Krajobrazy mojej duszy. Księga III - Jarosław Bzoma - ebook

Krajobrazy mojej duszy. Księga III ebook

Jarosław Bzoma

5,0

Opis

„Krajobrazy” to cykl 6 tomów, w których autor zadaje i stara się dać odpowiedź na fundamentalne psychologiczno-filozoficzne zagadnienia metafizyczne, epistemologiczne i ontologiczne dotyczące człowieka. To sokratejski przewodnik po tym, co ludziom znane i nieznane, czego chcieliby się dowiedzieć o sobie samych, a co często leży na pograniczach i peryferiach ludzkiej świadomości. Co leży w zakresie naszego poznania, a co być może na zawsze pozostanie tajemnicą.


Czego mogę się spodziewać po przekroczeniu trójwymiarowego ekranu śnienia?
Dlaczego są podróże z których niczego nie mogę zapamiętać?
Czym jest Dom Niepamięci?
Kim był Jezus, Budda i im podobni?
Czy istnieje zło osobowe i czym właściwie jest zło dla Świadomości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej żonie Krystynie

Wprowadzenie

O czym będę pisał w tej księdze? Chciałbym w końcu sprawdzić, czy można przekroczyć granicę wyobraźni. Granicę ludzkiego zrozumienia. Porzucić przestrzeń naszego umysłu i jego ścieżek zdeterminowanych dziedzictwem ludzkiej kultury, refleksji zamkniętych we frazach pomyślanych przez innych już po tysiąckroć.

 

Szirin, jeżeli to wciąż pozostaje w twojej kompetencji, odpowiedz mi, czego mogę się spodziewać po przekroczeniu ekranu śnienia.

 

Jeszcze przed zaśnięciem leżę sobie na plecach z rękami pod głową i zastanawiam się, jak przekroczyć ekran śnienia. Sądzę, że jest to możliwe na dwa sposoby. Można przekroczyć albo granicę wszechświata, albo granicę naszej wewnętrznej nieskończonej głębi. Granica wszechświata i granica wewnętrznej głębi to granice wyobraźni, czyli również płaszczyzna ekranu śnienia. A jeżeli to nie jest płaszczyzna?

Paradoks???

Spróbujmy uruchomić wyobraźnię. Najpierw postaram się przekroczyć granicę zewnętrzną, granicę wszechświata.

Od razu staję przed problemem sekwencyjności czasu oraz percepcji kierunków w przestrzeni. Trzeba by rozpędzać się równocześnie we wszystkich kierunkach, no bo jak przekroczyć granicę wyobraźni w jednym punkcie?

Zazwyczaj nasza jaźń przemieszcza się w jednym kierunku. Co więcej, to chyba nawet jest kres naszych możliwości. Kiedy spróbujemy rozpierzchnąć się swoją świadomością w dwóch kierunkach jednocześnie, to po prostu jaźń pozostaje w środku, a w dwóch kierunkach rozbiegają się jedynie nasze wyobrażenia o rozbieganiu, i to na dodatek możemy jedynie utrzymać swoją uwagą na rozbiegających się w dwie strony „sądach psychicznych” przez kilka sekund, nie dłużej!!!

No, ale załóżmy, że uda nam się rozszerzyć świadomość we wszystkich kierunkach jednocześnie. Jakich wrażeń moglibyśmy się spodziewać?

To może być blask rozszerzania, bycie wszystkim albo nieskończona ciemność zapadania się w „bycie” niczym! Albo odwrotnie? Albo jednocześnie!!! Pomijam doznania „duchowe”, bo tych nie jestem sobie w stanie wyobrazić.

Kiedy chcę ogarnąć sobą wszystko, czyli rozszerzyć się w nieskończoność, muszę zawrzeć wszystko, co poznałem, w środku siebie, a myśl, aby się rozszerzać w nieskończoność, stać się „obwodem i zawartością”, jest dość niezwykła. Znany wszechświat staje się coraz mniejszy, a ja mogę mieć punkt odniesienia jedynie do niego. Kiedy wszechświat zapadnie się w nieskończenie małym punkcie, ja stanę się wszystkim i niczym jednocześnie. Zostanie mi jedynie potencjalność manipulowania swoją świadomością!!!

Już właściwie nie muszę przekraczać „drugiej granicy”, wewnętrznej, bo ona przekroczyła się sama, kiedy pokonywałem granicę zewnętrzną!!! I to na dodatek od wewnątrz!

Pozostała Obecność. Czy to również to samo, co Bóg – Miłość? Jeżeliby przyjąć definicję św. Pawła, to ta definicja niewiele odbiega od hinduistycznego definiowania wszechbytu – neti, neti.

Jeżeli wierzyć Starszym z mojej Rady, to granicę ateizmu, a więc i wyobraźni, przekraczamy w momencie utraty poczucia odrębności!

 

Snując te rozważania, musiałem po prostu zasnąć, bo:

Mam w ręku długopis i chcę zapisać zdanie, które przed chwilą usłyszałem:

– Sprawiedliwi, chodźcie za mną, i złodzieje też!

(Słowo „sprawiedliwi”, zanim wyodrębniło się z tkanki snu, było poliwalentne, dopiero kiedy je powtórzyłem, nabrało jednoznacznego brzmienia!!!).

Chcę to zapisać, ale nie mogę uchwycić końca linijki już wcześniej zapisanego tekstu. Ponawiam próbę kilkakrotnie, za każdym razem długopis ląduje w środku tekstu. W końcu… budzę się zdziwiony całą sytuacją.

Zasypiam.

Po pracy poszedłem po zakupy. Tym razem postanowiłem wybrać coś innego niż zwykle. Kupiłem dwa napoje obcej firmy oraz butelkę białego (!) wina, którego praktycznie nie pijam. Na koniec podszedłem do innej niż zazwyczaj kasy. Była dużo mniejsza od tej „głównej”; chciałoby się powiedzieć, że „swojska”! Dotychczas zawsze podchodziłem do kasy, która znajduje się z lewej strony „wyspy kasowej” (!), ale kiedy się przy niej zapłaci, to ze sklepu wychodzi się, idąc poza kasami w prawo! Kiedy zaś jest się obsługiwanym przez kasę mniejszą, wychodzi się w lewo. Nie wiem, czy drogi się krzyżują, pewnie kiedy idzie się samemu, jednoosobowo, to nie.

Za kasami stoi lada chłodnicza, w której są lody. Może tam drogi się przecinają?

Stawiam swoje zakupy wysoko, chyba na kasie. Taśma byłaby dużo niżej. Stawiam pewnie po to, aby wszystko mieć przed oczami. Oprócz tych zakupów mam ochotę na lody – na jawie nie jestem zbyt wielkim ich miłośnikiem. Po lody należy wyjść poza kasę (!) i wrócić, czyli przejść przez strefę, w jakiej mogą przebywać tylko ci, którzy już zapłacili rachunek!!! Paradoks???

Wracam do swoich zakupów. To trzy butelki. Z lewej duża butelka białego wina, z prawej stawiam o połowę niższą butelkę z napojem. Kiedy się jej przyglądam, widzę, że butelka z napojem jest niepełna. Czyżby ktoś wypił część zawartości? Sięgam po drugą, taką samą butelkę. Ten napój jest już inny, ale firma, która go wyprodukowała, ta sama. Stawiam obok tej niepełnej. Ta również jest niedopełniona, i to w tym samym stopniu. Należy więc domyślać się, że producent za to odpowiada.

 

Do gabinetu, w którym pracuję, przychodzi pielęgniarka. To już druga (!) dzisiaj. Ta też mówi, że mają w klinice ostatnią ampułkę antybiotyku (do kliniki z gabinetu trzeba iść w lewo). Dlatego przyniosła mi formularz. Mam go wypełnić, złożyć oświadczenie w tej sprawie i złożyć zamówienie.

Poprzednią pielęgniarkę po prostu wygoniłem! Przyszła z tymi samymi papierami parę minut temu.

(Nie zapisywałem tego, bo nie wiedziałem, że to sen – byłem przekonany, że rzeczywistość).

Ta pielęgniarka jest jakaś cwańsza! Pytam więc, po co mam wypełnić formularz, skoro mój gabinet nie ma z kliniką żadnego powiązania.

Ona na to znowu swoje. Jak nie wypełnię formularza, to nie dostanę zwrotu! Gada to samo, co poprzednia.

Odpowiadam powtórnie, że niczego nie będę wypełniał, bo to mnie nie dotyczy!!!

Pierwsza z nich po podobnej odmowie zabrała papiery i poszła, ale ta nie. Położyła papiery na moim biurku i próbuje mnie z nimi zostawić. Biegnę za nią z tymi papierami. Doganiam ją już za drzwiami. Wtykam jej te formularze, mówiąc, że one mnie nie obchodzą i żeby je zabrała. Ona znowu swoje, że jak nie wypełnię, to nie dostanę dotacji. Ponownie tłumaczę jej, że nie mam podpisanej żadnej umowy z kasą chorych na zwrot pieniędzy za antybiotyki zużyte w klinice.

Tak się wkurzyłem, że aż się obudziłem.

No jasne, to „drugi cyrograf”. Znowu trzeba go podpisać, aby dostać „uprawnienia”. Co do antybiotyku, to co prawda jedna ampułka, ale dwa działania: leczy ludzi, ale zabija drobnoustroje.

Ledwie odłożyłem długopis, zasnąłem.

Strasznie gruby jegomość siada okrakiem na dwóch (!) zsuniętych ławkach. Siada tak, że obydwie ręce opiera o blaty dwóch stołów, które są „przypisane” do tych ławek.

Siedzi naprzeciw mnie. W tym momencie sen się urywa, ponieważ…

Pozwolono mi zamieszkać w jakiejś wspólnocie. Jest mi trochę głupio, bo zauważyłem, że aby zrobić dla mnie miejsce i okazać w ten sposób wyraźne względy, mieszkańcy musieli poddać się samoograniczeniu!!! Swoje rzeczy popakowali w płytkie, srebrne torby/formy, a na dodatek zachowują się bardzo cicho. Wszystko to ze względu na moją obecność. Przygotowali dla mnie miejsce najbardziej wysunięte na lewo, najmocniej wysunięte w tę stronę w całej ich wspólnocie!

Będę się tutaj czegoś uczyć (!). (Trudno mi znowu określić, czy nie jestem kobietą; przed chwilą, zdaje się, byłem mężczyzną. Sytuacja jest, jak by to powiedzieć… niestabilna).

Zwracam się w lewą stronę, jakby na zewnątrz. Przypominam teraz średniowieczny rzygacz.

Ktoś mnie instruuje, abym mówił.

Pytam, o czym, przecież niczego nie potrafię!!!

On każe mi mówić cokolwiek – nie ma znaczenia, co powiem, chodzi o to, jak to zrobię.

 

Wracam do megagrubasa, którego pozostawiłem siedzącego na dwóch zsuniętych ławkach.

Próbuję zrozumieć, czego mógł ode mnie chcieć.

Głos:

– Czekamy na pana!

Chcę, żeby głos powtórzył to jeszcze raz, bo nie wiem, czy się nie przesłyszałem.

Głos:

– Na pana!

