Detektyw Zuzia na tropie. Zuzia i zagadka Pani Labiryntu - Mariusz Niemycki - ebook

Detektyw Zuzia na tropie. Zuzia i zagadka Pani Labiryntu ebook

Mariusz Niemycki

3,5

Opis

Tym razem Zuzia ze swoim ojcem, tajnym agentem Scotland Yardu, odwiedza zamek w Książu. Legenda głosi, że ukryto tam słynną Bursztynową Komnatę, której poszukuje również zbiegły z więzienia niebezpieczny naukowiec.

Niesamowite odgłosy, znikające postaci, wielkie sekrety i fascynujące zagadki kryminalne. To wszystko znajdziecie w cyklu powieści opisujących zdumiewające przygody Zuzanny Nadobnej. Dziewczynka podróżuje wraz z mamą – konserwatorką dzieł sztuki – po całej Europie. Odwiedza niezwykłe miejsca, spotyka ciekawych ludzi. Jako detektyw amator tropi nieuchwytnych przestępców. Odnajduje również kogoś, z kim od dawna chciała się spotkać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Wydawnictwo skrzat2015
Wydanie elektroniczne
Zespół redakcyjno-korektorski:
Wydawnictwo Skrzat
Skład:
Wydawnictwo Skrzat
Projekt okładki:
Wydawnictwo Skrzat
ISBN 978-83-7915-268-1
Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski 31-­202 Kraków, ul. Prądnicka 77 tel. (12) 414 28 [email protected]ź naszą księgarnię internetową:www.skrzat.com.pl

1.

Kórnik, tydzień wcześniej

Trzymał telefon w spoconej dłoni, nie był w stanie się uspokoić. To, co słyszał, wykraczało poza jego chłopięce rozumienie świata. Potarł czoło wierzchem dłoni.

– Zaczekaj, Paulina, nie bardzo łapię. 

– Co tu jest do łapania? Przecież mówię wyraźnie.

– Ale jakoś bez sensu. Zuzia nie mogła tak po prostu, no wiesz... – zagwizdał z braku odpowiedniego określenia. – Może to tylko żart albo, czy ja wiem, próba?

Paulina zachichotała, jakby powiedział coś szczególnie zabawnego.

– Próba, jasne. Nie chcesz wierzyć, twój problem – stwierdziła kpiąco. – Ja swoje zrobiłam.

– Swoje? To znaczy co? 

– To znaczy uprzedziłam cię lojalnie, bo mam wrażenie, że fajny z ciebie chłopak. Niełatwo znieść myśl, że Zuzia ma innego, prawda? – tym razem udała zatroskanie.

– Ma swoje za uszami, ale żeby zaraz… – przełknął ślinę – …innego? Zresztą, dlaczego sama mi nie powiedziała?

– Dziewczyny już takie są, że wiele rzeczy trzeba sobie dopowiedzieć. Ale nie przejmuj się, jestem po twojej stronie. Tylko nie myśl, że mnie jest lekko – westchnęła.

– Tobie? A co ja mam teraz zrobić? Myślałem, że przejdą jej te szkockie fochy, że my…

– Odpuść ją sobie – doradziła, nie czekając, aż powie coś, czego nie chciała słuchać. – Są inne, bardziej normalne dziewczyny. Na przykład ja.

– Ty? Nie rozumiem.

– Spotkajmy się. Pogadamy, wyżalisz się. Może nawet coś do siebie poczujemy? – Tomek nie odpowiedział, więc zapytała zaniepokojona: – Hej, jesteś tam jeszcze?

– Jestem – szepnął. – Chcesz, żebym do ciebie przyjechał? Do Zielonej Góry?

– Mhm. Byłoby miło.

– A Zuzia wie, że ma świnię za koleżankę?

– Słucham?!

– Zdradliwą zołzę – ciągnął ze spokojem. – Fałszywą psiapsiułę od serca?

– Głupi ośle, jak śmiesz mnie oceniać? – krzyknęła, gotując się ze złości. – Chciałam cię pocieszyć, a ty…

Rozłączył się. Nie był ciekaw, co Paulina ma jeszcze do powiedzenia. Rzucił sfatygowaną komórkę na niezaścielone łóżko i podszedł do otwartego okna. Podwórze wydało mu się zaskakująco brudne i szare. Dostrzegał każdą rysę w betonowych płytach zaśmieconej nawierzchni. Głosy ptaków były dziwnie drażniące; leżące pod klonem czerwonawe liście szeleściły złowieszczo, a chłopak, odbijający o mur nowiutką piłkę, miał wyraźnie złośliwy wyraz twarzy. Ich spojrzenia się spotkały.

