Grochów 1831. Niedokończona bitwa - Witold Mikołajczak - ebook

Grochów 1831. Niedokończona bitwa ebook

Witold Mikołajczak

4,5

Opis

Pełna pasji i werwy książka historyczna o jednym z najważniejszych wydarzeń powstania listopadowego – bitwie pod Grochowem. Autor pokazuje prawdziwe oblicze wojny polsko-rosyjskiej 1830–1831. Z nieprzeciętną wiedzą i dokładnością odtwarza kontekst historyczny, przebieg bitwy i stojące za nim decyzje. Poświęca też uwagę bohaterskim czynom pojedynczych żołnierzy i całych jednostek wojskowych, nie zapominając o ludzkim wymiarze bitwy.

Ostre, realistyczne spojrzenie, błyskotliwa polemika z dotychczasowymi analizami, sięgnięcie do słabo znanych źródeł – wszystko to sprawa, że ta książka porwie każdego, kto choć trochę interesuje się historią.


Witold Mikołajczak ur. 1 stycznia 1965 w Wągrowcu. Ukończył studia historyczne na UAM w Poznaniu. Debiutował książką „Grunwald 1410. Krok od klęski”. W swoich publikacjach polemizuje z utartymi poglądami, jakie dominują w tzw. literaturze naukowej na temat bitwy grunwaldzkiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1. Wstęp

O bitwie stoczonej przez Wojsko Polskie na przedpolach warszawskiej Pragi z armią rosyjską pisało już wielu historyków. Najsilniejsze piętno na poglądy Polaków o tym starciu wywarły prace płk. Wacława Tokarza, zwłaszcza jego sztandarowe dzieło Wojna polsko-rosyjska 1831. Ponieważ autor omawia bitwę o Olszynę Grochowską w oparciu o dzienniki kwatermistrzów 2, 3 i 4 dywizji, pomijając główne źródła: pamiętniki gen. Prądzyńskiego, Historię Powstania Listopadowego Stanisława Barzykowskiego oraz Pamiętnik z roku 1830–31 gen. Skarbka-Kruszewskiego, doszło w mojej ocenie do licznych nieścisłości, które znacząco wypaczyły obraz tej bitwy. Również poglądy wspomnianego historyka na przebieg i ocenę samego wydarzenia nasuwają spore wątpliwości. Mój główny zarzut dotyczy braku krytycznej analizy najważniejszych źródeł historycznych, które często są wzajemnie ze sobą sprzeczne lub niedokładnie przedstawiają sytuację taktyczną w danym momencie bitwy.

Na przykład Prądzyński pisze, że Olszynę definitywnie utracono w momencie, gdy gen. Chłopicki wracając od ks. Radziwiłła, chciał ją kolejnym kontrnatarciem odbijać. Natomiast Mierosławski twierdzi, że Skrzynecki bronił północnej części Olszyny do godz. 15, zanim brygadę Bogusławskiego z niej wyparto. Takich sprzeczności w źródłach jest sporo, głównym celem tej pracy jest ich wyjaśnienie. Mam nadzieję, że dzięki temu obraz bitwy grochowskiej, tak zaszczytnej w dziejach Wojska Polskiego, będzie pełniejszy, oraz że uda się wyeliminować błędy obecne w literaturze naukowej.

2. Działalność spiskowa w Wojsku Polskim 1815–1830

 