 

Wszystko się zmieniło i teraz stoję obok WIELKIEGO, białego pick-upa.

Głos:

– Samochód jak nie ma co!

Ja:

– Myślałem, że to jakaś atrapa!

Głos:

– Samochód jak nie ma co!

Rzeczywiście, nówka. Biały lakier, gruby na palec, lśni. Podchodzę do samochodu od strony kierowcy, mam go teraz po swojej lewej stronie.

Stoję w takiej samej konfiguracji jak przed chwilą, tyle że zamiast auta mam po lewej stronie długi stół. Na jego odległym końcu stoi rurka / wazon. Kiedy dostrzegam to coś, wtedy to spada na ziemię. Udaję, że niczego nie widziałem i że to mnie nie dotyczy. Rura spada jeszcze raz!!!

Teraz nie mam już wyjścia, podchodzę i podnoszę ją z ziemi. Kiedy trzymam ją w ręku, widzę, że ma fakturę i kolor porowatego kamienia, na dodatek nic nieważącego!!!

Mam przejąć pałeczkę???

Dokoła mnie ktoś jest, ale nie mogę skupić na nikim wzroku, postacie są niewyraźne.

Myślę, że trójwymiarowy samochód został przedstawiony jako płaski stół (taki swoisty rysunek techniczny). A każdy kolejny sen, jaki śnię tej nocy, jest na wyższym poziomie świadomości.

Głos:

– Kojarzy się z plażą!

Znowu stoję, mając z lewej strony jakąś podłużną bryłę, jakby stół trochę urósł, ale stracił na wyraźności!!! Na końcu bryły, na wysokości mojego pasa, widzę walcowaty pojemnik z czymś żółtym (mocz?). Bryła jest niewyraźna, zawartość pojemnika – przeciwnie. Żółty kolor wydaje się nawet za wyraźny i zbyt żółty jak na mocz.

Zastanawiam się, co bym zobaczył z tyłu tej bryły, po jej lewej stronie, za rogiem, którego nie widzę. Usłużnie pojawia się obraz takiego samego pojemnika, tyle że z niebieską zawartością!

Nie jestem pewien, czy to nie jest autosugestia, ale jako odpowiedź na moje wątpliwości pojawia się obraz jeszcze większej bryły, wielkości parterowego domu, a głos komentuje obraz:

– Lewa strona zawsze jest niebieska!

Budzę się i myślę: „Taki kod! OK”.

Zasypiam i słyszę…

Głos:

– Sam zobacz, jakie pomidorki potrafią być świeże!

Obraz: czerwone pomidorki (!), kilka, są ułożone na drewnianym regale, zbudowanym z rzadko zbitych desek. Regał jest po mojej lewej stronie. Pomidorki są wyraźne tylko przez krótką chwilę, potem wydają się ulec dekompozycji.

Budzę się. A więc symbolika jest chwilowa?

 

Wchodzę do jakiegoś pomieszczenia, które ma drzwi w swojej lewej ścianie, blisko dolnego lewego narożnika, patrząc na to miejsce z góry. W środku jest sporo osób (ulotnych).

Głos:

– Masz przyjść, objąć w posiadanie tę świątynię i stać się kapłanem nienazwanego kultu!

Obraz: dziecko, którym nikt już się nie zajmuje (to chyba ja!), stoi z lewej strony jakiejś bryły.

Głos:

– Podzieliła swoje dzieci.

Obraz: po lewej stronie jest ONO / JA. Jest przezroczystoniebieskie, trochę sinawe. Po prawej stronie bryły, która przedziela pomieszczenie na dwie części, stoi dwoje zupełnie nieprzezroczystych, rumianożółtych dzieci, o połowę niższych od tego po lewej stronie (konfiguracja odpowiadająca wcześniejszemu ustawieniu butelek przy kasie).

Głos mówi chyba w imieniu matki, że właśnie tym dwojgiem się zajmie. Dzieckiem po lewej już nikt nie musi się opiekować, ale ja / ono czuję / czuje, że to niebieskie cierpi i że jest samotne.

Budzę się. Wracam myślą do nienazwanego kultu. Przecież jak to ktoś przeczyta, powie, że zwariowałem. Lepiej dać sobie z tym kultem spokój. Niech zajmie się nim ktoś inny. Jest tylu fachowców, ludzi kulturalnych. Chyba znowu zasnąłem, bo patrzę na swoje dwa takie sobie buty i słyszę:

Głos:

– Tego już się nie da naprawić! WODA… KASZANA!

Budzę się i wstaję z łóżka. To chyba nigdy nie będzie miało końca?! (woda-kaszana to dualizm duch-materia).

Miałem pozbyć się ekranu śnienia, a tymczasem zyskałem jakąś dziwną dwoistość i łatwość ponownego dostrajania się do różnych fragmentów snów. Tak jakbym nabył nową umiejętność – wśnienia się w sen. Topograficznie wszystkie sny tej nocy są tym samym snem o dziesiątkach różnych interpretacji, nakładających się na siebie warstwami. Czyżby poza ekranem śnienia nie było bezpostaciowości, tylko wielowarstwowa osnowa, na której różne poziomy bytu tkają swoje indywidualne fabuły???

 

Proszę Szirin o przekroczenie ekranu śnienia.

Siedzę w pokoju na kanapie. Przez otwarte drzwi do kuchni, po lewej stronie, widzę okno, które jest na lewej ścianie kuchni. Za nim dostrzegam spore drzewo czereśniowe. Po drzewie wspinają się dwie kobiety. Jedna młodsza, ubrana na czarno, za nią starsza, ubrana na jasno.

Teraz stoją na szczycie drzewa, jakby nic nie ważyły!!!

Ta starsza przy pomocy młodszej wchodzi przez lufcik do mojej kuchni. To szczyt ekwilibrystyki, bo okienko jest ledwo uchylone.

Kobieta podchodzi do mnie nieskrępowana sposobem wejścia do mojej przestrzeni i mówi, że one tak się bawią, to ich pasja!!! Odpowiadam, że moją pasją jest śnienie.

Kobieta nachyla się nade mną. Zasypiam.

Śnię sen o mojej duchowej „rodzinie”. Widzę w nim jakieś podobne do siebie osoby ubrane w jasne stroje, po lewej stronie stoi ktoś jakby ważniejszy; we śnie kojarzy mi się z nieżyjącym wujkiem.

Kiedy się budzę, nie wiem, czy to mi się śniło czy nie.

Wstaję z kanapy, na której siedziałem i spałem. Widzę, że na podłodze leżą pojedyncze banknoty. Idąc ich tropem, wychodzę na klatkę schodową i schodzę na dół, podchodzę aż do drzwi wyjściowych. Banknoty leżą również na schodach, niektóre z nich wyglądają jak uschnięte liście.

Myślę sobie, że to moje pieniądze, a ona chciała mi pokazać, że mogła mnie okraść, ale nie chciała tego zrobić. Wychodzę przed dom, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło na zewnątrz. Mam ze sobą worek ze śmieciami – to tak dla uzasadnienia tych moich spacerów i żeby nie pomyślała, że ją śledzę.

Staram się postawić worek na trawniku, ale ciągle się przewraca.

Dopiero teraz budzę się naprawdę.

Sen był hiperrealny i bardzo emocjonalny. Kobieta okazała się mistrzynią w swoim fachu. Sen nie miał podtekstu erotycznego. Z jej strony było to jak nieco perwersyjna gra przeintelektualizowanej kobiety.

Przedziwny sen!

Lufcik to zapewne otwór w ekranie śnienia, drzwi na dwór to oczywiście wyjście do „realu”.

Zasypiam.

Znowu ktoś przyprowadził kogoś. Tym razem niską osobę, która sięga mi do pasa (tak jak ja, siedząc, sięgałem do pasa kobiecie z poprzedniego snu). Przyszli na przeprosiny. Teraz to ja mogę wykonać swój „zabieg” na tej niższej osobie!!!

Obudziłem się na chwilę, aby dać wyraz swojemu zdziwieniu, po czym niepostrzeżenie dla samego siebie znowu zasnąłem.

Głos:

– Kiedy dusze uwalniają się z Ziemi… – nie dokończył, bo aż mną wzdrygnęło.

Obudziłem się na dobre i pomyślałem, że uwalnianie się dusz z Ziemi przećwiczymy następnej nocy.

 

Wpis dokonany po tygodniu od opisanego snu

 

Minął tydzień, ponieważ żona dopiero teraz przyznała się, że po obudzeniu tamtej nocy (żona śpi w tym pokoju, w którym siedziałem we śnie na kanapie) widziała, jak z kuchni wyszła czarna postać (dwuwymiarowa, czyli płaska!!!), która dokoła siebie miała świetlistą obwódkę, podeszła do kanapy i znikła. Żona widziała ją już na jawie, tyle że była świeżo rozbudzona. Uważam, że to jeszcze jeden dowód na to, że byty z tamtej strony „namierzają” nas w specyficzny sposób. Postać nie podeszła do mojego fizycznego ciała w pokoju, w którym spałem, tylko do ciała subtelnego, którego byłem świadomy i które siedziało na kanapie w pokoju obok.

 

Szirin, ja naprawdę chciałbym przekroczyć ekran śnienia!

 

Zdaje się, że dzisiaj doświadczyłem tego, czego pragnąłem. Sny były zupełnie nieuchwytne. Za to nad ranem, dryfując na stałym poziomie świadomości, zapadłem się tą swoją świadomością w „dziurę” i całkiem straciłem możliwość jakiejkolwiek percepcji. Odczucie było takie, jakbym dosłownie wypadł z przestrzeni, w której cokolwiek się dzieje.

 

Po obudzeniu zastanawiam się nad ostatnimi podróżami i zadaję sobie pytanie, czy to nie jest opowieść o światach równoległych. Czyżby osnowa tego, co niektórzy nazywają karmą, była wspólna dla wszystkich światów, w jakich egzystują wszelkie aspekty naszej Świadomości / Duszy jednocześnie i była tkana we wzory poprzez wszystkie nasze indywidualne aspekty równolegle?

Pole morficzne, Kronika Akaszy czy w końcu osławiona karma nie zapamiętuje niczego, ono po prostu jest obecnością poza czasem wszystkich form i aktów świadomości indywidualnych. (Jeżeli wszystko dzieje się równocześnie, to również rozdzielność czegokolwiek od czegokolwiek nie może mieć miejsca!!! Zjawisko rezonansu morficznego (Ruperta Sheldrake’a) – zbiorowej duszy gatunku, a w przypadku ludzi: zbiorowej nieświadomości, jak nazwał ją Jung, są jednym i tym samym.

To depozyt świadomości gatunkowej i indywidualnej. Oto coś, co Grecy nazywali fatum, a chrześcijanie wolną wolą. Mimo pozornej sprzeczności to dwa końce tej samej rzeczywistości, pola morficznego. Jak zwykle wrażenie sprzeczności spowodowane jest przez błędne rozumienie struktury przestrzeni i złudzenie czasu, jakiemu ulega umysł ludzki. Wolna wola polega na tym, że jeżeli świadomie rozpoczniemy modyfikowanie naszej świadomości, to będziemy mieli wpływ na dalsze zdarzenia w czasie, w życiu, które będzie kontynuacją całej naszej drogi. Kontakt świadomości z czasem, sekwencyjnymi zdarzeniami to jedyny sposób wprowadzenia zmian w matrycę pozaczasową. Jedyna szansa na rozwój świadomości.