– O, hej Tomuś! – pomachał ręką ubrany w czerwony dres chudzielec, nie przestając kopać futbolówki. – Wyjdź, podryblujemy jeden na jednego.

– Spadaj, Damian – burknął w odpowiedzi.

– A ciebie co ugryzło? – chłopak kopnął piłkę z całej siły. – Znowu coś z Zuzką?

Tomek zamknął okno, wprawiając kolegę w konsternację. Zaszurała opuszczana roleta. Poczuł zmęczenie, więc położył się i przymknął oczy. Od razu zobaczył twarz Zuzi. Uśmiechała się smutno.

– Co tutaj tak ciemno? – do pokoju weszła Michalina. Po długim pobycie w szpitalu mocno zeszczuplała, upodobniając się do czarnowłosego wieszaka, ubranego w dżinsy i bluzę. – Źle się czujesz?

– Nie zapukałaś – warknął. Z reguły miał dla niej mnóstwo braterskiej miłości, lecz nie dziś. 

– Ojej, chciałam tylko powiedzieć, że tato odgrzał pizzę na obiad. Już gotowa, możemy jeść.

– Nie mam ochoty.

– Ale jest pyszna, z szynką i mnóstwem sera.

– Nie rozumiesz po polsku? Nie mam ochoty – odwrócił się od niej.

– Jaki z ciebie dziwak. Zmieniłeś się, Tomciu.

– Dobrze, że wy wszystkie jesteście jednakowo niezmienne, siostrzyczko. Nie dogadamy się – wcisnął twarz w poduszkę.

– Płaczesz? – zaniepokojona usiadła na krawędzi łóżka. Zerknęła przelotnie na filmowe plakaty na ścianie. Nie lubiła ich, były agresywne. Podobnie jak czarna koszulka brata, ozdobiona czerwoną twarzą jakiegoś heavymetalowca. 

– Nie płaczę. Zastanawiam się, co dalej – sapnął.

– Z czym?

– Z życiem, mała, z życiem.

– Przerażasz mnie… – klepnęła brata w plecy. – Hej, gdzie się podział nasz wesoły Tomek?

 Usiadł, mrużąc oczy.

– Jestem może niewesoły, ale ciągle taki sam. Masz jeszcze tę książkę o zamku w Książu? – zapytał z błyskiem w oczach.

– A bo co? – wstała, kręcąc głową. – Szybko mu się odmieniło – pomyślała.

– A bo nic – ziewnął. – Przynieś. Poczytam, może wymyślę coś mądrego.

Zabrzmiało to tak, jakby planował wymyślić coś wyjątkowo głupiego. Michalina zadrżała. 

2.

Zielona Góra, teraz

Ojciec nie przestawał jej zaskakiwać. Nie było w tym niczego dziwnego, mało go znała, jednak czy to nie głupio mieć za tatę kogoś prawie obcego? Tak czy owak, umawianie się na dworcu autobusowym nie pasowało w mniemaniu Zuzi do wizerunku tajnego agenta, w dodatku międzynarodowego. Podzieliła się wątpliwościami z Pauliną.

– I to mówi taka światowa dziewczyna? – przyjaciółka uśmiechnęła się nieco kpiąco. – W ogóle się nie znasz na tajnych agentach – stwierdziła, opierając nogę o siedzenie ławki.

Poprawiła poluźnione sznurowadło niebieskiej tenisówki. Wszystko miała pod kolor oczu – spodnie, koszulkę i sweterek zapinany na wielkie guziki. Nawet przewieszony przez ramię plecaczek był jasnogranatowy. Niemal każdy mijający ją chłopak przyglądał się jej z podziwem. 

– Za to ty się znasz. Od kiedy pamiętam, nosa z Zielonej Góry nie wystawiłaś.

– Tak? – Kozikówna potrząsnęła blond grzywką. – A kto tobie pomagał w katedrze na Wawelu? Nie ja?

