Pep Guardiola. Sztuka zwyciężania - Guillem Balagué - ebook

Pep Guardiola. Sztuka zwyciężania ebook

Balague Guillem

4,5

Opis

„Zapnijcie pasy, spodoba wam się ta przejażdżka”.

Kiedy obejmował FC Barcelonę, był czwartym najgorzej opłacanym trenerem w lidze. Słaby początek wcale nie zapowiadał tego, co miało nadejść: że wkrótce stworzy najlepszą drużynę w historii futbolu.

Guillem Balagué dotarł do najgłębszych zakamarków jego umysłu i pilnie strzeżonych tajemnic szatni Camp Nou. Wszystko po to, by wyjaśnić jego trenerski fenomen. Messi przemieniony w potwora. Kulisy konfliktów z Eto’o, Ibrą i Bojanem. Zapis przedmeczowych odpraw i mów motywacyjnych. Relacje Iniesty, Xaviego, Piqué i wielu, wielu innych…

Wyjątkowa biografia Pepa Guardioli. Człowieka, który po wygraniu Ligi Mistrzów wyznał: „Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zawiodłem”. I który do perfekcji opanował najtrudniejszą ze sztuk: sztukę zwyciężania.

Za zawodem trenera stoi wiele emocji, zwycięstw i porażek. Książka ukazuje Guardiolę jako człowieka sukcesu, który jednak musi radzić sobie z wieloma rozterkami. Codziennie podejmuje trudne decyzje, a kibiców interesuje tylko zwycięstwo. Balagué świetnie poradził sobie z ukazaniem ludzkiej strony tej profesji.
Michał Probierz

Bezczelny gość z tego Guillema Ballagué. Nie dość, że sprawia wrażenie, jakby wiedział, co myśli Guardiola, to jeszcze potrafi o tym powiedzieć Aleksowi Fergusonowi, a zaglądając za kulisy odejścia Pepa z Barcelony, przygotowuje jego rozstanie z Bayernem. Ta książka nie spodoba się wszystkim – i dlatego jest tak ciekawa.
Michał Okoński, „Tygodnik Powszechny”, Sport.pl

Pep Guardiola – jeden z ostatnich romantycznych trenerów w komercyjnym świecie piłki nożnej. Ta biografia ujawnia, jak podejmuje wszystkie swoje decyzje. Również te z mistrzowskiej Barcelony. Każdy trener powinien poznać sposób myślenia Pepa.
Rafał Ulatowski

Jeżeli Barcelona jest czymś więcej niż klubem, to Guardiola jest kimś więcej niż po prostu trenerem. Més que un entrenador.
Tomasz Ćwiąkała, Weszło

Człowiekowi się wydaje, że już wszystko umie, a przy takim trenerze zmienia zdanie. Guardiola jest stuprocentowym profesjonalistą. Do bólu zwraca uwagę na wszelkie detale. W jego pracy nie ma miejsca na fuszerkę czy nawet najmniejsze niedopatrzenie.
Robert Lewandowski, w wywiadzie dla „Faktu”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 594

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (20 ocen)
12
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla mojego brata Gustava (culé),

mojej siostry Yolandy (nowo narodzonejculé),

Luísa Miguela Garcii (który nigdy nie będzieculé)

i Brenta Wilksa (który nieustannie przypomina nam,

że futbol nie jest sprawą życia i śmierci)

sir Alex Ferguson

WSTĘP

Nie udało mi się kupić Pepa Guardioli, kiedy wiele lat temu zrozumiał, że jego kariera piłkarska w Barcelonie dobiega końca.

Nie było, co prawda, żadnego widocznego powodu, dla którego miałby opuścić swój klub, ale mimo to prowadziliśmy rozmowy z Guardiolą i uważałem, że mam spore szanse, żeby go dostać. Może wybrałem zły moment. To był interesujący pomysł, ponieważ Pep był tego rodzaju piłkarzem, w którego przeistoczył się Paul Scholes: był kapitanem, liderem i rozgrywającym w niewiarygodnym Dream Teamie Johana Cruyffa. Wyróżniał się spokojem, umiejętnością operowania piłką i dyktowania tempa gry, dzięki czemu stał się jednym z najwspanialszych piłkarzy swojej generacji. Takich właśnie cech poszukiwałem. Ostatecznie zdecydowałem się na Juana Sebastiána Veróna. Czasami, patrząc w przeszłość na naprawdę topowego zawodnika, pytasz się: „Ciekawe, jak by to było, gdyby przyszedł do United?”. Tak jest w przypadku Pepa Guardioli.

Potrafię zrozumieć sytuację Pepa jako piłkarza. Kiedy jesteś w takim klubie, jak Barcelona, chciałbyś zostać w nim na zawsze. Dlatego kiedy się z nim skontaktowaliśmy, prawdopodobnie wciąż uważał, że ma przed sobą przyszłość w Barsie, mimo że ostatecznie odszedł z klubu jeszcze w tym samym sezonie. To wielka szkoda, ponieważ w futbolu nic nie trwa wiecznie: masz coraz więcej lat i czas ucieka aż do dnia, w którym ty i twój klub musicie się rozejść. Wtedy wydawało mi się, że oferujemy Pepowi rozwiązanie, inną ścieżkę kariery, ale to nie podziałało. Przypomina mi się Gary Neville. Ponieważ był w Manchesterze United, odkąd skończył 12 lat, stał się praktycznie członkiem rodziny. Był jak syn, ktoś, na kogo liczysz i komu ufasz, był częścią zespołu. Ale przychodzi taki dzień, kiedy to wszystko się kończy. W przypadku Pepa uświadomienie sobie, że nadchodzą zmiany, musiało być bardzo trudne. Potrafię zrozumieć jego wątpliwości, odwlekanie decyzji, ale dotarliśmy do punktu, w którym nie mogliśmy już dłużej czekać i musieliśmy poszukać gdzie indziej, a ta okazja minęła.

Tym, co dostrzegłem w Guardioli, co odgrywa kluczową rolę w jego niesamowitych sukcesach w roli trenera, jest pokora. Nigdy nie próbował się puszyć, zawsze był pełen szacunku – a to jest bardzo ważne, dobrze jest mieć te cechy. Patrząc w przeszłość, wyraźnie widać, że był skromny przez całą karierę. Nigdy nie był typem piłkarza, który pcha się na pierwsze strony gazet. Miał własny styl gry w piłkę. Nie był wyjątkowo szybki, ale mimo to był fantastycznym, opanowanym piłkarzem. Jako trener jest bardzo zdyscyplinowany, ma jasną wizję gry swojego zespołu, ale niezależnie od tego, czy wygrywa, czy przegrywa, zawsze jest tym samym, eleganckim i skromnym człowiekiem. Szczerze mówiąc, dobrze jest mieć kogoś takiego w tym zawodzie.

Jednakże wygląda na to, że dotarł do punktu w swojej karierze szkoleniowej, w którym zdawał sobie sprawę z wagi własnej pracy w Barcelonie i doświadczał związanych z tym nacisków. Jestem pewien, że siedział i zastanawiał się: „Jak długo to jeszcze potrwa? Czy będę potrafił stworzyć kolejną mistrzowską drużynę? Czy będę potrafił stworzyć nową drużynę, która wygra Ligę Mistrzów? Czy potrafię udźwignąć tyle sukcesów?”.

Gdybym zdążył doradzić Pepowi, powiedziałbym, żeby się tym nie przejmował, ponieważ niepowodzenie w Lidze Mistrzów nie podważa kompetencji ani jego, ani zespołu. Rozumiem jednak, skąd bierze się presja. Za każdym razem, kiedy grała drużyna Guardioli, oczekiwania były niezwykle wysokie, wszyscy chcieli ją pokonać. Myślę, że pod tym względem znajdował się w dobrym położeniu, ponieważ jedyną rzeczą, o jaką musiał się martwić, by powstrzymać rywala, było rozpracowanie jego obrony.

Myślę, że chodzi o to, by nie patrzeć za siebie, by iść do przodu. Jak? Może trzeba bardziej kontrolować piłkarzy albo wymyślić nową taktykę, bo rywale zaczęli radzić sobie ze stylem gry Barçy. Może to kwestia motywacji zawodników. Z moich doświadczeń wynika, że człowiek zazwyczaj chce robić wszystko w najprostszy sposób. Znam na przykład ludzi, którzy przechodzili na emeryturę w wieku 50 lat – nie pytajcie dlaczego! Tak więc większość ludzi jest napędzanych inaczej niż takie jednostki, jak Scholes, Giggs, Xavi, Messi i Puyol, którzy w moim przekonaniu są wyjątkowi i nie mają problemów z motywacją, ponieważ honor jest dla nich najważniejszy. Jestem pewien, że skład Pepa był pełen piłkarzy stanowiących wzór i będących źródłem motywacji dla pozostałych – nie tych jednak, którzy chcieliby za wcześnie zrezygnować z kariery.

Znam Gerarda Piqué z czasów, kiedy był w United. Znam ten typ człowieka. Poza boiskiem może być swobodnym, wyluzowanym facetem, ale na boisku jest zwycięzcą. Takiego go poznaliśmy i nie chcieliśmy, żeby odchodził. Teraz zwycięża dla Barcelony. Piłkarzy, którymi zarządzał Pep, trzeba było motywować mniej niż zazwyczaj. Może Pep nie doceniał swoich zdolności motywacyjnych? Wszyscy mogliśmy zobaczyć, z jaką konsekwencją osiągał sukcesy w Barcelonie, a żeby utrzymać najwyższy poziom i wygrywać przez tak długi czas, potrzebny jest wyjątkowy talent. Jestem przekonany, że ma możliwości, by dokonać tego znowu. I znowu, i znowu.

Osiągnięcia Guardioli w pierwszym zespole Barcelony podczas czterech lat jego rządów biją na głowę sukcesy wszystkich poprzedników, którzy zawitali na Camp Nou, a byli wśród nich najlepsi, między innymi van Gaal, Rijkaard i Cruyff. Guardiola dopracował pewne elementy gry, na przykład pressing, a dyscyplina i etyka pracy Barcelony stały się znakiem rozpoznawczym prowadzonej przez niego drużyny. Pep stworzył kulturę, w której piłkarze wiedzą, że jeśli nie będą ciężko pracować, nie będzie ich w klubie. Wierzcie mi, to nie takie łatwe.