Najciekawsze jest to, że pole morficzne musi być wspólne dla wszystkich światów naszej Świadomości. Karma nie jest żadną karą, a jedynie poziomem wibracyjnym, jaki osiągamy poprzez pracę nad sobą w poszczególnych etapach zanurzenia się w czas (w naszych poszczególnych życiach). Jeżeli uda się wykazać, że istnieją Światy Równoległe, w których istnieją nasze aspekty, to może się okazać, że to po prostu inne określenie reinkarnacji, czyli równoczesne życie aspektów w różnych światach równoległych. Czas i przestrzeń nie mają dla Świadomości wielkiego znaczenia (stanowią jej „wewnętrzny” separator, oddzielający od siebie poszczególne jej aspekty), dlatego widzenie poszczególnych żyć jako następujących po sobie, i to w dodatku w jednym wszechświecie, ba, na jednej planecie, jest naiwne. Co więcej, widzenie aktu percepcji, w percepcji, jako ciągu zdarzeń, jakie nazywamy świadomym życiem, wydaje się równie błędne. Ponadto równoległość światów to po prostu inna nazwa dla relatywności przestrzeni, której, podobnie jak czasu dla Świadomości, nie ma.

Sceptycy pewnie mnie zapytają, dlaczego nie pamiętamy „poprzednich” wcieleń. Ano dlatego, że dla Świadomości nie ma niczego takiego, co można by nazwać poprzednim czy następnym wcieleniem. Wszystko dzieje się teraz i na dodatek wszystkie akty świadomej percepcji dzieją się jednocześnie. Taki Świadomy szum jest automatycznie odrzucany przez umysł będący na usługach świadomości, czyli ludzkiej jaźń. Co najwyżej możemy odbierać takie równoczesne transmisje z całej Świadomości jako nieuzasadnioną niczym fluktuację samopoczucia!

Niepojęta, bezczasowa i niewieloprzestrzenna zgroza!

 

Pytam Szirin, czy dla Świadomości istnieją światy równoległe, czy to jeszcze jeden błąd ziemskich naukowców spowodowany pomyleniem Obiektywnej Rzeczywistości z antropocentrycznym sposobem jej widzenia.

Obok mojego domu na wsi zakwitła malwa. Stoję twarzą w kierunku boku budynku. Widzę, że malwa, zamiast za domem, jak ją posadziłem – moja lewa strona, w towarzystwie jej „koleżanek”, zakwitła przed nim. Moja prawa strona. W tym miejscu w rzeczywistości rosną piwonie, a nie malwy. Malwa jest jedna i wygląda, jakby miała jeden duży biały kwiat albo wiele, ale tak splątanych, że wyglądają jak jeden[1].

Po przebudzeniu traktuję senny przekaz jak potwierdzenie moich refleksji.

 

Pojawia się kilka ciekawych pytań.

Czy po przekroczeniu ekranu śnienia trafiamy do rzeczywistości równoległej, czy wprost w „boskie ramiona”?

Czy istnienie światów równoległych to zwyczajna struktura, wynikająca z samej istoty materii?

Czy istnienie światów równoległych jest związane z istnieniem samoświadomych bytów i czy wynika ze struktury ich świadomości?

 

Odziedziczyłem, wraz z innymi osobami z mojej rodziny, dwór na wsi. Rada rodzinna ustaliła, że to ja będę się nim zajmował. Nikt inny nie ma na to czasu. Ktoś z nich pyta, jaki mam pomysł na zainteresowanie młodych historią i poznaniem samego domu. Opowiadam, że już wypróbowałem swoją metodę! Zamknąłem kogoś z młodych w pokoju po lewej stronie i obserwowałem, co zrobi. Żeby wyjść, musiał próbować różnych metod, wchodził i wychodził wielokrotnie do pewnej dziury, okręgu o średnicy mniej więcej metra (przypominała miniaturę gwiezdnych wrót!). Tak samo postąpię z pozostałymi, kiedy przyjdzie pora na poznawanie domu. Będę ich zamykał, wtedy nie pozostanie im nic innego, jak zbadać go w całości. Wówczas naprawdę go w pełni poznają.

Budzę się i pytam, po kim odziedziczyliśmy ten dwór.

Głos:

– Niebiescy, starszyzna tego Świata tak zadecydowała!

Stoję na brzegu wielkiej równiny. Po przeciwnej stronie (po lewej stronie) są jakieś skupiska żywych istot. Na środku, pomiędzy nami, stoi samotnie Coś w rozkroku (!). Coś lub Ktoś, kto ogniskuje (!).

W pewnym momencie z samego końca równiny, gdzieś spoza grup bytów, które widzę bardzo daleko, rozbłyska intensywnie zielone (wcale niejaskrawe) światło. Zielony promień, który wybiegł z tego źródła, biegnie poprzez ogniskujący „cyrkiel” wprost w moim kierunku!!!

Mam możliwość obserwowania tego promienia z góry, z boku i z miejsca, w którym stoję!!!

Głos:

– A my nawet się żeśmy o to poprztykali ze sobą!

Budzę się, leżę i myślę, co to za język. „Poprztykaliśmy się. To ja tak do żony mogę powiedzieć”.

Wstaję i idę do łazienki. Cały czas drażni mnie to poprztykanie. W dodatku żałuję, że uciekło mi mnóstwo informacji, których nie byłem w stanie ewokować[2]. Teraz to chyba ja zwariowałem. „Ewokować? Kto tak mówi do siebie półśpiący, w dodatku idąc rano do łazienki???”

Budzi się we mnie podejrzenie co do roli zielonego promienia w zmianie języka śnienia i mojego.

 

Pytam Szirin, czym był ów zielony promień.

Na przystanku (ruch z lewej na prawą), z którego mam jechać do pracy, spotykam całą grupę znajomych. Znajomi tworzą „dwór” Pani Profesor. Proszą mnie, abym zrobił jej uzupełnienie protetyczne. Myślę sobie, aby może wrócić z nimi do domu i tam pobrać miarę, ale w domu zostawiłem spory bałagan, więc lepiej będzie zaprosić Profesor do gabinetu w centrum miasta. Proponuję takie rozwiązanie. Dochodzi nawet do naszego spotkania w centrum na przystanku, na którym zazwyczaj wysiadam w drodze do pracy, ale nie potrafię powiedzieć, dlaczego nie dochodzi do wizyty Pani Profesor w gabinecie. Jest do mnie nastawiona życzliwie, ale jak to profesor, mimo że przeszła już na emeryturę, ma mnóstwo zajęć.

Okazuje się, że pracuję jeszcze w trzecim gabinecie (nic mi na jawie o tym nie wiadomo), który jest zlokalizowany w dwóch miejscach jednocześnie!!! Jedna lokalizacja jest na tej samej wysokości, co gabinet w centrum i ten w moim domu. Ale są momenty, że ten trzeci gabinet może być jednocześnie położony dużo niżej, przy ulicy Furmańskiej, na Podzamczu albo wyżej, to chyba Olejna. Kiedy znajduje się na dole, chodnik biegnący obok kamienicy, w której jest gabinet, od drugiego, przeciwległego chodnika oddziela nie tyle jezdnia, co duży sześcian (!).

Stojąc przed trzecim gabinetem, kiedy znajduje się na dole, wpadam na pomysł, że przecież nie muszę fatygować Pani Profesor do gabinetu. Mogę wykorzystać specjalną masę wyciskową w białym kolorze (we śnie nazywam ją masą ortodontyczną), dodać do niej katalizatora i po wymieszaniu masy z katalizatorem utworzyć kulę wielkości pięści i włożyć ją Pani Profesor w usta w dowolnym miejscu, w jakim ją spotkam w mieście!!!

Mój „wynalazek” ma dodatkową zaletę – nie będzie trzeba już niczego więcej mierzyć, wszystko zostanie w laboratorium wykonane na „gotowo”.

Przez cały dzień nie mogę się z Panią Profesor skontaktować ani telefonicznie, ani w żaden inny sposób. Robi się już późno, więc wracam do domu, ale nie znajduje się on tam, gdzie był jeszcze rano. Teraz mieszkam w tym samym miejscu, w którym jest mój trzeci gabinet w „stanie dolnym”.

Kiedy postanawiam wejść drzwiami prowadzącymi na schody, widzę, że z prawej strony zbliża się jeden z moich współlokatorów (!), który mieszka w tym samym mieszkaniu, co ja!!!

Wchodzimy na schody, trzeba pokonać kilkanaście stopni, ale on mówi, że na schodach jest ciemno i niczego nie widzi. Mnie to trochę dziwi, bo ja widzę wszystko dość wyraźnie, no, może światło na schodach jest trochę takie jak przy zapalonej ultrafioletowej jarzeniówce (!). Koledze pozostaje iść za mną. Kiedy wchodzimy do mieszkania na lewo od schodów, orientuję się, o co chodzi z tym światłem. Na głowie mam założoną lampę „czołówkę”. Śmieję się z całej sytuacji, bo myślałem, że ona w ogóle nie działa, całkiem o niej zapomniałem. Tymczasem okazuje się, że działa, tyle tylko, że w dzień nie było tego widać!!!

Pokazuję koledze, że przecież mam „czołówkę”, daję mu ją nawet do przymierzenia, ale on mówi, że nadal niczego nie widzi!!! No jasne, nie widzi światła „czołówki”, bo przecież zapaliliśmy już światło w mieszkaniu!

Tymczasem w domu już są prawie wszyscy, kilka osób!!! Znajdują się w pokoju po lewej, natomiast ja wychodzę do kuchni, która jest po prawej stronie przedpokoju. Mamroczę do siebie, że zmarnowałem cały dzień i niczego nie załatwiłem w sprawie Pani Profesor, co prawda nie z mojej winy, tylko z powodu zakłóceń w komunikacji, ale mimo wszystko czuję się trochę nie w porządku.

Myślę, że to już dziewiąta albo dziesiąta wieczorem, ale kiedy spoglądam na zegarek, widzę, że jest w pół do drugiej!!! (W realu o tej godzinie położyłem się spać).

Krzyczę w stronę pokoju jeszcze bardziej rozżalony:

– Wiecie, która jest godzina?

Oni nie wiedzą albo tylko udają. Dopowiadam na głos, że wpół do drugiej.

Budzę się w tym rozżaleniu. Jest czwarta nad ranem.

 

Proszę Szirin o to, bym mógł się spotkać z Panią Profesor. Rozumiem, że to nie lada gratka!

Głos:

– Muzyka była zawsze efektowną kobietą.

(Zanim wyłoniło się słowo „muzyka”, powstał jakiś „wielodrożny” zamęt w przekazie).