– No dobra, pomagałaś. Skoro jesteś taką specjalistką, pozwolę ci dokończyć.

– Ale co?

– Rozważania o międzynarodowych agentach. Nawijaj, jeszcze… – zerknęła na dworcowy zegar – prawie dziesięć minut. Zdążysz się wymądrzyć.

– Straciłam ochotę – dziewczyna usiadła na skraju ławki, otulając się połami swetra. Dni stawały się coraz chłodniejsze, choć wrzesień był w tym roku wyjątkowo słoneczny. 

Zza budynku dworca wyszła krótko ostrzyżona młoda blondynka w szarej garsonce i ciemnych okularach. Czarne buciki na płaskim obcasie dopełniały obrazu typowej urzędniczki niższego szczebla. Coś jednak w tym obrazie zaniepokoiło Paulinę.

– Ty, Zuzka – szepnęła, nachylając się do przyjaciółki. – Popatrz na tę damulkę.

– Którą?

– Na tamtą. Zbliża się do kiosku. I co powiesz?

Zuzia obrzuciła przelotnym spojrzeniem oddalającą się kobietę. 

– Nic nie powiem. Zwyczajna. 

– Chyba twoje detektywistyczne podejście do życia jest mocno przereklamowane – Paulina uśmiechnęła się chytrze. – Zwróciłaś uwagę na jej torebkę?

– Przecież nie ma żadnej.

– No właśnie. 

– Masz rację, to bardzo podejrzane – Zuzia postarała się, by słowa „bardzo podejrzane” zabrzmiały ironicznie. – A nie przyszło ci do głowy, że mogła po prostu zostawić ją w samochodzie, albo, czy ja wiem, może nie lubi torebek?

– Bredzisz, wszystkie damulki lubią torebki…

W tym momencie rozległ się dudniący głos dworcowej dyspozytorki. „Autobus pospieszny z Poznania do Wrocławia przez Nową Sól, Głogów, Polkowice, Lubin, podjedzie na stanowisko piąte! Planowany odjazd…” 

– To ten! – pisnęła Zuzia, ciesząc się i martwiąc jednocześnie. Czy rzeczywiście dobrze robi, angażując ojca w swoje sprawy? Mama będzie wściekła, gdy się dowie. A że się dowie było tak pewne jak wakacje w lipcu.

– O matko, Zuzka, źle stanęłyśmy – Paulina pociągnęła ją za rękę. – Musimy iść na przystanek dla wysiadających, tam, za kioskiem. No, rusz się, nieprzytomna dziewczyno!

3.

Damulka bez torebki odłożyła przeglądaną gazetę i pokręciła głową.

– Zdaje się, że już czytałam, przepraszam.

– A pewnie, że czytała – fuknęła kioskarka – sama widziałam, przed chwilą. Przeczytała, nie zapłaciła i ma w nosie, za co człowiek chleb powszedni kupi! – odprowadziła wzrokiem niedoszłą klientkę. – Co to za czasy nastały, panie kochany? – zapytała opartego o ladę tęgiego mężczyznę w kraciastej koszuli. – Biorą, przeczytają co ciekawsze i oddają.

– Ja tam nic nie wiem, przejazdem jestem – oświadczył, odliczając drobne. – „Lubuską” poproszę, ale nie tę. Pani da świeżą. Po kimś doczytywać nie zamierzam.

Młoda kobieta stanęła przy rozłożystym dębie, sięgnęła do kieszeni garsonki, wyjęła telefon i zerknęła na pasażerów odbierających bagaże z autobusowego kufra. Dyskretnie sfotografowała barczystego, łysego mężczyznę, który rozmawiał z kierowcą przyciszonym głosem. Wysłała zdjęcie czekającemu w bazie technikowi. Chwilę później w wetkniętym w ucho głośniczku zabrzęczało potwierdzenie:

– To Błażej Wenzel. Zachowaj dystans, Malwina, wysyłam chłopaków.

Malwina schowała się za drzewem, starając nie rzucać się w oczy. Łysy, ubrany na sportowo mężczyzna, klepnął przyjacielsko kierowcę, podniósł niewielką torbę podróżną i rozejrzał się bacznie. Na widok biegnących ku niemu nastolatek uśmiechnął się szeroko.