Niezależnie od tego, jaki będzie następny krok Pepa po przerwie, czy przeniesie się do Premier League, czy nie, jego przyszłość zawsze będzie spowita spekulacjami. Pracował w fantastycznym klubie – Barcelonie – i dokądkolwiek teraz pójdzie, nie doświadczy niczego lepszego. Przejście do innego klubu nie uwolni go od presji ani nie zmniejszy ilości oczekiwań, jakie ludzie z nim wiążą. Tak naprawdę dokądkolwiek pójdzie, wie, czego może się spodziewać: jest menedżerem, musi decydować, co jest najlepsze dla jego drużyny, musi wybierać piłkarzy i taktykę. To proste. Pod tym względem doświadczasz tego samego w każdym klubie, ponieważ jako menedżer musisz zmagać się z presją. Odnoszę sukcesy w Manchesterze United od wielu lat, ale nie obywa się bez problemów – codziennie, w każdej chwili zdarza się coś, czym musisz się zająć. Wszystko sprowadza się do tego, że pracujesz z ludźmi w środowisku piłkarskim. Istnieje cała paleta zmartwień: agenci, rodzina, forma, kontuzje, wiek, sylwetka, ego zawodników i tak dalej. Gdyby Pep przeszedł do innego klubu, trapiłyby go te same wątpliwości, z którymi borykał się wcześniej. Oczekiwania zawsze będą za nim podążały.

A więc dlaczego? Dlaczego miałby chcieć odejść? Kiedy zadałeś mi to pytanie przed tym, jak Pep ogłosił swoją decyzję, powiedziałem, że głupio byłoby nie spojrzeć na tę pracę w szerszej perspektywie. Gdy patrzy się na Real Madryt, który wygrał pięć Pucharów Europy w późnych latach 50. i wczesnych 60., nie widać powodu, dla którego Guardiola nie mógłby osiągnąć tego samego w Barcelonie. To byłoby moją osobistą motywacją, gdybym prowadził tę drużynę. A gdybym był Pepem, decyzja o odejściu byłaby tą najtrudniejszą.

sir Alex Ferguson

wiosna 2012 roku

Rzym. 27 maja 2009 roku. Finał Ligi Mistrzów UEFA

Ósma minuta meczu. Barcelona nie znalazła jeszcze swojego rytmu gry. Piłkarze trzymają się pozycji, ale żaden z nich nie jest gotów ugryźć, podejść do przodu i przycisnąć rywala, który ma piłkę. Prowadzą wewnętrzną rozgrywkę, okazując Manchesterowi United zbyt wiele szacunku. Víctor Valdés broni strzał Ronaldo. Za chwilę kolejny. United jest coraz bliżej zdobycia bramki. Cristiano uderza tuż obok słupka. Chybia o centymetry. One stanowią różnicę. To centymetry decydują o golu. Decydują też o zmianie postrzegania przez cały świat Pepa Guardioli i rewolucji, którą przeprowadził na Camp Nou.

Giggs, Carrick i Anderson sprawnie przemieszczają piłkę pomiędzy liniami Barcelony. Trzeba coś zrobić. Pep gestykuluje z ławki i wykrzykuje błyskawicznie instrukcje, przebijając się przez gwar i szum wypełnionego Stadionu Olimpijskiego w Rzymie.

Messi ma zająć pozycję pomiędzy stoperami United jako fałszywy napastnik, a Eto’o zostaje przesunięty na bok, na pozycję prawoskrzydłowego. Ferguson opanowany siedzi na ławce. Jest zachwycony dotychczasowym przebiegiem meczu i czuje, że ma wszystko pod kontrolą.

Role jednak zaczynają się odwracać. Najpierw niepostrzeżenie. Messi znajduje Iniestę, który znajduje Xaviego, który znajduje Messiego. Carrick i Anderson muszą nagle zareagować, zdecydować, kogo kryć, które podanie zablokować, którą przestrzeń ochraniać. Giggs jest przywiązany do Busque- tsa i nie może pomóc.

Iniesta przejmuje piłkę na środku boiska. Następnie, podczas gdy Evra gubi Eto’o, zauważa, że można przeprowadzić groźną akcję prawym skrzydłem. Zbliża się z piłką pod pole karne przeciwnika i wtedy, w tej jednej, najbardziej odpowiedniej chwili, zagrywa do stojącego na skraju pola karnego Eto’o silne, wyliczone co do centymetra podanie. Piłka dociera do adresata. Vidić próbuje w ostatniej chwili go powstrzymać, ale Eto’o zostawia obrońcę za sobą i w mgnieniu oka, polegając na swoim morderczym instynkcie, uderza w kierunku bliższego słupka.

Ten strzał, ta jedna chwila, punkt kulminacyjny akcji, jest jak tsunami, które doprowadzi do transformacji całego futbolu.

Prolog

Pep zostawił Barcelonę i wszystko, co stworzył, ponieważ, sir Aleksie, nie jest taki, jak większość trenerów. Odszedł, ponieważ, mówiąc krótko, nie jest typowym człowiekiem ze środowiska piłkarskiego.

Mogłeś dostrzec to już podczas waszego pierwszego spotkania przy ławkach rezerwowych w finale Ligi Mistrzów w Rzymie w 2009 roku. W tym meczu Guardiola wykorzystał całą swą wiedzę i odwołał się do filozofii wyznawanej w Barcelonie, poczynając od przygotowań, przez opracowanie taktyki i ostatnią rozmowę z piłkarzami, aż do sposobu, w jaki celebrował zwycięstwo. Pep zaprosił cały świat, by wraz z nim i jego piłkarzami przeżywał te radosne chwile – występ w finale najważniejszych europejskich rozgrywek.

Był pewien, że przygotował drużynę na tyle dobrze, by ta zwyciężyła, ale gdyby okazało się to niemożliwe, kibice wróciliby do domów dumni z faktu, że próbowali wygrać sposobem Barçy i jednocześnie zostawili za sobą fatalny okres klubu. Nie tylko zmienił negatywne tendencje panujące w Barcelonie, ale też w zaledwie 20 miesięcy odrzucił niektóre twarde, co prawda niepisane, lecz bardzo popularne przykazania mówiące na przykład, że zwycięstwo liczy się ponad wszystko, a pogodzenie tego z dobrym stylem gry, tworzeniem widowiska jest niemożliwe. Kto wymyślił te reguły, kto zapoczątkował tę modę? Poczynając od swojego pierwszego dnia w Barcelonie, Pep był gotów iść pod prąd, ponieważ miał inne przekonania.

Tak było wtedy.

U schyłku nie był już tym gorliwym, entuzjastycznym młodzieńcem, którego spotkałeś tamtego wieczoru w Rzymie lub rok później w Nyonie, w siedzibie UEFA, podczas jednej z nielicznych okazji towarzyskich.

W dniu, w którym obwieścił światu, że po czterech latach pracy odchodzi z klubu, który go wychował, widać było cenę, jaką musiał zapłacić. Można to było dostrzec w pokrytych siwizną włosach i coraz większych zakolach, ale przede wszystkim w oczach – to było szczególnie wyraźne, kiedy spojrzałeś mu głęboko w oczy. Nie miał w nich już tej śmiałości i ufności, jak tego ranka w Szwajcarii, kiedy podzieliłeś się z nim mądrością i udzieliłeś ojcowskiej rady. Czy wiesz, że do tej pory wspomina tamtą pogawędkę, te 15 minut, które z tobą spędził, jako jeden z najważniejszych momentów w karierze? Był jak oszołomiony nastolatek powtarzający przez następne dni: „Siedziałem z sir Aleksem, rozmawiałem z sir Aleksem Fergusonem!”. Wówczas wszystko było dla niego nowe i ekscytujące. Przeszkody były wyzwaniami, a nie przepaściami, nad którymi nie da się przeskoczyć.

W trakcie słonecznego poranka we wrześniu 2010 roku w nowoczesnym, przypominającym sześcian budynku UEFA położonym na brzegu Jeziora Genewskiego odbywała się coroczna konferencja szkoleniowców, która dała tobie i Pepowi Guardioli pierwszą, odkąd zostaliście trenerami, okazję do towarzyskiej rozmowy. Zanim do tego doszło, nie mieliście, poza wymianą uprzejmości podczas finału w Rzymie, takiej szansy, stąd też Pep z niecierpliwością wypatrywał chwili, kiedy będzie mógł znaleźć się u twego boku bez ciśnienia związanego z zawodami. Konferencja dała trenerom szansę na plotkowanie, dyskutowanie na temat trendów, narzekanie i tworzenie więzi wewnątrz elitarnej grupy zawodowców, którzy spędzą resztę roku w bez- ustannym osamotnieniu, starając się zapanować nad 20 rozbuchanymi ego oraz ich rodzinami i agentami.

Pośród gości zaproszonych do Nyonu był José Mourinho – nowy, barwny szkoleniowiec Realu Madryt i ówczesny zdobywca Pucharu Europy z Interem Mediolan, drużyną, która w poprzednim sezonie wyrzuciła z rozgrywek w półfinale Ligi Mistrzów prowadzoną przez Pepa Barcelonę. Rankiem, podczas pierwszego z dwóch dni, przyjechałeś do siedziby UEFA jednym z minibusów. Pierwszy przywiózł portugalskiego trenera wraz z ówczesnym menedżerem Chelsea Carlo Ancelottim i Claudio Ranierim z Romy. Guardiola i Ty jechaliście drugim. Gdy tylko wszedłeś do budynku, Mourinho dołączył do grupy, która się wokół ciebie zebrała. Guardiola wówczas odszedł, by spojrzeć na wszystko z boku – sfotografować ten moment w pamięci, bo jak zawsze zdawał sobie sprawę ze znaczenia tych chwil. Był przecież otoczony przez najtęższe umysły świata futbolu. Będąc wśród nich, słuchał, patrzył i się uczył. Jak zawsze.

Pep spędził chwilę w samotności, z dala od toczących się rozmów. Mou- rinho zauważył go kątem oka i opuścił grupę. Wylewnie przywitał się z Guardiolą i uścisnął mu dłoń. Uśmiechnęli się. Rozpoczęli ożywiony dialog, a po kilku minutach dołączył do nich trener Werderu Brema Thomas Schaaf, któremu tylko sporadycznie udawało się zwrócić na siebie uwagę kolegów po fachu.

To był ostatni raz, kiedy Pep Guardiola i José Mourinho rozmawiali w tak przyjazny sposób.

Grupki trenerów weszły do głównej auli na pierwsze z dwóch zaplanowanych na tamten dzień posiedzeń, podczas których dyskutowaliście nad trendami taktycznymi dającymi się zauważyć w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów i omawialiście inne tematy związane z mistrzostwami świata w Republice Południowej Afryki, które właśnie wygrała Hiszpania. Po zakończeniu pierwszego spotkania wszyscy ustawili się do wspólnej fotografii. Didier Deschamps siedział pomiędzy Guardiolą a Mourinho na środku przedniego rzędu. Ty zająłeś miejsce po lewej stronie, obok Ancelottiego. Żartowaliście i przekomarzaliście się, a dzień stawał się coraz bardziej interesujący.

Trwała przerwa na kawę, kiedy ty i Guardiola spotkaliście się przy stoliku z zapierającym dech w piersiach widokiem na krystalicznie czystą taflę wody Jeziora Genewskiego i ekskluzywne posiadłości położone na drugim jego brzegu.