2.1. Towarzystwo Patriotyczne

Na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego utworzono Królestwo Polskie obejmujące część ziem Księstwa Warszawskiego. Polacy, mając obietnicę cara Aleksandra I, że ten wkrótce przyłączy do niego ziemie polskie zaboru rosyjskiego, z ufnością poddali się jego władzy. Obietnicy tej car nie dotrzymał, rzekomo w obawie przed rosyjską opinią publiczną. Królestwo Polskie połączone unią personalną z Rosją posiadało własną armię, na której czele stał brat cara – wielki książę Konstanty. Nad odbudową i organizacją Wojska Polskiego czuwał komitet wojskowy pod przewodnictwem wielkiego księcia Konstantego. Wkrótce między komitetem a wielkim księciem Konstantym zaczęło dochodzić do licznych napięć na tle dyscypliny wojskowej. Konstanty tępił w Wojsku Polskim – jak się sam wyrażał – „obyczaje francuskie”. Chodziło głównie o stosunki służbowe między oficerami a szeregowymi – zdaniem cesarzewicza zbyt swobodne. Relacje społeczne na ziemiach polskich w okresie Księstwa Warszawskiego uległy radykalnym zmianom na skutek nadania chłopom polskim przez konstytucję Napoleona wolności osobistej. Odbiło się to na stosunkach wewnętrznych w Wojsku Polskim, gdzie wzorem armii francuskiej zlikwidowano kary cielesne. Relacje między oficerem a żołnierzem starano się kształtować na zasadach koleżeńskich. Tymczasem w armii rosyjskiej panowały nadal stosunki feudalne, a kary cielesne wobec szeregowych stosowano na porządku dziennym. Dyscyplina w armii rosyjskiej opierała się na ślepym posłuszeństwie, zabijającym inicjatywę w korpusie oficerskim, zdominowanym przez rosyjską szlachtę.

Próba pozbycia się wielkiego księcia Konstantego przez komitet wojskowy z pomocą księcia Adama Czartoryskiego nie powiodła się. Głównym tego powodem był namiestnik, czyli reprezentant cara w Królestwie Polskim, gen. Józef Zajączek. Podczas głosowania nad petycją o odwołaniu Konstantego złożył sprzeciw, do którego dołączyło się jeszcze trzech generałów – członków komitetu wojskowego. Skutkiem tego były dymisje gen. Dąbrowskiego (osiadł w Wielkopolsce) i gen. Kniaziewicza (zamieszkał w Dreźnie). Od tej pory Konstanty miał niczym nieograniczoną władzę w Wojsku Polskim, a po zwrocie w polityce cara Aleksandra I, jaki miał miejsce po roku 1819, również wpływał bezceremonialnie na inne dziedziny życia, posługując się Nowosilcowem i rozbudowanym systemem policyjnym. Niestety, do rozbudowy systemu policyjnego w Królestwie Polskim przykładali ręki również Polacy – na czele z gen. Aleksandrem Rożnieckim, ongiś zasłużonym oficerem Legionów polskich we Włoszech. Ogłupiająca dyscyplina w wojsku zaczęła przynosić fatalne rezultaty. Liczne samobójstwa, dezercje żołnierzy i dymisje najlepszych oficerów stały się codziennością. Wszędzie panowała swoista szpiegomania, każdy musiał uważać, co mówi, aby nie podpaść wielkiemu księciu. System policyjny został rozbudowany do tego stopnia, że Konstanty na pierwszym przesłuchaniu mjr. Waleriana Łukasińskiego miał mu oświadczyć: „Ty przede mną nie uciekniesz, ja wiem nawet, co ty na obiad jadasz”[1]. Szpiedzy informowali wielkiego księcia nawet o stosunkach rodzinnych różnych osób, nie zawsze tylko tych czynnych w życiu publicznym, toteż atmosfera w Królestwie Polskim była coraz gorsza, szczególnie zaś w armii. Dlatego właśnie w Wojsku Polskim najwcześniej zaczęły powstawać organizacje spiskowe. Prawdopodobnie pierwszą z nich było Towarzystwo, które przyjęło nazwę „Przyjaciół Polskich”, założone w 1816 roku przez: ppłk. Ignacego Prądzyńskiego, kpt. Klemensa Kołaczkowskiego i Gustawa Małachowskiego. Dla Prądzyńskiego był to szczególnie bolesny czas, gdyż musiał brać udział w wytyczaniu nowej granicy między Królestwem Polskim a jego rodzinną Wielkopolską. Wkrótce jednak otrzymał nowe zadanie – budowy Kanału Augustowskiego łączącego dorzecze Wisły i Niemna, aby uniezależnić gospodarkę Królestwa Kongresowego od Prus. Zajęty nowymi obowiązkami chwilowo musiał ograniczyć swą aktywność w działalności spiskowej. Zdążył jednak jeszcze połączyć swoją nową organizację – Związek Kosynierów – z Towarzystwem Patriotycznym mjr. Waleriana Łukasińskiego. Jak wiadomo, Łukasiński już w 1819 roku utworzył legalnie działające Wolnomularstwo Narodowe. O wolnomularstwie prof. August Sokołowski pisze: „wprowadzone do Polski jako rzecz modna, w drugiej połowie XVIII wieku, nie miało u nas nigdy znaczenia takiego jak za granicą. Nie podejmowało walki z kościołem, nie dążyło do obalenia katolicyzmu, było raczej zabawą, rozpowszechnioną w wyższych warstwach społecznych, które żądne wrażeń, powierzchownie wykształcone i do poważnej pracy niezdolne, szukały na tej drodze rozrywki i zadowolenia osobistej próżności”[2]. Pod przykrywką masonerii utworzył mjr Łukasiński tajne towarzystwo pod nazwą Wolnomularstwo Narodowe. Związek rozszerzył się szybko na Królestwo, a następnie i w innych prowincjach, zwłaszcza w Wielkopolsce za staraniem Ludwika Szczanieckiego, adiutanta gen. Dąbrowskiego. Na skutek denuncjacji oficera kwatermistrzostwa Skrobeckiego musiał Łukasiński ogłosić rozwiązanie towarzystwa. Wkrótce jednak zdołał zebrać ponownie znaczną liczbę oficerów, z którymi utworzył 3 maja1821 roku Towarzystwo Patriotyczne. Na jego czele stał Komitet Centralny, złożony z: Łukasińskiego, Wierzbołowicza, Machnickiego, Kozakowskiego, Prądzyńskiego, Szrettera i Morawskiego, jego prezesem miał zostać gen. Kniaziewicz, który po śmierci gen. Dąbrowskiego był nieformalnym liderem wśród byłych legionistów. Według planu Teodora Morawskiego, redaktora „Orła Białego”, dzieliło się Towarzystwo Patriotyczne na gminy, obwody i prowincje, z czego tych ostatnich było 7. W ciągu roku zdołano pozyskać 5000 członków – nie tylko wojskowych, ale również posłów i urzędników, co miało istotne znaczenie wobec podjętej przez cesarzewicza próby izolowania wojska od społeczeństwa.