Obraz: obserwujemy (my) pod czyimś lewym okiem, w środku dolnej powieki, dziwny artefakt. Wygląda trochę jak biżuteria do piercingu, ale w tym miejscu? To przecież niemożliwe?!?!?! To rodzaj pręcika długości kilkunastu milimetrów, od którego odchodząc pod kątem prostym, wnikają w dolną powiekę jeszcze drobniejsze „druciki”. Te zaś, jest ich chyba pięć, połączone są z poprzecznym pręcikiem malutkimi kuleczkami o czerwonym odcieniu. Druciki i pręcik są srebrzyste.

Mówię, że można by to coś odciąć, ale przyczyna wewnątrz zapewne by pozostała.

Głos i Obraz podpowiadają, że przyczyną jest biała kula plastycznej materii.

Głos uściśla:

– To akta sprawy prowadzonej za symboliczne pięć złotych!!!

Budzę się z dziwnym odczuciem postrzegania pojemnościowego w umyśle!!!

Mam wykonać odwzorowanie wnętrza „ust” nieosiągalnego bytu, który jest poza możliwością zogniskowania mojej percepcji/wzroku. W tym celu uaktywniono moje trzecie oko!!!

Dzieje się to za obopólną zgodą. Nawet więcej, z moim pragnieniem doświadczenia tego.

Koszt ma być symboliczny. Musi również zostać dokonana dziwna modyfikacja „lewego” oka (to chyba jeszcze dodatkowa informacja potwierdzająca aktywność trzeciego oka), a może chodzi o oko oddychające na granicy Świadomości i materii? Koszty ma pokryć mój wysiłek związany z odwzorowaniem tego, co byt chce z siebie wyemitować (muzyka). Zdaje się, że mam to odwzorować jako obraz, i to dość precyzyjny.

 

Kiedy nadchodzi wieczór i jem kolację, zastanawiam się, czy ktoś nie robi sobie ze mnie żartów. Albo ja sam z siebie, albo to ta druga strona, w której istnienie tak naprawdę do dziś nie bardzo wierzę. Idę spać i myślę sobie: „Ciekawe, co dzisiaj obejrzę we śnie?”.

Budzę się w nocy kilka razy, ale nic mi się nie śni. Wstaję rano nieco rozczarowany. W międzyczasie odstawiam mój stary samochód, dziesięcioletnią ciemnozieloną lagunę, do komisu. Trudno mi zrozumieć, w jakim międzyczasie, skoro nie wstawałem łóżka?

Z komisu wziąłem siedmioletnią ładę. To samochód, z którym nie trzeba się tak ceregielić jak z moim starym!!! Jeżdżę teraz po wszystkich krawężnikach. Łada ryczy, ale wszędzie daje radę.

Przychodzi moment refleksji. Przecież żona od razu zauważy, że zamieniłem samochody. Mnie to raczej obojętne, ale jednak zielona, prawie czarna laguna wygląda bez porównania bardziej szykownie niż ładzianka o nieokreślonym (!) kolorze.

Zaczynam przyglądać się ładzie krytycznym okiem. Niby sprawna i prosta w budowie, czuję w niej sporą niezależność. Ma dla mnie znaczenie jej moc prostoty i taniości ewentualnych napraw. Myślę, że pojadę do komisu i odkupię lagunę, a to auto będę trzymał na wsi, do jazdy w ciężkim terenie. Laguna na pewno nie została jeszcze sprzedana, nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem, więc ją odbiorę. Zastanawiam się jeszcze, czy po prostu nie kupić całkiem nowego samochodu, zamiast wracać do starego.

Wsiadam do ładzianki i pruję przez jakieś osiedlowe wykroty, mijam remontujących drogę, po której jadę. Wyjeżdżam w prawo na szeroką przelotówkę i jadę w tym samym kierunku, skąd przyjechałem, tyle że niżej o kilka metrów. Zatrzymuję samochód po prawej stronie, w małej zatoczce. Wysiadam. Jestem w tym samym miejscu, z którego przed chwilą wyjechałem, tylko że dzielą mnie od niego kilkudziesięciostopniowe schody. Tę różnicę poziomów pokonam pieszo.

Wspinam się w kierunku bloku. Mieszka w nim ktoś, z kim muszę dojść do porozumienia w tej sprawie. „Diler”, „rodzice”, „żona”, a może nawet kobieta, której kiedyś z kolegą chcieliśmy naprawić drzwi po włamaniu.

Podchodzę do windy (windy takie same jak ze snu o włamaniu do dziwnego mieszkania albo z tego o wniebowstąpieniu).

Trochę mi się śpieszy, ponieważ mam jeszcze zdążyć do pracy na dziewiątą, a jest już piętnaście po ósmej. Po drodze rozmyślam o tym, że żona mocno by się zdziwiła, gdybym kupił nowy samochód bez pytania o zdanie. Zamianę przeprowadziłem bez jej wiedzy, więc teraz muszę jakoś rozwiązać ten problem. Pozostaje jeszcze kwestia pieniędzy – nie mam pojęcia, czy ja tę ładę kupiłem, czy zamieniłem sztuka za sztukę. No trudno, cokolwiek zrobiłem, to zrobiłem to ja, więc po prostu będę najwyżej spłacał swój stary samochód, bo szkoda mi teraz oddać tę ładę.

Podchodzę do wind. Z tej po prawej jakiś facet wynosi narzędzia. Ma ich w tej windzie sporo, więc nie ma co czekać, aż dźwig się opróżni; może to zająć kilkanaście minut. Idę więc w kierunku windy po stronie lewej. Właśnie wsiedli do niej młodzi mężczyźni. Jeden cały czas się waha, stojąc przed otwartymi drzwiami. Zwracam się do niego w zdecydowany sposób, mówiąc, że to nie pora na rozterki i żeby się ostatecznie zdecydował, czy jedzie czy nie. Winda musi ruszyć! Ostatecznie mężczyzna decyduje się na jazdę, więc wsiadamy i winda rusza. Stoimy w milczeniu, jedziemy do góry.

Budzę się, nic nie pamiętając. Dopiero, jak napisałem na wstępie, po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że we śnie zamieniłem swój samochód! Czyżbym miał teraz zacząć żyć po rusku, a nie po francusku? To znaczy jak? Mam pić samogon i chodzić na bani? Wygląda na to, że dobrowolnie zgodziłem się na obniżenie standardu swojego ciała subtelnego. I jeszcze ta trzyletnia różnica w wieku samochodów, niby na korzyść gorszego, no ale cóż? C’est la vie!!!

Budzę się na dobre. To sny o wysokim bycie, który powoduje zmianę w moim dotychczasowym życiu. Ja odwzorowuję jego postać, ale to odwzorowanie jest jego zstąpieniem w mój świat. To może być sen ostrzegawczy.

Poddaję się. Dłużej już nie wytrzymam udawania przed samym sobą, że nic się nie dzieje. Zapada decyzja. Jutro idę do lekarza. Najpierw pójdę do dermatologa, bo gdybym stanął w rejestracji i wypowiedział słowo „onkolog”, to chyba zemdlałbym z przerażenia.

Zasypiam, majaczą mi jakieś wychodzące ze mnie kółka, które są zamieniane omyłkowo na inne.

Dobra, dobra. Skąd mam wiedzieć, czy mówicie prawdę? Omyłka może mnie sporo kosztować!

Rano, na jawie, w drodze do pracy, rejestruję się do dermatologa. Profesor (!) jest tylko jedna, i to raz w tygodniu, akurat w poniedziałek, czyli dziś. Niestety, przyjmuje od szesnastej. Mam numerek na siedemnastą dwadzieścia pięć. W pracy, gdyby nie moi pacjenci, to pewnie bym „odjechał”. Wczoraj obejrzałem w Internecie zdjęcia czerniaków. Podobny do mojego jest sklasyfikowany jako rokujący średnio. Po wycięciu z centymetrowym marginesem i wycięciu sąsiadujących węzłów strażniczych chemioterapia działa tylko u dziesięciu procent pacjentów, radioterapia jako ostatnia deska ratunku. Po usunięciu obserwacja do końca życia, czy nie ma wznowy i przerzutów.

Wyszedłem na przerwę. Idę ulicą i obserwuję swój umysł. Jest tak przerażony, że zwęziło się „moje” pole widzenia!!! Próbuję go obserwować z pozycji świadomości, ale jest w takim stanie, że naprawdę trudno pokonać barierę frustracji, jaką dokoła siebie stworzył. Mieli rację, zapanowanie nad tym tworem nie jest łatwe, przy otwartych oczach to nie więcej niż kilkanaście procent kontroli ze strony świadomości. Wracam do pracy. Jeszcze dwie godziny. W końcu wychodzę. Przychodnia jest pięćdziesiąt metrów stąd. Idąc, odwracam się i zastanawiam: „Ciekawe, jaką będę miał minę, wracając?”.

Wchodzę do gabinetu. Tak jak we śnie, siedzi Pani Profesor. Zdejmuję koszulę, ale nauczony sennym doświadczeniem, zaczynam od razu od przebarwionego znamienia. Kiedy słyszę, że to nic strasznego, trudno mi uwierzyć własnym uszom. Pani Profesor dodaje, że faktycznie, znamię może się na pierwszy rzut oka wydawać podobne do czerniaka, ale na szczęście to tylko zmiana barwnikowa.

Kiedy wracam, przyznaję z przekąsem, że sam sobie zafundowałem niezłe przeszkolenie w obserwacji umysłu będącego w potrzasku!

 

Zapytam dzisiaj Szirin, czy dostanę za to jakieś dodatkowe procenty.

Przez większość nocy próbuję odzyskać swoją rozproszoną korespondencję. Zbieram koperty ze swojej przestrzeni, jak i spoza niej. Wszystko skrzętnie układam.

 

Odpowiedź na list Zofii

 

Przeczytałem książkę Pawła Godlewskiego „Moment boskości”, którą mi polecałaś i… to po prostu melanż poglądów, począwszy od hinduizmu, poprzez kabałę i teozofię, aż po buddyzm. Książka napisana zręcznie, ale wiele w niej sprzeczności.

Buddyzm przechorowałem, przyznaję. Poznałem jego smak już w wieku szesnastu lat. Dzisiaj liczę sobie pięćdziesiąt jeden, więc mam na ten temat trzeźwe spojrzenie. To jeszcze jedno z dualnych spojrzeń na świadomość.

Stwierdzenie, że punkt widzenia EGO jest iluzją, ma spore braki logiczne, ponieważ taki sposób patrzenia na iluzoryczność spojrzenia umysłu to również iluzja. Jednym słowem kolega Godlewski postanowił stworzyć teorię wszystkiego. To częsty przypadek u ludzi „zmęczonych” dużą ilością lektury.

Pogląd, że tam, gdzie moja świadomość, tam moja energia, jest tak samo prawdziwy jak to, że tam, gdzie jest energia (niekoniecznie moja), tam moja świadomość. To prawda o wiele bardziej dojrzała niż ta pierwsza.

Wpadłaś w lej grawitacyjny, na którego dnie siedzi buddyjski egregor z rozdziawionym pyskiem. Chrześcijaństwo wyhodowało kapitalizm i materializm, a buddyzm nihilizm i relatywizm. W naszej cywilizacji zabija się ludzi z karabinu, który nazwano miłością, a w tamtej zabija się świat obojętnością, którą ufarbowano na kolor współczucia.