Pep był pokorny w twoim towarzystwie. Postrzega cię jako giganta ławki trenerskiej, choć tego ranka byłeś przyjaznym Szkotem, któremu uśmiech przychodził z łatwością – co się zdarza często, o ile nie jesteś w światłach reflektorów. Podziwiałeś młodszego trenera, który mimo faktu, że na tamtą chwilę wygrał już siedem z dziewięciu możliwych tytułów i wzniecił w świecie futbolu dyskusję o tym, czy przeprowadza w FC Barcelonie ewolucję czy rewolucję, pozostał skromny. Konsensus był wówczas taki, że niezależnie od wszystkiego młodość i pozytywna aura, jaką roztaczał wokół siebie Pep, były jak powiew świeżego powietrza.

Pogawędka przy kawie szybko obróciła się w improwizowaną lekcję z udziałem nauczyciela i ucznia. Pep lubi spędzać czas, obserwując i przejmując to, co piłkarskie legendy wniosły do futbolu. Pamięta wszelkie detale stylu Ajaksu van Gaala, osiągnięć Milanu za Sacchiego. Mógłby rozprawiać z tobą o nich bez końca. A zdobycie Pucharu Europy ceni prawie tak bardzo, jak koszulkę, na której podpisał się jego idol, Michel Platini. Ty również jesteś członkiem osobistej galerii sław Pepa.

Gdy uczeń słuchał, chłonąc każde słowo, jego szacunek do ciebie przerodził się w oddanie, nie tylko z powodu symbolicznej treści rozmowy, twojej wizji zawodu trenera, ponieważ nie chodziło wyłącznie o twoje spojrzenie na futbol, ale także o rangę człowieka, którego słuchał.

Podziwia twoją długą karierę w Manchesterze United, twoją wytrzymałość i wewnątrzną siłę, które są niezbędne do utrzymania się na stanowisku tak długo. Pep zawsze uważał, że presja w Barcelonie musi być inna niż w Manchesterze. Pragnie zrozumieć, jak człowiek może zachować głód zwycięstwa i nie stracić apetytu na dalsze sukcesy, co wydaje się naturalną konsekwencją w takich sytuacjach. Twierdzi, że drużyna, która nieustannie wygrywa, potrzebuje porażek, by wyciągać z nich niedostępne w inny sposób wnioski. Pep chce odkryć, jak sobie z tym radzisz, sir Aleksie, jak oczyszczasz swój umysł, jak przyjmujesz klęski. Nie mieliście czasu, by o tym wszystkim porozmawiać, ale te sprawy zostaną podniesione następnym razem, kiedy wasze drogi się przetną. Możesz być tego pewien.

Pep podziwia spokój, z jakim traktujesz zwycięstwa i porażki, oraz sposób, w jaki do ostatniej kropli krwi bronisz swojej wizji futbolu. Ty również doradziłeś mu, by pozostał wierny sobie, swoim przekonaniom i swojemu wnętrzu. „Pepe – powiedziałeś, a on czuł zbyt duży respekt, by poprawić błąd, jaki popełniłeś wypowiadając jego imię. – Nie możesz sobie pozwolić, żeby się w tym wszystkim zagubić. Wielu młodych trenerów się zmienia, są różne powody, różne okoliczności, które są poza ich kontrolą. Czasami nie wszystko od razu się układa, czasami zmieniają cię sukcesy. I nagle okazuje się, że chcą na własną rękę modyfikować taktykę. Nie zdają sobie sprawy, że futbol to potwór, z którym możesz stanąć do walki i wygrać tylko wtedy, jeśli jesteś sobą, niezależnie od okoliczności”.

Dla ciebie było to zapewne czymś więcej niż zwykłą przyjacielską radą, może potrzebą zaspokojenia ojcowskiego instynktu, którego ty również nie szczędziłeś nowym twarzom pojawiającym się w świecie futbolu. Jednak, być może nieumyślnie, zdradziłeś Pepowi sekrety wieloletniej i owocnej pracy zawodowej, ciągłej potrzeby jej kontynuowania i twojego osobliwego związku z tą dyscypliną, która raz sprawia, że czujesz się usidlony, a innym razem wyzwolony.

Nie raz wspominał twoje słowa, kiedy zadręczał się rozmyślaniem nad przyszłością. Rozumie, o czym mówiłeś, ale mimo to nie potrafił zapobiec zmianom, które zaszły podczas czterech lat pracy z pierwszym zespołem Barcelony. Futbol, ten potwór, go zniekształcił.

Ostrzegałeś go przed utratą prawdziwej osobowości, ale on mimo to się zmienił – częściowo z powodu presji, wywoływanej przez wdzięcznych i uwielbiających go kibiców, którzy zapomnieli, iż był tylko trenerem piłkarskim, a częściowo z powodu jego własnego zachowania. Pod koniec nie był w stanie podejmować decyzji, które skrzywdziłyby jego i piłkarzy. Ładunek emocjonalny przekroczył granice jego wytrzymałości, stał się przeszkodą nie do pokonania. Sprawy przybrały taki obrót, że Pep za jedyny sposób na odzyskanie części swojej prawdziwej osobowości uznał zostawienie za sobą wszystkiego, co pomógł stworzyć.

Okazało się, że Pep, mimo ogromnych chęci skorzystania z twojej rady, nie jest taki jak ty, sir Aleksie. Czasami porównujesz futbol do dziwnego rodzaju więzienia, z którego ty (w szczególności) nie chcesz uciekać. Arsène Wenger podziela twój pogląd i również nie potrafi zrozumieć decyzji Guardioli o porzuceniu wspaniałej, złotej drużyny, w której występuje najlepszy na świecie piłkarz, będącej obiektem uwielbienia i zachwytu wszystkich.

Tego samego poranka, kiedy Pep ogłosił swoje odejście z Barcelony, trzy dni po tym, jak Chelsea zszokowała świat piłkarski, pokonując Barçę w półfinale Ligi Mistrzów, Wenger powiedział mediom: „Filozofia Barcelony musi być ważniejsza od wygrania czy przegrania mistrzostwa. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów może nie jest najlepszym momentem na podejmowanie takiej decyzji. Chciałbym zobaczyć, jak Guardiola – nawet po rozczarowującym sezonie – zostaje, wraca do gry i trzyma się swojej filozofii. To byłoby interesujące”.

W głowie Guardiola często ma mętlik. By podjąć decyzję, jego mózg musi pracować na najwyższych obrotach. Ale nawet po wyciągnięciu ostatecznych wniosków Guardiola wciąż powraca do sprawy i rozważa słuszność swojego postępowania. Nie potrafi uciec przed przeznaczeniem (trenowaniem, powrotem do Barcelony), ale jest jednocześnie niezdolny do tak intensywnego życia, bo wie, że prędzej czy później poczuje się przytłoczony. Jego świat jest pełen wątpliwości, rozważań i oczekiwań, którym nie potrafi sprostać. Są z nim zawsze i wszędzie: gdy gra w golfa z przyjaciółmi, gdy wyleguje się na kanapie w domu, oglądając film ze swoją partnerką Cris i ich trojgiem dzieci, gdy nie może usnąć. Gdziekolwiek jest, zawsze pracuje, myśli, decyduje, nieustannie wszystkiego docieka. Jedyną metodą na oderwanie się od pracy (i ogromnych oczekiwań) jest całkowite zerwanie więzi, jakie go z nią łączą.

Przybył do Barcelony w 2007 roku jako pełen życia nowicjusz, nowy trener drużyny B. Odszedł wyczerpany jako trener pierwszego zespołu, pięć lat i 14 tytułów później. Nie musisz wierzyć mi na słowo. Podczas konferencji prasowej, na której ogłosił swoje odejście, Pep sam przyznał, jak bardzo jest wycieńczony.

Pamiętasz, kiedy przed galą rozdania Złotej Piłki 2011 zostałeś spytany o Pepa? Obaj siedzieliście na konferencji prasowej, która poprzedzała przyznanie ci nagrody za osiągnięcia życiowe i uznanie Pepa trenerem roku. Twoja odpowiedź była szczera: „Gdzie Guardiola miałby pójść, żeby czuć się lepiej niż u siebie w domu? Nie rozumiem, dlaczego miałby chcieć to wszystko zostawić”.

Tego samego dnia Andoni Zubizarreta, dyrektor sportowy Barcelony i wieloletni przyjaciel Pepa, mając świadomość wpływu, jaki wywarła na niego rozmowa z tobą w Nyonie, i szacunku, jakim cię darzy, odniósł się do twoich słów, mówiąc do Guardioli: „Słuchaj, co ten mądry człowiek, Alex Ferguson, pełen doświadczenia sportowego i życiowego, mówi…”. Na co Pep, który wcześniej wyjawił Zubiemu, że rozważa odejście po zakończeniu sezonu, odparł: „Ty draniu. Zawsze szukasz sposobów, żeby zbić mnie z tropu!”.

Sir Aleksie, wystarczy, że spojrzysz na zdjęcia Pepa wykonane po tym, jak objął pierwszą drużynę Barcelony w 2008 roku. Był młodo wyglądającym 37-latkiem. Gorliwym, ambitnym i energicznym. A teraz spójrz na niego cztery lata później. Nie wygląda na 41 lat, prawda? Tego ranka w Nyonie był trenerem, jednostką biorącą udział w zawrotnym procesie wznoszenia klubu na nowe wyżyny, pomagającą drużynie w tworzeniu historii. Pep odkrył innowacyjne rozwiązania taktyczne jeszcze przed waszą krótką pogawędką nad Jeziorem Genewskim, ale w następnych sezonach miał bronić się i atakować jeszcze bardziej rewolucyjnymi metodami, a jego piłkarze mieli wygrać prawie wszystkie rozgrywki, w których brali udział.

Problem polegał na tym, że każde zwycięstwo było kolejnym krokiem przybliżającym go do upadku (a nie oddalającym od niego).

Naród potrzebował tymczasowych wzorów do naśladowania, które zapobiegłyby kryzysowi i wykreowałyby Pepa na społecznego przywódcę, perfekcyjnego człowieka – ideał. To wiele nawet jak dla Pepa. Jak wiesz, sir Aleksie, nikt nie jest idealny. I możesz się z tym nie zgodzić, ale jest bardzo, bardzo niewielu ludzi, którzy są w stanie unieść tak wielki ciężar spoczywający na ich barkach.

Bycie trenerem w Barcelonie wymaga ogromnej energii, stąd też po czterech latach, kiedy mecze w Lidze Mistrzów nie sprawiały mu już radości, kiedy przez Real Madryt La Liga stała się wycieńczającym wyzwaniem zarówno na boisku, jak i poza nim, Pep uznał, że nadszedł czas na opuszczenie tego nieokiełznanego świata, któremu służył – z zaledwie sześcioletnią przerwą – odkąd skończył 13 lat. A kiedy powróci, a na pewno powróci, czy nie lepiej zrobić to jako ten, który wcześniej odszedł, będąc u szczytu?