Sam Łukasiński pisze, że plan powstania odłożono na później, starając się pomagać kolegom usuniętym ze służby przez Konstantego, zapobiegać samobójstwom wśród żołnierzy i oficerów, które często się zdarzały w tym czasie, chciano także poprawić integrację wojska z przedstawicielami społeczeństwa, posłami i senatorami, by wymusić na cesarzu i jego bracie przestrzeganie konstytucji. Niestety, na skutek denuncjacji płk. Sznaydra (którego szantażem zmuszono do współpracy, gdyż udowodniono mu, że dopuścił się bigamii) i zeznań szpiega Karskiego, policja wpadła na trop Towarzystwa Patriotycznego. Uwięziono Łukasińskiego, Dobrogojskiego, Cichockiego, Machnickiego, Dzwonkowskiego i wielu innych. Po dwuletnim barbarzyńskim śledztwie sąd wojenny wydał wyrok podyktowany przez Konstantego, skazujący Łukasińskiego na 9 lat robót, a Dobrogojskiego i Dobrzyckiego na 6 lat, wszystkich trzech pozbawiono stopni wojskowych i odznak honorowych. Prądzyński i kilku pozostałych członków na razie nie zostali skazani, lecz byli pod obserwacją policji. 1 października 1824 roku wykonano na placu Krasińskich smutny akt łamania szpady przez kata nad głowami skazańców, po czym odzianych w więzienne uniformy wywieziono do twierdzy w Zamościu. Wśród oglądających ten spektakl znajdował się również ppor. Piotr Wysocki, który później podejmie dzieło Łukasińskiego. Zresztą ten ostatni pisząc wiele lat później swój pamiętnik, stwierdzi, że mógł uniknąć swego tragicznego losu. Kilka miesięcy wcześniej został wyznaczony do składu sądu wojennego w sprawie osądzenia majora placu Zamościa Sebastiana Gołaszewskiego, por. Ignacego Kargera oraz ppor. Ignacego Kozłowskiego. Kiedy decyzja już jednomyślnie została przyjęta i podpisana, przewodniczący sądu gen. Żymirski przywołany przez wielkiego księcia Konstantego, powróciwszy oświadczył, że wielki książę niezadowolony jest z kary nałożonej na mjr. Gołaszewskiego i żąda, aby była zamieniona. Członkowie składu sędziowskiego zostali postawieni przed wyborem: trzymać się prawa lub woli wielkiego księcia; 5 z nich przyjęło rozkaz. Major Łukasiński został przy dawnej decyzji, gen. Żymirski przyłączył się do niego. Konstanty, odebrawszy rzeczony wyrok, widział, że ten, który powinien był załagodzić swoje przewinienia uległością, odważył się zasłużyć na nową niełaskę, nie posiadał się z gniewu. Najpierw z całą wściekłością napadł na gen. Żymirskiego, który wytrzymał tę burzę z zimną krwią. Nie tak zimno przyjął podobną sytuację płk Bogusławski, dowódca 4 pułku liniowego, który zasłabł, a oficerowie musieli zanieść go do powozu. Przykład ten doskonale pokazuje, jak wielki książę starał się łamać charaktery oficerów.