Nie chcę cię zasypywać moimi przemyśleniami. Po prostu sama zacznij podróżować poza ciałem, zaprzyjaźnij się z prawdziwymi nauczycielami, a nie z ich bladymi ziemskimi cieniami.

Jeżeli chciałabyś poznać odbicie, jakie pozostawiasz po tamtej stronie, mogę ci przesłać relację z mojej podróży w twoją świadomość.

Pozdrawiam,

Jarek

 

Nazajutrz ponownie proszę Szirin o objaśnienie poprzedniego snu.

Robię właściwie to samo, co poprzednio. Porządkuje zbiory swoich koncepcji. Jakieś bardziej skomplikowane przemieszczam pomiędzy „wymiarami”, a może rzeczywiście WYMIARAMI?!?!

Co to jest, u licha?

Zasypiam znowu.

Ponownie krąg. Tym razem krąg żywopłotu przed gankiem mojego domu na wsi. Z tego kręgu we śnie niczego nie udaje mi się wydobyć!!!

Budzę się. W rzeczywistości krąg żywopłotu ma przerwę po lewej stronie i można przez nią wejść do środka, w środku rośnie magnolia.

Czyżby ta droga była we śnie zamknięta?

Odnoszę wrażenie, że podróż świadomości poprzez poziomy wibracji kolejnych planet zachodzi nie tylko w czasie i przestrzeni, jakie sobie wyobrażamy, czyli jako wędrówkę dusz. Wiele wskazuje na to, że zachodzi jako szerzej pojęta wędrówka, czyli również dotyczy konkretnego życia.

Takie doświadczenie jak to moje z „czerniakiem”, typowe dla wibracji Saturna, powtarza się u mnie mniej więcej co dziesięć lat!!! Warto by przeanalizować, czy istnieją korelacje wydarzeń w życiu każdego z nas z charakterystykami następujących po sobie bytów planetarnych!!!

Muszę uzgodnić z Szirin jakiś nowy sposób komunikacji, jaki byłby w stanie przenikać przez barierę ekranu śnienia. Bo moje przeświadczenie o słuszności tego, co wam mówię, pewnie nie wystarczy?

Może zaproponuję komunikację głosem? Sposób komunikacji za pomocą obrazu najwidoczniej natrafił na nieprzenikalną barierę. Pozostaje jeszcze trzeci zmysł: dotyk, ale w ten sposób można przekazać jedynie trzy komunikaty: „podejdź”, „stój”, „odsuń się”.

Przypuszczenie, że można wyrazić nieznane światłem, barwami, jest nieporozumieniem, ponieważ to taka sama symbolika jak przy wizualizacji innych form na ekranie śnienia!!! Koncepcja, że wysokoenergetyczne byty są światłem, wydaje się trochę naiwna. Prędzej odwoływałbym się do wrażenia obecności, ale to zbyt subiektywne, aby można o tym było pisać!

Wielość kopert / przekazów sugeruje, że przestrzeń, w której się znajduję, to miejsce czasoprzestrzennego rozszczepienia „mojej” Świadomości. Tyle że widziane od mojej, indywidualnej strony, pojedynczego aspektu / życia. To miejsce przejścia, miejsce przekroczenia ekranu śnienia, to nic innego jak przejście do światów równoległych.

Sen o odwiedzinach Strażniczek Przejścia, o Kościele Nieznanego Kultu to nic innego jak zaproszenie do przejścia na drugą stronę.

 

Trzecią noc z rzędu przekraczam tę barierę, tracąc świadomość odrębności, i rano powracam spoza niej. Pozostaje problem z niemożnością zrelacjonowania tego doświadczenia. Kiedy zasnąłem we śnie, na „zaproszenie” Strażniczki Przejścia, udało mi się uchwycić resztką świadomości moment spotkania ze swoją rodziną dusz / aspektami Świadomości.

 

Pytam Szirin o sposób, w jaki mogę wydostać nieco informacji z przestrzeni poza ekranem śnienia, jak do tej pory dla mojej jaźni nieuchwytnej.

Poznaję przyczynę przewagi Armii Czerwonej (Rosjanie zawsze mają mundury zielone albo zgniłozielone, chyba nigdy nie mieli czerwonych). Oglądam ich karabin dalekiego zasięgu. Wymieniają, jakiego systemu jest ta broń, ale nie zapamiętałem. Karabin wygląda jak mały, opancerzony samochodzik, a trochę jak dawny garbaty rzutnik do wyświetlania slajdów w rolce. Broń z prawej strony ma pedał na niezbyt długim kablu. Gdy na niego nacisnąć, uruchamia się karabin. Przewodnik mówi mi, że żołnierze nazywają go „naciśnij i tańcz”!!! Do karabinu z prawej strony dołączony jest również ogromny zasobnik wielkości małego kombajnu.

Anglicy (przecież to oni mają czerwone mundury galowe) z kolei mają zwykły karabin maszynowy, ale pracują nad jego automatyzacją. Ma być poruszany fermentującym sokiem z jabłek!!! Sok w zbiorniku jest na razie klarowny i nie widać, aby fermentował. Trochę ich to martwi. Podpowiadam, żeby dodali trochę cukru (Szirin – słodycz). Biali bardzo mnie chwalą za tę myśl innowacyjną.

Inny „wynalazca” przynosi ze sobą sok z kiszonych ogórków. To świetny pomysł. Ostatecznie nikt tego nie będzie kosztował, a fermentacja od razu ruszy i ciśnienie potrzebne do działania automatu będzie wkrótce wystarczające.

Zaczynam wracać do tu i teraz.

Myślę sobie, że gdyby dobrze to doprawić, to na pewno dałoby się wypić. Pytałem w jakimś sensie o procent poziomu rozwoju mojej świadomości; pewnie już niedługo coś w tym zbiorniku da się wywąchać.

 

Budzę się i od razu sobie przypominam rolę Czerwonych, jaką odegrali w „ratowaniu” ludzkości. No i ta łada??? Przebrali mnie za Czerwonego?!?!?! Po co??? Czyżbym miał zostać przy okazji przechodzenia przez ekran śnienia agentem na terytorium Czerwonych??? A może jest tak, że aby wyjść poza ekran śnienia, trzeba choć na chwilę stać się Czerwonym?

O co chodzi, Szirin???

Sen opisuje właściwie wszystko bez symboli. Chodzi o zdefiniowanie wszystkiego po prawej stronie na nowo!!!

Można by to zrobić pracowicie, po stronie prawej od nowa, krok po kroku, ale szybciej będzie poukładać na nowo lewą stronę, a prawa odwzoruje się samoistnie!!!

WSZYSTKO OD NOWA???

 

Zaprosiłem wszystkich do bardzo długiego stołu. Siedzą po tamtej stronie stołu, za stołem. Nalewam wodę do szklanek, idąc od lewej ku prawej. Docieram do ostatniego miejsca, po prawej, przy którym już siedzi „Nikt”. Na stole w tym miejscu stoi wysoki, metalowy puchar, srebrny. Do niego też wlewam trochę wody.

Ktoś, kto mnie cały czas obserwuje, kiedy nalewam wodę do pucharu, mówi:

– Tak to urządziłeś?!

Odpowiadam, że:

– Tak, nalałem tę wodę Nieznanemu Bogu.

 

Idę przejściem wzdłuż wagonu; nie ma przedziałów, siedzenia są po jego obydwu stronach. Dwaj pasażerowie, do których się zbliżam, siedzą po prawej stronie, zwróceni twarzami do mnie. Zanim doszedłem do nich, ktoś, niewyraźny, usiadł obok nich (dla nich po prawej) na rozkładanej dostawce, naprzeciw mnie, blokując przejście za sobą.

 

Wieczorem napisałem maila do, chyba nawróconej na śnienie, Zofii. Udzieliłem jej kilku wskazówek technicznych.

 

Kiedy zasnąłem w nocy, pojawiłem się w dziwnym otoczeniu.

Sen był bardzo wielowątkowy. Jakby strumieniowy. Całości nie byłem w stanie zapamiętać. Pozostały mi jedynie ostatnie sceny.

W pomieszczeniu, do którego prowadzą ku górze dwa stopnie, po jego lewej stronie, stoi jakiś byt kontrolujący/korygujący / szkolący. Duża postać, porównując do ludzkiej, jakieś sześć razy większa.

Po stronie prawej stoi byt wielkości człowieka, byt, który poddawany jest presji jakiejś metody rozwoju. Mam wrażenie, że to moja metoda podróżowania. Trudno dokładnie określić, o co chodzi, bo wątki się zmieniają i przenikają.

Patrzę na to spokojnie, ponieważ spodziewam się, że przed tym człowiekiem jeszcze długi trening. Tymczasem widzę, że byt ludzki sprężył się i wystartował z ogromną prędkością ku górze. Zmienił się w wiązkę materii, przeszedł poprzez szklany sufit jak rakieta i tyle go widzieliśmy!!!

 

Budzę się. Trochę mnie zaniepokoiła ta natychmiastowa reakcja. Pytam więc Szirin, czy moja „metoda” jest bezpieczna dla mnie i dla innych.

Idę pod górę po prawej stronie ulicy prowadzącej z cmentarza w kierunku parku (Lipowa). Przed sobą widzę plecy ludzi poruszających się przede mną. Idą coraz szybciej i coraz bardziej oddalają się ode mnie.

Stoję w szafie / windzie, z sufitu zwisają wyrwane i wygięte do dołu pręty. Dźwięczą, w zmiennych tonacjach, zależnie od tego, jak mocno się je zagnie. Właściwe dostrojenie brzmienia drgających prętów powoduje ruch tej windoszafy do góry!!!

Obraz: siedzę z kimś w luksusowym apartamencie.

Głos:

– Na razie siedź tutaj cicho i wydawaj ćwierć miliona funtów!

Ktoś pyta mnie, dlaczego to, co mówiono mu o Niebie i Ziemi, nie jest takie jak to, co ja mu powiedziałem. Odpowiadam, że to przecież nie moja wina, że wprowadzono go w błąd. Każdy egzemplarz mojej książki powinien mieć indywidualną wersję dla każdego czytelnika.

Siedzimy z żoną przy stole. Żona siedzi po mojej lewej stronie. Ktoś dzwoni. Żona podnosi słuchawkę, ale nikogo nie słyszy. Podaje ją mnie. W słuchawce słyszę wibracje i pod ich wpływem wychodzę z ciała snu!!! Wychodzę ze snu o siedzeniu przy stole do swojego ciała leżącego w łóżku w stanie „oddzielnie ciało, oddzielnie umysł”. Słyszę, jak chrapię. Budzę się, ale tylko na moment.

Głos:

– Wiem, co mówił. Swojemu podziękujmy!!!

Obraz: czyjaś ręka kiwająca do mnie w geście pozdrowienia. Widzę ją jak w kamerze przemysłowej. Cała postać jest poza zasięgiem mojego pola widzenia.

Powstało jakieś ułatwienie w przekraczaniu granicy z prawej na lewą. Co prawda przemieszczanie jest mniej precyzyjne, ciężko trafić we właściwą sytuację po lewej stronie, ale za to mogę to robić szybciej i łatwiej. To tak jakby krawężniki pomiędzy chodnikiem i ulicą zostały wkopane i teraz obydwa porządki ruchu są porównywalne.