Spójrz jeszcze raz na zdjęcia Pepa, sir Aleksie. Czy teraz lepiej widać, że dał Barcelonie wszystko, co miał?

Część I

Dlaczego musiał odejść?

1

Powody

W listopadzie 2011 roku, tuż przed rozpoczęciem ostatniego treningu poprzedzającego wyjazd do Mediolanu na mecz grupowy Ligi Mistrzów, Pep, który trenował wtedy drużynę już od czterech lat, poprosił piłkarzy, by zebrali się wokół niego. Zaczął wyjaśniać tajemnicę, którą on, Tito Vilanova i lekarze ukrywali przed zespołem, ale nie potrafił wyartykułować swoich myśli. Był zatroskany i skrępowany. Wargi mu drżały, aż w końcu poddał się i odszedł na bok. Zastąpili go lekarze, którzy wyjaśnili piłkarzom powagę sytuacji, podczas gdy Pep ze wzrokiem wbitym w ziemię popijał wodę z nieodłącznej buteleczki, którą zabrał, by wspomóc struny głosowe podczas przekazywania ciężkiej wiadomości. Tym razem nie zadziałało.

Sztab medyczny wyjaśnił piłkarzom, że asystent trenera, Tito Vilanova, prawa ręka Pepa i jego bliski przyjaciel, musi przejść pilną operację usunięcia guza ze ślinianki przyusznej, największego gruczołu ślinowego, który znajduje się w ludzkim ciele, i tym samym nie będzie mógł udać się z nimi do Włoch[1].

Dwie godziny później zszokowani piłkarze Barcelony opuścili miasto. Pep, idąc samotnie w głębokim zamyśleniu z dala od reszty grupy, zdawał się nieobecny, odosobniony. Po pasjonującym meczu, w którym żadna z drużyn nie koncentrowała się na obronie, dostarczając kibicom emocji, nieustannie atakując i przenosząc akcje z jednego pola karnego pod drugie, Barcelona wygrała z Milanem na San Siro 3:2 i zakończyła rozgrywki grupowe Ligi Mistrzów na pierwszym miejscu. Pomimo dobrego wyniku Pep pozostawał, co zrozumiałe, melancholijny.

Życie, jak mawiał John Lennon, to coś, co dzieje się obok nas, podczas gdy my jesteśmy zajęci układaniem planów. To również coś, co wymierza ci policzek i rzuca cię na ziemię w momencie, gdy czujesz się nietykalny, gdy zapominasz, że upadki wpisane są w reguły gry. Guardiola, który znajdował się na szczycie, gdy dowiedział się, że jego przyjaciel jest chory, zareagował podobnie jak wtedy, gdy w poprzednim sezonie powiedziano mu, iż Éric Abidal ma raka wątroby. Francuski lewy obrońca zdołał wystąpić przez chwilę w meczu rewanżowym półfinału Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt, co Pep określił później jako „najbardziej wzruszający wieczór”, jaki kiedykolwiek przeżył na Camp Nou. Abidal wszedł na boisko w 90. minucie przy wyniku 1:1, gdy Barcelona, dzięki pokonaniu Realu w pierwszym spotkaniu, znajdowała się u progu kolejnego finału Ligi Mistrzów. Stadion powitał go huczną owacją na stojąco, co jest niezwykle rzadkie. Katalończycy przypominają bowiem Anglików. Do okazywania uczuć potrzebują tłumu, czekają na zbiorową falę emocji, która pozwala im uwolnić to, co w sobie duszą.

Kilka tygodni później Puyol, nie uprzedzając Pepa ani żadnego kolegi ze składu, przekazał opaskę kapitana Abidalowi, by to on mógł odebrać Puchar Europy z rąk Platiniego. Niemal rok później lekarze powiedzieli francuskiemu obrońcy, że leczenie się nie powiodło i potrzebuje przeszczepu[2].

Problemy zdrowotne Abidala i Vilanovy wstrząsnęły Guardiolą, uderzyły w niego z całą mocą. To była nieprzewidziana, niedająca się opanować sytuacja, ciężka dla kogoś, kto lubi prognozować i zarządzać wszystkimi, nawet najdrobniejszymi, sprawami dotyczącymi klubu, mieć plan awaryjny na wypadek nagłych zwrotów akcji. W tym przypadku był jednak bezradny. Nie mógł nic poradzić. Najgorsze było jednak to, że życie ludzi, za których czuł się odpowiedzialny, było w niebezpieczeństwie.

Po zwycięskiej podróży do Mediolanu Barcelona musiała pojechać do Madrytu, by zmierzyć się ze skromnym Getafe. Porażka oznaczała, że ani Guardiola, ani jego zespół, który dominował przez całe spotkanie, ale nie potrafił stworzyć realnego zagrożenia pod bramką przeciwnika, nie mogliby zadedykować zwycięstwa Tito Vilanovie, przechodzącemu rehabilitację po udanej operacji usunięcia guza.

Barcelona przegrała spotkanie 0:1, grając na mroźnym, na wpół opustoszałym stadionie, gdzie mobilizacja piłkarzy (jak również trenera) z każdą minutą stawała się większym wyzwaniem. Pep był zdenerwowany stratą trzech punktów, a szanse jego zespołu na mistrzostwo wydawały się przedwcześnie utracone. Real Madryt, który pokonał 4:1 na wyjeździe swojego stołecznego rywala Atlético Madryt, miał teraz pięć punktów przewagi i sprawiał wrażenie drużyny głodnej sukcesu i pałającej ognistą chęcią zakończenia ery Guardioli, był nie do zatrzymania.

La Liga nie była jedynym powodem przygnębienia Pepa, a jego zachowanie po meczu sprawiło, że członkowie drużyny martwili się o niego coraz bardziej. Pep nigdy nie był bardziej małomówny i odizolowany od reszty świata niż podczas lotu powrotnego do Barcelony we wczesnych godzinach porannych w niedzielę 27 listopada 2011 roku. Chodziło o coś więcej niż uporanie się z poniesioną niedawno porażką. Obok niego znajdowało się puste siedzenie, którego nikt nie chciał zająć, ponieważ normalnie siedziałby na nim Tito Vilanova.

Trudno byłoby wskazać cięższy dla psychiki trenera Barçy moment.

„Głupio byłoby nie spojrzeć na tę pracę w szerszej perspektywie”. Te słowa wypowiedział sir Alex Ferguson, zanim Pep podjął decyzję o odejściu. Ale menedżer Manchesteru United mógłby zmienić zdanie, gdyby zobaczył Pepa siedzącego samotnie na pokładzie samolotu.

Andoni Zubizarreta na własne oczy przekonał się, jaki wpływ na Pepa wywarła choroba Tito. Mógł to zaobserwować podczas podróży do Mediolanu i Madrytu oraz na boisku treningowym, gdy drużyna przygotowywała się do tych spotkań. Zupełnie tak, jakby został nakłuty, a cała jego energia ulatywała przez dziurę. Wydawał się opadły z sił, chudszy i przygarbiony. Postarzał się i posiwiał.

Dzisiaj Zubi wyznaje, jak bardzo chciał wówczas wiedzieć, co mu powiedzieć, jak pocieszyć i wesprzeć Pepa. Może nic by to nie zmieniło, ale żal, że nie potrafił mu pomóc, pozostał.

Tamtego tygodnia, który zakończył się chwilową ulgą, ponieważ pierwsza operacja Tito się powiodła, Pep zdał sobie sprawę, że nie jest gotowy na więcej odpowiedzialności, na ciągłe unikanie kryzysów i konieczność poszukiwania rozwiązań, na niezliczone nadgodziny pracy i przygotowań, na więcej czasu z dala od rodziny.

Potwierdziły się dręczące go wątpliwości, które nawiedzały go od października, kiedy tuż po meczu Ligi Mistrzów z BATE Borysów powiedział Zubiemu i prezydentowi Sandro Rosellowi, że nie czuje się na siłach, by kontynuować pracę w następnym sezonie. Gdyby wtedy poprosili go o przedłużenie kontraktu, usłyszeliby odmowę. Nie podejmował wówczas decyzji, ale zwierzył się ze swoich obaw. Reakcja klubu była natychmiastowa: dostanie tyle czasu, ile chce, nie ma potrzeby, by się śpieszyć.

Zubi jako jego wieloletni przyjaciel i współpracownik zna i rozumie charakter Pepa, dlatego wiedział, że najlepiej będzie nie wywierać na nim presji. Dyrektor sportowy klubu wolał myśleć, że wyznanie Pepa można tłumaczyć lekkim zmęczeniem, zrozumiałym przygnębieniem, czymś przypominającym uczuciowy rollercoaster, na którym widział Guardiolę już kilkakrotnie w czasach, kiedy byli kolegami z drużyny.

Zubizarreta wspomniał też kolację, na którą wybrał się z Pepem podczas jego debiutanckiego sezonu z pierwszym zespołem. To było spotkanie dwójki przyjaciół. Zubi nie był jeszcze zatrudniony w klubie, a Pep wciąż ekscytował się prowadzeniem drużyny i tym, jak pomyślnie wszystko się układało. Jego entuzjazm był wręcz zaraźliwy. Mimo to przypomniał Zubizarrecie, że jego praca w Barcelonie ma datę ważności. To był typowy dla Pepa mechanizm obronny, ponieważ świetnie wiedział, że klub potrafi przeżuć i wypluć każdego menedżera bez odrobiny litości. Pep uporczywie powtarzał, że pewnego dnia straci swoich piłkarzy, a jego przekaz nie będzie miał już takiej wagi, że całe środowisko (media, wrogowie prezydenta, goście telewizyjnych talk-show, byli trenerzy i piłkarze) na dłuższą metę okaże się niemożliwe do okiełznania.

Przyjaciel Pepa Carles Rexach, były zawodnik, asystent Johana Cruyffa i pierwszy trener Barcelony, ikona katalońskiego klubu i legendarny dla opinii publicznej filozof – zawsze mówił, że szkoleniowiec Barcelony poświęca drużynie tylko 30% swojej energii, a pozostałe 70% zużywa, zajmując się bagażem obowiązków związanych z pracą dla tak potężnej instytucji. Pep domyślał się tego, gdy był piłkarzem, ale dopiero jako trener na własnej skórze przekonał się, że presja nie ma końca, a teoria Carlesa była słuszna.