Zemsta dokonana na Łukasińskim rzeczywiście była straszna, gdyż prawie do końca życia pozostał w rosyjskim więzieniu. Gdy ogłoszono, że odbył już swoją karę, podziękował za „łaskę” carowi Aleksandrowi II i resztę życia spędził jako dobrowolny więzień Szlisselburga. Osłabione Towarzystwo Patriotyczne dopiero po pewnym czasie wznowiło działalność. Teraz na jego czele stanęli ppłk Seweryn Krzyżanowski były oficer Legii Nadwiślańskiej, a w tym czasie oficer szaserów gwardii, oraz Grzymała i Plichta. W grudniu 1825 roku zmarł car Aleksander I, a wkrótce potem wybuchło powstanie dekabrystów w Petersburgu. Zostało ono krwawo stłumione przez nowego cara Mikołaja I. Podczas śledztwa wyszły na jaw powiązania spiskowców rosyjskich z Towarzystwem Patriotycznym. Spowodowało to kolejne aresztowania wielu działaczy, w tym: Prądzyńskiego, Krzyżanowskiego, Plichty, Grzymały i Sołtyka. W celu zbadania działalności Towarzystwa Patriotycznego powołał Konstanty mieszaną komisję polsko-rosyjską. Mimo nacisków cara i Konstantego, raport tej komisji powstał dopiero na początku 1827 roku. Zalecał on postawienie przed sądem 8 członków badanej organizacji. Dzięki księciu Ksaweremu Druckiemu-Lubeckiemu sądzić ich miał nie sąd wojskowy, lecz powołany przez sejm. Obradował on od początku pod ogromną presją opinii publicznej. Oskarżeni nie zostali uznani winnymi zbrodni stanu, dlatego wymierzone im kary były niewielkie, jedynie Krzyżanowski, jako poddany rosyjski, gdyż pochodził z Ukrainy, został wywieziony na Sybir, gdzie zmarł. Mikołaj I zatwierdził ten wyrok dopiero w marcu 1829 roku. Był to jednak już koniec Towarzystwa Patriotycznego.

 