– Tato! – krzyknęła Zuzia, sprawiając wrażenie, jakby chciała rzucić się na szyję przyjezdnemu. W ostatniej chwili Jednak zwolniła kroku i podała ojcu rękę na przywitanie. Wenzel niezgrabnie przytulił córkę.

– To Paulina, jak się domyślam? – skinął głową Kozikównie.

– Skąd pan wie, że ja to… ja? – dziewczyna zamrugała zdziwiona. – Wcale nie planowałam tu przychodzić. Spotkałyśmy się przypadkiem przy bloku i…

– Opisała mi ciebie dokładnie – wyjaśnił, łypiąc w stronę dębu. – Zresztą, pogadamy w samochodzie. Idziemy – zarządził, zarzuciwszy torbę na ramię i ruszył szybkim krokiem. Dziewczęta podreptały za nim. 

Placyk pod drzewem szybko się wyludniał. Kobieta w szarej garsonce oparła się plecami o szorstki pień, usiłując uspokoić oddech. To była jej pierwsza akcja w mieście i bardzo się bała. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie gładko i nikt jej nie wypomni zapomnianej torebki. Mało kto zwraca uwagę na takie szczegóły, bynajmniej nie mężczyźni. 

– Proszę pana – szepnęła Paulina. – Widział pan tę młodą panią za drzewem?

– Mhm – mruknął Wenzel, nie zwalniając. Wyszli na ulicę.

– Dziwna jakaś.

– Owszem, troszkę niekompletna – uśmiechnął się krzywo. – Brak torebki.

– O czym mówicie? – zainteresowała się Zuzia, zajęta rozmyślaniem o czekającej ją przeprawie z mamą.

– Twój tato potwierdził moją obserwację – wyjaśniła przyjaciółka. – Gdzie ta fura?

– Fura?

– No, samochód, proszę pana. Spodziewam się czegoś, hm, wie pan, wypasionego.

– Przestań, Paula – fuknęła Zuzia. – Tato pewnie wynajął coś… coś…

– Coś takiego – dokończył Błażej na widok podjeżdżającego do krawężnika srebrnego BMW. – Może być?

– Łał… – westchnęły dziewczęta, trudno powiedzieć, czy na widok lśniącej nowością karoserii, czy siedzącego za kierownicą chłopaka w naciągniętej na uszy czerwonej czapce i wielkich przeciwsłonecznych okularach.

Szyba od strony kierowcy opuściła się ze szmerem. Dudniące basy rapowego hitu zagłuszyły wypowiedziane z uśmiechem słowa:

– …do środka.

– Słucham? – Zuzia zatrzepotała rzęsami.

Opalony palec musnął gałkę regulacji głośności. Dudnienie ucichło. 

– Zapraszam do środka – powtórzył, szczerząc zęby.

Panna Nadobna zmarszczyła czoło i otworzyła tylne drzwi. Siadając, poczuła, jak bolą ją nogi. Stopy, obute w nowe martensy, wręcz paliły otarciami. 

– Mogę obok ciebie, to znaczy obok pana? – Paulina niemal wsadziła głowę do środka.

– Wsiadaj – warknął Wenzel, odciągając ją bezceremonialnie za kołnierz swetra. – Tam – pokazał głową tylną kanapę. – Migiem!

– Ojej, porozmawiać nie można? – oburzyła się dziewczyna, pakując się na siedzenie z wyraźnym ociąganiem.

– Nie można – mężczyzna zerknął na zbliżającego się szybko czarnego mercedesa. Wskoczył zwinnie do samochodu. – Zmykaj, Kamil.

– Się robi, szefie – chłopak wrzucił bieg i samochód ruszył z piskiem opon. 

Zaraz potem rozległ się głośny klakson. Ktoś gwałtownie zahamował, ktoś inny krzyknął przestraszonym, cienkim głosem. Zuzia obejrzała się, niewiele jednak zdołała dostrzec, ponieważ w lukę za nimi wmanewrował kursowy autobus. 

– Już ich zgubiliśmy. Dobry jestem, nie? – zarechotał Kamil, zdejmując okulary. Dziewczęta dostrzegły spoglądające na nie z lusterka wesołe, brązowe oczy.

– Przystojniak – sapnęła córka pana Kozika do ucha przyjaciółki.

– Tomek ładniejszy – odsapnęła córka tajnego agenta.