Johan Cruyff, który regularnie spędzał czas z Guardiolą w restauracji na długich rozmowach, również to rozumiał i ostrzegł Pepa, że drugi rok będzie trudniejszy niż pierwszy, a trzeci trudniejszy niż drugi. Pewnego razu stwierdził, że gdyby cofnął się w czasie i ponownie został trenerem Dream Teamu, odszedłby z klubu dwa lata wcześniej. „Nie zostawaj dłużej, niż powinieneś” – powiedział.

Zubizarreta wiedział więc, że niełatwo będzie przekonać Pepa do zostania, ale postanowił, że zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Czasami, chcąc dopiąć swego, dyrektor sportowy starał się chronić Pepa, przemilczając jednocześnie kwestię jego rezygnacji, a innym razem wywierał lekką presję, chcąc usłyszeć upragnioną odpowiedź. Ale odpowiedź nigdy nie padła. Na pytania Zubiego o swoją przyszłość Guardiola zawsze zwracał się do niego w ten sam sposób: „Mówiłem ci już, przez co przechodzę, że jest mi ciężko” i dodawał: „Pogadamy, pogadamy”.

Na początku sezonu 2011/12, po zdobyciu mistrzostwa i wygraniu Ligi Mistrzów, Guardiola zwołał spotkanie drużyny i przypomniał swoim piłkarzom to, co każdy trener powtarza odnoszącym sukcesy zawodnikom, odkąd tylko wymyślono futbol: „Musicie pamiętać, że to nie koniec historii. Musicie dalej wygrywać”. I drużyna wygrywała: Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata (zdobyte w grudniu 2012 roku).

Arsenał Guardioli był niepełny. Powodem była nieobecność Villi i Abidala, a ponieważ nawet z nimi kadra drużyny była dość wąska, Barcelona zapłaciła w La Liga wysoką cenę za wysiłek, jaki włożyła w Puchar Króla i Superpuchar (podczas którego Katalończycy delektowali się pokonaniem Realu Madryt). Kibice Barcelony wspierali Pepa, wszyscy bowiem mieli obsesję na punkcie powstrzymania odwiecznego, najzacieklejszego rywala.

We wrześniu odbył się mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów przeciwko A.C. Milan, który był punktem zwrotnym i wróżbą na resztę sezonu. Na kilka minut przed końcem starcia na Camp Nou Włosi zdobyli wyrównującą bramkę na 2:2 (gol wyrównujący był konsekwencją kiepskiej postawy obrony przy rzucie rożnym), a Guardiola doszedł do wniosku, że jego drużyna straciła ducha walki i za mało uwagi przykładała do najważniejszych szczegółów, które czyniły grę Barcelony tak wyjątkową. Po tym nastąpiła seria stosunkowo słabych występów wyjazdowych w La Liga, w tym listopadowa porażka z Getafe 0:1.

Pep nieustannie zadawał sobie pytanie, czy piłkarze wciąż potrafią zrozumieć jego przekaz tak samo jak kilka lat wcześniej. Rozważał powody, dla których wykorzystywane przez niego wówczas ustawienie 3-4-3 nie funkcjonowało tak, jak to sobie założył. Podejmował ryzyko przy ustalaniu wyjściowego składu, jakby wiedział, że nie będzie już piątego sezonu. Wyczuwał, że panowanie nad piłkarzami przychodzi mu z coraz większą trudnością, a bez tego niektórzy z nich, jeśli nie zaczną zmieniać swoich złych nawyków, mogą zagubić się w świecie futbolu. Dani Alves, który latem rozstał się z żoną i wybrał na zbyt długie wakacje w czasie świąt Bożego Narodzenia, otrzymał nieoczekiwany prezent w postaci tygodniowego urlopu w samym środku sezonu, który miał wykorzystać na ochłonięcie i oczyszczenie myśli. Była to decyzja bez precedensu w historii hiszpańskiego futbolu, podjęta w dodatku tak jawnie.

Co więcej, kilka razy zdarzyło się, że boczny obrońca dostał na oczach kolegów z drużyny naganę za nietrzymanie się taktyki, do czego Pep nie posuwał się zbyt często. „Obrońcą, przede wszystkim jesteś obrońcą”, powiedział Alvesowi po meczu, w którym piłkarz angażował się w ataki bardziej, niż powinien. Brazylijczyk był niezadowolony, gdy sadzano go na ławce rezerwowych. I nie tylko on. Rozgoryczone miny rezerwowych irytowały Pepa. Do zawodników czujących gniew z powodu pominięcia przy ustalaniu składu zwracał się pośrednio, chwaląc zachowanie takich piłkarzy jak Puyol czy Keita w sytuacjach, kiedy nie zaczynali meczu w wyjściowej jedenastce. „Jestem pewien, że obrzucili mnie każdym możliwym wyzwiskiem, ale pierwszą rzeczą, jaką zrobili, kiedy poznali moją decyzję, było wspieranie drużyny”, powiedział.

Tego typu problemy nawarstwiały się z sezonu na sezon, co jest powszechnym zjawiskiem w szatni, ale każdy konflikt, nawet najbardziej błahy, naruszał bardzo delikatne porozumienie pomiędzy Pepem a piłkarzami.

Drużynie wciąż udawało się jednak zdobywać szczyty. W lutym Barcelona wyeliminowała Real Madryt w ćwierćfinale Pucharu Króla, a Guardiola znów zaczął przypominać Pepa z poprzednich sezonów: żywiołowego, ambitnego, niestrudzonego. Zespół wciąż walczył na wszystkich frontach, a zarząd uważał, że sukcesy przekonają szkoleniowca do pozostania w klubie, mimo że jego milczenie w sprawach dotyczących przyszłości stało się obiektem krytyki ze strony niektórych dyrektorów, nazywających Pepa „Dalajlamą” i „mistykiem”. Klub był w pewnym sensie zakładnikiem decyzji Guardioli.

Krok po kroku Zubizarreta starał się znaleźć sposób, by zdobyć podpis Pepa na nowym kontrakcie. Wtedy, w listopadzie, dyrektor sportowy zaproponował Tito Vilanovę na następcę Pepa, co być może było całkiem racjonalnym planem B, ale też manewrem, który miał sprawić, iż Pep, wyobrażając sobie swoje odejście, być może zastanowi się dwa razy, zanim podejmie ostateczną decyzję.

Klub w tajemnicy liczył, że urodziny Pepa mogą być punktem zwrotnym. Dwa lata wcześniej, w swoje 39 urodziny, Pep wybrał się ze swoją dziewczyną, Cris, na koncert katalońskiego zespołu Manel. Ponieważ wtedy również rozważał przedłużenie kontraktu, o czym trąbiły media w całym kraju, zespół i publiczność zmienili słowa piosenki, życząc mu wszystkiego najlepszego i domagając się, by złożył podpis pod umową. Następnego dnia Pep ogłosił, że zostaje na kolejny rok.

Do czasu jego 41 urodzin (18 stycznia 2012 roku) Tito Vilanova wrócił do drużyny, a Barcelona rozbiła Santos F.C. w klubowych mistrzostwach świata w Tokio, dlatego w klubie sądzono, że warunki sprzyjają zmianie decyzji Pepa. Potwierdzenie jednak nie nadchodziło.

Na przestrzeni kolejnych miesięcy, aż do 25 kwietnia 2012 roku, kiedy oświadczył, że jego decyzja jest ostateczna, zarówno dyrektor sportowy, jak i prezydent Sandro Rosell starali się zgrabnie przemycać do rozmów wątek kontraktu, nawet w czasie prywatnych kolacji.

– No i jak stoją sprawy? – zagaił Sandro podczas jednego z odbywających się w lutym spotkań, kiedy to otaczali ich katalońscy politycy i inne znakomitości, co zapewne nie było najlepszą okazją do podniesienia tego delikatnego tematu.

– Nie teraz, prezydencie – odparł wprost Pep. On nigdy nie opuszcza gardy.

Rosell wygrał wybory na prezydenta, rozpisane na czerwiec 2010 roku, kiedy dobiegła końca ostatnia kadencja Joana Laporty. Kilka miesięcy wcześniej Pep ustalił z Laportą, że zostanie na następny sezon, ale chciał, aby nowy prezydent zatwierdził wszystkie ustalone wtedy szczegóły. Dwa tygodnie po wyborze Rosella kontrakt nie został podpisany, a nawet omówiony. W tym czasie Dmytro Czyhrynski, kupiony w poprzednim sezonie za 25 milionów euro, został sprzedany z powrotem do Szachtara Donieck za 15 milionów. Guardiola nie był z tego zadowolony. Nie chciał oddawać swojego środkowego obrońcy, ale klub, jak mu powiedziano, musiał opłacać pensje, a kasa świeciła pustkami; chciano w ten sposób udowodnić, że Laporta zostawił Barcelonę w złej kondycji finansowej.

Odpowiedź była bardzo szybka. Johan Cruyff, mentor Pepa, zwrócił przyznany mu przez Laportę medal honorowego Prezydenta, wykonując publiczny gest, który stał się częścią wojny wypowiedzianej sobie przez obu prezydentów. Rękawica została rzucona, a Guardiola miał się znaleźć na samym środku ringu.

Z pewnością nie był to początek wzajemnej przyjaźni.

Od czasu przybycia Rosella życie w loży dyrektorów stało się piekielnie trudne: fałszywe oskarżenie Barcelony o doping, wygłoszone na antenie ogólnokrajowej stacji radiowej, półfinały przeciwko Realowi Madryt i ich implikacje, niepewna przyszłość trenera. Ponadto nowy prezydent, w przeciwieństwie do rozgadanego Laporty, wolał pozostawać w cieniu, częściowo dlatego, że czuł się nieswojo. Rosell orientował się, że ma związane ręce, a w klubie, czy tego chciał, czy nie, panuje kult Guardioli, przez co musiał przystawać na politykę trenera w wielu sprawach, o które spierałby się, gdyby miał większą władzę, na przykład o dużą liczbę asystentów i wynikające z tego koszty, a także przede wszystkim o transfer Cesca Fàbregasa.

Kiedy Rosell, który był niechętny zakończeniu konfliktu ze swoim przeciwnikiem, wniósł do sądu pozew przeciwko Laporcie o rzekome marnotrawstwo klubowych pieniędzy, co mogło oznaczać zamrożenie mienia i kapitału Laporty, Pep wybrał się z byłym prezydentem na kolację. Patrzył, jak jego przyjaciel, człowiek, który dał mu pierwszą pracę trenerską, płakał. Wkrótce miał stracić wszystko, co posiadał, a jego życie osobiste rozsypywało się na kawałki. Kilka dni później Guardiola przyznał podczas konferencji prasowej, że współczuje Laporcie. Według pomocników Rosella była to „niemiła niespodzianka”.

Sytuacja została załagodzona, a pozew wycofany, ale na Camp Nou takich rzeczy się nie zapomina.