2.2. Sprzysiężenie podchorążych ppor. Piotra Wysockiego

Pomimo że armia Królestwa Polskiego od początku cierpiała na nadmiar oficerów, wielki książę Konstanty utworzył Szkołę Podchorążych Piechoty, kształcącą młodzież do zawodu wojskowego według projektu cesarzewicza. Nauka w niej trwała 2 lata i skupiała się na perfekcyjnym przygotowaniu podchorążych do musztry paradnej, by mogli błyszczeć podczas parad wojskowych na placu Saskim. Dlatego w trakcie pierwszego roku nauki omawiano do znudzenia musztrę pojedynczego żołnierza, w roku kolejnym zaś – szkołę kompanii i batalionu. Każdy podchorąży musiał całkowicie opanować szkolenie do szczebla batalionu. Egzamin decydujący odbywał się w maju na placu Saskim. Dotyczył jedynie wydawania komend i znajomości obrotów, wymagano w nim również znajomości komend rosyjskich, gdyż często odbywano parady z oddziałami gwardii rosyjskiej stacjonującej w Warszawie. Konstanty nie lubił uczoności w wojsku, jak zanotował w swoich pamiętnikach gen. Klemens Kołaczkowski, kuzyn żony wielkiego księcia – Joanny Grudzińskiej. Dlatego też program poszerzenia nauki w szkole przygotowany przez gen. Stanisława Trębickiego nie doczekał się realizacji. Jak pisze płk Tokarz: „Szkoła była własną, ulubioną kreacją Konstantego. Była to jedyna bodaj z instytucji wojskowych, która ani razu, przez całych lat 15, nie spotkała się z jego krytyką w szorstkich, brutalnych nieraz rozkazach… Przeciwnie, co roku w maju, po odbytych egzaminach, na jej komendanta i oficerów spadał cały potok pochwał za osiągnięte wyniki. Miała mu wychować nową generację oficerów, dostosowanych do jego wymagań, miała dopomóc do usunięcia tych »niekarnych«, zanadto pewnych siebie napoleończyków, których krzyże wojskowe polskie i francuskie raziły go zawsze na paradach… Mówił zawsze, że »wtedy będzie miał wojsko polskie dobre, gdy ze swoich podchorążych doczeka się pułkowników i generałów«”[3].

Większość ludzi wychowanych – jak Konstanty – w systemie władzy absolutnej dążyła do sformowania z części wojska ślepo oddanej sobie gwardii na wzór pretorian. Od czasów monarchii starożytnych począwszy, na czasach współczesnych skończywszy, nic się w tym względzie nie zmieniło. Dlaczego wielkiemu księciu Konstantemu nie udało się tego dokonać? Główny powód historycy widzą w braku perspektyw życiowych dla podchorążych. Niewielka armia polska, licząca około 30000 żołnierzy, cierpiała na nadmiar oficerów. Jak obliczył jeden z podchorążych, aby dojść do stopnia generała, musiałby służyć ponad 200 lat. Wydłużenie czasu nauki o kolejne 2 lata z powodu braku etatów i przy wszystkich ograniczeniach, jakie obowiązywały uczniów szkół wojskowych, również powodowało silne niezadowolenie. Dlatego między obietnicami Konstantego a szarą rzeczywistością widoczna była przepaść. Nie udało się wielkiemu księciu odizolować tych młodych ludzi od społeczeństwa polskiego, które pomimo rozwoju gospodarczego Królestwa musiało ponosić znaczne koszty utrzymania armii i rozbudowanej administracji. Procesy oficerów polskich oskarżonych o działalność spiskową musiały żywo obchodzić tych młodych ludzi, wzbudzając w nich niechęć do istniejącego systemu politycznego, w którym mieli pełnić rolę bezwolnego narzędzia.

Gdy pracował jeszcze sąd sejmowy dla osądzenia oficerów Towarzystwa Patriotycznego, ppor. Piotr Wysocki utworzył nową organizację spiskową, którą historycy nazwali Sprzysiężeniem podchorążych ppor. Piotra Wysockiego. Na dwóch naradach wychowanków szkoły: Karola Kraśnickiego, Stanisława Ponińskiego, Kamila Mochnackiego, Józefa Gurowskiego, Seweryna Cichowskiego, Józefa Dobrowolskiego, Aleksandra Łaskiego i Karola Paszkiewicza, odbytych w kwaterze Wysockiego 15 i 16 grudnia1828 roku, młodzież poddała ostrej krytyce postępowanie Towarzystwa Patriotycznego. Mówiła, że chciało ono jedynie „rozszerzać dobrego ducha i przygotować wszystko, że cechowała je zbytnia ostrożność”. Nowe sprzysiężenie chciało przeciwstawić temu wybuch doraźny, niewymagający długich przygotowań, obliczony na gotowość narodu i sprzyjające warunki międzynarodowe… Najgoręcej przemawiał, najsilniej do działania zachęcał Karol Karśnicki. Wysocki, najstarszy, najrozsądniejszy w tym gronie, miarkował kolegów, zwracał im uwagę na to, że o własnych siłach mogą wywołać co najwyżej „pronunciamento” wojskowe, że trzeba mieć wodza i rząd narodowy[4].