 

Szirin, dlaczego mimo tego ułatwienia czuję oddzielność pomiędzy nami?

Obraz: po prawej stronie ekranu w moim kierunku idzie człowiek wsparty na dwóch kulach.

Proszę cię, Szirin, poznaj mnie z twoją nadduszą, czyli czymś, co dla ciebie jest tym, czym ty jesteś dla mnie.

Powtarzam po stronie lewej ekranu różne wibracje, które po stronie prawej przynoszą rozmaite skutki. W końcu dochodzę do tego, co powoduje rezultat materialny, i to na dodatek niezbyt przyjemny!!!

Mam ćwiczyć w „ramie”. To rodzaj atlasu. Specjalista określa po cenie w obcej walucie, jaki poziom wykonania ma urządzenie, na którym mam ćwiczyć. Część maszyny jest po obydwu stronach częściowo zasłonięta kotarami (atlas chyba stoi pomiędzy oknami). Aby w pełni zobaczyć to urządzenie, trzeba odsłaniać je za każdym razem, kiedy chcemy się mu przyjrzeć. Im cena maszyny wyższa, tym jakość wykonania „ramy” lepsza!!!

 

Budzę się. Co do samej metody, jak widać, nie jest niebezpieczna – to rama, podpora w ćwiczeniu przechodzenia pomiędzy dwiema rzeczywistościami.

Nie wiem, dlaczego nachodzą mnie refleksje na temat przebiegu i struktury zdarzeń w czasie i przestrzeni.

Ewolucja czegokolwiek: życia, myśli, społeczeństwa, jednostek to rozwijająca się w czasie / przestrzeni wibracja, która w ten sposób daje się dostrzegać umysłowi jako mająca swój początek, swoje formy / fazy rozwoju i swój koniec. W rzeczywistości jest to coś na kształt fali skalarnej, która w tu i teraz zawiera wszystkie warianty jakiejś kategorii zdarzeń jednocześnie.

Fale skalarne: Nikola Tesla odkrył coś, co przekraczało możliwości pojęciowe jego współczesnych, jak i dzisiejszych naukowców. Fale skalarne nie są normalnymi falami elektromagnetycznymi. Ich niezwykłość polega na tym, że mają cztery wymiary, czyli zawierają dodatkowy komponent – czynnik czasu. Fale skalarne mogą oddziaływać na czas albo na przestrzeń, jak też na obie te wielkości naraz. Oddziałują na pola świadomości. Stanowią idealny nośnik informacji, ponieważ ich energia nie maleje wraz z kwadratem odległości od nadajnika. Bariera prędkości światła nie jest dla nich żadną przeszkodą.

 

Pytam Szirin, czy ma poczucie odrębności od swojej wyższej Świadomości, tak jak ja od niej (Szirin). I jeszcze krótkie pytanie o Anitę, pacjentkę, którą wspiera w chorobie Zofia.

(Nie znam Anity, więc musiałem posłużyć się umysłem Zofii. Ileż człowiek rozsiewa wkoło siebie myśli, aż trudno uwierzyć! Ma to też tę zaletę, że łatwo się dostroić do umysłu Zofii).

Byłem u siebie w domu. Zostawiłem w nim swoją rodzinę. Zmieniam miejsce. Jestem w domu kogoś, kogo jeszcze nigdy nie odwiedzałem.

Teraz stoję w kuchni, pomagam myć naczynia. Stoję na środku, przy czymś, co przypomina wyspę kuchenną, a konkretnie przed czymś wyglądającym jak zlew albo zmywarka do naczyń, ale taka nietypowa, ładowana od góry. Talerze wyjechały na czymś podobnym do wielopoziomowej półki w moją stronę, leżą na blacie, otwarte są drzwiczki od szafki /zmywarki. Zdaje się, że wszyscy, którzy są teraz w domu, szykują się do wyjścia. Ja dopiero przed chwilą przyszedłem, byłem na spacerze w moim ulubionym miejscu. Widzę je również z kuchni, przez okno, które jest w ścianie, naprzeciw mnie, tyle tylko że trochę z lewej strony. Miejsce moich spacerów to odległa grupa drzew ze starym budynkiem poza ich linią.

Odwracam się, chcąc pożegnać wychodzących. Stoję w drzwiach kuchni i widzę, że z lewej strony z pokoju wychodzą dwie osoby (kobiety?). W holu po mojej lewej stronie stoi ktoś odwrócony do mnie tyłem, oparty prawym ramieniem o ścianę. To chyba mężczyzna; nie widzę twarzy, nie wiem, skąd powstało we mnie to wrażenie. Może to z powodu męskiej, pastelowozielonej kurtki i bardzo krótkich, zupełnie niekobiecych włosów.

Ktoś, kto stoi w kuchni za moimi plecami, mówi cicho, że tak wyglądał jego znajomy, zanim nie… – nie kończy zdania.

Wszyscy wiedzą, że nie jest dobrze, ale starają się pomagać. Dwie kobiety zabierają osobę stojącą pod ścianą w głąb korytarza biegnącego w lewą stronę.

Wracam do kuchni, do przerwanej pracy. Ktoś jeszcze przyniósł stertę talerzy; musiało być sporo osób. Nie byłem przy stole, moja rola jest tutaj trochę inna. Nie żałuję, bo atmosfera wydaje się ponura.

Stawiam nowo przyniesione talerze w zlewie – jest wbudowany w szafki stojące pod ścianą z oknem.

Starsza kobieta rozmawia z mężczyzną w średnim wieku. Obydwoje są w kuchni razem ze mną. Kobieta mówi, żeby mężczyzna zabrał dzieci na krótki spacer (wiem od razu, że chodzi o to miejsce, w które ja również lubię chodzić). Mężczyzna odpowiada, że nie ma na to czasu i że trzeba już wracać.

Atmosfera rozstania.

Osoba, która stała nieruchomo pod ścianą, musiała być już bardzo słaba albo zdezorientowana, nie próbowała sama się poruszać. Jednak nie była na tyle wyczerpana, by nie móc stać na własnych nogach.

Wracam myślami do własnego mieszkania i natychmiast w nim się znajduję. Martwi mnie to, czy mieszkający w nim pod moją nieobecność pozamykali okna i drzwi, kiedy wychodzili.

Budzę się.

 

Z listu do Zofii

 

Wzruszyła mnie twoja konkluzja o słuchaniu własnego ciała. Ileż razy ja już słyszałem tę frazę…

To nie ciało do ciebie przemawia, lecz TY, DUSZA, ŚWIADOMOŚĆ przez duże Ś przedziera się poprzez jaźń, umysł. Wrażenie, że ciało nas prowadzi, bierze się z prostego odwrócenia punktu patrzenia umysłu. Umysł / ego wszystko przypisuje sobie i swojej organicznej siedzibie, czyli ciału.

Gurdżijew bardzo trafnie ujął tę sytuację, stwierdzając, że ego (kundabufor) to taki organ, który tworzy przekonanie, że jest tak, jak jemu się wydaje, a nie tak, jak jest w rzeczywistości. Twoje „ciało” nie zgadza się na OOBE, bo umysł/ego boi się utraty kontroli nad jaźnią, której jest organiczną częścią. Przygotuj się na długie pertraktacje z samą sobą.

 

Wiersz dla odchodzącej

To właściwie już koniec.

Otwórz oczy,

Nie było żadnych więzów,

Niczego nie musiałaś,

Mogłaś być wolną od początku,

Ci, którzy postawili najsurowsze wymagania,

Spoglądają zawstydzeni.

Czy to być może?

Światło jest źródłem cienia?

 

Powracam do pytania o nadduszę mojej duszy.

Karmię kogoś, kto wygląda jak wielki, modyfikowany / niespójny pomidor. Karmię go takimi samymi pomidorami jak on, tylko mniejszymi!!! Trochę to obrzydliwe.

Zostałem zapisany do stowarzyszenia osób posiadających modyfikowane pomidory. Sam już nawet zjadłem takiego pomidora, zanim dowiedziałem się, że jest modyfikowany. Teraz jestem pełen obaw, że i ja ulegnę przez to modyfikacji!!!

Karmię tego swojego wielkiego pomidora, sięgając do wiadra. Łyżką podaję mu kawałki pomidorów. Za każdym razem, kiedy sięgam do wiadra (duży pomidor jest z lewej strony, wiadro z prawej), w wiadrze pomidory są coraz bardziej rozkawałkowane, w końcu zamieniają się w breję.

 

Stoję na przystanku przy alei Warszawskiej (w stronę stolicy). Pocieszam się, że już niedługo będę musiał na tym przystanku stać, ponieważ zamówiłem nowy samochód (japoński). Mam nadzieję, że zamówienie nie zostanie zrealizowane zbyt szybko i załapię się na najnowszy model!

 

Uczestniczę w „nalocie” sił porządkowych na spelunę w dzielnicy slumsów. Melina mieści się w jednej z ruder, pod podłogą. Schodzimy do niej po krętych schodach. Speluna zaskakuje mnie niecodziennym wyglądem. Wszyscy obecni są w eleganckich strojach wieczorowych!

Głos:

– To tak trwa jakiś czas, aż równowaga znowu się przemieści.

Obraz: „równowaga” przesuwa się po okręgu zgodnie ze wskazówkami zegara.

W ręku trzymam KOSMICZNY KIJ (!!!) do uprawy roli!!!

Zdaje się, że ma związek z przyznanym mi przed chwilą tytułem Doktora (!) Śnienia. Zastanawiam się we śnie, po co mi ten tytuł. Ładnie będzie wyglądał przed nazwiskiem?

 

Budzę się.

Jak widać, fermentacja soku jabłkowo-ogórkowego przebiegła pomyślnie i procenty osiągnęły poziom akademicki!

 

Dzisiaj zapytam Szirin, co to za pomidor i do czego mi kosmiczny kij.

Kroję cebulę na kawałki. Oglądam jej warstwową strukturę. Okładam cebulą, kawałek czerwonego mięsa, który wcześniej podzieliłem na trzy części. Widzę przed sobą tylko jeden kawałek, pozostałe dwa mam tylko w swojej pamięci. Ten kawałek, który mam przed sobą, obłożyłem plastrami cebuli i zawinąłem w przezroczystą folię. Mam zamiar upiec tylko ten jeden kawałek, a pozostałe dwa zamrozić w podobnym stanie, czyli po obłożeniu cebulą.

Ktoś przypomina mi, abym nie zapomniał zabejcować wcześniej mięsa. Mówię, że nie zapomniałem, tymczasem nawet nie pomyślałem o jakiejkolwiek zalewie czy bejcy.

 

Skoro przeszliśmy na poziom symboliki kulinarnej, zapytam Szirin, czy biel cebuli maskuje / utrwala czerwień mięsa. Czyżby biel była tylko otoczką / futerałem / mundurem??? Czy w ludzkich ciałach są tylko białe dusze, a może wszystkie dusze są takie same i tylko futerały czynnościowe odróżniają je od siebie???