Nie jest więc żadnym zaskoczeniem, że Guardiola nigdy nie miał z Rosellem takich stosunków, jak z Laportą. Ale prezydent nie musi cię kochać. W Londynie, po przyznaniu klubowi nagrody Laureus w kategorii Najlepsza Drużyna Roku, Rosell został spytany: „Co stałoby się, gdyby Pep odszedł po zakończeniu sezonu?”, na co prezydent odpowiedział: „Klub istniał przed nim i będzie istniał po nim”.

Nie, nie musi cię kochać, ale klub mógłby na tym zyskać, gdyby nie było tak oczywiste, że ci dwaj panowie odbierają na zupełnie innych falach.

„Spisz listę rzeczy, które chciałbyś zrobić w następnym sezonie. Dzięki temu będziesz mógł się zastanowić i zobaczyć, czy to, co spisałeś, jest dokładnie tym, co chcesz zrobić”. Zubizarreta nie zaprzestał swoich prób. Zastanawiał się nad dobrym pomysłem, który skłoniłby Guardiolę do przemyślenia decyzji, która zaczęła dojrzewać w jego głowie. Pep zaśmiał się i powtórzył: „Nie teraz”.

Delikatny nacisk nie przynosił skutku, więc lepiej było w ogóle o tym nie wspominać. Zubi znów zmienił strategię i od tej chwili w rozmowach z udziałem prezydenta, dyrektora sportowego i trenera sprawa kontraktu była praktycznie nieobecna. To trener miał zadecydować, w którym momencie będzie gotów powiedzieć im o swoich planach.

W trakcie sezonu zdarzało się, że Pep nawet nie patrzył na rozgadanego Zubizarretę i układał jedynie wargi w wymuszony półuśmiech, a jego przyjaciel wiedział, że trener przebywa zupełnie gdzie indziej, że to zły czas, by rozmawiać o kontrakcie czy jakiejkolwiek innej istotnej sprawie, bo dotarcie do Pepa jest niemożliwe.

Jego piłkarze powiedzą ci, że podobnie jak Zubizarreta uważają, iż całkiem dobrze go znają. Widzą w nim faceta, który z nimi żartuje, który sprawia, że prostują się i słuchają każdego jego słowa; trenera, który troszczy się o najmniejsze detale, poprawiające ich grę, który dostrzega i wyjaśnia im jej tajniki. Ale powiedzą ci też, że jest mnóstwo rzeczy dotyczących ich szefa, których po prostu nie potrafią zrozumieć. Widzą skomplikowanego mężczyznę z mnóstwem spraw na głowie, nieustannie rozstrząsającego, czasem aż do przesady, swoje problemy. Piłkarze mówią, że na pewno chciałby spędzać więcej czasu z żoną i dziećmi, ale nie może, ponieważ poświęca ogromną jego ilość na wygrywanie meczów. To jest sens jego życia, ale czasem nawet oni pytają, czy nie przesadza.

W przypadku Pepa skłonność do przesadzania jest dokładnie tym, czego potrzebuje, poszukując błysku inspiracji, tego momentu, w którym uświadamia sobie, jak będzie przebiegał następny mecz, odkrywa, jak go wygrać; tego momentu, który, jak sam to ujął, „nadaje sens jego pracy”.

Pomimo posiadania 24 asystentów pracował dłużej niż większość z nich, i choć klub zaproponował mu sztab ekspertów, który mógłby analizować za niego mecze, nigdy nie potrafił zrzec się kontrolowania tej części pracy. „Dla mnie najpiękniejszą rzeczą jest planowanie, co stanie się w danym meczu – tłumaczył Guardiola. – Jakimi dysponuję piłkarzami, jakie narzędzia mogę wykorzystać, jaki jest przeciwnik… Chcę wyobrażać sobie, co się stanie. Zawsze próbuję ubezpieczać piłkarzy wiedzą i świadomością tego, co ich czeka. To zwiększa prawdopodobieństwo prawidłowego wypełnienia założeń”.

Przechodzenie od zadania do zadania, od jednego terminu ostatecznego do drugiego – wtedy Pep czuje, że żyje, jest pochłonięty pracą, pełen werwy realizuje wiele projektów. Jest uzależniony od uwalniającej się wówczas adrenaliny. Ten sposób postrzegania zawodu sprawia, że czuje się spełniony i jednocześnie pochłonięty bez reszty, ale to też jedyny sposób, który dopuszcza i który przyrzekł kibicom. „Obiecuję wam, że będziemy ciężko pracować. Nie wiem, czy będziemy wygrywać, ale postaramy się z całych sił. Zapnijcie pasy, spodoba wam się ta przejażdżka”, powiedział im podczas prezentacji drużyny w lecie 2008 roku.

Etyka pracy, wpojona mu przez rodziców, jest częścią charakteru Katalończyków: dążenie do zbawienia duszy poprzez pilność, wysiłek, uczciwą pracę i dawanie z siebie 100%. Znajdując się w symbolicznym miejscu (katalońskim parlamencie) po otrzymaniu Złotego Medalu Parlamentu za reprezentowanie katalońskich wartości sportowych – największego krajowego wyróżnienia dla obywateli Katalonii – powiedział w przemowie podczas odbierania wyróżnienia: „Jeśli wstaniemy wcześnie, bardzo wcześnie, i się nad tym zastanowimy, to, wierzcie mi, jesteśmy narodem nie do zatrzymania”.

Ale jednocześnie Pep zawiesza poprzeczkę na zbyt wysokim poziomie, przez co prześladuje go poczucie, że nigdy nie jest wystarczająco dobry. Guardiola może wyglądać na silnego lidera mogącego nieść na ramionach klub i naród, ale jest bardzo wrażliwy na punkcie reakcji drużyny i obawia się, że nie spełniając oczekiwań swoich albo kibiców, rozczaruje ich.

Pewnego razu zwierzył się przyjacielowi: „Mogę wymyślić najwspanialsze rozwiązanie jakiegoś problemu, a potem zdarza się, że piłkarze wpadną podczas meczu na coś lepszego, o czym nie pomyślałem. Wtedy czuję się trochę, jakbym przegrał, bo powinienem odkryć to rozwiązanie wcześniej”.

Klub, dyrektor sportowy i trener starają się zredukować element zaskoczenia poprzez treningi i analizę gry przeciwnika. Zanim rozpocznie się mecz, trener chce wiedzieć, jak do niego podejść, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do zawodnika, którym nie da się w pełni i bezpośrednio pokierować, nie mówiąc już o niezliczonych zmiennych na boisku, których nie da się przewidzieć. Jak można wyjaśnić gola Iniesty na Stamford Bridge w 2009 roku, strzelonego w chwili, kiedy wydawało się, że Barcelona przegrała spotkanie? Według Pepa na tym polega fenomen futbolu. I z tego rodzi się jego frustracja – chęć sprawienia, że coś tak nieprzewidywalnego stanie się przewidywalne. Nieważne, jak ciężko pracuje, ponieważ toczy przegraną bitwę.

„Guardiola kocha futbol”, napisał jego przyjaciel, reżyser David Trueba. „Kocha wygrywać, ponieważ na tym polega ta gra, ale przede wszystkim kocha wygrywać w sposób, który pokazuje jej piękno. Proponuje ci system gry i jedyne, o co cię prosi, to zaufanie, bycie lojalnym w stosunku do niego. W dniu, w którym zauważa piłkarzy niezaangażowanych, apatycznych, wątpiących, nawet jeśli chodzi o pojedynczą, nieważną sesję treningową, staje się smutnym, zniechęconym człowiekiem gotowym wszystko porzucić”.

„Bez dwóch zdań – kontynuuje Trueba – jest obsesyjnym profesjonalistą, który zwraca uwagę na detale, ponieważ wie, że mogą one zadecydować o losie meczu. Jest oddany klubowi, dla którego pracuje. Wprowadził zasadę, według której każdy jest zwykłym trybikiem w maszynie, zarabiającym pensję i niewymagającym niczego za darmo, nawet kawy. Nie aspiruje do miana indoktrynatora, guru czy przewodnika. Chce być znany wyłącznie jako trener, dobry trener. Pozostałe aspekty, pozytywne i negatywne, to ciężary nakładane na niego przez społeczeństwo, któremu brakuje ludzi godnych naśladowania. Być może wszyscy są zmęczeni kanciarzami, spekulantami, łotrami, ludźmi, którzy narzucają samolubne wartości, oportunizmem i egoizmem bijącymi z najbardziej popularnych programów w telewizji, sceny medialnej, biznesowej czy politycznej. On jest częścią tego społeczeństwa. Uszlachetnia je w bardzo prosty sposób – stara się dobrze wykonywać swoją pracę, działa, zachowując zdrowy rozsądek i skromność, tak jak dobry murarz bez niczyich pochwał i uwag układa cegły”.

„Praca trenera nigdy nie jest skończona”, zwykł mawiać Pep. Ale któregoś ranka, po jednym z tych wieczorów, które Pep („piłkarski wariat” –enfermo de fútbol, jak czule nazywali go jego najlepsi zawodnicy) spędził w ośrodku treningowym, oglądając nagrania wideo, wcześniej wnikliwie już obejrzane i przeanalizowane przez jego współpracowników, sztab szkoleniowy zauważył, że przechodząc przez boisko, wyglądał na wyczerpanego. Entuzjastyczny Pep z poprzedniego dnia został zastąpiony przez cichego Pepa, którego słowa mówiły jedno, a zapadnięte oczy drugie.

– Co się stało? – spytał go jeden ze współpracowników.

– Wczoraj powinienem pójść na występ mojej córki w balecie, ale nie mogłem.

– Dlaczego? – spytał zaskoczony przyjaciel.

– Ponieważ oglądałem nagrania meczów naszego przeciwnika.

„Spójrzcie, do każdego dnia podchodzę tak, jakbym jutro miał odejść – powiedział publicznie Guardiola dwa lata po objęciu stanowiska. – Kiedy czymś zarządzasz, zawsze musisz pamiętać, że możesz odejść. Lepiej mi się pracuje, kiedy myślę, że mogę decydować o swojej przyszłości. Przywiązanie do długoterminowego kontraktu tylko by mnie trapiło, a coś takiego może sprawić, że stracisz pasję. Właśnie dlatego podpisuję roczne umowy. Gdybym mógł, podpisywałbym półroczne… Zawsze uważałem, że wszystko zaczyna się od poszukiwania rzeczy, którą naprawdę lubisz, co dziś jest najtrudniejsze do znalezienia. Odnalezienie czegoś takiego jest esencją wszystkiego”.