Wkrótce do związku dołączyła grupa spiskowców skupiona wokół ppor. Józefa Zaliwskiego. Szybko też doszło do tarć między Zaliwskim a Wysockim. Pierwszy, tak jak najbardziej radykalni podchorążowie, dążył do powstania nawet bez oglądania się na polityków opozycji sejmowej, natomiast Wysocki nie chciał rozpoczynać powstania bez zasięgnięcia opinii ludzi poważnych. Do świata polityki chciano dotrzeć przez Niemcewicza, dawniejszego współpracownika i towarzysza Kościuszki. Niemcewicz, gdy wysłany do niego podchorąży Paszkiewicz powiedział o powstaniu sprzysiężenia i planach powstańczych, był przerażony i potępił zamiar rozpoczęcia powstania. Również członkowie opozycji sejmowej uchylili się od wyznaczenia terminu rozpoczęcia powstania, chociaż – jak sami twierdzili – sytuacja międzynarodowa jest dość korzystna ze względu na zaangażowanie Rosji w wojnę z Turcją. Na skutek takiej postawy politycznych autorytetów postanowiono czekać do maja na sejm koronacyjny Mikołaja I w Warszawie. Niepowodzenia Rosji w wojnie z Turcją sprawiły, że ożywiła się opozycja polityczna w Królestwie Polskim, licząc na ustępstwa cara Mikołaja I. Wtedy to posłowie Zwierkowski, Trzciński i Małachowski zjawili się u Wysockiego, oznajmiając mu, że opozycja sejmowa wniesie petycję do tronu o przywrócenie jawności obrad sejmowych, wolności druku i uchylenie komitetów śledczych, a w razie odmowy lub uwięzienia posłów, naród upoważni Związek do wystąpienia z bronią w ręku. Zdawało się, że w ten sposób spełni się pomysł Wysockiego o sankcji sejmowej dla wybuchu powstania. Tymczasem jednak petycja sejmowa zawiodła, gdyż podpisało ją tylko 28 posłów. Wówczas wnioskodawcy nakazali Wysockiemu przerwać przygotowania pomimo jego nalegań i fermentu w szkole podchorążych. Od tej pory przeciw Wysockiemu utworzyła się w Związku opozycja na czele z ambitnym ppor. Józefem Zaliwskim.

W 1830 roku Zaliwski liczył sobie 33 lata, czyli dokładnie tyle, ile Wysocki. Pochodził z Jurborga na Żmudzi, z biednej rodziny szlacheckiej. Nauki pobierał początkowo w kolegium jezuickim w Połocku, a następnie w seminarium tegoż zakonu. Nie czując jednak powołania do życia zakonnego, udał się do Warszawy, gdzie wstąpił do 1 Pułku Piechoty Liniowej. W czasie pobytu w szkole podchorążych wstąpił do Wolnomularstwa Narodowego. Wchodząc do związku, Zaliwski miał w swojej organizacji, jak sam się chwalił, blisko 200 oficerów. Dlatego już po pierwszych wyborach znalazł się u boku Wysockiego i Urbańskiego. Od samego początku dążył do jak najszybszego wybuchu powstania, bez oglądania się na polityków opozycji sejmowej. Według Tokarza chciał on przejąć władzę dyktatorską nad powstaniem. Bez wątpienia był typem mitomana udającego przed kolegami, że prowadzi poważne rozmowy z gen. Chłopickim, Potockim, Szembekiem i innymi, ręcząc, że generałowie ci staną na czele powstania. Przyczyniło się to do wielu nieporozumień w noc listopadową, gdy koledzy, wierząc bez zastrzeżeń Zaliwskiemu, namawiali tych generałów do objęcia komendy nad powstaniem. Zdaniem Łaski zarówno Wysocki, jak i Zaliwski żadnego do politycznych działań nie mieli usposobienia. Ich nieporozumieniom przypisać należy niepewność, z jaką interes rewolucji w ostatnich chwilach przed jej wybuchem był prowadzony[5].