 

Mężczyzna w „westernowym” kapeluszu. Lewą, leżącą na ziemi nogę ma zgiętą w kolanie. Prawa noga również jest zgięta, ale oparta na ziemi tylko stopą, a kolanem zwrócona ku górze. O to kolano mężczyzna opiera prawą rękę, palce prawej dłoni układają się w V.

Oglądam czyjeś ciało. To znajoma mi osoba. Znajomy ma duże, barwne plamy (wygląda, jakby na skórze miał namalowaną „panterkę”. Kiedy leży na brzuchu, na plecach ma wielkie żółte plamy od pośladków w górę. Są one pochodzenia wewnętrznego (kał?). To plamy, których się nie daje łatwo usunąć. Prześwitują nawet po założeniu białej koszuli.

Przechodzę z dwiema towarzyszącymi mi osobami przez ulicę, mówiąc do nich:

– Jakby szef tutaj był, to dopiero zrobiłby awanturę. Jemu niewiele trzeba.

Chyba chodziło o strażnika, z którym doszło do spięcia przy wyjściu. Wcześniej byliśmy w ogromnym, wielopoziomowym budynku. Działo się tam mnóstwo ciekawych rzeczy, ale założono mi przy wyjściu jakiś rodzaj blokady pamięci. Chodziłem po korytarzach podziemnych kondygnacji tego budynku / szpitala. Ja już tam byłem. Wtedy leciałem pod sufitem (sen o diable). Byłem wtedy na Górze Wszechwiedzy, dzisiaj mam podejrzenia, że to była zwykła góra węgla w kotłowni, na najniższym poziomie. I chyba była to taka właśnie wszechwiedza na najniższym poziomie w strukturze tego budynku / szpitala.

Wracam z tej wyprawy, idąc teraz z góry na dół z dwoma osobami (mężczyzną i kobietą). Mężczyzna to niewysoki gość. To taki stylista, który wszystkich ubiera, czy tego chcą czy nie. Idziemy w dół jakimiś podwórkami, przejściami. Oni starają się iść tak, jak prowadzi ich chodnik, zakolami. Ja, jak to ja, idę po lewej stronie ulicy, pokonując w poprzek trawniki i ogródki przydomowe, ale za to w linii prostej.

Kiedy docieramy do jakiejś ważnej ambasady, teraz i ja muszę wyjść na ulicę, ponieważ budynek ma płot w poprzek mojej drogi na skróty. Mijamy dwóch strażników, z których jeden wyraźnie się nam przygląda. Stylista podchodzi do niego i zaczyna go stylizować. To znaczy klepie go po owłosionym torsie! Strażnik przyjmuje jego konwencję, orientując się, że ma do czynienia z kawalarzem. Mój stylista wygląda jak niski Włoch w koszuli dłuższej niż marynarka i z chusteczką zwisającą z kieszonki marynarki aż do kolan!

Idziemy dalej, to znaczy coraz niżej. Stylista nagle skręcił w prawo i zniknął nam z oczu za jakimś domkiem/wieżą. Woła stamtąd do nas, że każdego domu powinna pilnować MA COSA (wł. ale rzecz). Myślę, że raczej mafia albo co najmniej porządnie wyposażony mężczyzna.

Wchodzimy do domu. Teraz moja uwaga skupia się głównie na kobiecie, a nie na mężczyźnie. To alkoholiczka!!! Przynieśliśmy z sobą butelkę wódki i kanister benzyny (jasnożółtej). Facet, który nam towarzyszy, sugeruje kobiecie, że jak zmiesza wódkę z benzyną, to dopiero da jej to odpowiedniego „kopa”! Jestem przerażony, że ona zrobi to naprawdę, widzę to po jej błędnym wzroku. Kobieta tylko czeka, aż stąd wyjdę.

No i wychodzę, budząc się!!!

Ten sen to powtórzenie topografii i energetyki dwóch snów, ale na wyższym poziomie; snu o diable, jego wszechwiedzy i osaczeniu przez przerażonych ludzi oraz snu o schodzeniu z góry, kiedy to Anioł Kobieta wskazała mi drogę na dół, na skróty, przez terytorium kościelne.

Dopiero teraz przyszła mi do głowy inna myśl, koń, którego spotkałem w snach, już co najmniej trzy razy:

– kiedy stałem w drzwiach, grzejąc się na słońcu po walce z trójgłowym padalcem;

– kiedy po przejściu przez wielką bramę, otworzoną przede mną przez wielkiego giermka, przeskoczył przeze mnie ogromny koń biegnący po dachach;

– i wreszcie najważniejsze spotkanie: kiedy jechałem windą z górnego piętra, z przestrzeni, w której żegnałem się ze swoją grupą dusz, wielką windą towarową i zauważyłem konia dopiero wtedy, kiedy wychodził za mną z windy, wtedy ściskałem go wzruszony za łeb, a on szlochał spazmatycznie, przepełniony miłością i wzruszeniem. Wiedziałem, że znam go od wieków!!! Czyżby to sam BÓG, w swojej koniomorficznej postaci? Może tylko jego posłaniec, ale to już niewielka różnica! Tak zapewne powstawały wizyjne wizerunki Kecalkoatlów, niebieskiego Kriszny i wszelkich innych boskich emanacji!!! Ja spotkałem dzisiaj Stylistę.

Co do czarnej postaci, która weszła przez lufcik, a którą widziała moja żona jako płaską: to nie okienko było bramą w ekranie śnienia / wyobrażeniowym – była nią ta obramowana poświatą postać, to przez nią przeszedłem do świata dusz, kiedy nachyliła się nade mną. Ten świat był eterycznie ulotny.

Wracając do tego turbopaliwa ze snu… Jak tylko moja przewodniczka wypije tę mieszankę, to chyba wystrzeli „nas wszystkich” na najdalszy kraniec kosmosu!!!

 

List od T.K.

 

Witam.

Bardzo interesująca lektura.

Podziwiam Pana zdolność do natychmiastowego interpretowania wyśnionych zdarzeń. Dla mnie nie ma takiej oczywistości, ale z pewnością dlatego, że przekaz jest kierowany bezpośrednio dla/do Pana.

Pańska biegłość w rozczytywaniu przekazów/informacji zawartych w poszczególnych snach kojarzy mi się z bardzo podobnymi zdolnościami (niektórych osób) czytania ze szklanej kuli, kart Tarota, I Chingu itp.

Sen w Pańskim przypadku jest doskonałym tworzywem do szybkiej, wyraźnej i spójnej interpretacji poszczególnych przekazów. Osiągnął Pan w pewnym stopniu jakiś poziom mistrzowski, może stąd ten doktorat przyznany przez tamtą stronę, o której Pan pisze, że jej może nie ma.

Cóż, ci, którzy naprawdę szukają, muszą niestety wątpić. W przeciwnym razie stworzyłby Pan jakiś nowy kult/prąd religijno-filozoficzny z kolejnymi jedynie słusznymi ideami.

Podobają mi się Pana śmiałe tezy o Kronice Akaszy/polu morfogennym jako pewnym zasobie/banku zdarzeń, a nie ich zapisie. Choć czasem myślę, że na pewnym poziomie wibracji może to oznaczać to samo.

Na marginesie: kiedyś spotkałem się z ideą istnienia gdzieś (np. w tzw. Kronice Akaszy) wszystkich możliwych wariantów, wszystkich wydarzeń i ich następstw. Odczytujący jest niestety ograniczony swoją pozycją (nie możemy zostać obserwatorem ze wszystkich punków jednocześnie, to cecha boska) do odczytu jedynie jednego wariantu.

Zauważenie przez Pana jednoczesności trwania poszczególnych inkarnacji jest OK, myślę o tym bardzo podobnie, chociaż to wcale nie muszą być światy równoległe.

Bardzo ładna okładka.

Pozdrawiam,

T.K.

 

List do T.K.

 

Oczywiście zauważam tę małą zgryźliwość co do moich interpretacji. Ale chęć bycia najmądrzejszym, i to od razu profesorem, mam od dzieciństwa. Taka konstrukcja umysłu. Cóż począć? Pracuję na takim warsztacie, jaki mi przypisano. Czasem podejrzewam, że to wynik mojego lenistwa umysłowego albo chęci poznania wszystkiego, i to na dodatek natychmiast!

Pozdrawiam,

J.B.

 

List do Zofii

 

Wysyłam ci pierwszą książkę Michaela Newtona „Życie między wcieleniami”. Dla mnie była punktem zwrotnym.

Co do rozmów z duszą – zrób to sama. Przed zaśnięciem zwróć się do swojej duszy z miłością, poproś, aby na nowo zaczęła ci mówić we śnie o wszystkim, co cię interesuję. To zaskakująco prosta metoda. Poproś i wyraźnie zaznacz, abyś mogła zapamiętać wszystko, co dusza chciała ci przekazać.

Ciesz się tym, że nie dałaś się zwieść ślepcom. Całe światło jest wewnątrz nas, tam jest prawda, mistrz, miłość, tam usłyszysz głos swojej duszy. Najłatwiej jest prosić o to we śnie. Kto z nas ma czas na medytację za dnia?

Pozdrawiam,

Jarek

 

List od Zofii

 

Dziękuję serdecznie.

Jakieś pięć lat temu poznawałam świat dusz właśnie na podstawie „Wędrówki Dusz”, „Przeznaczenia Dusz” itp. Nie mogłam dostać tej książki, bo nakład był wyczerpany, więc pomyślałam: „Boże, prowadź…”. Byłam w Warszawie i szukałam po księgarniach. I nic. Już wracałam do domu i… Zabłądziłam w metrze. O dziwo, trafiłam na antykwariat, gdzie czekały na mnie te dwa tomy „Wędrówki Dusz”. Ze snami pracowałam dobry rok, zapisując codzienne sny. W ten sposób poznawałam symbolikę i siebie. Zaprzestałam tej drogi, aby rozszerzać horyzonty wiedzy w innych kierunkach.

Nie wiem, dlaczego podjęłam decyzje powrotu do PL… Ale czuję, że to słuszna decyzja. Do końca miesiąca listopada będę już w domu i przeczuwam, że zdążę na dobre pożegnać Anitę. Siedzę z nią już w jej domu… Ulatuje jej oddech… krok niepewny i te oczy… Dostała dużą dawkę miłości ode mnie, Ewy, i nawet syn przyjechał z Bazylei, też daje jej ciepło na tyle, na ile potrafi. Obserwuję to, co się dzieje, nie wchodzę w to, emocjonalnie jestem poza tym.

Teraz, wracając do proponowanej lektury, jak przyjadę do Polski, to w naszym domku w lesie w ciszy postaram się pozbierać tzn. połączyć osobowość z duszą i bardziej świadomie nawiązać kontakt z duszą.

Odczuwam jakby pustkę, na niczym mi tak naprawdę nie zależy… bo cokolwiek zrobię, to będzie dobrze i będzie to kolejne doświadczenie. Nie żyję już w dualistycznym świecie.

Piękne to, co piszesz, motywujesz mnie do podróży ze swoją duszą.

Kiedyś miałam zapamiętać słowo Tinloh, może to imię mojej duszy??? Chociaż w podróżach reinkarnacyjnych widziałam się jako młodego przywódcę, przerabiałam wtedy poczucie winy. Kto wie… Kiedyś się dowiem.