Jednakże w ostatnim sezonie ta esencja mu umknęła. Radości nie sprawiały mu nawet wielkie mecze w Lidze Mistrzów, pochłaniały go rozterki i zmartwienia. Czy powinienem kontynuować? Czy dla Barcelony będzie lepiej, jeśli zostanę, czy powinienem poszukać nowych przekazów, nowych rozwiązań, które będą trzymały ludzi w pionie? Jak mogę znaleźć nowe sposoby, by zaspokoić potrzeby Leo Messiego? A co z Iniestą, z Ceskiem, z Alvesem? Czy mogę to ciągnąć przez następny miesiąc, następny rok? Jak młodzi trenerzy mogą dożyć starości, jeśli tak wcześnie odnieśli sukces? Czy nie lepiej byłoby poszukać nowych horyzontów?

Roman Abramowicz wiedział o lękach Guardioli od kilku lat i chciał wykorzystać sytuację. Nieustannie zabiegał o Pepa podczas dwóch lat poprzedzających jego odejście z Barcelony i wielokrotnie starał się przekonać go, by przejął stery na Stamford Bridge. Po odejściu Ancelottiego z Chelsea w lecie 2011 roku pogoń właściciela angielskiego klubu nabrała impetu. André Villas-Boas był na czwartym miejscu na liście kandydatów do zastąpienia Włocha, za Guusem Hiddinkiem, José Mourinho i Pepem, który w lutym tamtego roku złożył podpis na kontrakcie wiążącym go z Barceloną na następny sezon. W czerwcu, tuż przed rozpoczęciem ostatniego sezonu Guardioli na ławce Barçy, Abramowicz, komunikując się przez pośrednika, zaprosił Pepa na pokład prywatnego helikoptera, który miał go zabrać na spotkanie na jachcie w Monako. „Przestań mi opowiadać takie rzeczy. Nie chcę spotkać się z Romanem, bo może namieszać mi w głowie” – brzmiała grzeczna odpowiedź Pepa. Ale Abramowicz zamierzał spróbować ponownie podczas ostatnich miesięcy pracy Pepa w Barcelonie. Po zwolnieniu André Villasa-Boasa dwukrotnie zaproponował Rafie Benítezowi trzymiesięczny kontrakt, który obowiązywałby do końca sezonu. Właściciel Chelsea sądził, że może przekonać Pepa, by zapomniał o rocznej przerwie i przeszedł na Stamford Bridge od razu po opuszczeniu Barcelony.

Zanim Pep Guardiola zniknął ze sceny publicznej po zakończeniu sezonu 2011/12, właściciel Chelsea złożył mu jeszcze jedną, ostatnią ofertę, która zakładała, że klub zatrudni tymczasowego menedżera na okres jednego sezonu, dając Pepowi czas na odpoczynek i obmyślenie kadry zespołu na sezon 2013/14, gdy tylko będzie już gotowy na nowe wyzwanie.

Chelsea była pierwszym klubem, który próbował go uwieść. Później dołączyły do niej Inter i AC Milan.

Na początku sezonu doszło do incydentu, który, jak się okazało, miał wpływ na wybór składu we wszystkich pozostałych meczach. W trzeciej kolejce Pep posadził Messiego na ławce rezerwowych w spotkaniu przeciwko Realowi Sociedad w San Sebastián. Uważał, że piłkarz będzie zmęczony po powrocie ze zgrupowania reprezentacji Argentyny. Leo był rozgniewany do tego stopnia, że w ciągu kilku minut, na które został wpuszczony, praktycznie nie brał udziału w meczu, a następnego dnia nie pojawił się na treningu. Od tamtego czasu Messi nie ominął żadnego spotkania.

Należy zastanowić się nad rolą Messiego. Pep stworzył drużynę, która skupiała się wokół drobnego, bijącego rekordy Argentyńczyka, którego wyższość musiała uznać cała plejada napastników (Ibrahimović, Eto’o, Bojan, nawet David Villa musiał zaakceptować grę na skrzydle, mimo że po przyjeździe powiedziano mu, iż będzie numerem dziewięć w zespole Barçy); nie byli oni w stanie przystosować się do stylu gry wymagającego posłuszeństwa Messiemu. Kiedy drużyna zaczęła się potykać, szczególnie w meczach wyjazdowych, na Argentyńczyka spadła większa odpowiedzialność, a Pep zaczął wybierać pod niego skład drużyny. Jednak wyjątkowe traktowanie Messiego marginalizowało obowiązki innych zawodników i przerażało młodszych piłkarzy.

Ostatecznie Messi zakończył sezon 2011/12 z dorobkiem 73 goli zdobytych we wszystkich rozgrywkach. Dla porównania, następnymi najlepszymi strzelcami w drużynie byli Cesc i Alexis, którzy zdobyli po 15 bramek. Pep stworzył bramkostrzelnego potwora, lecz drużyna jako kolektyw na tym cierpiała. Pep wiedział, że jest odpowiedzialny za tę sytuację w takim samym stopniu co jego piłkarze. Jak powiedział Johan Cruyff: „Guardiola musi kontrolować w szatni mnóstwo charakterów. To żadne zaskoczenie, że brakuje mu siły”.

Pep Guardiola zadzwonił do jednego z czołowych trenerów na świecie, by zadać mu jedno pytanie: „Co robisz, kiedy w drużynie zaczyna brakować równowagi? Odchodzisz czy zmieniasz piłkarzy?”. Usłyszał odpowiedź, której być może nie chciał usłyszeć: zmieniasz piłkarzy. Tę metodę zawsze stosował sir Alex Ferguson, ale najwyraźniej menedżer United nie czuje takiego moralnego i emocjonalnego przywiązania do swoich piłkarzy jak Pep, który uczuciowo zaangażował się w swoją pierwszą pracę. Właściwie za bardzo. Guardiola potrzebował tabletek nasennych i chodził na spacery ze swoją partnerką i dziećmi, by znaleźć choćby namiastkę równowagi emocjonalnej.

W pewnym momencie drużyna traciła do Realu Madryt 13 punktów. „Moje dotychczasowe osiągnięcia niczego mi nie gwarantują. Jeśli kibice mają jakieś wątpliwości, to mają ku temu swoje powody” – powiedział w jednym z tych momentów w sezonie, gdy był najbardziej opanowany. Statystyki wciąż były imponujące, ale nie aż tak, jak w trzech poprzednich sezonach. Drużyna straciła ducha walki, a Pep czuł, że to jego wina. W lutym, po porażce z Osasuną w Pampelunie (2:3), powiedział: „Popełniliśmy zbyt wiele błędów. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na pytania, zanim jeszcze zostały mi zadane. Zawiodłem. Nie wykonałem swojej pracy wystarczająco dobrze”.

Jednak Pepowi została jeszcze jedna sztuczka w zanadrzu. Poszedł za przykładem Johana Cruyffa i jego psychologii odwróconej, przyznając publicznie, że Barcelona „nie wygra tej ligi”. Odniósł pożądany efekt. Piłkarze, podejrzewając, że trener myśli o odejściu, chcieli udowodnić, że wciąż są gotowi podjąć wyzwanie, wciąż czują głód zwycięstw. Barcelona zmniejszyła nieco dystans do Realu, niwelując stratę do czterech punktów, ale było już za późno. Majowa porażka z największym przeciwnikiem na Camp Nou oznaczała, że tytuł znajdzie się w rękach Mourinho i odwiecznego rywala.

W ciągu ostatnich miesięcy sezonu podczas konferencji prasowych dochodziło do nietypowych sytuacji, ponieważ Pep narzekał na pracę arbitrów. Szukanie wymówek mogło sugerować, że Guardiola traci koncentrację.

Pep nie chciał zaakceptować naturalnego zjawiska, że po niespotykanej serii sukcesów (13 tytułów w trzech pierwszych latach pracy z pierwszym zespołem) musi kiedyś nadejść ich koniec. Jeśli nieustannie wygrywasz, twój głód sukcesów staje się mniejszy. Guardiola starał się zapobiec temu nieuniknionemu cyklowi poprzez wytężoną pracę i ogromne wyrzeczenia. Nawet troska o samego siebie spadła z listy priorytetów, a Pep ignorował swe problemy zdrowotne tak długo, że w końcu stały się permanentne. Jak na przykład w marcu, kiedy wypadnięcie dysku w kręgosłupie uziemiło go na kilka dni.

Zdaniem sztabu szkoleniowego nie chodziło o błędy w czasie rozmów drużyny z trenerem, kiedy analizowano grę rywali, bo te zawsze były entuzjastyczne i charyzmatyczne. Problem tkwił w wykonywaniu przedmeczowych założeń. Pojawiały się też wątpliwości co do wiary Pepa w nowych zawodników pierwszej drużyny, którzy przybyli z La Masíi. Od Tello (który znalazł się w wyjściowym składzie podczas kluczowego dla losów rozgrywek meczu z Realem Madryt na Camp Nou, zakończonego zwycięstwem ekipy Mourinho) i Cuenki (który zagrał w pierwszej jedenastce z Chelsea w rewanżowym półfinale Ligi Mistrzów 2012) oczekiwano tego samego, co od Cesca, Alexisa czy Pedro, pominiętych w jednym z tych dwóch meczów.

Czy Barcelona mogła pozwolić sobie na posadzenie tak utalentowanych graczy na ławce rezerwowych? Czy Pepa łączyły tak bliskie relacje z drużyną, że różne drobnostki przysłaniały mu istotę sprawy?

To były kluczowe decyzje, które wpłynęły na przebieg całego sezonu. Decyzja Guardioli, który w decydujących meczach zastąpił doświadczonych, światowej sławy zawodników graczami o statusie bliskim żółtodzioba, wzbudził zdziwienie u niejednego kibica. Wywarło to też negatywny wpływ na pewność siebie zarówno młodych zawodników, którzy byli w składzie, jak i starszych, którzy nagle zasilili rezerwę.

José Mourinho spoglądał na to z drwiącym uśmiechem z Madrytu. Wpływ działań Mourinho i jego destabilizujących strategii na boisku jest niepodważalny, mimo że Pep zawsze będzie temu zaprzeczał. Kiedy przed jego ostatnim El Clásico spytano go, jakie ma wspomnienia z poprzednich pojedynków, Pep obniżył głos i odparł: „Nie mam miłych wspomnień ani ze zwycięstw, ani z porażek. Zawsze pojawiają się kwestie pozasportowe, przez które wiele rzeczy jest dla mnie niepojętych”. Naprawdę? Nie pamiętał nawet druzgocącej porażki Realu 2:6 na Santiago Bernabéu? Nie pamiętał wyniku 5:0 w pierwszym El Clásico za kadencji Mourinho, określanym przez wielu jako najlepszy drużynowy występ w historii futbolu? Presja była potężna, nie tylko ze strony Mourinho, ale też madryckiej prasy sportowej, która posuwała się nawet do obrażania Pepa i sugerowania, że Barcelona gra na dopingu. Dla tak wrażliwej duszy to wystarczyło, by wymazać nawet najlepsze wspomnienia.