W lipcu 1830 roku wybuchła we Francji rewolucja, która zrzuciła z tronu starszą linię Burbonów. Na wieść o tym car Mikołaj I planował wspólnie z Austrią i Prusami podjąć interwencję zbrojną, w której miało brać udział również wojsko polskie. Planom użycia tej armii zdecydowanie przeciwstawiał się wielki książę Konstanty. Zdawał sobie sprawę z sympatii Polaków dla Francji i słusznie obawiał się o lojalność swoich podwładnych. Ewentualny bunt podczas przygotowań do interwencji mógł zakończyć się likwidacją wojska polskiego, czego sobie stanowczo nie życzył. Już wcześniej wszelkie doniesienia o spiskach w wojsku starał się w listach do brata bagatelizować. Tymczasem we wrześniu wzrosło napięcie w Warszawie, gdzie dochodziło do bójek z żołnierzami rosyjskimi oraz licznych potajemnych zebrań studentów, o których meldowała tajna policja. 30 września doszło do pobicia nielubianego powszechnie prezydenta Warszawy, Karola Wojdy, przez zdymisjonowanego oficera Janiszewskiego. Konstanty zadowolił się przekazaniem tej sprawy trybunałowi policji poprawczej, który skazał sprawcę zajścia na 40 dni więzienia. Przy okazji powołano komisję śledczą, która wykryła liczne nadużycia w Wydziale Kwaterunkowym Municypalności Warszawy, a zamieszani w nie byli ludzie kierujący działaniami tajnej policji Konstantego: Rożniecki, Kuruta, Lewicki i Lubowidzki. W październiku w wielu punktach miasta pojawiły się plakaty o prowokacyjnych treściach. W końcu i na Belwederze zawieszono napis: „Od nowego roku do wynajęcia”. Policja, pomimo starań, nie zdołała złapać sprawców. Od połowy października przestano naklejać plakaty, zaczęto natomiast wysyłać do Konstantego anonimowe listy z doniesieniami o terminach wybuchu powstania oraz z pogróżkami zamachu na niego. Według zeznań Wysockiego nikt ze Związku tego nie robił, dlatego przypuszcza się, że za tą prowokacją stał szef policji Aleksander Rożniecki, chcący odwrócić uwagę Konstantego od sprawy nadużyć Wydziału Kwaterunkowego, w którą był zamieszany.

W tym czasie podjęto próbę prowokacji w sprawie związanej z mjr. Antonim Petrykowskim. Pod koniec września zgłosił się do Schleya, najprawdopodobniej przysłany przez Rożnieckiego, jego dawny agent, dymisjonowany major 8 Pułku Piechoty Antoni Petrykowski, z prośbą, aby mu wyjednał specjalną audiencję u Konstantego w celu złożenia ważnych wiadomości. Schley zawiadomił o tym gen. Kurutę, który kazał mu złożyć pisemny raport. Wtedy Petrykowski doniósł na dymisjonowanego ppłk. Jaranowskiego i akademików rzekomo zamieszanych w spisek rewolucyjny mający na celu wzniecenie rewolucji w Warszawie, która ma się zacząć od napaści na Belweder i zamordowania Konstantego. Kuruta i Schley przyjęli ten donos sceptycznie, wiedząc, że Petrykowski to pijak i rozpustnik, a Jaranowski tak samo za kołnierz nie wylewa i mógł po pijanemu różne bzdury opowiadać. Ostatecznie Kuruta zgodził się dać Petrykowskiemu środki na przeprowadzenie prowokacji. 10 października Petrykowski wynajął parę pokoi w hotelu i zaprosił Jaranowskiego z synem i kilkoma studentami oraz dymisjonowanego ppłk. Geritza na spotkanie. W jednym pokoju umieścił podinspektora policji Jana Bogatkę, by ten mógł słyszeć, o czym będą mówić. Petrykowski poił ich winem i ponczem, a następnie skierował rozmowę na rewolucję, obiecując spiskowcom dostarczenie broni i amunicji. Żądał w końcu, aby na wyłożonym przez niego arkuszu podpisali się wszyscy. Obecni zaczęli się podpisywać, ale Geritz zrzucił arkusz pod stół i oświadczył, że lepiej podać sobie dłonie i zaprzysiąc śmierć temu, co by zdradził. Po zebraniu Petrykowski złożył raport Schleyowi, a Bogatko Lubowidzkiemu. Ten zawiadomił o wszystkim Konstantego i razem z Rożnieckim domagał się represji. Konstanty wahał się, pytał o radę Schleya. Ten oświadczył, że Petrykowski i Jaranowski są zwykłymi pijakami, że prowokację przeprowadzili ludzie źle życzący Królestwu Polskiemu, radził także, by sprawę zatuszować. Ostatecznie Konstanty tak właśnie uczynił, gdyż stale w tym czasie dochodziły do niego anonimy z donosami. Sprawa Petrykowskiego skompromitowała poważnie Rożnieckiego i całą tajną policję. Konstanty przestał jej ufać, zobaczywszy jawną prowokację. Jak pisze płk Paszkowski – wielki książę przez 15 lat swoich rządów ufał tylko szpiegom, ale w tak ważnej chwili im właśnie nie dowierzał. Konstanty wezwał nawet do Warszawy księcia Adama Czartoryskiego, prawdopodobnie zwierzając mu się z planów cara Mikołaja I, którym był przeciwny. Miał nadzieję, że książę Czartoryski zdoła uspokoić rewolucyjne nastroje w Warszawie. Jak pokazała najbliższa przyszłość, okazało się to złudzeniem.

