dzisiejszego zachowania wywnioskowałam, że Szymon w tym tygodniu nie będzie miał czasu, żeby się z nią spotkać. Rozumiem, że teraz dla niego najważniejsza jest matura, a Ludwika może podejrzewa, że latem poznał inną dziewczynę.

Wiedziona litością i siostrzaną solidarnością weszłam do jej pokoju z miseczką kisielu w ręce. Spojrzała ze złością, jakby na mnie chciała przelać swoje pretensje do świata, i powiedziała: „Wlej se ten kisiel w buty!”.

Czwartek, 6 września

Po obiedzie mamie zebrało się na rozmowę. Pytała mnie szczególnie o nową szkołę, koleżanki i kolegów, o nauczycieli. Odpowiadałam tak, żeby powiedzieć nie za dużo i nie za mało.

– Łucja? Łucja cała jest jak Łucja. Kojarzy mi się z łuczywem albo świecą. Ma proste plecy i wysoko nosi głowę. Wczoraj swój koński ogon zaplotła w ileś tam warkoczyków i wyglądała całkiem fajnie. Laura? W rozmowie mocno gestykuluje. Maura to brunetka z krótkimi naturalnymi lokami i ciemnymi oczami. Grażynie imię „pożyczyli” chyba od Mickiewicza. Są jeszcze Cztery D. Same o sobie mówią Cztery Damy. Ja za nimi jakoś nie przepadam. Uważają się za lepsze, wymieniają się między sobą śniadaniami, a jak miały czekoladę, to całą zeżarły we cztery i nikogo nie poczęstowały.

– Jedna czekolada nie wystarczyłaby na całą klasę – powiedziała moja wyrozumiała mama, obrończyni wszystkich uciśnionych.

– Szczególnie jeśli to była mała nadziewana – wtrąciła się Ludwika.

Mama wstała od stołu i zebrała talerze.

Kurde! To znowu mój tydzień. Podeszłam do zlewozmywaka, ale mama odebrała mi gąbkę i powiedziała, że jak już jest w domu, to kuchnię sama posprząta. (Aniele Porządków, dzięki za opiekę!)

Piątek, 7 września

Pierwsza lekcja fizyki. Pan, którego jeszcze nie zdążyliśmy ochrzcić, próbując nas zainteresować, zapytał, co szybciej będzie spadać w próżni: ciężarek czy piórko? Popatrzyliśmy na siebie zdezorientowani, a prawidłowo odpowiedział tylko Mikołaj: oba spadną równocześnie, bo w próżni nie ma oporu powietrza, tylko działa grawitacja.

Mikołaj obronił klasę przed kompromitacją, ale ja poczułam się głupio, że sama na to nie wpadłam.

Po lekcjach przy furtce zatrzymała mnie Maura, ale wtedy podszedł Mikołaj, na oczach wszystkich obecnych wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę Osiedla Przyjaźni. Kątem oka dostrzegłam, że Cztery D skomentowały to między sobą. (Nie mam cienia wątpliwości, że komentarz był złośliwy).

Sobota, 8 września

Dzień był ładny. Przed południem przyszła Mysia. Przyniosła swój, pełen błędów, zeszyt.

– Co to? – spytałam, wskazując kartkę całą zamalowaną na czarno.

– Jak to co? Nie widzisz? Narysowałam ciemność.

Znowu mnie zaskoczyła, tak że nie wiedziałam, co powiedzieć. Zabrałam ją ze sobą do sklepu. Kupiłam to, co mama napisała mi na kartce, i zaproponowałam Mysi lizaka. Stały w szklanym pojemniku, czerwone, owinięte w przejrzystą folię.

– Kogucik czy kurka? – zapytała sprzedawczyni.

– Kogucik! – Mysia poparła swoją wypowiedź energicznym ruchem głowy.

– Czemu akurat kogucik? Nie widzę różnicy – stwierdziłam, kiedy wyszłyśmy ze sklepu.

– Kogucik jest większy od kurki o cały grzebień na głowie – wyjaśniła Mysia zdziwiona, że nie wiem tak podstawowej rzeczy.

Po obiedzie wpadł Szymon. Przyniósł Ludwice jakieś książki do czytania, posiedział godzinę, wypił herbatę i wybył, ale Ludwika od razu zaczęła wyglądać i zachowywać się zupełnie inaczej.

Niedziela, 9 września

W kościele była prawie cała nasza poprzednia klasa. Po mszy poszliśmy na Cytadelę. Spoglądałam na moich kumpli i zastanawiałam się, czy w czasie wakacji i ja też się zmieniłam. Kamil, który nigdy nie wyróżniał się wzrostem, nagle stał się o głowę wyższy od Tomka. Tomek jakby zeszczuplał. Ola w krótko obciętych włosach i białej sukience w czerwone róże wyglądała bardzo dziewczęco. Zuza, zawsze rozgadana, milczała z półuśmiechem na ustach. Pospacerowaliśmy alejkami, a potem Kamil wpadł na pomysł, żeby pójść na kiermasz staroci na teren Starej Rzeźni. O matko, czego tam nie było! Rowery nowe i stare, lampy, klosze, żelazka z duszą i bez duszy, obrazy olejne, ramy, meble i nawet ciuchy (tym razem żadnej z nas nie zainteresowały).

Kiedy zlądowałam do domu, wszyscy dawno byli po obiedzie. Mama trochę się skrzywiła, ale przyjęła moje wyjaśnienia. Obiad wzięłam sobie sama i sama po sobie posprzątałam.