Życzę miłego weekendu.

Dziękuję,

Zofia

 

List do Zofii ze Szwajcarii

 

Moja dusza ma na imię Szirin (staroperskie imię oznaczające słodycz). Skoro przeczytałaś już wszystko na temat dusz, to opiszę ci moją dzisiejszą podróż. Sama mnie ściągnęłaś swoimi myślami.

Akurat wracałem z wyprawy, która miała wyjaśnić przeznaczenia owej dziwnej mieszanki alkoholu z benzyną. Przy okazji zaczepiłem o twój obszar śnienia.

Zasypiam około pierwszej w nocy.

Znowu byłem w „Domu”, z którego nie mogę / nie jestem w stanie wynieść żadnych wspomnień. Jestem za to w stanie odtworzyć powrót. Zbliżam się od strony lewej do cmentarza/Parku (chodzi o taki Park w stylu Monroe’a). Widzę, że po mojej lewej stronie stoi pick-up (w moich podróżach pick-up to symbol ciała, ale tego drugiego, indywidualnego, choć już sprzęgniętego z wyższymi aspektami swojej świadomości, czyli przewodnikami, duszą itd., na dodatek osobowo-ciężarowego, czyli doświadczanego stresem; takie ciało należy zazwyczaj do osoby już doświadczonej w podróżowaniu). Skądś wiem, że ta przestrzeń świadomości (pick-up) należy do kogoś, kto przybył do Europy z Kanady (?). Wynajął samochód gdzieś na początku Europy. Chyba w Hiszpanii, bo na rejestracji jest litera H i coś jeszcze przed nią, I albo C. To już sam nie wiem, czy to Włochy, czy Hiszpania, czy… Szwajcaria.

Przechodząc za samochodem (przód skierowany w lewą stronę), nonszalancko wskakuję na wystający z tyłu zderzak. Niczego na „pace” nie widać, więc zeskakuję i idę sobie dalej. Dochodzę do wąsko uchylonej bramy. Jest ażurowa, ale dopiero kiedy ją przekraczam, widzę, że po lewej stronie stoi jakiś mężczyzna. Dziwne, że wcześniej go nie widziałem… Mężczyzna jest chyba ochroniarzem, tylko że trudno powiedzieć, czego pilnuje: samochodu czy parku. Facet patrzy na mnie średnio przyjaźnie. Myślę, że chyba nie potraktował mojego zaglądania do samochodu jako próby przywłaszczenia sobie ewentualnych „wartości”. Chyba jest na progu decyzji, więc staram się go nie prowokować.

Wchodzę za bramę, cały czas idąc nieco pod górę. Miałem zamiar przejść przez park na wprost, ale w głównej alei, nieco na lewo, w głębi, widzę grupę osób czekających na czyjeś ostatnie pożegnanie, a właściwie kolejne powitanie!!! (Przecież park to podszewka cmentarza). Nie będę tam szedł, bo to nie są moi znajomi!!!

Skręcam w prawo, do części rekreacyjnej parku. Zaczynam truchtać i od razu staję się biegaczem, mam nawet na sobie szorty i podkoszulek. Biegnę nieśpiesznie, rekreacyjnie. Mimo to doganiam jakąś kobietę w ciemnym dresie, również biegnącą. Jestem od niej o głowę wyższy, więc staram się biec trochę za nią, aby jej nie stresować; jeszcze pomyśli, że chcę ją zaczepić. Kobieta nieco przyspieszyła, ale nie widać, aby się mnie przestraszyła. Biegniemy tak już kilka minut. Chętnie bym przyśpieszył – muszę skręcić w lewo i przebiec jeszcze cały park, aby wrócić do domu. Na szczęście dobiegamy do skrzyżowania alej. Myślę sobie, że jak kobieta pobiegnie prosto, to bardzo mi będzie to na rękę, bo mam właśnie skręcić w lewo, ale jak kobieta wybierze drogę w lewo, to będę musiał biec dalej prosto, aż do następnego skrzyżowania, bo inaczej naprawdę ją wystraszę.

Tymczasem zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem. Kobieta skręciła w lewo pod tak ostrym kątem, że zaczęła biec praktycznie z powrotem, na pewno trafi na zebranych oczekujących na to powitanie. Tymczasem moja droga w lewo odchodzi od alei, którą biegliśmy, pod kątem prostym. Bardzo stromo w dół. Biegnę z ogromną mocą; przy obniżeniu dostrojenia nawet cherlak ma jej nadmiar. „Grawitacja” to przemożna siła. Biegnę tak szybko, że czuję chłód na ciele – to już przecież jesień. Dobrze, że mam na sobie dwa (!) podkoszulki, jeden na drugim!

Lubię powroty na dół. Nawet gdybym chciał, trudno byłoby mi się zatrzymać!

Budzę się.

Z punktu widzenia kobiety, za którą biegłem, moja obecność za nią to odczucie większej mocy za plecami?! A co, jeżeli MTJ to nie żadna moja czy nasza totalna jaźń, jak chciałby widzieć to Darek Sugier, a tylko byt o nieco większej mocy, który nam towarzyszy? Ja przecież też starałbym się pomóc tej kobiecie, gdyby miała jakiś problem.

Spełniłem niechcący rolę jej przyspieszacza, bo musiała zmienić tempo na nieco szybsze niż to, w którym poruszała się do tej pory.

To po prostu była twoja podopieczna, w nocy wybrała się w drugim ciele na wycieczkę po parku. Jest i smutna strona tej wycieczki. Niestety, oczekujący na Anitę są już gotowi powitać ją w każdej chwili.

Notuję zawsze strony, poziomy i wysokości oraz wielkość obiektów spotkanych w czasie podróży, ponieważ ekran śnienia ma określoną topografię, o czym dowiedziałem się na studiach z pozaziemskiej geografii. Przebrnąłem po tamtej stronie przez kilka „uczelni”. Kiedy skończyłem kurs „języka anielskiego”, zacząłem odczytywać napisy na ekranie śnienia i słyszeć głos śnienia.

Pozdrawiam,

Jarek

 

List od T.K.

 

Witam.

Bardzo interesujący materiał.

Szczególnie ciekawy jest ten sen o pomidorach. Czyżbyśmy zawierali się/składali z bardzo wielu różnych warstw/poziomów i funkcjonowali w nich równocześnie, niezależnie od siebie?

Znów mnie Pan mile zaskoczył zdolnością wejścia w sen, a może wejrzenia w duszę drugiej osoby. Szkoda, że odchodzącej z tego świata.

Jak zwykle przed 1 listopada nachodzą mnie przeróżne smętki związane z tymi, co już odeszli. Czasem zdobywam się w takiej sytuacji na odrobinę humoru, żeby odreagować przygnębiającą, mimo wszystko, śmierć.

Mały żart poniżej.

Umierający góral, ojciec dwóch dorosłych synów Janka i Staska, rozpustników, hulaków, pijaków i nicponi, co roztrwonili cały rodzinny majątek:

– Wiem, ześci okropne pijoki i wsyćkie dutki psepite. Mom jeno dwa zycenia, jak pomre. Pirse – ksindza opłaccie. Drugie – kierpce nowe do trumny mi kupcie.

Starszy z synów Jasiek, drapiąc się pogłowie:

– My tak godali ze Staskiem, ze jakby ociec pomarli, to najlepiej by było, jakby was co zezarło.

Pozdrawiam,

T.K.

 

List do T.K.

 

Dowcip przedni. Uśmialiśmy się z żoną do łez.

Nawiążę jeszcze do pomidorów. Wygląda na to, zważywszy na pytanie, jakie zadałem, że pojedyncze pomidory są podobne do dużego, ale zostały wtłoczone w dużą, materialną formę, wiadro. Naddusza, czyli pomidor alfa! Pożywia się nie tyle poszczególnymi pomidorami, co ich fragmentami. Być może tematycznie. Łyżka to również forma, ale bardziej indywidualna. W międzyczasie to, co pozostaje z poszczególnych pomidorów, ulega homogenizacji, czyli nie wszystko pomidorową nadduszę interesuje w równym stopniu itd. Pytanie było również o to, czy Szirin czuje się tak oddzielna od swojej nadduszy jak ja od niej. Zrozumiałem, że tak, to ona jest w łyżce, a ja w wiadrze. Ponadto ona stanowi rodzaj transportera doświadczeń i to ona wybiera co ciekawsze kąski. Skądś musi wiedzieć, co nadduszy będzie służyło najlepiej!!!

Uważam, że jeszcze bardziej interesująca jest odpowiedź na pytanie o jednolitość czy „wielorasowość” dusz. Wygląda na to, że newtonowskie barwy pochodzą od produktów przemiany wewnętrznej, może to dotyczyć również na przykład „Czarnych” i innych. Sami jako dusze grupujemy się w wibracyjne plemiona. Będąc Białym czy Czarnym, możemy się więc teoretycznie stać kimś innym – i to jest dopiero interesujące!!!

Pracuję nad cyklem podróży do Domu Niepamięci, czyli przestrzeni, skąd dotychczas nigdy nie udało mi się niczego zapamiętać, chociaż wiem, że tam często przebywam, szczególnie odkąd wizytę złożyła mi strażniczka Przejścia.

Dzisiaj przełamałem impas. Zawdzięczam to najwyraźniej pomocy, jakiej udzieliłem Pani Zofii. Oni nagradzają za takie akty!!! Przekonałem się o tym już nie po raz pierwszy.

Pozdrawiam,

Jarek

 

Wczoraj wysłałem Zofii pierwszą część mojej książki. Poza moimi znajomymi jeszcze nikt jej nie czytał.

 

List od Zofii

 

Wielkie dzięki!!! OOOOOOOOO!!!!!!!!!!!! Miłe zaskoczenie.

Zaczęłam od razu czytać, nie bacząc na zajęcia. Przyznam, że nie jest to łatwe do zrozumienia. Staram się pomału wchodzić w taki świat, bo wszystko jest JEDNOŚCIĄ, nie ma przeszłości i przyszłości, ale nawet przy skokach kwantowej świadomości też nie jest dla mnie to wszystko takie oczywiste.

Pozdrawiam,

Zofia

 

List do Zofii

 

Nie po raz pierwszy doświadczyłem przywileju, jakiego udziela „tamta strona” tym, którzy pomagają w drodze ku nieznanemu innym (czyli Tobie). Dzisiaj w nocy Szirin zabrała moją ziemską jaźń w miejsce, o jakie od dawna prosiłem. To Dom Niepamięci. Przestrzeń, w której do tej pory bywałem, ale nigdy nie udało mi się niczego stamtąd wynieść!!! Budziłem się i niczego nie pamiętałem, chociaż wiedziałem, że doświadczyłem ważnych rzeczy.

Nagroda z tamtej strony przyszła niemal natychmiast. Dlatego chciałem Ci podziękować za to, że mogłem Ci, w miarę moich naprawdę skromnych możliwości, pomóc. Nie zabierałem na temat Twojego powrotu zdania, nie znając Twojej sytuacji rodzinnej, ale skoro jest tak, jak jest, to zdecydowanie wracaj.

Mój współśniący: Pan