W tym czasie w Związku trwały ostre spory między Wysockim, pragnącym odwlec wybuch powstania, gdyż uważał, że trzeba dalej rozbudowywać organizację na prowincji (gdzie zaufani ludzie znajdowali się tylko w kilku garnizonach), a Zaliwskim i akademikami, którzy coraz mocniej parli do powstania. Sytuacja Wysockiego była trudna, gdyż środowisko opozycji sejmowej pod wpływem księcia Czartoryskiego zaczęło wycofywać się z planów powstańczych. Dlatego kilkakrotnie przesuwano terminy wybuchu powstania. Wobec wycofania swego poparcia przez Lelewela, Niemcewicza i Gustawa Małachowskiego, intensywniej zaczęto szukać przywódcy powstania wśród polskiej generalicji. Spośród polskich generałów w organizacjach spiskowych udzielało się tylko dwóch: gen. Jan Umiński i gen. Juliusz Sierawski.

Niestety, obaj generałowie nie cieszyli się nadzwyczajną reputacją. Gen. Umiński był nałogowym hazardzistą. Przegrał nawet pieniądze przeznaczone na żołd dla pułku, a przed całkowitą kompromitacją ocaliła go jedna z warszawskich arystokratek, wykładając przegraną sumę z własnych zasobów. Prądzyński i Kołaczkowski nie pozostawiają na Umińskim w swoich pamiętnikach suchej nitki. Gen. Kołaczkowski pisze o tym, jak w czasie kampanii 1813 roku generał ten rozpłatał głowę jakiemuś chłopu tylko dlatego, że nie był w stanie odpowiedzieć na jego pytanie, co wywołało oburzenie wśród oficerów jego sztabu. Dlatego dziwić może fakt, że Prądzyński z tym człowiekiem zakładał Związek Kosynierów w Poznaniu. Z kolei Juliusz Sierawski, chociaż dzielny jako żołnierz, jako dowódca był militarnym beztalenciem, co udowodnił w powstaniu. Tak naprawdę na giełdzie potencjalnych wodzów powstania poważnie brano tylko 2 nazwiska: gen. Karola Kniaziewicza, lecz ten przebywał w Dreźnie, i gen. Józefa Chłopickiego, jednak ten ostatni stanowczo odcinał się od wszelkich spisków, a opowieści Zaliwskiego, że jest z nim w kontakcie, były wyssane z palca. Tymczasem na początku listopada doszło do dwóch denuncjacji. Pierwszej dopuścił się starszy sierżant 3 Pułku Strzelców Pieszych