Kiedy sezon dobiegał końca, Pep nie mógł już odkładać decyzji w sprawie przyszłości. Miał zamiar opuścić drużynę, która dzięki jego przywództwu była jednym z najbardziej podziwianych zespołów na świecie. Musiał tylko znaleźć sposób na przekazanie tej wiadomości samemu klubowi, piłkarzom i kibicom. Tylko jak? Gdyby wygrał Ligę Mistrzów, wszystko byłoby znacznie prostsze.

Kiedy sfinalizował szczegóły swojego odejścia, postanowił nie dzielić się swoją decyzją z nikim, nawet z rodzicami.

2

DECYZJA

Zanim wydał oficjalne oświadczenie, największa wskazówka na temat przyszłości Guardioli pojawiła się przypadkiem w rozmowie Pepa z włoskim dziennikarzem w trzecim roku pracy Pepa z pierwszą drużyną, w wywiadzie, który miał znaleźć się na DVD o historii Brescii. Pep, który zazwyczaj nie zgadza się na rejestrowanie wywiadów udzielonych w cztery oczy, zrobił wyjątek i został oszukany, ponieważ cytaty z jego wypowiedzi wyciekły do ogólnokrajowej włoskiej telewizji. Była to nie tyle ocena jego osobistej sytuacji, ale opis historycznego zjawiska dotyczącego nie tylko Barcelony, ale większości wielkich klubów. „By pracować w wielkim klubie przez cztery lata – mówił Guardiola – musisz mieć mnóstwo odwagi. Piłkarze stają się tobą zmęczeni, a ty stajesz się zmęczony piłkarzami; prasa jest zmęczona tobą, a ty jesteś zmęczony prasą, widzeniem tych samych twarzy, słuchaniem tych samych pytań, poruszaniem tych samych kwestii. Wszystko sprowadza się do tego, że trzeba wiedzieć, kiedy przychodzi twój czas, tak jak ja wiedziałem o tym, będąc piłkarzem. Wtedy powiedziałem: »Słuchajcie, przyszedł czas, żebym odszedł«”.

Wygląda na to, że wtedy Pep czuł, iż powinien odejść jako trener.

Tuż po tym, jak Chelsea awansowała do finału Ligi Mistrzów po remisie 2:2 (i zwycięstwie 3:2 w dwumeczu) w Barcelonie, przez niemal godzinę grając w dziesięciu, Guardiola podszedł do Sandro Rosella na Camp Nou. „Panie prezydencie, niech pan jutro do mnie wpadnie”, powiedział trener.

Pep porozmawiał też ze swoim asystentem, Tito Vilanovą, mówiąc mu, co zresztą ten ostatni podejrzewał już wcześniej, że nie będzie kontynuował pracy. Guardiola zaskoczył jednak współpracownika czymś innym, a mianowicie swoją prognozą: „Myślę, że zaproponują ci moje stanowisko – powiedział – a ja cię poprę, niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz”. Vilanova nie wiedział, że jego nazwisko padło już w listopadzie, podczas rozmowy Zubizarrety z Guardiolą.

– Myślisz, że Tito może cię zastąpić, jeśli postanowisz odejść? – spytał dyrektor sportowy.

– Jasne – odparł Pep, mimo że nie miał pojęcia, czy jego przyjaciel zgodziłby się podjąć tego zadania i czy Zubizarreta mówił to na poważnie.

Następnego dnia o dziewiątej rano Pep Guardiola spotkał się w swoim domu z Sandro Rosellem, Andonim Zubizarretą, Tito Vilanovą i wiceprezydentem, Josepem Marią Bartomeu. To wtedy przekazał najważniejszym osobom w klubie informację, że nie będzie kontynuował pracy w FC Barcelonie.

Spotkanie trwało trzy godziny, podczas których Pep wyjaśniał powody swojej decyzji. „Pamiętacie te wszystkie rzeczy, o których rozmawialiśmy w trakcie sezonu? Nic się nie zmieniło. Odchodzę. Muszę odejść”. Klęska z Realem Madryt i porażka z Chelsea nie były przyczynami, ale oba te niepowodzenia przyspieszyły bieg zdarzeń.

Następnego dnia powiedział o swojej decyzji rodzicom i choć jego matka, Dolors, uważa, że „najważniejsze jest jego zdrowie”, to usłyszawszy nowinę, poczuła, jakby „skurczyło się jej serce”. Według Dolors Guardiola potrzebował „miejsca do odpoczynku i relaksu”. W ten sam sposób patrzył na to jego ojciec, Valentí, według którego Pep czuł się „przytłoczony ogromną odpowiedzialnością za culés, fanów i klub”. Według Ramóna Besy z „El País”[3] rozumiał on, a nawet przewidział ten scenariusz. Kiedy we wrześniu Guardiola otrzymał Złoty Medal od katalońskiego parlamentu, powiedział: „Kiedy wszyscy zaczynają składać ci hołd, powinieneś zacząć się pakować”.

Jak odkrył dziennikarz Luis Martín, również z „El País”, wiele osób starało się wpłynąć na decyzję Pepa w trakcie dwóch dni, jakie upłynęły pomiędzy jej podjęciem a wydaniem oficjalnego, publicznego oświadczenia. SMS-y od Valdésa, Iniesty, Xaviego, a szczególnie Messiego zapełniły mu skrzynkę. Nawet Vilanova prosił, żeby to jeszcze przemyślał. Zubizarreta wpadł na szalony pomysł, jeden z tych desperackich pomysłów, które, jak czujesz, musisz zaproponować, chociaż znasz już odpowiedź: „Mamy wakat w drużynie młodzieżowej. Czemu tego nie weźmiesz? Przecież najbardziej lubisz trenowanie dzieciaków, tak?”. Pep spojrzał na niego, próbując zrozumieć, co kryje się za tym pytaniem. Odpowiedział w równie dwuznaczny sposób: „Boże, to może być niezły pomysł”, i obaj zaczęli się śmiać.

Dwa dni po przekazaniu decyzji prezydentowi przyszedł czas, by powiedzieć o niej piłkarzom.

Nikt w drużynie nie był pewien, co za chwilę usłyszy. Gdy przegrali z Chelsea w półfinale Ligi Mistrzów, Carles Puyol, czekając po meczu, żeby oddać próbkę moczu podczas rutynowej kontroli antydopingowej, zobaczył, że Pep opóźnia swoje wejście na konferencję prasową. Wziął to za dobrą monetę. Powiedział koledze z drużyny: „W tym tygodniu powie nam, że zostanie, zobaczysz. Nie chce nas teraz zostawiać”. Puyol, co sam teraz przyznaje, nie nadawałby się na jasnowidza. Po odpadnięciu z Ligi Mistrzów piłkarze dostali dwa dni urlopu. Słyszeli plotki i wiedzieli o spotkaniu z Rosellem, ale nie byli pewni tego, co się wkrótce stanie.

Nagłówki porannych gazet potwierdzały, że nikt spoza klubu nie miał całkowitej pewności, jaka będzie treść jego oświadczenia. Pierwsza strona „Mundo Deportivo” była podzielona na dwie części: jedna była opatrzona nagłówkiem „Pep odchodzi”, a druga „Pep zostaje”. Większość piłkarzy sądziła, że spotkanie przed treningiem będzie jedynie krótkim potwierdzeniem, że Guardiola zostaje. „Wygląda w porządku”, mówili sobie nawzajem. Mieli nadzieję, że udało mu się uporać lękami oraz wątpliwościami i że zostanie trochę dłużej, przynajmniej na jeszcze jeden sezon.

Tylko garstka ludzi wiedziała, co powie Guardiola. Piłkarze zebrali się w szatni przy boisku treningowym. Nie było śmiechu, tylko cichy pomruk rozmów, który obrócił się w milczenie, gdy Pep wszedł do pokoju i zaczął mówić. Gdy piłkarze go słuchali, Sky Sports News informowało o jego decyzji. To, co wyjawił, było szokujące. Trener Barcelony postanowił odejść.

„Jesteście najlepsi i ze wszystkich was jestem dumny. Ale teraz nie mam siły, by kontynuować pracę, i przyszedł czas, żebym odszedł. Jestem wyczerpany”. Wyglądał na wypoczętego, ale głos zdradzał jego prawdziwą kondycję. Wykorzystywał te same sztuczki, po które sięgał tak często, próbując pokazać im czułe punkty drużyny rywala. Starał się przekonać ich, że to najlepsze rozwiązanie, grał na ich emocjach. „Koło października wyznałem prezydentowi, że zbliża się mój koniec w roli trenera. Ale nie mogłem wam wtedy tego powiedzieć, bo mogłoby to przysporzyć więcej problemów. Teraz to pewne. Szkoleniowiec, który mnie zastąpi, da wam to, czego ja już nie mogę dawać. Będzie silny. Ryzykowne byłoby, gdybym kontynuował pracę, ponieważ moglibyśmy się wzajemnie skrzywdzić. Cały czas o was myślę i nigdy nie mógłbym sobie tego wybaczyć. Wymyśliłem tak wiele innowacji taktycznych, które wy wprowadzaliście w życie. Zostawiam was z poczuciem dobrze wykonanej pracy, poczuciem wypełnionego zadania. Ten klub ma nieokiełznaną siłę, ale jestem trzecim trenerem w jego historii pod względem liczby meczów w roli szkoleniowca, a to wszystko w zaledwie cztery lata. To, czego dokonaliśmy, jest wyjątkowe, ponieważ żywot trenerów Barcelony nie jest długi. Nam się udało, ponieważ wygrywaliśmy. Z każdym jednak zwycięstwem moja siła stopniowo znikała. Odchodzę jako bardzo szczęśliwy człowiek. Prezydent zaoferował mi inne stanowisko, ale jeśli chcę odzyskać siły, muszę się od tego całkowicie odsunąć.

Gdy skończył mówić, w szatni wciąż panowało milczenie. Kontynuował: „Chciałem wam to powiedzieć teraz, kiedy odpadliśmy ze wszystkich ważnych rozgrywek, żeby mieć czas na pożegnanie się ze wszystkimi i rozmowę z każdym z was z osobna w moim biurze, by osobiście wam podziękować. Nie chcę aplauzu ani niczego takiego, więc… zacznijmy trening”.

Pep klasnął w dłonie, by podkreślić, że spotkanie jest zakończone. Był to znak, że pora wstać i wziąć się do pracy. W ciągu niecałego kwadransa historia klubu weszła w ostry zakręt. Piłkarze byli zmieszani i oszołomieni.

Pep nie wymagał tego dnia zbyt wiele na treningu. Wiedział, że zadał im mocny cios. Dla piłkarzy, którzy wybiegli na boisko, ta sesja była pierwszym krokiem na drodze do wyleczenia. Dla Pepa był to początek końca podróży, która zaczęła się około trzy dekady wcześniej w malutkiej, ospałej katalońskiej wiosce Santpedor.

Część II

Od placu w Santpedor do ławki na Camp Nou