Poniedziałek, 10 września

Biologia – podstawowe wiadomości o komórce. Lekcja w gabinecie.

Każdy ma swój mikroskop. Uczymy się, jak go poprawnie używać.

Chemia – pan Waśkiewicz przekonywał nas, jak bardzo ważna jest wiedza i ile jeszcze moglibyśmy odkryć, gdybyśmy zostali naukowcami. Bo kiedy odkryto fulereny? Dopiero pod koniec dwudziestego wieku. Co to są fulereny? To trójwymiarowe struktury kuliste składające się z sześćdziesięciu atomów węgla. Im właśnie zawdzięczamy miękkość sadzy. Czyż nauka nie jest fantastyczna?

Fizyka i geografia minęły bez większych wstrząsów, a na WOS-ie dowiedzieliśmy się, że wiek gimnazjalny to wiek bardzo niebezpieczny i dla uczniów, i dla nauczycieli. Bo w klasach gimnazjalnych spotykają się dzieci z różnych szkół, które nawzajem chcą sobie zaimponować, zaczynają pić alkohol, zaczynają kraść, niszczą rzeczy szkoły i rówieśników. Pani Koncka tyle mówiła o niszczeniu, prosiła, wskazywała, pouczała, że zarobiła na przezwisko… Niszczarka.

Ze szkoły wyszłam razem z Mikołajem. Kiedy byliśmy blisko furtki, stojąca niedaleko Daria z kpiącym uśmiechem rzuciła w naszą stronę: „Ojej, oni dzisiaj nie trzymają się za ręce”. A Dorka, kiwając z politowaniem głową, dodała: „No cóż, kłótnie zdarzają się w każdej rodzinie”.

Ale te D są głupie.

A może są zazdrosne?

Wtorek, 11 września

Dwie pierwsze lekcje to angielski. Anglica zapowiedziała, że w sobotę szkoła bierze udział w akcji Sprzątanie Świata. Nam przypadły tereny nadwarciańskie.

Na wf-ie trochę gadałyśmy, więc Antek (Antkowiak) za karę kazał nam (wszystkim) zrobić po dwadzieścia pompek (po dziesięciu miałyśmy dosyć), a potem truchtem przegonił nas po ścieżkach najbliższego parku. Wróciłyśmy całe mokre od potu i niezbyt przyjemnie pachnące.

I po takim wysiłku matematyka? Kto ułożył taki głupi plan? A na koniec – polak. „Treny” Kochanowskiego. W sam raz na dzisiejszy ciężki dzień.

Środa, 12 września

Dzień w szkole upłynął spokojnie i zakończył się bardzo przyjemnymi zajęciami z informatyki. Za to Dorka z Darią znowu mnie obgadywały. Co mówiły, dokładnie nie wiem, bo usłyszałam tylko: „…i brwi ma niewyregulowane”.

Czwartek, 13 września

Ludwika w swojej szkole załapała się na dwie szóstki, a ja jeszcze nie mam żadnej oceny. I ona znowu jest lepsza ode mnie. Za to teraz jej tydzień sprzątania, a talerze po rosole były bardzo tłuste. (Pfe!)

Piątek, 14 września

Pierwszą lekcją był angielski. Anglica miała na sobie granatową sportową sukienkę z czterema kieszeniami zapinanymi na białe guziki, małą białą apaszkę i sandały na koturnie z materiału w wąskie granatowo-białe paski. Całkiem, całkiem… Dziś uświadamiała nas w kwestii ubioru. Nie musimy nosić mundurków, ale pewne normy w tej szkole obowiązują.

żadnych głębokich dekoltów.

żadnych gołych brzuchów czy pleców.

Spódnice odpowiedniej długości. Makijaż najlepiej niewidoczny i żadnych wiszących kolczyków.

Każdy uczeń po prostu powinien wyglądać przyzwoicie. A na koniec kazała w domu napisać krótkie opowiadanie na temat: „Czy i po co warto pojechać do Londynu” i przypomniała o jutrzejszym Sprzątaniu Świata.

Na biologii Euglena mówiła o zastosowaniu wiedzy biologicznej w praktyce, o różnicy pomiędzy eksperymentem a obserwacją i o prowadzeniu dokumentacji.

Ostatnie dwa wf-y spędziłyśmy na pływalni. Trochę pływałyśmy, trochę grałyśmy w piłkę wodną i nie rozrabiałyśmy, bojąc się kary w postaci pompek.

Do domu wracałam razem z Mikołajem. A co? Mam zwracać uwagę na głupie uwagi Darii czy Dor- ki? W prześwicie pod blokiem numer trzy spotkaliśmy Tomka. Jak na razie jest zadowolony ze swojej nowej szkoły i nawet zapisał się do pracowni fotograficznej.

Słusznie. Przecież dostał w nagrodę za plakat piękny aparat fotograficzny.

Sobota, 14 września

Dostaliśmy grube rękawice i czarne plastikowe wory. Tereny nad Wartą są szerokie, porośnięte krzakami i wysoką trawą. Nazbieraliśmy ogromną ilość śmieci: puszki, butelki, kawałki szkła, jakieś żelastwo, kawałki opon i różne rzeczy, których nawet nie umiałabym nazwać.

A wieczorem strasznie bolały mnie plecy. Od ciągłego schylania się.